Tak sobie myślę (część pierwsza)

Rzadko tu ostatnio zaglądam. Brak czasu. Ale co się po głowie tłucze to i tam tylko zostaje. Może to więc choć tutaj wyartykułuję.

Chcę napisać pracę o społeczności żydowskiej w Puławach. Jednak nie wszystko rysuje się tak różowo bym był zadowolony z tego co napiszę. Jedyne materiał do pracy pochodzą z archiwum. Rzecz jasna nie jest to spojrzenie bezstronne i całościowe. Przydałoby się coś jeszcze. Strzemski opisał środowisko zasymilowane. To już jest coś czego nie znalazłem w archiwum. Na inne materiały wspomnieniowe chyba nie ma co liczyć. Zagadką jest dla mnie Księga Pamięci Żydów Puławskich. Powiedzmy, że pominę problem związany z językiem w jakim zapisano oryginał. Chyba mogę? Tłumaczenie na angielski miałem kiedyś przez moment w ręku. Dokładniej 28 VI 2003 roku gdy przekazano je Towarzystwu Przyjaciół Puław, czyli nie mi ale na moje ręce. Teraz trwają poszukiwania tego tłumaczenia. Chyba trwają. Ja na pewno chcę odnaleźć.

W pracy Tam był kiedyś mój dom… Księgi Pamięci Gmin Żydowskich, pod red. M. Adamczyk-Garbowskiej, A. Kopciowskiego i A. Trzcińskiego, Lublin 2009, s. 21-22 znajduje się spis treści. Tylko zachęca by dotrzeć do treści:

Wstęp
Historia Żydów w Puławach
Sonety puławskie (Dworzec, Wisła, Książę Czartoryski, Pomylony Lejbuś)
Nasze rodzinne miasto Puławy
Puławy, miasto kultury i literatury
Puławy 50 lat temu
Pierwsze kroki Haskali i syjonizmu w Puławach
Co pamiętam z mojego rodzinnego miasta Puław
Oto cały dom zamienił się w ruinę
Na drodze z Puław do Kazimierza
Reminiscencje z mojego rodzinnego miasta Puław
Początek żydowskiego ruchu robotniczego
„Kiełki” („Szprocungen”)
Nad Wisłą (wiersz)
Zarys historii Poalej-Syjon Lewica w Puławach
Puławy – centrum kultury
Widzę ich przed oczyma
Podzielona idealistyczna młodzież
Sylwetki z i w Puławach
Mój dom
„Linas ha-Cedek” w Puławach
Puławski Komitet dla uchodźców w 1938 roku
Nasz podzielony dom
Zagłada Puław
Ballada w rocznicę śmierci
Kronika Zagłady i tułaczki
Dni na łasce losu
Żydowski oddział w walkach partyzanckich w okolicach Puław
Na ruinach Puław
Relacje świadków
Ziomkostwo Puławskie w Paryżu
Ziomkostwo Puławskie w Izraelu i jego zadania
Historia naszej księgi pamięci
Nasi męczennicy – lista zamordowanych Puławian
Szlome Szejnberg
Nekrologi poszczególnych osób i rodzin
Wspomnienia o zmarłych

Księga wydana w 1964 roku w Nowym Jorku. Szkoda, że dotąd nie wydano jej tłumaczenia na język polski. Żebym tylko wiedział jak to jest z prawami przy tego typy wydawnictwach. Jeszcze nie pamiętam kto dokonał tłumaczenia na język angielski. Może na wydruku który przez chwilę miałem w rękach ta informacja jest? Nie mam pojęcia czy można by opublikować ten tekst, jako źródło historyczne. Pomijam kwestię opłacalności takiego przedsięwzięcia bo i tak jest finansowo nieopłacalne. No ale to tylko jedna z myśli które mnie ostatnio męczą w związku z tym tematem.

Kolejna sprawa to samo przedstawianie historii jednej społeczności. Przecież nie funkcjonowała ona w próżni. Puławy były wielonarodowościowe. Czy rzeczywiści pomiędzy narodowościami istniała szczelna bariera? Tak szczelna, że tytuł Zagłada Puław jest w pełni prawdziwy z jednej perspektywy, a z drugiej nie? To już wcześniej mnie nurtowało. Dlaczego istnieje kilka historii? Ta polska i ta żydowska? Tak jakby istniały dwie różne przestrzenie w tym samym miejscu.

Zobaczę jak sprawy się potoczą. Na razie nie wiem czy w Puławach jest kopia tłumaczenia Księgi Pamięci. Wiem za to, że pisana jest właśnie historia Żydów puławskich. Ale chyba tylko w oparciu o dostępne publikacje. Za mało źródeł dla wyczerpującego opracowania. Wciąż jest ich za mało.

Marzy mi się wydanie wszystkich Ksiąg Pamięci z powiatu puławskiego. Jakieś marzenia trzeba mieć :)

Korpus Czechosłowacki w Rosji

„Nieprzyjaciel przeciw któremu prowadziliśmy walkę, to reprezentanci różnych grup. Trzon stanowiły bandy bolszewickie i czerwona gwardia rządu sowieckiego wysłana na Ukrainę. Składała się ona ze zdemobilizowanych żołnierzy rosyjskich, marynarzy, robotników fabrycznych i bezrobotnych, bezrolnych chłopów nie mających nic do stracenia, liczących na wysoki żołd i prawo do rabunku. Opinię tę potwierdzają austriaccy i niemieccy jeńcy wojenni. W większości walczyli z nami ludzie bez wykształcenia wojskowego. Potrafią oni dobrze posługiwać się bronią maszynową, nie umieją wykorzystać artylerii. Dowódcy oddziałów pochodzą z wyboru. Są to często marynarze. Osobiście bardzo odważni. Ich główną siłą uderzeniową są pociągi pancerne (…) W ogólności ich działania obronne były pozbawione planu i nieprzygotowane. Zaopatrzenie bolszewików było wyborne – korzystali z rosyjskich magazynów wojennych. Stan koni – dobry. Wymagającym przeciwnikiem byli Czesi. Dobrze zorganizowani, wyszkoleni.”

Powyższy cytat pochodzi z raportu zbiorczego z akcji militarnej na Ukrainie sporządzonego przez dowództwo niemieckie z datą 29 VII 1918 roku, a opublikowany został w pracy Włodzimierza Mędrzeckiego pt.: Niemiecka interwencja militarna na Ukrainie w 1918 roku. Krótkie informacje o Czechach skłoniły mnie do poszukania informacji. Co znalazłem? Informacje prawdziwe lub nie. Legendy lub fakty. Dość by zainteresować się losem żołnierzy którzy nie mogli wrócić do domu choć tam na nich czekano. Żołnierzy, którym obiecywano pomoc żądając chyba zbyt wiele.

Jak napisano w Wikipedii czeska „Drużyna” powstała 14 sierpnia 1914. Liczyła 720 żołnierzy. Jak dodaje Mała Encyklopedia Wojskowa „Drużyna”, czyli batalion powstał w Kijowie z Czechów i Słowaków mieszkających w Rosji carskiej. Na front została skierowana w październiku 1914 roku i wykorzystywana była do zadań rozpoznawczych.

Członkowie „Drużyny” mieszkali w Rosji przed wybuchem wojny. Związki Czechów z Rosją datują się już na pierwszą połowę wieku XIX gdy pojawiły się idee panslawistyczne. Z narodów słowiańskich jedynie Polacy zyskali status odszczepieńców, przez swój niechętny stosunek do Rosji, której przyznawano pozycję obrońcy Słowian. Popularność idei panslawistycznych i pokrewnych w państwach słowiańskich była przyczyną sympatii Czechów do Rosjan i Serbów stojących po drugiej stronie frontu. Obecność Czechów i Słowaków po drugiej stronie frontu wpływała destrukcyjnie na oddziały austro-węgierskie. Żołnierze nie chcieli walczyć przeciwko rodakom. W 1915 roku przechodzili na drugą stronę frontu pojedynczo, czasami całymi oddziałami.

W Wikipedii znajduje się informacja o przejściu na stronę rosyjską prawie całego 28. Pułku Piechoty dnia 3 kwietnia 1915 roku. W maju tego samego roku to samo zrobił 8. Pułk Piechoty.

„Drużyna” rosła. Wg MEW 31 XII przekształcono ją w pułk. Wiki podaje, że nastąpiło to 2 lutego 1916 roku. Powstał Czechosłowacki Pułk Piechoty. W maju miał on zostać znów przeformowany w 1. Czechosłowacką Brygadę Strzelców liczącą 7,5 tys. żołnierzy organizowanych w dwa pułki. Do końca 1916 roku liczbę Czechów i Słowaków po rosyjskiej stronie frontu szacowano na 200 tys. osób. Brygada uczestniczyła w walkach na froncie rozbita na kompanie i plutony. W marcu 1917 roku Brygadzie przybył jeszcze jeden pułk i została przeorganizowana w dywizję (MEW podaje, że nastąpiło to na początku 1917 roku, Wiki utworzenie dywizji przesuwa w czasie na 23 sierpnia).

2 lipca 1917 roku doszło do ważnego w mitologii Legionu Czeskiego zdarzenia. Tego dnia, wchodząca w skład 11 Armii Brygada stoczyła bitwę pod Zborowem. Było to podczas ofensywy noszącej nazwę ofensywy Kiereńskiego lub drugiej ofensywy Brusiłowa (obie nazwy odnoszą się do tej samej ofensywy). W ujęciu, które nazywam mitologicznym Brygada stała na pozycjach mało istotnych dla całej ofensywy, a na przeciwko niej znajdowały się pozycje niemal nie do zdobycia. Ponosząc ogromne straty zdobyła pozycje przeciwnika i zyskała uznanie u dowodzących, którzy pozwolili na dalszy rozwój formacji.

Inaczej przedstawiają to Michael S. Neiberg i David Jordan w Historii I wojny światowej w tomie Front wschodni 1914-1920. Tu Brusiłowowi przypisują umieszczenie legionu na przeciwko 19. Dywizji austro-węgierskiej. Dwa pułki z tej dywizji, złożone z Czechów, odmówiły wykonania rozkazów, które zmuszały ich do bratobójczej walki. W końcu podniosły bunt. Ponad 3 tys. Czechów opuściło armię austro-węgierską. Część ze zbuntowanych przyłączyła się nawet do nacierających oddziałów rosyjskich. Dla Wiednia był to sygnał, że lojalność narodowa wśród Czechów jest ważniejsza od lojalności wobec tronu Habsburgów. Ale nie tylko względy narodowe i panslawizm napędzały nabór ochotników do czechosłowackich formacji wojskowych na froncie wschodnim. Istotnym czynnikiem były też warunki niewoli. Wiele obozów jenieckich znajdowało się na Syberii. Jeńcy nie mieli złudzeń co do warunków tam panujących, wybór: niewola czy walka po stronie rosyjskiej wydawał się prosty.

W 1917 roku powstają: składająca się z 4 pułków 1. „Husycka” Dywizja Piechoty, a później także 2. Dywizja. Utworzenie z tych dywizji Korpusu Czechosłowackiego w grudniu 1917 roku związane jest z działaniami Tomasza Masaryka we Francji. Jego zasługą jest uznanie przez państwa Ententy Korpusu Czechosłowackiego za część Armii Czechosłowackiej we Francji. W momencie wybuchu rewolucji bolszewickiej dywizje czechosłowackie znajdowały się na froncie, na terenie Ukrainy i liczyły od 40 – 50 tys. żołnierzy. Powstające rady delegatów zrewoltowały armię i pozbawiły ją centralnego dowodzenia. Działająca od kilku miesięcy na Ukrainie Centralna Rada 20 listopada w III Uniwersale proklamowała utworzenie Ukraińskiej Republiki Ludowej pozostającej w związku federacyjnym z Rosją. Dla bolszewików było to wyzwanie. Nie posiadali jednak armii. W podobnej sytuacji znajdowała się i Ukraina. Jej słabe siły wojskowe wpierane były przez przebywających na Ukrainie Czechów. Ci w rewolucyjnym chaosie stanowili siłę wyjątkową – co wpłynęło na ocenę tych oddziałów przez Niemców jak i przez kontrrewolucjonistów takich jak gen. Korniłow – współtwórca Armii Ochotniczej na południu Rosji. To do niego przyłączyło się kilkuset legionistów i walczyło z bolszewikami.

W rozmowach pokojowych w Brześciu, które rozpoczęto prowadzić 17 grudnia 1917 roku, wzięli udział przedstawiciele Ukrainy. Po zerwaniu rozmów przez bolszewików w lutym 1918 kontynuowano rozmowy z przedstawicielami Ukrainy. Ci zainteresowani byli pomocą państw centralnych w walce z bolszewikami. Rozpoczęła się interwencja niemiecka i austro-węgierska na Ukrainie jak i niemiecka w Finlandii.

Korpus Czechosłowacki wobec interwencji niemieckiej przystąpił do koncentracji swoich oddziałów. Niemcy pozostawali dla legionistów czechosłowackich wrogiem i ich celem było kontynuowanie walki. Koncentracja ta przebiegała wolniej niż marsz sił niemieckich. Powrócę do pracy W. Mędrzeckiego. Po 20 lutym gdy Naczelne Dowództwo niemieckie wyznaczyło na cel ofensywy Kijów doszło do następującego zdarzenia:

W tych dniach 2KD z samochodami pancernymi, uzbrojonymi w karabiny maszynowe, należącymi do 7 LD poruszała się z Równego na Nowogród Wołyński – Żytomierz – Kijów równolegle do piechoty wykorzystującej transport kolejowy. 30 km na wschód od Żytomierza niemieckie samochody pancerne dogoniły cofający się na Kijów batalion czeski. Czesi spokojnie pozwolili zbliżyć się do siebie pojazdom, ale gdy te znalazły się blisko, otworzyli ogień. Opancerzenie wytrzymało ogień piechoty i jedynie jeden oficer i kilku żołnierzy odniosło rany. Z samochodów otwarto ogień z broni maszynowej, zadając przeciwnikowi poważne straty. Czesi skryli się w końcu pod osłoną lasu.

W dniach 1-2 marca saski batalion już w Kijowie ruszył zająć mosty na Dnieprze:

Na opór napotkano dopiero przy mostach strzeżonych przez oddziały czeskie. Doszło do walk z użyciem ciężkiej artylerii.

Największą bitwą była bitwa o Bachmacz 11 marca:

…oddziały I AK [I Korpus Armii gen. Groenera] maszerowały przez Połtawę na Charków (45 LD) i przez Bachmacz na Hadziacz (91 ID). 2 KD posuwała się pieszym marszem po obu stronach linii kolejowej Kijów – Połtawa – Charków. Prowadziła ona niemal codziennie walkę. Bachmacz, w którym stacjonowało ok. 10 tys. Czechów uzbrojonych w ciężką artylerię, po odrzuceniu czeskiego żądania prawa swobodnego przejścia na północ, zajęty został po ciężkich walkach.

W marcu 1918 roku stacjonujące w Murmańsku siły brytyjskie zostały poproszone przez bolszewików o pomoc w zapewnieniu bezpieczeństwa miastu i portowi. Bolszewicy obawiali się oddziałów niemieckich wysłanych do Finlandii na pomoc tamtejszej kontrrewolucji (białym Finom). W maju alianci uznali, że mogą wykorzystać swoją obecność w Murmańsku do przeprowadzenia ewakuacji wojsk czechosłowackich i serbskich. Jednak działania aliantów odcięły tą drogę ewakuacji. Bolszewicy nie zgodzili się na transport uzbrojonych oddziałów na tereny objęte wojną. Zgodzili się za to na ewakuację przez port we Władywostoku. Transport miał odbyć się Koleją Transsyberyjską, czyli jedyną linią kolejową łączącą Władywostok z Europą.

Pociągi wiozące legionistów stanęły na rozkaz Trockiego po zajęciu Władywostoku przez Japonię co nastąpiło 5 kwietnia 1918 roku. Zachodni sojusznicy Japonii wymusili wycofanie się jej sił ekspedycyjnych po czym pociągom znów pozwolono jechać na wschód. Jednocześnie tą samą trasą przemieszczały się w przeciwnym kierunku transporty jeńców wojennych z obozów na Syberii.

Wg porozumień aliantów z bolszewikami do transportu legionu czechosłowackiego przeznaczono 70 składów kolejowych. Liczba ta okazała się za mała. Mimo braków w taborze stworzono dodatkowe składy do ewakuacji legionistów. Pierwsze transporty Czechów i Słowaków przybyły do Władywostoku 28 kwietnia 1918 roku. Na miejscu nie było jednak statków, które mogłyby ich zabrać. Brytyjczycy odmawiali udostępnienia swoich statków ochraniających szlaki u wybrzeży Bliskiego Wschodu i Indii. Zanim sojusznicy ustalili sposób sprowadzenie legionistów do Francji doszło do wydarzeń, które zakończyły współpracę z władzami bolszewickimi w ewakuacji sił czechosłowackich.

14 maja w Czelabińsku stanęły obok siebie dwa składy kolejowe. Jadący na wschód wypełniony był legionistami. Jadący w przeciwną stronę zajmowali jeńcy uwalniani zgodnie z porozumieniami brzeskimi z niewoli. Zwyczajowo pasażerowie składów obrzucali się wyzwiskami. Tym razem jednak jeden z Węgrów rzucił jakimś przedmiotem w skład jadący na wschód. W odpowiedzi legioniści dokonali na nim linczu. Uczestnicy tego zabójstwa zostali aresztowani przez bolszewików sprawujących w Czelabińsku władzę. Legioniści zbrojnie odbili swoich uwięzionych towarzyszy. Zdobyli także miejscowy arsenał przejmując jego zawartość. W Moskwie na wieść o tych wydarzeniach aresztowano czeskiego przedstawiciela i polecono mu nadać telegram do legionistów z żądaniem złożenia broni. Telegram został zignorowany. 23 maja drogą telegraficzną bolszewicy wysłali polecenie rozbrojenia legionistów do wszystkich rad w okolicy Czelabińska. Telegram został odebrany przez legionistów, którzy do tego czasu całkowicie opanowali miasto. Od tego momentu Czesi i Słowacy prowadzili działania mające na celu zabezpieczenie transportu swoich sił do Władywostoku. W tym celu musieli przejąć kontrolę nad szlakiem kolejowym.

Być może wydarzenia w Czelabińsku doprowadziły do zgładzenia rodziny carskiej w Jekaterynburgu 16 lipca 1918. Do mordu doszło gdy do miasta zbliżał się właśnie w swoim marszu na wschód legion. Po drodze Czesi i Słowacy podejmowali współpracę zbrojną z siłami białych. Sytuacja w jakiej znaleźli się legioniści wpłynęła na podjęcie przez aliantów decyzji o interwencji na Dalekim Wschodzie. Jej przeciwnikiem do tej pory był rząd amerykański obawiający się udziału Japończyków, a bez nich interwencja nie miała szans powodzenia.

Chaos rewolucyjny na Syberii w czasie ewakuacji Czechów i Słowaków osiągnął szczyty. Zablokowana linia kolejowa zatrzymała jeńców wojennych. Ci, będący często wyszkolonymi oficerami państw centralnych, podjęli walkę po stronie bolszewików. Nie wszyscy. Oddziały białych dowodzone przez Kołczaka stały po stronie ententy. Wśród nich były powstała z jeńców polskich 5 Dywizja Syberyjska (5 Dywizja Strzelców Polskich pod dowództwem mjr Waleriana Czumy powstała 25 I 1919 r.). Do marca 1919 roku alianci stworzyli na Syberii siły liczące 100 tys. żołnierzy. Najliczniejszy pozostawał legion czechosłowacki liczący ponad 55 tys. żołnierzy. Cały czas rósł kontyngent japoński by pod koniec interwencji liczyć 70 tys. żołnierzy. W tym czasie istniała już niepodległa Czechosłowacja. Na aliantów wywierano nacisk by zakończyli interwencję i wyprowadzili Czechów i Słowaków z Rosji. Alianci jednak mieli inne cele. Japończycy przemyśliwali o aneksji wschodniej Syberii. Anglicy, Francuzi i Amerykanie myśleli o zduszeniu rewolucji bolszewickiej. Do tego celu potrzebowali legionistów i nie chcieli ich z Syberii wyprowadzić. Co więcej legioniści nie byli zainteresowani wspieraniem Kołczaka mimo jego sukcesów.

Legendarne są już skarby zdobyte przez legionistów w trakcie walk na Wschodzie. Przyczyniło się do ich powstania zdobycie przez Czechów i Słowaków rezerwy złota Banku Rosji.

W październiku 1919 roku Masaryk zarządził wycofanie korpusu do Czechosłowacji. Wycofywać zaczęły się też inne państwa biorące udział w interwencji. Po serii porażek gen Kołczak został zmuszony do ustąpienia ze stanowiska (4 I 1920). Przekazano go wraz z rezerwami złota 6. Pułkowi Piechoty Korpusu Czechosłowackiego. Dowództwo Korpusu nawiązało kontakt z eserowcami i mienszewikami sprawującymi kontrolę nad trasą ewakuacji. W zamian za ułatwienie przejazdu przekazali im Kołczaka ze złotem. Korpus Czechosłowacki i cywile mu towarzyszący opuścili Syberię w łącznej liczbie ponad 70 tys. ludzi. Na straconej pozycji pozostali zaś ich sojusznicy w tym i dywizja Waleriana Czumy. Z ich perspektywy zostali zdradzeni. Jaka zaś była perspektywa Czechów i Słowaków? To nie była ich wojna. Do swojego kraju wrócili gdy już liczył sobie niemal 2 lata. A z myślą o nim walczyli.

Legendą pozostaje wywiezienie zagrabionego złota i rozbudowa zakładów Skody z tych funduszy. Złoto zostało w Rosji ale legenda… Legendy napędzają poszukiwania.

Kirkut w Końskowoli?

Sam nie wiem czy znalazłem jakiś ślad tego cmentarza. Po pierwsze zlokalizowałem go dzięki mapom wojskowym. Wcześniej wierzyłem w to co ludzie mówią, a oni chyba sami nie wiedzieli co mówią. Wskazywano mi teren oznaczony na mapach jako cmentarz chrześcijański przy ulicy Kurowskiej. Na mapie wojskowej widać, że kirkut jest zupełnie gdzie indziej.
Po drugie jak już wszedłem na oznaczony na mapie teren coś znalazłem. Ale nie wiem do końca co.

Cmentarz ewangelicki znajdujący się parę metrów od żydowskiego jest ogrodzony siatką. Nie wiem czy na całej jego dawnej szerokości. Na pewno nie na całej głębokości. Za terenem ogrodzonym znalazłem bowiem krzyż i fragment nagrobka.
Obrazek
Na mapie oba cmentarze sięgają do końca lasu, a może i trochę dalej. Tylko w latach trzydziestych nie było tam lasu. Drzewa były tylko w przestrzeni pomiędzy cmentarzami.
Obrazek
Kilkanaście metrów od płotu cmentarza ewangelickiego biegnie prostopadle do drogi wzniesienie. Widać, że jest sztuczne. Ale gdy zobaczyłem w jednym miejscu wystające spod ziemi cegły nieco się zdziwiłem. Po co mur w lesie?
Obrazek
Na tym wzniesieniu znajduje się parę starych pustych pni. Najwyraźniej drzewa rosły tu już dawno temu. Może stanowiły uzupełnienie muru? Spokoju mi teraz nie da myśl czy jest to mur cmentarza ewangelickiego czy żydowskiego. Między nimi miała być przestrzeń porośnięta drzewami. Cmentarze nie stykały się. Droga do Opoki biegła przy cmentarzu żydowskim – inaczej niż dzisiaj. Teren dawnej cegielni pozostaje bez zmian choć zmieniło się jego przeznaczenie.
Obrazek
Zdjęcie zrobiłem stojąc plecami do dawnej cegielni. Droga odchodząca w lewo to obecna droga do Opoki. Wg mapy odchodziła od głównej drogi wcześniej i pod kątem prostym. Od miejsca w którym stałem do muru w lesie jest ok 60 m. Na drugim końcu lasu mur zdaje się zakręcać na zachód, więc w stronę cmentarza ewangelickiego. Muszę to jeszcze przemyśleć.

Po wizycie w Końskowoli skoczyłem do Nałęczowa. W dzielnicy Wąwozy miałem odnaleźć mogiłę rosyjskiego żołnierza z 1915 roku. Być może to ją zaznaczono na mapach geoportalu. Jednak na miejscu w oznaczonym punkcie nie ma nic co by wskazywało na pomnik, grób. Czyżbym przyjechał za późno?

Myślałem, że najłatwiej będzie w Wojciechowie. Miałem dość dokładne namiary na kwaterę wojenną na cmentarzu parafialnym. Doszedłem ok 30m od kaplicy cmentarnej. Ok 8 m od alei głównej. Znalazłem grób o wymiarach zbliżonych do podanych w opisie. Nie było tylko żadnego napisu, choć ten w opisie jest. Mogiła jest bezimienna. Zapytana na miejscu przeze mnie osoba nie potrafiła mi odpowiedzieć czy znalazłem właściwy grób.
Obrazek
Tak więc w dwóch wypadkach na trzy znalazłem coś. Ale nie wiem czy znalazłem to czego szukałem. Chyba wolę proste i pewne odpowiedzi.

Cmentarz z domysłów

Domyślałem się. Domyślałem się, że w Michowie musi być cmentarz żydowski. Już samo to, że w XIX wieku wspomina się o tym, że było to „żydowskie miasto” mówi chyba samo za siebie. Budynki można zniszczyć. Cmentarz można pozbawić nagrobków. Jednak cmentarz pozostaje cmentarzem.

Na mapach WIG z lat trzydziestych cmentarz jest wyraźnie zaznaczony w lesie pod Michowem. Na wzgórzach w lesie. Musiałem pojechać poszukać cmentarza, śladów po nagrobkach.

Na tych samych mapach zobaczyłem, że cmentarz żydowski w Końskowoli wcale nie znajduje się tam gdzie mi go wskazał mieszkaniec Końskowoli. Przy ulicy Kurowskiej jest cmentarz chrześcijański. Choć nie ma tam nagrobków to jednak nie ten cmentarz którego szukałem. Kirkut znajduje się obok cmentarza ewangelickiego. Oddziela je od siebie parę metrów lasu. Tu też chciałem poszukać jakichkolwiek śladów.

Ostatnim motywem wyjazdu i przyczynkiem do planowania trasy była informacja o przeprowadzonych pracach na cmentarzu żydowskim w Rykach. Byłem tam w zeszłym roku. Zastałem wtedy tylko wzgórze cmentarne ze śladami quadów i nic nadto. Teraz skoro zaszły zmiany też musiałem je zobaczyć na własne oczy.

Wyjechałem dość późno. W Puławach akurat w sobotę miały odbywać się wyścigi kolarskie i pozamykano część ulic. Nie zdążyłem przed ich zamknięciem ale bezproblemowo przedostałem się przez teren wyścigów. A miałem wyjechać wcześniej i nie w tą stronę. Chciałem przecież skoczyć za Radom. Tylko na to już chyba jest za zimno. Odchorowałbym.
W Puławach z uwagą obserwuję remont drogi prowadzony na ulicy Wróblewskiego. Z uwagą bo niemal codziennie tędy przejeżdżam do i z pracy. Wciąż nie widać końca tego koszmaru komunikacyjnego. Teraz przy zamkniętych drogach w centrum ciężko było się tędy przedostać na ścieżkę rowerową. Ale jak już się udało droga do Bobrownik stała przede mną otworem. Z Bobrownik z przyzwyczajenie wyjechałem w stronę Sarn. Musiałem wracać. Chciałem przecież jechać przez Krasnogliny, a to nie tędy droga. Jadąc właściwą drogą po raz pierwszy przyjrzałem się kapliczce obok apteki. To jest św. Jan Nepomucen. Najbliższa przeprawa jest z drugiej strony Bobrownik. Z tamtej strony jednak nie widziałem kapliczki.
Obrazek
Do Ryk dojechałem bez większych problemów. Do centrum nie wjeżdżałem. Dziś interesowało mnie to co jest po drugiej stronie stawu Buksa. Z jezdni nie zauważyłem większych zmian. Może tylko brak podwójnych śladów quadów. Ale za to pojawiła się wydeptana na stoku wzgórza cmentarnego ścieżka.
Obrazek
Na szczycie zaś zastałem wyraźne zmiany. Może nie rewolucyjne. Widać, że i to co zrobiono komuś przeszkadzało. Nie wiadomo czy obecny stan cmentarza utrzyma się do przyszłego roku. Znalezione macewy umieszczono przynajmniej w miejscu z którego kiedyś je zabrano. To chyba jedyny ślad obecności Żydów w Rykach. Synagoga jako budynek banku niczym już dawnej synagogi nie przypomina. Został ten cmentarz.
Obrazek
Po wizycie na cmentarzu udałem się do Michowa. Najpierw drogą która miała słuszny kierunek ale nie wiedziałem dokąd prowadzi. Pojechałem na wschód. Po blisko kilometrze skończył się asfalt ale szerokość drogi wskazywała na jej częste używanie. Po przejechaniu przez tory znalazłem się wśród zabudowań. Nie mam pojęcia jak ta wioska się nazywa. Za nią, po przeprowadzeniu roweru przez piachy dotarłem do Starego Bazanowa. Tu skierowałem się w stronę drogi do Kocka. Chciałem ominąć Moszczankę z jej ruchliwym skrzyżowaniem i to mi się udało. Nie był to jednak szybki przejazd. Ale był przyjemny :)

Z szosy kockiej zjechałem dopiero na końcu Sobieszyna. Rzuciłem okiem na pałac. Nie zauważyłem by ruszyły jakieś prace remontowe zapowiadane przez władze powiatu. Może w przyszłym roku? Zobaczymy. Byłaby wielka szkoda gdyby pałac przeszedł w stan ruiny.
Chciałem przez Blizocin dojechać do Jeziorzan. Chciałem. Nie udało się. Już wcześnie słyszałem, że Wieprz wylał. Nie wiedziałem, że aż tak. Nawet podczas wiosennych roztopów nie było tak źle.
Obrazek
Podobno część Blizocina jest odcięta od świata. Ja próbując przejechać zakopałem się pod wodą i musiałem się wycofać. Z przemoczonymi butami. Remont drogi pewnie dopiero w przyszłym roku. W stanie obecnym nie ma co myśleć o tym by po ustąpieniu wody szosa nadawała się do użytku. Woda podmyła jezdnię. W części Blizocina od strony Sobieszyna (przez tą część jechałem) wiele domów stoi w wodzie.
Musiałem wrócić. Zależało mi na przejechaniu do Michowa. Chciałem koniecznie dojechać tam przez Jeziorzany. Najkrótszą drogą pozostawała szosa kocka. Na odcinku który miałem przejechać jest remontowana od zeszłego roku. Latem były tam trzy miejsca ze światłami regulującymi ruch wahadłowy (czwarte miejsce za zjazdem do Przytoczna więc go nie liczę). Niechętnie sprawdziłem jak to wygląda teraz.
Od lata prace posunęły się wyraźnie do przodu. Światła spotkałem tylko jedne. W jednym miejscu ruch wahadłowy sterowany był ręcznie. Jadąc przepuszczałem samochody. Same osobowe. Żaden kierowca nie podziękował. Ale to amatorzy. Tylko zawodowcy zachowują kulturę na drodze.
W Jeziorzanach łąki zalane. Już wczesnym latem ludzie się skarżyli, że nie ma gdzie wypasać koni. Teraz nawet nie będą mieli paszy na zimę. A koni jest tu dużo.
Obrazek
Jak zwykle skierowałem też obiektyw na kościół w Jeziorzanach. Podobno wzorowany na kazimierskich spichlerzach. Wątpię ale podobieństwo jest.
Obrazek
Droga do Michowa to niemal ciągły podjazd. Może delikatny ale zawsze. Szczęśliwie wiatr mi już teraz pomagał i trwało to niedługo – droga wąska i wyboista, wolę nią jeździć w drugą stronę. Dziś przemknąłem tylko przez Anielin, Katarzyn i Mejznerzyn. Za Mejznerzynem las. Na jego końcu zjazd w drogę gruntową w prawo. Szukałem wzgórza w lesie zaraz przy jego skraju. Wg map na nim miał znajdować się cmentarz. Gdy wzgórze znalazłem zacząłem szukać jakichkolwiek śladów macew. Choćby kawałek pozostawiony w ziemi. Odłamek z hebrajską literą. Nie znalazłem nic.
Obrazek
Jeden odłamek betonu bez żadnych śladów napisów to za mało. Mógł nawet nie pochodzić z cmentarza. Ale jak sądzę wiele michowskich macew było właśnie z cementu i może z polnych kamieni. W pobliżu nie ma kamieniołomów. Tylko piach i piach. I tylko piach też znalazłem na cmentarzu. To smutne, że nic nie pozostało na miejscu. Pewnie i pamięci nie ma – brak tu jakiejkolwiek tabliczki informacyjnej.
Do Michowa dojechałem o szesnastej. Już nie było szans na ładne zdjęcia w Końskowoli gdybym coś na miejscu odnalazł. Odpuściłem więc i tylko odwiedziłem znajomych pod Kurowem. Na moment. I powrót do Puław. Odwiedzenie Końskowoli pozostało na kiedy indziej.

Nadrabianie zaległości

anarchia wkrada się do twojej głowy
twój mózg pracuje niezależnie
i nic ci nie może zakazać myślenia
anarchia w głowie to początek wyzwolenia

Te wersy Dezertera tłukły mi się po głowie podczas całego ostatniego dalekiego wypadu w tym roku. Nie miały związku z planami, kierunkiem czy celem. Raczej z coraz lepiej widoczną aurą spowijającą ten świat. Z powtarzanymi komunałami. Z bezkrytyczną wiarą. Ale wszedłbym w blogu do polityki (także tej edukacyjnej), czego nie chcę.

Miałem pojechać w sobotę. Zaspałem. Jak się śpi do 5 to się nie jeździ po kilkaset kilometrów. Chyba, że chce się wszystko oglądać w blasku księżyca i gwiazd. Tej nocy nawet tak by się nie dało. Niebo były zachmurzone. Dnia następnego, po drobnych pracach przy komputerze sąsiadki zdrzemnąłem się do północy. godzina 1 do wyjazdu wydawała mi się w sam raz. Ale człowiek zaspany, czy niedospany nie myśli tak trzeźwo. Miałem wątpliwości. Przez 2 godziny wątpiłem by w końcu się ruszyć myśląc, że jak nie pojadę będę żałował, że nie pojechałem. A chciałem jak najwcześniej być w Zamościu. Godzina 8 byłaby w sam raz. To prawie 140 km. Utrzymując tempo 20 km/h mogłem od pierwszej dojechać. Tylko wyruszyłem o 3 i tempo rzadko trzymam. Teraz wiedziałem, że stopniowo będę walczył z coraz silniejszym przeciwnym wiatrem, który zacznie mi sprzyjać dopiero po wyjeździe z Zamościa. Od startu więc plany były nierealne. Ale chciałem zrealizować je choćby częściowo.

Cóż pisać o nocnej jeździe? Nie lubię jej. Niewiele widać. Samochody w nocy z soboty na niedzielę jeżdżą jakby w mniejszych ilościach niż w inne noce. Tylko psy zawsze ujadają. Szczęśliwie tej nocy wszystkie były uwiązane. I do tego jeszcze mogę dodać koguty – piały od początku. Chyba robią to przez sen.

W Bełżycach przerwałem na moment jazdę. Jakaś kobieta poprosiła o użyczenie telefonu by wezwać pomoc do swojego zepsutego auta. Znów przestój ale dobre uczynki dodają skrzydeł :)
Już za Niedrzwicą zaczęło się rozjaśniać. Bliżej Bychawy sfotografowałem słońce. Z tym jednak zawsze miałem kłopot. Zdjęcia albo za ciemne albo za jasne. Teraz ustawiłem aparat na wykonywanie serii z różnymi naświetleniami. W końcu zdjęcie chcę zrobić szybko i dobre – w domu najwyżej wybiorę najlepsze. W tym wypadku i taki wybór był za trudny. Ale od czego oprogramowanie w komputerze? Z 3 zdjęć można zrobić jedno metodą HDR. I wyszło jak chciałem.
Obrazek
Za Bychawą trochę „zakręciłem”. Zawsze na rozjeździe wybierałem drogę do Wysokiego. Druga droga prowadzi do Koprzywnicy. Wg map nadłożyłbym tylko kilka kilometrów. A nigdy przecież jeszcze tam nie byłem. Gdybym wiedział ile na tej drodze jest górek pewnie bym się jeszcze zastanowił. Teraz już wiem. Ale sama Koprzywnica mnie zainteresowała. Muszę poszukać więcej informacji o tej miejscowości. Przejeżdżając w kierunku Żółkiewki niewiele widziałem. W samej Żółkiewce też tylko przemknąłem obok ciekawostki. Przy ulicy Sobieskiego jest mały drewniany kościół. Do niego też będzie warto jeszcze wrócić. Tymczasem ja korzystałem z przyjemności zjazdu z górki i nie chciało mi się hamować.

Od Żółkiewki do Zamościa jest już tylko 39 km. To jak rzut beretem. Tylko wiatr jak obiecywali meteorolodzy wiał coraz mocniej. I godzina była późna. Aż za późna. Jeszcze łudziłem się, że może uda się dojechać przed 11. Ale pośpiech nie był wskazany. Wcześniejsze pomiary długości trasy na mapach google wskazywały że będzie to ok 300 km. Na liczniku miałem ok. 100 gdy zobaczyłem przy furtce cmentarnej w Wierzbicy znak miejsca pamięci narodowej. Całkowicie zardzewiały ale rozpoznawalny. Za furtką nic dalej nie wskazywało właściwego kierunku. Nie widziałem też biało-czerwonych wiązanek czy flag państwowych. Nie wiem więc jaki grób czy groby są wskazywane przez znak. Może jak dowiem się czegoś więcej zajrzę tam ponownie.

Na cmentarzu w Wierzbicy są widoczne z drogi ciekawe pomniki nagrobne. Skoro już się zatrzymałem… I tak kiedyś bym chciał mieć ich zdjęcia.
Dwa pomniki, którym jakby czegoś brakowało. Krzyża? Jeden na grobie Teofili z Sierakowskich Rzuchowskiej zmarłej w 1828 roku w wieku 28 lat. Drugi kobiety zmarłej w roku 1844 – nazwiska nie odczytałem.
Obrazek
Pomnik Antoniego Kraińskiego zmarłego w 1882 wyróżnia się na cmentarzu choć taka forma nagrobka (ostrosłup) pojawia się i na innych znanych mi cmentarzach.
Obrazek

Nad Wieprzem w Nieliszu były tłumy wędkarzy. Mijałem także sporo samochodów ze sprzętem pływającym (łódki motorowe i bez motorów). Zalew chyba przyciąga mimo jesieni wielu ludzi. Zanim dojechałem do Zamościa jeszcze przypomniałem sobie, że warto obejrzeć cmentarz w Sitańcu. Chyba odłożę to znów na kiedy indziej. Teraz chciałem dotrzeć do ulicy Prostej. Znajduje się tam pomnik Żydów zamojskich. Zajmuje część kirkutu. Pozostała część jest już użytkowana w inny sposób.
Obrazek
Po odwiedzeniu cmentarza żydowskiego pojechałem zobaczyć czy wciąż dawne umocnienia Zamościa są remontowane. Już nie są. Teraz można zobaczyć je bez rusztowań.
Obrazek
Także synagoga zamojska nieco odmłodniała ale przyległości jeszcze nie.
Obrazek
Ratusz bez zmian – remontowany. Jak remontowany nie był to straszył w otoczeniu wyremontowanych kamienic. Jemu zdjęcia nie zrobiłem. Kamienicom zaś tak.
Obrazek
Podjechałem jeszcze pod rotundę. Okolice Bramy wodnej są akurat porozkopywane. Ale rotunda i cmentarz przy niej są wciąż takie same. Po tej inspekcji Zamościa ruszyłem ulicą Szczebrzeską. Już wiatr mi nie dokuczał i szybko dojechałem do Szczebrzeszyna. W zeszłym roku chciałem zrobić sesję zdjęciową synagodze. Właściwie to nawet zrobiłem tylko, że trwał jej remont. Teraz już jest po remoncie. Różowa.
Obrazek
Ale nie ona była celem tych odwiedzin. Chciałem zobaczyć starą cerkiew. Widziałem ją już rok wcześniej. Stoi przecież obok synagogi. Tylko znałem jedynie stare zdjęcia. Nie poznałem jej wtedy. Czytałem o zniszczeniach, nie czytałem o remoncie. Ale i on chyba rok temu jeszcze nie był ukończony.
Obrazek
Kolejny punkt zwiedzania to cmentarz żydowski. Tu jeszcze nie byłem. A dotrzeć jest dość łatwo. Czerwone szlaki (rowerowy i pieszy) przebiegają obok niego.
Obrazek
To miejsce ma swój klimat. Słów mi brakuje by je opisać ale tu mój pośpiech został za bramą i pilnował roweru.

Gdy już do roweru powróciłem ruszyłem do Frampola. Tak mi się przynajmniej zdawało. Przejeżdżając obok świerszcza szczebrzeszyńskiego nawet się nie zatrzymałem. Uznałem że jest już tak popularny, że nie warto. Ale to był znak. Po ok. kilometrze rzuciłem okiem na mapę. Ta droga prowadziła do Zwierzyńca. Co prawda miałem tam odwiedzić cmentarz z I wojny światowej ale odłożyłem to na przyszły rok by wrócić w miarę wcześnie do domu. Więc w tył zwrot i fotka świerszcza.
Obrazek
I teraz jazda pod górę. Nie pod jedną. Choć nie przepadam za podjazdami tu są dość łagodne i kończą się zanim opadnę z sił. Ale pot zalał mi oczy. Tam jednak warto się pomęczyć. Daje to wiele przyjemności. W nocy pewnie nie – bo to widoki warte są tego wysiłku.

Kończy się to efektownym zjazdem przed Gorajcem. Prawie 2 km jazdy. Licznik pokazał ponad 60 km/h ale czapki z głowy mi nie zdmuchnęło – wiatr wciąż mi sprzyjał. Zastanawiam się kiedy będę miał odwagę pojechać w przeciwną stronę.
O Gorajcu czytałem, że znajduje się tu cmentarz z I wojny światowej. To mnie interesuje ale uznałem, że nie mam teraz czasu na poszukiwania. Chciałem choć do Kraśnika dojechać za dnia. Po przejechaniu przez Gorajce (jest ich kilka) wjechałem do wsi Smoryń, za nią teren wydał mi się dziwnie znajomy. Pamiętałem, że kiedyś znajdując się w okolicach Frampola widziałem cmentarz z I wojny. To było jeszcze zanim zacząłem fotografować. Teraz chciałem go sfotografować ale nie pamiętałem gdzie on jest. Z poszukiwań zrezygnowałem ze względu na uciekający mi wciąż czas. A to było to miejsce w którym był cmentarz. Jest nadal. Ale teraz zastanawiam się czy nie jest to ten sam który opisywano jako znajdujący się w Gorajcu.
Obrazek
Trochę inaczej go pamiętałem. Zbliżał się wtedy zmierzch i zapamiętałem białe krzyże. Te są czarne. Za to na niektórych zauważyłem nazwiska zasłonięte przez wieńce.

Przez Frampol przejeżdżałem nie raz. Docierałem tu z różnych kierunków. Choć w zasadzie do wyboru są tylko cztery. Frampol jest kwadratowy. Renesansowe miasto. W jednym z rogów znajduje się cmentarz żydowski. Zapomniałem jednak w którym. Pewnie dlatego od razu wybrałem nie właściwy. Powróciłem do centrum gdzie mignęła mi tablica z planem. Teraz już było łatwiej. Czytając o zniszczeniach na cmentarzu nie spodziewałem się wcale tablic nagrobnych. Tymczasem one tu są. Niewiele ale są.
Obrazek
Jest też pomnik w pobliżu mogił w których spoczęło ok. 1000 zamordowanych przez okupantów Żydów. Tak jakby czekał na jeszcze jakieś napisy.
Obrazek
Teren cmentarza jest bardzo zaniedbany. Chyba przez płot nawrzucano tu powycinane przy remontowanej drodze krzaki i gałęzie. Mimo tego widziałem tu więcej niż spodziewałem się zobaczyć. Do wandalizmu przywykłem. To źle, bo powinno mnie to złościć.

W kolejnej miejscowości na trasie – Dzwoli – zauważyłem kapliczkę słupową z Chrystusem Frasobliwym. Wysoki słup był pokryty jakimś pnączem. Już jest jesień i część liść uschła. Kapliczka musi wyglądać wspaniale wiosną i latem. Dla niej jednej warto będzie tu wrócić.

Czytając o okolicach Janowa Lubelskiego dowiedziałem się, że w okolicach osiadło wielu Tatarów. Śladem po tym osadnictwie mają być krzyże i kapliczki z kogutem. Kapliczek z kogutem nie widziałem ale krzyże tak. Przy głównej drodze było ich siedem lub osiem.
Obrazek
Ta była ostatnia chyba. I dopiero przy niej zauważyłem, że koguty były różne. Może nawet każdy był inny. Chyba znalazłem sobie następny temat na wyjazd.

W Janowie, a właściwie pod Janowem, miałem odnaleźć cmentarz wojenny. Częściowo został zniszczony. Nie wiadomo jak był duży. Ale dziwię się, że podczas prac ziemnych nie przejmowano się cmentarzem. Choć w PRL przejmowano się właściwie tylko własnym „dobrem wspólnym”. Dość, że pozostała część cmentarza – wcale nie mała.
Obrazek
Jadąc polną drogą dotarłem do zabudowań. Wcale nie były to jednak zabudowania Janowa Lubelskiego. Była to przylegająca do Janowa wieś Biała. Trochę mnie to zaskoczyło. Nic o niej nie czytałem. Ale to mam nadzieję zmienić. Ponieważ intryguje mnie kopiec z krzyżem obok cmentarza. O nim też nic nie wiem.

Kontynuując pogoń za słońcem (jeszcze nie zaszło ale już się przygotowywało) dojechałem do Modliborzyc. W tym roku już tu byłem. Wtedy chciałem zobaczyć synagogę. I zobaczyłem – była w trakcie remontu. Teraz remont dobiega końca. Zdjęto już ogrodzenie.
Obrazek
Zmierzch dopadł mnie w Kraśniku. Nie udało mi się wypatrzeć w którym to ogródku w Stróży znajduje się mogiła wojenna. To i zmęczenie dawało o sobie znać i… zmiana organizacji ruchu czyli remont drogi – sytuacja na drodze pochłonęła moją uwagę niemal całkowicie. I znów o nocnej jeździe nie byłoby co pisać (ponad 60 km więc ponad 3 godziny) gdyby nic się nie działo. A działo się. Zdziwiła mnie liczba pijanych prowadzonych przez rowery ulicami mijanych wsi. Nie zaskoczyły pospuszczane psy wybiegające na jezdnię (to o odcinku Urzędów – Chodel – Opole Lubelskie). Z ciekawszych spotkań wspomnę o dwóch. Jedno ze zwierzakiem drugie z człowiekiem.

Ze zwierzakiem.
Po przejechaniu przez Urzędów miałem podjazd. Szybko jechać się nie da. Z krzaków wyszło zwierzę. W ciemności zobaczyłem najpierw mały biały ryjek, a za nim wyszło duże szare cielsko. Ryjek nie był wcale taki mały. Miał tylko czarne pasy których w ciemności nie dostrzegłem. Pierwszy raz widziałem żywego borsuka. Ten najwyraźniej wyszedł by przejść przez jezdnię gdy już przejechały samochody. Roweru nie usłyszał. Zauważył mnie dopiero gdy do niego przemówiłem. Nie wiem dlaczego nie zwrócił uwagi na światło w którym go widziałem. Słysząc mnie najpierw spojrzał w moim kierunku. Dopiero po tym rzucie oka ruszył z takim przyspieszeniem, że aż zastanowiłem się dlaczego nie poczułem zapachu zdartych na asfalcie pazurów – ruszając głośno się ślizgał.

Z człowiekiem.
Za Uściążem a przed Skowieszynkiem jest góra. Bardzo jej nie lubię. Jest tu bardzo mało miejsca przy jezdni. Jezdnia wąska. Zwykle jestem tu już bardzo zmęczony. Dlatego staram się zawsze tu podjechać by mieć to szybko za sobą. Na szczycie dostrzegłem czerwone migające czasami światło. To rowerzysta. Podchodził. Z bliska wydawał się dziwny. Sakwy. Ubranie z odblaskami. Kaszkiet. To ostanie mi nie pasowało. Pozdrowiłem go i pojechałem dalej. Zjazd do Bochotnicy zwalniałem hamując – nie wiadomo co wyskoczy z mroku lub nagle pojawi się w świetle. Tu pewnie nadrobił nie hamując. Bo dogonił mnie w Bochotnicy. Trzymał się dzielnie do Parchatki. Nie wypadało go ignorować. No i trochę mnie zainteresował. Także dlatego, że jego rower wydawał dziwne odgłosy. Dowiedziałem się że nie jedzie jak ja dla przyjemności. Rower miał uszkodzone łożysko w przednim kole – tak twierdził. Ja szukałbym przyczyny hałasów w suporcie. Zanim się rozjechaliśmy zauważyłem jeszcze, że targa na ramieniu statyw od aparatu. Chyba nie fotografował nieba. Ale już nie miałem jak zapytać.

Czasami jest dziwnie ale Dezerter przecież w „Anarchii” o tym mówi. Znów mi się piosenka zaczęła tłuc po głowie na ostatnich metrach. Wróciłem do punktu wyjścia.