Czegoś tutaj nie rozumiem

Przeglądając zasoby internetowe poświęcone bitwom partyzanckim z okresu maj – czerwiec 1944 na Lubelszczyźnie zostałem zaskoczony ocenami autorów wpisów na temat tych bitew. Są w tym ślady… manipulacji informacją, a może tylko błędów?

Jako przykład wezmę bitwę pod Rąblowem. W Wikipedii napisano o:

olbrzymiej dysproporcji liczebnej i zbrojnej walczących stron

Co do uzbrojenia nie mam żadnych zastrzeżeń ale „olbrzymie dysproporcje liczebne”? Zestawienie sił mówi o 900 partyzantach i 2000 żołnierzy z nimi walczących.

Umiejętne prowadzenie walki w systemie obrony okrężnej, z doskonałym wykorzystaniem specyfiki terenu, pozwoliło ocalić przeważającą większość stanu osobowego oddziałów oraz sprzętu, przy jednoczesnym zadaniu wrogowi wielokrotnie dotkliwszych

A jakie były to straty? 90 poległych i rannych partyzantów oraz 100 poległych i rannych ich przeciwników. W tekście pojawia się też liczba 300 poległych i rannych żołnierzy niemieckich wg oceny partyzantów. Może tu pies jest pogrzebany ponieważ Moczar lata całe pracował nad gloryfikacją tej bitwy?

Bitwa pod Rąblowem przeszła do historii, jako rzadki przykład możliwości współdziałania na polu walki, pomiędzy AL i AK – formacjami skonfliktowanymi, zarówno politycznie jak i ideowo

Kolejne zdanie przeniesione z publikacji z innej epoki: w bitwie brały udział jeden pluton AK i jeden pluton BCh.

Do ocen tej właśnie bitwy sięgnąłem nie przypadkowo. Właśnie informacje o bitwie na Porytowym Wzgórzu wydawały mi się dziwne. Od lat (tych komunistycznych) wbijano mi do głowy, że była to zwycięska bitwa partyzantów. Tak jak ta pod Rąblowem. Sukces? Wydostanie się z okrążenia. W czerwcu 1944 roku jest to taki dziwny ciąg wydarzeń z którego wyrwano jedną bitwę i nazwano ją zwycięską. Ale zanim do niej doszło wydarzyło się coś wg mnie istotnego – do Lasów Janowskich przechodzą oddziały partyzanckie z Lasów Lipskich. Skoncentrowane mogą się skutecznie bronić ale też można je dokładniej zniszczyć. I wygląda na to, że taki był cel Niemców – zniszczenie partyzantów przez wcześniejsze ich skupienie w jednym miejscu. Ostateczne uderzenie zadano w Puszczy Solskiej do której przedostali się „zwycięzcy” z Porytowego Wzgórza.

Może popełniam błędy w rozumowaniu. Nie mam przed sobą całej literatury tematu. Po prostu czytam co mi Google znalazły i zastanawiam się dlaczego akurat Wikipedia, encyklopedia która dla wielu młodych ludzi jest niemal wyrocznią, zawiera tak wiele błędnych ocen choć podaje przeczące im fakty?

„Żyd” to nieprzyzwoite słowo

Fragment z opowiadania Jacka Dukaja "Przyjaciel prawdy. Dialog idei"

- Tak się w języku ułożyło. Wskażesz i powiesz: "To Żyd" – i nie jest to po prostu informacja o narodowości, jak gdybyś powiedział o Francuzie czy Włochu; to jest obelga. Niezależnie od tonu i kontekstu. Tak brzmi. Co poradzę? "Żyd" to nieprzyzwoite słowo. A gdy zaczynasz od liczby mnogiej…
- To co?
- Żydzi. No posłuchaj. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. W momencie gdy ich wyróżniasz z ludzkości, gdy tworzysz osobną kategorię – to jest pierwszy stopień antysemityzmu. Żydzi.

Czy antysemityzm jest ideą? Mam poważne wątpliwości. Nie chodzi mi o antyjudaizm obecny od wieków w chrześcijaństwie zachodnim. On zakładał, że "grzech" bycia Żydem znika podczas chrztu. Wyjątkiem były tylko masowe konwersje, które budziły zaniepokojenie kościelnych dostojników. Ale nie tylko ich. Ten niepokój mógł być wynikiem braku zrozumienia dla takich zachowań. Dlatego w Hiszpanii nadal podejrzliwie traktowano marranów, w Polsce zaś frankistów. Antyjudaizm nie był przeciwny istnieniu Żydów, ani ich obecności. Żydzi jako grupa upośledzona społecznie byli potrzebni. Ilustrowali ewangeliczne opowieści o odrzuceniu przez Żydów Mesjasza i o jego ukrzyżowaniu. Cierpieli za grzech który mogli zmyć z siebie podczas chrztu. Chrzest był drogą do emancypacji. To przedmiotowe traktowanie wyznawców judaizmu było wykorzystywane też jako dowód obecności ciała Chrystusa w eucharystii (legendy o krwi płynącej z nakłuwanego opłatka ale i o krwi wytaczanej przez Żydów z ciał dzieci chrześcijan).

Prawo do emancypacji miały jednostki. Grupy już wydawały się działać celowo. Ich cel był ukryty więc był podejrzany. Tu już rodziły się teorie spiskowe. Bo Żydów postrzegano często przez pryzmat jednostek najbardziej znanych. W wieku XVIII jeszcze na dworach byli "Żydzi dworscy" – bankierzy władców. Wierzyciele królów i książąt. To chyba logiczne, że to oni dzierżyli rzeczywistą władzę? Bo to pieniądz rządzi światem, a pierwsi bankierzy też byli wyznania mojżeszowego. To nic, że bogactwo było udziałem niewielkiej tylko części społeczności żydowskiej. Historia działa się przecież na dworach i w pałacach. Stereotyp już był ulepiony.

Piętnowanie Żydów przez kościoły na pewno przysłużyło się tworzeniu podstaw pod antysemityzm będący dzieckiem rasizmu. Gdy w XIX wieku "wybuchły" narody religia zdawała się tracić znaczenie. Przynajmniej dla liberałów. Liberalizm teoretycznie dawał podstawy pod emancypację grup dotąd upośledzonych. Całych grup, a nie jednostek. Szukano też naukowych podstaw istniejących hierarchii społecznych. W ten sposób można było usprawiedliwić kolonializm, czy dyskryminowanie pewnych grup społecznych. I… popełniono błąd dzięki któremu teorie rasowe mogły na przełomie wieków XIX i XX przeżyć rozkwit. O ile na podstawie cech anatomicznych udało się określić trzy rasy ludzkie to dalsze podziały przeprowadzono wykorzystując osiągnięcia badaczy języka. Grupy językowe to nie to samo co rasy ale te teorie przyznające powołanej do istnienia rasie aryjskiej prymat nad pozostałymi rasami. Powstała też rasa semicka, której przypisano wiele cech negatywnych – w końcu teorie te tworzyli Aryjczycy. Rozpoczęły się okres intensywnych badań anatomicznych mających potwierdzić teorie badaczy ras. Brak potwierdzenia tłumaczono "zepsuciem rasy" przez inne rasy. Samo oparcie teorii na fałszywych założeniach jeszcze nie dyskredytuje teorii. Dyskredytuje ją na pewno odrzucenie wszelkiej krytyki.

Terry Pratchett w "Nauce świata dysku" napisał, że naukowiec nie może istnieć bez innych naukowców. Celem naukowca jest obalanie teorii tworzonych przez innych naukowców. Teorie rasowe zostały nie raz obalone i nie potrafią się obronić inaczej jak tylko przez przyjęcie "dowodów" w postaci dogmatów. W ten sposób nie podlegają one dyskusji i są prawdziwe bo… są prawdziwe. Wiadomo przecież, że cechy aryjskie zachowały się w genach. Zachowując reżim hodowlany można doprowadzić do oczyszczenia się z obcych naleciałości. Nawet kynolodzy nie są tego tak pewni jak właśnie rasiści. Hierarchię ras określono na podstawie cech przypisywanych całym grupom rasowym/narodowym. Przeprowadzenie takiego zabiegu jest możliwe jeśli uzna się grupę za jednolitą wewnętrznie. Stereotypy narodowe są dobrze znane. Ich ubocznym skutkiem jest pomijanie zjawisk nie pasujących do przyjętych obrazów. Kto pamięta o strzałokrzyżowcach i o tym co robili na Węgrzech? W Wikipedii po polsku jest krótka notka. Większość dokonań strzałokrzyżowców przypisuje się okupantom niemieckim – tak bardzo nie pasują do polskiego stereotypu Węgra. I jest to być może jedyny polski pozytywny stereotyp narodowy.

W Polsce antysemityzm rozpowszechniony został głównie przez Dmowskiego. Co ciekawe jego działalność polityczna w Wielkiej Brytanii jak i w USA była już tak przesiąknięta antysemityzmem, że wszystkie swoje porażki przypisywał Żydom. Czy potrzebny jest mocniejszy dowód na to, że Żydzi byli wrogami Polski skoro nie lubili polskiego antysemity?

W Polsce antysemityzm mieszał się z antyjudaizmem. Mity antyjudaistyczne funkcjonowały w folklorze ludowym. Propaganda antysemicka docierała głównie do mieszkańców miast. W latach trzydziestych XX w. już można było mówić nie tyle o napięciu co o wojnie polsko-żydowskiej. Te nastroje wykorzystali nowi okupanci. Choćby nakłaniając radykalnych polskich narodowców do wywołania pogromu w Warszawie, co miało ułatwić utworzenie getta w tym mieście – dla ochrony Żydów przed takimi wydarzeniami w przyszłości. Zmanipulowani narodowcy i tak popierali takie działania, których celem miała być izolacja i eksterminacja.

Przypadkiem zapamiętałem przeczytaną gdzieś kiedyś wzmiankę o Zofii Kossak-Szczuckiej "antysemitka pomagająca podczas wojny Żydom". To krzywdzące uproszczenie. To przecież antysemici wpisali działaczy Żegoty na listę osób przewidzianych do likwidacji. Tak samo antysemici mordowali podczas Powstania Warszawskiego ubranych w pasiaki uwolnionych Żydów (przywiezieni z Oświęcimia oczyszczali teren dawnego getta warszawskiego). Nie inaczej działo się zaraz po wojnie. "Żołnierze wyklęci" nie tylko byli przez nowe władze obciążani mordami na Żydach ale też rzeczywiście ich dokonywali. Wypadki w Rzeszowie i Kielcach pokazują, że mit o krwi wciąż żył mimo tylu lat propagandy nacjonalistycznej i rasowej. Wiadomo też, że po wojnie wielokrotnie dochodziło do zabójstw w obawie przed odebraniem przywłaszczonego wcześniej mienia żydowskiego.

O "nadreprezentacji Żydów" na pewno każdy już słyszał. Najpierw chodziło o nadreprezentację na uczelniach – wprowadzono więc numerus clausus. Powołując się na przypadki bicia studentów pochodzenia żydowskiego wprowadzono getta ławkowe. Ostatecznie numerus nullus. Powojenna nadreprezentacja dobrze wygląda w procentach. W liczbach rzeczywistych są to wartości proszące się same o choć jedno zero z tyłu. Jak zauważyła Alina Cała, sam Berman w rządzie wystarczył by mówiono o nadreprezentacji Żydów w rządzie. Bo nie chodziło o ilość, czy procenty tylko o samą obecność. W Polsce bez Żydów dochodzi do bicia, okaleczania i napaści słownych na osoby "wyglądające na Żyda". Żyd jest synonimem wroga. Wrogiem zastępczym. Często działającym z ukrycia i dlatego niewidocznym. Wyzwiska, malowanie na ścianach haseł antysemickich i symboli tworzy atmosferę zagrożenia. To nie są gesty bez znaczenia. Ich ignorowanie rozzuchwala rasistów. Chcą jeszcze więcej. Będą chcieli krwi. Nie potrzebują Żyda. Znajdą sobie kogoś kto dla nich Żydem będzie.

A. Cała przypomniała, że cechy fizjonomiczne przypisywane Żydom obecne są w ikonografii od średniowiecza. Początkowo były cechami diabła. Dość późno bo w wieku XIX trafiły do wizerunków przedstawiających Żydów i czarownice. Po dziś dzień zakrzywiony nos i szponiaste dłonie są nieodzownymi elementami wizerunku Baby Jagi, Żyda i diabła. Jeśli coś nie wychodzi tak jak planowaliśmy są temu winne siły nieczyste. Diabeł ogonem nakrywa rzeczy których szukamy. Ktoś rzuca na nas urok lub nas przeklina albo wszystkiemu winni są Żydzi.

Antysemityzm jest religią bez świątyń. Wiarą w poprawę świata przez stosowanie przemocy. Podobieństwa z polowaniami na czarownice nie są tu przypadkowe. Bogata w tytuły literatura antysemicka stosuje wielokrotnie zapożyczenia z dzieł starszych, a przez ciągłe powtarzanie tych samych twierdzeń łatwo się utrwala w pamięci i wpływa na sposób myślenia czytelników. Daje im złudzenie intelektualnych podstaw dla zachowań przeczących humanistycznemu obrazowi społeczeństwa i ludzkości. Milczenie daje poczucie bezkarności i poparcia społecznego. Złudzenie bycia w większości.

A może to nie jest złudzenie?

Brunatna księga

Tam gdzie kwitną poziomki

Nic innego jak prognozy pogody wpłynęły na decyzję o wyjeździe w piątek. To miała być sobota. Tylko zamiast przyjemności wyszłoby z tego poświęcenie i przeziębienie. Na szczęście dali urlop (zaległy z zeszłego roku) :) . Plany związane były z wcześniejszym wyjazdem w okolice Białki. Wtedy nie dotarłem do „Bazaru” – miejsca w którym ukrywali się Żydzi zbiegli z parczewskiego (i chyba nie tylko) getta. Podany przez Kumari link do strony z historią Białki związał pacyfikację tej wsi z likwidacją „Bazaru”. „Bazar” jest dziś cmentarzyskiem. Tylko nie wiadomo dokładnie w których miejscach znajdują się ciała pomordowanych. A już wcześniej nie dawała mi spokoju sprawa dwukrotnego przeszukiwania przez Niemców fragmentu lasu. Musieli być pewni, że informacje o ukrywających się i lokalizacji kryjówek są bardzo wiarygodne. A i oddział żydowskich partyzantów dowodzony przez Chila Grynszpana. To też mnie zaintrygowało. O Grynszpanie na wskazanej stronie napisano, że pochodził z Sosnowicy. Nigdy wcześniej nie interesowałem się tym fragmentem historii Sosnowicy. Dlatego zacząłem szukać w internecie jakichś informacji. Znalazłem je w opisie tras turystycznych na terenie gminy Sosnowica. Wspomniano tam, że idąc czarnym szlakiem mija się cmentarz żydowski. Podane przybliżone namiary i malutkie zdjęcie tablicy informacyjnej. Nic poza tym. To też należało zobaczyć na własne oczy. A i przy okazji lub po drodze też coś nieco sobie dodałem. Tylko na koniec zostawiłem zajechanie do Cycowa na cmentarz ewangelicki – wcale nie jest tam gdzie wydawało mi się, że jest. Jest za to w miejscu, które przy pierwszej wizycie w ubiegłym roku wydało mi się być cmentarzem. Dotąd tam nie podjechałem. Ale to jeszcze się zmieni. Pewną ciekawostką niech pozostanie, ze w opisie trasy turystycznej przez Lasy Parczewskie zamieszczonym na stronach Parczewa i Sosnowicy doszło do wymieszania fragmentów tekstu. Znacznie to utrudniało określenie jak można dojechać do „Bazaru”. Na stronie Sosnowicy dostrzeżono w tekście jakieś niezgodności i … część tekstu usunięto.

Start nastąpił skoro świt. Te same prognozy, które pokazywały fatalną pogodę w sobotę, w piątek zapowiadały upały przekraczające 30 stopni. Nie było więc na co czekać tylko ruszać póki temperatury nie wycisną ze mnie całej energii. Na początku nawet niebo było przychylne i chmury przysłaniały słońce. Ale do czasu. W Ostrowie Lubelskim szukałem cmentarza żydowskiego. W Wirtualnym Sztetlu napisano, że jest to obecnie teren zabudowany. Mapy WIG i zdjęcia lotnicze w porównaniu pokazywały, że zabudowano około połowy cmentarza. Pewnym wskaźnikiem jest tu ulica Unicka biegnąca na wprost cmentarza i dochodząca do niego mniej więcej w połowie (kiedyś dochodziła lekkim łukiem dziś jest prosta). Sama ta ulica, choć pięknie wyłożona kostką i zadbana jest dla mnie obrazem zniszczenia: był przy niej kiedyś cmentarz chrześcijański (unicki? prawosławny? ewangelicki?) i to on został całkowicie zniszczony i został zapomniany z kretesem.

Poniżej zdjęcie zrobione z ulicy Unickiej. Gdy biegła po łuku bardziej w lewo dochodziła do środka cmentarza żydowskiego. Przesunięta w prawo nadal nie sięga terenu cmentarza pozostawionego bez zabudowy. Za to na tym terenie pozostałym ustawiono trzy tablice informujące o znajdującym się tu cmentarzu.

Jeśli ktoś bawi się w klasyfikowanie cmentarzy pod względem ich wielkości to ten cmentarz mógłby trafić do kategorii dużych. Mógłby, gdyby do dziś pozostawał w stanie nienaruszonym. A tak do chyba, żadnej nekropolii żydowskiej w Polsce się zdarzyło. Jeszcze zdjęcie terenu oznakowanego tablicami. Nie ma tam ani jednej macewy. W powietrzu się nie rozpłynęły, może kiedyś ktoś którąś odnajdzie?

Do Białki miałem szczęście jechać w cieniu drzew gdy słońce postanowiło przejąć niepodzielną władzę nad niebem i ziemią. Zwiedzanie rozpocząłem zaraz na początku wsi. Od lat mijam stojący tu i zawsze zardzewiały znak wskazujący miejsce pamięci narodowej. Nigdy nie zjechałem z asfaltu by je zobaczyć. Teraz to zrobiłem. Droga którą znak wskazuje rozwidla się kilka metrów dalej. Pojechałem najpierw na wprost. Około 2 km. Nic nie znalazłem. Po powrocie zapuściłem się w drogę boczną i odnalazłem… dziurę w ziemi. Czyżby ta pamięć poszła do remontu? A może była niesłuszna? Albo zastąpi ją inna?

To wszystko było po drodze. Nadszedł czas by przejść do celów głównych tego wyjazdu. By przedostać się w pobliże „Bazaru” miałem przejechać przez całe Białki. Po drodze mijałem szkołę i wystawiony przy niej pomnik. Pomnik na którym umieszczono tablice z nazwiskami 90 mężczyzn z Białek (są tu i nieletni) zamordowanych za pomoc udzielaną Żydom z Bazaru. Zawsze wydawało mi się, że zostali zabici za pomoc partyzantom ale wychodzi na to, że uległem propagandzie czasów PRL. Bo niby dlaczego miano najpierw spacyfikować wieś (zaraz po likwidacji obozu ukrywających się Żydów), a dopiero później zlikwidować obóz partyzantów? To pytanie powinno mi było nasunąć się wcześniej ale się nad tym nie zastanawiałem. Może dlatego, że wieś została odznaczona przez władze komunistyczne właśnie za pomoc udzielaną partyzantom?

Gdy Jacek Andrzej Młynarczyk i Sebastian Piątkowski opisywali przypadki mordowania przez Niemców całych rodzin w okolicach Ciepielowa za pomoc udzielaną przez nie ukrywającym się Żydom, mieli do czynienia z zupełnie inną sytuacją. Niewielkie grupy (rodziny) żydowskie były ukrywane lub otrzymywały pomoc od paru wtajemniczonych w ich istnienie osób. Tutaj tajne miasto żydowskie znajdujące się w lesie nie tylko korzystało z pomocy okolicznej ludności ale też starało się prowadzić w miarę normalną wymianę towarową. „Bazar” skupiał wielu rzemieślników, którzy starali się i w warunkach obozowych zarobić na chleb. Nie było w Białce jednej rodziny wtajemniczonej. Cała wieś wiedziała o ukrywających się Żydach choć chyba wiedza o dokładnej lokalizacji „Bazaru” nie była powszechna. Dlatego represja w postaci wymordowania wszystkich mężczyzn we wsi. Prawie wszystkich. Na pewno uniknął jej sam donosiciel. Ale już zaraz po likwidacji „Bazaru” o mało co nie został zlinczowany przez miejscowe kobiety i ostatecznie musiał z Białki uciekać. Powtarzam tu informacje zamieszczone na stronie poświęconej Białce, a umieszczonej na serwerach Interii. Chyba powstała dawno. Autor odsyła do swojej własnej strony internetowej, która nie istnieje. Jak mi się zdaje temat likwidacji „Bazaru” jak i pacyfikacji opracował na podstawie wspomnień mieszkańców wsi. Jest to inne spojrzenie na te wydarzenia od innych opracowań tematu „Bazaru” w Lasach Parczewskich. W nich powtarzana jest informacja o przeszukiwaniu lasu przez Niemców. Informacja zastanawiająca ponieważ Niemcy musieli być całkowicie pewni lokalizacji w której szukali ukrywających się Żydów. Dlatego las przeszukiwali dwukrotnie. Ale tam też znaleźć można informację, że mieszkańcy „Bazaru” wiedzieli o tej akcji. Zawczasu część mieszkańców i ochraniający obóz oddział zbrojny opuścili to miejsce. Pozostali ludzie liczący chyba na cud. Pogrzebani zostali w ziemiankach. A ja dwa tygodnie wcześniej chciałem dotrzeć do tego miejsca i go nie odnalazłem.

Szukając w lesie jakiegoś drogowskazu wskazującego pomnik w okolicach „Bazaru” za bardzo wierzyłem, że w pobliżu znajduje się miejsce postoju dla turystów. To przez te pomieszane informacje o trasie rowerowej przez Lasy Parczewskie. Teraz jechałem dokładnie lustrując teren. Znak przecież gdzieś musiał jakiś być. W zasadzie to zignorowałem wjeżdżając do lasu inny znak, zakazujący wjazdu. Trwała akurat przy drodze wycinka drzew. Nie wiem tylko dlaczego coraz częściej leśnicy używają tych znaków zakazu? Wcześniej mieli takie fajne dające do wyboru kalectwo lub śmierć. Nawet je polubiłem za samą możliwość wyboru. Bezwzględny zakaz wydaje się być absurdalny i wielu ludzi na pewno traktuje go jak zachętę złamania zakazu. Przez przekorę lub dla sportu. Ja miałem w tym pewien cel :) Liczyłem na to, że uda mi się od leśników zdobyć informacje, które pozwolą mi łatwiej odnaleźć pomnik. Tak też się stało? Z trzech pracowników leśnych jeden tylko był zorientowany. Nie tylko poinformował mnie podając odległości do odpowiedniego skrzyżowania i do pomnika ale też wspomniał o czymś co mnie zastanowiło i pewnie powinienem był ten temat drążyć. Powiedział, że pomnik został okradziony. Na miejscu przyglądałem się pomnikowi i widać tam jakieś elementy metalowe do których coś kiedyś było przymocowane. Co to było? Czy to miał na myśli drwal? Dość, że dzięki jego informacjom zwróciłem uwagę na drogowskaz, który poprzednio zignorowałem (na wcześniejszych dwóch skrzyżowaniach też były drogowskazy choć nie do miejsc pamięci). Tutaj to nawet nie jest skrzyżowanie. Znak stoi przy drodze odchodzącej od drogi asfaltowej tylko w jedną stronę.

Napis może nie jest w pełni prawdziwy. Te groby rzeczywiście gdzieś tam są. Ale chyba nikt nie potrafi wskazać konkretnego miejsca w którym spoczywają ciała zamordowanych. Bagno przy którym się ukrywali podobno powoli wysycha. Dlatego nie jest to już miejsce tak trudno dostępne jak było kiedyś.

Kamienie na pomniku jak i wypalony znicz wskazują na to, że miejsce to jest odwiedzane i pamięta się o ludziach i ich tragedii.

Po powrocie do szosy znów udałem się do Białki. Teraz chciałem przejechać szlakiem rowerowym do Sosnowicy. Jechałem nim chyba 3 lata wcześniej, a może dawniej. Tylko wtedy szlak rowery był oznakowany. Teraz jest tylko na mapach. To problem. Ponieważ na wschód prowadzą z Białki dwie drogi. Jedna dochodzi w okolice ośrodków wypoczynkowych i plaż nad jeziorem Białym (nie mylić z jeziorem o tej samej nazwie w okolicach Włodawy) i to chyba nie jest ta właściwa. Ja przynajmniej po dojechaniu do znaków zakazu wjazdu stwierdziłem, że na pewno nie tędy jechałem poprzednio. Druga droga okazała się tą właściwą. Nią można więcej przejechać po utwardzonej nawierzchni zanim wjedzie się na groblę pomiędzy stawami. Groblę pamiętałem. Bardzo dobrze pamiętałem. Jest tu po prostu ładnie. Zdjęcie zrobiłem już po przejechaniu, czyli od strony Libiszowa.

W Libiszowie znajdują się wybiegi dla chowanych tu saren i dzików. Ale tym razem do nich nie pojechałem. Podczas poprzedniej wizyty oglądałem to i wiem, że wtedy nie pojechałem szlakiem rowerowym. Brak znaków szlaku mnie nie zniechęcał. Zapamiętałem, że na początku Libiszowa mam wjechać w aleję brzozową, a taką widziałem tylko jedną. Dojechałem nią nad Jezioro Czarne. Dziwne miejsce. Jest tam pole biwakowe. Regulamin nakazuje meldować się ale nie widziałem żadnego budynku w którym urzędowałby ktoś meldunki turystów przyjmujący. Oczywiście pole biwakowe jeszcze nie jest czynne choć nie jest zamknięte. Jak dla mnie za blisko Puław bym miał kiedyś skorzystać w podróży. Ale może… Na razie chciałem dojechać do Sosnowicy. Droga od biwaku do Sosnowicy wyglądała na łatwą. Asfaltowa jezdnia. Wyłożona kostką ścieżka rowerowa. Obie kończyły się przy polu namiotowym.

Tak trudno jest się zgubić :) . Ale ścieżka ma wady. Po pierwsze zastałem na niej zaparkowane samochody – ustawione w cieniu zajmują ścieżkę na całej szerokości. Po drugie kostka (z której wykonana jest ścieżka) jest rozkradana – jest w niej kilka dziur w które lepiej nie wjechać. Po trzecie ścieżka nie dochodzi do początku drogi co prowokuje by zadać pytanie – po co ją zrobiono? A po dojechaniu do szosy głównej już jest się niemal w Sosnowicy. A tam… Na odcinku 100 m 4 gniazda bocianie zajęte przez bociany. Cerkiew wciąż jest remontowana. Droga i chodniki niemal puste. Na rynku też pusto i bociany w gnieździe. Tu jest klimat. Być może gdyby było chłodniej wyglądałoby to inaczej. Ale ja zawsze trafiam tu podczas upałów. Przejechałem przez Sosnowicę do drogi prowadzącej do Urszulina. Tu odszukałem czarny szlak pieszy. Wjechałem w las. Co za ulga! Słońce już zabijało.

Tak rozpoczęły się moje trwające dwie godziny poszukiwania. Informacji posiadałem niewiele. Cmentarz miał znajdować się 300 m od drogi po prawej stronie. Na stronie Sosnowicy było też zdjęcie tablicy informacyjnej. Malutkie. Jednak dawało jakieś pojęcie o miejscu. Las jest bowiem iglasty a wokół tablicy widać na zdjęciu liściaste krzewy. Przejechałem szlakiem około pół kilometra i … nic. Po powrocie do drogi asfaltowej wymyśliłem, że może chodziło o prawą stronę drogi do Urszulina i odległość od niej? Wjechałem tam pomiędzy drzewa i kwiaty.

Zaskrońce uciekały spod kół ale nie znalazłem i tu cmentarza. Pojechałem więc czarnym szlakiem w przeciwną stronę. W głąb Sosnowicy. Wiedziałem, że doprowadzi mnie do cmentarza parafialnego. Tam chciałem odnaleźć mogiłę powstańców. Po drodze też nie było żadnych znaków informujących o cmentarzu żydowskim. A na cmentarzu parafialnym bez problemu odnalazłem mogiłę powstańczą.

Może te betonowe grobowce to pomysł na zachowanie całej kwatery? Kwatery ziemne dość szybko się kurczą. Łatwo jest je pomniejszać. Beton stawia jednak pewien opór.

Na rynku podjechałem do tablicy z mapą gminy. Tam jest cmentarz żydowski zaznaczony. Szkoda, że od razu na nią nie rzuciłem okiem. Co prawda szczegóły są trochą rozmazane. Tak jakby wydrukowano w wielkim formacie plik o małej rozdzielczości ale daje się dostrzec gwiazda Dawida w różowym kwadracie. Choć nie jest po prawej stronie szlaku to daje pojęcie o odległości w jakiej należy szukać. Po powrocie do domu sprawdzałem czy na stronie gminy Sosnowica jest ta mapa. Jest. I właśnie w małej bardzo rozdzielczości. Poniżej zdjęcie fragmentu tablicy.

Z mapy wynika, że 300 metrów to odległość od głównej drogi przechodzącej przez Sosnowicę. Szukać więc powinienem około 100 metrów od miejsca w którym szlak wchodzi do lasu. :) Tu nie rozglądałem się jeszcze uważnie. Jedyne co mogłem zrobić to pojechać tam ponownie. Poszukiwania w lesie znów niewiele dały. Co z tego że prawdopodobnie stałem na terenie cmentarza? Cmentarz na którym nic nie ma jest tylko miejscem na mapie. Dopiero jakiś element upamiętniający lub informujący nadaje mu znaczenie miejsca pamięci. Fotografie lasu nic nie wnoszą. Zdjęcie tablicy to już coś. Ale tej tablicy nadal nie odnalazłem. Zniechęcony pod nogami dostrzegłem kwitnące poziomki.

Komu przyszłoby do głowy, że te poziomki wskażą mi to czego szukam? Że pomogą to coś znaleźć? W roślinności przy drodze leżała jakaś konstrukcja z desek. Wcześniej nie zwróciłem na nią większej uwagi. Ludzie przecież wyrzucają do lasów przeróżne śmieci. Szukając fotogenicznych poziomek przyjrzałem się dokładniej deskom. To była tablica ze zdjęcia zamieszczonego w internecie. W pobliżu końca jej podstawy w ziemi jest zagłębienie więc stała w miejscu w którym leży. Po prawej stronie leśnej drogi. Około 100 metrów od początku leśnej drogi.

Miejsce znalazłem. I co z tym teraz zrobić? Cmentarza szukałem z kilku powodów. Na stronach Wirtualnego Sztetlu zamieszczono rok temu informację, że cmentarz ten prawdopodobnie istniał. To powtórzenie informacji ze starej książki. Gmina Sosnowica o cmentarzu wspominała zaś na swoich stronach internetowych już drugiej połowie poprzedniego dziesięciolecia. Tablica informacyjna stała być może od 2007 roku. Z Sosnowicy pochodzić miał Chil Grynszpan dowodzący oddziałem partyzanckim w Lasach Parczewskich. Czy na pewno podczas wojny zginęli wszyscy Żydzi z Sosnowicy? Szkoda, że minęło już tyle lat.

W planie miałem jeszcze wizytę w Cycowie. To – jak wyliczyłem – około 2 godzin więcej jazdy. Ale tyle czasu zajęła mi Sosnowica. A jeszcze chciałem wracać nie drogą najkrótszą tylko przez Zezulin. Nigdy jeszcze tam nie byłem. To chyba dobry powód by tam zajechać? Wg mnie tak. A pojechałem już nie przez Sosnowicę tylko drogą do Urszulina. Po paru kilometrach wydała mi się dziwnie znajoma. Gdy rozpoznałem boczną drogę prowadzącą do lasu już wiedziałem, że zabłądziłem w te okolice dwa lata temu szukając cerkwiska. Nie znalazłem go. Będę musiał tu jeszcze kiedyś w tym celu wrócić. Tak dojechałem do drogi Łęczna – Sosnowica. Dalej już tak nie trzęsło ale przeciwny wiatr mnie spowalniał. Po drodze mijałem wiele samochodów z których przez oka wystawały nagie stopy. Zwykle ludzie wystawiają ręce. Dziś musiało być szczególnie gorąco. Jadąc tego tak nie czułem. Dopiero po zatrzymaniu oblewał mnie pot. Wielkie wrażenie zrobił na mnie samochód, z którego stopa (jedna) wystawała przez okno kierowcy. Chyba wystawił ją pasażer? Jednak widok był dość dziwny.

W Ludwinowie zakręcałem do Zezulina a przy drodze urzekły mnie bzy.

Zapachów nie pokażę. Ale bzy obłędnie pachną nie tylko w Ludwinowie. Pachniały w wielu miejscach. Tylko zwykle są jednorodne kolorystycznie. Tu ktoś posadził kilka odmian obok siebie. W Zezulinie zaś zaskoczył mnie pewien znak przy wjeździe do posesji prywatnej. Szedłem jak czołg więc chyba i ja tam wjechać bym nie mógł.

Zaraz były Kijany, Niemce, Krasienin. Do Krasienina trochę pomogli mi podjechać rowerzyści z Lublina. Wyskoczyli pod koniec dnia na trening. Podczepiłem się do nich i te parę kilometrów pojechałem nieco szybciej. Nie miałem zamiaru jechać drogą krajową z Garbowa do Chrząchowa. Pobocze nie gwarantowało dziś spokojnego przejazdu. Nawet na bocznych drogach wojewódzkich panował duży ruch. A ja chciałem jechać w miarę możliwości drogami lokalnymi. Tylko tam słychać śpiew ptaków i świerszcze. Dlatego z Krasienina udałem się do Samoklęsk. Nadłożyłem drogi by pojechać przez Abramów i dalej przez Wielkolas, Bronisławkę, Dębę i Chrząchówek. Już robiło się ciemno. A ja czułem wyraźnie przepracowane mięśnie nóg. Dawno tak się nie zmęczyłem. W Puławach jeszcze raz, tak jak ruszając w drogę, pojechałem ścieżkami rowerowymi wybudowanymi na powstającym nowym osiedlu. Cała droga moja. To bardzo lubię w nocy. Ludzie śpią. I można jeździć zygzakami.

Bilans: wypite prawie 6 litrów płynów, przejechane prawie 260 km. I znów fajnie było.

Jaki był początek nie pamiętam wcale…

Chcąc rozpocząć opisanie społeczności żydowskiej Puław w okresie międzywojennym natknąłem się na pewną trudność. Może przeczyta to ktoś kto więcej wie na ten temat?

Przyjęło się w literaturze tego tematu (niezbyt obszernej) przyjmować, że gmina wyznaniowa (kahał) przeniosła swoją siedzibę do Puław z Włostowic. Nie spotkałem się przed 2003 z informacjami, które by mówiły coś innego. W 2003 roku opublikowano opracowanie autorstwa Henryka Gmiterka zatytułowane Żydzi janowieccy i puławscy w świetle materiałów z ksiąg grodzkich lubelskich z lat 1587-1765 (w: Historia i kultura Żydów  Janowca nad Wisłą, Kazimierza Dolnego i Puław. Fenomen kulturowy miasteczka – sztetl. Materiały z sesji naukowej „V Janowieckie Spotkania Historyczne” Janowiec nad Wisłą 28 czerwca 2003 roku). W pracy tej znajduje się najstarsza znana wzmianka o kahale w Puławach. Otóż w lutym 1765 roku

Starsi gminy w Kurowie manifestowali wówczas przeciwko seniorom kahałów w Markuszowie, Końskowoli, Włostowicach i Puławach w sprawie ustanowienia i pobierania przez nich niesłusznych wyderkafów, wbrew zasadom wcześniej opisanym w prawie

Włostowice i Puławy występują tu obok siebie. Nawet jeżeli nie były to kahały w pełnym tego słowa znaczeniu, tylko przykahałki podporządkowane kahałowi w Końskowoli – jak przypuszcza H. Gmiterek – to jednak są to instytucje istniejące jednocześnie i to w czasie w którym zaczynała rosnąć rola Puław kosztem Włostowic. Trudno podważyć nadrzędną rolę Końskowoli, która stanowiła siedzibę administracji klucza końskowolskiego. Za to informacja o przeniesieniu siedziby gminy z Włostowic do Puław staje się zagadką. Oznaczałaby bowiem, że w Puławach kahał został w którymś momencie zniesiony. Wiadomo, że w XIX wieku we Włostowicach znajduje się cmentarz żydowski, i że korzystali z niego Żydzi mieszkający w Puławach. Wiadomo też, że w Puławach znajdowała się synagoga, a o takowej we Włostowicach nie wiadomo nic.

Sięgnięcie do analogii z parafią rzymskokatolicką mija się z celem – kahał nie był tylko ciałem samorządowym zajmującym się sprawami religijnymi. W jego kompetencjach znajdowały się także: sądownictwo i (co najważniejsze dla państwa) sprawy podatkowe. I bądź tu mądry. Jakby nie patrzeć następuje likwidacja jednego z kahałów. Ale w zależności od tego czy rzeczywiście przenoszono siedzibę można się spierać o to, który kahał zlikwidowano. Z drugiej strony cmentarz chrześcijański we Włostowicach służył także mieszkańcom Puław. Mogło więc być i tak, że zniesiono kahał włostowicki, a kirkut przyporządkowano kahałowi w Puławach. Mogło tak być ale nie musiało.

Opuszczone cmentarze jako miejsca pamięci

Jednym ze śladów I wojny światowej są cmentarze na których spoczywają polegli w walkach lub zmarli w wyniku odniesionych ran żołnierze. Liczba zmarłych nigdy wcześniej nie była tak wielka. Uznano, że nie będzie się transportować zmarłych do rodzin tylko pochowa się ich tam, gdzie polegli. Gdy już powstały specjalne służby zajmujące się grobami wojskowymi przystąpiono do budowy trwałych cmentarzy, często o charakterze pomnikowym. By obniżyć koszty likwidowano mniejsze miejsca pochówków i ciała przenoszono do powstających cmentarzy zbiorczych. Architekci opracowywali plany cmentarzy – często wyjątkowe. Ujednolicano formy krzyży i tabliczek nagrobnych i zamawiano je w wybranych fabrykach. Nawet po powstaniu Rzeczypospolitej prace te kontynuowano. Także podczas okupacji niemieckiej podczas II wojny światowej cmentarze te były otaczane opieką. Zmieniło się to po powstaniu PRL. Od tego momentu można mówić o tym, że cmentarze te stały się opuszczone.

Kategoria opuszczonych cmentarzy jest znacznie szersza. To nie tylko cmentarze ludzi poległych w bojach z dala od domów. Istnieje wiele cmentarzy opuszczonych w wyniku migracji całych grup ludności. Nie bez powodu o wieku XX mówi się, że był to wiek czystek etnicznych i masowych mordów. Nacjonalizmy pojawiły się w wieku XIX. W wieku XX rozkwitły. Na terenie Polski pozostały cmentarze społeczności, które zostały zmuszone do odejścia. Są to cmentarze ewangelickie opuszczone podczas wycofywania się Wehrmachtu w 1944 i 1945 roku. Cmentarze prawosławne opuszczone w wyniku przymusowych wysiedleń zaraz po wojnie i w późniejszej akcji „Wisła”. Na koniec pozostają cmentarze żydowskie. Dewastowane metodycznie przez okupantów niemieckich i przez ludność okoliczną (Polaków). Nieliczne cmentarze polskich Tatarów spotkał podobny los. A los cmentarzy pokazuje jak wygląda w Polsce walka o pamięć.

Pamięć jak i historia nie są czymś stałym, danym nam raz na zawsze. O historii jako nauce mówi się od Rewolucji Francuskiej. Jej cechą ma być obiektywizm. Ale to ujęcie idealistyczne. Historia zawsze jest wyrazem myśli historyka, który ją opracował. Pracując na źródłach historyk jest często ograniczony dostępem do źródeł. Ma też do czynienia z polityką pamięci prowadzonej przez państwo. A ta bywa często dziwna. W PRL tworzono nowe społeczeństwo i nową pamięć. W Puławach widoczne są dziś tego skutki.

Cmentarze pozostają śladem pamięci. Cmentarze opuszczone i zdewastowane są śladem umierającej pamięci. Cmentarze zniszczone to już pamięć zatarta – pozostaje już tylko w ludziach żyjących. Pamięć jest zawodna. Ulega zmianie. Częściowo ginie. Częściowo wzbogaca się o zdarzenia, które nigdy nie miały miejsca. Czasami też łączy wydarzenia odległe od siebie w czasie lub przestrzeni. Wciąż więc jest daleka od obiektywizmu, od wiernej rekonstrukcji przeszłości. Ta wydaje się być wręcz niemożliwa. Jaka jest tu rola cmentarza? Jest faktem materialnym. Każdy może go zobaczyć. Może dotknąć nagrobków. Każdy może więc dotknąć przeszłości. Jednak tam gdzie one znikają, znika też pamięć o dawnych mieszkańcach miast czy osad.

Przed II wojną światową żyła w Puławach liczna społeczność żydowska. Tworzyła skupisko nazywane dzielnicą żydowską gdzie stanowiła większość mieszkańców ale nie była to dzielnica wyłącznie żydowska. Były tu cmentarze żydowskie, cmentarz prawosławny oraz cmentarze wojenne (z I wojny światowej). Dzielnica została zniszczona w wyniku walk prowadzonych w 1944 roku. Cmentarz prawosławny i żydowski zniwelowano i wybudowano na ich terenie zajezdnie autobusowe. Miasto się unowocześniało likwidując ślady własnej przeszłości. Cmentarz wojenny przeniesiony jeszcze w okresie międzywojennym prawdopodobnie na teren cmentarza prawosławnego zniknął wraz z nim. Także we Włostowicach przyłączonych w 1934 roku do Puław cmentarz żydowski stał się terenem tartaku. Kwatera z I wojny skurczyła się do symbolicznej tablicy.

Likwidacja tych śladów przeszłości nie była prawdopodobnie działaniem podjętym jednorazowo w jednym czasie. Trudno więc wskazać jedną osobę odpowiedzialną za to „kształtowanie pamięci”. Nie działo się tak też tylko w Puławach. W Zwoleniu znacznie później na terenie cmentarza urządzono park – dziś opuszczony ze zniszczonymi wyasfaltowanymi alejkami i betonowymi kwietnikami. W Końskowoli ogrodzono część cmentarza ewangelickiego (ale nie całość) a sąsiadujący z nim cmentarz żydowski pozostawiono nieoznakowany i opuszczony bez żadnych nagrobków.

Dziś pozostaje już tylko pamięć, która wciąż musi ścierać się z pamięcią publiczną kształtowaną przez polityków i media. Jak wielu mieszkańców Puław, Końskowoli, Zwolenia wie, że około połowy mieszkańców ich osad stanowili Żydzi? Że były tu nie tylko kościoły?

Nie tylko Timothy Snyder dostrzegł, że niezależnie od partii będącej w II RP u władzy i tak realizowany był plan obozu Dmowskiego. Zakończono to dopiero po II wojnie światowej. Polska stała się państwem niemal jednolitym narodowo. Kolejnym celem może być napisanie historii w której nie będzie miejsca na czystki etniczne bo nie będzie się pamiętać o innych narodach, religiach, kulturach. Chcąc zmienić pamięć miejsca należy najpierw zniszczyć miejsca pamięci.