Nadrabianie zaległości

anarchia wkrada się do twojej głowy
twój mózg pracuje niezależnie
i nic ci nie może zakazać myślenia
anarchia w głowie to początek wyzwolenia

Te wersy Dezertera tłukły mi się po głowie podczas całego ostatniego dalekiego wypadu w tym roku. Nie miały związku z planami, kierunkiem czy celem. Raczej z coraz lepiej widoczną aurą spowijającą ten świat. Z powtarzanymi komunałami. Z bezkrytyczną wiarą. Ale wszedłbym w blogu do polityki (także tej edukacyjnej), czego nie chcę.

Miałem pojechać w sobotę. Zaspałem. Jak się śpi do 5 to się nie jeździ po kilkaset kilometrów. Chyba, że chce się wszystko oglądać w blasku księżyca i gwiazd. Tej nocy nawet tak by się nie dało. Niebo były zachmurzone. Dnia następnego, po drobnych pracach przy komputerze sąsiadki zdrzemnąłem się do północy. godzina 1 do wyjazdu wydawała mi się w sam raz. Ale człowiek zaspany, czy niedospany nie myśli tak trzeźwo. Miałem wątpliwości. Przez 2 godziny wątpiłem by w końcu się ruszyć myśląc, że jak nie pojadę będę żałował, że nie pojechałem. A chciałem jak najwcześniej być w Zamościu. Godzina 8 byłaby w sam raz. To prawie 140 km. Utrzymując tempo 20 km/h mogłem od pierwszej dojechać. Tylko wyruszyłem o 3 i tempo rzadko trzymam. Teraz wiedziałem, że stopniowo będę walczył z coraz silniejszym przeciwnym wiatrem, który zacznie mi sprzyjać dopiero po wyjeździe z Zamościa. Od startu więc plany były nierealne. Ale chciałem zrealizować je choćby częściowo.

Cóż pisać o nocnej jeździe? Nie lubię jej. Niewiele widać. Samochody w nocy z soboty na niedzielę jeżdżą jakby w mniejszych ilościach niż w inne noce. Tylko psy zawsze ujadają. Szczęśliwie tej nocy wszystkie były uwiązane. I do tego jeszcze mogę dodać koguty – piały od początku. Chyba robią to przez sen.

W Bełżycach przerwałem na moment jazdę. Jakaś kobieta poprosiła o użyczenie telefonu by wezwać pomoc do swojego zepsutego auta. Znów przestój ale dobre uczynki dodają skrzydeł :)
Już za Niedrzwicą zaczęło się rozjaśniać. Bliżej Bychawy sfotografowałem słońce. Z tym jednak zawsze miałem kłopot. Zdjęcia albo za ciemne albo za jasne. Teraz ustawiłem aparat na wykonywanie serii z różnymi naświetleniami. W końcu zdjęcie chcę zrobić szybko i dobre – w domu najwyżej wybiorę najlepsze. W tym wypadku i taki wybór był za trudny. Ale od czego oprogramowanie w komputerze? Z 3 zdjęć można zrobić jedno metodą HDR. I wyszło jak chciałem.
Obrazek
Za Bychawą trochę „zakręciłem”. Zawsze na rozjeździe wybierałem drogę do Wysokiego. Druga droga prowadzi do Koprzywnicy. Wg map nadłożyłbym tylko kilka kilometrów. A nigdy przecież jeszcze tam nie byłem. Gdybym wiedział ile na tej drodze jest górek pewnie bym się jeszcze zastanowił. Teraz już wiem. Ale sama Koprzywnica mnie zainteresowała. Muszę poszukać więcej informacji o tej miejscowości. Przejeżdżając w kierunku Żółkiewki niewiele widziałem. W samej Żółkiewce też tylko przemknąłem obok ciekawostki. Przy ulicy Sobieskiego jest mały drewniany kościół. Do niego też będzie warto jeszcze wrócić. Tymczasem ja korzystałem z przyjemności zjazdu z górki i nie chciało mi się hamować.

Od Żółkiewki do Zamościa jest już tylko 39 km. To jak rzut beretem. Tylko wiatr jak obiecywali meteorolodzy wiał coraz mocniej. I godzina była późna. Aż za późna. Jeszcze łudziłem się, że może uda się dojechać przed 11. Ale pośpiech nie był wskazany. Wcześniejsze pomiary długości trasy na mapach google wskazywały że będzie to ok 300 km. Na liczniku miałem ok. 100 gdy zobaczyłem przy furtce cmentarnej w Wierzbicy znak miejsca pamięci narodowej. Całkowicie zardzewiały ale rozpoznawalny. Za furtką nic dalej nie wskazywało właściwego kierunku. Nie widziałem też biało-czerwonych wiązanek czy flag państwowych. Nie wiem więc jaki grób czy groby są wskazywane przez znak. Może jak dowiem się czegoś więcej zajrzę tam ponownie.

Na cmentarzu w Wierzbicy są widoczne z drogi ciekawe pomniki nagrobne. Skoro już się zatrzymałem… I tak kiedyś bym chciał mieć ich zdjęcia.
Dwa pomniki, którym jakby czegoś brakowało. Krzyża? Jeden na grobie Teofili z Sierakowskich Rzuchowskiej zmarłej w 1828 roku w wieku 28 lat. Drugi kobiety zmarłej w roku 1844 – nazwiska nie odczytałem.
Obrazek
Pomnik Antoniego Kraińskiego zmarłego w 1882 wyróżnia się na cmentarzu choć taka forma nagrobka (ostrosłup) pojawia się i na innych znanych mi cmentarzach.
Obrazek

Nad Wieprzem w Nieliszu były tłumy wędkarzy. Mijałem także sporo samochodów ze sprzętem pływającym (łódki motorowe i bez motorów). Zalew chyba przyciąga mimo jesieni wielu ludzi. Zanim dojechałem do Zamościa jeszcze przypomniałem sobie, że warto obejrzeć cmentarz w Sitańcu. Chyba odłożę to znów na kiedy indziej. Teraz chciałem dotrzeć do ulicy Prostej. Znajduje się tam pomnik Żydów zamojskich. Zajmuje część kirkutu. Pozostała część jest już użytkowana w inny sposób.
Obrazek
Po odwiedzeniu cmentarza żydowskiego pojechałem zobaczyć czy wciąż dawne umocnienia Zamościa są remontowane. Już nie są. Teraz można zobaczyć je bez rusztowań.
Obrazek
Także synagoga zamojska nieco odmłodniała ale przyległości jeszcze nie.
Obrazek
Ratusz bez zmian – remontowany. Jak remontowany nie był to straszył w otoczeniu wyremontowanych kamienic. Jemu zdjęcia nie zrobiłem. Kamienicom zaś tak.
Obrazek
Podjechałem jeszcze pod rotundę. Okolice Bramy wodnej są akurat porozkopywane. Ale rotunda i cmentarz przy niej są wciąż takie same. Po tej inspekcji Zamościa ruszyłem ulicą Szczebrzeską. Już wiatr mi nie dokuczał i szybko dojechałem do Szczebrzeszyna. W zeszłym roku chciałem zrobić sesję zdjęciową synagodze. Właściwie to nawet zrobiłem tylko, że trwał jej remont. Teraz już jest po remoncie. Różowa.
Obrazek
Ale nie ona była celem tych odwiedzin. Chciałem zobaczyć starą cerkiew. Widziałem ją już rok wcześniej. Stoi przecież obok synagogi. Tylko znałem jedynie stare zdjęcia. Nie poznałem jej wtedy. Czytałem o zniszczeniach, nie czytałem o remoncie. Ale i on chyba rok temu jeszcze nie był ukończony.
Obrazek
Kolejny punkt zwiedzania to cmentarz żydowski. Tu jeszcze nie byłem. A dotrzeć jest dość łatwo. Czerwone szlaki (rowerowy i pieszy) przebiegają obok niego.
Obrazek
To miejsce ma swój klimat. Słów mi brakuje by je opisać ale tu mój pośpiech został za bramą i pilnował roweru.

Gdy już do roweru powróciłem ruszyłem do Frampola. Tak mi się przynajmniej zdawało. Przejeżdżając obok świerszcza szczebrzeszyńskiego nawet się nie zatrzymałem. Uznałem że jest już tak popularny, że nie warto. Ale to był znak. Po ok. kilometrze rzuciłem okiem na mapę. Ta droga prowadziła do Zwierzyńca. Co prawda miałem tam odwiedzić cmentarz z I wojny światowej ale odłożyłem to na przyszły rok by wrócić w miarę wcześnie do domu. Więc w tył zwrot i fotka świerszcza.
Obrazek
I teraz jazda pod górę. Nie pod jedną. Choć nie przepadam za podjazdami tu są dość łagodne i kończą się zanim opadnę z sił. Ale pot zalał mi oczy. Tam jednak warto się pomęczyć. Daje to wiele przyjemności. W nocy pewnie nie – bo to widoki warte są tego wysiłku.

Kończy się to efektownym zjazdem przed Gorajcem. Prawie 2 km jazdy. Licznik pokazał ponad 60 km/h ale czapki z głowy mi nie zdmuchnęło – wiatr wciąż mi sprzyjał. Zastanawiam się kiedy będę miał odwagę pojechać w przeciwną stronę.
O Gorajcu czytałem, że znajduje się tu cmentarz z I wojny światowej. To mnie interesuje ale uznałem, że nie mam teraz czasu na poszukiwania. Chciałem choć do Kraśnika dojechać za dnia. Po przejechaniu przez Gorajce (jest ich kilka) wjechałem do wsi Smoryń, za nią teren wydał mi się dziwnie znajomy. Pamiętałem, że kiedyś znajdując się w okolicach Frampola widziałem cmentarz z I wojny. To było jeszcze zanim zacząłem fotografować. Teraz chciałem go sfotografować ale nie pamiętałem gdzie on jest. Z poszukiwań zrezygnowałem ze względu na uciekający mi wciąż czas. A to było to miejsce w którym był cmentarz. Jest nadal. Ale teraz zastanawiam się czy nie jest to ten sam który opisywano jako znajdujący się w Gorajcu.
Obrazek
Trochę inaczej go pamiętałem. Zbliżał się wtedy zmierzch i zapamiętałem białe krzyże. Te są czarne. Za to na niektórych zauważyłem nazwiska zasłonięte przez wieńce.

Przez Frampol przejeżdżałem nie raz. Docierałem tu z różnych kierunków. Choć w zasadzie do wyboru są tylko cztery. Frampol jest kwadratowy. Renesansowe miasto. W jednym z rogów znajduje się cmentarz żydowski. Zapomniałem jednak w którym. Pewnie dlatego od razu wybrałem nie właściwy. Powróciłem do centrum gdzie mignęła mi tablica z planem. Teraz już było łatwiej. Czytając o zniszczeniach na cmentarzu nie spodziewałem się wcale tablic nagrobnych. Tymczasem one tu są. Niewiele ale są.
Obrazek
Jest też pomnik w pobliżu mogił w których spoczęło ok. 1000 zamordowanych przez okupantów Żydów. Tak jakby czekał na jeszcze jakieś napisy.
Obrazek
Teren cmentarza jest bardzo zaniedbany. Chyba przez płot nawrzucano tu powycinane przy remontowanej drodze krzaki i gałęzie. Mimo tego widziałem tu więcej niż spodziewałem się zobaczyć. Do wandalizmu przywykłem. To źle, bo powinno mnie to złościć.

W kolejnej miejscowości na trasie – Dzwoli – zauważyłem kapliczkę słupową z Chrystusem Frasobliwym. Wysoki słup był pokryty jakimś pnączem. Już jest jesień i część liść uschła. Kapliczka musi wyglądać wspaniale wiosną i latem. Dla niej jednej warto będzie tu wrócić.

Czytając o okolicach Janowa Lubelskiego dowiedziałem się, że w okolicach osiadło wielu Tatarów. Śladem po tym osadnictwie mają być krzyże i kapliczki z kogutem. Kapliczek z kogutem nie widziałem ale krzyże tak. Przy głównej drodze było ich siedem lub osiem.
Obrazek
Ta była ostatnia chyba. I dopiero przy niej zauważyłem, że koguty były różne. Może nawet każdy był inny. Chyba znalazłem sobie następny temat na wyjazd.

W Janowie, a właściwie pod Janowem, miałem odnaleźć cmentarz wojenny. Częściowo został zniszczony. Nie wiadomo jak był duży. Ale dziwię się, że podczas prac ziemnych nie przejmowano się cmentarzem. Choć w PRL przejmowano się właściwie tylko własnym „dobrem wspólnym”. Dość, że pozostała część cmentarza – wcale nie mała.
Obrazek
Jadąc polną drogą dotarłem do zabudowań. Wcale nie były to jednak zabudowania Janowa Lubelskiego. Była to przylegająca do Janowa wieś Biała. Trochę mnie to zaskoczyło. Nic o niej nie czytałem. Ale to mam nadzieję zmienić. Ponieważ intryguje mnie kopiec z krzyżem obok cmentarza. O nim też nic nie wiem.

Kontynuując pogoń za słońcem (jeszcze nie zaszło ale już się przygotowywało) dojechałem do Modliborzyc. W tym roku już tu byłem. Wtedy chciałem zobaczyć synagogę. I zobaczyłem – była w trakcie remontu. Teraz remont dobiega końca. Zdjęto już ogrodzenie.
Obrazek
Zmierzch dopadł mnie w Kraśniku. Nie udało mi się wypatrzeć w którym to ogródku w Stróży znajduje się mogiła wojenna. To i zmęczenie dawało o sobie znać i… zmiana organizacji ruchu czyli remont drogi – sytuacja na drodze pochłonęła moją uwagę niemal całkowicie. I znów o nocnej jeździe nie byłoby co pisać (ponad 60 km więc ponad 3 godziny) gdyby nic się nie działo. A działo się. Zdziwiła mnie liczba pijanych prowadzonych przez rowery ulicami mijanych wsi. Nie zaskoczyły pospuszczane psy wybiegające na jezdnię (to o odcinku Urzędów – Chodel – Opole Lubelskie). Z ciekawszych spotkań wspomnę o dwóch. Jedno ze zwierzakiem drugie z człowiekiem.

Ze zwierzakiem.
Po przejechaniu przez Urzędów miałem podjazd. Szybko jechać się nie da. Z krzaków wyszło zwierzę. W ciemności zobaczyłem najpierw mały biały ryjek, a za nim wyszło duże szare cielsko. Ryjek nie był wcale taki mały. Miał tylko czarne pasy których w ciemności nie dostrzegłem. Pierwszy raz widziałem żywego borsuka. Ten najwyraźniej wyszedł by przejść przez jezdnię gdy już przejechały samochody. Roweru nie usłyszał. Zauważył mnie dopiero gdy do niego przemówiłem. Nie wiem dlaczego nie zwrócił uwagi na światło w którym go widziałem. Słysząc mnie najpierw spojrzał w moim kierunku. Dopiero po tym rzucie oka ruszył z takim przyspieszeniem, że aż zastanowiłem się dlaczego nie poczułem zapachu zdartych na asfalcie pazurów – ruszając głośno się ślizgał.

Z człowiekiem.
Za Uściążem a przed Skowieszynkiem jest góra. Bardzo jej nie lubię. Jest tu bardzo mało miejsca przy jezdni. Jezdnia wąska. Zwykle jestem tu już bardzo zmęczony. Dlatego staram się zawsze tu podjechać by mieć to szybko za sobą. Na szczycie dostrzegłem czerwone migające czasami światło. To rowerzysta. Podchodził. Z bliska wydawał się dziwny. Sakwy. Ubranie z odblaskami. Kaszkiet. To ostanie mi nie pasowało. Pozdrowiłem go i pojechałem dalej. Zjazd do Bochotnicy zwalniałem hamując – nie wiadomo co wyskoczy z mroku lub nagle pojawi się w świetle. Tu pewnie nadrobił nie hamując. Bo dogonił mnie w Bochotnicy. Trzymał się dzielnie do Parchatki. Nie wypadało go ignorować. No i trochę mnie zainteresował. Także dlatego, że jego rower wydawał dziwne odgłosy. Dowiedziałem się że nie jedzie jak ja dla przyjemności. Rower miał uszkodzone łożysko w przednim kole – tak twierdził. Ja szukałbym przyczyny hałasów w suporcie. Zanim się rozjechaliśmy zauważyłem jeszcze, że targa na ramieniu statyw od aparatu. Chyba nie fotografował nieba. Ale już nie miałem jak zapytać.

Czasami jest dziwnie ale Dezerter przecież w „Anarchii” o tym mówi. Znów mi się piosenka zaczęła tłuc po głowie na ostatnich metrach. Wróciłem do punktu wyjścia.