Cmentarz w Adamowie i gęsi

W niedzielę pojechałem. Nie daleko. Adamów był w sam raz. Trochę ponad 60 km. Nie chciałem dalej ponieważ wyruszyłem za późno. W samo południe. A pogoda fantastyczna. Ciepło jak pod koniec kwietnia. Tylko w dołkach i rozlewiskach jeszcze leży lód. + 15 stopni. Słońce i lód. Co najmniej dziwnie. To nie pogoda na początek marca.

Sam cmentarz żydowski, który mnie interesował miał znajdować się przy drodze do Wojcieszkowa. Nie raz tą trasą jeździłem i nigdy go nie widziałem. Dopiero niedawno ustaliłem, że jeździłem nie tą drogą do Wojcieszkowa. Ta może kiedyś była główną. Potem wytyczono i utwardzono inną, dłuższą drogę. Ta pozostała na uboczu. Dopiero niedawno ją pokryto asfaltem. Nie wiem czy do samego Wojcieszkowa. Na pewno do najbliższych zabudowań znajdujących się poza zwartą zabudową Adamowa. A przy niej jest cmentarz. Otoczony murem z cementowych elementów. Kiepsko wykonany. Łatwo go uszkodzono w paru miejscach. Między innymi w części przy furcie wejściowej. Teraz furta wisi na jednamy zawiasie. Przekrzywiona. Do tego zamknięta jest na… sznurek.

Do cmentarza dojechałem około piętnastej. Ładnie się gnało i łatwo. Bo z wiatrem. Skoro trwało to 3 godziny to powrót powinien trwać dłużej. No i podczas powrotu planowałem parę przystanków. Pierwszy był przy cmentarzu. Po wejściu na jego teren pierwsze na ci się natknąłem to niedawno wykopana dziura w ziemi. Na całej głębokości o bokach na szerokość szpadla. Głęboka na 40-50 cm. Wewnątrz nie dostrzegłem szczątków ludzkich. Ktoś tu czegoś szukał i to na bezczelnego. Nawet nie zakopał zostawionej dziury. Nie mógł wiedzieć, że nie natrafi na szczątki ludzkie. Kopał na cmentarzu na którym nie pozostawiono ani jednej płyty grobowej. Widać profanacja zwłok to dla niego żaden problem. Zezłościłem się. I zostawiłem to tak jak zastałem na wypadek gdyby jakieś służby były zainteresowane. Choć wolałbym by takie rzeczy na cmentarzu się nie zdarzały. Hieny są wszędzie.

Z Adamowa pojechałem inną trasą niż przyjechałem. O ile do Adamowa jechałem przez Bobrowniki, Sarny, Nowodwór i Wolę Gułowską to wracałem kierując się na Przytoczno i Jeziorzany. Teraz dolina Wieprza jest terenem wypoczynkowym dla przelatujących ptaków. Najwięcej chyba jest gęsi. Przynajmniej tak to wyglądało z mostu na drodze do Michowa. Obsiadły wszystkie fragmenty ziemi wolne od wody i lodu.

Obrazek

W pełnych wymiarach zdjęcie może nie powala (brak dużego przybliżenia w aparacie) ale można zobaczyć po kliknięciu w ten link

No i ten wszechobecny lód. Słońce praży, a tu lód wkoło.

Do Michowa dotarłem około 17. Już było pewne, że nie zdążę przed zachodem słońca dojechać do Puław. Więc by się nie stresować nie pojechałem do Kurowa tylko zjechałem z głównej drogi. Na drogach bocznych jest zdecydowanie mniejszy ruch i nieco wolniejszy. Pojechałem więc przez Wielkolas, Wolicę, Bronisławkę. Dalej zamiast wjechać w leśną wąską drogę, którą dobrze się jeździ do Sielc, pojechałem na Dębę i przez Chrząchówek (już nie po dziurawym betonie jak rok temu, tylko po nowym asfalcie) w kierunku Końskowoli. Kłopot był tylko z przejechaniem przez szosę Lublin-Warszawa. Samochody może nie jechały nieprzerwanym sznurem ale jak nie jechali w jedną stronę to jechali w drugą. I tak zawsze popołudniami w niedziele. Powroty z weekendu. Też wracałem i wróciłem. Choć dopiero o 19. Licznik pokazał 128 km. Mało i jeszcze się chciało. Jeszcze będą okazje.

ŻOB i ŻZW oraz lata zmonopolizowanej historii

Oglądając wczoraj zdjęcia pomnika wystawionego w miejscu bunkra dowódców Żydowskiej Organizacji Bojowej i czytając nazwiska tam utrwalone odczułem, że czegoś tu brakuje. Nie chodzi o piękną historię Marka Edelmana czy Icchaka Cukiermana. Pamiętam jak Marek Edelman wspominał, że on, bundowiec współpracował z syjonistą. Zachowane materiały z okresu międzywojennego już dawno ułożyły mi się w obraz antagonizmu dzielącego czy łączącego w nienawiści oba te środowiska. Nawet czasami na śmierć i życie. Cała historia Bundu dotąd wydaje mi się zapomniana – nawet słownik w przeglądarce internetowej nie zna słowa „bundowiec”. Ale coś mi w tym umknęło. Te same materiały archiwalne mówią o antagonizmach wewnątrz samego syjonizmu. Antagonizmach ideologicznych. Idea budowy Państwa Żydowskiego napotykała na opór pytania: Jakie to państwo ma być? Dwóch wymienionych wyżej ludzi połączyła chęć walki z hitlerowcami dążącymi do eksterminacji narodu. Obaj byli ideowo na lewicy. ŻOB współpracował z Gwardią i później Armią Ludową. Nie było tu miejsca na kontakty z ZWZ czy AK. Taka historia pasuje do PRL. A mi coś nadal nie pasuje.

Źródła związane z odrzucaną przez lata historią wspominają o pomocy dla Bojowników Getta. Dlaczego sami Bojownicy na ten temat powiedzieli niewiele lub nic? Czy wyjaśnieniem może być to, że ta pomoc nie trafiała tu bezpośrednio? Że była jeszcze jakaś organizacja pośrednicząca? Np Żydowski Związek Wojskowy? Ta organizacja nie pasowała do linii partii. Łączona z Rewizjonistami Żabotyńskiego, przedwojennym Wojskiem Polskim i ze Związkiem Walki Zbrojnej oraz z Organizacją Wojskową – Korpusem Bezpieczeństwa nie mogła trafić na karty historii. Wspominał jednak o jej istnieniu Bernard Ber Mark – nazwa więc została zapisana, utrwalona. Szukając więcej informacji trafiłem poza Wikipedią na artykuły na portalu prawicy i stronie Tygodnika Powszechnego poświęcone książce Marka Apfelbauma „Dwa sztandary. Rzecz o powstaniu w getcie warszawskim”. Nie znam tej pozycji ale zarzuca się Markowi Apfelbaumowi, że pełnymi garściami korzystał z książki Tadeusza Bednarczyka. Tą akurat znam choć czytałem ją lata temu. Sięgnąłem do niej ponownie.

Tadeuszowi Bednarczykowi zarzuca się niewiarygodność. Na terenie getta warszawskiego pojawiał się jako pracownik Urzędu Skarbowego, może dlatego posądza się go nawet o kolaborację z okupantem. Nie chcę tu wchodzić w polemiki. Te oskarżenia o współpracę z okupantem nie znajdują potwierdzenia w faktach. Odczytywanie książki T. Bednarczyka „Życie codzienne warszawskiego getta. Warszawskie getto i ludzie (1939 – 1945 i dalej)” wymaga bardzo krytycznego podejścia do podawanych informacji. Jej odrzucenie pozbawia nas wielu informacji. Już we wstępie swojej pracy autor daje nieświadomie „wytyczne” jak czytać jego opracowanie. Tak przynajmniej ja to odebrałem przystępując do lektury. Występuje przeciwko kłamstwom o polskim antysemityzmie. Nawet stawia się w jednym szeregu z Mieczysławem Moczarem, który też krytykował rozpowszechnianie takich informacji. Jasne więc, że dalsza lektura w ocenie i przytaczaniu przykładów będzie nieobiektywna. Nie dlatego, że stanął po stronie towarzysza „Mietka”. Tylko dlatego, że głęboko wierzy, że są to kłamstwa. W opracowaniu historycznym na wiarę nie ma miejsca.

W rozdziale pierwszym swojej książki T. Bednarczyk daje nam kolejne wskazówki. Już sam jego tytuł „Dlaczego interesowałem się kwestią żydowską w Polsce? Zdaje się wiele mówić. Ale pojęcie „kwestia żydowska” choć dziś ma antysemicką konotację przed II wojną światową, przed holocaustem, jeszcze tak jednoznacznie jej nie miało. Autor zaś swoje poglądy kształtował jeszcze przed wojną.

Od lat najmłodszych stykałem się z dziećmi żydowskimi. Byli to moi sąsiedzi i towarzysze zabaw dziecięcych. Przyjaźniłem się z dziećmi takich żydowskich rodzin jak: Lipszyce, Wachtlowie z Warszawy, czy Diamandowie z Falenicy. Później przyszły studenckie i męskie przyjaźnie z Tadkiem Makowerem, Adamem Zabirsztajnem i innymi, przyjaźnie męsko-damskie płynące z życia towarzyskiego.

Zaraz po tym akapicie następuje opis tego jak łatwo autor uległ agitacji antysemickiej. Jak wchłaniał wiedzę przesiąkniętą rasizmem od autorytetów naukowych oraz z broszur i książek. Młody człowiek przyjął na wiarę to co głoszono. Z jakim zdziwieniem czytałem, że Żydzi doprowadzili do wybuchu powstania Chmielnickiego. Oskarżenie równe dobre jak te propagowane w wieku XIX przez producentów wódki, że Żydzi rozpijają chłopów sprzedając wódkę. Całkowity brak krytyki w akceptacji informacji zasłyszanych i przeczytanych, a pasujących do tego co nazywamy antysemityzmem.

Staje się oczywiste, że z informacji podawanych przez T. Bednarczyka należy odrzucać wiadomości przez niego zasłyszane oraz jego oceny. Pozostają informacje z którymi stykał się bezpośrednio, a tych jest niemało. Warto przytoczyć notkę biograficzną o Tadeuszu Bednarczyku, w której raczej trudno o przekłamania:

Tadeusz Bednarczyk – (ppłk WP), urodził się w roku 1913 w Warszawie w katolickiej rodzinie rzemieślniczej, ukończył studia ekonomiczne (SGH) i rozpoczął pracę jako urzędnik skarbowy w dzielnicy żydowskiej.
W styczniu 1940 zostaje w komendzie Gł. OW (Organizacji Wojskowej, powołanej jeszcze we wrześniu 39 na rozkaz gen. Sikorskiego) kierownikiem Wydziału ds. Mniejszości Narodowej i Pomocy Żydom. Współpracuje z prezesem gminy żydowskiej inż. Adamem Czerniakowem. Na wniosek Bednarczyka OW i CKON (centralny Komitet Organizacji Niepodległościowych) koordynują swoją pomoc niesioną gettu, a potem ukrywającym się Żydom, był pełnomocnikiem obydwu tych organizacji i AK. Na stanowisku tym zatwierdził go gen. Grot-Rowecki. Z racji funkcji konspiracyjnej miał dokładną orientację w akcji pomocy gettu tak ekonomicznej, jak i wojskowej. Był inicjatorem powstania pierwszych zorganizowanych, zbrojnych ognisk oporu w getcie, ma osobisty udział w powstaniu Żydowskiego Związku Wojskowego, mającego ogromne zasługi w walce z Niemcami i niszczeniu niemieckiej siatki konfidentów i kolaborantów.
Pracę wewnątrz getta umożliwiała mu stała przepustka pracownika Urzędów Skarbowych. Bednarczyk jest jedynym żyjącym Polakiem, który był w getcie codziennie aż do 18 kwietnia 1943 r. Ostatni raz był tam nocą z 30 kwietnia na 1 maja 43 dostarczając amunicję walczącym powstańcom.

Nie wiem kto jest autorem tej notki biograficznej. Brakuje tu informacji o przyznanych T. Bednarczykowi podczas wojny odznaczeniach. Oraz o jego powojennej współpracy z SB. Rozpracowywał m.in. dyrektora ŻIH Bernarda Ber Marka (w swojej pracy pisze o B. Marku co najmniej niepochlebnie i prawdopodobnie podaje nieprawdziwe informacje o jego wykształceniu) oraz w latach 80-tych środowisko Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald”. Na koniec przystąpił do Samoobrony RP – znanej kiedyś partii populistów wyrażającej sprzeciw (nie ważne przeciw czemu).

Wszystkie powyższe informacje tworzą szum z którego należy dopiero wyłowić informacje istotne. Do tematu jeszcze powrócę w przyszłości.

Lipsko – Sienno – Solec nad Wisłą

Po sobocie gdy dokuczliwie dmuchało bardzo spodobała mi się prognoza pogody na wtorek. I jeden z dni niewykorzystanego urlopu w zeszłym roku przydał się i zużył :)

Tą trasę planowałem na sobotę. Zrezygnowałem nie będąc pewien czy dam radę. Jeszcze po zimie trzeba odbudować trochę kondycję, a nie od razu się zajeździć. W Siennie miałem do odnalezienia grób księdza Henryka Węgrzeckiego – ktoś potrzebował zdjęcia i poprosił. Szybki rzut oka na mapę wystarczył żebym uwzględnił też odwiedzenie cmentarza żydowskiego w Lipsku. Ponieważ nie lubię wracać tą samą trasą dodałem jeszcze Solec nad Wisłą. W ten sposób Dopiero w Chotczy wjeżdżałem na własne ślady. Nie brałem jednak pod uwagę przejazdu przez centrum Solca. Interesował mnie kościół św. Stanisława leżący poza miastem. Nad Wisłą. W ubiegłym roku otrzymałem informację, że w Solcu mały kościółek obłożony jest macewami leżącymi napisami ku górze. Już wcześniej sprawdzałem kościół cmentarny św. Barbary i nic takiego nie widziałem. Warto było sprawdzić więc i kościół św. Stanisława. Zwłaszcza, że nie potrafiłem go ze 100% pewnością zlokalizować na mapach.

Temperatury z samego rana nie były zbyt miłe. -4,7ºC to nie za wiele ale zapowiadano ocieplenie powyżej zera. I rzeczywiście cały czas rosło. Jednak to nie temperatury mnie zaskakiwały tylko drogi. W Janowcu powstała prosta droga do Janowic. Omija się teraz cmentarz zamiast go objeżdżać. Można nie hamować na zjeździe. Jednak trochę żałowałem bo wcześniej tą drogą – gdy jeszcze była gruntowa – można było się przejść i odpocząć. Kolejna nowa droga pojawiła się za Chotczą. Teraz jadąc niebieskim szlakiem rowerowym nie wjedzie się w piach. Zamiast niego jest asfalt. Droga trochę krótsza niż przez Jarentowskie Pole. Droga dochodzi do samych Boisk. Tym samym jedyny gruntowy odcinek na trasie Puławy – Solec znajduje się teraz w Chotczy i liczy ok. 300 m. Sądząc jednak po ilościach nagromadzonego przy drodze żwiru i ten odcinek stanie się drogą utwardzoną.

Do Lipska pojechałem z Chotczy przez Białobrzegi. W mieście zakręciłem w drogę która miała mnie zaprowadzić do cmentarza żydowskiego. Ulica Czachowskiego akurat leci do Iłży. Cmentarz miałem więc przy drodze do Sienna. Z geoportalu wiedziałem, że rozpoznam go po drzewach (tak jak ten w Opolu Lubelskim). Nie jest ogrodzony. Na jego terenie walają się śmieci (butelki, papierki). Znalazłem jednak jedną macewę. Wyglądała jakby ją tu ktoś porzucił. Dolna część nie naruszona więc została z ziemi wyrwana a nie tylko wyłamana. Pozbawiona szczytu nie mogła mi nawet powiedzieć czy stała nad grobem kobiety czy mężczyzny. Zachował się jednak spory kawałek inskrypcji. To wystarczyło by na portalu Wirtualny Sztetl dokonano tłumaczenia. Teraz wiem, że płyta pochodzi z grobu Debory zmarłej w 1877 roku.

Obrazek

Po powrocie do domu zobaczyłem jak bardzo w Wirtualnym Sztetlu opis cmentarza różni się od tego co sam widziałem. Naniosłem zmiany. Może nie ostatnie jeżeli będą na cmentarzu prowadzone jeszcze jakieś prace.

Ulica Czachowskiego nazwę swą zawdzięcza temu, że kilka kilometrów dalej w stronę Iłży w walce z wojskami carskimi zginął pułkownik Dionizy Czachowski. Parokrotnie przejeżdżałem tędy i nigdy nie zwróciłem uwagi na stojący przy drodze pomnik.

Obrazek

Pierwszą myślą było to, że dowódców się upamiętnia, a o szeregowych żołnierzach się zapomina. Najwyżej się ich liczy. Dlatego napis na boku pomnika był dla mnie zaskoczeniem. Może adiutant z tytułem hrabiowskim to nie jest szeregowy żołnierz ale i tego się nie spodziewałem.

Obrazek

Przed wyjazdem przeglądałem stare i nowe mapy w poszukiwaniu małych cmentarzyków w okolicach Sienna. Znalazłem dwa. Rzut oka na błoto w jakie zmieniła się droga dojazdowa do pierwszego z nich zniechęcił mnie do próby sprawdzenia co to za cmentarz. Prawdopodobnie jest to cmentarz wojenny. Ale jeżeli to sprawdzę to jeszcze nie teraz.

Cmentarz w Siennie już raz zwiedzałem. Szukałem wtedy grobów wojennych lub powstańczych. Dlatego ominąłem część najnowszą. Szukając grobu duchownego zmarłego w 2009 od tej części zacząłem. Pierwsze co odkryłem to to właśnie czego szukałem za pierwszym razem. Kwaterę z Wielkiej Wojny. Prawdopodobnie początkowo znajdowała się poza murami cmentarza parafialnego. Powiększając cmentarz włączono do parafialnego cmentarz wojenny. To tylko domysły ale tak to np wyglądało w Janowcu zanim przyłączonego cmentarza nie zajęły pochówki cywilne. W Siennie tak nie zrobiono. Cmentarzyk wojenny jest ogrodzony i raczej nie grozi mu zagłada.

Obrazek

Tak jak w Pawłowicach spoczywają tu „cudzoziemcy”. Same nazwiska takie „cudzoziemskie” jak Franz Zborowski czy Franz Tomkowiak, a i „Ein Russ. Krieger” mógł mieć swojskie nazwisko tylko nikt go nie zapamiętał. Na szczęście nikt się tu nie wygłupił by napisać o poległych, że to cudzoziemcy. Ale w nie tak dalekich Pawłowicach po zajęciu terenu cmentarza wojennego tak właśnie zrobiono. Co więcej za cmentarz wojenny polegli dostali teraz tylko tablicę pamiątkową z owymi „cudzoziemcami”, a na ich mogiłach będą chowani teraz mieszkańcy parafii. Czasami się zastanawiam dlaczego to czym z mocy ustawy opiekować się ma gmina jest bez problemu niszczone przez proboszczów? Czy włączenie cmentarza wojennego do cmentarza parafialnego zmienia status cmentarza z wojennego na jakiś inny?

Po radości z odnalezienia cmentarza wojennego pozostało mi jeszcze odnalezienie grobu księdza Węgrzeckiego. Nie było łatwo. Nikt z pytanych ludzi nie potrafił mi wskazać grobu ani nawet części cmentarza w jakiej mam prowadzić poszukiwania. Duchowni co prawda spoczywają w jednej części nekropolii ale nie ma wśród nich poszukiwanego księdza Henryka. W końcu odnalazłem. Jak się człowiek uprze to i zrobi co chce. Duchowny pochowany został razem z matką zmarłą wiele lat wcześniej. Dlatego nie mogłem odnaleźć mogiły w części najnowszej ani w części w której spoczywają inni duchowni. Zaskoczyło mnie jednak zachowanie osób które o zdjęcia poprosiły. Owszem, podziękowali za pomoc ale nie pozostawili ani adresu email ani adresu strony na której chcą zamieścić zdjęcia. Napisali tylko, że tworzą stronę o swoim regionie. Dlaczego nie chcą pokazać co mają na forum skupiającym aktywnych turystów? Widocznie zależy im tylko na uznaniu wśród swoich ziomków za to jak zrobią swoją stronę. Ich wybór. Aaaa piszę o nich w liczbie mnogiej choć pojawili się jako jeden użytkownik forum. Ale w korespondencji używali kilku imion i styl listów był różny. Nie ważne. Ja dzięki ich prośbie znalazłem cmentarz, którego szukałem. Mam więc nagrodę za swoją chęć pomocy w zilustrowaniu artykułu o kapłanie, który walczył z systemem komunistycznym na Wybrzeżu.

Dalsza trasa to już przejazd bocznymi drogami do Solca. Więc najpierw z Sienna do Maruszowa. Po drodze mijałem grzęzawisko, które może kiedy indziej będzie drogą którą da się dojechać do cmentarza na polach pod Nową Wsią. W Maruszowie wjechałem na moment na drogę krajową. I muszę przyznać, że drogi gminne mają znacznie lepszą nawierzchnię. Z radością więc zaraz zjechałem z drogi krajowej i pojechałem z Walentynowa do Gliny. Co prawda miałem tu mieć drogę gruntową ale moje mapy mają już parę lat. W Sadkowicach wjechałem na drogę Ostrowiec Świętokrzyski – Solec i kierując się na tą drugą miejscowość szukałem zjazdu na drogę oznakowaną numerem 900. Znajduje się ona w miejscowości Raj. Może błota na polach nie są zbyt rajskie ale odnalazłem pod samym wałem wiślanym kościółek św. Stanisława. Nie jest obłożony żadnymi płytami. Nie ma jak do niego nawet dojść. No i jest teraz kaplicą a nie kościołem – tylko 1/3 budowli przykryta jest dachem.

Obrazek

Droga powrotna wypadła mi przez Jarentowskie Pole. Choć nowa droga asfaltowa jest już prawie gotowa to jednak jeszcze znaki nie zezwalają na wjazd. Może nawet już w tym tygodniu się to zmieni. Lekko zmęczony na liczniku rowerowym odczytałem wynik 145 km. Całkiem nieźle jak na pierwszy wypad jeszcze przed wiosną. Dopiero w wannie poczułem, że jednak trochę się wychłodziłem. Już będzie tylko coraz lepiej :) Jazdy będzie w bród. Zimo! Żegnaj.

Dwór w Szczekarkowie

Nie dawał mi od pewnego czasu spokoju dwór w Szczekarkowie. Dziś pognałem na rowerze go zobaczyć. Jeżeli po tym wyjeździe coś się zmieniło to chyba tylko to, że mam jeszcze więcej pytań niż miałem wcześniej.

Przed wyjazdem zastanawiałem się czy do dworu można jakoś podejść. Całą historię odłożyłem i skupiłem się na tym jednym zagadnieniu. Na miejscu zupełnie nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. Dwór powoli otaczany jest murem. Teoretycznie podejść można do niego od tyłu po trawiastym terenie. Nie byłem przygotowany do chodzenia po mokrym i nie wiedziałem czy nikt z mieszkających w pobliżu nie wezwie np policji. Wolę najpierw zapytać. I wolę gdy obserwatorzy wiedzą co robię. A chcę tylko zrobić parę zdjęć z zewnątrz. Nie spodziewam się by we wnętrzach pozostało wiele elementów ozdobnych po zarządzaniu przez PGR.

Zdjęć nie zrobiłem ale już sama wielkość dworu dała mi dużo do myślenia. W rejestrze zabytków napisano, że cały zespół dworsko-parkowy z rządówką powstał w XIX/XX wieku. Ten brak precyzji całkiem mi zamieszał. Gdzieś wcześniej czytałem, że zanim Ignacy Wessel zbudował dworek w Karczmiskach mieszkał w Szczekarkowie. Nie wierzę jednak by mieszkał w dworze dziś stojącym w dawnym majątku. Ten dwór jest po prostu za duży by warto było przenosić się do małego, nowego dworku. Nie wiem czy dobra były dzielone przed przekazaniem ich Filharmonii Warszawskiej. I nie wiem czy Filharmonia sprzedała całość jednemu nabywcy. To byłby rok 1906. Wszedłem więc w wiek XX. Nie wiem dużo więcej niż przed wyjazdem ale potrafię sformułować więcej pytań. To już jakiś zysk z tego wyjazdu. Będę jeszcze próbował gdy się ociepli. Okoliczni mieszkańcy powinni coś wiedzieć o dziejach majątku.

Wracając odwiedziłem kaplicę w Polanówce. Może nie tylko odwiedziłem co zobaczyłem. Zamknięta na klucz furta nie pozwoliła mi się do niej zbliżyć. A bardzo się tu pozmieniało. I w otoczeniu kaplicy. I do tego sama kaplica już nie jest klasycznie biała. Nie wiem czy jest teraz brzydsza czy ładniejsza. Jest inna.

Obrazek

Podczas powrotu szybko się ochładzało. Dobrze, że nie mogłem wyjechać wcześniej, bo w planach miałem odwiedzenie Sienna.

Lewica syjonistyczna w międzywojennych Puławach

Lewica ale ta bliska komunistom. Reprezentowali ją sympatycy Poalej-Syjon Lewicy. W Puławach, jak i w kilku innych miejscowościach powiatu puławskiego, nie było komórki tej partii. Działalność prowadzono na forum stowarzyszeń w całości opanowanych i zakładanych przez sympatyków partii.

Pierwsze było Towarzystwo Kursów Wieczorowych

W filiach Towarzystwa Kursów Wieczorowych na terenie powiatu, przeprowadzana jest nauka żargonu, hebrajskiego, geografii, historii, a następnie prowadzone są pogadanki, gdzie poruszane są kwestie narodowościowe, zagadnienia ekonomiczne i klasowe, emigracja i ograniczenie jej w krajach Europy i Ameryki, kolonizacja Palestyny i odbudowa tejże.

Powyższy opis działalności Towarzystwa napisał starosta puławski w 1925 roku. W innym miejscu podał 22 XII 1924 r. jako datę legalizacji puławskiego oddziału Towarzystwa. Legalizacji – ponieważ Towarzystwo w Puławach działało już wcześniej. W 1922 roku było już całkowicie pod kontrolą członków Poalej Syjon Lewicy, którzy uznali za niecelowe tworzenie oddziału partii. Całą działalność partyjną prowadzili w następnych latach w ramach oddziału Towarzystwa.

Charakterystyka działalności sporządzona w 1932 roku, autorstwa starosty puławskiego:

Urządzanie pogadanek i odczytów w lokalach zamkniętych oraz utrzymywanie lokali T.K.W. i bibliotek dla członków. Członkowie T.K.W., będący równocześnie sympatykami P.S. Lewicy prawie codziennie uczęszczają wieczorami do lokali oddziałów na czytanie gazet i książek oraz na gry towarzyskie, gdzie w potocznych rozmowach są omawiane tematy polityczne. Pozatem odczyty urządzane przez oddziały T.K.W. często są referatami zagadnień politycznych. Oddziały T.K.W. skupiają wyłącznie robotniczą młodzież żydowską o radykalnych zapatrywaniach społecznych i politycznych, którą ogół starszej ludności żydowskiej utożsamia z komunistami i odmawia ich poparcia.

Rok wcześniej starosta informował, że oddziały Towarzystwa Kursów Wieczorowych w powiecie puławskim są najliczniejszymi organizacjami na terenie powiatu. Należała do nich „impulsywna” młodzież żydowska obu płci. Towarzystwo działało w miastach: Puławy i Kazimierz Dolny oraz w osadach: Końskowola, Kurów i Markuszów. Wszystkie te oddziały podlegały bezpośrednio centrali w Warszawie. Osłabienie pracy centrali w 1933 roku wpłynęło na spadek aktywności oddziałów i ostatecznie doprowadziła do ich likwidacji z końcem roku 1933. Ale już w 1931 roku Towarzystwo odczuwało ogólne pogorszenie sytuacji gospodarczej w Polsce – członkowie zalegali z wpłatami składek. Lokal Towarzystwa przy ulicy Japońskiej 1 w Puławach, należący do Nuchyma Wajsfelda w 1933 roku był już nie opłacany przez Towarzystwo od roku. Z powodu tych zaległości właściciel budynku zajął szafę z biblioteką oddziału Towarzystwa. Majątek Towarzystwa w momencie likwidacji składał się ze stołu z aktami oraz wspomnianej wyżej szafy z książkami.

W roku 1932 oddział Towarzystwa w Puławach liczył 33 członków. Zarząd tworzyli:

  • Abram Szniterman – przewodniczący, 33 lata, członek Poalej Sjon Lewicy
  • Zysia Rozenman – zastępca przewodniczącego, 24 lata, członek Poalej Sjon Lewicy
  • Moszek Rozmaryn – sekretarz, 23 lata, członek Poalej Sjon Lewicy
  • Moszek Feldberf – skarbnik, 25 lat, członek Poalej Sjon Lewicy
  • Moszek Kartman – członek zarządu, lat 33, członek Poalej Sjon Lewicy
  • Inni aktywni członkowie to:

  • Jakier Najmark – malarz pokojowy w Puławach
  • Szyja Tarcic – handlarz w Puławach
  • Srul Szajdenfisz – szewc w Puławach
  • Znana jest też grupa członków Towarzystwa tworząca w 1927 roku zarząd Związku Zawodowego Robotników Drukarskich:

  • Giwercman Aron – przewodniczący
  • Kartman (Moszek?) – zastępca przewodniczącego
  • Melman Mojżesz – sekretarz
  • Kwater Mojżesz – skarbnik
  • Roter Hersz – członek bez funkcji
  • Po likwidacji oddziału Towarzystwa Kursów Wieczorowych w Puławach (co było konsekwencją likwidacji jego centrali w Warszawie) w Puławach i w Końskowoli przystąpiono do tworzenia oddziałów Towarzystwa Przyjaciół Pracującej Palestyny, które przejęły majątek lokalnych oddziałów TKW.

    Spadkobiercą Towarzystwa Kursów Wieczorowych było Towarzystwo Przyjaciół Pracującej Palestyny

    11 VII 1934 r. do starostów powiatowych w województwie lubelskim wysłano pismo następującej treści:

    Wobec uprawomocnienia się decyzji z dnia 4 XI 1933 r. rozwiązującej stowarzyszenie p.n. „Towarzystwo Kursów Wieczorowych dla Robotników w Warszawie” Komisariat Rządu m.st. Warszawy zarządził likwidację wspomnianego stowarzyszenia.
    Po przeprowadzeniu likwidacji pozostały majątek należy przekazać „Towarzystwu Przyjaciół Pracującej Palestyny”, względnie innemu stowarzyszeniu o pokrewnych zadaniach.

    W Puławach organizowaniem oddziału Towarzystwa Przyjaciół Pracującej Palestyny w styczniu 1934 r. zajmowali się najaktywniejsi członkowie likwidowanego Towarzystwa Kursów Wieczorowych na czele z Jakierem Najmarkiem. Skład zarządu nowego oddziału Towarzystwa przedstawiał się następująco:

  • Jakier Najmark – lat 28 – przewodniczący
  • Chemja Tajch – lat 23 – skarbnik
  • Chaim Goldberg – lat 24 – sekretarz
  • Ogólna liczba członków – 20.

    W kwietniu 1935 roku doszło do wystąpienia z Towarzystwa 5 jego członków z przyczyn politycznych (rozłam w Poalej Syjon Lewicy). Na czele występujących stał Jakier Najmark. Skłonny był – jak sam powiedział – wstąpić do puławskiego oddziału Hitachdut.

    1 II 1936 r. dokonano wyboru nowego zarządu:

  • przewodniczący – Feldberg Szulim – lat 28 – stolarz;
  • zastępca przewodniczącego – Kaufman Majer – lat 25 – szlamiarz;
  • skarbnik – Rozenman Zysia – lat 29 – szewc;
  • sekretarz – Tajch Chemja – lat 24 – szewc;
  • członek zarządu – Kuperblum Fajwel – lat 32 – handlarz.
  • Oddział nadal liczył 20 członków.

    Z zachowanych w Archiwum Państwowym w Lublinie raportów starosty wynika, że Towarzystwo najczęściej organizowało zabawy taneczne i spotkania literackie. 31 VII 1938 roku członkowie Towarzystwa zorganizowali zebranie poświęcone wypadkom w Palestynie. W obecności ok. 150 osób Jakier Najmark i Szyja Tarcic potępili terroryzm Irgunu w Palestynie.

    Pod silnymi wpływami TPPP znajdowało się powołane do życia przez jego członków Stowarzyszenie „Oświata”

    Fragment statutu Towarzystwa „Oświata”:

    I. Nazwa, siedziba i teren działalności.
    & 1 Towarzystwo nosi nazwę „Oświata”.
    & 2 Siedzibą Towarzystwa jest Warszawa, terenem działalności Towarzystwa jest Rzeczpospolita Polska (za zachowaniem miejscowych przepisów o stowarzyszeniach)
    II. Cel i sposoby działania.
    & 3 Celem Towarzystwa jest szerzenie oświaty, kształcenie dzieci żydowskich, rozwój szkolnictwa żydowskiego, pomoc szkołom, ochronkom, kursom i t.p.
    & 4 Z zachowaniem obowiązujących praw i przepisów Towarzystwo dla realizowania powyższych celów, zakłada szkoły i ochronki dziecięce, kolonie letnie, kursy, biblioteki, czytelnie i t.d.

    Oddział w Puławach powstał w czerwcu 1934 r. W momencie zawiązania składał się z 20 członków. Wszyscy oni sympatyzowali z Poalej Syjon Lewicą.

    19 IX 1934 roku na walnym zebraniu członków wybrano zarząd. Odział liczył już 28 członków. Na zebraniu tym podjęto także decyzję o zorganizowaniu dla członków kursów dokształcających z programem nauki czytania i pisania w języku polskim i żydowskim (hebrajskim?). Tego samego dnia w lokalu Towarzystwa odbył się odczyt dr Kruka z Warszawy pt.: „Romain Roland a Maksym Gorki” przy udziale 46 osób.
    17 XI 1934 odczyt w lokalu zamkniętym z udziałem jedynie członków Towarzystwa (na odczyt otwarty nie wyraził zgody starosta). Przybyły z Warszawy prelegent – Tykociński – wygłosił referat pt.: „Zagadnienie produktywizacji u Żydów”. Przybyło 28 słuchaczy.
    8 XII 1934 Towarzystwo zorganizowało dla swoich członków zabawę taneczną z okazji przeniesienia się do nowej siedziby. Uczestniczyło w niej 20 osób

    9 II 1935 r. Towarzystwo w Puławach dokonało wyboru zarządu:

  • przewodniczący – Zylbernudel Pinkus Jakób, lat 23, krawiec;
  • skarbnik – Huberman Herszek, lat 25, kamasznik;
  • sekretarz – Sztajnberg Chaja, lat 22, krawcowa;
  • członek zarządu – Szyja Kacenelebogen, lat 22, szewc;
  • członek zarządu – Szymon Frydman, lat 22, szewc;
  • członek zarządu – Gimpel Grinberg, lat 24, szewc.
  • Do „Oświaty” należało w tym czasie 48 osób z Puław.

    Na tym samym zebraniu podjęto decyzję o prowadzeniu kursów dokształcających dla członków z języków: polskiego i żydowskiego oraz historii, geografii i matematyki.

    Fragment decyzji Komisariatu Rządu na m. st. Warszawę z dn. 4 X 1937 r. rozwiązującej Towarzystwo „Oświata”, której odpis znajduje się w Archiwum Państwowym w Lublinie:

    motywacja
    …ponieważ działalność tego Stowarzyszenia wykracza poza normy ustalone dla działalności Stowarzyszenia i zagraża bezpieczeństwu i porządkowi publicznemu.

    Starosta puławski nie musiał likwidować oddziału w Puławach.

    Oddział puławski jest nieczynny od września 1935 r. Zarząd zdekompletowany z powodu wyjazdu ostatniego przewodniczącego na stałe z Puław oraz z powodu wycofania się z pracy w Oddziale sekretarza zarządu Chaji Sztajnberg. Przewodniczący zarządu Zylbernudel Pinches i Chaja Sztajnberg byli podporą Oddziału. Z ich ustąpieniem oddział przerwał wszelką działalność i zlikwidował swój lokal.

    Oddział w Puławach został skreślony z ewidencji Stowarzyszeń już w marcu 1937 r..

    W czasie likwidacji oddziałów Towarzystwa do Puław z ministerstwa nadesłano też listę miejscowości w których istniały oddziały „Oświaty”.

      1. Łódź
      2. Działoszyn w łódzkim
      3. Pajęczno w łódzkim
      4. Radomsko
      5. Piotrków
      6. Częstochowa
      7. Puławy
      8. Kazimierz N/W.
      9. Otwock
      10. Nadarzyn
      11. Biała k/Rawy Mazowieckiej
      12. Warka
      13. Grodzisk w warszawskim.

    Na zakończenie pokusiłem się o napisanie krótkiej wzmianki biograficznej Jankiela Najmarka. Informacji mało ale choć tak może uda się zapamiętać człowieka.

    Najmark Jankiel – urodzony w roku 1905 (w monografii Towarzystwa Kursów Wieczorowych w Puławach z 1933 roku starosta podaje wiek J. Najmarka – 28 lat). Lewicowy działacz syjonistyczny, czeladnik malarza pokojowego, a w 1932 r. malarz pokojowy. Tylko w 1927 roku podano jako zawód J. Najmarka – kamasznik. Aktywnie działał w Towarzystwie Kursów Wieczorowych, a później współtworzył puławski oddział Towarzystwa Przyjaciół Pracującej Palestyny. Parokrotnie w obu stowarzyszeniach pełnił funkcję przewodniczącego. W roku 1935 na tle rozłamu wewnątrz partii Poalej-Syjon Lewicy ogłosił chęć przejścia do Hitachduth i wystąpił z TPPP. Do TPPP jednak wkrótce powrócił i kontynuował tam swoją działalność polityczną. Wg starosty puławskiego J. Najmark był bardzo pracowitym działaczem politycznym i posiadał duże wpływy wśród młodych robotników żydowskich.