W niedzielę pojechałem. Nie daleko. Adamów był w sam raz. Trochę ponad 60 km. Nie chciałem dalej ponieważ wyruszyłem za późno. W samo południe. A pogoda fantastyczna. Ciepło jak pod koniec kwietnia. Tylko w dołkach i rozlewiskach jeszcze leży lód. + 15 stopni. Słońce i lód. Co najmniej dziwnie. To nie pogoda na początek marca.
Sam cmentarz żydowski, który mnie interesował miał znajdować się przy drodze do Wojcieszkowa. Nie raz tą trasą jeździłem i nigdy go nie widziałem. Dopiero niedawno ustaliłem, że jeździłem nie tą drogą do Wojcieszkowa. Ta może kiedyś była główną. Potem wytyczono i utwardzono inną, dłuższą drogę. Ta pozostała na uboczu. Dopiero niedawno ją pokryto asfaltem. Nie wiem czy do samego Wojcieszkowa. Na pewno do najbliższych zabudowań znajdujących się poza zwartą zabudową Adamowa. A przy niej jest cmentarz. Otoczony murem z cementowych elementów. Kiepsko wykonany. Łatwo go uszkodzono w paru miejscach. Między innymi w części przy furcie wejściowej. Teraz furta wisi na jednamy zawiasie. Przekrzywiona. Do tego zamknięta jest na… sznurek.
Do cmentarza dojechałem około piętnastej. Ładnie się gnało i łatwo. Bo z wiatrem. Skoro trwało to 3 godziny to powrót powinien trwać dłużej. No i podczas powrotu planowałem parę przystanków. Pierwszy był przy cmentarzu. Po wejściu na jego teren pierwsze na ci się natknąłem to niedawno wykopana dziura w ziemi. Na całej głębokości o bokach na szerokość szpadla. Głęboka na 40-50 cm. Wewnątrz nie dostrzegłem szczątków ludzkich. Ktoś tu czegoś szukał i to na bezczelnego. Nawet nie zakopał zostawionej dziury. Nie mógł wiedzieć, że nie natrafi na szczątki ludzkie. Kopał na cmentarzu na którym nie pozostawiono ani jednej płyty grobowej. Widać profanacja zwłok to dla niego żaden problem. Zezłościłem się. I zostawiłem to tak jak zastałem na wypadek gdyby jakieś służby były zainteresowane. Choć wolałbym by takie rzeczy na cmentarzu się nie zdarzały. Hieny są wszędzie.
Z Adamowa pojechałem inną trasą niż przyjechałem. O ile do Adamowa jechałem przez Bobrowniki, Sarny, Nowodwór i Wolę Gułowską to wracałem kierując się na Przytoczno i Jeziorzany. Teraz dolina Wieprza jest terenem wypoczynkowym dla przelatujących ptaków. Najwięcej chyba jest gęsi. Przynajmniej tak to wyglądało z mostu na drodze do Michowa. Obsiadły wszystkie fragmenty ziemi wolne od wody i lodu.
W pełnych wymiarach zdjęcie może nie powala (brak dużego przybliżenia w aparacie) ale można zobaczyć po kliknięciu w ten link
No i ten wszechobecny lód. Słońce praży, a tu lód wkoło.
Do Michowa dotarłem około 17. Już było pewne, że nie zdążę przed zachodem słońca dojechać do Puław. Więc by się nie stresować nie pojechałem do Kurowa tylko zjechałem z głównej drogi. Na drogach bocznych jest zdecydowanie mniejszy ruch i nieco wolniejszy. Pojechałem więc przez Wielkolas, Wolicę, Bronisławkę. Dalej zamiast wjechać w leśną wąską drogę, którą dobrze się jeździ do Sielc, pojechałem na Dębę i przez Chrząchówek (już nie po dziurawym betonie jak rok temu, tylko po nowym asfalcie) w kierunku Końskowoli. Kłopot był tylko z przejechaniem przez szosę Lublin-Warszawa. Samochody może nie jechały nieprzerwanym sznurem ale jak nie jechali w jedną stronę to jechali w drugą. I tak zawsze popołudniami w niedziele. Powroty z weekendu. Też wracałem i wróciłem. Choć dopiero o 19. Licznik pokazał 128 km. Mało i jeszcze się chciało. Jeszcze będą okazje.
Z przyjemnością oglądałam fotografie z Twoich wypraw rowerowych,w miejsca znane i nieznane.Dziękuję za możliwość odbycia wirtualnej podróży.
pozdrawiam
A.R