Rossosz 16.04.2011

Planowanie to nie jest „mierzmy siły na zamiary”. Przy rowerowych wyjazdach zbyt wiele jest niewiadomych by zaplanować wszystko minuta po minucie. Dlatego zawsze tworząc zarys trasy zakładam, że jest to plan maksymalny. Rzadko mi się zdarza bym go zrealizował w pełni. Zwykle coś zostanie na inną okazję inny dzień, następny rok…

Plany

O wyborze trasy zdecydował nie tyle przypadek co właśnie pozostawiony na później (w zeszłym roku) cmentarz żydowski w Wohyniu. Jeden cel to zawsze za mało. Przysiadłem więc nad przedwojennymi mapami Wojskowego Instytutu Geograficznego. Kartkowałem publikację o cmentarzach zabytkowych województwa bialskopodlaskiego z lat dziewięćdziesiątych. Przeglądałem serwisy lokalne z terenów przez które bym przejeżdżał. Trwało to parę dni ale powstała trasa która mogła mi zająć cały dzień albo i więcej. Za najważniejsze uznałem spenetrowanie okolic Komarówki Podlaskiej. Poza cmentarzem żydowskim chciałem odwiedzić cmentarz wojenny oraz miejsce oznaczone na mapach jako cmentarz niechrześcijański. Dziś obok tego ostatniego znajduje się stadion. Na zdjęciach geoportalu nie widać by w miejscu tego cmentarza było dziś coś innego niż pole uprawne.

Komarówka Podlaska

Drugie miejsce, które uznałem za element obowiązkowy wyjazdu to cmentarz żydowski w Rossoszu. Na jego istnienie wpadłem przypadkiem. W Łomazach podczas wojny zamordowano ok. 400 osób wyznania mojżeszowego pochodzących z tej właśnie miejscowości. Początkowo sądziłem, że należeli oni do Gminy Wyznaniowej w Łomazach. Jednak na stronach Wirtualnego Sztetlu napisano o synagodze w Rossoszu. Skoro była synagoga to był też zapewne cmentarz – mniej więcej równie stary jak bożnica. Mapy WIG tylko mnie w tym upewniły. Geoportal pokazał, że w miejscu tym rosną dziś drzewa – jedyny przy drodze zagajnik, więc chyba trudno o pomyłkę przy próbie dotarcia na miejsce.

Rossosz

Tak więc już miałem trzy punkty obowiązkowe wyjazdu. Przyszła kolej na „to co po drodze”. A droga wcale nie musiała biec prosto. Najpierw Czemierniki. Pałac już znam, choć z daleka. Za to znalazłem informację o grobach z pierwszej wojny światowej na miejscowym cmentarzu. Z Wohynia planowałem pojechać dalej ulicą Parczewską do Okalewa i Cichostowa. Tam też są cmentarze wojenne. Następnie Milanów – nigdy tam nie byłem i czas to zmienić. Może już za pierwszym razem odnalazłbym tamtejszy dworek? Z Milanowa jazda w kierunku Komarówki Podlaskiej. Po drodze jeszcze zobaczyć kościół w Rudnie. W okolicach Komarówki dwór w Przegalinach Dużych, kapliczka w Walinnie, samolot przy szkole w Komarówce. Z Rossosza chciałem przejechać w okolice Kolembród (cmentarz wojenny) i do Żelizny (pałac). Dalej Międzyrzec Podlaski i tamtejszy cmentarz żydowski, pałac, kościoły. Wracając w stronę Radzynia Podlaskiego odwiedzić cmentarz wojenny w Grabowcu. Może też cmentarze epidemiczne w pobliżu. Tu już nie planowałem nic pewnego – już mogło być za ciemno na zwiedzanie. Start wyznaczyłem sobie na 4 rano. Świt zastałby mnie na trasie do Kocka.

Realizacja

Na początek zaspałem. Dopiero po czwartej rano wyszedłem z łóżka. Ruszyłem więc o 6 rano. Dwugodzinny poślizg, a przecież zawsze mam poślizg ponieważ zawsze zapominam uwzględnić postoje. A te potrafią trwać długo. Ale założyłem opony szosowe. Jechałem więc szybciej niż zwykle. Było tylko dziwnie chłodno. Przypomniałem sobie, że choć oglądałem prognozę pogody to chyba patrzyłem na pogodę niedzielną, a nie sobotnią. 1°C to mało. Ale zawsze to temperatura na plusie. Mijałem oszronione samochody. Nad drogą unosiły się mgły. Pewnie przydała się założona kamizelka odblaskowa. Światła też miałem zapalone. Ruch na szczęście nie był wielki. Pierwsze zdjęcie wykonałem o 7:30. Droga z Sobieszyna do Przytoczna. Już tydzień wcześniej myślałem o takim zdjęciu ale się nie zatrzymałem. Teraz to naprawiłem.

Droga

Droga od niedawna wygląda tak dobrze. Zwykle jeździłem przez Blizocin – ładniej i spokojniej – ale nie wiem czy już naprawiono tam drogę po zeszłorocznych zniszczeniach. Pewnie jeszcze nie.
W Kocku też uzupełniłem wcześniejsze niedobory w zdjęciach. Nie wiem dlaczego fotografując cmentarz wojenny w Kocku pominąłem poprzednio krzyże i skupiłem się na pomniku.

Kock

W okolicach cmentarza parafialnego w Kocku trwa jakaś budowa. Wygląda to jakby powstawał wiadukt. Obwodnica? Może w przyszłym roku będzie to wyglądać tak, że nie będę musiał się zastanawiać co to jest. Na razie na przeciwko cmentarza stoi ogromna konstrukcja na palach.
Łąki nad Tyśmienicą powoli wysychają ale jeszcze miejscami stoi woda. Chociaż są już bociany to jednak ta wiosna dopiero się rozkręca. Powoli. Ja za to dość szybko znalazłem się w miejscowości Bełcząc gdzie dworek był szkołą. A teraz? Teraz nie wiadomo czym będzie. Stoi opuszczony.

Bełcząc

Już było po dziewiątej. A przed siódmą chciałem być w Czemiernikach :) Widywałem już rowerzystów mknących z planem i rozpisanym na atomy czasem podróży. Sami sobie założyli kajdany z czasu. Nie potrafiłbym tak. Potrzeba zawsze trochę swobody by zmieściło się nieznane. No i nic na siłę. Jak czegoś nie da się zrobić w danym dniu, to można to zrobić kiedy indziej. Wchodząc na cmentarz w Czemiernikach nie wiedziałem, że pięknie stracę czas.

Nie udało mi się znaleźć w Czemiernikach mogił z Wielkiej Wojny. Nawet nie mam pojęcia w której części cmentarza ich szukać. Gdy się czegoś jeszcze dowiem o ich lokalizacja na pewno powrócę do poszukiwań. W tą sobotę chodząc godzinę po cmentarzu zająłem się fotografowaniem drewnianych krzyży. Drewno nie jest zbyt trwałe więc zwykle było też materiałem „ekonomicznym”. Jednak łatwość z jaką daje się je obrabiać wpływa i na to, że często są to dzieła sztuki. Może sztuki ludowej ale trudno o dwa identyczne. No i niedługo już pewnie postoją, a nowych się nie robi.

Czemierniki - krzyż

Po cmentarnym spacerze w Czemiernikach jeszcze tylko rzuciłem obiektywem na front kościoła, którego dotąd nie fotografowałem…

Kościół w Czemiernikach

i pałac. Remontowany. A staw jeszcze nie oczyszczony. Od biedy pewnie dałoby się po jego dnie podejść do pałacu.

Pałac w Czemiernikach

Jadąc dalej zatrzymałem się jeszcze przed Suchowolą by przyjrzeć się figurze przydrożnej. Myślałem, że to Jan Nepomucen. Chyba jednak nie. Zbyt wielu atrybutów mu brakuje. Miejscowość w której stoi to Świerże.

Świerże

W Suchowoli uwagę zwraca na siebie kościół. Głównie żółtą barwą na dzwonnicy i murze.

Suchowola - kościół

Także i plebania nieco się zażółciła

Plebania w Suchowoli

Droga do Wohynia biegnie dość długo przez las. Las pełen kwiatów. Nie mogłem się powstrzymać. Musiałem się zatrzymać i zrobić zdjęcie. Dywan z zawilców.

Zawilce pod Wohyniem

Las kończy się kapliczką. Kapliczką o rzadko spotykanej formie. Nie pierwszy raz jej się przyglądałem i robiłem zdjęcia. Kiedyś widziałem też zdjęcie kapliczki bardzo podobnej – z jedną wieżyczką. Dotąd jej nie znalazłem. A powinna być gdzieś w okolicy Wohynia. Może któregoś dnia przeszukam drogi wyjazdowe z Wohynia, których jeszcze nie znam. Ale to jeszcze nie teraz.

Kapliczka w Wohyniu

Cmentarz żydowski odnalazłem bez trudu. To co mnie jednak zaskoczyło to ilość stel grobowych. Wydawało mi się, że jest ich tu tylko kilkanaście. Tak chyba gdzieś czytałem. Tak samo, że są tylko wykonane z kamieni polnych i że mają nieczytelne napisy. Liczyłem i się nie doliczyłem ale wyszło mi ok 50 macew. Na terenie cmentarza pojawiły się też macewy z piaskowca. Najwyraźniej wcześniej ich nie było na cmentarzu – teraz wróciły. Zapewne były tu kiedyś i drewniane stele. Jednak te nie przetrwały.

Kirkut w Wohyniu

I już była 11:40 (wiem z danych exif zdjęć, bo czasu nie sprawdzałem). Sprawdziłem na mapach jak mam teraz jechać do Okalewa. Wydawało się, że droga będzie prosta. Ale dopiero w Wohyniu zwróciłem uwagę na to, że na mapach ta droga po dojściu do lasu zmienia się w drogę gruntową. I rzeczywiści po ok. 2 km skończył się asfalt. Droga w lesie wyglądała na świeżo zmieloną. Błoto rozjeżdżone przez ciągniki. Wolałem nie sprawdzać czy tak samo wygląda na całej długości. Zrezygnowałem więc z odwiedzenia Okalewa, Cichostowa, Milanowa i Rudna. Zawróciłem do Wohynia. Na rynku sfotografowałem kościół. Wcześniej tylko fotografowałem okoliczne kościoły drewniane. Ten jakoś mi umykał choć jest ładny. Pewnie to ta moja sympatia do drewna wpłynęła na ignorowanie murowanej świątyni.

Kościół w Wohyniu

Po przejechaniu ok. 10 km drogą nr 63 byłem już blisko Komarówki Podlaskiej. Zanim do niej dojechałem zboczyłem z trasy w okolice miejscowego stadionu by sprawdzić punkt z map WIG. Nic nie znalazłem. Tylko zaorane i obsiane pola.

Cmentarz?

W Komarówce Podlaskiej, w pobliżu Urzędu Gminy znajduje się cmentarz żydowski. Jego płot jest już tylko konstrukcją szczątkową. Kamienie nagrobne złożone są w jednym miejscu. Wątpię by to była ich pierwotna lokalizacja.

Macewy w Komarówce

Z Komarówki udałem się do Przegalin Dużych. By się upewnić czy wybrałem właściwą drogę zapytałem przechodniów… i się nie dowiedziałem. Jak mówili nie byli stąd, a zainteresowanie pomaganiem zupełnie stracili gdy powiedziałem, że jadę z Puław. Czyżby ktoś tu był przede mną i podpadł? Kolejny pytany potwierdził, że drogę wybrałem właściwą. I, że nie jest to jedyna możliwa droga. Wszystko się zgadzało więc ruszyłem. W miejscowości Brzezie wzdłuż drogi kwitły w poboczu tulipany. Uroczy pomysł. W Przegalinach zatrzymałem się na chwilę przy budynku wyglądającym na dworek. Był remontowany. Nie wiem czy został tak wyremontowany czy też jest to zupełnie nowa budowla. Nawet nie sięgnąłem po aparat. Choć chciałem. Przy słupach bramy stoi bowiem kapliczka słupowa z domkiem. Domek jednak był pusty. Dach domu zaś pokryty jest papą. Wszystko wskazuje na to, że jest to plebania. Teraz nie wiem czy dobrze zrobiłem pomijając ją. Jak już dach pokryją gontem (mam nadzieję, że gontem) to i płot się pojawi. Już może być za późno na dobre ujęcie. Trudno. Przepadło.
Kościół w Przegalinach o którym można przeczytać na stronie gminy w Komarówce Podlaskiej jest atrakcją turystyczną. Drewniany. Niedawno wyremontowany. Wygląda teraz jak nowy. To też mnie zniechęciło do zrobienia zdjęcia. Może byłem zmęczony, skoro nie chciało mi się wyciągać aparatu? A może tak się spieszyłem do miejscowej szkoły, czyli dawnego dworku? Nie wiem. Ale ten kontrast – unowocześniona plebania i kościół oraz cała stara i biedna wieś – mnie zasmucił. To jakby odwrócone priorytety. Duchem wsi stał się dla mnie opuszczony i niszczejący mały domek.

Domek w Przegalinach Dużych

W pobliżu jest poszukiwany przeze mnie dworek. Nie przy samej głównej drodze. Tylko dlatego, że dostrzegłem go przez łyse jeszcze drzewa nie przejechałem dalej. Ciekawe czy wielu turystów go mija nawet nie wiedząc, że byli już w pobliżu. Brak znaków, które doprowadziłyby na miejsce poszukiwaczy.

Dworek w Przegalinach Dużych

Dalsza trasa przebiegała z Przegalin Dużych do Żulinek, a dalej do Wólki Komarowskiej. Przy drodze do Żulinek stoi drewniany krzyż. Zadbany i przybrany.

Przegaliny Duże

Jechałem znów do Komarówki Podlaskiej. Za Wólką Komarowską miałem w lesie, w pobliżu drogi odnaleźć cmentarz z I wojny światowej. Odnalazłem. Zachował się tylko wał otaczający cmentarz i obelisk pozbawiony stalowego krzyża, tynków i tablicy pamiątkowej. Także kamienne słupki przy wejściu już dawno zamieniły się w kupki gruzu.

Wólka Komarowska

Wkrótce znów byłem w Komarówce i ruszyłem w stronę Walinny. Przejeżdżałem obok szkoły pod którą stoi samolot. Zauważyłem go w zeszłym roku ale było za ciemno na zdjęcia. Teraz było w sam raz.

Samolot w Komarówce

Do Walinny jechałem by zobaczyć tamtejszą kapliczkę z XIX wieku. Zanim do niej dojechałem zwróciłem uwagę na ofertę sprzedaży posesji. Posesja taka sobie ale dom, choć wymagający natychmiastowego remontu, interesujący.

Walinna - nieruchomość

A nieco dalej kaplica z 1877 roku. Wg informacji umieszczonej na jej ścianie odnawiana była w roku 1957. Dlaczego nie jest odnawiana zobaczyłem nieco później. Na końcu wsi jest pobudowana nowa kaplica – murowa i większa.

Kaplica w Walinnie

Już za nową kaplicą zobaczyłem rozsypujący się stary krzyż drewniany.

Krzyż w Walinnie

Zakręciłem w pierwszą drogę asfaltową w prawo i … się zgubiłem. Miałem jechać do Romaszek. Tymczasem dojechałem do końca asfaltu. Na drodze gruntowej pytałem o dalszą drogę. Zanim jednak zjechałem z asfaltu odkryłem nieznane mi miejsce, o którym nigdzie wcześniej nie czytałem. Miejscowi mówią na to miejsce „Mogiłki”. Poza grobem kaprala Jerzego Rosińskiego jest tu jeszcze 8 mogił. Nie udało mi się zdobyć informacji o tym miejscu. Pytani przeze mnie ludzie nie byli z Walinny i wiedzieli tyle co ja tylko znacznie dłużej.

Mogiłki

Dalej była Rossosz. Musiałem dojechać do cmentarza znajdującego się przy drodze do Wisznic. Za nim wjechać w drogę gruntową i wypatrywać zagajnika po lewej stronie. Zagajnik znalazłem. Wewnątrz jednak nie znalazłem ani jednej macewy. Tylko jedna z brzóz miała wrośnięty kawałek drutu kolczastego. Widocznie był to kiedyś teren ogrodzony. Droga przy której znajduj się cmentarz od wieków już chyba wykorzystywana była przez miejscowych jako skrót do cmentarza chrześcijańskiego.

Kirkut w Rossoszu

Z Rossosza chciałem dojechać do Kolembród. Ale nie przez Łomazy. Na przeciwko kościoła była droga z drogowskazem wskazującym miejscowość Musiejówka. Nie miałem takiej osady na swoich mapach. Wymyśliłem jednak, że już chyba się nie zgubię i może jednak dojadę do Kozłów jak nie do Kolembród. Pomiędzy tymi osadami znajduje się cmentarz z I wojny światowej, który chciałem jeszcze odwiedzić. Nie pomyliłem się. Musiejówka jest obok Kozłów. Zanim jednak do niej dojechałem znalazłem w lesie pomnik poświęcony Szkole Podchorążych BCh. Pomnik stary. Orzeł siedzący na szczycie ma założoną później metalową koronę.

Pomnik BCh

Już było po 16:30. Wiedziałem, że do Międzyrzeca nie ma już po co jechać. Już by mi się nie udało robić zdjęć w dobrym świetle. Dlatego postanowiłem dojechać do Żelizny i wracać przez Komarówkę, Radzyń i Kock do Puław. Zanim rozpocząłem powrót zobaczyłem przy drodze w Kozłach pomnik.

Pomnik w Kozłach

Byłem już trochę zmęczony. Może nawet trochę bardziej. Gdy zobaczyłem tablicę z napisem „Kolembrody” zawróciłem by poszukać cmentarza który miał znajdować się przy drodze. Wszystko wskazywało na to, że koło niego przejechałem bez zatrzymania. Najpierw sprawdziłem kawałek lasu przy samej szosie. Nie znalazłem wału ziemnego, który ma cmentarz otaczać. I już bym pewnie uznał, że cmentarz przepadł gdybym nie spojrzał w stronę Kozłów. Przy drodze była kępa drzew. Gęściejsza niż las. Wiele młodych drzew. Po zbliżeniu się zauważyłem i wał ziemny i krzyż.

Kolembrody - cmentarz

Na terenie cmentarza są zachowane 3 mogiły. Zapewne zbiorowe. W znanej mi literaturze podaje się, że jest to cmentarz żołnierzy carskich. Brak jakichkolwiek więcej informacji.

W Kolembrodach ale na drugim ich końcu znajduje się kościół. Drewniany, zabytkowy, a obok niego drewniana i „jeszcze bardziej zabytkowa” dzwonnica.

Kościół w Kolembrodach

Dalej już była tylko Żelizna. Nie spodziewałem się, że pałac będzie akurat przy głównej drodze. Tak samo nie spodziewałem się, że będzie na przeciwko niego sprzedawane piwo, a piwosze rozsiądą się na terenie placu szkolnego. Ustawa nie pozwala na sprzedaż w pobliżu szkoły ale ma na myśli szkołę działającą. Tutaj tak jak w Bęczącu szkoła już nie działa.

Żelizna - pałac

Opuszczając wieś zwróciłem uwagę na postument. Dopiero w następnej kolejności zwróciłem uwagę na to kto stoi na postumencie. A to był nie kto inny jak Św. Florian :) Ostatnio rzadko widywałem jego figury inne niż te produkowane masowo i stawiane przy remizach OSP.

Zelizna - Florian

I tu mi się skończyło fotografowanie. Dalej już gnałem do Puław. Noc dopadła mnie w Radzyniu. Na liczniku miałem akurat 212 km (i wciąż rosło). Najbardziej obawiałem się przejazdu z Żyrzyna do Puław. Szczególnie niebezpieczny jest kawałek przed Osinami. To tutaj parokrotnie ocierały się o mnie busy. To tutaj jadący z naprzeciwka zganiali mnie z jezdni wyprzedzając. To tutaj szosa jest za wąska dla tirów i utwardzone pobocze jest przez nie zmasakrowane tak, że nie sposób zeskoczyć z jezdni i po nim jechać. Myślałem, że po 23 w sobotę będzie tu nieco mniejszy ruch. I był ale tylko w stronę Puław. W przeciwną stronę wcale nie był dużo mniejszy niż w dzień. W niedzielę w nocy nawet bym nie próbował. Samochody przez całą niemal noc wysypują się wtedy z Kazimierza. A im bardziej sportowa sylwetka i młody kierowca, tym niebezpieczniej. Inaczej mówiąc jest to dobry odcinek na chłodne dni. Tu szybko się robi ciepło.

Snułem się popod chmurami

Dotarłem wreszcie do grodziska w Giżycach. Prawie.
To był bardzo wietrzny weekend. Sobotę przesiedziałem czekając na poprawę pogody. W niedzielę już nie mogłem usiedzieć. Żeby nie dać się wiatrowi postanowiłem jechać w miarę możliwości drogami osłoniętymi przed wiatrem. No i nie daleko. Nie wiedziałem na ile starczy mi sił. Celem miały być Giżyce. Nigdy nie są po drodze. Chyba żebym zdecydował się na przejazd przez nie do Kocka. Ale robiłem to może 2 razy przez ostatnie lata.

Wybrałem trasę przez lasy do Bałtowa. Wiatr dokuczał mi tylko przez odcinek Bałtów – Borysów. W Bałtowie zainteresował mnie budynek szkoły. Czy zawsze był szkołą? Lubię łamane dachy.
Bałtów
Potem znów zmagania z wiatrem i śniegiem na odcinku Żyrzyn – las na drodze do Baranowa. Udało się :)
W Baranowie wciąż remontują kościół. Teraz jakby bardziej niż zimą.
Baranów
Po przejeździe do Sobieszyna już zakładałem, że już będzie tylko lepiej – do powrotu.
Kościół w Sobieszynie w słońcu, choć już pod chmurami z których wkrótce spadł znów śnieg.
Kościół w Sobieszynie
Obowiązkowo zajechałem i do pałacu. Powiat chyba miał go remontować. Ale chyba jeszcze nie teraz.
Brama pałacu
Nic się nie zmieniło. Szczęśliwie na złe też się nie zmieniło.
Pałac w Sobieszynie
Odpuściłem sobie przejazd przez Blizocin. Chyba jeszcze nie zrobili tam drogi zniszczonej w zeszłym roku. Zamiast tego pojechałem wyremontowaną drogą do Kocka. Jedzie się całkiem przyjemnie i pierwszy raz jechałem bez sygnalizacji świetlnej. Chyba do jej obecności już zdążyłem się przyzwyczaić. Przez dwa lata miałem na to czas. Ale po nowej nawierzchni pomyka się tak miło, że aż szkoda było zjechać na drogę do Jeziorzan. A tam Wieprz rozlany szeroko – jak to wiosną.
Wieprz w Jeziorzanach
Zaskoczyła mnie obecność dzikich gęsi. Nie sądziłem, że zostają tu na dłużej, a nie tylko tak przelotnie.
Gęsi
A było ich całkiem sporo. I przy moście, i w Węgielcach, i w Giżycach. Nawet jak ich nie widziałem to było słychać gęganie. Ale nie dawały do siebie podejść. Raczej uciekały. Zostawały tylko łabędzie i bociany.
W Giżycach bez problemu teraz odnalazłem grodzisko i… Dlaczego nie wpadłem na to sam, że dojście może być zalane wodami Wieprza?
Grodzisko w Giżycach
Pozostał mi jeszcze powrót do Puław. Wiatr dmuchał jak chciał ale już przynajmniej nie padało. Na drzewach co jakiś czas widziałem znaki szlaku rowerowego – pomarańczowe. W Górze Kalwarii tak oznakowali szlak sami rowerzyści. Kto tutaj wytyczał szlak? Nie wiem. I tak zaraz za Rawą go opuściłem. Jeszcze tylko na końcu wioski zatrzymałem się przy kapliczce.
Kapliczka w Rawie
Nie zatrzymałem się bez powodu. Wiele jest podobnych kapliczek ale albo mają zamurowane boczne otwory albo nie mają w środku figurki. A mi się spodobał widok z profilu – może bez tych chmur i słońca bym nie zwrócił uwagi.
Figurka
W Michowie miałem do wyboru dwie drogi. Do Kurowa lub do Baranowa. Wybrałem Baranów. Skoro jechałem do niego pod wiatr liczyłem na wietrzną pomoc w powrocie. Ale zanim dojechałem nieźle mnie jeszcze wiatr potargał. Zaczęły mnie też boleć mięśnie. Pewnie dlatego, że choć lekko kręciłem to jednak starałem się robić to szybko. Do takiego trybu jazdy nie jestem przyzwyczajony. Ale przecież jazda to prawie zawsze jest walka z własną słabością. Uparłem się i jechałem. I od Baranowa do Żyrzyna wiatr mi pomagał. Dalej czasami też. Ale w lesie już się go prawie nie czuło. Tylko bliżej Zakładów Azotowych drogę zryły quady. No i ktoś „oznakował” drogę.
Znak
Już bliżej Puław przypomniałem sobie że nie mam żadnego tegorocznego zdjęcia z zawilcami. Zanurzyłem więc aparat w kwiatach.
Zawilce
I już dzień się kończył. Ale przynajmniej go nie przesiedziałem. Jeszcze będę musiał powtórzyć wyskok do Giżyc. Jak będzie sucho.

2 kwiecień 2011 – trochę słońca, dużo chmur

Tak jak poprzednio wyjazd miał swój motyw przewodni. Były nim cmentarze wojenne pomiędzy Grabowcem i Skierbieszowem. A cała reszta to tylko „po drodze”.

Podróż rozpocząłem od kasy biletowej PKP. By zaoszczędzić trochę czasu postanowiłem podjechać do Rejowca pociągiem. Nie tylko czas w ten sposób oszczędzałem. Także siły. Jeszcze się nie rozkręciłem na dobre po zimie. A jak wyliczyłem przejazd miał liczyć niemal 230 km. Jeszcze w tym roku chyba 200 nie przekroczyłem. Trzeba było delikatnie wybadać swoje obecne możliwości…

Z pociągu zobaczyłem pierwsze bociany. Wiosna! Z rozmów współpasażerów dowiedziałem się, że w nocy była burza. Tego nie przewidziałem – będzie mokro. W Puławach nie padało.

No i dojechałem. A wraz ze mną tłumy pasażerów. To oni wypełniają na zdjęciu przejście podziemne.

Rejowiec - PKP

Mam szczęście, że jeszcze nie polikwidowano pociągów i nie zwinięto szyn. A po drodze tak się zastanawiałem. Mało kto wie, że wybudowana za caratu linia kolejowa była jednotorowa i z szerokim rozstawem. Chodzi mi rzecz jasna o linię Warszawa – Lublin. Najpierw oddano ją do użytku, a potem budowano „mijanki”. Okupanci niemieccy i austriaccy zmienili rozstaw szyn. Ale chyba nic więcej nie zrobili z linią kolejową. Nie wiem czy budowa drugiego toru rozpoczęto w okresie międzywojennym. Na pewno jednak budowę prowadzono podczas okupacji z wykorzystaniem darmowej siły roboczej rekrutowanej z okolicznej ludności. I wszystko to dzisiaj wydaje się mało potrzebne. Ludzie i tak wolą pojechać własnym samochodem. I to najczęściej na odległość, którą mogliby przejść pieszo.

Grabowiec jest za Krasnymstawem. Było więc trochę miejsc do odwiedzenia po drodze. Od zeszłego roku czekałem na okazję by odwiedzić cmentarz żydowski w Rejowcu. Teraz nawet miałem przejechać tuż koło niego.

Kirkut w Rejowcu

Choć teren jest ogrodzony, a furtka jest zamknięta na klucz, ktoś tam podrzuca śmieci. Zauważyłem dużo opakowań po jakimś leku. Wszystkie takie same. Na teren cmentarza nie wchodziłem. Budzić kogoś o wpół do ósmej rano w sobotę bym mógł podejść do pomnika? Macew na grobach nie ma. I to widać.

Wciąż w słońcu pojechałem w kierunku Krasnegostawu. Po drodze sprawdzałem czy w Krynicy ponad drzewa wystaje czub piramidy. Nie wystaje. A przynajmniej nie widać go z drogi. W Krupem zatrzymałem się przy dworku Reja. Ciekawe. Na tablicy informacyjnej nie ma żadnego wpisu, a przecież remont trwa od dawna. Teren jest ogrodzony. Brama zamknięta na kłódkę. Tabliczki informują o zakazie wstępu i psie. Nie sprawdzałem czy są zgodne z prawdą i zrobiłem tylko jedno zdjęcie zza bramy.

Dworek Reja

Odnalezienie kirkutu pod Krasnymstawem nie jest trudne. Znajduje się przy drodze z Rejowca i przebiegają nad nim linie energetyczne. Ale odnalezienie macew już było problemem. Najpierw trzeba przedostać się przez gęsto rosnące krzaki. Kilka macew jest na terenie w miarę odkrytym. Jeszcze kilka innych znalazłem w lesie obok tego miejsca. Na zdjęciu widok z drogi Rejowiec – Krasnystaw.

Kirtut w Krasnymstawie

Trochę się pogubiłem przy wjeździe do centrum. Jak mi się zdaje rondo jest tu czymś nowym. A może tylko pamięć mnie zawodzi, bo przy wyjeździe już nie miałem żadnych problemów. Pojechałem zobaczyć synagogę. Widziałem ją wcześniej na zdjęciach. Zdjęcia chyba były stare bo na nich synagoga wyglądała znacznie lepiej niż podczas mojej wizyty.

Synagoga w Krasnymstawie

Spod odpadającego tynku wychodzi kamień wapienny z którego synagogę wzniesiono. Z tyłu jest jakaś koszmarna przybudówka.
Tak przy okazji chciałem rzucić okiem na portal z zamku uratowany przez Macieja Bayera. Muszę jednak najpierw ustalić o który budynek chodzi. Pałac biskupi? Który to? Ale po raz kolejny rzuciłem okiem na kościół. Wciąż mi się podoba.

Kościół w Krasnymstawie

Dalsza podróż miała przebiegać drogą, którą w 2009 roku pojechałem do Horodła. Teraz miałem za Kukawką zjechać w stronę Grabowca. Zjazd odnalazłem bez trudu ale dalej jest już inaczej niż było. Na odcinku paru kilometrów trwają prace modernizacyjne drogi. Miałem wiele szczęścia, że nie było dużego ruchu samochodów. Miałbym duży problem z przejechaniem dalej.
Na tej drodze pierwszym celem miał być kirkut w Kraśniczynie. Przeglądając jednak informacje o miejscowościach znajdujących się przy drodze odkryłem dworek w Surhowie. Ma w nim siedzibę Dom Opieki Społecznej. Miałem nadzieję, że rano jeszcze pensjonariusze nie będą wychodzić – niezręcznie byłoby mi robić zdjęcia bez ich zgody. Przez to zdjęcia robiłem pod słońce. I nie jestem z nich zadowolony.

Dworek w Surhowie

Kolejny przystanek na trasie to cmentarz żydowski w Kraśniczynie. Wiedziałem, że znajduje się w zagajniku za Remizą Strażacką. I że jest ogrodzony. Nie wiedziałem jak do niego dojść. Idąc drogą przebiegającą obok zagajnika szedłem przy płocie kirkutu ale nie było tu wejścia. Na końcu drogi było boisko piłkarskie. Wszedłem więc między drzewa i odnalazłem wejście. Prowadzi do niego ścieżka ale jest chyba rzadko używana więc z zewnątrz jej nie widziałem. Na cmentarzu zachowało się kilka zniszczonych przez czas macew. Oprócz stojących znalazłem też dwie leżące.

Kirkut w Kraśniczynie

Kolejny przystanek zrobiłem sobie w Bończy. Tak jak w Surhowie jest tu Dom Opieki Społecznej w dworku. Nie znałem lokalizacji ale dostrzegłem go z drogi w oddali. Pewnie gdyby już na drzewach były liście nic bym nie zobaczył. W zaniedbanym parku dostrzegłem dwa platany. Sam dworek widziałem zaś tylko przez płot. Przewrócony płot.

Dworek w Bończy

To nie wszystkie atrakcje Bończy. Są tu także ciekawy kościół (kiedyś zbór protestancki) oraz cerkiew. Kościoła nie fotografowałem, akurat odbywała się msza. Wierni zgromadzeni byli i na zewnątrz. Za to cerkiew raczej używana nie jest za to jest wyremontowana i chyba ma być atrakcją turystyczną. Jeszcze nie wysprzątano do końca po remoncie. Podczas mojej wizyty budynek był zamknięty.

Cerkiew w Bończy

Za Kukawką dostrzegłem zjazd w stronę Grabowca, który polecały mi mapy Google. Jednak zrezygnowałem z przejazdu z powodu znaku informującego, że ta droga nie doprowadzi mnie daleko. Nie chcąc tracić czasu na sprawdzanie czy znak ma rację czy Google pojechałem do Wojsławic. No i do Wojsławic będę musiał jeszcze kiedyś wrócić. Nic tam co prawda nie zgubiłem ale zaintrygowały mnie barokowy kościół i wieżyczka drewnianej cerkwi. Teraz już wiedziałem, że nadłożyłem drogi i nie byłem pewien czy się wyrobię na powrót do Puław przed północą (chciałem wrócić przed 22 ale brałem pod uwagę pewien poślizg w czasie). Droga do Grabowca totalnie mnie zaskoczyła. Nie przypominam sobie bym widywał tak zmasakrowane drogi asfaltowe. Ilość i rozległość zniszczeń aż wydawały się niemożliwe do zrobienia podczas jednej zimy. W Tuczępach rzuciłem okiem na kościół drewniany z międzywojnia. Bardzo ładny. Też warto będzie do niego wrócić. A w lesie przy drodze już coś kwitnie.

Kfiatek

Myślałem, że w Grabowcu łatwo odnajdę cmentarz żydowski. Myliłem się. Tam gdzie wydawało mi się, że należy szukać jest tablica informująca o resztkach zamku na górze. Mi wychodziło z map, że cmentarz powinien być w wąwozie u stóp tej właśnie góry. Czy dobrze mi wychodziło? Może to jeszcze sprawdzę gdy ziemia nie będzie tak mokra.
Tu zaczęła się moja trasa przy cmentarzach z I wojny światowej. Pierwszy miałem w Wolicy Uchańskiej. Używany był i po wojnie. Jest tu wiele nagrobków zmarłych dzieci. A obok stanął krzyż i dwie figury. Tu także zaczyna się Skierbieszowski Park Krajobrazowy. Niestety już nie mogłem liczyć na słońce. Skryło się za chmurami i tylko miałem nadzieję, że nie będzie z tych chmur padać deszcz.

Cmentarz w Wolicy Uchańskiej

Zanim dojechałem do cmentarza w Hajownikach uwagę moją zwróciła figura na słupie umieszczona na skarpie przy wyjeździe z tej miejscowości.

Figura w Wolicy Uchańskiej

Sama figura nie wygląda na starą. Za to słup na którym stoi już tak. Czy postawiono ją tam bez powodu?
Cmentarz wojenny też znajduje się na skarpie przy drodze. Z trzech stron otoczony jest polem uprawnym. Nie dostrzegłem możliwości wejścia. Musiałem więc zadowolić się zdjęciami robionymi z dystansu.

Cmentarz w Hajownikach

Następny cmentarz na trasie miałem zobaczyć w Nowej Lipinie. Okazało się jednak, że dojść do niego można tylko przez prywatną posesję. A że nie chciałem ludziom zawracać głowy odpuściłem sobie wizytę i odłożyłem ją „na kiedy indziej”. Zawróciłem więc do Hajowników i stąd ruszyłem do Iłowca. Tamtejszy cmentarz znajduje się przy drodze do Skierbieszowa.

Cmentarz w Iłowcu

W samym Skierbieszowie nie znalazłem informacji o lokalizacji cmentarza opisywanego jako cmentarz wojenny w Skierbieszowie. Rzuciłem okiem na kościół – nie po raz pierwszy. Zdaje się, że jego przypory są późniejsze niż sam kościół. Pewnie dało o sobie znać lessowe podłoże.

Kościół w Skierbieszowie

O lokalizację poszukiwanego cmentarza zapytałem w sklepie spożywczym. I tam mi ją wskazano. Na mapach umieszczonych w centrum miejscowości go nie ma. A i wiedza o jego istnieniu na miejscu chyba nie jest wiedzą powszechną. Ja jednak miałem tyle szczęścia, że informację uzyskałem. Musiałem ruszyć drogą zaczynającą się dokładnie na przeciwko kościoła i jechać cały czas prosto. Tak zrobiłem i dojechałem. Na cmentarzu zastałem dwie tabliczki imienne i dwie kury. Jedna z tabliczek była niestety nieczytelna.

Cmentarz w Skierbieszowie

Cmentarze w Iłowcu i w Skierbieszowie były świeżo wysprzątane. Z tego drugiego nawet jeszcze nie zdążono przed moją wizytą wywieźć wygrabionych badyli. Ale ja się nie anonsowałem i interesował mnie stan „naturalny”, a nie „odświętny”.
W tym miejscu rozpocząłem powrót. Poślizg w czasie już chyba przekroczył 2 godziny. To przez te postoje. Wciąż zapominam je uwzględniać przy planowaniu trasy. Uwzględniam tylko punkty przy których się zatrzymam ale już czasu postoju nie liczę. Bo też nie wiem ile czasu mi to zajmie. A następny postój zaplanowałem w Orłowie Murowanym przy pałacu Kickiego. Chciałem wreszcie zobaczyć miejsce o którym tak wiele napisał w swoim testamencie. Nie ma śladów arkad które miały połączyć oficyny z pałacem. Pewnie miało to wyglądać podobnie do pałacu w Kocku. Jedną oficynę zajmuje przychodnia. Druga zajmuje się popadaniem w ruinę. Także pałac będzie się pewnie prezentował coraz gorzej. Już nie ma w nim szkoły. A miało być muzeum (wg testamentu).

Pałac Kickiego

Na przeciwko pałacu miał stanąć odpowiednik dzisiejszych Domów Kultury. Jednak na końcu alejki dojazdowej widać tylko pola. Jeszcze zanim dojechałem do pałacu z daleka widziałem kościół. Ten miał stanąć jak pamiętałem przy drodze do Kryniczek. Z daleka go widziałem. Z bliska nie mogłem wypatrzeć. Najpierw w poszukiwaniu dojechałem do końca Kryniczek. Tam znalazłem kopiec usypany przez mieszkańców wsi ku pamięci pomordowanych przez Niemców w 1942 roku we wsi. Ale kościoła nie widziałem. Wracając postanowiłem sprawdzić pewną utwardzoną drogę wspinającą się na zalesione wzgórze. Wzgórze okazało się porośnięte drzewami tylko z jednej strony. Dlatego kościół widziałem z daleka od tej drugiej strony, a nie mogłem zobaczyć go od strony drugiej. Ale jak już odnalazłem go zacząłem się zastanawiać nad informacją umieszczoną na tablicy na ścianie kościoła.

Tablica w Orłowie

Dlaczego kościół zaczęto wznosić dopiero w 1912 roku? Nawet jeżeli na przeszkodzie stały przepisy obalone „Ukazem tolerancyjnym” w 1905 roku to co stało na przeszkodzie by rozpocząć budowę? Czyżby polityka władz Guberni Chełmskiej? Jeśli tak, to co się zmieniło w 1912 roku? Gubernator? Trzeba będzie poszperać. A sam kościół niedawno chyba został wyremontowany.

Kościół w Orłowie Murowanym

Droga powrotna miała prowadzić przez Izbicę i Tarnogórę. W Izbicy chciałem odwiedzić cmentarz żydowski. Lokalizację znałem ale nie znałem drogi, którą można wejść na jego teren. Po kilku próbach odłożyłem to „na kiedy indziej” i pojechałem do Tarnogóry. Tam przejazdem dostrzegłem dworek na terenie szkoły. Też dołożyłem go do późniejszego odwiedzenia. Pognałem dalej tylko po to by odkryć, że z powodu remontu droga, którą chciałem jechać jest zamknięta. Pozostał mi objazd z dodatkowymi kilometrami. Ale takie są złego początki ;) Już było po 18-tej. A ja nie wiedziałem jeszcze ile kilometrów jazdy przede mną. Od Bychawy jakieś 60 km. Ale ile do Bychawy mi pozostało z objazdami? Wracając przez Izbicę zapytałem o drogę do kirkutu. Będzie na to „kiedy indziej”.

Jechało mi się coraz ciężej. Z dwóch powodów. Po pierwsze opadłem z sił. Za Izbicą dość szybko dobiłem do 200 km na liczniku. Po drugie uszkodziłem dętkę i tego nie zauważyłem. Powietrze uchodziło powoli, a ja zastanawiałem się dlaczego jest mi coraz ciężej jechać. Totalny flak dopadł mnie w Dębszczyźnie koło Bychawy. Dochodziła 22. Zdążyłem poskładać się po wymianie dętki gdy zgaszono latarnie. To już nie tyle szczęście co resztki szczęścia. Zwłaszcza że wśród narzędzi udało mi się odnaleźć tylko jedną łyżkę do opon. To ta, której nie udało mi się w worku z narzędziami odnaleźć wcześniej. Dlatego ją z sobą miałem. Reszta została w piwnicy. I już do Puław na szczęście nic złego się nie działo. Może poza dokuczliwym zimnem i mgłami. A i jeszcze psy. Te zawsze mają jakąś dziurę przez którą wybiegną by pogonić rower. Ostatecznie do domu dojechałem o 3 po północy, a licznik pokazał 278 km. Sił brakowało od około dwusetnego kilometra. Trzeba jeszcze poćwiczyć. Ale jakby co na samej woli pedałowania też jakoś daje się jeszcze jechać :)

Pierwszy wiosenny weekend 2011 roku

Może nie do końca cały weekend. Sobota była paskudna. W nocy przestawili czas i słońce jakby posłuchało. Choć jeszcze widać było szron świeciło jakby było słońcem letnim w letnim czasie. Plany miałem. Może nie jakieś dalekosiężne. Ale przygotowane jeszcze w zimie. Czekały na realizację. Niedziela, z tym słońcem pasowała mi do nich bardzo. Po głowie tłukła się melodia związana i ze słońcem i z tematyką wyjazdu. Miałem zamiar odnaleźć dwa cmentarze żydowskie. W Solcu nad Wisłą i w Tarłowie. Poza tym miał to być bardzo tradycyjny przejazd przez dwa mosty: w Puławach i w Annopolu. Choć wcale nie byłem pewien czy zdążę przed nocą i czy wystarczy mi na to sił.

Na chwilę wrócę jednak do melodii. Jest to muzyka taneczna Żydów greckich. Czuję w tym słońce, a rytm porywa z miejsca. Tytuł „Hora”. Na czarnym krążku nie znalazłem daty wydania i nagrania.
Hora
Do Solca pojechałem dobrze znaną drogą przez Janowiec, Janowice, Brześce, Lucimię, Chotczę i ominąłem tym razem Jarentowskie Pole jadąc nową drogą asfaltową. Co prawda jeszcze stały znaki zakazu ale już pousuwano słupki blokujące przejazd, a drogą jeździły samochody. Trochę dziwnie. Jednak to już zupełnie co innego niż jechać leśną drogą gruntową. Nie spodziewam się bym spotykał tu teraz dzikie zwierzęta. Skoro jest ludziom łatwiej tędy jeździć to jeździć będą częściej.

Pod Lucimią zatrzymałem się na chwilę by złapać w obiektywie widok, który jest często kojarzony z sielską wioską. Zdaje się, że robimy wiele by wkraczała wszędzie nowoczesność ale pewnych rzeczy szkoda. Takie widoki pewnie już za parę lat znikną lub pozostaną tylko tam, gdzie ludziom nie będzie się chciało mieszkać.

Lucimia

Dojeżdżając do Solca po raz pierwszy zwróciłem uwagę na pewien szczegół związany z kapliczką św. Jana Nepomucena. Sama figura wg legendy została wyłowiona z Wisły podczas epidemii cholery na początku XVIII wieku. Za to na daszku nad nią postawionym zauważyłem koguta. Takie same koguty znajdują się na krzyżach w okolicach Janowa Lubelskiego i wg tamtejszych przekazów są związane z zamieszkującymi tam Tatarami. Pod Solcem Tatarzy chyba nie mieszkali. Przynajmniej mi nic o tym nie wiadomo.

kogucik

Figura Jana znajduje się całkiem niedaleko od drogi, w którą musiałem zjechać chcąc dotrzeć do cmentarza. A sama sprawa tego cmentarza nie dawała mi spokoju od prawie 2 lat. Wiedziałem, że gdzieś jest. Nie mogłem go jednak namierzyć. Mapy WIG nic nie pomogły. Na nich go nie było. Ale poszukiwanie przy użyciu map geoportalu i już mi wiele pomogło. W obszarze zapisanym na mapach WIG geoportal pokazywał cmentarz. Tyle tylko, że na mapach w geoportalu nie ma oznaczeń wskazujących na typ cmentarza. Na mapach WIG wyraźnie widać który jest chrześcijański, a który nie.

Poszukiwany cmentarz znajduje się przy polnej drodze. Całkiem niedaleko cmentarza katolickiego. Jest zniszczony ale to nic nowego. Na jego terenie poza śmieciami walają się fragmenty potłuczonych macew. I tylko jedna stoi. Ma uszkodzoną górną część.

Macewa w Solcu

Cmentarz odnalazłem ale jego stan mnie trochę zdołował. Ruszyłem więc dalej licząc na to, że w Tarłowie będę miał więcej szczęścia.
Jeszcze w Solcu zatrzymałem się przy tamtejszym młynie wodnym. Nie muszę przecież zawsze tylko obok niego przejeżdżać. Do późniejszego sprawdzenia pozostawiam informacje o nim. Dziś już chyba nie mieli zboża.

Młyn w Solcu

Byłem bez map. A nie znam dróg w okolicach Kępy Piotrawińskiej. Nie potrafiłem się powstrzymać przed wjechaniem w pierwszą nieznaną mi drogę w lewo, w kierunku Wisły. Pierwsza nieznana to trzecia z kolei odchodząca w lewo od drogi do Ostrowca Świętokrzyskiego. Cel był jeden – dojechać do Tarłowa. Zakładałem, że mój ulubiony przejazd przez las na razie jeszcze jest czymś co najmniej trudnym. Jeszcze na to za wcześnie. Jeszcze ziemia jest za mokra. Liczyłem więc na odnalezienie jakiegoś mostu nad Kamienną. I go nie znalazłem. To jeszcze nie ta droga. Po paru kilometrach powróciłem do szosy z której zjechałem i znów to zrobiłem tym razem kierując się na Wolę Pawłowską. Po kilku kilometrach był most a potem tereny już znane z poprzednich przejazdów. No i byłoby już dalej prosto i jak zwykle tylko, że ja nie za bardzo tak lubię. Potrzebowałem jakiejś niewiadomej. Uznałem, że dobrą niewiadomą może być wąska droga asfaltowa biegnąca nad nadwiślańskimi łąkami. Ta niewiadoma doprowadziła mnie do Janowa. By poznać nazwę miejscowości musiałem podjechać stromo na skarpę wiślaną. Ten podjazd warto będzie jeszcze powtórzyć. Niewiele w okolicy jest dróg z takim nachyleniem. Uparłem się, że dam radę i dałem. Nawet nie „wyplułem płuc” bo i tak mi ich brakowało. Nie wiem czy to ten sam Janów do którego kiedyś dojechałem z przeciwnej strony lasami. Będę pewnie chciał to kiedyś jeszcze sprawdzić. Teraz chciałem dojechać do Tarłowa więc gnałem już na południe. Musiałem jechać na zachód i szukać znajomej drogi ze znajomym słupem.

Słup pod Tarłowem

Oczywiście zanim do niego dojechałem już widziałem wieże kościoła, a nawet jego bryłę zwykle przysłoniętą zielenią drzew i krzewów. Ale nie kościół mnie interesował. W centrum Tarłowa zjechałem w stronę synagogi i dalej pojechałem drogą asfaltową mijając Remizę Strażacką stojącą przy synagodze. Szukałem po przeciwnej stronie drogi o której czytałem, że jest dawną drogą cmentarną biegnącą po grobli. Znaleźć znalazłem ale wcale mi się nie spodobała. Ponieważ wg map cmentarz od drugiej strony też przylega do drogi spróbowałem tamtędy. Nawet nie spodziewałem się, że dojadę po asfalcie. Teren cmentarza rzuca się w oczy. To taki leśny przerywnik w zabudowie wiejskiej. Na jego teren wchodzi droga dojazdowa do jednego z gospodarstwa oraz wydeptane ścieżki. Blisko tego „tylnego wejścia” zauważyłem kamienną tablicę.

Kamienna tablica

I jest to jedyna tablica na terenie cmentarza. Nie ma na niej napisów. Albo ja ich tylko nie zauważyłem. W sumie mogłem mieć wątpliwości czy jest to poszukiwany cmentarz żydowski, nawet mimo tego, że lokalizacja ustalona wg map zgadzała się na pewno. Zapytałem więc osobę przechodzącą skrótem przez cmentarz. Nie tylko uzyskałem potwierdzenie. Dowiedziałem się także, że jeszcze 30 lat wcześniej na terenie cmentarza było dużo macew. Zostały zabrane przez miejscową ludność. Najczęściej w celach budowlanych. Do budowy wejść do obór. Smutno mi się zrobiło. A nastrój pogłębił widok dawnego wejścia na cmentarz. Bo zdecydowałem się wrócić dawną drogą cmentarną biegnącą groblą – dziś już raczej płaską niż usypaną wysoko nad stojącą tu wodą.

Dawna droga cmentarna

Już nie „Hora” mi się nuciła tylko dawna kołysanka z terenów Polski Wignlied i pojechałem dalej. W stronę Ożarowa… Ale nie do Ożarowa. Zaraz za Tarłowem zakręciłem w gruntową drogę prowadzącą do Julianowa. W lesie znalazłem barwny zakątek.

Wysypisko

Od zawsze jak pamiętam było tu wysypisko śmieci. Teraz już chyba zlikwidowane. Ciężko jest zwalczyć opór przyzwyczajenia. Dwa płoty, tablica z zakazem, a mimo tego wciąż są nowe śmieci. Tak jak „od zawsze” było tu wysypisko tak też tędy przebiega ścieżka rowerowa. I to też wprawiało mnie nieodmiennie w zdumienie. Kto miał taki pomysł by ścieżkę wytyczyć obok wysypiska śmieci? Odór powalił pewnie niejednego rowerzystę.

Wbrew moim obawom co do przejezdności tego leśnego szlaku okazało się, że nie sprawia on żadnych problemów. Julianów nic się nie zmienił. Nadal więcej domów popada w ruinę opuszczonych niż powstaje nowych. Ale to już blisko kolejnego celu tego mojego przejazdu – Nadwiślańskiego Szlaku Artystycznego. A mógłby być też i tutaj. Choćby dla starej kapliczki z Chrystusem Frasobliwym.

Julianów

Dalej był Tadeuszów. Dojeżdżając do Słupi Nadbrzeżnej zakręciłem w kierunku do miejscowości Nowe. W przydrożnych sadach nie ma jeszcze bocianów. Szkoda. Przez całą drogę nie spotkałem ani jednego. Jeszcze nie wiedzą, że to już wiosna?
Po zjeździe ze skarpy już byłem na Szlaku. Tworzą go rzeźby nowoczesne i stare kapliczki i krzyże. Część nowych rzeźb jak widziałem przeniesiono z dotychczasowych miejsc w inne. Jedną uszkodzono. Ale i tak jeszcze jest na co popatrzeć.

Jan w Nowem

Jeszcze ani razu nie udało mi się przejechać całego szlaku. Jakoś tak jest mi nie po drodze. Przejazd wzdłuż skarpy Biedrzychowskiej zawsze mi pasuje ale jakoś nie ciągnie mnie do Lasocina, którędy biegnie szlak. Co prawda obiecuję sobie często wreszcie to zrobić i wciąż tego nie robię. Nic, a nic nie mogę sobie wierzyć.

Jeszcze kilka kilometrów dalej już był most i zaraz Annopol. Tu poza nowymi słupkami przy chodniku nie zauważyłem większych zmian. Tak samo w Józefowie, Wrzelowcu. Ale w Opolu Lubelskim już tak. Przejeżdżając przez miasto odruchowo rzuciłem okiem na cmentarz żydowski. Jest wysprzątany! Nie ma wyrzuconych wersalek, wielobarwnych butelek, stosów papierów. To znacznie poprawiło mi humor. Znów zaczęło mi się nucić inna melodia. Jeszcze tęskna ale już radosna. Wg opisu na okładce płyty pochodzi z Europy Środkowej i powstała około roku 1900. Sabbath

Testament Kajetana hrabiego Kickiego

Już dość długo chodził za mną ten temat. Wciąż coś mi nie pasowało. I nadal nie pasuje. Sobieszyn tak wiele Kajetanowi Kickiemu zawdzięcza ale czy Kajetan Kicki chciał obdarować akurat Sobieszyn? Z dokumentów wynika, że nie. Testament spisany 9 maja 1878 roku raz tylko wymienia nazwę tej wsi. I to po dość szczegółowym opisie kościoła, który z woli testatora miał być wzniesiony w Orłowie Murowanym.

Ponieważ życzeniem jest mojem, ażeby zwłoki moje do tego kościoła przeniesione ostatecznie zostały, przeto podziemie onegoż, powinno być stosownie urządzone, naprzykład na wzór kaplicy pogrzebowej, wystawionej przez siostrę moją, w dobrach Sobieszynie, w guberni Siedleckiej, na teraz powiecie Garwolińskim.

Kajetan Jan Kanty hr. Kicki miał dwie siostry i dwóch braci. Sam urodził się w roku 1803. Rodzice: August Kicki herbu Gozdawa i Marianna z Kowalkowskich Kicka.

  • Najstarsza siostra – Zofia urodziła się w 1780 roku. Przeżyła całe swoje rodzeństwo. Była od ok. 1810 r. żoną Pawła Wincentego Cieszkowskiego z którym miała syna – Augusta.
  • Drugi z kolei potomek Augusta i Marianny to urodzony w 1796 roku Franciszek. Pojął on w 1815 roku za żonę Marię Rzeczycką z którą miał córkę – Ernestynę. Zmarł w 1827 roku.
  • Kolejny brat – Aleksander – urodził się ok. 1800 roku. Zmarł bezdzietnie w roku 1878.
  • Siostra – Gabriela – urodziła się przed rokiem 1803. Pozostawała do śmierci w stanie panieńskim. Zmarła prawdopodobnie w roku 1876.
  • Kajetan Jan Kanty Kicki był najmłodszym z rodzeństwa. Urodził się 19 X 1803 roku we Lwowie. Za żonę pojął Marię Franciszkę Maszkowską. Zmarł 22 czerwca 1878 roku w Warszawie. Jego żona – Maria Franciszka – zmarła 12 września 1885 roku. Byli bezdzietni.
  • Kajetan Kicki należał do Towarzystwa Osad Rolnych i Przytułków Rzemieślniczych. Organizacja to powstała w roku 1872. Istniała nieprzerwanie do wybuchu II wojny światowej. W roku 1922 zmieniła nazwę na Warszawskie Towarzystwo Patronatu nad Nieletnimi. Głównym celem było zapobieganie osadzaniu skazanych nieletnich razem z dorosłymi. W roku 1873 Towarzystwo weszło w posiadanie terenów w powiecie skierniewickim w pobliży wsi Studzieniec. W 1876 otwarło pierwszy ośrodek wzorowany na francuskiej kolonii dla nieletnich w Mettray. Działalność Towarzystwa była szeroko nagłaśniana i należało do niego wielu przedstawicieli inteligencji, właścicieli ziemskich oraz przemysłowców. Placówka w Studzieńcu realizowała nowoczesny na owe czasy program resocjalizacji młodocianych. Był to pierwszy zakład poprawczy na terenie Kongresówki. Te informacje może pomogą zrozumieć postanowienia dotyczące majątku Kajetana Kickiego zawarte w jego testamencie. Testamencie opublikowanym w prasie w lipcu 1878 roku i wzbudzającym sensację. Oto jego pierwszy akapit:

    Mocno przekonany o tem, że jedynie tylko dążność ku bezwzględnemu dobru, Bogu przedewszystkiem podobać się może, że przykład życia Chrystusa Pana niemylnie nam to wskazuje, że w tym duchu zarządzone postępowanie, jest obowiązkiem każdego człowieka, a tem bardziej powinnością u kresu życia stojącego, aby się stać mogło zarówno czynem wdzięczności, przynależnej Bogu, za otrzymane w ciągu życia dobrodziejstwa, jak również aby zdołało wyjednać przebaczenie za popełnione przekroczenia, pozyskać przeto większe miłosierdzie Boskie i przebaczenie za to wszystko, w czem przeciw woli Boskiej postąpić się mogło. Nie mając żadnych ścieśniać mogących tę ostatnią wolę moją, nie posiadam bowiem potomstwa. Rodzeństwo moje jest starsze wiekiem odemnie. Brat mój w stanie zdrowia nie dozwalającym mu zajęcia się osobiście zarządzaniem majątków. Siostra moja o wiele starsza, która jednak, gdyby tego zażądać miała, może użyć dożywocia majątków ziemskich. Dalsi zaś moi krewni są to ludzie zamożni, którzy nie potrzebują zwiększenia majątkowego, użyliby go niemylnie na cele czysto światowe, potoczne, mało może tym przybytkiem zadowoleni, pozbawili by mnie możności działania w sposób zamiarom Boskim najodpowiedniej zadosyć mogący. Zapisuję zatem cały mój majątek po mnie pozostały, z zastrzeżeniami poniżej wymienionemi Instytucyi przez Rząd zatwierdzonej, tak zwanego Towarzystwa Osad Rolnych i Przytułków Rzemieślniczych. Instytucya ta bowiem mając na celu dobro przyszłości, najwięcej an teraz podobną być może, naturą swego utworu, do podążania ku bezwzględnemu dobru, do którego to celu skutecznie przyczynić się pragnę, tak przykładem, jak również i czynem. Domniemane sumienie osób w tej Instytucyi przewodniczących, oparte na dążności czysto filantropijnej, nie powinno zawieść całą swą nadzieję w nich pokładającego a żądającego jedynie tylko opieki, w całej pełni wykonywanej nad dopełnieniem wszelkich zastrzeżeń tu przywiedzionych, zanim nadwyżka dochodów z majątku pozwoli do założenia, jednej z osad pomienionej Instytucyi, której potrzeba istnienia nie może być tak nagłą, jako dla Instytucyi, już tak silną opiekę po sobie posiadającej, i do rozwoju pożądanego, i bez tej natychmiastowej pomocy, dostąpić mogącej.

    Kajetan Kicki przekazał więc praktycznie cały majątek w ręce ludzi do których miał całkowite zaufanie i wierzył w ich bezinteresowność. Miał też swoje plany edukacyjne. I chciał by je realizowano w majątku orłowskim. Kościół z dość szczegółowym opisem jak i uposażenie duchownego sprawującego nad świątynią opiekę oraz pewne cechy jego charakteru. Testator wyznaczał ilość mszy za duszę jego i jego bliskich. Szczególnie ciekawy wydaje się przy tym zapis mówiący o mszy odprawianej raz do roku:

    Raz jednak do roku odprawiane być powinno solenne nabożeństwo, za dusze wszystkich, którzy tylko nań przybyć zechcą, a po ukończeniu onegoż, przyjęciu przybyłych stosownym obiadem w pałacu, mniej zaś ukształconych chociażby pod rozbitym na ten cel namiotem, przyczem mocne trunki, ile możności unikane być powinne.

    Sam pałac miał pełnić rolę muzeum. Na przeciw niego miał zaś powstać budynek pełniący rolę dzisiejszych Domów Kultury. Zajęcia w nim organizowane miały na celu edukację dorosłych mieszkańców majątku orłowskiego. Dla dzieci miała powstać ochronka, szkoła elementarna i zakład agronomiczny. Te dwie ostatnie placówki miały poza wiedzą ogólną przekazywać wiadomości potrzebne w zarządzaniu gospodarstwem – uprawą ziemi, hodowlą zwierząt jak i gospodarką leśną. Kajetan Kicki dostrzegał zagrożenie jakie niesie wycinanie lasów. A było ogromne zapotrzebowanie na drewno opałowe wynikające z powszechnego stosowania maszyn parowych. Dwukrotnie w testamencie pojawia się też wzmianka o walce z wadą narodową – „nieocenienia pożytku dokładności”.

    Z realizacji planów edukacyjnych po myśli Kajetana Kickiego prawdopodobnie nic by nie wyszło gdyby nie Rada Zarządzająca majątkiem zmarłego. W obliczu braku zgody a może i zakazu uruchomienia zakładu agronomicznego w guberni chełmskiej Rada podjęła decyzję przeniesienia się z planami do guberni siedleckiej. Zdawano sobie już sprawę, że na przeszkodzie stoją interesy polityki narodowościowej prowadzonej przez rząd carski. Gubernia chełmska jako częściowo zamieszkała przez ludność ukraińską – uznawaną przez władze carskie za ludność rosyjską – była tam chroniona przed polonizacją. A w szkole rolniczej Kickiego dostrzegano właśnie takie zagrożenie. Gubernia siedlecka nie zmagała się z problemami etnicznymi. Tu zgodę na budowę szkoły uzyskano bez większych problemów. Tylko jak napisałem wyżej testament Kickiego nic o Sobieszynie nie mówił. Przynajmniej ten zapisany 9 maja 1878 roku. Mówił za to o bracie, którego stan zdrowia nie pozwalał na zarządzanie majątkiem. Brat ten do 1876 roku był współwłaścicielem dóbr w Sobieszynie. Zmarł jednak wkrótce po napisaniu przez Kajetana testamentu. Spadkobiercą mieszkającego w Sobieszynie Augusta był Kajetan. Majątek testatora w ostatnich miesiącach jego życia się powiększył. Ostatnią wolę musiał więc Kajetan Kicki uzupełnić o nowe zapisy. Zrobił to 21 czerwca – dzień przed śmiercią. Najważniejsze zapisy dotyczące Sobieszyna, które się teraz pojawiły to:

    Dodatkowe moje rozporządzenia są następujące:
    1-o. że włączam do ogólnego zapisu dobra Sobieszyn z przyległościami…
    (…)
    13-o. Nadto stanowię aby do kaplicy w Sobieszynie na tak zwanej „górze Modrzewjowej” były dobudowane nawy. Na co materiał przeznaczam z miejscowego majątku, a na zapłatę robotnikom przeznaczam cztery tysiące (4.000) złotych reńskich. Moim albowiem jest życzeniem, aby kaplica zamienioną była na kościół parafialny z przeniesieniem parafii z Drążgowa do miejsca wspomnianego, oraz przyłączenia do tejże parafii folwarku i wsi Blizocin, jako jeden z Sobieszynem stanowiący majątek.

    Majątek w Sobieszynie był dożywotnią własnością Marii Franciszki Kickiej. W roku 1878 w miejscu dzisiejszego kościoła stała kaplica grobowa wzniesiona przez Gabrielę Kicką. W niej zapewne została ona pochowana wraz z bratem – Aleksandrem. Kajetan Kicki jak widać wyżej zlecił rozbudowę kaplicy do kościoła ale pod warunkiem przeniesienia siedziby parafii z Drążgowa do Sobieszyna. Projekt kościoła przygotował Paweł Wójcicki. Prace budowlane rozpoczęto w roku 1883 – jeszcze za życia wdowy po Kajetanie Kickim. Prace można było rozpocząć gdy pewne już było przeniesienie siedziby parafii. Jak w wielu miejscach w internecie napisano (zapewne powielając wciąż to samo źródło):

    Tu, w latach 1883-1886, staraniem ks. Feliksa Majewskiego, kosztem hrabiego Kajetana Kickiego, wybudowano na Modrzewiowej Górze nowy, murowany kościół parafialny pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego.

    Kim był ks. Feliks Majewski? Czy był proboszczem w Drążgowie? W roku 1892 w Sobieszynie kto inny jest proboszczem. Za to do 1906 Feliks Majewski był proboszczem w Krasnymstawie. Czy to ta sama osoba? Czy to on jest autorem książki zatytułowanej „Wizyta Pasterska Jego Excellencyi Ks. Franciszka Jaczewskiego Biskupa lubelskiego” opisującej wizytacje biskupa Jaczewskiego w 22 parafiach dekanatów: krasnostawskiego, zamojskiego, janowskiego, biłgorajskiego, tomaszowskiego i hrubieszowskiego w 1906 roku?

    Skąd te pytania? Przeniesienie siedziby parafii nie jest chyba czymś łatwym do przeprowadzenia. I to w czasie gdy nie można było liczyć na współpracę władz carskich. Sprawę więc musiano prowadzić jednocześnie w Watykanie i w Petersburgu. Czy to ks. Feliks Majewski zabiegał o zgodę w Rzymie? Czy może wszystko było dziełem Rady Zarządzającej legatem Kickiego? I czy jakąś rolę w tym wszystkim spełniła wdowa po Kajetanie Kickim? Wiadomo, że dopiero po jej śmierci Rada Zarządzająca rozpoczęła inwestycje w dobrach sobieszyńskich. Budowę kościoła ukończono w roku 1886. W tym samym roku przeniesiono siedzibę parafii i konsekrowano nową świątynię.

    Kościół w Sobieszynie

    Dalsze działania podejmowane przez Radę Zarządzającą odbiegają od testamentu. Wkrótce po śmierci Marii Franciszki realizuje Rada projekt o którym testator nie wspominał. Powstaje Stacja Doświadczalna w Sobieszynie. Ta jednostka badawcza na pewno wpisywała się w projekty Kajetana Kickiego ale nie on ją wymyślił.

    Stacja Doświadczalna

    Stacja rozpoczęła działalność w 1886 roku pod kierownictwem Teofila Cichockiego – puławskiego profesora.
    Pozostawał wciąż niezrealizowany projekt budowy szkoły. Jak zapisał Kajetan Kicki w testamencie:

    …budowla szkoły powinna być murowana, obszerność jej i na pomnożenie się ludności wyrachowana, piękna i ozdobną strukturą odznaczająca się przez odpowiednio kompetentnego znawcę projektowania, a w niej kiedy już do użytku oddaną zostanie, największa czystość i porządek zachowane.

    Zaprojektował szkołę warszawski architekt Nieniewski. W 1893 roku projekt zatwierdzono i rozpoczęto budowę.

    Szkoła w Brzozowej

    Ponieważ nie można jej było wznieść na wzgórzu wskazanym w testamencie w pobliżu Orłowa Murowanego, wyszukano wzgórze w pobliżu Sobieszyna. Nazywa się ono Brzozowa. Poza tym, że nie jest w miejscowości wyznaczonej na budowę szkoły, spełniało ono wszystkie warunki stawiane przez testatora. I spełnia nadal, choć szkoła jest już coraz mniej rolnicza. Działa od 1896 roku. A cały zespół szkolno-parkowy jest wpisany do rejestru zabytków co niestety nie jest równoznaczne z jego konserwacją.

    Realia polityczne sprawiły, że realizacja zapisów Kajetana Kickiego nie była możliwa w owym czasie. Generalnie jednak starano się choć w przybliżeniu testament zrealizować. Nie wiem ile z tego zrealizowano w samych Orłowach – Murowanym i Drewnianym. Ale może w tym roku pojadę tam wreszcie zobaczyć to na własne oczy.

    A co mi wciąż nie pasuje w tym wszystkim? Ano nie pasuje mi rola jaką przypisuje się w Sobieszynie samemu Kajetanowi Kickiemu. To za jego pieniądze realizowano budowę kościoła, szkoły i stacji doświadczalnej. Ale te dwie ostatnie inwestycje odbiegają od testamentu. Dodatkowo sam Kajetan Kicki nigdy jako właściciel majątku w Sobieszynie w nim nie był. Miał już 75 lat. Przeczuwał zbliżającą się śmierć. Planował przyszłość majątku orłowskiego. Panem w Sobieszynie może nie był nawet 2 miesiące. Może to są tylko nieistotne szczegóły zmieniające rzeczywistą historię w legendę? Lubimy legendy :)