Planowanie to nie jest „mierzmy siły na zamiary”. Przy rowerowych wyjazdach zbyt wiele jest niewiadomych by zaplanować wszystko minuta po minucie. Dlatego zawsze tworząc zarys trasy zakładam, że jest to plan maksymalny. Rzadko mi się zdarza bym go zrealizował w pełni. Zwykle coś zostanie na inną okazję inny dzień, następny rok…
Plany
O wyborze trasy zdecydował nie tyle przypadek co właśnie pozostawiony na później (w zeszłym roku) cmentarz żydowski w Wohyniu. Jeden cel to zawsze za mało. Przysiadłem więc nad przedwojennymi mapami Wojskowego Instytutu Geograficznego. Kartkowałem publikację o cmentarzach zabytkowych województwa bialskopodlaskiego z lat dziewięćdziesiątych. Przeglądałem serwisy lokalne z terenów przez które bym przejeżdżał. Trwało to parę dni ale powstała trasa która mogła mi zająć cały dzień albo i więcej. Za najważniejsze uznałem spenetrowanie okolic Komarówki Podlaskiej. Poza cmentarzem żydowskim chciałem odwiedzić cmentarz wojenny oraz miejsce oznaczone na mapach jako cmentarz niechrześcijański. Dziś obok tego ostatniego znajduje się stadion. Na zdjęciach geoportalu nie widać by w miejscu tego cmentarza było dziś coś innego niż pole uprawne.
Drugie miejsce, które uznałem za element obowiązkowy wyjazdu to cmentarz żydowski w Rossoszu. Na jego istnienie wpadłem przypadkiem. W Łomazach podczas wojny zamordowano ok. 400 osób wyznania mojżeszowego pochodzących z tej właśnie miejscowości. Początkowo sądziłem, że należeli oni do Gminy Wyznaniowej w Łomazach. Jednak na stronach Wirtualnego Sztetlu napisano o synagodze w Rossoszu. Skoro była synagoga to był też zapewne cmentarz – mniej więcej równie stary jak bożnica. Mapy WIG tylko mnie w tym upewniły. Geoportal pokazał, że w miejscu tym rosną dziś drzewa – jedyny przy drodze zagajnik, więc chyba trudno o pomyłkę przy próbie dotarcia na miejsce.
Tak więc już miałem trzy punkty obowiązkowe wyjazdu. Przyszła kolej na „to co po drodze”. A droga wcale nie musiała biec prosto. Najpierw Czemierniki. Pałac już znam, choć z daleka. Za to znalazłem informację o grobach z pierwszej wojny światowej na miejscowym cmentarzu. Z Wohynia planowałem pojechać dalej ulicą Parczewską do Okalewa i Cichostowa. Tam też są cmentarze wojenne. Następnie Milanów – nigdy tam nie byłem i czas to zmienić. Może już za pierwszym razem odnalazłbym tamtejszy dworek? Z Milanowa jazda w kierunku Komarówki Podlaskiej. Po drodze jeszcze zobaczyć kościół w Rudnie. W okolicach Komarówki dwór w Przegalinach Dużych, kapliczka w Walinnie, samolot przy szkole w Komarówce. Z Rossosza chciałem przejechać w okolice Kolembród (cmentarz wojenny) i do Żelizny (pałac). Dalej Międzyrzec Podlaski i tamtejszy cmentarz żydowski, pałac, kościoły. Wracając w stronę Radzynia Podlaskiego odwiedzić cmentarz wojenny w Grabowcu. Może też cmentarze epidemiczne w pobliżu. Tu już nie planowałem nic pewnego – już mogło być za ciemno na zwiedzanie. Start wyznaczyłem sobie na 4 rano. Świt zastałby mnie na trasie do Kocka.
Realizacja
Na początek zaspałem. Dopiero po czwartej rano wyszedłem z łóżka. Ruszyłem więc o 6 rano. Dwugodzinny poślizg, a przecież zawsze mam poślizg ponieważ zawsze zapominam uwzględnić postoje. A te potrafią trwać długo. Ale założyłem opony szosowe. Jechałem więc szybciej niż zwykle. Było tylko dziwnie chłodno. Przypomniałem sobie, że choć oglądałem prognozę pogody to chyba patrzyłem na pogodę niedzielną, a nie sobotnią. 1°C to mało. Ale zawsze to temperatura na plusie. Mijałem oszronione samochody. Nad drogą unosiły się mgły. Pewnie przydała się założona kamizelka odblaskowa. Światła też miałem zapalone. Ruch na szczęście nie był wielki. Pierwsze zdjęcie wykonałem o 7:30. Droga z Sobieszyna do Przytoczna. Już tydzień wcześniej myślałem o takim zdjęciu ale się nie zatrzymałem. Teraz to naprawiłem.
Droga od niedawna wygląda tak dobrze. Zwykle jeździłem przez Blizocin – ładniej i spokojniej – ale nie wiem czy już naprawiono tam drogę po zeszłorocznych zniszczeniach. Pewnie jeszcze nie.
W Kocku też uzupełniłem wcześniejsze niedobory w zdjęciach. Nie wiem dlaczego fotografując cmentarz wojenny w Kocku pominąłem poprzednio krzyże i skupiłem się na pomniku.
W okolicach cmentarza parafialnego w Kocku trwa jakaś budowa. Wygląda to jakby powstawał wiadukt. Obwodnica? Może w przyszłym roku będzie to wyglądać tak, że nie będę musiał się zastanawiać co to jest. Na razie na przeciwko cmentarza stoi ogromna konstrukcja na palach.
Łąki nad Tyśmienicą powoli wysychają ale jeszcze miejscami stoi woda. Chociaż są już bociany to jednak ta wiosna dopiero się rozkręca. Powoli. Ja za to dość szybko znalazłem się w miejscowości Bełcząc gdzie dworek był szkołą. A teraz? Teraz nie wiadomo czym będzie. Stoi opuszczony.
Już było po dziewiątej. A przed siódmą chciałem być w Czemiernikach Widywałem już rowerzystów mknących z planem i rozpisanym na atomy czasem podróży. Sami sobie założyli kajdany z czasu. Nie potrafiłbym tak. Potrzeba zawsze trochę swobody by zmieściło się nieznane. No i nic na siłę. Jak czegoś nie da się zrobić w danym dniu, to można to zrobić kiedy indziej. Wchodząc na cmentarz w Czemiernikach nie wiedziałem, że pięknie stracę czas.
Nie udało mi się znaleźć w Czemiernikach mogił z Wielkiej Wojny. Nawet nie mam pojęcia w której części cmentarza ich szukać. Gdy się czegoś jeszcze dowiem o ich lokalizacja na pewno powrócę do poszukiwań. W tą sobotę chodząc godzinę po cmentarzu zająłem się fotografowaniem drewnianych krzyży. Drewno nie jest zbyt trwałe więc zwykle było też materiałem „ekonomicznym”. Jednak łatwość z jaką daje się je obrabiać wpływa i na to, że często są to dzieła sztuki. Może sztuki ludowej ale trudno o dwa identyczne. No i niedługo już pewnie postoją, a nowych się nie robi.
Po cmentarnym spacerze w Czemiernikach jeszcze tylko rzuciłem obiektywem na front kościoła, którego dotąd nie fotografowałem…
i pałac. Remontowany. A staw jeszcze nie oczyszczony. Od biedy pewnie dałoby się po jego dnie podejść do pałacu.
Jadąc dalej zatrzymałem się jeszcze przed Suchowolą by przyjrzeć się figurze przydrożnej. Myślałem, że to Jan Nepomucen. Chyba jednak nie. Zbyt wielu atrybutów mu brakuje. Miejscowość w której stoi to Świerże.
W Suchowoli uwagę zwraca na siebie kościół. Głównie żółtą barwą na dzwonnicy i murze.
Także i plebania nieco się zażółciła
Droga do Wohynia biegnie dość długo przez las. Las pełen kwiatów. Nie mogłem się powstrzymać. Musiałem się zatrzymać i zrobić zdjęcie. Dywan z zawilców.
Las kończy się kapliczką. Kapliczką o rzadko spotykanej formie. Nie pierwszy raz jej się przyglądałem i robiłem zdjęcia. Kiedyś widziałem też zdjęcie kapliczki bardzo podobnej – z jedną wieżyczką. Dotąd jej nie znalazłem. A powinna być gdzieś w okolicy Wohynia. Może któregoś dnia przeszukam drogi wyjazdowe z Wohynia, których jeszcze nie znam. Ale to jeszcze nie teraz.
Cmentarz żydowski odnalazłem bez trudu. To co mnie jednak zaskoczyło to ilość stel grobowych. Wydawało mi się, że jest ich tu tylko kilkanaście. Tak chyba gdzieś czytałem. Tak samo, że są tylko wykonane z kamieni polnych i że mają nieczytelne napisy. Liczyłem i się nie doliczyłem ale wyszło mi ok 50 macew. Na terenie cmentarza pojawiły się też macewy z piaskowca. Najwyraźniej wcześniej ich nie było na cmentarzu – teraz wróciły. Zapewne były tu kiedyś i drewniane stele. Jednak te nie przetrwały.
I już była 11:40 (wiem z danych exif zdjęć, bo czasu nie sprawdzałem). Sprawdziłem na mapach jak mam teraz jechać do Okalewa. Wydawało się, że droga będzie prosta. Ale dopiero w Wohyniu zwróciłem uwagę na to, że na mapach ta droga po dojściu do lasu zmienia się w drogę gruntową. I rzeczywiści po ok. 2 km skończył się asfalt. Droga w lesie wyglądała na świeżo zmieloną. Błoto rozjeżdżone przez ciągniki. Wolałem nie sprawdzać czy tak samo wygląda na całej długości. Zrezygnowałem więc z odwiedzenia Okalewa, Cichostowa, Milanowa i Rudna. Zawróciłem do Wohynia. Na rynku sfotografowałem kościół. Wcześniej tylko fotografowałem okoliczne kościoły drewniane. Ten jakoś mi umykał choć jest ładny. Pewnie to ta moja sympatia do drewna wpłynęła na ignorowanie murowanej świątyni.
Po przejechaniu ok. 10 km drogą nr 63 byłem już blisko Komarówki Podlaskiej. Zanim do niej dojechałem zboczyłem z trasy w okolice miejscowego stadionu by sprawdzić punkt z map WIG. Nic nie znalazłem. Tylko zaorane i obsiane pola.
W Komarówce Podlaskiej, w pobliżu Urzędu Gminy znajduje się cmentarz żydowski. Jego płot jest już tylko konstrukcją szczątkową. Kamienie nagrobne złożone są w jednym miejscu. Wątpię by to była ich pierwotna lokalizacja.
Z Komarówki udałem się do Przegalin Dużych. By się upewnić czy wybrałem właściwą drogę zapytałem przechodniów… i się nie dowiedziałem. Jak mówili nie byli stąd, a zainteresowanie pomaganiem zupełnie stracili gdy powiedziałem, że jadę z Puław. Czyżby ktoś tu był przede mną i podpadł? Kolejny pytany potwierdził, że drogę wybrałem właściwą. I, że nie jest to jedyna możliwa droga. Wszystko się zgadzało więc ruszyłem. W miejscowości Brzezie wzdłuż drogi kwitły w poboczu tulipany. Uroczy pomysł. W Przegalinach zatrzymałem się na chwilę przy budynku wyglądającym na dworek. Był remontowany. Nie wiem czy został tak wyremontowany czy też jest to zupełnie nowa budowla. Nawet nie sięgnąłem po aparat. Choć chciałem. Przy słupach bramy stoi bowiem kapliczka słupowa z domkiem. Domek jednak był pusty. Dach domu zaś pokryty jest papą. Wszystko wskazuje na to, że jest to plebania. Teraz nie wiem czy dobrze zrobiłem pomijając ją. Jak już dach pokryją gontem (mam nadzieję, że gontem) to i płot się pojawi. Już może być za późno na dobre ujęcie. Trudno. Przepadło.
Kościół w Przegalinach o którym można przeczytać na stronie gminy w Komarówce Podlaskiej jest atrakcją turystyczną. Drewniany. Niedawno wyremontowany. Wygląda teraz jak nowy. To też mnie zniechęciło do zrobienia zdjęcia. Może byłem zmęczony, skoro nie chciało mi się wyciągać aparatu? A może tak się spieszyłem do miejscowej szkoły, czyli dawnego dworku? Nie wiem. Ale ten kontrast – unowocześniona plebania i kościół oraz cała stara i biedna wieś – mnie zasmucił. To jakby odwrócone priorytety. Duchem wsi stał się dla mnie opuszczony i niszczejący mały domek.
W pobliżu jest poszukiwany przeze mnie dworek. Nie przy samej głównej drodze. Tylko dlatego, że dostrzegłem go przez łyse jeszcze drzewa nie przejechałem dalej. Ciekawe czy wielu turystów go mija nawet nie wiedząc, że byli już w pobliżu. Brak znaków, które doprowadziłyby na miejsce poszukiwaczy.
Dalsza trasa przebiegała z Przegalin Dużych do Żulinek, a dalej do Wólki Komarowskiej. Przy drodze do Żulinek stoi drewniany krzyż. Zadbany i przybrany.
Jechałem znów do Komarówki Podlaskiej. Za Wólką Komarowską miałem w lesie, w pobliżu drogi odnaleźć cmentarz z I wojny światowej. Odnalazłem. Zachował się tylko wał otaczający cmentarz i obelisk pozbawiony stalowego krzyża, tynków i tablicy pamiątkowej. Także kamienne słupki przy wejściu już dawno zamieniły się w kupki gruzu.
Wkrótce znów byłem w Komarówce i ruszyłem w stronę Walinny. Przejeżdżałem obok szkoły pod którą stoi samolot. Zauważyłem go w zeszłym roku ale było za ciemno na zdjęcia. Teraz było w sam raz.
Do Walinny jechałem by zobaczyć tamtejszą kapliczkę z XIX wieku. Zanim do niej dojechałem zwróciłem uwagę na ofertę sprzedaży posesji. Posesja taka sobie ale dom, choć wymagający natychmiastowego remontu, interesujący.
A nieco dalej kaplica z 1877 roku. Wg informacji umieszczonej na jej ścianie odnawiana była w roku 1957. Dlaczego nie jest odnawiana zobaczyłem nieco później. Na końcu wsi jest pobudowana nowa kaplica – murowa i większa.
Już za nową kaplicą zobaczyłem rozsypujący się stary krzyż drewniany.
Zakręciłem w pierwszą drogę asfaltową w prawo i … się zgubiłem. Miałem jechać do Romaszek. Tymczasem dojechałem do końca asfaltu. Na drodze gruntowej pytałem o dalszą drogę. Zanim jednak zjechałem z asfaltu odkryłem nieznane mi miejsce, o którym nigdzie wcześniej nie czytałem. Miejscowi mówią na to miejsce „Mogiłki”. Poza grobem kaprala Jerzego Rosińskiego jest tu jeszcze 8 mogił. Nie udało mi się zdobyć informacji o tym miejscu. Pytani przeze mnie ludzie nie byli z Walinny i wiedzieli tyle co ja tylko znacznie dłużej.
Dalej była Rossosz. Musiałem dojechać do cmentarza znajdującego się przy drodze do Wisznic. Za nim wjechać w drogę gruntową i wypatrywać zagajnika po lewej stronie. Zagajnik znalazłem. Wewnątrz jednak nie znalazłem ani jednej macewy. Tylko jedna z brzóz miała wrośnięty kawałek drutu kolczastego. Widocznie był to kiedyś teren ogrodzony. Droga przy której znajduj się cmentarz od wieków już chyba wykorzystywana była przez miejscowych jako skrót do cmentarza chrześcijańskiego.
Z Rossosza chciałem dojechać do Kolembród. Ale nie przez Łomazy. Na przeciwko kościoła była droga z drogowskazem wskazującym miejscowość Musiejówka. Nie miałem takiej osady na swoich mapach. Wymyśliłem jednak, że już chyba się nie zgubię i może jednak dojadę do Kozłów jak nie do Kolembród. Pomiędzy tymi osadami znajduje się cmentarz z I wojny światowej, który chciałem jeszcze odwiedzić. Nie pomyliłem się. Musiejówka jest obok Kozłów. Zanim jednak do niej dojechałem znalazłem w lesie pomnik poświęcony Szkole Podchorążych BCh. Pomnik stary. Orzeł siedzący na szczycie ma założoną później metalową koronę.
Już było po 16:30. Wiedziałem, że do Międzyrzeca nie ma już po co jechać. Już by mi się nie udało robić zdjęć w dobrym świetle. Dlatego postanowiłem dojechać do Żelizny i wracać przez Komarówkę, Radzyń i Kock do Puław. Zanim rozpocząłem powrót zobaczyłem przy drodze w Kozłach pomnik.
Byłem już trochę zmęczony. Może nawet trochę bardziej. Gdy zobaczyłem tablicę z napisem „Kolembrody” zawróciłem by poszukać cmentarza który miał znajdować się przy drodze. Wszystko wskazywało na to, że koło niego przejechałem bez zatrzymania. Najpierw sprawdziłem kawałek lasu przy samej szosie. Nie znalazłem wału ziemnego, który ma cmentarz otaczać. I już bym pewnie uznał, że cmentarz przepadł gdybym nie spojrzał w stronę Kozłów. Przy drodze była kępa drzew. Gęściejsza niż las. Wiele młodych drzew. Po zbliżeniu się zauważyłem i wał ziemny i krzyż.
Na terenie cmentarza są zachowane 3 mogiły. Zapewne zbiorowe. W znanej mi literaturze podaje się, że jest to cmentarz żołnierzy carskich. Brak jakichkolwiek więcej informacji.
W Kolembrodach ale na drugim ich końcu znajduje się kościół. Drewniany, zabytkowy, a obok niego drewniana i „jeszcze bardziej zabytkowa” dzwonnica.
Dalej już była tylko Żelizna. Nie spodziewałem się, że pałac będzie akurat przy głównej drodze. Tak samo nie spodziewałem się, że będzie na przeciwko niego sprzedawane piwo, a piwosze rozsiądą się na terenie placu szkolnego. Ustawa nie pozwala na sprzedaż w pobliżu szkoły ale ma na myśli szkołę działającą. Tutaj tak jak w Bęczącu szkoła już nie działa.
Opuszczając wieś zwróciłem uwagę na postument. Dopiero w następnej kolejności zwróciłem uwagę na to kto stoi na postumencie. A to był nie kto inny jak Św. Florian Ostatnio rzadko widywałem jego figury inne niż te produkowane masowo i stawiane przy remizach OSP.
I tu mi się skończyło fotografowanie. Dalej już gnałem do Puław. Noc dopadła mnie w Radzyniu. Na liczniku miałem akurat 212 km (i wciąż rosło). Najbardziej obawiałem się przejazdu z Żyrzyna do Puław. Szczególnie niebezpieczny jest kawałek przed Osinami. To tutaj parokrotnie ocierały się o mnie busy. To tutaj jadący z naprzeciwka zganiali mnie z jezdni wyprzedzając. To tutaj szosa jest za wąska dla tirów i utwardzone pobocze jest przez nie zmasakrowane tak, że nie sposób zeskoczyć z jezdni i po nim jechać. Myślałem, że po 23 w sobotę będzie tu nieco mniejszy ruch. I był ale tylko w stronę Puław. W przeciwną stronę wcale nie był dużo mniejszy niż w dzień. W niedzielę w nocy nawet bym nie próbował. Samochody przez całą niemal noc wysypują się wtedy z Kazimierza. A im bardziej sportowa sylwetka i młody kierowca, tym niebezpieczniej. Inaczej mówiąc jest to dobry odcinek na chłodne dni. Tu szybko się robi ciepło.