Może nie do końca cały weekend. Sobota była paskudna. W nocy przestawili czas i słońce jakby posłuchało. Choć jeszcze widać było szron świeciło jakby było słońcem letnim w letnim czasie. Plany miałem. Może nie jakieś dalekosiężne. Ale przygotowane jeszcze w zimie. Czekały na realizację. Niedziela, z tym słońcem pasowała mi do nich bardzo. Po głowie tłukła się melodia związana i ze słońcem i z tematyką wyjazdu. Miałem zamiar odnaleźć dwa cmentarze żydowskie. W Solcu nad Wisłą i w Tarłowie. Poza tym miał to być bardzo tradycyjny przejazd przez dwa mosty: w Puławach i w Annopolu. Choć wcale nie byłem pewien czy zdążę przed nocą i czy wystarczy mi na to sił.
Na chwilę wrócę jednak do melodii. Jest to muzyka taneczna Żydów greckich. Czuję w tym słońce, a rytm porywa z miejsca. Tytuł „Hora”. Na czarnym krążku nie znalazłem daty wydania i nagrania.
Hora
Do Solca pojechałem dobrze znaną drogą przez Janowiec, Janowice, Brześce, Lucimię, Chotczę i ominąłem tym razem Jarentowskie Pole jadąc nową drogą asfaltową. Co prawda jeszcze stały znaki zakazu ale już pousuwano słupki blokujące przejazd, a drogą jeździły samochody. Trochę dziwnie. Jednak to już zupełnie co innego niż jechać leśną drogą gruntową. Nie spodziewam się bym spotykał tu teraz dzikie zwierzęta. Skoro jest ludziom łatwiej tędy jeździć to jeździć będą częściej.
Pod Lucimią zatrzymałem się na chwilę by złapać w obiektywie widok, który jest często kojarzony z sielską wioską. Zdaje się, że robimy wiele by wkraczała wszędzie nowoczesność ale pewnych rzeczy szkoda. Takie widoki pewnie już za parę lat znikną lub pozostaną tylko tam, gdzie ludziom nie będzie się chciało mieszkać.
Dojeżdżając do Solca po raz pierwszy zwróciłem uwagę na pewien szczegół związany z kapliczką św. Jana Nepomucena. Sama figura wg legendy została wyłowiona z Wisły podczas epidemii cholery na początku XVIII wieku. Za to na daszku nad nią postawionym zauważyłem koguta. Takie same koguty znajdują się na krzyżach w okolicach Janowa Lubelskiego i wg tamtejszych przekazów są związane z zamieszkującymi tam Tatarami. Pod Solcem Tatarzy chyba nie mieszkali. Przynajmniej mi nic o tym nie wiadomo.
Figura Jana znajduje się całkiem niedaleko od drogi, w którą musiałem zjechać chcąc dotrzeć do cmentarza. A sama sprawa tego cmentarza nie dawała mi spokoju od prawie 2 lat. Wiedziałem, że gdzieś jest. Nie mogłem go jednak namierzyć. Mapy WIG nic nie pomogły. Na nich go nie było. Ale poszukiwanie przy użyciu map geoportalu i już mi wiele pomogło. W obszarze zapisanym na mapach WIG geoportal pokazywał cmentarz. Tyle tylko, że na mapach w geoportalu nie ma oznaczeń wskazujących na typ cmentarza. Na mapach WIG wyraźnie widać który jest chrześcijański, a który nie.
Poszukiwany cmentarz znajduje się przy polnej drodze. Całkiem niedaleko cmentarza katolickiego. Jest zniszczony ale to nic nowego. Na jego terenie poza śmieciami walają się fragmenty potłuczonych macew. I tylko jedna stoi. Ma uszkodzoną górną część.
Cmentarz odnalazłem ale jego stan mnie trochę zdołował. Ruszyłem więc dalej licząc na to, że w Tarłowie będę miał więcej szczęścia.
Jeszcze w Solcu zatrzymałem się przy tamtejszym młynie wodnym. Nie muszę przecież zawsze tylko obok niego przejeżdżać. Do późniejszego sprawdzenia pozostawiam informacje o nim. Dziś już chyba nie mieli zboża.
Byłem bez map. A nie znam dróg w okolicach Kępy Piotrawińskiej. Nie potrafiłem się powstrzymać przed wjechaniem w pierwszą nieznaną mi drogę w lewo, w kierunku Wisły. Pierwsza nieznana to trzecia z kolei odchodząca w lewo od drogi do Ostrowca Świętokrzyskiego. Cel był jeden – dojechać do Tarłowa. Zakładałem, że mój ulubiony przejazd przez las na razie jeszcze jest czymś co najmniej trudnym. Jeszcze na to za wcześnie. Jeszcze ziemia jest za mokra. Liczyłem więc na odnalezienie jakiegoś mostu nad Kamienną. I go nie znalazłem. To jeszcze nie ta droga. Po paru kilometrach powróciłem do szosy z której zjechałem i znów to zrobiłem tym razem kierując się na Wolę Pawłowską. Po kilku kilometrach był most a potem tereny już znane z poprzednich przejazdów. No i byłoby już dalej prosto i jak zwykle tylko, że ja nie za bardzo tak lubię. Potrzebowałem jakiejś niewiadomej. Uznałem, że dobrą niewiadomą może być wąska droga asfaltowa biegnąca nad nadwiślańskimi łąkami. Ta niewiadoma doprowadziła mnie do Janowa. By poznać nazwę miejscowości musiałem podjechać stromo na skarpę wiślaną. Ten podjazd warto będzie jeszcze powtórzyć. Niewiele w okolicy jest dróg z takim nachyleniem. Uparłem się, że dam radę i dałem. Nawet nie „wyplułem płuc” bo i tak mi ich brakowało. Nie wiem czy to ten sam Janów do którego kiedyś dojechałem z przeciwnej strony lasami. Będę pewnie chciał to kiedyś jeszcze sprawdzić. Teraz chciałem dojechać do Tarłowa więc gnałem już na południe. Musiałem jechać na zachód i szukać znajomej drogi ze znajomym słupem.
Oczywiście zanim do niego dojechałem już widziałem wieże kościoła, a nawet jego bryłę zwykle przysłoniętą zielenią drzew i krzewów. Ale nie kościół mnie interesował. W centrum Tarłowa zjechałem w stronę synagogi i dalej pojechałem drogą asfaltową mijając Remizę Strażacką stojącą przy synagodze. Szukałem po przeciwnej stronie drogi o której czytałem, że jest dawną drogą cmentarną biegnącą po grobli. Znaleźć znalazłem ale wcale mi się nie spodobała. Ponieważ wg map cmentarz od drugiej strony też przylega do drogi spróbowałem tamtędy. Nawet nie spodziewałem się, że dojadę po asfalcie. Teren cmentarza rzuca się w oczy. To taki leśny przerywnik w zabudowie wiejskiej. Na jego teren wchodzi droga dojazdowa do jednego z gospodarstwa oraz wydeptane ścieżki. Blisko tego „tylnego wejścia” zauważyłem kamienną tablicę.
I jest to jedyna tablica na terenie cmentarza. Nie ma na niej napisów. Albo ja ich tylko nie zauważyłem. W sumie mogłem mieć wątpliwości czy jest to poszukiwany cmentarz żydowski, nawet mimo tego, że lokalizacja ustalona wg map zgadzała się na pewno. Zapytałem więc osobę przechodzącą skrótem przez cmentarz. Nie tylko uzyskałem potwierdzenie. Dowiedziałem się także, że jeszcze 30 lat wcześniej na terenie cmentarza było dużo macew. Zostały zabrane przez miejscową ludność. Najczęściej w celach budowlanych. Do budowy wejść do obór. Smutno mi się zrobiło. A nastrój pogłębił widok dawnego wejścia na cmentarz. Bo zdecydowałem się wrócić dawną drogą cmentarną biegnącą groblą – dziś już raczej płaską niż usypaną wysoko nad stojącą tu wodą.
Już nie „Hora” mi się nuciła tylko dawna kołysanka z terenów Polski Wignlied i pojechałem dalej. W stronę Ożarowa… Ale nie do Ożarowa. Zaraz za Tarłowem zakręciłem w gruntową drogę prowadzącą do Julianowa. W lesie znalazłem barwny zakątek.
Od zawsze jak pamiętam było tu wysypisko śmieci. Teraz już chyba zlikwidowane. Ciężko jest zwalczyć opór przyzwyczajenia. Dwa płoty, tablica z zakazem, a mimo tego wciąż są nowe śmieci. Tak jak „od zawsze” było tu wysypisko tak też tędy przebiega ścieżka rowerowa. I to też wprawiało mnie nieodmiennie w zdumienie. Kto miał taki pomysł by ścieżkę wytyczyć obok wysypiska śmieci? Odór powalił pewnie niejednego rowerzystę.
Wbrew moim obawom co do przejezdności tego leśnego szlaku okazało się, że nie sprawia on żadnych problemów. Julianów nic się nie zmienił. Nadal więcej domów popada w ruinę opuszczonych niż powstaje nowych. Ale to już blisko kolejnego celu tego mojego przejazdu – Nadwiślańskiego Szlaku Artystycznego. A mógłby być też i tutaj. Choćby dla starej kapliczki z Chrystusem Frasobliwym.
Dalej był Tadeuszów. Dojeżdżając do Słupi Nadbrzeżnej zakręciłem w kierunku do miejscowości Nowe. W przydrożnych sadach nie ma jeszcze bocianów. Szkoda. Przez całą drogę nie spotkałem ani jednego. Jeszcze nie wiedzą, że to już wiosna?
Po zjeździe ze skarpy już byłem na Szlaku. Tworzą go rzeźby nowoczesne i stare kapliczki i krzyże. Część nowych rzeźb jak widziałem przeniesiono z dotychczasowych miejsc w inne. Jedną uszkodzono. Ale i tak jeszcze jest na co popatrzeć.
Jeszcze ani razu nie udało mi się przejechać całego szlaku. Jakoś tak jest mi nie po drodze. Przejazd wzdłuż skarpy Biedrzychowskiej zawsze mi pasuje ale jakoś nie ciągnie mnie do Lasocina, którędy biegnie szlak. Co prawda obiecuję sobie często wreszcie to zrobić i wciąż tego nie robię. Nic, a nic nie mogę sobie wierzyć.
Jeszcze kilka kilometrów dalej już był most i zaraz Annopol. Tu poza nowymi słupkami przy chodniku nie zauważyłem większych zmian. Tak samo w Józefowie, Wrzelowcu. Ale w Opolu Lubelskim już tak. Przejeżdżając przez miasto odruchowo rzuciłem okiem na cmentarz żydowski. Jest wysprzątany! Nie ma wyrzuconych wersalek, wielobarwnych butelek, stosów papierów. To znacznie poprawiło mi humor. Znów zaczęło mi się nucić inna melodia. Jeszcze tęskna ale już radosna. Wg opisu na okładce płyty pochodzi z Europy Środkowej i powstała około roku 1900. Sabbath
Jeśli chodzi o krzyże z kogutkami, to wdg. mojej wiedzy -interesowałem się tym tematem- nie mają nic wspólnego z Tatarami. Kogut i półksiężyc czasami spotykane na starych krzyżach i kapliczkach przydrożnych, to pozostałość po symbolice pogańskiej, która zasymilowała się z symbooliką chrześcijańską.
A o tych kogutkach piszą w okolicach Janowa Lubelskiego, że to pozostałość po mieszkających tam Tatarach. Tylko na Podlasiu, gdzie Tatarzy żyli na pewno, nie ma takich znaków. Już nawet zastanawiałem się czy to nie chodzi np. o Kałmuków, którzy nie byli muzułmanami. Tylko znów nie pasują mi symbole znajdowane na terenach, na których Tatarzy pojawiali się tylko przejazdem – łupiąc i grabiąc. W symbolice chrześcijańskiej kogut też ma swoje miejsce. Pojawia się i na dachach kościołów. Myślę, że jeden symbol może mieć wiele znaczeń i mógł pojawiać się z różnych powodów. Ale zawsze wygląda tak samo. Zawsze jest to kogut.
Temat ten poruszyłem też na Forum Zbuntowanych Poszukiwaczy