Urlop 2011 :) część 1

Po powrocie czas wziąć się za wielkie opisanie. Powoli może mi się to uda ale nie podejmę się napisania wszystkiego na raz. Za dużo się działo. Za dużo miejsc odwiedziłem by ktoś to na raz przeczytał na blogu. A na pewno za dużo bym wysiedział przy klawiaturze tak długo by opisać na raz całość.

Pominę tu plany. Nie miały większego znaczenia choć były nawet zapisane i wydrukowane. Dlaczego? I do tego dojdę. Niech wystarczy, że drugiego dnia przepadły gdzieś wśród lasów i pól.

Wyjazd zaczął się w zasadzie nieco wcześniej. Chcąc sprawdzić czy droga do Annopola jest przejezdna (czy nie ma objazdów, remontów itp) wyskoczyłem na szybko do Gościeradowa. Wydawało mi się, że to ma sens. Także dlatego, że w Gościeradowie (jak wyczytałem) mogłem znaleźć cmentarz z I wojny światowej i mogiłę z tego samego okresu. Co ciekawe w książce z której korzystałem odległości podawano licząc od pałacu. A strona Gościeradowa jakoś nic na ten temat nie podawała. W ogóle Gościeradów był dla mnie nagłym odkryciem. Przejeżdżałem w okolicy całkiem niedawno i nie przyszło mi do głowy zobaczyć tej miejscowości.

By nie powtarzać trasy z poprzedniego weekendu najpierw zajechałem pod dwór w Szczekarkowie. Tym razem zrobiłem mu parę zdjęć.

Szczekarków

Później ominąłem Opole Lubelskie przejeżdżając przez Powiśle i kierując się do Kamienia. Za Piotrawinem nie mogłem sobie odpuścić zatrzymania w punkcie widokowym nad kamieniołomem.

Piotrawin

Dalszą drogę nieco sobie skomplikowałem lub wydłużyłem. Udałem się bowiem z Józefowa nad Wisłą do Urzędowa i dopiero stamtąd pojechałem przez Dzierzkowice do Księżomierza. Pojechałem więc dopiero co przejechaną drogą (w poprzedni weekend). Po drodze widziałem ogromne ilości martwych chrabąszczy majowych. Czyżby nadszedł ich kres? Jak podaje Wikipedia jeszcze na początku XX wieku robiono z nich zupę. Musiały więc zawsze występować licznie. Ale teraz to nie wyglądało zbyt naturalnie. Wiele z chrabąszczy leżało na grzbietach nie mogąc się podnieść. Spadły z drzew ale nie było ani silnego wiatru ani deszczu by zrzucić je z liści. Ta zagadka znalazła wyjaśnienie pod Księżomierzem. Tam bowiem dołączył do mnie rowerzysta przemierzający lasy od Kraśnika, a może i z jego drugiej strony – wspomniał bowiem, że jest z Zakrzówka. Po drodze widział znaki zakazu wjazdu z powodu oprysków prowadzonych w lasach. Więc to ludzie masowo je teraz zabijali i chrabąszcze spadały umierając.

W Księżomierzu bardzo ucieszył mnie drogowskaz do Gościeradowa. Książka z której korzystałem podawała informację, że droga jest gruntowa. Tak pewnie całkiem niedawno było. Teraz droga przeciągnęła mnie pośród lasów. Gdy skończyły się z lewej strony zacząłem szukać polnej drogi prowadzącej na wzgórze. Tam gdzieś miał być cmentarz. I był. Jest zadbany i to też od całkiem niedawna. Na tablicach pamiątkowych umieszczono rok 1995.

Gościeradów

Poruszając się w linii prostej w stronę pałacu miałem przejeżdżać obok gospodarstwa na terenie którego w przydomowym ogródku znajduje się mogiła oficerów armii carskiej z tego samego okresu co odwiedzony cmentarz. Na mogile miał stać krzyż. Nie zauważyłem go jednak. Może skrywał go cień drzew? Pojechałem dalej by zobaczyć tajemniczy pałac o którym strona internetowa gminy milczy. Teraz wiem, że tak jest lepiej dla jego mieszkańców. Jest tam Dom Opieki Społecznej. Jego pensjonariusze na pewno potrzebują spokoju. Ale udało mi się zrobić jedno zdjęcie nie łapiąc nikogo w kadr.

Pałac

Później już miałem towarzysza chcącego być w kadrze więc odpuściłem dalsze próby i powróciłem do Puław drogą najkrótszą, zamierzając nią właśnie ruszyć w dłuższy objazd świata.

Objazd rozpoczął się we wtorek 24 maja. Rower obładowany sakwami. Namiot jeszcze nigdy nie używany. Ruszałem na tułaczkę ale nie bez ludzi. Tych miałem zamiar odwiedzać. Najpierw chciałem odwiedzić kolegę niewidzianego od chyba dwudziestu lat. Obrałem więc kierunek na Nisko. Ale nie bez punktów przystankowych. Musiałem jednak przemknąć do Gościeradowa. Pierwszy przystanek przewidywałem w Salominie Górnym. Ale już w Gościeradowie musiałem wydobyć aparat fotograficzny. Przed kościołem stoi tam bowiem kapliczka z figurą św. Jana Nepomucena. Urzekła mnie.

Nepomuk

Kolejne hamowanie miałem przy cmentarzu parafialnym w tej miejscowości. Ale nie z powodu cmentarza. Obok niego wśród pól zobaczyłem bunkier. Nie wygląda na uszkodzony. Nie wiem czy można do niego podejść. Może kiedyś tam podskoczę by lepiej mu się przyjrzeć choć za takimi budowlami nie przepadam.

bunkier

A dalej… Dalej były tereny wyglądające tak jakby czas się tam zatrzymał dawno temu. Cóż za spokój! Co za dziury w drodze! Przynajmniej do Salomina. Przy samym Salominie pojawia się przyzwoity asfalt. I zaraz widać, która to część jest Salominem Górnym. Wznosi się ta część osady nad całą resztą. Z informacji o cmentarzu wynikało, że będzie się on znajdował na skraju lasu za wsią. Pierwsze pytanie: którego lasu bo są dwa? Drugie pytanie: czy ktoś będzie mógł mi pomóc odnaleźć ten cmentarz? Człowiek koszący trawę przy drodze za ostatnimi zabudowaniami był jedyną osobą której powinienem był pytać. Okazał się być opiekunem cmentarza. Co więcej – cmentarz wcale nie znajduje się na skraju lasu. A przynajmniej nie takim skraju o jakim myślałem. Znajduje się w lesie. Dość blisko głównej drogi ale w zieleni bym go nie zauważył.

Salomin

Opiekun wydawał się zawstydzony tym, że cmentarz jest zarośnięty zielskiem. Zaraz opowiadając o dziejach tego miejsca zajął się plewieniem. Stalowy krzyż i tablica informacyjna to tu dość nowe elementy. Wcześniej mogiły otoczone były drewnianym płotem i na jednej z nich stał drewniany duży krzyż. Najwyraźniej gmina chciała pokazać, że też opiekuje się tym miejscem. Jednak krzyż i tablica to wszystko co tu kiedyś zrobiła. Porządkowanie już pozostawiono dawnym opiekunom. To dzięki nim miejsce nie przepadło bez śladu. Miejsce spoczynku około setki żołnierzy poległych w 1915 roku. Tak przy okazji dowiedziałem się o grobie żołnierza niemieckiego w centrum Zdziechowic. Żołnierza pochowano pod dębem. Dziś jest na mogile kapliczka nie ma za to żadnych informacji o żołnierzu. To być może tak trochę ze złości za czyny jakich okupanci dopuścili się tu podczas II wojny światowej. Ale nikt nie wie czy ten żołnierz też brał w tym wszystkim udział. To miejsce ominąłem ale nie przegapiłem jadąc do Zaklikowa.

Jechałem obładowany sakwami. Trudno jest się tak rozpędzić i jechać z prędkościami do jakich się przyzwyczaiłem. Rower także stracił nieco na zwrotności. Traktowałem ten wyjazd jako swego rodzaju test. Test sakw i bagażników firmy Crosso. Test opon Marathon Plus Tour firmy Schwalbe. Test wytrzymałości całego roweru. I na koniec test własnej wytrzymałości. W tym ostatnim punkcie wiedziałem, że pojadę i na samej woli jechania gdy zabraknie energii. Ale ile tak się da jechać? Wszystko do sprawdzenia.

Bagażniki i sakwy Crosso wybrałem ze względu na bardzo przystępne ceny w porównaniu z produktami oferowanymi w sklepach do których zaglądam najchętniej. No właśnie. W tych sklepach produktów Crosso nie dostanę. Widocznie bojkotują polskich producentów. Opony wybrałem ze względu na najwyższy stopień zabezpieczeń antyprzebiciowych i nie był to najlepszy wybór. Ale o tym przekonałem się trochę później. Rower i jego silnik jakoś się przemieszczały. Tylko brakowało mi tej możliwości szybkiego rozpędzania i szybkiej jazdy. I to nie zmieniło się do samego końca. Bagażniki i sakwy spełniały swoją rolę bezbłędnie od początku do końca. I jeszcze będą używane bo nie uległy zniszczeniu. Choć tylny bagażnik trochę ucierpiał do haków sakw. Zagadnienia te jeszcze będą się pojawiać w tekście. Nie będę pisać osobnego tekstu o przebiegu testów. To nie testy były pomysłem na wyjazd. One pojawiły się tak przy okazji wyjazdu. Pierwszego takiego wyjazdu i jak myślę nie ostatniego.

W Zaklikowie interesował mnie przede wszystkim cmentarz żydowski. Zlokalizowany obok cmentarza rzymskokatolickiego i odnowiony z inicjatywy parafii rzymskokatolickiej. Chciałem to zobaczyć. I zobaczyłem :)

Zaklików

Teren nie jest ogrodzony. Nie jest też zaśmiecony. Macewy nie są pomazane przez wandali. Jest tak inaczej niż w wielu innych miejscach, które dotąd odwiedziłem. Idąc ulicą św. Anny zwróciłem uwagę na kościół drewniany na cmentarzu. Wygląda jak nowy. Ale wcale nowy nie jest. Jest tylko wyremontowany. Nie mogłem się powstrzymać przed sfotografowaniem.

kościół

W tym miejscu rozpoczęły się moje niepowodzenia w realizacji planów. Miałem z Zaklikowa odbić do miejscowości Irena by zobaczyć cmentarz wojenny. Zapomniałem, a już nie chciałem wracać. Postawiłem tylko sobie w pamięci znaczek „Ja tu jeszcze wrócę”. Pojechałem w stronę mostu na Sanie Radomyślu nad Sanem. Tam planowałem zajechać do Zbydniowa by odnaleźć dwa cmentarze z I wojny światowej. Nic z tego nie wyszło. Ogromny ruch na drodze Sandomierz – Stalowa Wola, a ja nie za bardzo wiedziałem w którą stronę mam jechać najpierw by cmentarzy szukać. Znaki miejsc pamięci w Zbydniowie prowadziły mnie do miejsc związanych z kolejną wojną, a nie tego szukałem. I to więc odłożyłem „na kiedy indziej”. Ponieważ wcześniej zapowiedziałem swój przyjazd podając przybliżoną godzinę musiałem się trochę pospieszyć. Zapowiadana godzina już minęła, a ja jeszcze daleko od Niska. Zrezygnowałem więc z szukania: cmentarza wojennego w Agatówce, kwatery z I wojny na cmentarzu w Rozwadowie, cmentarza żydowskiego w Rozwadowie, synagogi w Rozwadowie. Wszystko „na kiedy indziej”. Zawsze dobrze mieć powód by wracać. Zapuściłem się więc w Stalową Wolę by dojechać do Niska. Dopóki jechałem po asfalcie było wszystko OK. Problemy zaczęły się na ścieżkach rowerowych. Okazało się, że moje opony nie są przystosowane do jazdy po kostce takiej samej jaką kładzie się powszechnie na chodnikach. Rower tańczył. Jak później sprawdziłem efekt ten występuje znacznie słabiej gdy nie ma przednich sakw. Z sakwami jest to niezłe ćwiczenie na wzmocnienie mięśni. I wzmacniałem. Tak dojechałem do Niska. I po dwudziestu latach niewidzenia się z kumplem skorzystałem z jego pomocy w rozkładaniu namiotu dotąd nie rozkładanego. I tak w nim nie spałem. Ale przynajmniej wiedziałem jak się z nim później obchodzić. Wiedziałem też, że dobrze zrobiłem nie planując długich odcinków do przejechania z pełnym obciążeniem. Wciąż się uczę :)

Dzień kończył się przy piwie w przydomowym ogródku. Było dużo do opowiadania i do wysłuchania. I może jeszcze będzie.

Ciąg dalszy wkrótce.

Białe bzy

Już poniedziałek się kończy, a ja nic nie napisałem o sobotniej przejażdżce. A była. Znów ruszyłem w stronę Kraśnika by wreszcie dokończyć niewykonany plan poszukiwań cmentarzy. Pierwszy miał być na początku Stróży przy drodze do Janowa Lubelskiego. Drugi w lesie za stacją kolejową w Kraśniku. Inny cmentarz do którego już parokrotnie się wybierałem znajduje się bliżej Bychawy. Opisywany jest jako cmentarz w Bychawce ale jest obok Pawłowa. A po drodze jeszcze dwa cmentarze wojenne… Plan więc jakiś miałem. Nawet większy ale znów musiałem z czegoś zrezygnować. Nie jestem w stanie przewidzieć ile czasu zajmie mi poszukiwanie. Sam przejazd łatwiej rozplanować.

Pogoda postanowiła trochę mnie zaskoczyć. W prognozach wiatr był niemal nieodczuwalny. W rzeczywistości odczuć się dawał. Nie był jednak na tyle silny by przeszkadzać dotkliwie w pedałowaniu. O siódmej rano jeszcze można spokojnie przejechać trasę Puławy – Kazimierz Dolny. Nie ma wielkiego natężenia ruchu. Dla odmiany zamiast przez Skowieszynek pojechałem właśnie przez Kazimierz. Ale jeszcze w Puławach zauważyłem białe bzy. Wydawało mi się, że wymarły. Ale chyba tylko rozwijają się nieco później od fioletowych. Przypomniałem też sobie, że już w zeszłym roku dokonałem tego samego „odkrycia”. Zapomniało mi się. Czeremchy kończą kwitnienie, jeszcze kwitną kasztanowce i pojawiły się bzy – łatwo je przeoczyć teraz gdy zieleń już wybuchła i kwiaty wabią do siebie część bzyczących organizmów (komary jeszcze nie są tak liczne ale już są).

Z Kazimierza pojechałem do Uściąża i dalej w stronę Karczmisk by za nimi skręcić w stronę Kowali i dalej do Parczewa. Jeszcze parę kilometrów przez lasy i pola i już był Chodel. Stąd do Kraśnika jest podobno 25 km. „Rzut beretem”. Aparatu fotograficznego użyłem dopiero w Wierzbicy. Na końcu wsi znajduje się figura Chrystusa Frasobliwego. Różni się od większości tym, że przedstawiona postać ból, czy troskę wyraża bez pomocy ręki wspierającej głowę.

Wierzbica

Ponieważ nie miałem ochoty na przejazd przez kraśnicką ścieżkę rowerową w Urzędowie odbiłem ku Dzierzkowicom. to dłuższa droga. Nawet drogowskazy to pokazują. Jadąc drogą boczną miałem mieć do Kraśnika 3 km, prosto zaś 7 km. Ale za to nie po kostce tylko po asfalcie i nikt mi pod koła nie wchodził. Czerwony szlak rowerowy też tędy biegnie.

W Kraśniku podjechałem w pobliże tamtejszych synagog. Widziałem zdjęcia na których otoczone one były płotem i napisano, że ruszyły prace remontowe. To było w zeszłym roku. Teraz budynki już posiadają tynki.

Kraśnik

Wypatrując drugiej drogi w prawo odchodzącej od szosy do Janowa Lubelskiego odnalazłem pomnik i krzyż. Na pomniku nie napisano nic o poległych w I wojnie światowej. Ale podobno pochowano ich obok poległych powstańców. Dlatego pomnik (a może raczej tablica) mówi tylko o powstańcach. Mimo tego wzmianka o pozostałych żołnierzach byłaby chyba na miejscu. Zamiast tego miałem białe bzy.

Stróża

W stronę lasu udałem się polną drogą zaczynającą się niedaleko pomnika. Spodziewałem się, że będzie ciężko i zostałem mile zaskoczony. Ani nie było wielkich podjazdów ani nie zakopywałem się w piachu. Po dojechaniu do drogi utwardzonej w pobliżu cmentarza wojennego miałem pojechać w prawo, w stronę lasu. Dwa lata temu tam była droga gruntowa. Teraz jest szosa asfaltowa do Stróży. Tylko mniej więcej wiedziałem gdzie mam szukać cmentarza. Wg map znajdował się przy samych torach kolejowych, mniej więcej w środku lasu. Postanowiłem więc wstrzelić się w okolice torowiska i drogą do niego równoległą jechać aż cmentarz odnajdę lub aż skończy się las. To jednak okazało się nierealne. Na oponach szosowych nie było szans na jazdę po rozmokniętej ziemi. Miałem więc spacerek. Trwał chyba około godziny. Parę razy płoszyłem sarny. Ale w końcu doszedłem do celu. Może bardziej to cmentarzyk niż cmentarz. Ale zadbany, ogrodzony i oznakowany.

Las

By wrócić do Kraśnika ruszyłem prostopadle do torowiska pierwszą napotkaną drogą. Tak ciągnąłem aż dotarłem do wyraźnie często używanej drogi poprzecznej. Nią zaraz dotarłem do szosy asfaltowej, którą wcześniej do lasu dojechałem. Czasami przyjemnie jest się zgubić ale odnalezienie się jest jeszcze przyjemniejsze. Nie mogę powiedzieć, że zależało mi na utrzymaniu tego stanu zagubienia w obcym terenie ale intrygowała mnie widoczna na mapach droga przez las z Kraśnika do Rudek i Zakrzówka. Nie jest to jak sprawdziłem droga asfaltowa ale coś niecoś jest utwardzona tłuczniem czy gruzem. Ruchu nie było niemal wcale (jeden rowerzysta jadący w przeciwną stronę), a poza tym śpiewały ptaki i żaby. Warto ją sobie zapamiętać na przyszłość. Może jeszcze mi się przytrafi…

Z Zakrzówka pojechałem w stronę Strzyżewic. Interesowały mnie dwa cmentarze w Kiełczewicach Dolnych. Jeden znajdować się miał na Ptasiej Górze, która na przedwojennych mapach nazywa się Murakowa Góra. Kiełczewice tylko na mapie rozciągnięte są wzdłuż drogi. W rzeczywistości zabudowania znajdują się na skarpie ponad drogą. Dlatego nawet wiedząc gdzie mniej więcej powinienem szukać drogi dojazdowej do cmentarza nie byłem wcale pewien czy wybierając którąś z dróg nie dojadę do bramy czyjejś posiadłości. Trafiłem jednak dobrze i jeszcze na górze spotkałem człowieka, który upewnił mnie w słuszności tego wyboru. A cmentarz był gdzieś tam na horyzoncie. Zdjęcie zrobiłem mniej więcej w połowie drogi. Cmentarz znajduje się na prawo od drogi, którą jechałem.

Murakowa Góra

Teren cmentarza porastają kolczaste krzewy. Stoi tam jedna wieża triangulacyjna i jeden duży krzyż. Mniejsze krzyże ustawione na mogiłach zbiorowych uległy już zniszczeniu. Kompletne są chyba dwa ale toną w krzakach. Za to na słupie tablicy informacyjnej umieszczono tabliczką z nazwiskiem jednego z pochowanych tu żołnierzy. Zrobiła to jego rodzina ze Słowenii.

Tabliczki

Drugi cmentarz w Kiełczewicach Dolnych znajduje się na przeciwnym wzniesieniu (oba oddzielone są rzeczką). Tu cmentarz znajduje się pomiędzy zabudowaniami przy drodze.

Drugi cmentarz

Po obejrzeniu obu cmentarzy w Kiełczewicach Dolnych pojechałem do Strzyżewic i stąd w stronę Bychawy. Ale nie do końca. Przy drogowskazie do Pawłowa zjechałem z głównej drogi. Po kilometrze widziałem już z daleka cel – cmentarz na skraju lasu.

Pawłów

O tym cmentarzu pisze się: „cmentarz wojenny w Bychawce”. Ale mi nawet przez myśl nie przyszło jechać do niego od strony tej miejscowości. Z Pawłowa jest bliżej. Chyba, że się minie najkrótsze drogi i pojedzie się od końca Pawłowa, a tak właśnie zrobiłem. Wracając przyjrzałem się lepiej układowi dróg i zobaczyłem, że minąłem dwie krótsze. Ale może tak właśnie miało być? Na drugim końcu lasu znajduje się mogiła i pomnik dwóch mieszkańców wsi zamordowanych podczas okupacji niemieckiej w II wojnie światowej. Cmentarz zaś… zaskoczył mnie swoim wyglądem. Nie spodziewałem się, że jest aż tak zaniedbany. Miejsce spoczynku ponad 1100 żołnierzy odnowione ostatni raz było w okresie międzywojennym i dziś o tym przypomina tablica informacyjna. Na niej też znajduje się rysunek przedstawiający ówczesny wygląd cmentarza. Kontrast ze stanem obecnym poraża.

Cmentarz

Przygotowując się do tej trasy zauważyłem, że w dwóch miejscowościach przez które miałem jechać były cmentarze wojenne ale zostały przeniesione do Bystrzycy. Cmentarz na mapach umieszczony jest niemal przy samej drodze ze Strzyżewic do Niedrzwicy Dużej. Nie raz tędy jechałem i nie rzucił mi się w oczy. Teraz poświęciłem chwilę na jego lokalizowanie. Znalazłem go na tyłach samotnego gospodarstwa. Mimo poszukiwań nie odnalazłem drogi, którą mógłbym do niego dotrzeć. Co ciekawe gdy w Bystrzycy zapytałem czy jest to na pewno to miejsce, którego szukam potwierdzenie otrzymałem od nastoletniej dziewczyny. Jej ojciec wyraźnie nie wiedział o czym mówię. Dojść można tylko przez pola. Będę musiał chyba poczekać aż kogoś na tych polach spotkam. Nie chcę by oskarżano mnie o „wchodzenie w szkodę”. Ale to już kiedy indziej. Już jechałem z powrotem do Puław. W okolicach Strzyżewic chyba tego dnia odbywała się jakaś impreza rowerowa. Mijałem wielu rowerzystów. Także grupkę wyraźnie początkujących – nazwali mnie obcym. Cóż, jestem tu obcy i nie raz jeszcze się tu pojawię.

Do Puław dojechałem zaraz po zmierzchu. Przejechałem nieco ponad 200 km. A miałem jeszcze pojeździć po drugiej stronie Bychawy. Wrócę jeszcze do tego planu.

08.05.2011 – niedzielny wyścig z czasem

Plan wyjazdu powstawał „na szybko”. Wcześniejsze prognozy pogody zniechęcały do wyjazdu, w sobotę meteorolodzy przewidzieli niedzielę bez opadów. Oczywiście w pierwszej kolejności brałem pod uwagę wcześniej niezrealizowane plany. W grę wchodził wyjazd w okolice Kraśnika lub w okolice Milanowa. Kraśnik odpadł z powodu dużej ilości przejazdów po drogach gruntowych – zaraz po deszczu byłoby to bardzo męczące. Pozostał więc Milanów. Po drodze dwa cmentarze z I wojny światowej znajdujące się na terenie gminy Milanów (Okalew i Cichostów). W Milanowie zespół pałacowo-parkowy. Z Milanowa szybki odskok pod Komarówkę Podlaską w celu wykonania zdjęć terenu zajmowanego kiedyś przez kirkut (przy drodze Komarówka Podlaska – Rudno). Dalej miałem przez Parczew przejechać na drugą stronę Lublina zahaczając o cmentarz wojenny w Charlężu. A dalej… dalej nie wyszło, a miały być cmentarze za Piaskami.

Wystartowałem zaraz po 6 rano. Padało jeszcze po 4. A chciałem ruszyć jeszcze przed 5. Dokuczliwy wiatr i wcale nie mały ruch na drodze Puławy – Żyrzyn spowalniały przejazd. Będąc w Sobieszynie zdecydowałem się na przejazd przez Blizocin. Chciałem sprawdzić jak wygląda droga zniszczona przez Wieprz. W ubiegłym roku usiłując przejechać przez zalany odcinek ugrzązłem w mule i żwirze znajdującymi się pod powierzchnią wody. Sądziłem, że już nie ma tam wcale asfaltu. Teraz zobaczyłem, że pozostały jego śladowe ilości. Zdaje się, że sama woda nie dokonała tak wielkich zniszczeń jak jej nurt. Dlatego brzegi Wieprza dochodzącego miejscami do samej szosy są teraz wzmacniane. Remont samej drogi jeszcze trochę chyba poczeka aż zabezpieczy się ją przez podmywaniem przez rzekę. Ogólnie droga jest przejezdna i pewnie nie raz jeszcze nią pojadę. Wolę tędy niż drogą główną Moszczanka – Kock choć tam jest lepsza nawierzchnia.

W Przytocznie powoli popada w ruinę budynek gospodarczy. Nie wiem jakie było jego przeznaczenie. Na oborę nie wygląda. Na zdjęciu jego fragment.

Przytoczno

Dalej pojechałem tradycyjnie jak do Wohynia z tym wyjątkiem, że w Suchowoli zakręciłem w stronę Parczewa by zaraz zjechać z tej drogi kierując się na Milanów. W Okalewie odnalezienie cmentarza wydawało się dość proste. Był zaznaczony na mapach. Z daleka widziałem kępę drzew otoczoną polami. Jeszcze dla pewności zapytałem przechodzącą w pobliżu kobietę o drogę. Wskazała mi to samo miejsce, a pytałem o cmentarz wojenny. Wiedziałem więc jak dojechać i gdzie oraz, że na miejscu ludzie też wiedzą co to za miejsce.

Zdjęcie wykonane od strony pobliskiego lasu w kierunku wsi.

Okalew

Intrygowała mnie informacja umieszczona na stronie gminy Milanów. Podano tam, że jest to cmentarz wojenny z I wojny światowej założony w 1914 roku. Nie słyszałem o działaniach wojennych w tych okolicach w roku 1914. Rzut oka do publikacji „Zabytkowe cmentarze. Woj. bialskopodlaskie” pozwolił mi zrozumieć ten skrót myślowy popełniony przez redaktora strony internetowej gminy. Cmentarz rzeczywiście został założony w roku 1914. Jednak nie jako cmentarz wojenny. Był to cmentarz miejscowej gminy ewangelickiej założonej przez kolonistów niemieckich. Rok po założeniu cmentarza pochowano na nim poległych w walkach żołnierzy. Brak jednak informacji o ich liczbie i formacjach do jakich należeli. Cmentarz użytkowano do celów grzebalnych do roku 1936. Dzisiaj na terenie cmentarza nie sposób odnaleźć ślady mogił. Jest tam tylko część drewnianego krzyża, który przewrócił się zmurszały.

Krzyż

W Cichostowie odnalezienie cmentarza wydawało się trudniejsze. Z dużym prawdopodobieństwem mogłem założyć, że znajdował się on obok wiatraka w pobliżu drogi do Augustówki. Strona internetowa gminy podaje tylko, że jest to cmentarz wojenny z 1915 roku. „Zabytkowe cmentarze” podają tą samą datę i przyczynę założenia ale dodają, że cmentarz znajduje się ok 300 m na zachód od wsi oraz, że jest to cmentarz czynny. Na terenie cmentarza miał też znajdować się nagrobek Wiktora Bolcza poległego 30 września 1939 w walkach z Niemcami. Wiatrak jako punkt orientacyjny nie istnieje. W pobliżu miejsca w którym spodziewałem się odnaleźć cmentarz zapytałem i niego. Zapytałem stojąc pod domem spadkobiercy dawnego wiatraka. Dalej już było łatwiej :) Dowiedziałem się, że cmentarz należał do ewangelików niemieckich zamieszkujących w Cichostowie. Wskazano mi miejsce w którym znajdował się ich kościół. Sam cmentarz okazał się być zniszczony niemal tak dokładnie jak ten w Okalewie. Tylko na jego rogu znajduje się płyta nagrobna dwóch (a nie jednego) żołnierzy poległych w kampanii wrześniowej.

Żołnierze września

Na terenie cmentarza zarośniętego akacjami odnaleźć można resztki dawnych pomników nagrobnych. Brak inskrypcji i krzyży, które prawdopodobnie stały się łupem zbieraczy złomu.

Cichostów

Kolejnym punktem przejażdżki był pałac czy dwór w Milanowie. Jest to obecnie siedziba Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych. Projekt pałacu powstał prawdopodobnie w pracowni Lancich (znany jest fakt współpracy ojca i syna, ojciec – Franciszek Maria Lanci – zmarł w roku 1875, syn – Witold Lanci – znany jest w Lublinie jako projektant dworca kolejowego). Pałac wznoszono w sposób pozwalający na zamieszkanie w nim jeszcze przed ukończeniem budowy. Właściciele zamieszkali w części środkowej pałacu podczas gdy nadal trwały prace przy budowie skrzydeł. A kim byli właściciele? Dobra milanowskie jako wiano wniosła Maria Wanda Uruska, córka hrabiego Seweryna Uruskiego. Jej mężem był starszy od niej o 16 lat książę Włodzimierz Światopełk-Czetwertyński. Maria Wanda Światopełk-Czetwertyńska zyskała miano „nieprzejednanej i zawziętej przeciwniczki Rosji”. W Milanowie spędziła ok. 60 lat. Jej mąż, bibliofil zgromadził w pałacu księgozbiór tworzący największa bibliotekę w Królestwie Polskim. Informacje te pochodzą ze strony gminy Milanów.

Milanów

Pewnie odwiedziny zakończyłbym na samym pałacu gdyby nie miła pani, która pokrótce objaśniła mi przeznaczenie poszczególnych budynków znajdujących się na terenie zespołu pałacowo-parkowego. Dzięki temu nie przegapiłem rządcówki (schronisko młodzieżowe) czy wozowni ze stajnią (biblioteka i sala gimnastyczna).

Po Milanowie nadszedł czas na Komarówkę Podlaską. To tylko 14 km i do tego po w większości dobrej jakości nawierzchni przy umiarkowanym natężeniu ruchu samochodów. Po drodze jest tylko jedna wieś – Rudno. Przed nią rezerwat (prawie 2 km lasu) a dalej Rudno, Rudno i Rudno… i jeszcze mnie to nie zastanowiło, że do Komarówki jechałem przez wieś do której miała prowadzić droga przy której znajdował się kirkut. Ale o tym troszkę dalej. W samym Rudnie zastanowił mnie zabytkowy cmentarz. I to tak mnie zastanowił, że początkowo nie zauważyłem, że znajduje się naprzeciwko cmentarza parafialnego.

Cmentarz w Rudnie

Brakowało mi na miejscu wyjaśnienia. Tylko tabliczka przybita do drzewa z informacją, że jest to obiekt zabytkowy. Z pomocą znów przyszły „Zabytkowe cmentarze”. Cmentarz ten powstał w roku 1872 jako cmentarz epidemiczny. Następnie był cmentarzem prawosławnym. Na terenie miały się zachować dwa nagrobki z XIX wieku. Ich nie widziałem ale też nie wszedłem na teren cmentarza.

Wiedziałem, że jadąc przed Rudno będę mijał zabytkowy kościół. Kościół drewniany. I mijałem. Jest jednak teraz remontowany. Najlepiej widać więc rusztowania ale pod nimi brak pokrycia zewnętrznego odsłonił bale drewniane z jakich wykonane są ściany.

Kościół w Rudnie

Dalej główna droga opuszczała Rudno i jak informowały drogowskazy prowadziła do Międzyrzeca Podlaskiego. A ja nawet nie chciałem dojechać do samej Komarówki Podlaskiej. Zajechałem pod stadion i wykonałem zdjęcia. Potrzebny opis „tu był cmentarz żydowski”.

Kirkut w Komarówce

I teraz chcąc wracać chwilę się zastanowiłem. Skoro ta droga prowadzi do Rudna to dlaczego mam wracać do drogi prowadzącej przez Rudno do Parczewa? Ruszyłem śmiało przed siebie z postanowieniem sprawdzenia jak długa jest ta wieś – bo zdecydowanie wygląda na „ulicówkę”. Faktycznie po pewnym czasie dojechałem do drogi głównej, którą jechałem w przeciwną stronę. Wiem, że mogłem to wcześniej sprawdzić na mapie ale ta niepewność czasami sprawia przyjemność. Kątem oka jeszcze przed wjechaniem w drogę główną dostrzegłem tabliczkę „sołtys” na jednym z domów. Pewnie bym o tym nie pamiętał ale kilka kilometrów dalej znów ją zobaczyłem. Wieś ma ok. 6 km. Wg map składa się z trzech wsi lub sołectw. Więc nie zauważyłem jeszcze jednej tabliczki.

Dojazd do Parczewa nie sprawił żadnych trudności. Nie było też po drodze żadnych niespodzianek. Wciąż tylko zastanawiałem się czy w Parczewie wybiorę odpowiednią drogę. Tak się składa, że chociaż do Parczewa parokrotnie dojeżdżałem drogą 813 to nigdy nią nie wyjeżdżałem. Teraz też odruchowo chciałem zakręcić przy kościele. Znaki jednak pokazywały, że się mylę. Udało mi się więc nie zabłądzić i wyjechałem drogą przy której znajduje się cmentarz wojenny w Tyśmienicy i pomnik „telewizyjny” w miejscu śmierci Bogusława Ejtminowicza.

Pomnik

W Ostrowie Lubelskim zwolnic trzeba było tylko na zakręcie. Droga którą jechałem nie dochodzi do samego miasta. Można więc powiedzieć, że Ostrów Lubelski ominąłem. Dalej był tylko las i Kaznów z cmentarzem wojennym. Zatrzymałem się na końcu wsi. Drogowskaz z napisem „Łucka 12″ nic mi nie mówił ale coś mi nie pasowało. Chciałem pojechać do Serników. Jadąc dalej prosto na pewno dojechałbym… do Lubartowa. Nie obeszło się bez mapy. Nie pamiętałem, że zaraz za Sernikami jest Łucka. Ale pamiętałem, że będę miał boczne drogi do Nowej Wsi w której wg wykazu cmentarzy wojennych OW PTTK w Chełmie znajduje się cmentarz wojenny (nie wiem tak do końca czy odnalazłem jego pozostałości), a w samych Sernikach droga do Nowej Woli, gdzie znajdują się dwa cmentarze wojenne (a były kiedyś trzy, gdy wieś nazywała się Ruska Wola). Chyba już trochę dziwnie nauczyłem się tej topografii. Ale jechałem zobaczyć kolejny cmentarz. Tym razem w Charlężu, za Jawidzem z którego najczęściej jeździłem w stronę Niemiec i dalej Garbowa (o… tam też jest cmentarz wojenny). Najpierw jednak Charlęż. Zapamiętałem po obejrzeniu przed wyjazdem map, że powinienem wjechać w drugą drogę w lewo. Proste, gdy nie zauważy się innych dróg biegnących w lewo. Miałem więc mały problem ale okazało się, że wystarczy liczyć tylko te drogi przy których znajdują się domy mieszkalne, a ich nawierzchnia jest wyasfaltowana. Cmentarz znalazłem za zabudowaniami. Z daleka widać było tylko wysokie, stare drzewa. Liczyłem na to, że na miejsce doprowadzi mnie czerwony szlak rowerowy ale ten nie odstępuje do głównej drogi biegnącej przez wieś.

Charlęż

Cmentarz skromny. I zadbany. Są tu także dowody pamięci. Zupełnie inaczej niż widziałem wcześniej na lubelskim Podlasiu.

Z powodu późnej godziny i nisko wiszącego już słońca zrezygnowałem z objeżdżania Lublina od południa. Następnego dnia miałem być rano w pracy. To jednak nie sobota gdy można sobie pozwolić na więcej ze świadomością, że w niedzielę się pośpi. Do Puław dojechałem ok. 21. Licznik pokazał 250 km. I jeszcze parę godzin nie było szans na szybkie uśnięcie. Rozkręcony przez całodzienne pedałowanie powoli, bardzo powoli zwalniałem.

Radość odnaleziona w lessowym błocie

Na lany poniedziałek trasę wymyśliłem sobie dopiero nad ranem. Pobudka o 4 i przeglądanie map. Na pewno nie chciałem jechać na północ. Na razie wystarczy. Na południu jest kilka niedokończonych spraw… I przypomniałem sobie o czekającej najdłużej. Już chyba ponad rok przekładałem na kiedy indziej odwiedzenie cmentarza wojennego w Dzierzkowicach-Podwodach. A przecież podczas wizyty na cmentarzu wojennym w Chruślankach Józefowskich dowiedziałem się, że planuje się odnowienie tego cmentarza. Zmieni się więc a ja nie będę wiedział jak bardzo się zmieni. Dodałem jeszcze 3 cmentarze wojenne w okolicach Kraśnika. Następnie jeszcze kilka w okolicach drogi do Bychawy. Łącznie miałem 9 punktów do odwiedzenia i … wyjeżdżając zapomniałem wziąć z sobą ich listę. Później okazało się, że i tak nie miało to żadnego znaczenia.

Mimo tego że było wcześnie rano – wystartowałem zaraz po 6 – już mijałem innych rowerzystów, lub oni mnie wyprzedzali. Nawet pomyślałem by pogonić za jednym. Ale rozsądek podpowiedział by zachować swoje tempo. Chciałem przecież gdzieś dojechać, a nie ścigać się. Ponieważ nie byłem pewien czy dam radę przejechać ponad 160 km zrobiłem sobie test. Podjechałem pod górę z Bochotnicy do Skowieszynka. Spokojnie, bez zadyszki. Uznałem, że mogę bez większych obaw wyskoczyć gdzieś dalej.

W nocy popadał deszcz. Drogi wyglądały jak po odpartej inwazji żab. Trudno było omijać ich truchła. Dojeżdżając do Opola Lubelskiego przypomniałem sobie o jeszcze jednym cmentarzu wojennym. O cmentarzu w Górach Opolskich. Dodałem go więc do listy… tej listy znajdującej się w głowie. Wersja papierowa listy pozostała na stole niezmieniona. I czekała na mój powrót. Pod Opolem przejechałem obok drewnianego mostu kolejki wąskotorowej. Zawsze widząc go chciałem zrobić zdjęcie ale nigdy się nie zatrzymywałem. Teraz zawróciłem. Ile razy można myśleć o tym, że coś się chce zrobić i tego nie robić? Pewnie wiele razy. Tym razem jednak chciałem to przerwać.

most kolejowy

Po podjechaniu pod górę przed Opolem Lubelskim w oczy mi się rzuciły stare nagrobki. Ponieważ były ogrodzone sądziłem, że jest to jakiś pomnik. Po podejściu raczej skłonny jestem twierdzić, że to resztki z dawnego cmentarza prawosławnego. W pobliskim lesie są jeszcze dwa fragmenty nagrobków. Trzeba będzie poszukać więcej informacji na ten temat. Tyle razy przejeżdżałem obok i nigdy to miejsce nie przyciągnęło mojej uwagi.

cmentarz w opolu

W Opolu trochę popadał deszcz. Ale zamokły mi tylko okulary. W końcu to lany poniedziałek. Niech sobie popada. Zresztą zaraz wyjechałem z mokrej strefy i pojechałem po suchym asfalcie do Gór Opolskich. Tam zapytałem o cmentarz i dowiedziałem się, że będzie za wsią, w lesie przy polnej drodze. Nie wiem czy go znalazłem. Może krzyż i znicze są tu z innego powodu?

góry opolskie

Gdy chciałem zrobić zdjęcie krajobrazu widocznego spod krzyża zobaczyłem – nie po raz pierwszy – plamę na zdjęciu. To już drugi aparat w którym jakiś paproch dostał mi się do środka i przeszkadza, złości, drażni. Po przedni Panasonic Lumix LZ10 już w testach znalezionych w sieci miał opisaną swoją nieszczelność. Mimo to go kupiłem. Robił ładne zdjęcia. Dopóki coś mu nie wpadło do środka. Teraz to samo z Canonem PowerShot G11.

plama

Nie dość, że muszę unikać fotografowania nim obiektów smukłych (na zdjęciach się pochylają i wyginają) to jeszcze teraz to. Narastała we mnie złość. Irracjonalna. Nie wiem dlaczego ale zdałem sobie z tego sprawę kilkadziesiąt kilometrów dalej. Najpierw przejechałem polnymi i leśnymi drogami do miejscowości Elżbieta. Po deszczu chyba powinno się unikać jazdy polnymi drogami na oponach szosowych. Tak mi się zdaje bo rower tańczył bez mojej woli. Początkowo miałem jechać przez Chodel do Urzędowa i dopiero tam zjechać do Dzierzkowic. Ale wtedy nie myślałem o cmentarzu w Górach Opolskich. Teraz, gdy już byłem w Elżbiecie, ruszyłem do Józefowa. Z Józefowa odbiłem w stronę Kraśnika. I powoli (no może trochę szybciej bo nie schodziłem niemal poniżej 20 km/h) dotoczyłem się do Dzierzkowic. Nawet miałem zamiar pojechać do Dzierzkowic-Podwód przez Dzierzkowice-Góry ale odpuściłem zobaczywszy stromy podjazd. Wykonałem zwrot i ruszyłem przez Dzierzkowice-Rynek. Po drodze jakiś dzieciak oblał mnie wodą. Moja narastająca złość niemal eksplodowała ale się nie zatrzymałem. Dopiero w Dzierzkowicach-Podwodach stanąłem. Nie wiedziałem która droga zaprowadzi mnie na cmentarz. Zapytałem więc pierwszą napotkaną osobę. Jak zwykle dowiedziałem się nie tylko którędy jechać. Cmentarz miał być porośnięty drzewami. Założony obok starszej od niego figury (to akurat wyczytałem już wcześniej). Przy cmentarzu rolnicy zostawiali wozy i konie by stały w cieniu. No i miało to być daleko. A właściwa droga była tą przy której stałem. Wyłożona betonowymi płytami. Ruszyłem śmiało. Z trudem ale dojechałem na szczyt. Potem jechałem płytki wąwozem przypominającym trochę te z okolic Kazimierza i Wąwolnicy.

wąwóz

Na odkrytym całkiem terenie podłoże okazało się półpłynną masą przyklejającą się do wszystkiego.

błoto

I tu pewnie powinienem już na 100% eksplodować ze złości. Niewiele pewnie mi brakowało do tego. Tylko zamiast tupać i krzyczeć zamyśliłem się nad tym. Jest ciepło. Świeci słońce. Śpiewają ptaki. Kwitną drzewa i inne rośliny. A gdzie ja jestem? O czym myślę? Co jest teraz najważniejsze? Odpowiedzi mnie otaczały. Odbierałem je wszystkimi zmysłami. Aparat? Zabłocony rower? Ciężkie od błota buty? A jakie to ma znaczenie? Przecież do zdjęć wracam tylko wtedy gdy chcę je gdzieś zamieścić. Obrazy, trójwymiarowe i bez ciemnych i prześwietlonych kadrów mam zawsze w głowie. Tu i teraz jest wiosna i radość. I niewiele brakowało bym się sam z siebie zaczął głośno śmiać. Już było inaczej. Nie pędziłem. Nawet bym nie mógł, bo rower nie był w stanie jechać po tym czymś pod nogami. Zrobiłem więc sobie spacer brnąc z śliskim i ciepłym błocie do figury i cmentarza. Czas wokół mnie też zwolnił. Zachwycałem się chwilą. I tak do cmentarza doszedłem. Na żadnym chyba jeszcze tylu zdjęć nie zrobiłem i… podobają mi się.

cmentarz

Odcinek drogi do Suchodołów był krótszy i mniej błotnisty. Nie miałem racji wybierając drogę od Dzierzkowic-Podwodów ale nie żałuję. Warto poprzebywać trochę trochę dłużej wśród pól. To zupełnie co innego niż jazda po drogach asfaltowych, a tej miałem jeszcze trochę przed sobą.
Już w Suchodołach wjechałem na asfalt. Celem było przedostanie się ponownie do Dzierzkowic i dalej do Urzędowa. Było już po 13, a ok. 14 chciałem już ruszyć w drogę powrotną. Cmentarze w okolicach Kraśnika odłożyłem „na później”. Jeszcze tylko kirkut w Urzędowie. Miałem problem z jego odnalezieniem. Zimowe siedzenie nad mapami pomogło mi określić lokalizację. Miejsce to nie znajduje się bezpośrednio przy drodze. Prowadzą tam tylko drogi polne. Nie wiedziałem w jakim są stanie, a po doświadczeniach z dzierzkowickich pól nie spodziewałem się, że będzie łatwo.
Chcąc dojechać do Urzędowa po asfalcie omijając Kraśnik wybrałem drogę przez Księżomierz. Do samego Księżomierza jak i dalej, do Dzierzkowic, droga jest „warta grzechu” i nie miała na to wpływu moja zmiana nastroju. Tyle tylko, że była to droga okrężna.

W Księżomierzu zwróciłem uwagę na przydrożną kapliczkę z figurą Jana Nepomucena.

Jan

Na końcu Ludmiłówki zatrzymałem się przy bezimiennym grobie. Opiekuje się nim młodzież z miejscowej szkoły. Ale kto w nim spoczywa? Od jak dawna? Na to jeszcze odpowiedzi nie znam.

grób

W Dzierzkowicach podjechałem pod kościół. Już nie było przy nim wiernych i mogłem mu się bliżej przyjrzeć. Z daleka wydawał się być świątynią murowaną. Z bliska to złudzenie prysło.

kościół

Równie piękna jak droga z Księżomierza do Dzierzkowic jest i droga z Dzierzkowic do Urzędowa. Ale ta znam już z niejednego przejazdu. Także tych nocnych przejazdów. Dobra nawierzchnia i wkoło las. Na końcu sanktuarium św. Otylii. Teraz było przy nim wielu ludzi więc nie podjeżdżałem. Dojechałem do centrum Urzędowa, zakręciłem w stronę Kraśnika i po podjeździe rozglądałem się za boczną drogą która doprowadziłaby mnie do cmentarza żydowskiego. Teren jest tu piaszczysty i nie grzązłem już w błotach. Cmentarz widoczny jest z daleka gdy wie się czego szukać pośród pól.

pola

Na miejscu jak w wielu innych takich miejscach są ślady biesiadowania, ognisk i pomazany pomnik. Coś przyciąga tu ludzi ale nie jest to pamięć o zmarłych czy chęć poznania historii.

kirkut

Grzmoty na zachodzie kazały mi zainteresować się niebem. Nadchodziła burza. Majowa ale w kwietniu. Na razie widać było, że pada gdzieś bliżej Józefowa, a może za Wisłą. Kierując się do Chodla jeszcze nie zauważyłem, że chmura obrała ten sam kierunek. Ale bliżej Chodla to było już dla mnie zupełnie jasne. Dalej jechałem w stronę Poniatowej. Stamtąd chciałem pojechać do Niezabitowa i przez Wąwolnicę, Klementowice do Końskowoli. Na chceniu się skończyło. Zaraz za Poniatową droga jest zamknięta przez drogowców. Objazd zaprowadził mnie na drogę, którą wolałem ominąć. Wylądowałem w Głusku. Miałem jeszcze 26 km przez Karczmiska i Bochotnicę. Samochody ciągnęły niemal nieprzerwanym sznurem. Ludzie wracali ze świąt do domów. Chyba nie spodziewali się, że w Bochotnicy ruchem kieruje sygnalizacja świetlna. Kolejki samochodów ogromne. Pieszo wyprzedziłem wiele samochodów, które dopiero co mnie wyprzedzały. Swoją drogą to ciekawe, że przy ograniczeniu do 50 km/h samochody wyprzedzały mnie jadąc niemal dwa razy szybciej niż ja. A ja miałem na liczniku właśnie ciut ponad 50 km/h.
Chmura, która goniła mnie od Urzędowa musiała się zasapać. Nawet jak już doszła do Puław nie uroniła ani jednej kropli i już nie grzmiała. A ja miałem w nogach prawie 180 km, była godzina 18 i jeszcze trochę dnia przede mną. Wiele jednak miejsc wciąż jeszcze mam do odnalezienia i odwiedzenia.

Międzyrzec i dwory po drodze

Do ostatniej chwili nie byłem pewien który kierunek wyjazdu wybiorę. Są co najmniej 3 niedokończone wyjazdy (pominąłem coś do czego warto wrócić). Nie da się z nich ulepić jednej trasy całodniowej. Wybór padł na dokończenie wyjazdu do Międzyrzeca Podlaskiego. Na szybko z zaplanowanej prostej trasy zrobiłem zygzaki na mapie. Po pierwsze dwory w okolicy Radzynia Podlaskiego – nawet nie wiedziałem, że w samej gminie jest ich tyle. Do tego dorzuciłem pobliskie cmentarz z I wojny światowej – dwa. Celem głównym był cmentarz żydowski w Międzyrzecu Podlaskim. Podobno znajdują się tam żeliwne macewy. Na Lubelszczyźnie to co najmniej rzadkość. Tego celu głównego nie zrealizowałem. Może kiedy indziej. Na razie muszę odpocząć od Lubelskiego Podlasia. W pobliżu Międzyrzeca ciekawy wydał mi się pomysł przejazdu ścieżką rowerową wsi Pościsze. Tego też nie zrealizowałem.

Dzień zaczyna się coraz wcześniej więc tym razem wyjechałem nie o 6 tylko o 5 rano. Przez ok. 70 km jechałem tą samą trasą co tydzień wcześniej. Przejeżdżałem więc obok pałacu w Sobieszynie, pałacu w Kocku i pałacu w Czemiernikach – nic nowego.
W Kocku zatrzymałem się by zrobić zdjęcie budowanego wiaduktu. Już trzeba ten fragment budowy omijać objazdem.
Wiadukt w Kocku
W Czemiernikach rzut obiektywu na pałac. Nie widać na razie z zewnątrz efektów prac tam prowadzonych. Przy cmentarzu nawet tym razem nie zwolniłem – nadal nie wiem gdzie szukać mogił żołnierzy poległych w 1915 roku.
Czemierniki
Dopiero w Świerżach zamiast do Suchowoli (w prawo), pojechałem w kierunku Branicy (w lewo i zaraz w prawo). Wg informacji ze strony gminy Radzyń Podlaski znajduje się tam zabytkowy zespół pałacowo-parkowy. Pałac powstał w 1884 roku. Dziś ma w nim siedzibę szkoła. Na miejscu zobaczyłem zamkniętą na kłódkę furtkę i bramę. Za stary już jestem by skakać przez płoty. Robiłem więc zdjęcia zza ogrodzenia.
Branica Radzyńska
By przejechać w kolejne miejsce z listy zabytków wymienionych na stronie Urzędu Gminy w Radzyniu Podlaskim musiałem przejechać przez sam Radzyń Podlaski. Dwa lata temu fotografowałem cmentarz żydowski w Radzyniu. Nie zauważyłem jednak wtedy macewy. Jedynej zachowanej w całości.
Macewa w Radzyniu
Być w Radzyniu Podlaskim i nie rzucić okiem na pałac? Nawet nie wypada.
Pałac w Radzyniu Podlaskim
Teraz już mogłem jechać spokojnie do Żabikowa by zobaczyć tamtejszą renesansową szkołę tzn pałac :) Gdy już dojechałem do Żabikowa pytałem o drogę do pałacu. Pewnie niepotrzebnie – w pałacu nadal funkcjonuje szkoła i jest on widoczny z drogi ale zanim go zobaczyłem po raz pierwszy… skąd miałem wiedzieć, że go odnajdę?
Pałac w Żabikowie
Po tych odwiedzinach przy kolejnej szkole (tu nie było kłódki i mogłem podejść by robić zdjęcia) – co dyrekcja to inne zwyczaje. Kolejny dworek, w Białce to już inna bajka. Kiedyś mieścił się w nim Dom Dziecka. Dziś jest własnością prywatną. Wejścia strzeże domofon. Jeszcze chyba nikt w nim nie mieszka – okna bez firan. Przez płot jednak nie widać za wiele. Sugerując się niechętną pomocą zapytanego człowieka o drogę do dworu nie sprawdzałem czy domofon działa. Dla zainteresowanych: przy sklepie w prawo.
Dwór w Białce
Nie przepadam za drogami krajowymi bez utwardzonego pobocza, a taką jest na odcinku Radzyń Podlaski – Międzyrzec Podlaski szosa oznaczona numerem 19. Ruch na szczęście nie był uciążliwy dla samotnego rowerzysty. Chcąc dotrzeć do cmentarza wojennego w Grabowcu postanowiłem raz to tutaj zrobić. Dzięki temu w Żakowoli Radzyńskiej zobaczyłem pozostałości kopca pamiątkowego z okresu międzywojennego. Niewiele z niego pozostało ale jest tablica informacyjna – prawie niewidoczna z szosy.
Kopiec Piłsudskiego
W Grabowcu spodziewałem się czegoś innego niż zobaczyłem. Czytałem gdzieś, że jest to cmentarz Legionistów. Spodziewałem się więc krzyży i orłów. Tymczasem znalazłem oznakowany i zadbany cmentarz bez tych symboli – poza jednym krzyżem i tablicą kamienną. Z dwóch tablic informacyjnych szczególnie zainteresowała mnie podająca informację „cmentarz ekumeniczny”. Wydawać by się mogło, że to zwykły truizm ale świadomość, że polegli żołnierze wyznawali wiele różnych religii i byli wielu różnych narodowości nie jest wcale powszechna. Najczęściej na te cmentarze z Wielkiej Wojny mówi się „austriackie” i to nawet wtedy gdy żołnierzy c.k. armii nigdy tam nie było.
Cmentarz w Grabowcu
Nie miałem już daleko do Międzyrzeca. Tylko przejechać przez las i zjechać z dziewiętnastki – nie było już takiej potrzeby bym musiał tą drogą jechać dalej. Wolałem spokojnie popedałować przez Rzeczycę. Najpierw chciałem dotrzeć do pałacu. Choć jechałem bez mapy niemal w pałac wjechałem. Spodziewałem się czegoś więcej niż zobaczyłem. Ale czas i ludzie zrobili swoje. Resztę trzeba sobie wyobrazić.
Pałac w Międzyrzecu Podlaskim
Cel wyprawy okazał się niedostępny. Opiekun cmentarza też pewnie świętuje. Tylko ja spodziewam się, że może będzie inaczej. Może i będzie ale kiedy indziej. Jeszcze wrócę w to miejsce. Może pod koniec maja? Zobaczę. Na pewno zależy mi na tym by zobaczyć cmentarz, a nie tylko bramę i mur. Swoją drogą mur jest częściowo z tyłu uszkodzony. Nie widziałem sensu we wchodzeniu przez te miejsca uszkodzone – teren jest zarośnięty i nie widać w tym miejscu interesujących mnie stel.
Wejście na kirkut
Pozostało mi udać się do Tuliłowa. Jednak to nie jest takie proste gdy nie zna się Międzyrzeca. Ja już raz tu wcześniej byłem. Przejeżdżając w nocy. W dzień miasto wygląda inaczej. Wtedy nie jechałem do Tuliłowa tylko chciałem w stronę Radzynia i tylko zakaz wjazdu na „dziewiętnastkę” rowerów sprawił, że pojechałem do Łukowa – droga dłuższa o kilka kilometrów. Nie poradziłbym sobie bez pomocy. Wiem, bo pomoc znalazłem. Nie po raz ostatni tego dnia.
Tuliłów graniczy z Międzyrzecem. Na granicy przebiega obwodnica. Zaraz za wiaduktem jest droga w prawo. Po dojściu do zabudowań zakręca w lewo i prowadzi co interesującego mnie lasu z cmentarzem. Tego jednak nie wiedziałem. Jedynie się domyślałem. Dlatego po przejechaniu ponad 100 metrów od tego zjazdu zapytałem o drogę. Dowiedziałem się, że jest to cmentarz austriacki i że nieco dalej będę miał betonową drogę w prawo. Potem miałem zakręcić w stronę lasu i dobrze bym zrobił pytając kogoś pod lasem o dalszą drogę. Droga betonowa okazała się być już drogą asfaltową. Pod lasem faktycznie miałem problem. Zapytałem i ruszyłem drogą w lewo wzdłuż lasu, do zakrętu w prawo. Potem już prosto. Na miejscu nie ma tablicy informacyjnej. Widać jednak niski wał otaczający cmentarz na skraju lasu. Widać też duży krzyż ustawiony w 2005 roku przez strażaków z OSP w Tuliłowie na terenie cmentarza. Rozglądając się trudno uwierzyć, że jest to miejsce spoczynku ok. 2000 żołnierzy.
Cmentarz w Tuliłowie
Wróciłem do drogi głównej biegnącej przez Tuliłów i ruszyłem ku Pościszu. Sądząc, że już dojechałem, w czym upewniła mnie tablica z planem szlaku rowerowego, dojechałem do Sawek i dalej do szosy łączącej Międzyrzec z Łukowem. Będę musiał jeszcze tu wrócić. Intryguje mnie szczególnie kamień graniczny wsi. A póki co, pojechałem do Łukowa. Nie dlatego, że tak było mi bliżej. Chciałem przejechać tą trasę za dnia. Jak dotąd jechałem nią tylko raz i to w nocy. Przejechałem więc przez sześciokilometrowy Trzebieszów i ze 175 km na liczniku wjechałem do Łukowa. Było już ok. godziny 17. Miałem nadzieję na dojechanie do Puław przed zmrokiem. Ale mierząc siły na zamiary i pełen pesymizmu zakładałem, że i tak się nie uda. Ale próbowałem. W Wojcieszkowie nie pojechałem jak chciały drogowskazy tylko zjechałem pod cmentarz i stamtąd pojechałem skrótem do Adamowa. Ponieważ nie chciałem wracać szosą Żyrzyn – Puławy kierowałem się na Sarny i Bobrowniki. Kolejne skróty to: Lendo Wielkie – Nowodwór przez Zielony Kąt i Nowodwór – Korzeniów przez Trzcianki. W tym drugim wypadku nie jestem pewien czy sobie nie wydłużyłem drogi. Na pewno jednak ominąłem większy podjazd na drodze do Białek Dolnych. Ciemności dopadły mnie pod Gołębiem. Nie udało się więc dojechać za dnia ale za 2 – 3 tygodnie będzie to w pełni realne.