Urlop 2011 :) część 1

Po powrocie czas wziąć się za wielkie opisanie. Powoli może mi się to uda ale nie podejmę się napisania wszystkiego na raz. Za dużo się działo. Za dużo miejsc odwiedziłem by ktoś to na raz przeczytał na blogu. A na pewno za dużo bym wysiedział przy klawiaturze tak długo by opisać na raz całość.

Pominę tu plany. Nie miały większego znaczenia choć były nawet zapisane i wydrukowane. Dlaczego? I do tego dojdę. Niech wystarczy, że drugiego dnia przepadły gdzieś wśród lasów i pól.

Wyjazd zaczął się w zasadzie nieco wcześniej. Chcąc sprawdzić czy droga do Annopola jest przejezdna (czy nie ma objazdów, remontów itp) wyskoczyłem na szybko do Gościeradowa. Wydawało mi się, że to ma sens. Także dlatego, że w Gościeradowie (jak wyczytałem) mogłem znaleźć cmentarz z I wojny światowej i mogiłę z tego samego okresu. Co ciekawe w książce z której korzystałem odległości podawano licząc od pałacu. A strona Gościeradowa jakoś nic na ten temat nie podawała. W ogóle Gościeradów był dla mnie nagłym odkryciem. Przejeżdżałem w okolicy całkiem niedawno i nie przyszło mi do głowy zobaczyć tej miejscowości.

By nie powtarzać trasy z poprzedniego weekendu najpierw zajechałem pod dwór w Szczekarkowie. Tym razem zrobiłem mu parę zdjęć.

Szczekarków

Później ominąłem Opole Lubelskie przejeżdżając przez Powiśle i kierując się do Kamienia. Za Piotrawinem nie mogłem sobie odpuścić zatrzymania w punkcie widokowym nad kamieniołomem.

Piotrawin

Dalszą drogę nieco sobie skomplikowałem lub wydłużyłem. Udałem się bowiem z Józefowa nad Wisłą do Urzędowa i dopiero stamtąd pojechałem przez Dzierzkowice do Księżomierza. Pojechałem więc dopiero co przejechaną drogą (w poprzedni weekend). Po drodze widziałem ogromne ilości martwych chrabąszczy majowych. Czyżby nadszedł ich kres? Jak podaje Wikipedia jeszcze na początku XX wieku robiono z nich zupę. Musiały więc zawsze występować licznie. Ale teraz to nie wyglądało zbyt naturalnie. Wiele z chrabąszczy leżało na grzbietach nie mogąc się podnieść. Spadły z drzew ale nie było ani silnego wiatru ani deszczu by zrzucić je z liści. Ta zagadka znalazła wyjaśnienie pod Księżomierzem. Tam bowiem dołączył do mnie rowerzysta przemierzający lasy od Kraśnika, a może i z jego drugiej strony – wspomniał bowiem, że jest z Zakrzówka. Po drodze widział znaki zakazu wjazdu z powodu oprysków prowadzonych w lasach. Więc to ludzie masowo je teraz zabijali i chrabąszcze spadały umierając.

W Księżomierzu bardzo ucieszył mnie drogowskaz do Gościeradowa. Książka z której korzystałem podawała informację, że droga jest gruntowa. Tak pewnie całkiem niedawno było. Teraz droga przeciągnęła mnie pośród lasów. Gdy skończyły się z lewej strony zacząłem szukać polnej drogi prowadzącej na wzgórze. Tam gdzieś miał być cmentarz. I był. Jest zadbany i to też od całkiem niedawna. Na tablicach pamiątkowych umieszczono rok 1995.

Gościeradów

Poruszając się w linii prostej w stronę pałacu miałem przejeżdżać obok gospodarstwa na terenie którego w przydomowym ogródku znajduje się mogiła oficerów armii carskiej z tego samego okresu co odwiedzony cmentarz. Na mogile miał stać krzyż. Nie zauważyłem go jednak. Może skrywał go cień drzew? Pojechałem dalej by zobaczyć tajemniczy pałac o którym strona internetowa gminy milczy. Teraz wiem, że tak jest lepiej dla jego mieszkańców. Jest tam Dom Opieki Społecznej. Jego pensjonariusze na pewno potrzebują spokoju. Ale udało mi się zrobić jedno zdjęcie nie łapiąc nikogo w kadr.

Pałac

Później już miałem towarzysza chcącego być w kadrze więc odpuściłem dalsze próby i powróciłem do Puław drogą najkrótszą, zamierzając nią właśnie ruszyć w dłuższy objazd świata.

Objazd rozpoczął się we wtorek 24 maja. Rower obładowany sakwami. Namiot jeszcze nigdy nie używany. Ruszałem na tułaczkę ale nie bez ludzi. Tych miałem zamiar odwiedzać. Najpierw chciałem odwiedzić kolegę niewidzianego od chyba dwudziestu lat. Obrałem więc kierunek na Nisko. Ale nie bez punktów przystankowych. Musiałem jednak przemknąć do Gościeradowa. Pierwszy przystanek przewidywałem w Salominie Górnym. Ale już w Gościeradowie musiałem wydobyć aparat fotograficzny. Przed kościołem stoi tam bowiem kapliczka z figurą św. Jana Nepomucena. Urzekła mnie.

Nepomuk

Kolejne hamowanie miałem przy cmentarzu parafialnym w tej miejscowości. Ale nie z powodu cmentarza. Obok niego wśród pól zobaczyłem bunkier. Nie wygląda na uszkodzony. Nie wiem czy można do niego podejść. Może kiedyś tam podskoczę by lepiej mu się przyjrzeć choć za takimi budowlami nie przepadam.

bunkier

A dalej… Dalej były tereny wyglądające tak jakby czas się tam zatrzymał dawno temu. Cóż za spokój! Co za dziury w drodze! Przynajmniej do Salomina. Przy samym Salominie pojawia się przyzwoity asfalt. I zaraz widać, która to część jest Salominem Górnym. Wznosi się ta część osady nad całą resztą. Z informacji o cmentarzu wynikało, że będzie się on znajdował na skraju lasu za wsią. Pierwsze pytanie: którego lasu bo są dwa? Drugie pytanie: czy ktoś będzie mógł mi pomóc odnaleźć ten cmentarz? Człowiek koszący trawę przy drodze za ostatnimi zabudowaniami był jedyną osobą której powinienem był pytać. Okazał się być opiekunem cmentarza. Co więcej – cmentarz wcale nie znajduje się na skraju lasu. A przynajmniej nie takim skraju o jakim myślałem. Znajduje się w lesie. Dość blisko głównej drogi ale w zieleni bym go nie zauważył.

Salomin

Opiekun wydawał się zawstydzony tym, że cmentarz jest zarośnięty zielskiem. Zaraz opowiadając o dziejach tego miejsca zajął się plewieniem. Stalowy krzyż i tablica informacyjna to tu dość nowe elementy. Wcześniej mogiły otoczone były drewnianym płotem i na jednej z nich stał drewniany duży krzyż. Najwyraźniej gmina chciała pokazać, że też opiekuje się tym miejscem. Jednak krzyż i tablica to wszystko co tu kiedyś zrobiła. Porządkowanie już pozostawiono dawnym opiekunom. To dzięki nim miejsce nie przepadło bez śladu. Miejsce spoczynku około setki żołnierzy poległych w 1915 roku. Tak przy okazji dowiedziałem się o grobie żołnierza niemieckiego w centrum Zdziechowic. Żołnierza pochowano pod dębem. Dziś jest na mogile kapliczka nie ma za to żadnych informacji o żołnierzu. To być może tak trochę ze złości za czyny jakich okupanci dopuścili się tu podczas II wojny światowej. Ale nikt nie wie czy ten żołnierz też brał w tym wszystkim udział. To miejsce ominąłem ale nie przegapiłem jadąc do Zaklikowa.

Jechałem obładowany sakwami. Trudno jest się tak rozpędzić i jechać z prędkościami do jakich się przyzwyczaiłem. Rower także stracił nieco na zwrotności. Traktowałem ten wyjazd jako swego rodzaju test. Test sakw i bagażników firmy Crosso. Test opon Marathon Plus Tour firmy Schwalbe. Test wytrzymałości całego roweru. I na koniec test własnej wytrzymałości. W tym ostatnim punkcie wiedziałem, że pojadę i na samej woli jechania gdy zabraknie energii. Ale ile tak się da jechać? Wszystko do sprawdzenia.

Bagażniki i sakwy Crosso wybrałem ze względu na bardzo przystępne ceny w porównaniu z produktami oferowanymi w sklepach do których zaglądam najchętniej. No właśnie. W tych sklepach produktów Crosso nie dostanę. Widocznie bojkotują polskich producentów. Opony wybrałem ze względu na najwyższy stopień zabezpieczeń antyprzebiciowych i nie był to najlepszy wybór. Ale o tym przekonałem się trochę później. Rower i jego silnik jakoś się przemieszczały. Tylko brakowało mi tej możliwości szybkiego rozpędzania i szybkiej jazdy. I to nie zmieniło się do samego końca. Bagażniki i sakwy spełniały swoją rolę bezbłędnie od początku do końca. I jeszcze będą używane bo nie uległy zniszczeniu. Choć tylny bagażnik trochę ucierpiał do haków sakw. Zagadnienia te jeszcze będą się pojawiać w tekście. Nie będę pisać osobnego tekstu o przebiegu testów. To nie testy były pomysłem na wyjazd. One pojawiły się tak przy okazji wyjazdu. Pierwszego takiego wyjazdu i jak myślę nie ostatniego.

W Zaklikowie interesował mnie przede wszystkim cmentarz żydowski. Zlokalizowany obok cmentarza rzymskokatolickiego i odnowiony z inicjatywy parafii rzymskokatolickiej. Chciałem to zobaczyć. I zobaczyłem :)

Zaklików

Teren nie jest ogrodzony. Nie jest też zaśmiecony. Macewy nie są pomazane przez wandali. Jest tak inaczej niż w wielu innych miejscach, które dotąd odwiedziłem. Idąc ulicą św. Anny zwróciłem uwagę na kościół drewniany na cmentarzu. Wygląda jak nowy. Ale wcale nowy nie jest. Jest tylko wyremontowany. Nie mogłem się powstrzymać przed sfotografowaniem.

kościół

W tym miejscu rozpoczęły się moje niepowodzenia w realizacji planów. Miałem z Zaklikowa odbić do miejscowości Irena by zobaczyć cmentarz wojenny. Zapomniałem, a już nie chciałem wracać. Postawiłem tylko sobie w pamięci znaczek „Ja tu jeszcze wrócę”. Pojechałem w stronę mostu na Sanie Radomyślu nad Sanem. Tam planowałem zajechać do Zbydniowa by odnaleźć dwa cmentarze z I wojny światowej. Nic z tego nie wyszło. Ogromny ruch na drodze Sandomierz – Stalowa Wola, a ja nie za bardzo wiedziałem w którą stronę mam jechać najpierw by cmentarzy szukać. Znaki miejsc pamięci w Zbydniowie prowadziły mnie do miejsc związanych z kolejną wojną, a nie tego szukałem. I to więc odłożyłem „na kiedy indziej”. Ponieważ wcześniej zapowiedziałem swój przyjazd podając przybliżoną godzinę musiałem się trochę pospieszyć. Zapowiadana godzina już minęła, a ja jeszcze daleko od Niska. Zrezygnowałem więc z szukania: cmentarza wojennego w Agatówce, kwatery z I wojny na cmentarzu w Rozwadowie, cmentarza żydowskiego w Rozwadowie, synagogi w Rozwadowie. Wszystko „na kiedy indziej”. Zawsze dobrze mieć powód by wracać. Zapuściłem się więc w Stalową Wolę by dojechać do Niska. Dopóki jechałem po asfalcie było wszystko OK. Problemy zaczęły się na ścieżkach rowerowych. Okazało się, że moje opony nie są przystosowane do jazdy po kostce takiej samej jaką kładzie się powszechnie na chodnikach. Rower tańczył. Jak później sprawdziłem efekt ten występuje znacznie słabiej gdy nie ma przednich sakw. Z sakwami jest to niezłe ćwiczenie na wzmocnienie mięśni. I wzmacniałem. Tak dojechałem do Niska. I po dwudziestu latach niewidzenia się z kumplem skorzystałem z jego pomocy w rozkładaniu namiotu dotąd nie rozkładanego. I tak w nim nie spałem. Ale przynajmniej wiedziałem jak się z nim później obchodzić. Wiedziałem też, że dobrze zrobiłem nie planując długich odcinków do przejechania z pełnym obciążeniem. Wciąż się uczę :)

Dzień kończył się przy piwie w przydomowym ogródku. Było dużo do opowiadania i do wysłuchania. I może jeszcze będzie.

Ciąg dalszy wkrótce.