25 maja wystartowałem rano z Niska. Przygotowując się wcześniej do wyjazdu określiłem miejsce w którym powinienem poszukać cmentarza żydowskiego. Wg opisów miejsce to było zdewastowane. Częściowo rozkopane (wydobywano piach) i nie oznakowane. Poszukując lokalizacji na zdjęciach lotniczych geoportalu i porównując je z mapami Wojskowego Instytutu Geograficznego z lat trzydziestych wytypowałem miejsce obok jakiegoś dużego budynku z boiskiem. Zakładałem, że jest to szkoła. Cmentarz jak mi się zdawało mógł być obok niej. Teren częściowo porośnięty był chaszczami, częściowo wyglądał na piaszczystą wydmę. Na miejscu okazało się, że w wytypowanym miejscu stoi w tej chwili nowiutki kościół. A ja wcale nie jestem pewien czy dobre miejsce wyszukałem. Lokalizacja zaznaczona na portalu Wirtualny Sztetl jest nieco inna. Może jeszcze się tam kiedyś pokręcę. W planie miałem też odnalezienie synagogi w Nisku. Ciężka sprawa. Nie odnalazłem ulicy PCK przy której ma się ona znajdować. Może zmieniono nazwę ulicy? To też jeszcze kiedyś sprawdzę. Ostatnie miejsce do odwiedzenia w Nisku jakie mi pozostało to kwatera z I wojny światowej na cmentarzu rzymskokatolickim.
Tu już nie było problemu. Choć nie wiedziałem w której części cmentarza szukać zakładałem, że rozrastał się on w kierunku zachodnim i rozpocząłem poszukiwania od części wschodniej. Kwaterę odnalazłem zaraz obok kaplicy cmentarnej. Na terenie cmentarza zachowała się jedna oryginalna stela z nieczytelnym już napisem oraz tabliczka umieszczona na betonowym krzyżu z nazwiskiem jednego z pochowanych tu żołnierzy cesarsko-królewskiej armii. Tabliczkę wykonano na pewno później sądząc po umieszczonych na niej polskich napisach.
Po wizycie na cmentarzu w Nisku przyszedł czas ruszyć w dalszą drogę. Jechało mi się zdecydowanie lepiej niż poprzedniego dnia. Przyzwyczajałem się do obciążonego roweru. Pogoda wciąż sprzyjała. Troszkę pokropiło zanim dojechałem do cmentarza. Później było sucho. Coraz bardziej sucho i coraz więcej słońca. Pierwszy przystanek planowałem zaraz po przejechaniu przez lasy za Niskiem. W Przyszowie. Przy bocznej drodze miałem odnaleźć cmentarz wojenny. Jest przy nim nawet parking. Cmentarz wojenny przylega bowiem do cmentarza rzymskokatolickiego. Oba cmentarze otoczono takim samym płotem. Oddzielone od siebie są płotem drewnianym. Prawdopodobnie jest to pozostałość dawnego ogrodzenia cmentarza wojennego, takie bowiem ogrodzenie zostało opisane w wydawnictwie poświęconym cmentarzom z 1995 roku. Nie dostrzega się już mogił na terenie cmentarza wojennego. Jest za to pomnik.
Wciąż przemieszczając się w stronę Majdanu Królewskiego zajechałem do Bojanowa. Wg opisów i tu jest cmentarz wojenny. Za wsią, przy polnej drodze. Skoro nie przy drodze głównej to trzeba było zapytać kogoś na miejscu. W końcu nie wiadomo z której strony jest „za wsią”. Zagadnięty człowiek wskazał mi kierunek i określił z grubsza drogę dojazdową: „Na skraju lasu w lewo obok leśniczówki. Następnie w prawo jak prowadzi droga i już powinienem widzieć ogrodzenie cmentarza.” Faktycznie Tam je zobaczyłem.
W lasach za Bojanowem już kiedyś byłem. Zdaje się, że większość tej drogi już kiedyś przemierzałem. To musiało być podczas przejazdu z Baranowa Sandomierskiego do Stalowej Woli. Wtedy do Niska nie zajeżdżałem tylko zakręciłem w las tak jak chciały drogowskazy – ku Stalowej Woli. Moje przeczucie powtórki potwierdziły tablice informujące o poligonie wojskowym po jednej stronie drogi. Poligon jest spory i nawet jak się na tabliczki nie zwraca uwagi to w końcu któraś w oczy się rzuci.
Majdan Królewski. Tu chciałem odnaleźć cmentarz żydowski. Nie ma go zaznaczonego na mapie przy urzędzie gminy. Pamiętałem, że powinienem szukać przy drodze prowadzącej do Komorowa. Może nie ten zagajnik wybrałem? Nie wiem. Na pewno nic nie znalazłem i nabrałem tylko wątpliwości co do poprawnej lokalizacji. Pozostawię sobie to zagadnienie do sprawdzenia w późniejszym terminie. Na razie pozostanę na… krzakach.
W Mielcu chciałem pozwiedzać. Tylko Mielca nie znałem i nie wiedziałem jak dostać się w rejony mnie interesujące – bliżej centrum. Nie chciałem za to jechać do Mielca przez Kolbuszową. Nie przepadam za głównymi drogami. Za duży ruch, a sakwy działają przy TIR-ach jak żagle, kierownica jak koło sterowe, ja jak kurek na dachu… No nie aż tak. Nie będzie mi byle podmuch wskazywał drogi. Stawiam opór ale wolę unikać takich sytuacji w których ręce bolą od sprzeciwiania się silniejszym. Dlatego zaraz za Majdanem odbiłem ku Ostrowom Tuszowskim i Przyłękowi. Warto było. Poza małym ruchem samochodów czekały tam na mnie przepiękne łąki umajone kwieciem. Najwięcej kwiatów żółtych i fioletowych. To wszytko z lasem w tle. Choć na tym odcinku droga nie często zagłębiała się w lesie to jednak zawsze było on gdzieś na horyzoncie lub horyzont zasłaniał. W końcu to Puszcza Sandomierska. Drzewa muszą w niej też być.
W Przyłęku ten błogi przejazd się zakończył. Wjechałem na świeżo wyremontowaną szosę do Mielca. Brak utwardzonego pobocza. Strome, i piaszczyste pobocza. I las. Być może jeszcze niedawno były tu utrudnienia i dlatego był mały ruch? Przejechać się dało ale to już nie to samo. Tylko pomnik wystawiony przez budowniczych drogi w latach 1938-39 był tu czymś przypominającym, że nie zawsze tak to wyglądało.
Samego Mielca nie zwiedziłem. Już na wstępie trafiłem na objazd, który skierował mnie na objazd miasta jego obrzeżami. Trochę niepokoiłem się, czy zdążę do Tarnowa jeszcze przed zamknięciem recepcji na campingu. Odpuściłem.
Wyjazd z Mielca w stronę Tarnowa okazał się być czymś bliskim koszmarowi. Ścieżka rowerowa dawała mi pewien komfort gdy droga była zapchana samochodami, szczególnie ciężarowymi ale po wjechaniu nią na most znalazłem się w miejscu, w którym nawet nie było chodnika. Szczęśliwie większość dużych samochodów zjeżdżała z tej drogi w stronę Szczucina. Wydawało się, że jednak jakoś dopedałuję spokojnie do Tarnowa. To było tylko złudzenie. Pogłębił je przejazd przez las gdzie znalazłem kolejną figurę Chrystusa frasobliwego.
Z Radomyśla Wielkiego jeszcze przedzwoniłem na camping. Zdaje się, że po tym telefonie czekano tam na mnie. Przynajmniej takie odniosłem wrażenie gdy po przyjeździe usłyszałem „już jest”. Zanim jednak to nastąpiło musiałem jeszcze przejechać ponad 30 km. I to nie bez problemów. By łatwiej mi było sięgać po mapy i notatki wyciągnąłem je na wierzch i wiozłem ściśnięte zapięciem od sakwy razem ze śpiworem. Na pewno jeszcze tak było w Nowej Jarząbce, gdzie zatrzymałem się przy sklepie. To już był wjazd do województwa małopolskiego. Na bocznej drodze panował straszny ruch samochodów ciężarowych. Wjeżdżały i wyjeżdżały. Wszystko wskazywało na to, że przynajmniej do Lisiej Góry będę musiał znosić ich towarzystwo. Droga była fatalnej jakości – ogromne dziury blisko pobocza, czyli na tej części którą musiałem się poruszać. Rower całkiem dobrze sobie na tym radził i to była zasługa opon. Choć są ciężkie i fatalnie sprawują się na podłużnych rowkach pomiędzy kostkami czy też na ściętych koleinach to tam gdzie nie jechałem po równym zdecydowanie przejazd mi ułatwiały. Dojechałem jakoś do Lisiej Góry i gdy zobaczyłem co się dzieje na rondzie chciałem sprawdzić jak to ominąć. Nie miałem jak sprawdzić. Wszystkie papiery zgubiłem gdzieś na wertepach. Pozostało mi pchać się drogą najkrótszą i o największym natężeniu ruchu. Miło nie było. Ale w Tarnowie rozpoczęła się ścieżka rowerowa. Przy drodze były drogowskazy do campingu. Zgubiłem się dopiero gdy na drogowskazie miałem dwie strzałki: prosto i w prawo. Jak później ustaliłem chodziło o to, że dojechać dalej można było na dwa sposoby. Ja pojechałem jakimś trzecim, pokręconym sposobem. Nie dałbym rady bez pomocy ludzi. Co prawda dość późno dowiedziałem się, że powinienem pytać nie o camping 202 czy camping pod jabłoniami ale o camping koło Parku Strzeleckiego. Ale i tego się dowiedziałem i dojechałem. Pozostało jeszcze tylko odnaleźć najbliższy bankomat bo kartą płacić tam nie można. Wcześniej tylko rozbiłem namiot i się wykąpałem. Dotarłem
Zawsze w obcym mieście błądzę. Nawet już uznałem to za metodę poznawania miasta. Tak było też i w Tarnowie. Ale zacząłem już na początku więc kolejny dzień był już napiętnowany pewnym doświadczeniem. O tym jednak kiedy indziej.
w Nisku nadal istnieje ulica PCK, byc moze jeden z budynkow – odnowiony to stara synagoga ten na rogu przy skrzyzowaniu z głowna ulica wolnosci ale to szczerze watpliwe. to bardzo mała uliczka, wiec moze pan dlatego przeoczył. polozona jest w centrum miasta niemalze.
Jak uliczka jest mała to mogłem jej nie zauważyć. Także na mapach google jej nie widziałem. Budynek będący kiedyś synagogą ma mieć numer 2 przy tej ulicy i od dawna zewnętrznie nie posiada cech, które mogłyby podpowiedzieć jakie było jego dawniej przeznaczenie.
Bardzo podobnie jest w Dęblinie ale tam znalazłem ulicę, znalazłem dom…