Plan wyjazdu powstawał „na szybko”. Wcześniejsze prognozy pogody zniechęcały do wyjazdu, w sobotę meteorolodzy przewidzieli niedzielę bez opadów. Oczywiście w pierwszej kolejności brałem pod uwagę wcześniej niezrealizowane plany. W grę wchodził wyjazd w okolice Kraśnika lub w okolice Milanowa. Kraśnik odpadł z powodu dużej ilości przejazdów po drogach gruntowych – zaraz po deszczu byłoby to bardzo męczące. Pozostał więc Milanów. Po drodze dwa cmentarze z I wojny światowej znajdujące się na terenie gminy Milanów (Okalew i Cichostów). W Milanowie zespół pałacowo-parkowy. Z Milanowa szybki odskok pod Komarówkę Podlaską w celu wykonania zdjęć terenu zajmowanego kiedyś przez kirkut (przy drodze Komarówka Podlaska – Rudno). Dalej miałem przez Parczew przejechać na drugą stronę Lublina zahaczając o cmentarz wojenny w Charlężu. A dalej… dalej nie wyszło, a miały być cmentarze za Piaskami.
Wystartowałem zaraz po 6 rano. Padało jeszcze po 4. A chciałem ruszyć jeszcze przed 5. Dokuczliwy wiatr i wcale nie mały ruch na drodze Puławy – Żyrzyn spowalniały przejazd. Będąc w Sobieszynie zdecydowałem się na przejazd przez Blizocin. Chciałem sprawdzić jak wygląda droga zniszczona przez Wieprz. W ubiegłym roku usiłując przejechać przez zalany odcinek ugrzązłem w mule i żwirze znajdującymi się pod powierzchnią wody. Sądziłem, że już nie ma tam wcale asfaltu. Teraz zobaczyłem, że pozostały jego śladowe ilości. Zdaje się, że sama woda nie dokonała tak wielkich zniszczeń jak jej nurt. Dlatego brzegi Wieprza dochodzącego miejscami do samej szosy są teraz wzmacniane. Remont samej drogi jeszcze trochę chyba poczeka aż zabezpieczy się ją przez podmywaniem przez rzekę. Ogólnie droga jest przejezdna i pewnie nie raz jeszcze nią pojadę. Wolę tędy niż drogą główną Moszczanka – Kock choć tam jest lepsza nawierzchnia.
W Przytocznie powoli popada w ruinę budynek gospodarczy. Nie wiem jakie było jego przeznaczenie. Na oborę nie wygląda. Na zdjęciu jego fragment.
Dalej pojechałem tradycyjnie jak do Wohynia z tym wyjątkiem, że w Suchowoli zakręciłem w stronę Parczewa by zaraz zjechać z tej drogi kierując się na Milanów. W Okalewie odnalezienie cmentarza wydawało się dość proste. Był zaznaczony na mapach. Z daleka widziałem kępę drzew otoczoną polami. Jeszcze dla pewności zapytałem przechodzącą w pobliżu kobietę o drogę. Wskazała mi to samo miejsce, a pytałem o cmentarz wojenny. Wiedziałem więc jak dojechać i gdzie oraz, że na miejscu ludzie też wiedzą co to za miejsce.
Zdjęcie wykonane od strony pobliskiego lasu w kierunku wsi.
Intrygowała mnie informacja umieszczona na stronie gminy Milanów. Podano tam, że jest to cmentarz wojenny z I wojny światowej założony w 1914 roku. Nie słyszałem o działaniach wojennych w tych okolicach w roku 1914. Rzut oka do publikacji „Zabytkowe cmentarze. Woj. bialskopodlaskie” pozwolił mi zrozumieć ten skrót myślowy popełniony przez redaktora strony internetowej gminy. Cmentarz rzeczywiście został założony w roku 1914. Jednak nie jako cmentarz wojenny. Był to cmentarz miejscowej gminy ewangelickiej założonej przez kolonistów niemieckich. Rok po założeniu cmentarza pochowano na nim poległych w walkach żołnierzy. Brak jednak informacji o ich liczbie i formacjach do jakich należeli. Cmentarz użytkowano do celów grzebalnych do roku 1936. Dzisiaj na terenie cmentarza nie sposób odnaleźć ślady mogił. Jest tam tylko część drewnianego krzyża, który przewrócił się zmurszały.
W Cichostowie odnalezienie cmentarza wydawało się trudniejsze. Z dużym prawdopodobieństwem mogłem założyć, że znajdował się on obok wiatraka w pobliżu drogi do Augustówki. Strona internetowa gminy podaje tylko, że jest to cmentarz wojenny z 1915 roku. „Zabytkowe cmentarze” podają tą samą datę i przyczynę założenia ale dodają, że cmentarz znajduje się ok 300 m na zachód od wsi oraz, że jest to cmentarz czynny. Na terenie cmentarza miał też znajdować się nagrobek Wiktora Bolcza poległego 30 września 1939 w walkach z Niemcami. Wiatrak jako punkt orientacyjny nie istnieje. W pobliżu miejsca w którym spodziewałem się odnaleźć cmentarz zapytałem i niego. Zapytałem stojąc pod domem spadkobiercy dawnego wiatraka. Dalej już było łatwiej Dowiedziałem się, że cmentarz należał do ewangelików niemieckich zamieszkujących w Cichostowie. Wskazano mi miejsce w którym znajdował się ich kościół. Sam cmentarz okazał się być zniszczony niemal tak dokładnie jak ten w Okalewie. Tylko na jego rogu znajduje się płyta nagrobna dwóch (a nie jednego) żołnierzy poległych w kampanii wrześniowej.
Na terenie cmentarza zarośniętego akacjami odnaleźć można resztki dawnych pomników nagrobnych. Brak inskrypcji i krzyży, które prawdopodobnie stały się łupem zbieraczy złomu.
Kolejnym punktem przejażdżki był pałac czy dwór w Milanowie. Jest to obecnie siedziba Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych. Projekt pałacu powstał prawdopodobnie w pracowni Lancich (znany jest fakt współpracy ojca i syna, ojciec – Franciszek Maria Lanci – zmarł w roku 1875, syn – Witold Lanci – znany jest w Lublinie jako projektant dworca kolejowego). Pałac wznoszono w sposób pozwalający na zamieszkanie w nim jeszcze przed ukończeniem budowy. Właściciele zamieszkali w części środkowej pałacu podczas gdy nadal trwały prace przy budowie skrzydeł. A kim byli właściciele? Dobra milanowskie jako wiano wniosła Maria Wanda Uruska, córka hrabiego Seweryna Uruskiego. Jej mężem był starszy od niej o 16 lat książę Włodzimierz Światopełk-Czetwertyński. Maria Wanda Światopełk-Czetwertyńska zyskała miano „nieprzejednanej i zawziętej przeciwniczki Rosji”. W Milanowie spędziła ok. 60 lat. Jej mąż, bibliofil zgromadził w pałacu księgozbiór tworzący największa bibliotekę w Królestwie Polskim. Informacje te pochodzą ze strony gminy Milanów.
Pewnie odwiedziny zakończyłbym na samym pałacu gdyby nie miła pani, która pokrótce objaśniła mi przeznaczenie poszczególnych budynków znajdujących się na terenie zespołu pałacowo-parkowego. Dzięki temu nie przegapiłem rządcówki (schronisko młodzieżowe) czy wozowni ze stajnią (biblioteka i sala gimnastyczna).
Po Milanowie nadszedł czas na Komarówkę Podlaską. To tylko 14 km i do tego po w większości dobrej jakości nawierzchni przy umiarkowanym natężeniu ruchu samochodów. Po drodze jest tylko jedna wieś – Rudno. Przed nią rezerwat (prawie 2 km lasu) a dalej Rudno, Rudno i Rudno… i jeszcze mnie to nie zastanowiło, że do Komarówki jechałem przez wieś do której miała prowadzić droga przy której znajdował się kirkut. Ale o tym troszkę dalej. W samym Rudnie zastanowił mnie zabytkowy cmentarz. I to tak mnie zastanowił, że początkowo nie zauważyłem, że znajduje się naprzeciwko cmentarza parafialnego.
Brakowało mi na miejscu wyjaśnienia. Tylko tabliczka przybita do drzewa z informacją, że jest to obiekt zabytkowy. Z pomocą znów przyszły „Zabytkowe cmentarze”. Cmentarz ten powstał w roku 1872 jako cmentarz epidemiczny. Następnie był cmentarzem prawosławnym. Na terenie miały się zachować dwa nagrobki z XIX wieku. Ich nie widziałem ale też nie wszedłem na teren cmentarza.
Wiedziałem, że jadąc przed Rudno będę mijał zabytkowy kościół. Kościół drewniany. I mijałem. Jest jednak teraz remontowany. Najlepiej widać więc rusztowania ale pod nimi brak pokrycia zewnętrznego odsłonił bale drewniane z jakich wykonane są ściany.
Dalej główna droga opuszczała Rudno i jak informowały drogowskazy prowadziła do Międzyrzeca Podlaskiego. A ja nawet nie chciałem dojechać do samej Komarówki Podlaskiej. Zajechałem pod stadion i wykonałem zdjęcia. Potrzebny opis „tu był cmentarz żydowski”.
I teraz chcąc wracać chwilę się zastanowiłem. Skoro ta droga prowadzi do Rudna to dlaczego mam wracać do drogi prowadzącej przez Rudno do Parczewa? Ruszyłem śmiało przed siebie z postanowieniem sprawdzenia jak długa jest ta wieś – bo zdecydowanie wygląda na „ulicówkę”. Faktycznie po pewnym czasie dojechałem do drogi głównej, którą jechałem w przeciwną stronę. Wiem, że mogłem to wcześniej sprawdzić na mapie ale ta niepewność czasami sprawia przyjemność. Kątem oka jeszcze przed wjechaniem w drogę główną dostrzegłem tabliczkę „sołtys” na jednym z domów. Pewnie bym o tym nie pamiętał ale kilka kilometrów dalej znów ją zobaczyłem. Wieś ma ok. 6 km. Wg map składa się z trzech wsi lub sołectw. Więc nie zauważyłem jeszcze jednej tabliczki.
Dojazd do Parczewa nie sprawił żadnych trudności. Nie było też po drodze żadnych niespodzianek. Wciąż tylko zastanawiałem się czy w Parczewie wybiorę odpowiednią drogę. Tak się składa, że chociaż do Parczewa parokrotnie dojeżdżałem drogą 813 to nigdy nią nie wyjeżdżałem. Teraz też odruchowo chciałem zakręcić przy kościele. Znaki jednak pokazywały, że się mylę. Udało mi się więc nie zabłądzić i wyjechałem drogą przy której znajduje się cmentarz wojenny w Tyśmienicy i pomnik „telewizyjny” w miejscu śmierci Bogusława Ejtminowicza.
W Ostrowie Lubelskim zwolnic trzeba było tylko na zakręcie. Droga którą jechałem nie dochodzi do samego miasta. Można więc powiedzieć, że Ostrów Lubelski ominąłem. Dalej był tylko las i Kaznów z cmentarzem wojennym. Zatrzymałem się na końcu wsi. Drogowskaz z napisem „Łucka 12″ nic mi nie mówił ale coś mi nie pasowało. Chciałem pojechać do Serników. Jadąc dalej prosto na pewno dojechałbym… do Lubartowa. Nie obeszło się bez mapy. Nie pamiętałem, że zaraz za Sernikami jest Łucka. Ale pamiętałem, że będę miał boczne drogi do Nowej Wsi w której wg wykazu cmentarzy wojennych OW PTTK w Chełmie znajduje się cmentarz wojenny (nie wiem tak do końca czy odnalazłem jego pozostałości), a w samych Sernikach droga do Nowej Woli, gdzie znajdują się dwa cmentarze wojenne (a były kiedyś trzy, gdy wieś nazywała się Ruska Wola). Chyba już trochę dziwnie nauczyłem się tej topografii. Ale jechałem zobaczyć kolejny cmentarz. Tym razem w Charlężu, za Jawidzem z którego najczęściej jeździłem w stronę Niemiec i dalej Garbowa (o… tam też jest cmentarz wojenny). Najpierw jednak Charlęż. Zapamiętałem po obejrzeniu przed wyjazdem map, że powinienem wjechać w drugą drogę w lewo. Proste, gdy nie zauważy się innych dróg biegnących w lewo. Miałem więc mały problem ale okazało się, że wystarczy liczyć tylko te drogi przy których znajdują się domy mieszkalne, a ich nawierzchnia jest wyasfaltowana. Cmentarz znalazłem za zabudowaniami. Z daleka widać było tylko wysokie, stare drzewa. Liczyłem na to, że na miejsce doprowadzi mnie czerwony szlak rowerowy ale ten nie odstępuje do głównej drogi biegnącej przez wieś.
Cmentarz skromny. I zadbany. Są tu także dowody pamięci. Zupełnie inaczej niż widziałem wcześniej na lubelskim Podlasiu.
Z powodu późnej godziny i nisko wiszącego już słońca zrezygnowałem z objeżdżania Lublina od południa. Następnego dnia miałem być rano w pracy. To jednak nie sobota gdy można sobie pozwolić na więcej ze świadomością, że w niedzielę się pośpi. Do Puław dojechałem ok. 21. Licznik pokazał 250 km. I jeszcze parę godzin nie było szans na szybkie uśnięcie. Rozkręcony przez całodzienne pedałowanie powoli, bardzo powoli zwalniałem.