Snułem się popod chmurami

Dotarłem wreszcie do grodziska w Giżycach. Prawie.
To był bardzo wietrzny weekend. Sobotę przesiedziałem czekając na poprawę pogody. W niedzielę już nie mogłem usiedzieć. Żeby nie dać się wiatrowi postanowiłem jechać w miarę możliwości drogami osłoniętymi przed wiatrem. No i nie daleko. Nie wiedziałem na ile starczy mi sił. Celem miały być Giżyce. Nigdy nie są po drodze. Chyba żebym zdecydował się na przejazd przez nie do Kocka. Ale robiłem to może 2 razy przez ostatnie lata.

Wybrałem trasę przez lasy do Bałtowa. Wiatr dokuczał mi tylko przez odcinek Bałtów – Borysów. W Bałtowie zainteresował mnie budynek szkoły. Czy zawsze był szkołą? Lubię łamane dachy.
Bałtów
Potem znów zmagania z wiatrem i śniegiem na odcinku Żyrzyn – las na drodze do Baranowa. Udało się :)
W Baranowie wciąż remontują kościół. Teraz jakby bardziej niż zimą.
Baranów
Po przejeździe do Sobieszyna już zakładałem, że już będzie tylko lepiej – do powrotu.
Kościół w Sobieszynie w słońcu, choć już pod chmurami z których wkrótce spadł znów śnieg.
Kościół w Sobieszynie
Obowiązkowo zajechałem i do pałacu. Powiat chyba miał go remontować. Ale chyba jeszcze nie teraz.
Brama pałacu
Nic się nie zmieniło. Szczęśliwie na złe też się nie zmieniło.
Pałac w Sobieszynie
Odpuściłem sobie przejazd przez Blizocin. Chyba jeszcze nie zrobili tam drogi zniszczonej w zeszłym roku. Zamiast tego pojechałem wyremontowaną drogą do Kocka. Jedzie się całkiem przyjemnie i pierwszy raz jechałem bez sygnalizacji świetlnej. Chyba do jej obecności już zdążyłem się przyzwyczaić. Przez dwa lata miałem na to czas. Ale po nowej nawierzchni pomyka się tak miło, że aż szkoda było zjechać na drogę do Jeziorzan. A tam Wieprz rozlany szeroko – jak to wiosną.
Wieprz w Jeziorzanach
Zaskoczyła mnie obecność dzikich gęsi. Nie sądziłem, że zostają tu na dłużej, a nie tylko tak przelotnie.
Gęsi
A było ich całkiem sporo. I przy moście, i w Węgielcach, i w Giżycach. Nawet jak ich nie widziałem to było słychać gęganie. Ale nie dawały do siebie podejść. Raczej uciekały. Zostawały tylko łabędzie i bociany.
W Giżycach bez problemu teraz odnalazłem grodzisko i… Dlaczego nie wpadłem na to sam, że dojście może być zalane wodami Wieprza?
Grodzisko w Giżycach
Pozostał mi jeszcze powrót do Puław. Wiatr dmuchał jak chciał ale już przynajmniej nie padało. Na drzewach co jakiś czas widziałem znaki szlaku rowerowego – pomarańczowe. W Górze Kalwarii tak oznakowali szlak sami rowerzyści. Kto tutaj wytyczał szlak? Nie wiem. I tak zaraz za Rawą go opuściłem. Jeszcze tylko na końcu wioski zatrzymałem się przy kapliczce.
Kapliczka w Rawie
Nie zatrzymałem się bez powodu. Wiele jest podobnych kapliczek ale albo mają zamurowane boczne otwory albo nie mają w środku figurki. A mi się spodobał widok z profilu – może bez tych chmur i słońca bym nie zwrócił uwagi.
Figurka
W Michowie miałem do wyboru dwie drogi. Do Kurowa lub do Baranowa. Wybrałem Baranów. Skoro jechałem do niego pod wiatr liczyłem na wietrzną pomoc w powrocie. Ale zanim dojechałem nieźle mnie jeszcze wiatr potargał. Zaczęły mnie też boleć mięśnie. Pewnie dlatego, że choć lekko kręciłem to jednak starałem się robić to szybko. Do takiego trybu jazdy nie jestem przyzwyczajony. Ale przecież jazda to prawie zawsze jest walka z własną słabością. Uparłem się i jechałem. I od Baranowa do Żyrzyna wiatr mi pomagał. Dalej czasami też. Ale w lesie już się go prawie nie czuło. Tylko bliżej Zakładów Azotowych drogę zryły quady. No i ktoś „oznakował” drogę.
Znak
Już bliżej Puław przypomniałem sobie że nie mam żadnego tegorocznego zdjęcia z zawilcami. Zanurzyłem więc aparat w kwiatach.
Zawilce
I już dzień się kończył. Ale przynajmniej go nie przesiedziałem. Jeszcze będę musiał powtórzyć wyskok do Giżyc. Jak będzie sucho.