Pierwsze jaskółki tego nie zobaczą

Inauguracja zwykle odbywała się na trasie Puławy – Solec nad Wisłą. Ale klimat się zmienia więc i zwyczaje nieco mi zawirowały. Tydzień temu skoczyłem do Sadurek przyjrzeć się dokładniej żeliwnym schodom przy tamtejszej kolejowej wieży ciśnień. Wiatr dał mi w kość. Skróty przez pola nie wchodziły w grę – zimowe błoto. Przejechałem 82 km i byłem wypompowany jako po 200. To też wina zimowego zasiedzenia. Teraz trzeba powoli i delikatnie odbudowywać kondycję. Łatwo jest przesadzić i jechać na oparach „silnej” woli. Szczegół ze schodów który szczególnie mnie interesował sfotografował wcześniej Michał. A ja choć byłem tam wcześniej zupełnie go nie zauważyłem.

W pierwszą sobotę marca nie wiedziałem dokąd pojadę. Pomysłów było kilka. Wspomniany wcześniej Solec. Jeziorzany z rozlewiskiem Wieprza. I drewniane kościoły między Pionkami i Radomiem. Wypadło na Jeziorzany. Gęsi nie będą czekać. Mapka z trasą poniżej.

Wyświetl większą mapę
To wciąż jeszcze zima i wciąż jeszcze poniżej 100 km. Niewiele też się działo po drodze. Wiatr dokuczał ale dało się to jakoś przeżyć. Nie brałem okularów by oczy nałykały się słońca. Owady jeszcze nie latają więc można. Jaskółki padły by jeszcze z głodu. A i noce mroźne. Po przejechaniu przez Michów nie po raz pierwszy i nie ostatni zastanawiałem się czy kiedyś wreszcie spenetruję tamtejszy las by choć spróbować odnaleźć macewy tam podobno wywiezione po zdjęciu z chodników. Teraz na to jest za mokro.
Rozlewisko Wieprza jest częściowo zalane i częściowo zamarznięte. Jeziorzany są na swoim miejscu od paru wieków – za błękitem nieba w wodzie.

Myślałem wcześniej o zakupie aparatu z obiektywem pozwalającym fotografować w dużym zbliżeniu. Co roku pod koniec zimy o tym myślę i na myśleniu poprzestaję. Tym razem gęsi odpoczywały daleko od mostu. Coś tam było widać ale słychać ich gęganie było bardzo dobrze. Wygęgują wiosnę.
Obawiałem się trochę, że będę musiał przejechać do Przytoczna i do Sobieszyna pedałować ruchliwą drogą. Na szczęście w Blizocinie już zakończono remont drogi. W zeszłym roku Wieprz odciął część mieszkańców tej wsi. Zniszczył drogę. Nawet próbowałem przejechać ale tylko przemoczyłem buty po ugrzęźnięciu w czymś co rzeka naniosła na jezdnię i przykryła wodą. Teraz ten odcinek jest podwyższony i zabezpieczony. Utracił przez to pewien urok starej drogi. Ale na pewno jest to ułatwienie dla mieszkańców Blizocina.

Prawie wszystko się zmienia. Ale Wieprz nadal płynie tuż przy drodze. Teraz jeszcze w głównym korycie był częściowo zamarznięty.

Stawy bliżej Sobieszyna jeszcze są skute lodem.

W samym Sobieszynie, w pałacu nadal nie widać by ruszyły prace remontowe. Już do niego nie podjeżdżałem po błotnistej drodze. Pognałem dalej przez Ułęż, Żabiankę, Białki (jedne i drugie) do Sarn. Ale przed samymi Sarnami sięgnąłem po aparat. Uderzyła mnie głęboka żółć pociętych drzew w lesie.

Dopiero po przejechaniu przez ruchliwą jak zawsze „szosę warszawską” mogłem odpocząć od wiatru. Zaczął mi nawet trochę pomagać w jeździe. Dość szybko więc znalazłem się w Bobrownikach. Chwila odpoczynku na moście połączona z obserwacją nurtu rzeki opływającego lodowe bloki i dalej w drogę. Do Puław już było tylko 20 km. Pojechałem tradycyjnie wzdłuż torów i dalej ulicą Gołębską. Nie ryzykowałem przejazdu leśną drogą. Jeszcze jest na to za mokro. Za to przy nowym moście zjechałem na nową promenadę. To znacznie przyjemniejsze niż jazda ulicą Dęblińską. To kolejna ścieżka rowerowa ułatwiająca wyjazd i przyjazd do miasta. Tylko w stronę Kazimierza jest to trudne. Poniżej widoczek z promenady. Zdjęcie zrobione w ostatnią niedzielę lutego. Jeszcze lód królował na Wiśle.

koziołek

przy drodze stał koziołek
jego głowę wieńczyły młode rogi
w ciemności przyglądał się przejeżdżającemu rowerowi
duże ciemne oczy odbijały światło lamp
po moim rzuconym do niego – cześć
potrząsnął głową z porożem
cześć – było nie na miejscu w tych okolicznościach
milczenie bardziej pasowało
obaj byliśmy dla siebie nawzajem nocnymi zjawami
ja duch
i on duch

Wycieczka na dno piekieł. Ludobójstwa.

Autorzy książki Eksperymenty w myśleniu o Holocauście. Auschwitz, nowoczesność i filozofia przytoczyli twierdzenie francuskiego filozofa Philippe’a Lacoue-Labarthe’a, że Auschwitz jest cezurą wyznaczającą nową epokę w dziejach Zachodu. Chodzi o to, o czym już dawno śpiewał Dezerter. Zamieszczam tu wersję Masala Soundsysytem zamieszczoną w dwupłytowym wydawnictwie Nie ma zagrożenia jest Dezerter.

Autorzy tej książki (Alan Milchman i Alan Resenberg) zacytowali też Richarda L. Rubensteina, który w swojej wydanej w 1987 roku pracy napisał:

Z upływem czasu coraz bardziej jasne staje się to, że dotychczas niedająca się przełamać moralna i polityczna bariera w historii cywilizacji zachodniej została z powodzeniem pokonana przez nazistów w czasie II wojny światowej i że od tej pory systematyczna, biurokratycznie administrowana zagłada milionów obywateli lub poddanych będzie możliwa i pozostanie pokusą dla rządów. […] Auschwitz rozszerzyło nasze wyobrażenie o możliwości używania przemocy przez państwo.

Nie bez powodu wciąż przewija się określenia "Zachodu". W ten sposób przechodzi się obok tragedii Ormian i obok gułagów. Pomija się też czystki etniczne na ziemiach ukraińskich podczas II wojny światowej. Różnica jest istotna. Auschwitz "uprzemysłowiło" zabijanie. Dla Eichmanna Zagłada była jedynie problemem logistyczny. Miał zapewnić sprawne dostawy "surowca" dla fabryk śmierci. Z jego słów wynikało, że nie interesowało go co i po co pociągi przewoziły. Otrzymywał zapotrzebowanie na dostawę i ją realizował. To dlatego obserwująca jego proces Hannah Arendt pisała o banalności zła. Nie ma bowiem w słowach Eichmanna nienawiści rasowej, masowych mordów, cierpienia, odrazy. Jest tylko realizacja zadań. Biurko jest areną walki o życie, która dla urzędnika była czymś zupełnie obcym, nieznanym.

Obaj Alanowie eksperymentują z myślą Martina Heideggera, który pisał, że przeszłość, teraźniejszość i przyszłość stanowią kontinuum. Dziwnie brzmi tu głos Ernesta Noltego, który twierdzi, że jest uczniem Heideggera i twierdzi, że przeszłość należy zostawić historykom, bez wiązania jej z teraźniejszością Niemiec i Niemców. Ale Nolte to pisał już po Szoah.

Elie Wiesel w 1970 roku napisał:

Nikt się niczego nie nauczył, Auschwitz nie posłużyło za ostrzeżenie. Szczegóły możecie znaleźć w swych gazetach codziennych.

Ludobójstwo jest bowiem już stałym elementem życia i polityki. Życie przestało być świętością. I słowa Michela Foucaulte’a o niemożności stosowania przez współczesne państwo kary śmierci gdy to samo państwo postrzega siebie jako opiekuna życia nie traci na wartości tylko wtedy gdy ludobójstwo potraktuje się jako odrzucenie przez to państwo całych społeczności jako zbędnych, wrogich, uciążliwych. III Rzesza tak odrzuciła Żydów. To samo spotykało mieszkańców Kambodży, Bośni czy Rwandy. W tym ostatnim przypadku ciekawie wyglądają oficjalne relacje. W kraju podczas ludobójstwa znajdowały się siły ONZ. Ich mandat nie pozwalał na interwencję zbrojną. Masakry organizowane były przez rządzących. Do tego celu wykorzystywano armię i środki masowego przekazu. Nieprawdą jest obraz przedstawiający dzikusów latających bez celu z maczetami. Działania uczestników masakry były sterowane odgórnie. Interwencja Francji nie powstrzymała masakry ludu Tutsi. Francja powstrzymała Hutu przed zemstą. Misja cywilizacyjna i kulturalna Zachodu jest tylko mitem. Świat już nie jest dziki. Oswoił się. Także z doświadczeniem Holocaustu.

W 2008 roku ukazała się książka Grzegorza Kołacza zatytułowana Czasami trudno się bronić. Uwarunkowania postaw Żydów podczas okupacji hitlerowskiej w Polsce. Autor stara się odpowiedzieć na pytanie: dlaczego Żydzi się nie bronili? Ale już na wstępie warto zaznaczyć, że pytanie to mija się z prawdą. Bronili się. W obozach i gettach były powstania zbrojne czy bunty. Choćby w Poniatowej. Ale być może w wyniku barier i działań socjotechnicznych ta wiedza stała się znana tylko historykom? Obraz powszechnie znany to uległość całej masy represjonowanych. To stereotyp. Grzegorz Kołacz opisał jakimi metodami posługiwali się okupanci by postawić bariery pomiędzy Żydami i resztą społeczeństwa. Byli skuteczni. Odnieśli sukces. Po dziś dzień mogliby świętować swoje zwycięstwo. Ale faktem jest, że Żydzi rzadko bardzo mogli liczyć na pomoc chrześcijan. Efekt taki uzyskano między innymi poprzez selektywne stosowanie represji. Zawsze wprowadzano podział na Żydów i nieŻydów. Cierpiący widzieli, że ci drudzy mają lepiej. A że cierpieli na przemian raz jedni raz drudzy już umykało obserwatorom choćby dlatego, że stawiano zasłaniające to mury.

Opracowanie Grzegorza Kołacza pokazuje pewien wycinek Zagłady. Ważny. Ale nie jest to całość. Inni autorzy wspominają też o religijnym uwarunkowaniu religijnej części społeczności żydowskiej. Cierpienie przybliżało nadejście Mesjasza. Do tego dochodził brak wiary w coś tak absurdalnego jak Zagłada. Absurdalnego z czysto ekonomicznego punktu widzenia. Sami okupanci zdawali się wątpić początkowo w celowość eksterminacji – też z tego powodu. Odkryli bowiem, że na ziemiach zajętych we wrześniu 1939 roku rzemiosło i handel w większości są domeną mniejszości żydowskiej. Bywało, że Polacy sami zapewniali Niemców, że sobie poradzą bez rzemieślników żydowskich. Tym samym pozwalali na eksterminację i w niej uczestniczyli. A maszyna do zabijania pracowała pełną parą. Także za sprawą sprawnej administracji przygotowującej transporty ludzi i niezbędnych gazów produkowanych przez poprzednika Basf’u.

Państwo zawsze może sprawić, że zbrodnia będzie zgodna z prawem. Przynajmniej od II wojny światowej.

Wycieczka na dno piekieł. Wstęp

Alina Cała w książce Wizerunek Żyda w polskiej kulturze ludowej nakreśliła nie tylko obraz Żyda ale też podała cechy obcego w kulturze ludowej. Tajemniczość. Kontakty obcych z diabłem. Zakazy łączenia się obcymi. To pewne wyróżniki. Jednocześnie spotkanie z obcym mogło przynosić szczęście. Żydzi jako znani obcy nie byli powszechnie znienawidzeni. Nawet osoby posługujące się stereotypami antysemickimi w charakteryzowaniu Żyda potrafią zupełnie inaczej (niestereotypowo) opisać swoich sąsiadów – Żydów. Zwracano uwagę nie tylko na wygląd. Cechą dostrzeganą była religijność. Zdarzało się, że Żydzi znający zwyczaje chrześcijan napominali ich gdy ci postępowali wbrew zwyczajom religijnym. Znano powszechnie gorliwość wiary Żydów. Rzadziej wspominano o zeświecczonych członkach tej społeczności. Nie wyróżniali się. Ochrzczeni tracili często swą obcość. Tak jakby wyznawana religia stanowiła czynnik determinujący przynależność do społeczności. I tak było i jest. Przeraża jednak obojętność chrześcijan w obliczu koszmaru przyniesionego przez okupantów podczas II wojny światowej. Mit bogactwa Żydów często określał postępowanie wobec prześladowanych. Powszechna była wiedza o zagrożeniach związanych z przechowywaniem Żydów. Człowieczeństwo nie zawsze było udziałem obcych. Dlatego może nie zawsze przykazania religijne mogły być motywem udzielania pomocy prześladowanym.

Sądziłem podczas lektury, że przejawy obojętności i interesowności są dnem piekła antysemityzmu ludowego. Ale przecież przenikał się on u wielu osób z antysemityzmem nowoczesnym. Ten powstał w świecie kultury nazywanej wyższą. I ten antysemityzm pokazała Maria Janion w Bohater, spisek, śmierć. Wykłady żydowskie. To jest drugie dno tego piekła. Może nie ostatnie? Z tej mieszaniny ludowo intelektualnej wykluły się stwierdzenia zebrane razem przez Jacka Dukaja w opowiadaniu Przyjaciel prawdy. Dialog idei:

Żydzi są przebiegli. Żydzi są bogaci. Żydzi są chciwi. Żydzi są inteligentni. Żydzi są najlepszymi lekarzami, prawnikami, bankierami, Żydzi są najlepsi. Żydzi są najgorsi, tchórze i kłamcy, i niszczyciele. Żydzi są najbardziej twórczy, w nauce i sztuce. Żydzi nie potrafią walczyć. Żydzi od pół wieku gromią Arabów. Żydzi zamordowali Chrystusa. Chrystus był Żydem. Żydzi nienawidzą Polaków. Polacy nienawidzą Żydów. Żydzi rządzą światem.

Zabrakło ludowego: Żydzi są leniwi. Żydzi są pracowici.

Tak przy okazji to w piątek 17 lutego ukazała się w prasie informacja, że w Poznaniu zawiśnie tablica informująca wiernych, że Żydzi nie wytoczyli krwi z hostii. Tablica jest przedmiotem sporów ponieważ ludzie wierzą, że było inaczej. Mity polegają na wierze. Wiara nie potrzebuje logiki ale chętnie z niej korzysta gdy nie znajduje w niej zaprzeczenia dogmatów. Same mity zaś mają tą zaletę, że mogą sobie swobodnie zaprzeczać bez obawy o to że się nawzajem poobalają. To przecież kwestia wiary. I w takich wypadkach nie używa ona logiki.

Maria Janion rozpoczyna od postaci Berka Joselewicza i jego pułku konnego. W okresie międzywojennym podważano istnienie tego pułku. Jednym z twierdzeń (logicznych oczywiście) było to, że nie można tak szybko nauczyć ludzi jazdy konnej. Berek Joselewicz jednak z tym chyba nie miał kłopotów skoro w młodości trudnił się między innymi ujeżdżaniem koni u handlującego końmi członka rodziny. Tchórzliwym Żydom zapomniano, że zabraniano im nosić broni. To zabranianie nie było chyba prewencyjne. I nie chodzi tylko o tradycję Machabeuszy. Żydzi bronili się w średniowiecznych miastach niemieckich. Bronili siebie i innych w kresowych stanicach i miasteczkach – tam to nawet było ich obowiązkiem. Rzeź Pragi w której wyginęli niemal wszyscy żołnierze pułku Berka stała się na długie lata symbolem dla Polaków. Z 7 tysięcy mieszkańców podobno 5 tysięcy było Żydami. Tak krew mogła połączyć. Zamiast tego przezornie przemilczano ofiary żydowskie. Bo antysemityzm był zbyt powszechny. Odczuwał go Berek w wojsku. Odczuwały go następne pokolenia. I to może jeszcze bardziej. W 1830 roku uchwalono pobranie podatku od Żydów na potrzeby walk w zamian odmawiając im przyjęcia do wojska. Pieniądze były ważniejsze. Weterani służący wcześniej pod rozkazami Berka byli odsyłani do domów. Nie byli potrzebni. Bo Żydzi są tchórzliwi. Są o tym przecież nawet piosenki ludowe. A czym jest wobec tego bohaterstwo? Czy to tylko walka i śmierć na polu bitwy? Maria Janion cytując Marka Edelmana twierdzi, że bohater nie jest tylko wojownikiem. Ale romantyzm mamy we krwi. Bohater romantyczny to wojownik.

Trudno mówić o tym, że ktoś dzierżył palmę pierwszeństwa w szerzeniu swoich fobii i nienawiści. Oskarżenia rzucano przeciwko Żydom i podczas Rewolucji Francuskiej (masoni mieli wywołać rewolucję, a sama masoneria miała być tworem żydowskim lub być przez Żydów opanowana) i podczas obrad polskiego Sejmu Wielkiego. Maria Janion nie wspomina o wcześniejszych żądaniach szlachty, tych z XVIII wieku. Domagano się wtedy uchwalenia zakazu osiedlania się Żydów na Mazowszu. Argument wciąż był ten sam. Obawiano się, że społeczność żydowska stanie się na Mazowszu większością. Bez wątpienia echo tych głosów pojawia się w pismach Staszica i twórczości Norblina. Bo były to argumenty mieszczan dążących do emancypacji. Zyskując prawa dla siebie mieszczanie nie zgadzali się na równouprawnienie Żydów. Bo w wyznawcach judaizmu dostrzegali dla siebie największe zagrożenie. W końcu to miasta były główną areną walki ekonomicznej mieszczan i Żydów. Obie te grupy stanowiły w Rzeczypospolitej osobne stany (choć Żydzi raczej nieformalnie, gdyż nie mieścili się w średniowiecznym systemie stanowym).

W XIX wieku szlachta jednak miała jeszcze uprzywilejowaną pozycję. Pracujący szlachcic jeszcze po 1830 roku był kimś zdeklasowanym. Emancypacja mieszczan trwała niemal pełny wiek XIX. Przez oświecenie, romantyzm po pozytywizm. Czy tu należy szukać korzeni antysemityzmu wyartykułowanego przez Dmowskiego? Wincenty Krasiński? Opublikował antysemicką broszurę. Zatrudniał jako nauczyciela dla swojego syna znanego antysemitę podającego się za znawcę Talmudu włoskiego pochodzenia księdza Alojzego Ludwika Chariniego. Charini także publikował dzieła antysemickie. Jego wychowanek i syn generała Wincentego rozszerzył antysemickie fobie poza dotychczasowy zakres obejmujący wiernych judaizmowi. Za groźniejszych Żydów, bo ukrytych uznał przechrztów. A oddziaływanie jego największego dzieła – Nie-Boskiej komedii trwa do dziś. Stereotyp zyskał pierwiastek żeński. Choć dość dziwny. W ujęciu Krasińskiego oznacza to rozwiązłość seksualną. Czyżby jakieś skrzywienie wychowanka księdza? Ale też się przyjęło. I podstępność. Bo zdaniem Krasińskiego chrzest w przypadku Żyda jest tylko maskaradą. Żyd Żydem jest zawsze. Podobno Krasiński miał nieszczęście spotkać parokrotnie Krysińskiego – bogatego neofitę pochodzenia żydowskiego. Zawsze pisało o nim z odrazą. I chyba zazdrościł.

Zupełnie inaczej do wyznawców judaizmu podszedł Adam Mickiewicz. Nie mógł być jednak autorytetem dla Krasińskiego. Miał żonę z rodu frankistów. A to oznaczało, że w oczach Krasińskiego Mickiewicz był już skreślony bo wpadł w sidła przechrztów. Nie wiadomo czy Krasiński znał później upubliczniane podejrzenia co do frankistowskich korzeni matki Adama Mickiewicza. Zresztą potomkowie wyznawców Franka najczęściej starali się ukrywać swoje pochodzenie. To też rodziło podejrzenia u miłośników teorii spiskowych. Tak jak wszystko co ukryte choćby za kurtyną obcego im sacrum. Mickiewiczowi wyretuszował biografię syn. Filosemityzm został wyparty by stworzyć postać patrioty który jak nakazała tradycja romantyczna musiał być katolikiem – taka pochodna kontrreformacji, która w XVIII wieku z protestantów czyniła większych diabłów niż z wyznawców judaizmu. Krasiński bał się wallenrodyzmu przechrztów. Mickiewicz wierząc w posłannictwo Towiańskiego chciał stworzyć nową religię z chrześcijaństwa i judaizmu.

Tu wtrącę że wspaniałą książką o środowisku towiańczyków jest powieść György Spiró Mesjasze. Jej głównym bohaterem jest pochodzący z Wilna Gerszon Ram.

Pod koniec życia Mickiewicz udał się do Turcji by stworzyć żydowski legion. Utarło się że był to legion polski. Oddział składający się z Żydów faktycznie wchodził w skład jednostki dowodzonej przez Sadyka Paszę (Czajkowskiego – przyjął islam podobnie jak Józef Bem by kontynuować karierę wojskową dostępną w Turcji tylko dla muzułmanów). Większość ochotników tworzących oddział żydowski służyła wcześniej w armii carskiej. Byli to jeńcy, którzy otrzymali wolność w zamian za służbę w armii tureckiej. Ale byli też ochotnicy z Bałkanów. Wśród nich też marzyciele. Marzyło im się państwo żydowskie. Wśród nich ojciec Teodora Herzla. To taki kawałek historii niezrealizowanej. Niedokonanej i zapominanej. Wrócę jednak do początku książki Marii Janion. Już w czasach Tadeusza Kościuszki ścierały się dwie wizje patriotyzmu i pojęcia obywatelstwa. Jedna – ta Kościuszki – była klonem systemu amerykańskiego. Obywatelstwo nie było wiązane z religią. Państwo było wieloetniczne, a naród nie był pojęciem etnicznym. Inaczej widziała to większość ówczesnych. Przebąkiwano i chłopstwie jako części narodu polskiego. Ale na pewno nie akceptowano judaizmu wewnątrz narodu, którego rdzeniem miał być Kościół. Żydzi wypadli poza nawias walk narodowych na życzenie Polaków-katolików. Gdy na przełomie XIX i XX wieku dochodziło do wielu konwersji na chrześcijaństwo i asymilacji Żydów dostrzeżono, że powstaje w RP kolejny naród. Obok Polaków i Żydów kolejnym narodem był naród Żydów zasymilowanych. Nie akceptowało ich żadne z tych dwóch środowisk. Używane w międzywojniu określenie Polak wyznania mojżeszowego było więc określeniem innej narodowości. Nie oznaczało dopuszczenie do wspólnoty narodowej. Także Polak-katolik pochodzenia żydowskiego był osobną kategorią ale nie ujmowaną w spisach. Wspólnota pozostała dla jednych w sferze marzeń dla innych stanowiła groźbę Judeo-Polonii – państwa w którym Żydzi też mieliby coś do powiedzenie.

Śmierć w wykładach Marii Janion to temat osadzony w czasie Zagłady. Napiszę o tym kiedy indziej.

Myślę sobie, że…

Przez ostatnie tygodnie drążę temat antysemityzmu. Szukam odpowiedzi na pytanie o jego podłoże. Przyczyny. I pewnie zabrnąłbym w opisach poszczególnych przypadków i teorii rasowych gdybym nie zaczął teraz czytać książki Aliny Całej Wizerunek Żyda w polskiej kulturze ludowej. Już we wstępie na talerzu podała mi pod nos możliwą odpowiedź. Już wcześniej na jej pracę powoływali się inni autorzy. A ja tą książkę wciąż odkładałem na później. Teraz ledwo zdążyłem przeczytać wstęp i jakbym w łeb obuchem dostał. Rozdział pierwszy tej książki ma tytuł taki jakiego szukałem po księgarniach: Obcość jako kategoria kultury. Właśnie obcość. Alina Cała zauważyła prowadząc badania terenowe, że obecność Żyda w kulturze, a wręcz jego wszechobecność dowodzi jego znaczenia. Nawet fizycznie nieobecny wciąż jest obecny w świadomości ludzi. Jest stereotypem. Stereotypem potrzebnym społecznościom do samookreślenia. Bo swoją tożsamość zyskujemy poprzez porównanie z "obcym".

Postrzeganie inności pełniło (..) integrującą rolę, sprzyjało ujednoliceniu zwyczajów.

A kilka wierszy dalej:

To nie narzucająca się obecność rozmaitych zbiorowości ludzkich implikowała odczucie obcości, lecz sama istota własnej kultury i psychiki: gdyby nie było różnic, wymyślono by obcego. Może nim zostać niemal każdy i wszystko: grupy różne językiem (np. Litwini), religią (jak Świadkowie Jehowy lub Badacze Pisma Świętego), zwyczajami (np. Górale lub Mazurzy), pochodzeniem etnicznym (np. "holendry"), społecznym (stereotyp szlachcica). Obce mogą być grupy zawodowe: lekarz, kowal, garncarz, kominiarz, handlarz, wędrowny dziad, ksiądz lub zakonnica. Obcymi bywają mieszkańcy sąsiedniej wioski, czasem nawet części tej samej wsi. Te same uczucia budzić może "dziwny" sąsiad, mieszkający tuż obok, kaleka, chory psychicznie, nawiedzony, świętobliwy lub ktoś, kogo opinia społeczna uznała za (pozytywnego lub negatywnego) bohatera.

Uff… Dotarło do mnie nagle, że świadomość zyskujemy nie poprzez wykształcenie tylko przez własne doświadczenie. Mowgli też wiedział, że nie jest wilkiem (a raczej Kipling wiedział że taki kit nie przejdzie). A że zawsze istnieją jakieś wyjątki to jest nim na pewno pojęcie normalności. Powszechnie obowiązująca norma nie jest zdefiniowana. Najprościej ją można opisać jako przeciwieństwo nienormalności. Ta też nie jest zdefiniowana. I oba te pojęcia zdefiniowane być nie mogą. Tylko w tym stanie jest możliwy rozwój, ewolucja, zmiany w kulturze. Zachowania normalne jeszcze dwieście lat temu mogą dziś być powodem izolacji i leczenia psychiatrycznego. Funkcjonujemy we wciąż zmieniającym się świecie, mówimy zmieniającym się językiem, nabywamy wciąż nowych przyzwyczajeń porzucając inne. Ale zawsze określamy swoją tożsamość porównując się z "obcymi". A obcymi zawsze są ci, których sami za takich uznamy.

Ta obecność słabnie. Już kilka pokoleń nie zna Żyda. Szukamy więc innych przeciwieństw. Nacjonalizm częściowo wypełnia tą lukę. Jesteśmy Polakami, bo nie jesteśmy Niemcami, Czechami, Słowakami, Ukraińcami, Białorusinami, Rosjanami… Ale to już poziom szkolny na którym uczeni jesteśmy tożsamości narodowej. Różnice na niższym poziomie mają też swój udział. Zadziwiać może, że nadal tutaj jeszcze istnieją Żydzi. Wyimaginowani ale są. Żyd niemal stał się synonimem "obcego". Tylko nie tutaj doszukiwałbym się nienawiści. Ta siedzi w ideologii. Ideologii która przenika do ludzi wraz z wychowaniem.

Zolli niepotrzebnie swoją Historią antysemityzmu zapędził mnie do antyku i średniowiecza. A może potrzebnie? To co opisał jako antysemityzm w dawnych czasach nie pasuje zupełnie do tego co znam, co słyszę czasami z ust rozmówców, co słyszę mimochodem na ulicach. Zolli opisał działania mające swoje korzenie w różnicach religijnych i w niezrozumieniu. To też kultura. Taka sama jak ta, która przez tysiąc lat głosiła, że Żydzi zamordowali Chrystusa. Tej roli Kościoła nie da się pominąć. On miał czas na to by słowa o winie Żydów stały się częścią kultury. Alina Cała napisała jeszcze o znanej od XVII wieku legendzie o Żydzie wiecznym tułaczu. Legendę poznałem poprzez poemat Stanisława Grochowiaka "Ahaswer" ale to chyba nie ma znaczenia? Swoją drogą nie wiem czy znajdę gdzieś pełny tekst tego poematu. Na półce mam tylko wydany w 1987 roku zbiór jego poezji zatytułowany Bilard. Ahaswer, a tam są tylko fragmenty poematu.

To tak nie na temat ale skoro mi się przypomniało to może choć część pierwsza tego poematu…:

Nieszczęście Ahaswera – jak to bywa w naszych czasach –
Wzięła się z locum. Owszem, były w Jeruzalem
Dzielnice bardziej rojne od szczurów, skrwawionych łachmanów
I pestek miażdżonych przez chorowite dziąsła żebraków.
Rzadko też w którymś domu nędzy – jak w siedlisku Ahaswera –
Panowała przestronność, zezwalająca każdemu z domowników
Na osobne posłanie; pęczki czosnku u sufitu; odrobinę luzu
Dla samotnych modlitw. Zresztą poczyńmy opis Ahaswerowej siedziby
W Gabarytach, ogólnej koncepcji wystroju wnętrza, wymogów
Higieny;
Podówczas nowoczesnej pedagogii;
Życia seksualnego
I sposobów spędzania wolnego czasu.
(W tym miejscu proszę uprzedzić dzieci, że zapadnie ciemność
Dla wyrazistszej demonstracji przezroczy. Plamki krwi, które
Zamażą ekran, pochodzą z rozgniecionych komarów Anopheles maculipennis.
Pełno ich w tej sali, jak zresztą w każdym podtropikalnym baraku)
Izba główna, a zarazem pracownia Ahaswera, stanowiła coś na kształt
Monstrualnej tumby, jak państwo widzą, zwężonej u wezgłowia
I podnóżka Trupa, który by się tu rozłożył. Jedyne okno,
Wysokie i do połowy zawieszone oponą z rybiego pęcherza,
Wychodziło wprost na drogę Męki. Oto i zbliżenie
Tego szlaku: polne kamienie, pozbawione formy, cienkimi sznurowadłami
Smrodliwej mazi powiązane. Tu i ówdzie kępka ostu zbielała
Jak warga spragnionego. Strzępki płóciennych chust,
Którymi niewiasty obcierały czoła skazańców. Włosy
Spod pachy, z miejsc sromotnych i z bród starszych hultajów.
Zydel i warsztat Ahaswera stały przy samym oknie.

Narzędzia – którymi się posługiwał, były z tej samej branży,
Co przedmioty wędrujące dzień w dzień drogą straceń:
Szydło, jak włócznia do przebijania boku,
Gnyp jak nóż do podcinania ścięgien w podudziach,
Skóra w płatach.
Gwoździe,
Języki i ogień
Profesja szewca w tych okolicznościach miała w sobie coś haniebnego,
Coś jak przedrzeźnianie;
Zaś bezustanny korowód dłużników śmierci z gałami wytrzeszczonymi niczym oczy karpia
Coś z wertowania najobrzydliwszych stronic własnego losu;
Nieruchoma bezradność szewca przyklajstrowanego do zydla
Coś z potajemnej kaźni.
Pomyśleć: widzieć zabijanych i nie zabijać (o, gwoździu zardzewiały i zagięty!);
Liczyć na palcach umierających i nie umierać (o, pustynio mojego stołu!);
Być świadkiem koronnym i zgoła obojętnym,
Nie wzywanym przez żaden Majestat, zbuntowany Motłoch lub Piekło:
Czym może się skończyć takie bezbrzeżne upokorzenie,
Jak jedna nienawiścią do tych szelmowskich ciał – zewłoków
Z genitaliami wybrzuszonymi przez opaski; z długimi żmijami
Krwi na plecach; z garbami krzyży dźwiganymi: łagodnie jak kalectwo?
Przeto Ahaswer nienawidził potępionych,
Młotkiem i Gnypem,
Pasemkiem stęchłej woni z garnka prażonej soczewicy:
Płaczem bachorów, które znowu sfajdały się w koszulę,
Przekleństwami Sary – tłustej Żydówki, która była jego najgorszą połową.

Pielęgnując tę nienawiść, mimo że był tylko szewcem
Od byle jakich napraw, nigdy nie postąpił za gawiedzią,
Aby na Łysym Wzgórzu Trupiej Główki sycić swoje okrucieństwo.

Byłoby to różę rzucić między pokrzywy.
Aż – pewnego dnia – czwartek to albo piątek
(Chyba piątek: sandały sprzedawcy żółwich skorup czekały już na posłańca)
Na kwadrans przed kaźnią
W okiennym otworze zabłysła
W sam nos Ahaswera
Topielcza Twarz Skazanego.
Ten łotr napierał: siatką żył, które oplatały mu całe oblicze;
Przykrym zapachem z ust pojonych tylko żółcią;
Wiadomą rzeźbą żeber, która zwiastowała,
Że gdyby nie kaźń,
Śmierć dopadłaby nędznika w rozkwicie choroby piersi.
Ahaswer ledwo co nie zwymiotował, tak go przeraziła
Ta bliskość, spoufalenie, które nawet brat bratu
Oszczędza;
A przecież również groza bijąca z owej bezczelności
(Lewe ramię krzyża Przybysz wpakował w okno, nie bacząc,
Że rozdarł drogocenną oponę z rybiego pęcherza)

Czegoś żądał, tak, dobrze mówię: o coś zabiegał, albo wręcz przykazywał
Polecenie nie znoszące sprzeciwu. Krzyczał przez ramię Ahaswera
Wprost do Sary przy kuchni, przerażał dzieci, obudził starca
Drzemiącego w głęboki cieniu tumby, poruszył kozę
Przywiązaną sznurkiem do Ahaswerowego wyrka: obok nary
Nocne naczynie pełne świeżego moczu odpowiedziało półgębkiem echa.

…ooody… pomiłuuuj…

A ja ci pomiłuję! Ahaswer twarz bezczelną jednym ruchem wypchnął,
Za drugim poruszeniem sięgnął po kubek klajstru i zapacykował
Żebrzące usta; diabeł z krzyżem odskoczył jak oparzony
(Klej w istocie był gorący), a fala oprawców i gawiedzi
Przewaliła się zwiewnym chichotem jak grzywacz musujący na jeziorze przed burzą.
„Dobra robota” – pochwalili bez zbytniego komplimentowania biczownicy.
Ahaswer zaś urósł nie tylko w oczach Sary i – kto wie –
Czy centurion nie zakarbował go sobie w pamięci,
A protokolant kaźni nie wpisał na listę zawodowych zuchów;
Któż może wiedzieć, jaką koleiną
Potoczyłoby się płonące gniazdo Ahaswerowej kariery,
Gdyby Tamten nie rozkleił zaklajstrowanych ust i nie wyseplenił
Przez obluzowane od uderzeń zęby:

…jak cię zowią, szewcze?… Trzeba, abym znał twe imię,
Bo pójdziesz za mną. Tam – na górze Krzyża – doczekasz męki mojej, a potem żyć będziesz

I umierać co sto lat. Na chwilę
Tylko, bo znowu powstaniesz z martwych – i znowu dokonasz
Obrotu stu wiosen, aby śmierć dwudziesta
Nie obdarzyła cię nadzieją, że dwudziestej pierwszej Bóg ci zaoszczędzi.

Wielka hojność Pana, a Ojca mojego
Nie zna granic. Chcę więc, abyś sam doświadczył
Szczodrobliwości tak strasznej, ze na wieść o tej męczarni
Siwieją niemowlęta, ptaki w nietoperze
Przeobrażają się – i żyją w ciemnościach… Jak cię zowią – szewcze?

Ahaswer nie odpowiedział. Jego język obijał się o czerepy dziuplastych zębów,
Tak że jedynie wąska stróżka krwi na wardze
Objaśniała przyczynę zaniemówienia. Milcząc straszliwie
Wlazł na zydel, podźwignął brzuch w skórzanym płaszczu na parapet,
Jak wór zwalił się wprost pod stopy Natręta.
Rodzina widziała go po raz ostatni, kiedy sposobem zwierzęcia
(Najlepiej opasa lub wojowniczej świni pekari)
Oddalał się za Człowiekiem z Krzyżem. Biczownicy, których łaskę
Jeszcze przed chwilą hołubił, teraz trykali go
Kościanymi rękojeściami biczy. Niejeden sandał
(Kto wie, czy nie doprowadzony do porządku zręcznym szydłem Ahaswera)
Lądował z wielkim spokojem na jego wypiętym zadku. Dzieci
Obrosły ciało Sary jak galasówka obsiadła rozdygotany liść osiki. Biło
Bezgłośnie kilka tysięcy kilogramów, zawartych w sercach dzwonów Jeruzalem.

I odszedłem od tematu… Ale to legenda powiązana z wiarą w nieczystość tego narodu. W przekleństwo na nim ciążące z woli Boga. Wiarę w nadejście apokalipsy gdy potwierdzający przekleństwem na nich ciążącym Żydzi rozproszą się po całym świecie. Żydzi bowiem mieli swoim istnieniem potwierdzać prawdziwość Nowego Przymierza.

Jest to więc pewien obraz funkcjonujący w przestrzeni religijnej. Nie ma w nim antysemityzmu. Jaki ma związek np. z wydarzeniami z Jedwabnego? Obcego łatwiej zabić niż kogoś z własnej społeczności. Jeszcze jak się go pozbawi cech ludzkich będzie jeszcze łatwiej. Słusznie Wierzbicki pisał o rozróżnieniu między rozliczeniem za okres okupacji sowieckiej, a późniejszymi masakrami. W rozliczeniach ginęli nie tylko Żydzi. Oskarżenia kierowano wobec konkretnych osób i je karano. Dotyczyło to też nie-Żydów. W końcu jednak po tych rozliczeniach dochodziło do masakr. Ta kolejność wskazuje, że już nie chodziło o winy z ostatnich dwóch lat. Masakry nie były zemstą. Więc czym były?