Dwa cytaty

Dwa cytaty z różnych książek, mówiące jakby o czymś zupełnie innym. A jednak coś je łączy.

Stefan Dąmbski „Egzekutor”

Okupacja zrobiła swoje, coraz więcej ludzi szukało u nas schronienia. Przychodzili przeważnie młodzi chłopcy, „spaleni” zupełnie, bez rodzin, bez domów. Przychodzili z różnych powodów. Niektórzy ze względów patriotycznych, inni znów, bo groziło im aresztowanie lub wywóz na roboty do Niemiec. Prawdą jest, że ochotników tej pierwszej kategorii było najwięcej, ale to jeszcze nie czyniło z nich bohaterów.[…]
Dywersja dawała takiem chłopcu szanse – choć bardzo małe – przeżycia wojny i roztaczała nad nim pewnego rodzaju opiekę. Dowództwo martwiło się za niego: co będzie jadł na obiad, gdzie będzie spał i co robił… Czuł się tu potrzebny. I potrzebny był rzeczywiście, bo bez tych chłopców AK nie mogłaby istnieć i nie mogłaby prowadzić większych akcji.[…]
Nie przeczę, że mnie i takim jak ja życie dywersyjne było bardzo na rękę. Nie musiałem chodzić do szkoły, której w młodych latach nie lubiłem, nie musiałem pracować fizycznie, nie miałem również żadnych zobowiązań rodzinnych i nie musiałem się martwić o to, co jutro włożę do garnka. Nie znosiłem monotonnego życia, a urozmaiceń i emocji różnego rodzaju miałem w dywersji wiele.

Anka Grupińska „Najtrudniej jest spotkać Lilit”

Przynależność do zamkniętej grupy jest z reguły łatwiejsze niż samodzielne prowadzenie życia. Przynależność do społeczności chasydzkiej jest niezwykle łatwa. Jeśli jesteś jedną czy jednym z nich, twoja droga jest wytyczona. Nie zastanawiasz się, do jakiej szkoły posłać dziewczynki, do której jesziwy pójdą chłopcy, wiesz dokładnie, jak ich ubrać, i w ogóle nie masz kłopotu z odpowiedzią na żadne pytanie – jeśli nie ktoś z twojej sekty, to na pewno rebe da ci odpowiedź. Rebe powie, gdzie masz mieszkać, gdzie pracować, jak się leczyć, rebe nada imię twojemu dziecku, rebe o wszystkim zadecyduje.

Nie należę. I zastanawiam się wciąż nad tym, czym jest wolność. Czy tylko wolnością wyboru?

Abstrakcje

Tomasz Venclova napisał:

Jeśli stoję przed wyborem: naród czy prawda, naród czy wolność, wybieram prawdę i wolność.

Henryk Sienkiewicz:

Biada narodom, które kochają więcej wolność niż ojczyznę!

Napis nad wejściem do Muzeum Narodowego w Afganistanie:

Naród istnieje, dopóki istnieje jego kultura.

Ale czym jest naród? Definicji jest wiele. Każdą z nich można uznać za słuszną i jedyną. Można też nimi żonglować i oskarżać kogoś o zdradę narodu. Naród nie jest bytem. Nie daje się o nim napisać tekstu w stylu:

Koń jaki jest, każdy widzi.

Próby definiowania podejmowane były od dawna. Romantycy pisali o wspólnocie ducha. Narodowcy mówią o wspólnocie etnicznej. Gdzieś między nimi mieści się pojęcie narodu kulturowego. Istnieje też pojęcia narodu państwowego. Tu sięgnę po cytat ze "Spowiedzi" Calka Perechodnika. Autor nie mogąc studiować na Uniwersytecie Warszawskim (z powodu swojego żydowskiego pochodzenia) wyjechał studiować do Tuluzy we Francji:

W 1935 roku trudno było mi wytłumaczyć przeciętnemu Francuzowi różnicę między vrai polonais a juif polonais i citoyen polonais. Uważali oni, że nie ma żadnej różnicy między tymi dwoma pierwszymi definicjami, które sprowadzają się do jednego mianownika: citoyen polonais.

  • vrai polonais – prawdziwy Polak
  • juif polonais – Żyd polski
  • citoyen polonais – obywatel polski

Perechodnik po uzyskaniu dyplomy inżyniera powrócił do Polski i stawił się przed komisją wojskową:

Dostałem kategorię "A", ale ponieważ Polska była na tyle silnym mocarstwem, miała taką potężną armię, tylu wykształconych i dyplomowanych inżynierów-oficerów, moja osoba okazała się zbyteczna.

Zresztą co tu owijać w bawełnę, dano mi "nadliczbówkę" – mnie, mojemu bratu, również inżynierowi, moim wszystkim kolegom Żydom z wykształceniem średnim oraz wyższym – a to dlatego, że nie chciano mieć oficerów Żydów w Armii Polskiej.

W Polsce nie funkcjonowało pojęcie narodu państwowego i nie trzeba było tłumaczyć różnic pomiędzy tymi pojęciami trudnymi do rozróżnienia we Francji. Czy więc kultura może łączyć Polaków w jeden naród? Johann Herder w XVIII w. napisał:

Nie ma nic bardziej nieokreślonego niż słowo kultura.

Ale próbowano zdefiniować kulturę (tak jak i "naród"). Edward Taylor utożsamiał ją z cywilizacją. Część definicji umieszczono w Wikipedii. Ogólnie jednak "kultura" to coś więcej niż "naród". Kultura może być wspólna dla kilku narodów. Np. kultura łacińska. Istnieją tu różnice językowe, a te mają źródło w różnicach etnicznych, plemiennych. Mówi się jednak o kulturze wysokiej. Wiązanie wyznania z narodem prowadzi na manowce. Religie bowiem nie mieszczą się w granicach politycznych i językowych. Wspólna dla katolików łacina nie jest powszechnie znana i używana. A nawet rozprzestrzenienie religii nie jest równoznaczne z jej powszechnością. Dopiero podczas kontrreformacji miało dojść do gruntownej chrystianizacji włościan zamieszkujących ziemie Rzeczypospolitej. To dość późno biorąc pod uwagę datę chrystianizacji Państwa Polskiego. I czy akurat włościanie byli nosicielami kultury? Także tej narodowej? To nawet nie była ludność wolna. Zanim pojawił się carski ukaz uwłaszczeniowy chłop inaczej rozumiał pojęcie wolności niż mieszczanin czy ziemianin. W 1807 roku poddaństwo zlikwidowano na Suwalszczyźnie i tam odrodziła się kultura narodowa oparta na kulturze zachowanej przez włościan. Była to kultura narodowa litewska. Litewskie warstwy wyższe uległy bowiem polonizacji. Podobnie było w Czechach. Tam warstwy wyższe ulegały germanizacji. Rodzące się ruchy narodowe rozpoczęły najpierw walkę o zachowanie języka. To samo dotyczyło polskich włościan w Kongresówce, którzy starli się z postępującą rusyfikacją. Czyżby więc język był podstawą na której buduje się pojęcie narodu etnicznego czy kulturowego?

Timothy Snyder w książce "Rekonstrukcja narodów. Polska, Ukraina, Litwa, Białoruś 1569-1999" opisał zabiegi jakie czyniono by zachować język ulegający wpływom zewnętrznym. Czesi wprowadzili reformę pisowni by odejść od wzorów niemieckich. Wzorując się na tej reformie wprowadzono zmiany w języku litewskim (by odejść od wzorów polskich). T. Snyder tak o tym napisał:

Litewskie zapożyczenia z języka czeskiego zakrawały na ironię, i to z czterech przyczyn. Po pierwsze: w średniowieczu, przed połączeniem Polski z Litwą, polski stał się językiem pisanym właśnie pod wpływem języka czeskiego. Polski, który przeniknął do W. Ks. Litewskiego w czasach nowożytnych zapisywano zatem na wzór języka staroczeskiego.. Kilkaset lat później znaki fonetyczne, kopiowane przez nowoczesnych działaczy litewskich, zostały wymyślone przez nowoczesnych Czechów, pragnących by ich język mniej przypominał niemiecki. Po tej reformie nowoczesny język czeski zaczął też mniej przypominać polski, ponieważ ten zachował elementy ortografii staroczeskiej. To właśnie ów niezamierzony uboczny skutek czeskiej reformy, nad którą część czeskich pansłowian ubolewała zresztą, tak bardzo zauroczył Litwinów, gdyż ich głównym przeciwnikiem była kultura polska.(…)

Po drugie: ponieważ Rosja zakazała używania alfabetu łacińskiego w drukach litewskich, Litwini nie mogli w Wilnie posługiwać się żadnym ze wspomnianych systemów ortograficznych. Korzystali zatem z czeskich liter, by pisać w (mniej lub bardziej zreformowanym) języku litewskim, poza granicą niemieckich Prus Wschodnich. Ortografia wymyślona po to, by ograniczyć wpływy niemieckiej kultury, zatoczyła zatem wielkie koło i trafiła na powrót do Niemiec. Jednak tu pojawił się jeszcze głębszy paradoks. Po trzecie bowiem: wśród wprowadzonych do litewskiego czeskich rozwiązań ortograficznych znalazło się zastąpienie "sz" i "cz" literami "š" i "č". Inną reformą, zaproponowaną przez niemieckiego językoznawcę Augusta Schleichera, było porzucenie polskiego "ł" i używanie "v" zamiast polskiego "w". I ostatecznie to Niemiec dostarczył części rozwiązań, które miały w imperium rosyjskim osłabić związek języka polskiego z litewskim. Po czwarte: oczywiście norma niemiecka, która przede wszystkim przeraziła czeskich nacjonalistów, powstała w reakcji na wpływy francuskie. Co więcej, filologiczne zainteresowanie kształtem języka litewskiego było samo w sobie częścią romantycznego zwrotu w nauce niemieckiej i stanowiło odpowiedź na rewolucję francuską.

Może języki nie ale ortografia najwyraźniej ma związek z kulturą. I to kulturą rozumianą szerzej niż tylko kultura narodowa. Łącznikiem wspólnoty narodowej jest tradycja. Co do tego nie ma wątpliwości. Jednak tradycja składająca się na historię państwa nie jest elementem tradycji wiejskiej. Nie bez powodu w arkuszach spisowych umieszczano kategorię "tutejszy" obok kategorii narodowościowych. Poczucie tożsamości narodowej wychodzi daleko poza małą wspólnotę wiejską. Sięga poza najbliższe osady i miasta. Analizując arkusze spisowe "tutejszym" też przypisywano narodowość. Kryterium pomocniczym w Rosji carskiej było wyznanie. Ale i Feliks Rapf opisując swoją ucieczkę z niewoli bolszewickiej (przedzierał się przez Puszczę Białowieską) rozróżniał ludność na podstawie wyznania. Katolicy to byli dla niego Polacy. Snyder twierdzi, że Łemków i Bojków w objęcia nacjonalistów ukraińskich pchnęli polscy nacjonaliści. I pewnie ma rację. Budzeniem świadomości narodowej trudniła się inteligencja. Język narodów ulegających długo wpływom kultury polskiej jak i rosyjskiej przyjęto od ludu, który nie uczestnicząc wcześniej w kulturze wysokiej zachował język nie skażony naleciałościami obcymi. "Lud" ten, długo izolowany od kultury "wysokiej" teraz od niej musiał przejąć tradycję narodową. Narzędziem mogła być – i była – edukacja. W ten sposób większość (włościanie to około 70% mieszkańców ziem dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów) została zasymilowana przez mniejszość. Głównie dzięki językowi, który większość przechowała. Asymilacja grup odmiennych językowo nie była zadaniem łatwym i z reguły – będąc przymusem – nie udawała się. Mniejszość, uczestnicząca w kulturze wysokiej, w momencie budzenia się świadomości narodowej musiała dokonywać wyborów. Tak było np. w rodzinie Szeptyckich. Podobnych wyborów dokonywali ziemianie w Litwie. Najbliżsi krewni stawali po dwóch stronach granicy, tak jakby przynależność narodowa była sprawą wolnego wyboru. Inaczej wyglądało to w przypadku polskiej tożsamości narodowej. Tutaj język kultury wysokiej musiał być upowszechniony wśród włościan razem z tradycją narodową. Czym jest więc "naród"? Nadal nie wiem. Ale zainteresowało mnie rozróżnienie "nacjonalizmu" i "szowinizmu" jakiego dokonała Alina Cała w książce Żyd – wróg odwieczny? Antysemityzm w Polsce i jego źródła. Nacjonalizm i szowinizm różni nie ideologia tylko pomysły na urządzenie państwa. Nacjonalizm daje przewagę jednej grupie etnicznej nad innymi. Jej oddaje władzę, a co za tym idzie – zapewnia jej wyższą pozycję społeczną. W stosunku do pozostałych grup w państwie nacjonalizm stosuje asymilację lub przyznaje im pewną autonomię. Szowinizm różni się od nacjonalizmu stosunkiem do tych innych grup. Dyskryminuje je i nie dopuszcza do asymilacji. Naród widzi jako wspólnotę biologiczną. Ten obraz nacjonalizmu pasuje mi do koncepcji "narodu szlacheckiego" w którym narodem uprzywilejowanym jest warstwa społeczna legitymująca się szlacheckimi herbami.

Jeszcze sobie tej abstrakcji narodowej i kulturowej nie poukładałem. Zapisałem by jeszcze kiedyś do tego tematu wrócić.

=-=-=-=-=
Powered by Blogilo

Handlarz wędrowny

Memoriał Komitetu Giełdowego z 1886 r. sporządzony na zlecenia władz carskich, rozdział II zatytułowany Jaki związek zachodzi między kwestią żydowską a stanem handlu i przemysłu? Fragment z: Sławomir Mańko, Polski ruch ludowy wobec Żydów (1895-1939), Warszawa 2010, s. 85-86. Autor powołuje się na dzieło w którym Memoriał opublikowano w formie obszerniejszej: A. Eisenbach, Z dziejów ludności żydowskiej w Polsce w XVIII i XIX wieku. Studia i szkice, Warszawa 1983

Żydzi po wsiach występują nie tylko jako sprzedawcy, lecz i jako kupujący, nadając wartość handlową takim produktom wiejskim, które bez pośrednictwa tego drobnego handlu nie znajdowałyby zbytu, zgoła nie przedstawiałyby wartości. Tak np. włościanin nie może dla sprzedania paru mendli jaj udawać się do miasta, lecz sprzedaje je na miejscu Żydowi, który skupuje po trochu znaczniejsze ilości i odstawia je do miasteczka, skąd handlarz hurtowy wywozi wywozi je na rynki miejscowe i zagraniczne.. Produkcyjność tego pośrednictwa Żydów-drobnych handlarzy jeszcze bardziej na jaw występuje w zakupie przedmiotów, które byłyby pozbawione wszelkiej wartości bez tego pośrednictwa pomiędzy gospodarstwem domowym ludu wiejskiego a przemysłem wytwórczym.. Szmaty, kości kuchenne, skóry ze zniszczonego obuwia, stare żelazo, szkło potłuczone itp. nie miałyby po wsiach naszych, jak nie mają w wielu okolicach Cesarstwa, najmniejszej wartości, gdyby nie Żyd-handlarz, który w pewnych odstępach czasu objeżdża wioski i skupuje wszystkie te przedmioty, płacąc za nie tu i ówdzie po parę groszy, a następnie zwozi je do miast i sprzedaje w większych partiach odpowiednim zakładom przemysłowym. Zbieraniem i zwożeniem przedmiotów o tak niskiej wartości może oczywiście zajmować się tylko taki pośrednik, który zadowala się mizernym bardzo zarobkiem, stanowiącym w rzeczywistości zapłatę za jego osobistą pracę. […] Zajęciem, któremu po wsiach naszych oddają się wyłącznie Żydzi, jest pacht gospodarstwa mlecznego w majątkach ziemskich. Prowadzenie handlu nabiałem na własną rękę przez właścicieli ziemskich stanowczo im się nie opłaca, żadna zaś inna warstwa ludności krajowej prócz Żydów nie wykazała zdolności do zajęcia się tą pośledniego znaczenia gałęzią gospodarstwa wiejskiego.[…] Żyd-pachciarz jest zarazem dostawcą różnych przedmiotów potrzebnych dla dworu i kupcem na wszelkie drobne produkty gospodarstwa wiejskiego, jak np. ptactwo domowe, jaja, itp. Stał się on niezbędnym w kraju naszym czynnikiem składowym życia wiejskiego, nie mającym odpowiedniego na swe miejsce zastępcy. Co się zaś tyczy stosunków jego z włościanami, to stosunki te, na wspólnym pożytku oparte, są zwykle jak najlepsze.[…] Innym typem Żyda, bardzo pospolicie po wsiach spotykanym, jest tak zwany sadownik, dzierżawca na czas lata sadów dworskich. Przepędza on lato w nędznym szałasie, w dzierżawionym ogrodzie, ograniczając swoje potrzeby do minimum, i pilnuje troskliwie owoców aż do czasu ich dojrzałości i zbioru, a znając dobrze drogi zbytu, jest w stanie zapewnić właścicielowi dochód znacznie większy, aniżeli ten, utrzymując ogrodnika i sprzedając sam owoce, osiągnąć może. Najlepszym tego dowodem, że wszystkie sady dworskie, niemal bez wyjątku, wydzierżawione są Żydom.

Ten drobny handlarz żydowski to postać, która najpierw znika w zaborze pruskim. Ma to związek z przemianami gospodarczymi. Powstają gospodarstwa wielkotowarowe. Na terenach dwóch pozostałych zaborów nieco później wypiera go rozwijająca się spółdzielczość. Prasa rolnicza i szkolnictwo rolnicze zastępują wiadomości o nowych technikach i maszynach rolniczych dotąd przekazywanych przez tych domokrążnych handlarzy żydowskich. Pozostała jeszcze kwestia odpadów. Ale to ma związek z potrzebami przemysłu bardziej niż z postacią drobnego handlarza.

To co dzisiaj nazywa się sprzedażą bezpośrednią nie ma wiele wspólnego z handlem prowadzonym przez kupców wędrownych. To co łączy te dwa zjawiska to docieranie bezpośrednio do klienta przez sprzedawcę. Tylko dziś jest to często kontakt tylko jednorazowy, a oferowany towar pochodzi od jednego dystrybutora i nie jest zróżnicowany. Nie ma też miejsca na handel wymienny. Techniki sprzedaży uzależniają rentowność od ilości klientów więc uzależniają sprzedawcę od czasu jaki może poświęcić jednej osobie… Czas, czas, czas. Nie. Dzisiejszy handlarz wędrowny nie ma wiele wspólnego ze swoim pierwowzorem. Klient też jest już inny. W niektórych wspomnieniach chłopskich można znaleźć i takie opowieści, że w dni targowe, gdy włościanie udawali się do miasteczka starali się omijać sklepy chrześcijan. A to z powodu drożyzny jak i traktowania takich klientów przez handlarza. Wchodząc do sklepu żydowskiego nie usłyszeli nigdy, że są "chamami". Kłaniano im się. W takim sklepie było też niemal wszystko czego potrzebowali. Warto jeszcze zacytować fragment artykułu z pisma Zagon z początku XX wieku. I ten fragment znajduje się w książce Sławomira Mańko i w pewien sposób przybliża obraz zmian społecznych po uwłaszczeniu chłopów w 1864 roku:

Dobrze pamiętam te czasy, kiedy to Żyd mówił nam: "głupi chłop", mieszczanin nazywał "chamem", a pan "bydlęciem". Teraz czasy zmieniły się na lepsze: Żyd mówi nam "gospodarzu", mieszczanin "przyjacielu", a pan… No, pan to różnie: czasem chamem nazwie, czasem bydlęciem, a czasem "człowiekiem" – jak wypadnie.

Memoriał opisuje stan nieobecny od lat. Jest jak stare zdjęcie. Ukazuje świat, którego już dawno nie ma.

Dwa cytaty ze wspomnień z I wojny światowej.

Przypomniałem sobie (…), jak na samym początku rewolucji [w 1917 r.] zbierali się u nas w domu oficerowie Polacy i jak słuchałem ich dysput i projektów na przyszłość. Często bawiło mnie, gdy oberleutnant Mond w mundurze oficera austriackiego wesoło gawędził z Polakami – oficerami z armii rosyjskiej i niemieckiej. Nieraz myślałem sobie, że dziwny los kazał tym ludziom jednej religii i narodowości być wzajemnymi wrogami i, kto wie, może przed kilkoma miesiącami jeszcze strzelali do siebie, a teraz zgodnie debatują, jaka ma być Polska.

Stanisław Bohdanowicz, Ochotnik, Warszawa 2006, str. 22-23

Zostałem przydzielony do 5. kompanii polowej jako dowódca plutonu. Dziwnym zbiegiem okoliczności zastałem w tej samej kompanii obydwu znanych mi z Salzburga Polaków, jeszcze dziwniejszym było jednak to, że ci trzej Polacy nazywali się Gebhardt, Leicht i Rapf, a dowódca kompanii, rodowity Niemiec, nazywał się Koprovec.

Feliks Rapf, Wspomnienia wojenne 1914-1920, Kraków 2011, str. 33

Ryby i historia szaleństwa

Odnalazłem wiersz. Wiersz szczególny. Dzięki niemu poznałem twórczość M. Foucaulta. A droga do poznania była kręta…

Znajoma pracująca w internacie, w którym mieszkałem jako uczeń szkoły średniej powiedziała mi, że wśród nagród przewidzianych w konkursie literatury rosyjskiej (lub radzieckiej – bo to były jeszcze czasy PRL) znajduje się Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu tegoż autora. Szczerze polecała mi tą książkę. Zdecydowanie łatwiej było ją wygrać niż szukać po księgarniach :) . Dlatego wziąłem udział w tej imprezie. W konkursie należało wyrecytować kawałek prozy rosyjskiej i wiersz. Wybór tekstów należał do uczestników. I tu miałem podpowiedź pod ręką. W Piśmie literacko-artystycznym (nr 2 z 1988 roku) znajdował się wg mnie odpowiedni utwór poetycki. Był to wiersz Josifa Brodskiego. Brodski w 1987 roku otrzymał właśnie Nagrodę Nobla więc był na topie. Wiersz bez tytułu w przekładzie Józefa Barana umieszczam poniżej:

Wolno ryby tlen żują,
W wiecznej zimie zimują.
Pod mrozu oblodziną,
Ryby płyną i płyną.
Tam.
Gdzie głębina.
Gdzie morze.
Ryby.
Ryby.
Ryby.
Z zimy wypłynąć
chciałyby.
Pod chłodnym, rozchwianym słońcem
Ryby po ciemku płynące.
Uciekają  d o  śmierci
odwiecznym szlakiem
rybim.
Ryby łzy nie uronią,
do bryły przytkną głowę,
w chłodnej wodzie marzną
chłodne oczy rybie.
Ryby
wiecznie milczące,
o! niema rybia skargo…
I wiersze o rybach
jak ości
Stają w poprzek
gardła.

Nadal go lubię. Ale częściowo uleciał mi z pamięci tak jak i kawałek prozy który wtedy wybrałem. To był fragment opowiadania Bułata Okudżawy. Fragment który przedstawiał jego płaszcz. Tego nie odnalazłem choć wiem, że znalazłem go w miesięczniku Literatura. Ale odnalezienie wiersza sprawiło mi właśnie frajdę. Miesięcznik w którym był on zamieszczony przechowałem jednak z innych względów. Jest tu też Wprowadzenie do mitologii śmierci Mircea Eliade i intrygujący esej Stefana Symotiuka Śmietnisko jako zaświat. A i okładka posiada coś ważnego. Jest na niej umieszczony drzeworyt zmarłego w 1913 roku artysty – Jose Pasada. Drzeworyt chyba nie ma tytułu. Dla mnie są to zawsze Jeźdźcy Apokalipsy.

A Historia szaleństwa dotąd stoi na półce. I od czasu do czasu lubię nią szeleścić.