Względność praw Murphy’ego

Co może się nie udać, na pewno się nie uda.

Ten wyjazd miał pełne prawo do niepowodzenia. Dzień wcześniej, choć tego nie odczuwałem od razu, jednak się zmęczyłem. Nie zdążyłem dojść do siebie przez noc. W dodatku noc krótką, ponieważ wcześnie wstałem, a położyłem się późno. Starałem się w nocy określić szczegółowo lokalizację paru cmentarzy z Wielkiej Wojny w okolicach Kraśnika. Bo do Kraśnika się udawałem. Jak wyliczyłem, do Kraśnika mogłem dojechać do godziny 12. Z takim czasem mogłem albo skoczyć jeszcze do Modliborzyc lub pokręcić się po okolicy.

Zaraz po starcie złapałem gumę. W Parchatce. Po wymianie opona była źle ułożona i parokrotnie próbowałem to poprawić. Nie udało się ale jechać się dało. Pozostała mi tylko jedna zapasowa dętka więc już na początku zmodyfikowałem trasę by nie mieć w razie czego daleko na powrót. Zamiast więc jechać prosto w kierunku Kraśnika zajechałem na Powiśle. Wcześniej jednak w Kazimierzu Dolnym „odkryłem” dlaczego restauracja „Łaźnia” nazywa się tak, a nie inaczej. Na jej ścianie frontowej znajduje się tabliczka, która mi to wytłumaczyła.

łaźnia

W zeszłym roku mknąc przez Powiśle mijałem sanktuarium w Kępie Gosteckiej ale nie wykonałem tam żadnych zdjęć. Dostępu bronił pies z pobliskiego domu. Dziś wpadłem tam szybko i psiak albo nie zdążył zareagować albo był uwiązany. Mogłem więc podejść do stojących tam figur i wykonać im grupowe zdjęcie.

sanktuarium

Kolejnym krokiem było poszukiwanie cmentarza z Wielkiej Wojny w Kamieniu. Bez powodzenia. Będę musiał zgromadzić na ten temat więcej informacji niż zapamiętałem z kartki, której zapomniałem z sobą wziąć. Dla urozmaicenia trasy, którą jeździłem nie raz, zapuściłem się do Starych Kaliszan. Ciasno tam ale między domami widać Wisłę. Piękny widok ale tylko dla mieszkańców wiślanej strony drogi. Wioska na wysokiej skarpie więc patrzeć można spokojnie i na powodzie. W Rybitwach znów wymyśliłem urozmaicenie. Czerwony szlak rowerowy łączący Kazimierz Dolny z Kraśnikiem wskazywał inną drogę niż ta do której zdążyłem się przyzwyczaić. W ten sposób przejechałem przez miejscowość Bór. Miejscami zabudowania przypominały zapuszczony skansen. Drewniane, zniszczone zabudowania. Ale jest tu taki przyjemny klimat. Nic dziwnego, że powstają nowe domy. Trochę dalej czerwony szlak uciekł mi do Chruślanek Józefowskich. Uznałem, sobie ten odcinek daruję i poznam go kiedy indziej. Jak on wygląda zobaczyłem dość szybko. Drogowskaz z informacją o cmentarzu wojennym z 1915 roku w tychże Chruślankach i informacją, że znajduje się on jedynie 1200 m od drogi, którą jechałem skłonił mnie do zmiany kierunku. Po podanym dystansie stanąłem w lesie na czerwonym szlaku. Droga to sam piach. Nie warto chyba się tu pchać. A cmentarza nie znalazłem mimo obszukania lasu w promieniu ok 50 m. Pewnie jest gdzieś dalej albo… W Dzierzkowicach miałem na cmentarzu parafialnym odnaleźć kwaterę z tej samej wojny. Posiadane informacje były raczej skąpe: w południowej części cmentarza. Nie znalazłem choć przeszukałem prawie połowę nekropolii. Albo tak jak w Puławach, kwatera jest już tylko jedną tablicą albo jak w Żyrzynie – kwaterę zlikwidowano, przenosząc ekshumowane szczątki pod pomnik na którym nic o tym nie wspomniano. Już gdy opuszczałem cmentarz zaczęła mi się nucić piosenka. Znana i nie o tej wojnie ale chyba na miejscu jak najbardziej.

gdzie są kwiaty z tamtych lat –
jasne kwiaty?
gdzie są kwiaty z tamtych lat –
czas zatarł ślad.
gdzie są kwiaty z tamtych lat –
każda z dziewcząt wzięła kwiat,
kto wie czy było tak –
kto wie czy było tak ?

gdzie dziewczęta z tamtych lat –
jak te kwiaty,
gdzie dziewczęta z tamtych lat –
czas zatarł ślad.
gdzie dziewczęta z tamtych lat –
za chłopcami poszły w świat.
kto wie czy było tak –
kto wie czy było tak ?

gdzie są chłopcy z tamtych lat –
dzielne chwaty.
gdzie są chłopcy z tamtych lat –
czas zatarł ślad.
gdzie są chłopcy z tamtych lat –
na żołnierski poszli szlak.
kto wie czy było tak –
kto wie czy było tak ?

gdzie żołnierzy naszych kwiat –
tych sprzed laty,
gdzie żołnierzy naszych kwiat –
czas zatarł ślad.
gdzie żołnierze z tamtych lat –
tam gdzie w polu krzyża znak !
kto wie czy było tak –
kto wie czy było tak ?

gdzie mogiły z dawnych lat –
tam gdzie kwiaty.
gdzie mogiły z dawnych lat –
czas zatarł ślad.
gdzie mogiły z dawnych lat –
tam gdzie kwiaty posiał wiatr.
kto wie czy było tak –
kto wie czy było tak ?

A może trochę inaczej? Ostatnio piosenka pojawiła się w wykonaniu Kremlowskich Kurantów i coś mi się zdaje, że nie jest identyczna z tym tekstem zaśpiewanym wcześniej przez Sławę Przybylską. Dość, że ślady zaciera czas. A ja właśnie w tej sprawie jechałem do Kraśnika.

W zeszłym roku chciałem dotrzeć do tamtejszego cmentarza żydowskiego. Nie dotarłem. Drogi mi się pokończyły, nie było kogo zapytać. Po powrocie z pytaniem o drogę zwróciłem się do rowerzystów z Kraśnika. Otrzymałem odpowiedź z projektem przejazdu i prośbą o kontakt przed wyjazdem. Nie wywiązałem się z tego kontaktu. Sam nie wiedziałem czy dziś pojadę do Kraśnika, a jak już wyjechałem nie byłem pewien czy dojadę. Za to informacje o możliwej trasie ułatwiły mi ustalenie z mapą w ręku jak sobie z tym poradzić. Odkryłem, że poprzednio jechałem właściwą ulicą tylko nie wziąłem pod uwagę tego, że zakręca ona w pewnym miejscu i pnie się pod górę. Teraz wiedziałem, że ul. Szewska zakręca i że wcześniej od niej odchodzi ul. Stroma, też prowadząca do cmentarza. Na miejscu jeszcze odkryłem, że obie te drogi łączą się ponownie przy parkanie poszukiwanego cmentarza. Zastanawiało mnie dlaczego informacje na temat tego kirkutu są zawsze niepełne. Strona gminy Kraśnik nawet nie nazywa go kraśnickim cmentarzem tylko cmentarzem w Pasiece. Z kolei strona kirkuty.xip.pl pokazuje tylko bardzo stare zdjęcia z pomnikiem i macewami. Ale powoli zaczynałem to ogarniać. Cmentarz jest długi i nierównomiernie szeroki. Na samym końcu, tam gdzie jest najszerszy miał znajdować się pomnik. Otaczają go resztki betonowego parkanu. Wnętrze jest gęsto zarośnięte drzewami i krzewami. Tylko tędy da się wejść. Z pozostałych stron do parkanu przylegają pola uprawne. Początkowo nawet nie wiedziałem, że jest tu kawałek odkrytego terenu. Gdy w końcu go znalazłem to znalazłem i pomnik. Zniszczony pomnik. I ogromne ilości pogruchotanych macew.

Pomnik w Kraśniku

Macewy w Kraśniku

Później wracając do wyjścia odnalazłem jeszcze kilka macew w dość dobrym stanie ale poprzewracanych i częściowo popękanych. Dewastacja. Masakra. Tylko śmieci na cmentarzu dość mało. Oczywiście porównując z rekordzistą w Opolu Lubelskim. Teraz nawet „Bez komentarza” staje się tu komentarzem. Ale niech to już tak zostanie. Bo brak mi słów.

W Urzędowie na krótko zatrzymałem się przy zabytkowym młynie wodnym.

Młyn w Urzędowie

I pojechałem do Bęczyna. Tutaj miałem odnaleźć cmentarz z Wielkiej Wojny. Informacja podawał, że znajduje się on na końcu wsi, przy leśnej drodze 30 m od leśniczówki. Ale zanim dojechałem do leśniczówki zatrzymałem się przy kapliczce św. Rozalii. Potem znów postój, przy kamieniu upamiętniającym 600-et letnią tradycją garncarską w Bęczynie. Potem do lasu i nie wiedziałem co dalej. 30 m od leśniczówki to mogło być niemal wszędzie a jednocześnie już zwątpiłem w odnalezienie śladów i tego cmentarza. Zapytałem mężczyznę myjącego na skraju lasu samochód i… okazało się że stoję przy tym „cmentarzu” czyli zbiorowej mogile żołnierzy c.k. armii. Przy okazji dowiedziałem się o kolejnej mogile przy której już byłem ale jej nie zauważyłem. W pobliżu kamienia, ku pamięci garncarzy. Faktycznie tam jak głosił napis pochowano żołnierzy carskiej armii.

polegli z c.k. armii

polegli z carskiej armii

Często chowano ich wspólnie albo na jednym cmentarzu w osobnych kwaterach. Tu osobne dwie mogiły. W sumie więc choć dotarłem tylko do jednego cmentarza z Wielkiej Wojny, to okazał się być podwójny. Tylko czas mnie gonił. Słońce było coraz niżej. Pojawił się silny, przeciwny wiatr… Biednemu to zawsze wiatr w oczy. Tylko ja jeżdżę w okularach więc akurat oczom to tak nie przeszkadzało. Bardziej nogom. Ale prze Boby, Opole Lubelskie dotarłem już po ciemku do Puław. Tu kąpiel, kawa, kwartety smyczkowe Haydna… Spokój.

Będę musiał tu jeszcze wrócić by dokończyć poszukiwanie cmentarzy. W samym Kraśniku chciałem jeszcze zrobić zdjęcia kościołowi ale akurat jest remontowany. Z kolei dwie tutejsze bóżnice nic się nie zmieniły od zeszłego roku, gdy na starszej z nich umieszczono tablicę informacyjną. Tu zdjęcia mam z poprzednich przyjazdów więc aparatu nie wyciągałem.

Dodane później

To jednak nie strona kirkuty.xip.pl zawiera tylko stare zdjęcia. Na niej są aktualne. Te stare musiałem widzieć gdzie indziej. Ale gdzie?

Przydrożne drzewa i wiklina

W ten piątek chciałem trochę rozruszać kości przed jutrzejszym wyjazdem. Nie mogło być więc ciężko. Cel wyjazdu sam mi się nasunął już dawno. Zwykle sezon dalszych wyjazdów rozpoczynałem od jazdy do Solca nad Wisłą i z powrotem. To tylko ok 48 km, może mniej. 6 godzin na cały przejazd z postojami i spacerem po rynku w zupełności wystarcza. Zastanawiałem się czy nie podjechać i do Tarłowa ale to na jutro planuję większy wysiłek więc bez szaleństw.

Za Kolonią Góra Puławska musiałem trochę postać wraz z samochodami. Drogowcy tną drzewa. Teraz, gdy już zaczęły się rozwijać liście, gdy ruszyła wegetacja. Tak to potrafią chyba tylko drogowcy – za późno ale z rozmachem. Do tego było to w lesie. Po zezwoleniu na przejazd rozpędziłem się i pewnie przeleciałbym i przez Janowiec tylko tym razem zatrzymałem się przy kopcu z krzyżem w Oblasach. Nigdy wcześniej nie sprawdzałem w jakiej intencji ten krzyż został postawiony.

Oblasy, krzyż przydrożny

Intencji nie odnalazłem. Jest miejsce na nią i widać, że dawno temu coś tam było napisane. Ale co? Na samym metalowym krzyżu udało mi się odczytać

1912 R

Nic ponad to czytelnego nie odnalazłem. Nawet nie wiem czy w 1912 roku Oblasy już tu sięgały. Może jeszcze był tu tylko las oddzielający wieś od pobliskiego Janowca? I może to wcale nie kopiec tylko naturalne wzniesienie? Same pytania.

Po przejechaniu przez Janowiec, Janowice i Brześce powinienem najkrótszą drogą udać się do Lucimii. Zamiast tego zdecydowałem się na zakręcenie w lewo do Kolonii Brześce. Nigdy tamtędy nie jechałem, a jak mi się zdawało i tędy można dojechać do Lucimii. To, że droga do Kolonii ma pierwszeństwo przejazdu choć zakręca może oznaczać, że jest starsza. Nawierzchnię też ma starszą. Wieś ciągnie się wzdłuż wału wiślanego. Z jednej strony domy, z drugiej wał. Zaraz też skończyła się nawierzchnia bitumiczna i wjechałem na betonowe płyty. Tak dojechałem do asfaltu w Lucimii i zrozumiałem dlaczego jest tam trójkątne rondo (jeżeli jest to nielogiczne to dlaczego jest rzeczywiste?). Utwardzona droga z Kolonii Brześce w Lucimii biegła przy jednym tylko boku trójkąta w stronę Zwolenia. Teraz droga od Zwolenia rozchodzi się w dwie strony – do Kolonii Brześce i do Brześc. Jednak jadąc od strony Zwolenia do Brześc trzeba ten trójkąt objechać – tak nakazują znaki. Chyba nigdy nie przestanę się temu dziwić. Z tym zdziwieniem pojechałem dalej, do Chotczy. Kiedyś była tu przyjemna droga gruntowa biegnąca przez pola i las do starego młyna i drewnianego mostu na Zwolence. Kilka lat temu most zmieniono na betonowy. W zeszłym roku położono na większej części drogi asfalt. W tym roku ktoś rozpoczął remont młyna. Teraz to ma być dom. Może trochę dziwnie to zrobiono. Starą konstrukcję obłożono materiałami izolacyjnymi i nowymi deskami. Wymieniono okna. Zniknęła ze ściany tabliczka z żółwiem i napisem „ulica żółwiowa”.

Młyn na ulicy żółwiowej

Zmiany. Cywilizacja itd. Tak jakby wcześniej nie było cywilizacji, postępu, kultury… Teraz jest tylko inaczej. Jak ktoś nie widział tego wcześniej to skąd ma wiedzieć, że było inaczej. Jeszcze w zeszłym roku w kwietniu było tak:

Ulica żółwiowa w 2009 roku

Nazwa ulicy

To nie koniec zmian. Wśród zdjęć na mapie googla znajduje się takie opisane jako „Biały domek”. Ten domek od co najmniej dwóch lat jest jasno zielony. Nawet w internecie pozostają ślady przeszłości.

W Chotczy minął mnie kondukt pogrzebowy. Samochody zatrzymały się przed dojechaniem do kościoła. Przy figurze Matki Boskiej. To sprawiło, że zwróciłem na tą figurę uwagę i … coś w niej jest szczególnego. Jak będę wracać obiecałem sobie zrobić jej zdjęcie. Na razie droga prowadziła mnie do Jarentowskeigo Pola. Ta wieś czasami sprawia wrażenie wymierającej. Bezruch i rozpad. Dziś może nie tętniła życiem ale życie było widać. Tylko dalej stoją rozpadające się drewniane domy. To wszystko przy łąkach nadwiślańskich, pełnych wierzb i bajor. Urocze widoki. A do Solca już blisko. Jeszcze tylko przejazd obok wsi Boiska i zaraz jest Kłudzie z przeprawą promową. Bodajże w sierpniu 1939 roku oddano tu do użytku most na Wiśle. We wrześniu został zbombardowany. Teraz znów planuje się spiąć oba brzegi rzeki.

Kłudzie - przeprawa

Może ten nowy most posłuży dłużej niż przedwojenny. Tyle tylko, że w ten sposób Solec przestanie być na uboczu. Po wybudowaniu mostu będzie „po drodze”. Większy ruch samochodów. Więcej turystów. Cichy i spokojny rynek już takim nie będzie? To jeszcze jeden powód by tu przyjechać zanim zaczną się zmiany.

Przy drodze od przeprawy do Solca znajduje się figura Jana Nepomucena. Wystawiona w sierpniu 1783 roku.

Nepomucen w Solcu

Solec chwali się swoim zamkiem. Tylko, że on istnieje na starych rysunkach. Dziś nawet nie można mówić o ruinach tak mało z niego zostało.

Stary zamek w Solcu

Wybudowano za to na placu zabaw przy rynku nowy zamek. Z wikliny.

Nowy zamek w Solcu

Nie jest kopią tego starego. To zupełnie nowa konstrukcja przeznaczona dla małych rycerzy. W pobliżu stoi „Dom z podcieniami” czyli dawna komendaria. Budynek powstał w 1787 roku i był mieszkaniem duchownego „komentarza”. Później była tu karczma, zajazd, a w międzywojniu szkoła podstawowa. Teraz jest to Dom Kultury.

Komendaria w Solcu

Na rynku stoją wiklinowe żagle.

Wiklinowe żagle

Obok wiklinowe fale.

Wiklinowe fale

Także na wielu podwórkach jest tu wiklina. Ale jeszcze parę lat temu tego napływu wikliny nie było. Czas wracać by się wyspać przed jutrzejszą podróżą.
Najpierw zjechałem z głównej drogi by zobaczyć Boiska. Wieś spokojna i nieciekawa. Zamiast powrócić na główną drogę postanowiłem sprawdzić czy da się drogą gruntową dojechać do Jarentowskiego Pola. Chyba jednak się nie da. Droga dość nagle skończyła mi się przy sadzie i nowobudowanym domu. Pozostało mi tylko wspiąć się na skarpę i wrócić na asfalt. Nie było daleko.

W Chotczy postój przy figurze.

Figura w Chotczy

Czeka na odnowienie. Ale czy po nim będzie wyglądać tak samo?

Dalej znów ulica żółwiowa i trójkątne rondo. Tym razem jednak pojechałem prosto do Brześc. Za nimi, w lesie zwróciłem uwagę na numery na drzewach. Drzewa miały zdrapaną korę i wpisany czerwoną farbą numer. Numeracja sięgała 300. To były numery śmierci nadane drzewom przez drogowców. Za Janowicami aż się na chwilę zatrzymałem by to sfotografować.

Drzewa 1

Drzewa 2

Tną zdrowe, duże drzewa rosnące ponad 2 metry od jezdni. Czy to dalszy ciąg akcji „Drzewa zabijają kierowców”? Nikt nie widział by drzewo wskakiwało na jezdnię. Nawet te bliżej stojące niż 2 m z reguły tego nie robią. Ale ktoś dmucha na zimne. Lepiej zabić drzewa niż pozwolić by kiedyś któreś na drogę wskoczyło. Jaki sens ma wycinanie drzew rosnących tak daleko od jezdni i do tego tak nisko, że samochód chcąc w nie trafić najpierw musiałby przekoziołkować? Nie rozumiem. Cień na drogach jest mi potrzebny. A tu od paru lat robi się wszystko by go nie było. Gdyby w lesie wycięto 300 dużych zdrowych drzew byłoby o tym głośno. Ale cięte wzdłuż drogi na przestrzeni kilku kilometrów nikogo nie ruszają. Kto wierzy, że to dla naszego bezpieczeństwa? Bezpiecznie ma być na drodze ale po niej trzeba jeździć zygzakiem mijając dziury. Brzegi jezdni po których poruszają się rowery zwykle są zmasakrowane. Wyjątkiem jest droga przez las Żyrzyn – Baranów. Tam nową nawierzchnię położono tylko po bokach i teraz dziury są pośrodku.

Pod Wojszynem powstają hałdy trocin. Pewnie z gałęzi. Jeszcze dymiły lub parowały swoim rozmienionym na drobne życiem.

Wojszyn

Pnie były zabierane. Za to pozostawione pniaki stanowią tak samo wielkie zagrożenie jak wycięte drzewa ale to już nikomu nie przeszkadza. Powstaje linia pniaków wzdłuż dróg. Pniaków z wielu lat. Myślenie pewnie nie jest naturalnym procesem przy podejmowaniu decyzji o zabijaniu. Nawet zabijaniu drzew.

Śladami chasydów

Tym razem nic nie napisałem o planach. Skoro poprzednio nie wyszło to teraz nie chciałem zapeszać. Znów nie wyszło więc jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Tak już jest i nic na to nie poradzę. Planowanie i realizowanie planów to najwyraźniej dwie różne rzeczy.
Miało być tak. Wsiadam o 6:06 do pociągu jadącego z Dęblina do Radomia. Po 7:00 wsiadam do kolejnego pociągu jadącego w stronę Łodzi i wysiadam gdzieś w okolicach Przysuchy. Z Przysuchy jadę do Szydłowca, gdzie rok temu trafiłem na ukwiecony cmentarz żydowski ale nie wszedłem na jego teren. W piątek byłem w Dęblinie na cmentarzu fortecznym i tam już tarnina była ukwiecona.
tarnina
Teraz samo wykonanie, które odbiega od planu choć może nie bardzo daleko.

Choć wstałem jak trzeba by zdążyć na dojechanie do Dęblina, zbierałem się tak długo, że ostatecznie nie było szans bym zdążył na pociąg. Pozostała jazda na rowerze od początku do końca. Na taką ewentualność też miałem przygotowany plan. Z rysowania na mapie wychodziło mi, że będę miał do przejechania niemal 230 km. Dodać jeszcze błądzenie, szukanie i wyjdzie maksymalnie 240. Tydzień wcześniej wyszło prawie 210 km przejechanych więc mimo pozostałości zimowego zasiedzenia uznałem, że jest to wykonalne. Prognozy pogody wskazywały przeciwny i dokuczliwy wiatr podczas jazdy na zachód, temperaturę rano wskazywały na taką w okolicach +5. I brak opadów. Jeden element się nie sprawdził. Temperatura podczas wschodu słońca wynosiła nieco ponad 2 stopnie. A ja wziąłem tylko nieprzewiewną kamizelkę odblaskową i na szczęście zimową czapkę pod kask. Długo się rozgrzewałem ale nie zmarzłem jakoś szczególnie mocno.

Droga Puławy – Zwoleń nie była zatłoczona samochodami. Jadący do Puław czasami ręką zasłaniali sobie oczy przed słońcem więc to chyba kierowcy okazjonalni. Do tego do ok. 9:00 dostrzegałem zdziwienie na twarzach kierowców na mnie patrzących. Ja tam się nie dziwiłem, że oni się dziwią. Faktycznie było zimno. Z dzikiej zwierzyny widywałem tylko bażanty. Nie wiedziałem, że jest ich tak dużo. Tak dojechałem i do Zwolenia i stąd do Tczowa. Miałem nie zatrzymywać się przy miejscach które już w zeszłym roku obfotografowałem (by nie tracić czasu) ale dla tczowskiego kościoła zrobiłem wyjątek.
kościół w Tczowie
I wyszło krzywo.

Gdy jedzie się pod wiatr przeszkadzają nawet drobne niedogodności. Teraz z trudem zniosłem wertepy na drodze Zakrzówek – Skaryszew. Obiecałem też sobie nie wracać tą drogą ale to też mi nie wyszło. W Odechowie i Kobylanach zobaczyłem krzyże o których już rok wcześniej myślałem by sprawdzić w jakiej intencji stanęły. Zapamiętałem, że była na nich data z okresu powstania styczniowego. Jednak pozostawiłem sobie fotografowanie na przejazd powrotny (a przecież dopiero co obiecywałem sobie, że nie będę tędy wracać). W Skaryszewie liczyłem na wykonanie zdjęcie tamtejszego kościoła. Słońce jednak tak to utrudniało, że i to pozostawiłem sobie na powrotny przejazd. Już tylko oszczędzając czas odłożyłem na powrót oglądanie kapliczki na kopcu w Chomentowie (który na mapach googla pisze się przez „ę”). W googlu pewnie doszli do wniosku, że nazwa miejscowości musi być zgodna z ortografią. Przecież wokół Skaryszewa są wsie związane ze skaryszewskim rynkiem końskim. Dlatego wjeżdżając od wschodu jechałem przez Kobylany, a na zachodzie wjechałem do Chomentowa gdzie pewnie kiedyś robiono końskie chomąta. Pisownia zgodna z ortografią tu się nie zgadza z rzeczywistością. Wracam jednak do tematu. Tzn. do przejazdu.

Z Chomentowa przejechałem do Józefowa. Tu na rozjeździe musiałem zakręcić na Wierzbicę, w lewo. Tu też miałem wracać z objazdu drogą, która biegła na wprost, a oznaczoną numerem 733). Czyli dopiero od tego miejsca zaczynałem robić pętlę. To też mi nie wyszło ale o tym dalej.

Przy drodze do Wierzbicy stoi drewniana figurka. Nie mogłem jej ominąć. Także dlatego nie mogłem się przy niej nie zatrzymać, bo przecież nie miałem tędy jechać ponownie tego dnia. Do zdjęcia się przyłożyłem i chyba mi wyszło wyjątkowo dobrze.
kapliczka
Figurka ta stoi przy drodze do Grabina.

A dalej miałem na drodze Zalesice i Wierzbicę. Przejechałem przez nie bez zatrzymywania. Kościół w Wierzbicy już obfotografowałem rok wcześniej więc pomknąłem w stronę Jastrzębia. Po drodze tylko zatrzymałem się na chwilę przy ruinach fabrycznych za Wierzbicą.
Wierzbica
Pewnie warto by tu się pobawić w sesję zdjęciową ale może kiedy indziej. Dziś czas mnie gonił, a wiatr zatrzymywał.

Widoczny z daleka czerwony dach kościoła w Jastrzębiu to tylko znak, że już blisko do Szydłowca. Sam kościół jednak jest ładny. Jego też obfotografowałem rok wcześniej ale i teraz nie mogłem się powstrzymać.
Jastrząb
Wydobycie piaskowca w kamieniołomach przy drodze wciąż trwa. A i domów i murów nim obłożonych chyba przybywa. Nie wiem czy ten materiał jest tani czy tylko modny w tej okolicy. Na pewno jest popularny. Ja też z myślą o wykonanych z piaskowca macewach przyjechałem do Szydłowca. Teraz nie podjechałem od frontu cmentarza tylko od boku. Tam jest niezamykana furtka. W ten sposób udało mi się wejść i zobaczyłem, że z moich planów fotografowania stel nagrobnych pośród kwiatów nic nie będzie. Nie dość, że teren oczyszczono w większości z krzewów i przycięto drzewa, to jeszcze w Szydłowcu tarnina dopiero miała pąki kwiatowe.

Tylna część cmentarza jest mniej zadbana ale jest tu też mniej niż przy głównym wejściu macew.
Szydłowiec
Po wizycie na cmentarzu przyszedł czas na część rozpoznawczą wyprawy. Szydłowiec już odwiedzałem choć pewnie nie znam jeszcze całego. Za to nigdy jeszcze nie byłem na terenach przylegających do Przysuchy i do drogi między tymi miastami. Teren jest rozbujany jak lubię mimo tego, że to Mazowsze. Ponieważ tu prowadziłem tylko rozpoznanie terenu nie podjeżdżałem wszędzie gdzie warto podjechać. To zostawiam sobie na kolejny wypad, jak będzie cieplej.

Najpierw odwiedziłem Chlewiska. Z daleka widziałem zielony dach kościoła nad zabudowaniami. Przy kolejnej wizycie na pewno do bliższego oglądu. Przy głównej drodze staw ze stojącą po jego środku na wyspie kapliczką ze św. Janem Nepomucenem. Po przeciwnej stronie pałac Odrowążów. Nie jestem jednak pewnie czy wpuszczają tam na zwiedzanie wszystkich. Pałac jest teraz hotelem. Znajduje się na wzniesieniu porośniętym drzewami tworzącymi park. Przy samej drodze znajduje się zegar. Data na „chorągiewce”: 1902.
zegar w Chlewiskach
Na wprost zegara znajduje się droga do Muzeum. Muzeum to dawna huta. Żeby wejść na teren trzeba skontaktować się z przewodnikiem. On też sprzedaje bilety. Może latem będzie tu czekał na turystów? Teraz nie miałem czasu na szukanie kontaktu, a i jemu pewnie nie specjalnie podobałoby się takie wezwanie dla jednego rowerzysty.
huta w Chlewiskach
Kolejne miejsce to Borkowice. Tu znajduje się pałac, który ma własną stronę internetową.
Borkowice
Tu jak w Chlewiskach jest staw i „nepomuk”. Ten jednak stoi na brzegu. Po drugiej stronie stawu budynek gospodarczy – wygląda na stary.
Borkowice nad stawem
Kościół zaś wydawał się nie ciekawy. Może ma za to ciekawą historię? Trzeba będzie jej poszukać.
Borkowice - kościół
Z daleka widać było wieże przysuskiego kościoła. I do niego pojechałem.
Przysucha - kościół
Jednak odnalezienia słynnej synagogi było trudniejsze. Zapytałem w kiosku, gdzie przede mną jak widziałem z daleko też ktoś pytał o drogę. Okazało się, że też pytał o to samo. Synagoga znajduje się po drugiej stronie drogi do Radomia. I jak zwykle bywa, nie jest przy niej bezpośrednio tylko za stojącymi przy drodze zabudowaniami. Budynek ładny i mam nadzieję, że nie zostanie zamieniony w ruinę, nawet trwałą.
Przysucha - synagoga
Ciekawostką jest coś o charakterze pręgierza przy wejściu do synagogi.
Przysucha - wejście do synagogi
Gdy jeden z przechodniów zobaczył moje zainteresowanie tym urządzeniem pośpieszył z wyjaśnieniami. Jak powiedział: „Jak się jakaś Żydówka sk… to jej zakładali tą obrożę i wszyscy mogli na nią pluć.” Być może więc była to forma pręgierza. Dotąd czegoś takiego nie widziałem przy bóżnicach.

Wizyta w Przysusze to właśnie to tytułowe wędrowanie śladami chasydów. Sama synagoga jest starsza od ruchu chasydzkiego ale w Przysusze mieszkał nauczyciel rabbiego Mendla z Kocka. Był to rabbi Symcha Bunam. Znany jest z wielu opowieści chasydzkich. Pozwolę sobie jedną zacytować:

Pewnego razu rabbi Bunam powiedział: „Gdybym chciał kunsztownie wykładać Pismo, dokonałbym niejednego. Ale głupi mówi to, co wie, mądry zaś wie, co mówi”

Kolejny przygodny rozmówca okazał się wieloletnim kierowcą zawodowym, który zwrócił uwagę na moje odblaskowe ubranie. Nie mógł się go nachwalić. Ja natomiast zrezygnowałem z jechania na cmentarz żydowski w Przysusze, zostawiając to już na inna okazję. Do cmentarza pewnie trafiłbym już bez problemu. Tylko lokalizacja Synagogi była dla mnie tajemnicą.

Drogę powrotną wyznaczyłem sobie początkowo szosą do Radomia. To ta sama droga, którą jechałem do Zwolenia. Nie znam jeszcze Radomia więc wybrałem objazd. Zanim dojechałem do zjazdu z tej drogi na szlak którym chciałem ominąć Radom zauważyłem coś co skłania mnie do powrotu w przyszłości. W miejscowości Skrzynno zauważyłem dzwonnicę, która wygląda na dużo starszą od kościoła przy którym stoi. Będę musiał to obejrzeć z bliska. Na końcu Skrzynna słup przydrożny. Jednak dostęp do niego jest utrudniony więc nie wiem czy ze wszystkich stron posiada płaskorzeźby.
Skrzynno
Wiatr mnie gnał. Od teraz już miałem z niego pomocnika. Do miejscowości Mniszek gnałem jak na skrzydłach. Tu miałem zjechać w stronę Orońska. Ale zatrzymałem się trochę wcześniej. I tu była kolumna przydrożna. Tym razem niewiele miała płaskorzeźb. Ukrzyżowanego Chrystusa na kolumnie zasłonięto kratą. Pod nią znajduje się data 1605 i łacińskie inskrypcje.
Mniszek
Droga do Orońska zapowiadała się fatalnie. Dziur chyba więcej niż asfaltu. Ale tak było tylko na początku. Po przejechaniu przez las zaczęła się nowa nawierzchnia i tak było już do samego Orońska. Po drodze w Łaziskach mijałem „nepomuka”. Na jego kapliczce była data 3 V 1791 ale nie sądzę by była datą wystawienia. W samym Orońsku gdzieś ma być pałac. Nie ma go przy drodze którą jechałem. Za następnym razem trzeba będzie popytać o drogę. A teraz chciałem jak najszybciej dojechać do Skaryszewa. I może by się udało, gdybym nie pojechał prosto tylko zakręcił w lewo a potem w prawo w Tomaszowie. A ponieważ tego nie zrobiłem to szybko dojechałem do Wierzbicy. Parę kilometrów w plecy. Jeszcze w Zalesicach byłem bliski zbłądzenia ale na szczęście połapałem się zanim dojechałem gdzieś dalej. Po zawróceniu wybrałem właściwą drogę i przejeżdżając znów obok figurki, którą już fotografowałem, dojechałem do Józefowa i Chomentowa. Na jego końcu, lub początku (nigdy nie wiadomo z której strony się dojedzie) od strony Skaryszewa znajduje się kapliczka. Po podejściu wyczytałem, że jest to cmentarz choleryczny powstały w 1830 roku.
Cmentarz w Chomentowie
W Skaryszewie sprawdziłem na mapie jak dojechać do szosy Radom – Puławy by ominąć fatalną drogę w Zakrzówku. Okazało się, że najlepiej do niej dojechać właśnie za Zakrzówkiem więc odpuściłem sobie to ułatwienie. Za Zakrzówkiem droga jest już dość dobra by po niej jechać. Słońce było już dość niski więc odpuściłem sobie fotografowanie skaryszewskiego kościoła i pognałem do krzyży w Kobylanach i Odechowie. Na miejscu okazało się, że są to krzyże wystawione dla uczczenia uwłaszczenia włościan. W odróżnieniu jednak od figury pod Klikawą tu intencję zapisano, choć w skrócie z braku miejsca.
Kobylany
W Tczowie już musiałem zapalić światła. Nadchodziła noc. Szczęśliwie wiatr wciąż mnie popychał choć coraz słabiej. Znów założyłem czapkę zimową i wyciągnąłem kamizelkę odblaskową. To co na sobie miałem to była tylko kamizelka jaskrawa bez właściwości odblaskowych – dobra na dzień ale w nocy słabo widoczna. Do Puław dotarłem po 21 więc jak tydzień temu. Tylko dnia było więcej niż poprzednio i noce chłodniejsze. To się zmieni wkrótce na lepsze.

Realizacja więcej niż pełna

Niedziela zaczęła się deszczowo. Prognozy zapowiadały poprawę pogody i możliwe deszcze przelotne ale te dopiero po południu. Chciałem wrócić przez 18 więc liczyłem na to, że opady mnie ominą. Rano było nawet cieplej niż o tej samej godzinie dzień wcześniej. 5 stopni przy 3 z poprzedniego dnia to zauważalne ocieplenie. By było inaczej niż dzień wcześniej postanowiłem nie zatrzymywać się w Dęblinie tylko jechać od razu do Maciejowic. Obiecanki cacanki. Przy wyjeździe z Dęblina uwagę moją przyciągnęła pewna tablica stojąca przy bocznej drodze, wyłożonej betonowymi płytami. Tablica informowała, że za nią znajduje się cmentarz forteczny Twierdzy Iwanogrodzkiej. I jak tu się oprzeć ciekawości? Zacząłem szukać śladów, a gdy wypatrzyłem ścieżki prowadzące w głąb zarośli zacząłem sprawdzać dokąd prowadzą. Znalazłem wiele zniszczonych grobów, wiele śladów po grobach (betonowe i kamienne słupki na rogach kwater) i wszystko to zarośnięte gęsto krzewami.
cmentarz forteczny
Pewnie trzeba będzie tu powrócić i odszukać groby poległych w Wielkiej Wojnie. Wg informacji z tablicy oni też tu są pochowani. Tylko trzeba będzie się zabezpieczyć przed kleszczami. Dzień wcześniej też miałem nieprzyjemność odnaleźć takie stworzenie na swojej skórze.
W Maciejowicach już nie padał deszcz i postanowiłem wykonać choć jedno zdjęcie ratusza bez zaparkowanych pod nim samochodów.
ratusz w Maciejowicach
Jadąc z Maciejowic do Łaskarzewa dostrzegłem w lesie tablicę przy małym ogrodzeniu. Jak zaraz zobaczyłem jest to cmentarz wojenny. Znajduje się między wsiami Polik i Pogorzelec. Zachowała się na nim jedna tablica imienna. Zbiorowe mogiły są wyraźnie zaznaczone. Ale niewiele ponadto o nim wiadomo.
Polik - cmentarz
Pierwszym celem do osiągnięcia miał być cmentarz żydowski w Łaskarzewie. Nie okazał się trudny do odnalezienia. Nawet zaznaczona na odręcznej mapce pralnia ma napis „pralnia” na ścianie. Cmentarz przygnębiający. Dość niedawno był odnowiony. Otoczono go parkanem. Teraz brama wejściowa nie posiada stalowych skrzydeł. Część gwiazd Dawida z parkanu jest pozrywana. Macewy, które prawdopodobnie zostały tu przywiezione z miejscowości Sobienie Jeziory już nie stoją jak stały. Jedna leży przewrócona, część jest połamanych. Na terenie cmentarza potłuczone butelki po alkoholu i śmieci pozostawione przez tu „biesiadujących”. Tablica informacyjna zawiera zdanie: „Cmentarz czynny do celów grzebalnych”. Sama tablica też jest zniszczona. I może tyle o tym cmentarzu bo krew mnie zalewa jak o tym myślę co z nim zrobiono. W Opolu Lubelskim gdzie też cmentarz jest niszczony na co dzień przynajmniej nikt nie starał się o jego odnowienie, wystawienie pomnika. Widocznie nie warto tego robić.
Łaskarzew - cmentarz
Kolejnym celem miał być krzyż w Izdebnie. Z tym mi nie wyszło. Chciałem wykonać zdjęcie na którym będzie widoczny w pełnej krasie. Aparat w trybie automatycznym nie chciał mi tego dać i mam tylko zarys krzyża na tle nieba. Na ręczne ustawienia szkoda mi było czasu – psy w pobliskim domu nie pozwalały mi się skupić ujadając na mnie. Może kiedy indziej, może gdzie indziej bo w dalszej podróży spotkałem niemal identyczny. Ale to dalej, dalej…
Trzymając się cały czas trasy wytyczonej przez niebieski szlak nieco się zdziwiłem gdy zamiast w kierunku Garwolina skręcił on w prawo. Było to już blisko obwodnicy miasta. Tak dojechałem do Sulbin. To w tej miejscowości Żydowska Gmina Wyznaniowa w Garwolinie założyła cmentarz. Tylko nie z tej strony drogi Warszawa – Lublin. Droga poprowadziła mnie pod trasą szybkiego ruchu i tu pojawiła się tablica z nazwą miejscowości której nie mogę odnaleźć na mapach. Wszędzie opisana jest jako Sulbiny. Jadąc cały czas prosto dojechałem do starej drogi Warszawa-Lublin. W opisie cmentarza była informacja, że trzeba wjechać w drugą polną drogę patrząc od szpitala w stronę Lublina. Nie pojechałem więc na wprost w las tylko skręciłem w stronę Lublina i wjechałem w pierwszą drogę prowadzącą na wschód. To nie była ta droga o którą chodziło. Właściwą była ta z której zrezygnowałem, czyli przedłużenie asfaltowej szosy którą w to miejsce dotarłem. Tak jak podano na szkicu na stronie kirkuty.xip.pl cmentarz znajduje się za dwiema posesjami w lesie. Trzeba się domyślić, że to jest cmentarz by zwrócić uwagę na pozostające tu pośród drzew macewy.
cmentarz w Garwolinie
Choć droga leśna była zryta przez quady to nie było śladów tych pojazdów na samym cmentarzu. To pewnie zasługa drzew i tego, że teren jest dość płaski. W zagłębieniach bliżej posesji widać wywożone tu śmieci ale tam nie ma zachowanych stel nagrobnych. Może to już nie jest teren cmentarza? Zaśmiecanie lasów to już tradycja.
Bez pośpiechu ruszyłem przez Garwolin. Chciałem dojechać do Pilawy i stamtąd skierować się ku Sobieniom Jeziorom. Zjechałem z głównej drogi by przyjrzeć się garwolińskiemu kościołowi. Ładny i duży. Tłumy pod kościołem, wielu weteranów w mundurach i tak samo umundurowani młodzi ludzie. Najwyraźniej podczas lub po mszy planowano oddać hołd ofiarom sobotniej katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. Nie fotografowałem. Pojechałem dalej.
Po przejechaniu przez Michałówkę znalazłem się na końcowym fragmencie obwodnicy. To trasa szybkiego ruchu, a po drugiej stronie zauważyłem pomnik. Zamiast jechać do Pilawy zawróciłem w miejscu gdzie droga się zwęża i podjechałem do pomnika.
pomnik przy Lisich Dołach
Upamiętniono tu największe w okolicy miejsce straceń z czasów drugiej wojny światowej. Miejsce to nazywa się Lisie Doły. Do nich (do tych dołów) od pomnika prowadzą dwie alejki rozdzielone szpalerem jeszcze młodych drzew.
Lisie Doły
Obwodnica niewątpliwie utrudniła dostęp do tego miejsca ale pomnik i tak zwraca na siebie uwagę przejeżdżających. Ponieważ trudno mi było powrócić na poprzednią trasę zdecydowałem się na przejazd żółtym pieszym szlakiem turystycznym. Kierunek wydawał się słuszny. Ku Pilawie. Optymistycznie założyłem, że rzeczywiście tam dojadę. Pogoda piękna. Słońce, ciepło. Drzewa osłaniały od dmuchającego momentami mocno wiatru. Szlak nieco się wije. W pobliżu rezerwatu Kacze Bagno droga jest bardzo piaszczysta ale tylko przez kilkaset metrów. Ostatecznie wyjechałem przy płocie z drutu kolczastego otaczającego teren jednostki wojskowej. Trochę dziwnie wygląda miejsce gdzie strzałka szlaku turystycznego wskazuje dziurę w płocie ale innej drogi nie było. Po kilkuset metrach drogi byłem w Pilawie. Pierwszy raz nazwę miasta zobaczyłem dopiero na przychodni zdrowia ale to wystarczyło bym już się nie martwił pytaniem „gdzie jestem”. Mapa samochodowa, którą z sobą wziąłem na przejazd nic mi do tego miejsca nie podpowiadała. Ale skoro byłem w Pilawie to teraz musiałem odnaleźć główną drogę, która zaprowadzi mnie do Osiecka. Teraz mogłem się wreszcie porządnie rozpędzić. Wiatr zrobił sobie z moich pleców żagiel. Zatrzymałem się jednak na chwilę przy pomniku ofiar katastrofy kolejowej z 1981 roku. Podjeżdżając zaś do samego Osiecka zwróciłem szczególnie uwagę na wieże kościelne. W pełnym słońcu miały z daleka czarną niemal barwę i kształtem przypominały mi wieże z filmu „Władca Pierścieni” ale to skojarzenie chyba jest dość dalekie. Z bliska wieże w niczym nie przypominają tamtych mrocznych obrazów.
wieże kościelne w Osiecku
Po krótkim oglądaniu kościoła znów pognałem z wiatrem. Po drodze mijałem uroczy dworek zasłonięty dla ciekawskich murem z desek nazywanym dla niepoznaki płotem. Właściciel najwyraźniej wolał nie narażać się na uciążliwość związaną z „atrakcją turystyczną” w postaci ciekawskich gapiów. Ale szkoda. Nieco dalej remontowany dworek z zabudowaniami gospodarczymi (nie remontowanymi). Może będzie ładny? Może będzie można go obejrzeć? Może…
I wreszcie Sobienie Jeziory. Parokrotnie przejeżdżałem obok nich już wcześniej kierując się na most w Górze Kalwarii lub jadąc z niego do Puław. Ale nigdy nie zaglądałem do tej miejscowości. A warto. Najpierw był uroczy kościół z 1810 roku.
Kościół w Sobieniach Jeziorach
Potem rozpocząłem poszukiwania kirkutu. Wg opisu z kirkuty.xip.pl powinienem z ulicy Garwolińskiej skręcić w drogę polną za posesją numer 22. Równie dobrze mogłem skierować się bezpośrednio spod kościoła na cmentarz parafialny. To w lesie za nim znajduje się kirkut. Początkowo jednak wjechałem w las drogą z której nic nie zapowiadało bliskości poszukiwanego cmentarza. Z drogi jest niewidoczny. Zasłaniają go wzniesienia terenu. Wiedziałem że na pewno go rozpoznam po macewach. Są one tu zgromadzone w oczekiwaniu na dalsze decyzje co do ich losu. Wiele lat od drugiej wojny światowej przeleżały jako chodniki. Wiele jest w stosunkowo dobrym stanie. Nawet posiadają resztki farby. Ale na jednej już pojawił się napis zrobiony chyba sprayem. Oby ich nie zniszczono zanim zostaną zabezpieczone. Ponieważ jest to początek lasu od strony Sobieni to i często pojawiają się tu spacerowicze. To choć trochę zabezpiecza stele ale nie chroni terenu od zaśmiecania.
kirkut w Sobieniach Jeziorach
Z Sobieni Jezior oddaliłem się powracając na ulicę Garwolińską. Miałem najpierw do przejechania uciążliwy odcinek drogi betonowej. Nie dość, że jest nierówna to jeszcze samochody nią przejeżdżające hałasują bardziej niż na asfalcie. Ale te uciążliwości wydają się śmieszne gdy już się wjedzie na początkowy odcinek tej drogi w lesie. Jest częściowo pokryty asfaltem. Tzn. pochlapany asfaltem. Przez to jedzie się tędy jak po drodze dziurawej, a jednocześnie widać, że to nie są „ubytki w nawierzchni”. Szczególnie dobrze jeździ się w okolicach Wilgi. Tu szosa posiada utwardzone pobocze. Ale tu jak nie ma płotów w lesie to są tabliczki „Teren prywatny. Wstęp wzbroniony”. Jak wspomniałem wcześniej planowałem powrót na godzinę 18. Ok. 17:30 byłem w Maciejowicach. Bardzo dokuczał przeciwny wiatr. Pocieszałem się, że osłabnie po zmierzchu. Jednak po zmierzchu nie lubię jeździć. Od rana miałem na sobie kamizelkę odblaskową ponieważ przewidywałem poślizg z czasie całego wypadu. Tak mi jakoś zawsze wychodzi, że nie nadążam za planami. Im bliżej byłem Stężycy tym bardziej mokra była nawierzchnia po której jechałem. W Brzeźcach już zaczęło padać. I muszę uważać co myślę. Bo pomyślałem, że skoro chmurka nie chce odejść to niech szybko spadnie. Tak jakby chmurka to usłyszała. W Stężycy byłem jak pod wodą. Lało. Aż żałowałem, że nie zdążyłem założyć ponownie ochraniaczy na buty. Ale te mimo tego nie przemokły. Reszta ubrania była nieprzemakalna nie tylko z nazwy.
Po deszczu wiatr ucichł. Znów mogłem rozwinąć skrzydła. Jednak było już coraz ciemniej. Między Borową a Matygami usłyszałem przed sobą głosy dzieci. Dopiero z bliska dostrzegłem troje lub czworo rowerzystów bez świateł. Na tej drodze wypadki śmiertelne zdarzają się dość często. A przyszłe ofiary są jeszcze beztroskie. W Puławach byłem przed godziną 21. 14 godzin w drodze. Całkiem nieźle jak na kwiecień. Za tydzień na pewno nie pojadę na północ. Już mnie to trochę znudziło i muszę tych terenów odpocząć. Ale czy muszę wybierać między Kraśnikiem i Szydłowcem? Może dałoby się w jeden weekend być w obu tych miejscach? Jeszcze zobaczę. W końcu Kraśnik chciałbym odwiedzić w drodze do Modliborzyc.

Plany a realizacja

Plany z poprzedniego postu się nie zrealizowały. Początek wyglądał dobrze. O 6 rano ruszyłem na rowerze w kierunku Dęblina. Decyzję co do tego czy podjadę pociągiem z Dęblina do Pilawy zostawiłem sobie na później. W trakcie jazdy rozważałem za i przeciw. Pociągiem podjechałbym 49 km w 50 minut. Oszczędzam ponad godzinę. Po dojechaniu ruszam do Sobieni, a potem wracam z Sobieni do Pilawy by udać się do Garwolina. Nie lubię jechać dwa razy tą samą drogą. Do tego jeszcze dochodzi interesujący mnie krzyż drewniany pod Łaskarzewem. Po południu nie nadaje się do fotografowania gdy jest słoneczny dzień. Rezygnując z pociągu najpierw jestem w Łaskarzewie i koło krzyża mógłbym być rano. To mi pasowało. Ale jeszcze nie wiedziałem, że plany zmienią się diametralnie.

Dojeżdżając do Dęblina postanowiłem przeszukać pewne krzaki w poszukiwaniu śladów fortu Borowa. Na mapach zaznaczany jest po przeciwnej stronie Wieprza a tam ślady wydają się być nieobecne. Wszedłem więc w krzaki i zaraz uznałem, że poszukiwania zostaną uwieńczone sukcesem.
beton
Dalej też było ciekawie ale jakoś mało fortecznie. Na koniec doszedłem do opuszczonego budynku.
beton2
Budynek z betonowych pustaków. Wszystko wskazywało na to, że było tu albo jakieś gospodarstwo albo zakład. Na pewno w czasach PRL, a nie wcześniej. Więc jednak to nie to miejsce. Jeszcze skoczyłem na wał wiślany. Chyba stary. Obłożony kamieniami.
wał
Przedarłem się z rowerem przez krzaki na powrót do szosy. Ale nie pojechałem. Flak w tylnym kole. Słoneczko świeciło więc wziąłem się za łatanie. Szybkie poszukiwanie dziury i dwie znalezione. Załatane. Po złożeniu roweru zaraz znowu flak. Najwidoczniej to nie były wszystkie dziury. Ale tak jak kiedyś w Annopolu uznałem, że skoro dziur jest więcej niż dwie to nie warto ich szukać i trzeba założyć nową dętkę. Żelazny zapas bez którego dalej się nie ruszam po ponad sześćdziesięciokilometrowym marszu gdy jeździłem jeszcze raczej pełen nadziei niż narzędzi. Zużycie żelaznego zapasu oznaczało, że dalej nie pojadę. Jeszcze mogłem zmienić zdanie w Dęblinie gdybym znalazł otwarty sklep rowerowy z dętkami z francuskim zaworem. Ale jeszcze było za wcześnie na otwarte sklepy rowerowe no i nie ma ich przy głównej drodze lub ich tylko nie widziałem. W takim razie wybrałem się do Sobieszyna obfotografować wreszcie pałac. Jakoś wcześniej po macoszemu do niego podchodziłem, a właśnie znów zacząłem się kręcić wokół hr. Kajetana Kickiego.
Co prawda to nie Kajetan Kicki pałac wybudował ale w nim mieszkał gdy nie przebywał w Warszawie lub Orłowie Murowanym. Po II wojnie światowej pałac gościł dyrekcję PGR-u, która jakoś nie przykładała się do remontów. Budynek stopniowo popadał i nadal popada w ruinę.
Pałac w Sobieszynie
Gmina chce go znowu przekazać w dobre ręce ale to muszą być bogate ręce. Obecny stan budynku wymaga dużych nakładów na remont. Do tego to ma być użytek turystyczny więc mieszkanie chyba odpada. W oficynach, które są w lepszym stanie, mieszkają ludzie i ich eksmitowanie pewnie w grę nie wchodzi. Zabytkowe tu są także zabudowania gospodarcze choć powstały po 1863 roku.
Zabudowania - Sobieszyn
Przy głównej drodze Sobieszyna w pobliżu pałacu jest parę budynków chyba także związanych z pałacem.
podworskie
Nieco dalej ale jeszcze w Sobieszynie, zatrzymałem się przy kościele. Kościół neogotycki wybudowany z fundacji Kajetana Kickiego. Przy okazji siedzibę parafii przeniesiono z Drążgowa do Sobieszyna.
kościół w Sobieszynie
Po drążgowskim kościele nie ma dziś śladu. Gdy powstawał kościół w Sobieszynie już był chyba ruiną choć był młodszy od kościoła w Żabiance gdzie przez jakiś czas drążgowska parafia miała swoją siedzibę wygnana przez arian.
Po drugiej stronie Wieprza, w Baranowie, też jest kościół. Barokowy.
kościół w Baranowie
Wracałem już do Puław. Ale nie chciałem jechać przez Żyrzyn. W Puławach chciałem jeszcze zakupić zapas dętek na następne wyjazdy więc powrót od strony Końskowoli pasował mi najbardziej. Dlatego w Baranowie wybrałem drogę w kierunku Kurowa. W lasach niepodzielnie panują zawilce.
zawilce
W Czołnach zobaczyłem dudka. Czy one też odlatują na zimę? Nie przypominam sobie bym widział dudki zimą.
Po powrocie informacje o tragicznym wypadku pod Smoleńskiem. I znów zapowiada się gorący politycznie okres. Może jutro zrobię jeszcze jedno podejście do dzisiejszych planów.