Śladami chasydów

Tym razem nic nie napisałem o planach. Skoro poprzednio nie wyszło to teraz nie chciałem zapeszać. Znów nie wyszło więc jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Tak już jest i nic na to nie poradzę. Planowanie i realizowanie planów to najwyraźniej dwie różne rzeczy.
Miało być tak. Wsiadam o 6:06 do pociągu jadącego z Dęblina do Radomia. Po 7:00 wsiadam do kolejnego pociągu jadącego w stronę Łodzi i wysiadam gdzieś w okolicach Przysuchy. Z Przysuchy jadę do Szydłowca, gdzie rok temu trafiłem na ukwiecony cmentarz żydowski ale nie wszedłem na jego teren. W piątek byłem w Dęblinie na cmentarzu fortecznym i tam już tarnina była ukwiecona.
tarnina
Teraz samo wykonanie, które odbiega od planu choć może nie bardzo daleko.

Choć wstałem jak trzeba by zdążyć na dojechanie do Dęblina, zbierałem się tak długo, że ostatecznie nie było szans bym zdążył na pociąg. Pozostała jazda na rowerze od początku do końca. Na taką ewentualność też miałem przygotowany plan. Z rysowania na mapie wychodziło mi, że będę miał do przejechania niemal 230 km. Dodać jeszcze błądzenie, szukanie i wyjdzie maksymalnie 240. Tydzień wcześniej wyszło prawie 210 km przejechanych więc mimo pozostałości zimowego zasiedzenia uznałem, że jest to wykonalne. Prognozy pogody wskazywały przeciwny i dokuczliwy wiatr podczas jazdy na zachód, temperaturę rano wskazywały na taką w okolicach +5. I brak opadów. Jeden element się nie sprawdził. Temperatura podczas wschodu słońca wynosiła nieco ponad 2 stopnie. A ja wziąłem tylko nieprzewiewną kamizelkę odblaskową i na szczęście zimową czapkę pod kask. Długo się rozgrzewałem ale nie zmarzłem jakoś szczególnie mocno.

Droga Puławy – Zwoleń nie była zatłoczona samochodami. Jadący do Puław czasami ręką zasłaniali sobie oczy przed słońcem więc to chyba kierowcy okazjonalni. Do tego do ok. 9:00 dostrzegałem zdziwienie na twarzach kierowców na mnie patrzących. Ja tam się nie dziwiłem, że oni się dziwią. Faktycznie było zimno. Z dzikiej zwierzyny widywałem tylko bażanty. Nie wiedziałem, że jest ich tak dużo. Tak dojechałem i do Zwolenia i stąd do Tczowa. Miałem nie zatrzymywać się przy miejscach które już w zeszłym roku obfotografowałem (by nie tracić czasu) ale dla tczowskiego kościoła zrobiłem wyjątek.
kościół w Tczowie
I wyszło krzywo.

Gdy jedzie się pod wiatr przeszkadzają nawet drobne niedogodności. Teraz z trudem zniosłem wertepy na drodze Zakrzówek – Skaryszew. Obiecałem też sobie nie wracać tą drogą ale to też mi nie wyszło. W Odechowie i Kobylanach zobaczyłem krzyże o których już rok wcześniej myślałem by sprawdzić w jakiej intencji stanęły. Zapamiętałem, że była na nich data z okresu powstania styczniowego. Jednak pozostawiłem sobie fotografowanie na przejazd powrotny (a przecież dopiero co obiecywałem sobie, że nie będę tędy wracać). W Skaryszewie liczyłem na wykonanie zdjęcie tamtejszego kościoła. Słońce jednak tak to utrudniało, że i to pozostawiłem sobie na powrotny przejazd. Już tylko oszczędzając czas odłożyłem na powrót oglądanie kapliczki na kopcu w Chomentowie (który na mapach googla pisze się przez „ę”). W googlu pewnie doszli do wniosku, że nazwa miejscowości musi być zgodna z ortografią. Przecież wokół Skaryszewa są wsie związane ze skaryszewskim rynkiem końskim. Dlatego wjeżdżając od wschodu jechałem przez Kobylany, a na zachodzie wjechałem do Chomentowa gdzie pewnie kiedyś robiono końskie chomąta. Pisownia zgodna z ortografią tu się nie zgadza z rzeczywistością. Wracam jednak do tematu. Tzn. do przejazdu.

Z Chomentowa przejechałem do Józefowa. Tu na rozjeździe musiałem zakręcić na Wierzbicę, w lewo. Tu też miałem wracać z objazdu drogą, która biegła na wprost, a oznaczoną numerem 733). Czyli dopiero od tego miejsca zaczynałem robić pętlę. To też mi nie wyszło ale o tym dalej.

Przy drodze do Wierzbicy stoi drewniana figurka. Nie mogłem jej ominąć. Także dlatego nie mogłem się przy niej nie zatrzymać, bo przecież nie miałem tędy jechać ponownie tego dnia. Do zdjęcia się przyłożyłem i chyba mi wyszło wyjątkowo dobrze.
kapliczka
Figurka ta stoi przy drodze do Grabina.

A dalej miałem na drodze Zalesice i Wierzbicę. Przejechałem przez nie bez zatrzymywania. Kościół w Wierzbicy już obfotografowałem rok wcześniej więc pomknąłem w stronę Jastrzębia. Po drodze tylko zatrzymałem się na chwilę przy ruinach fabrycznych za Wierzbicą.
Wierzbica
Pewnie warto by tu się pobawić w sesję zdjęciową ale może kiedy indziej. Dziś czas mnie gonił, a wiatr zatrzymywał.

Widoczny z daleka czerwony dach kościoła w Jastrzębiu to tylko znak, że już blisko do Szydłowca. Sam kościół jednak jest ładny. Jego też obfotografowałem rok wcześniej ale i teraz nie mogłem się powstrzymać.
Jastrząb
Wydobycie piaskowca w kamieniołomach przy drodze wciąż trwa. A i domów i murów nim obłożonych chyba przybywa. Nie wiem czy ten materiał jest tani czy tylko modny w tej okolicy. Na pewno jest popularny. Ja też z myślą o wykonanych z piaskowca macewach przyjechałem do Szydłowca. Teraz nie podjechałem od frontu cmentarza tylko od boku. Tam jest niezamykana furtka. W ten sposób udało mi się wejść i zobaczyłem, że z moich planów fotografowania stel nagrobnych pośród kwiatów nic nie będzie. Nie dość, że teren oczyszczono w większości z krzewów i przycięto drzewa, to jeszcze w Szydłowcu tarnina dopiero miała pąki kwiatowe.

Tylna część cmentarza jest mniej zadbana ale jest tu też mniej niż przy głównym wejściu macew.
Szydłowiec
Po wizycie na cmentarzu przyszedł czas na część rozpoznawczą wyprawy. Szydłowiec już odwiedzałem choć pewnie nie znam jeszcze całego. Za to nigdy jeszcze nie byłem na terenach przylegających do Przysuchy i do drogi między tymi miastami. Teren jest rozbujany jak lubię mimo tego, że to Mazowsze. Ponieważ tu prowadziłem tylko rozpoznanie terenu nie podjeżdżałem wszędzie gdzie warto podjechać. To zostawiam sobie na kolejny wypad, jak będzie cieplej.

Najpierw odwiedziłem Chlewiska. Z daleka widziałem zielony dach kościoła nad zabudowaniami. Przy kolejnej wizycie na pewno do bliższego oglądu. Przy głównej drodze staw ze stojącą po jego środku na wyspie kapliczką ze św. Janem Nepomucenem. Po przeciwnej stronie pałac Odrowążów. Nie jestem jednak pewnie czy wpuszczają tam na zwiedzanie wszystkich. Pałac jest teraz hotelem. Znajduje się na wzniesieniu porośniętym drzewami tworzącymi park. Przy samej drodze znajduje się zegar. Data na „chorągiewce”: 1902.
zegar w Chlewiskach
Na wprost zegara znajduje się droga do Muzeum. Muzeum to dawna huta. Żeby wejść na teren trzeba skontaktować się z przewodnikiem. On też sprzedaje bilety. Może latem będzie tu czekał na turystów? Teraz nie miałem czasu na szukanie kontaktu, a i jemu pewnie nie specjalnie podobałoby się takie wezwanie dla jednego rowerzysty.
huta w Chlewiskach
Kolejne miejsce to Borkowice. Tu znajduje się pałac, który ma własną stronę internetową.
Borkowice
Tu jak w Chlewiskach jest staw i „nepomuk”. Ten jednak stoi na brzegu. Po drugiej stronie stawu budynek gospodarczy – wygląda na stary.
Borkowice nad stawem
Kościół zaś wydawał się nie ciekawy. Może ma za to ciekawą historię? Trzeba będzie jej poszukać.
Borkowice - kościół
Z daleka widać było wieże przysuskiego kościoła. I do niego pojechałem.
Przysucha - kościół
Jednak odnalezienia słynnej synagogi było trudniejsze. Zapytałem w kiosku, gdzie przede mną jak widziałem z daleko też ktoś pytał o drogę. Okazało się, że też pytał o to samo. Synagoga znajduje się po drugiej stronie drogi do Radomia. I jak zwykle bywa, nie jest przy niej bezpośrednio tylko za stojącymi przy drodze zabudowaniami. Budynek ładny i mam nadzieję, że nie zostanie zamieniony w ruinę, nawet trwałą.
Przysucha - synagoga
Ciekawostką jest coś o charakterze pręgierza przy wejściu do synagogi.
Przysucha - wejście do synagogi
Gdy jeden z przechodniów zobaczył moje zainteresowanie tym urządzeniem pośpieszył z wyjaśnieniami. Jak powiedział: „Jak się jakaś Żydówka sk… to jej zakładali tą obrożę i wszyscy mogli na nią pluć.” Być może więc była to forma pręgierza. Dotąd czegoś takiego nie widziałem przy bóżnicach.

Wizyta w Przysusze to właśnie to tytułowe wędrowanie śladami chasydów. Sama synagoga jest starsza od ruchu chasydzkiego ale w Przysusze mieszkał nauczyciel rabbiego Mendla z Kocka. Był to rabbi Symcha Bunam. Znany jest z wielu opowieści chasydzkich. Pozwolę sobie jedną zacytować:

Pewnego razu rabbi Bunam powiedział: „Gdybym chciał kunsztownie wykładać Pismo, dokonałbym niejednego. Ale głupi mówi to, co wie, mądry zaś wie, co mówi”

Kolejny przygodny rozmówca okazał się wieloletnim kierowcą zawodowym, który zwrócił uwagę na moje odblaskowe ubranie. Nie mógł się go nachwalić. Ja natomiast zrezygnowałem z jechania na cmentarz żydowski w Przysusze, zostawiając to już na inna okazję. Do cmentarza pewnie trafiłbym już bez problemu. Tylko lokalizacja Synagogi była dla mnie tajemnicą.

Drogę powrotną wyznaczyłem sobie początkowo szosą do Radomia. To ta sama droga, którą jechałem do Zwolenia. Nie znam jeszcze Radomia więc wybrałem objazd. Zanim dojechałem do zjazdu z tej drogi na szlak którym chciałem ominąć Radom zauważyłem coś co skłania mnie do powrotu w przyszłości. W miejscowości Skrzynno zauważyłem dzwonnicę, która wygląda na dużo starszą od kościoła przy którym stoi. Będę musiał to obejrzeć z bliska. Na końcu Skrzynna słup przydrożny. Jednak dostęp do niego jest utrudniony więc nie wiem czy ze wszystkich stron posiada płaskorzeźby.
Skrzynno
Wiatr mnie gnał. Od teraz już miałem z niego pomocnika. Do miejscowości Mniszek gnałem jak na skrzydłach. Tu miałem zjechać w stronę Orońska. Ale zatrzymałem się trochę wcześniej. I tu była kolumna przydrożna. Tym razem niewiele miała płaskorzeźb. Ukrzyżowanego Chrystusa na kolumnie zasłonięto kratą. Pod nią znajduje się data 1605 i łacińskie inskrypcje.
Mniszek
Droga do Orońska zapowiadała się fatalnie. Dziur chyba więcej niż asfaltu. Ale tak było tylko na początku. Po przejechaniu przez las zaczęła się nowa nawierzchnia i tak było już do samego Orońska. Po drodze w Łaziskach mijałem „nepomuka”. Na jego kapliczce była data 3 V 1791 ale nie sądzę by była datą wystawienia. W samym Orońsku gdzieś ma być pałac. Nie ma go przy drodze którą jechałem. Za następnym razem trzeba będzie popytać o drogę. A teraz chciałem jak najszybciej dojechać do Skaryszewa. I może by się udało, gdybym nie pojechał prosto tylko zakręcił w lewo a potem w prawo w Tomaszowie. A ponieważ tego nie zrobiłem to szybko dojechałem do Wierzbicy. Parę kilometrów w plecy. Jeszcze w Zalesicach byłem bliski zbłądzenia ale na szczęście połapałem się zanim dojechałem gdzieś dalej. Po zawróceniu wybrałem właściwą drogę i przejeżdżając znów obok figurki, którą już fotografowałem, dojechałem do Józefowa i Chomentowa. Na jego końcu, lub początku (nigdy nie wiadomo z której strony się dojedzie) od strony Skaryszewa znajduje się kapliczka. Po podejściu wyczytałem, że jest to cmentarz choleryczny powstały w 1830 roku.
Cmentarz w Chomentowie
W Skaryszewie sprawdziłem na mapie jak dojechać do szosy Radom – Puławy by ominąć fatalną drogę w Zakrzówku. Okazało się, że najlepiej do niej dojechać właśnie za Zakrzówkiem więc odpuściłem sobie to ułatwienie. Za Zakrzówkiem droga jest już dość dobra by po niej jechać. Słońce było już dość niski więc odpuściłem sobie fotografowanie skaryszewskiego kościoła i pognałem do krzyży w Kobylanach i Odechowie. Na miejscu okazało się, że są to krzyże wystawione dla uczczenia uwłaszczenia włościan. W odróżnieniu jednak od figury pod Klikawą tu intencję zapisano, choć w skrócie z braku miejsca.
Kobylany
W Tczowie już musiałem zapalić światła. Nadchodziła noc. Szczęśliwie wiatr wciąż mnie popychał choć coraz słabiej. Znów założyłem czapkę zimową i wyciągnąłem kamizelkę odblaskową. To co na sobie miałem to była tylko kamizelka jaskrawa bez właściwości odblaskowych – dobra na dzień ale w nocy słabo widoczna. Do Puław dotarłem po 21 więc jak tydzień temu. Tylko dnia było więcej niż poprzednio i noce chłodniejsze. To się zmieni wkrótce na lepsze.