Niedziela zaczęła się deszczowo. Prognozy zapowiadały poprawę pogody i możliwe deszcze przelotne ale te dopiero po południu. Chciałem wrócić przez 18 więc liczyłem na to, że opady mnie ominą. Rano było nawet cieplej niż o tej samej godzinie dzień wcześniej. 5 stopni przy 3 z poprzedniego dnia to zauważalne ocieplenie. By było inaczej niż dzień wcześniej postanowiłem nie zatrzymywać się w Dęblinie tylko jechać od razu do Maciejowic. Obiecanki cacanki. Przy wyjeździe z Dęblina uwagę moją przyciągnęła pewna tablica stojąca przy bocznej drodze, wyłożonej betonowymi płytami. Tablica informowała, że za nią znajduje się cmentarz forteczny Twierdzy Iwanogrodzkiej. I jak tu się oprzeć ciekawości? Zacząłem szukać śladów, a gdy wypatrzyłem ścieżki prowadzące w głąb zarośli zacząłem sprawdzać dokąd prowadzą. Znalazłem wiele zniszczonych grobów, wiele śladów po grobach (betonowe i kamienne słupki na rogach kwater) i wszystko to zarośnięte gęsto krzewami.
Pewnie trzeba będzie tu powrócić i odszukać groby poległych w Wielkiej Wojnie. Wg informacji z tablicy oni też tu są pochowani. Tylko trzeba będzie się zabezpieczyć przed kleszczami. Dzień wcześniej też miałem nieprzyjemność odnaleźć takie stworzenie na swojej skórze.
W Maciejowicach już nie padał deszcz i postanowiłem wykonać choć jedno zdjęcie ratusza bez zaparkowanych pod nim samochodów.
Jadąc z Maciejowic do Łaskarzewa dostrzegłem w lesie tablicę przy małym ogrodzeniu. Jak zaraz zobaczyłem jest to cmentarz wojenny. Znajduje się między wsiami Polik i Pogorzelec. Zachowała się na nim jedna tablica imienna. Zbiorowe mogiły są wyraźnie zaznaczone. Ale niewiele ponadto o nim wiadomo.
Pierwszym celem do osiągnięcia miał być cmentarz żydowski w Łaskarzewie. Nie okazał się trudny do odnalezienia. Nawet zaznaczona na odręcznej mapce pralnia ma napis „pralnia” na ścianie. Cmentarz przygnębiający. Dość niedawno był odnowiony. Otoczono go parkanem. Teraz brama wejściowa nie posiada stalowych skrzydeł. Część gwiazd Dawida z parkanu jest pozrywana. Macewy, które prawdopodobnie zostały tu przywiezione z miejscowości Sobienie Jeziory już nie stoją jak stały. Jedna leży przewrócona, część jest połamanych. Na terenie cmentarza potłuczone butelki po alkoholu i śmieci pozostawione przez tu „biesiadujących”. Tablica informacyjna zawiera zdanie: „Cmentarz czynny do celów grzebalnych”. Sama tablica też jest zniszczona. I może tyle o tym cmentarzu bo krew mnie zalewa jak o tym myślę co z nim zrobiono. W Opolu Lubelskim gdzie też cmentarz jest niszczony na co dzień przynajmniej nikt nie starał się o jego odnowienie, wystawienie pomnika. Widocznie nie warto tego robić.
Kolejnym celem miał być krzyż w Izdebnie. Z tym mi nie wyszło. Chciałem wykonać zdjęcie na którym będzie widoczny w pełnej krasie. Aparat w trybie automatycznym nie chciał mi tego dać i mam tylko zarys krzyża na tle nieba. Na ręczne ustawienia szkoda mi było czasu – psy w pobliskim domu nie pozwalały mi się skupić ujadając na mnie. Może kiedy indziej, może gdzie indziej bo w dalszej podróży spotkałem niemal identyczny. Ale to dalej, dalej…
Trzymając się cały czas trasy wytyczonej przez niebieski szlak nieco się zdziwiłem gdy zamiast w kierunku Garwolina skręcił on w prawo. Było to już blisko obwodnicy miasta. Tak dojechałem do Sulbin. To w tej miejscowości Żydowska Gmina Wyznaniowa w Garwolinie założyła cmentarz. Tylko nie z tej strony drogi Warszawa – Lublin. Droga poprowadziła mnie pod trasą szybkiego ruchu i tu pojawiła się tablica z nazwą miejscowości której nie mogę odnaleźć na mapach. Wszędzie opisana jest jako Sulbiny. Jadąc cały czas prosto dojechałem do starej drogi Warszawa-Lublin. W opisie cmentarza była informacja, że trzeba wjechać w drugą polną drogę patrząc od szpitala w stronę Lublina. Nie pojechałem więc na wprost w las tylko skręciłem w stronę Lublina i wjechałem w pierwszą drogę prowadzącą na wschód. To nie była ta droga o którą chodziło. Właściwą była ta z której zrezygnowałem, czyli przedłużenie asfaltowej szosy którą w to miejsce dotarłem. Tak jak podano na szkicu na stronie kirkuty.xip.pl cmentarz znajduje się za dwiema posesjami w lesie. Trzeba się domyślić, że to jest cmentarz by zwrócić uwagę na pozostające tu pośród drzew macewy.
Choć droga leśna była zryta przez quady to nie było śladów tych pojazdów na samym cmentarzu. To pewnie zasługa drzew i tego, że teren jest dość płaski. W zagłębieniach bliżej posesji widać wywożone tu śmieci ale tam nie ma zachowanych stel nagrobnych. Może to już nie jest teren cmentarza? Zaśmiecanie lasów to już tradycja.
Bez pośpiechu ruszyłem przez Garwolin. Chciałem dojechać do Pilawy i stamtąd skierować się ku Sobieniom Jeziorom. Zjechałem z głównej drogi by przyjrzeć się garwolińskiemu kościołowi. Ładny i duży. Tłumy pod kościołem, wielu weteranów w mundurach i tak samo umundurowani młodzi ludzie. Najwyraźniej podczas lub po mszy planowano oddać hołd ofiarom sobotniej katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. Nie fotografowałem. Pojechałem dalej.
Po przejechaniu przez Michałówkę znalazłem się na końcowym fragmencie obwodnicy. To trasa szybkiego ruchu, a po drugiej stronie zauważyłem pomnik. Zamiast jechać do Pilawy zawróciłem w miejscu gdzie droga się zwęża i podjechałem do pomnika.
Upamiętniono tu największe w okolicy miejsce straceń z czasów drugiej wojny światowej. Miejsce to nazywa się Lisie Doły. Do nich (do tych dołów) od pomnika prowadzą dwie alejki rozdzielone szpalerem jeszcze młodych drzew.
Obwodnica niewątpliwie utrudniła dostęp do tego miejsca ale pomnik i tak zwraca na siebie uwagę przejeżdżających. Ponieważ trudno mi było powrócić na poprzednią trasę zdecydowałem się na przejazd żółtym pieszym szlakiem turystycznym. Kierunek wydawał się słuszny. Ku Pilawie. Optymistycznie założyłem, że rzeczywiście tam dojadę. Pogoda piękna. Słońce, ciepło. Drzewa osłaniały od dmuchającego momentami mocno wiatru. Szlak nieco się wije. W pobliżu rezerwatu Kacze Bagno droga jest bardzo piaszczysta ale tylko przez kilkaset metrów. Ostatecznie wyjechałem przy płocie z drutu kolczastego otaczającego teren jednostki wojskowej. Trochę dziwnie wygląda miejsce gdzie strzałka szlaku turystycznego wskazuje dziurę w płocie ale innej drogi nie było. Po kilkuset metrach drogi byłem w Pilawie. Pierwszy raz nazwę miasta zobaczyłem dopiero na przychodni zdrowia ale to wystarczyło bym już się nie martwił pytaniem „gdzie jestem”. Mapa samochodowa, którą z sobą wziąłem na przejazd nic mi do tego miejsca nie podpowiadała. Ale skoro byłem w Pilawie to teraz musiałem odnaleźć główną drogę, która zaprowadzi mnie do Osiecka. Teraz mogłem się wreszcie porządnie rozpędzić. Wiatr zrobił sobie z moich pleców żagiel. Zatrzymałem się jednak na chwilę przy pomniku ofiar katastrofy kolejowej z 1981 roku. Podjeżdżając zaś do samego Osiecka zwróciłem szczególnie uwagę na wieże kościelne. W pełnym słońcu miały z daleka czarną niemal barwę i kształtem przypominały mi wieże z filmu „Władca Pierścieni” ale to skojarzenie chyba jest dość dalekie. Z bliska wieże w niczym nie przypominają tamtych mrocznych obrazów.
Po krótkim oglądaniu kościoła znów pognałem z wiatrem. Po drodze mijałem uroczy dworek zasłonięty dla ciekawskich murem z desek nazywanym dla niepoznaki płotem. Właściciel najwyraźniej wolał nie narażać się na uciążliwość związaną z „atrakcją turystyczną” w postaci ciekawskich gapiów. Ale szkoda. Nieco dalej remontowany dworek z zabudowaniami gospodarczymi (nie remontowanymi). Może będzie ładny? Może będzie można go obejrzeć? Może…
I wreszcie Sobienie Jeziory. Parokrotnie przejeżdżałem obok nich już wcześniej kierując się na most w Górze Kalwarii lub jadąc z niego do Puław. Ale nigdy nie zaglądałem do tej miejscowości. A warto. Najpierw był uroczy kościół z 1810 roku.
Potem rozpocząłem poszukiwania kirkutu. Wg opisu z kirkuty.xip.pl powinienem z ulicy Garwolińskiej skręcić w drogę polną za posesją numer 22. Równie dobrze mogłem skierować się bezpośrednio spod kościoła na cmentarz parafialny. To w lesie za nim znajduje się kirkut. Początkowo jednak wjechałem w las drogą z której nic nie zapowiadało bliskości poszukiwanego cmentarza. Z drogi jest niewidoczny. Zasłaniają go wzniesienia terenu. Wiedziałem że na pewno go rozpoznam po macewach. Są one tu zgromadzone w oczekiwaniu na dalsze decyzje co do ich losu. Wiele lat od drugiej wojny światowej przeleżały jako chodniki. Wiele jest w stosunkowo dobrym stanie. Nawet posiadają resztki farby. Ale na jednej już pojawił się napis zrobiony chyba sprayem. Oby ich nie zniszczono zanim zostaną zabezpieczone. Ponieważ jest to początek lasu od strony Sobieni to i często pojawiają się tu spacerowicze. To choć trochę zabezpiecza stele ale nie chroni terenu od zaśmiecania.
Z Sobieni Jezior oddaliłem się powracając na ulicę Garwolińską. Miałem najpierw do przejechania uciążliwy odcinek drogi betonowej. Nie dość, że jest nierówna to jeszcze samochody nią przejeżdżające hałasują bardziej niż na asfalcie. Ale te uciążliwości wydają się śmieszne gdy już się wjedzie na początkowy odcinek tej drogi w lesie. Jest częściowo pokryty asfaltem. Tzn. pochlapany asfaltem. Przez to jedzie się tędy jak po drodze dziurawej, a jednocześnie widać, że to nie są „ubytki w nawierzchni”. Szczególnie dobrze jeździ się w okolicach Wilgi. Tu szosa posiada utwardzone pobocze. Ale tu jak nie ma płotów w lesie to są tabliczki „Teren prywatny. Wstęp wzbroniony”. Jak wspomniałem wcześniej planowałem powrót na godzinę 18. Ok. 17:30 byłem w Maciejowicach. Bardzo dokuczał przeciwny wiatr. Pocieszałem się, że osłabnie po zmierzchu. Jednak po zmierzchu nie lubię jeździć. Od rana miałem na sobie kamizelkę odblaskową ponieważ przewidywałem poślizg z czasie całego wypadu. Tak mi jakoś zawsze wychodzi, że nie nadążam za planami. Im bliżej byłem Stężycy tym bardziej mokra była nawierzchnia po której jechałem. W Brzeźcach już zaczęło padać. I muszę uważać co myślę. Bo pomyślałem, że skoro chmurka nie chce odejść to niech szybko spadnie. Tak jakby chmurka to usłyszała. W Stężycy byłem jak pod wodą. Lało. Aż żałowałem, że nie zdążyłem założyć ponownie ochraniaczy na buty. Ale te mimo tego nie przemokły. Reszta ubrania była nieprzemakalna nie tylko z nazwy.
Po deszczu wiatr ucichł. Znów mogłem rozwinąć skrzydła. Jednak było już coraz ciemniej. Między Borową a Matygami usłyszałem przed sobą głosy dzieci. Dopiero z bliska dostrzegłem troje lub czworo rowerzystów bez świateł. Na tej drodze wypadki śmiertelne zdarzają się dość często. A przyszłe ofiary są jeszcze beztroskie. W Puławach byłem przed godziną 21. 14 godzin w drodze. Całkiem nieźle jak na kwiecień. Za tydzień na pewno nie pojadę na północ. Już mnie to trochę znudziło i muszę tych terenów odpocząć. Ale czy muszę wybierać między Kraśnikiem i Szydłowcem? Może dałoby się w jeden weekend być w obu tych miejscach? Jeszcze zobaczę. W końcu Kraśnik chciałbym odwiedzić w drodze do Modliborzyc.