Pechowy koniec maja

Cele wyjazdu niedzielnego.
Po pierwsze – wyspać się.
Po drugie – dojechać do celu bez względu na czas.
Po trzecie – sprawdzić czy napoje energetyczne rzeczywiście pomagają.
Po czwarte – przetestować nowe spodenki rowerowe.
A po piąte przez dziesiąte pomniejsze cele. Wśród nich sprawdzenie czy w lesie za Kraśnikiem rzeczywiście znajdują się rzeczy pokazane na zdjęciach widocznych w mapach Google.

Jechałem w tą samą stronę co poprzednio. Więc mogę pokazać jak opada woda w Wiśle. Po ok 50 godzinach droga do przeprawy promowej w Bochotnicy wyglądała już tak:
Bochotnica
Nawet ktoś w kaloszach i z psem wybrał się tą drogą w stronę rzeki. W Parchatce jednak to co podsiąkło pod wałem nadal stoi na polach. A jeszcze dziś dopada.
Parchatka
Uzbrojony w wydruki z geoportalu z zaznaczonymi miejscami do poszukiwań gnałem do wsi Boby. Po drodze zahaczyłem o cukrownię w Opolu Lubelskim.
Cukrownia w Opolu Lubelskim
Teraz zajmuje się on jedynie staniem. Z bliska widać gdzie dokonywano przeróbek w budynkach. Przeróbki są z cegły o innym odcieniu. Jednak trudno jest sobie wyobrazić jak ty wyglądało 100 lat temu. Teren jest strzeżony i zamknięty. Więc nie wchodziłem tylko pojechałem dalej. Zamiast jednak gnać do Bobów odbiłem lekko w bok. W Górach Opolskich chciałem zobaczyć jak wygląda sytuacja przed ewentualnym poszukiwaniem cmentarza z I wojny światowej. Ma znajdować się na skraju lasu na wschód od wsi. Otoczony wałem. Więc podobny do tego którego miałem szukać w Bobach. Rzut oka wystarczył. Będzie trudno. Na poszukiwania trzeba będzie przeznaczyć sporo czasu. Na mapach geoportalu go nie namierzyłem. W Bobach miałem ten komfort, że oznaczono jego dokładną lokalizację. Więc po „rzucie oka” w Górach Opolskich powróciłem na trasę do Bobów.

W Bobach podjechałem do lasu drogą biegnącą wzdłuż ogrodzenia szkolnego. W lesie zakręt w lewo – cmentarz ma być na skraju lasu. Po ok 150 m znów w lewo – skraj lasu oddalił się od drogi. Tylko tu „w lewo” drogi się niemal niewidoczne. Może nawet ich nie ma? Już trzeba było przedzierać się przez krzaki. Na miejscu znalazłem otoczony wałem cmentarz o wymiarach w przybliżeniu 30 m na 15 m. W całości już stał się wysuniętą w sady odnogą lasu. Rów przy wale otaczającym cmentarz służy jako wysypisko śmieci. Od strony szkoły wał zniwelowano na szerokość samochodu. Ktoś tu przywoził i wyrzucał pościnane gałęzie wprost na mogiły. Zachowały się wyraźnie obrysy mogił. Jest ich kilkanaście. Część nosi ślady rozkopywania.
Boby
Tak pewnie wygląda zapomnienie. Rozmiary cmentarza mogą oznaczać, że spoczywa tu może i ponad 500 poległych. I nic nie wskazuje na to by spoczywali tu spokojnie jak i by w przyszłości mieli spokój. Może i po tym opisie jakaś hiena cmentarna poleci tam z wykrywaczem metali i szpadlem. Szkoła jest oddalona od tego miejsca w linii prostej o może 300 m ale dzieci nic na ten temat nie wiedzą. Przecież gdy pytałem odsyłano mnie na cmentarz parafialny. Jeszcze tego nie sprawdzałem ale prawdopodobnie tam są groby zamordowanych w Owczarni żołnierzy AK. I pewnie znów dzieci mylą wojny, jak pod Wronowem gdzie odsyłano mnie do Poniatowej gdy pytałem o cmentarz z I wojny. Tylko w Chodlu na razie pokazano budujący przykład pamięci oczyszczając cmentarz z krzaków i stawiając tabliczkę informacyjną.
Na cmentarzu w Bobach nie zachował się ani jeden krzyż. Jedynie na jednej mogile ktoś postawił kamień polny.
Boby - kamień
Na cmentarz nie wchodziłem. Po mszy ludzie dość licznie odwiedzali groby swoich bliskich. Przyjadę kiedy indziej. Zza chmur wyszło słońce i zaczęło się robić bardzo gorąco. W Mikołajówce na przystanku kura czekała na autobus.
kura
Cień dawała tylko ławka.
Dalej był przyjemny zjazd drogą przecinającą lasy i zaraz Bęczyn i dalej Urzędów. W Urzędowie zakręciłem w drogę boczną by sprawdzić dokąd prowadzi. I znalazłem kolejny młyn na Urzędówce.
Młyn na Urzędówce
Z posiadanych informacji wynikało, że na „Polach urzędowskich” znajduje się cmentarz żydowski. Zniszczony ale postawiono na nim pomnik. Problemem było ustalenie gdzie są „Pola urzędowskie”. Na rynku poszukałem tablic informacyjnych. Jest jedna. Z zaznaczoną trasą po zabytkach okolic. Nic na niej nie ma o „Polach urzędowskich” ani o cmentarzu żydowskim. Więc i tu będę musiał jeszcze się pojawić ponownie. Teraz już pognałem do Kraśnika. Znów potwornie długi przejazd przez miasto ścieżką rowerową, a potem drogą lecącą w kierunku Janowa Lubelskiego. Ale nie do końca. W Stróży zamiast zakręcić pojechałem prosto. Miałem tu szukać cmentarza z I wojny w ogródku przydomowym na końcu wsi. Nie napisano na którym końcu. I nie znalazłem. Ale przecież i ten cmentarz czy mogiła zostały odnalezione przypadkiem, w trakcie prac ziemnych. To też będzie wymagało ponownego przyjazdu. A póki co wjechałem w odpust. Musiałem przedostać się przez stoiska odpustowe by dojść do stojącej przy cmentarzu kaplicy. Trójkątnej.
Stróża
Rozpościera się stąd widok na stawy leżące poniżej skarpy z kaplicą. Jeden element nieco psuje widok. Jest to ustęp zrobiony zapewne kiedyś dla odwiedzających cmentarz. Jego ruina intryguje zakłócając harmonię tego świata.
Ubikacja
Upał. Pot zalewa oczy. Muszę pomyśleć o chuście pod kask.
Dalsza droga oznaczona była jako czerwony szlak rowerowy. Kraśnik – Lwów. W Kazimierzu Dolnym piszą przy nim, że to szlak Kazimierz Dolny – Kraśnik. Pewnie żeby nie odstraszać tych co się porwą na jego przejechanie. Zaraz go zresztą opuściłem. Szlak biegnie drogą asfaltową a ja miałem teraz do przejechania trochę dróg gruntowych. Mapy Google umieściły przy drodze gruntowej do lasu Jurnica krzyż na mogile lub cmentarzu z Wielkiej Wojny. Wspiąłem się więc na górkę. Droga nosi nazwę ulicy Różanej. Na szczycie można rzucić okiem na jedną z wielu w okolicach cegielni.
Cegielnia
A dalej dwupasmówka z tych które lubię. Na horyzoncie zaś Jurnica.
Dwupasmówka
Nie znalazłem krzyża z fotki na mapach Google. Zamiast tego dwa drewniane krzyże raczej nie związane z Wielką Wojną. Jeden wolnostojący i drugi ukryty pomiędzy drzewami.
Krzyż I przy drodze do Jurnicy
Krzyż II przy drodze do Jurnicy
To miał być metalowy krzyż. Ustawiony w miejscu pochówku żołnierzy poległych w 1914 roku. Najwyraźniej to nie ta droga i zdjęcie trzeba by przesunąć. Nie wiem jednak jeszcze w jakie inne miejsce.

W Jurnicy, przy torze kolejowym, wg map Google miała jeszcze znajdować się mogiła żołnierza z 1915 roku. By tam dojechać musiałem przejechać na drugi brzeg lasu. Droga jest łatwa i przyjemna. A mogiła jest tam gdzie wskazuje ją Google. Stoi tyłem do drogi. Frontem do torowiska.
Jurnica
No i ten barwinek. Część cmentarza w Bobach też była nim pokryta. Aż szkoda, że już nie kwitnie.

Kolejnym celem były Modliborzyce. Ale najpierw musiałem wrócić do przejazdu przez tory i dojechać do Szastarki. Tu znów pojawił się szlak czerwony. No i skusił mnie bym zakręcił w boczną drogę. Następny zakręt szlaku już mnie nie skusił bo na pewno jechałbym w stronę przeciwną od mi potrzebnej. I tak – jak zobaczyłem na mapach – porzuciłem drogę najkrótszą. Ale zaczęły się pięknie rozbujane krajobrazy.
Krajobraz
Te doliny… Zaraz w nie zjechałem. Głębokie rowy przydrożne i dojazdy do domów po mostach wyraźnie wskazywały, że to dołek. W Pasiece intrygujące kapliczki. Malutkie ale św. Antoni razy dwa.
Pasieka
Nieco dalej podobna, malutka kapliczka ze św. Mikołajem.
Mikołaj
A w Wierzchowiskach odnowiona kapliczka ze swoją poprzedniczką rozpadajacą się w tle.
Wierzchowiska

W Modliborzycach zainteresowany byłem obejrzeniem budynku Ośrodka Kultury. To dawna synagoga. I tu ten pech. W zeszłym roku pojechałem do Szczebrzeszyna obejrzeć synagogę i trafiłem na remont. Teraz znów to samo. Remont. Czyli może za rok ponownie będę tu w dzień. W dzień, ponieważ najczęściej w Modliborzycach pojawiałem się wracając z Janowa Lubelskiego i było wtedy już ciemno.
Synagoga w Modliborzycach
Zdaje się, że jest tu też kirkut z zachowanymi macewami ale to dopiero będę musiał ustalić. Teraz chciałem tylko „rozpoznawczo” wpaść i zlokalizować synagogę. Odpoczywając przeszedłem się i pod kościół. Za późno przypomniałem sobie, że to nie tylko kościół ale i jego dzwonnica jest zabytkiem, ale przecież jeszcze kiedyś tu wrócę. A przecież od rynku przyszedłem tu kierując się prosto na dzwonnicę przy której jest jedno z wejść na plac kościelny. Kościołowi też przydałby się remont. Przez okna widać deski. Farba się łuszczy.
Kościół w Modliborzycach
W tym miejscu rozpocząłem nastawiony na duży wysiłek powrót. Co prawda miałem jeszcze poszukać jednego cmentarza Wielkiej Wojny pod Dzierzkowicami ale cmentarz nie zając…

Ruszyłem więc w drogę powrotną. Najpierw droga do Kraśnika. Pot zalewa oczy, znowu. To już prawie natręctwo z jego strony. Testowane spodenki na spoconych udach zaczynają dokuczać. Szwy kończące nogawki obcierają boleśnie nogi. Pomogło obciągnięcie nogawek wewnętrznych zakończonych antypoślizgowymi paskami. Początkowo brakuje mocy by gnać ale zaraz się to zmienia. W około pół godziny po paru łykach napoju energetycznego moc przybyła. To działa :)

W Urzędowie wielki festyn z wesołym miasteczkiem. Droga zastawiona samochodami. Kierowcy ruszający z pobocza nie zwracają uwagi na ruch na drodze. Koszmar przejazdu. Może to te pola są tymi „polami urzędowskimi”? Podpita młodzież jak zwykle zaczepia wszystko co się obok niej pojawia obcego, zapytam więc kiedy indziej. Kieruję się na Chodel. Mam nadzieję dojechać do Opola Lubelskiego przed 20:00. Na miejscu notuję parominutowe opóźnienie. Tu chwila odpoczynku. Dojadam rodzynki, znów się „energetyzuję”, zakładam kamizelkę odblaskową, włączam oświetlenie roweru. Do Puław 32 km. W Bochotnicy remont drogi wstrzymany na czas powodzi. Warto pojechać więc przez Kazimierz. Kilka kilometrów dalej ale czas przejazdu podobny. Teraz, gdy jeszcze nie ma tłumów gości droga z Kazimierza do Bochotnicy może nie być bardzo niebezpieczna.

W Uściążu niemal nie rozlewam się na znaki drogowym. Jednak po oślepieniu przez samochód jadący na długich światłach wzrok nie wraca natychmiast. Dzieciaki widzące zdarzenie tylko się śmiały ze mnie. Ich nie oślepiło bo na skuterze jechali z drogi bocznej. Ale przez dwie godziny jazdy w mroku tylko dwa lub trzy samochody nie skróciły świateł by mnie nie oślepiać – całkiem nieźle jak sięgnę pamięcią do poprzednich wyjazdów.

W Kazimierzu już sezon ale jeszcze nie ma wielu turystów.
Kazimierz by night
Jadąc tu mijałem kierujące się do Opola z Powiśla samochody straży pożarnej i policji zwożące już sprzęt z terenów powodziowych. W Kazimierzu zdjęto już aluminiowe podwyższenia wałów. Chyba kończy się już ten koszmar. Choć na Powiślu teraz zaczyna się szacowanie strat.

Do Puław dojechałem już łatwo i przyjemnie. Następnego dnia rano nie jestem wypompowany jak zwykle bywało więc napoje działają i warto ich używać. Pewnie późno to odkryłem. Cele chyba wszystkie osiągnąłem. To z czego zrezygnowałem to były cele poboczne. Głownie chodziło o dojechanie do Modliborzyc i przejechanie przez Jurnicę. Czyli wyszło trochę inaczej niż zwykle. Tylko ten pech z synagogami. Jak go zwalczyć?

Włączył mi się błądnik

Nie pisałem, a troszkę się działo. Może niewiele ale wspomnieć warto.
Szukałem w okolicach wsi Borowa i Skoki pozostałości fortu. Dwa dni i… znalazłem tylko starą strzelnicę. Ale nie tak starą jak fort.

Strzelnica

Odwiedziłem także sam Dęblin z celu obfotografowania pałacu Mniszchów…

Pałac Mniszchów

oraz by odnaleźć budynek dawnej synagogi w Irenie (obecnie w Dęblinie).

Była synagoga

Później poszukiwałem informacji na temat lokalizacji cmentarzy wojennych z 1914 roku. Tu udało mi się ustalić położenie cmentarza w Janowcu nad Wisłą. Do dnia dzisiejszego zdążył on jednak zniknąć z powierzchni ziemi. Proces niszczenia zaczął się od włączenia go do cmentarza parafialnego. A dalej poszło jak w Żyrzynie i Puławach. Tzn na terenie kwatery zaczęto chować nowych zmarłych. W Puławach pozostała jedynie stela z inskrypcją. W Żyrzynie zachowano informacje o istnieniu trzech stel, których już nie ma. W Janowcu nie pozostało zaś nic. Przykre. Wychodzi jednak na to, że pozostawienie cmentarza wojennego bez opieki daje mu większe szanse istnienia niż objęcie go opieką miejscowej parafii.

Dopiero 28 maja znów wyskoczyłem gdzieś dalej. Co prawda znów plany rozminęły się z realizacją ale jednak trochę pojeździłem. Do Kraśnika nie dojechałem. W trakcje jazdy zmieniała się pogoda, a jako meteopata odbieram takie zmiany boleśnie. Tak było i tym razem. Ale nie od początku. Wyruszyłem wcześnie rano. Po raz pierwszy od początku stanów powodziowych na Wiśle ruszyłem przez Parchatkę. Część pól jeszcze jest zalana. Ale większe zniszczenia niosą jeszcze podsiąki. Rano jeszcze straż pożarna stała w gotowości. Ale woda powoli opada. Zatrzymałem się na moment przy dojeździe do przeprawy promowej w Bochotnicy.

Bochotnica

Droga jeszcze głęboko pod wodą. W drodze do centrum Kazimierza Dolnego przejeżdżałem przez odcinek szosy który chyba znajdował się pod wodą. Trwa wypompowywanie wody z piwnic. Jednocześnie wciąż woda podsiąka. Myślałem, że jak kiedyś Grodarz jest pełen wody. Jednak nie. Odcięto go od Wisły. Jadąc w kierunku Opola Lubelskiego przejeżdża się przez mostek na Grodarzu i tu z jednej strony jest pełne koryto wody, a z drugiej pusto. Widocznie wprowadzono tu jednokierunkowy ruch wody. Wszędzie leżą worki z piachem. Wiele z nadrukiem „Powódź Lublin”.

Na Czerniawach chwilowy postój dla sfotografowania lapidarium na nowym cmentarzu żydowskim.

Czerniawy

Droga do Wilkowa jest zamknięta. Tam jest największa tragedia. Ponad 90% gminy pod wodą. Pozamykane mosty na Chodelce. Tragedia. W Puławach trwają zbiórki pomocy dla powodzian z okolic Wilkowa. Pojechałem do drogi Bochotnica – Opole Lubelskie. Dalej zaś do Słotwin i w kierunku Karczmisk by zaraz zjechać z asfaltu na drogę gruntową. Nigdy wcześniej nią nie jechałem. I właśnie naszła mnie ochota na to by to zmienić. Pewnie nie ma tu zbyt wielkiego ruchu sądząc po liczbie pospuszczanych psów. Przez chwilę nawet zdrętwiałem widząc, że rusza za mną z jednego z podwórek chart. Nie miałbym z nim szans. Szczęśliwie zainteresowany był bardziej psami mnie goniącymi niż mną. I tak dojechałem do drogi asfaltowej. Nią zaś do Noworąblowa i udałem się w kierunku Niezabitowa. Nie wiem ile kilometrów w ten sposób sobie dołożyłem na trasie do Niezabitowa. Nie jest to tak ważne skoro zaraz w Niezabitowie dodałem następne kilometry i to całkiem sporo. Pamiętałem, że w lasach za Niezabitowem jest mogiła z I wojny. Lasy są 3. Objechałem i obszedłem, brnąc w błocie wszystkie trzy. Nic nie znalazłem. Zajęło mi to bite trzy godziny. Po powrocie sprawdziłem notatki dotyczące lokalizacji cmentarzy – w tej okolicy nic nie wskazywały. Błąd. Na następny dzień zostawiłem sobie mycie roweru. Nie jest jednak tak, że w lasach tych nie ma zupełnie nic. Jest. I nawet z drogi asfaltowej wskazuje to znak. Jest tam pomnik i pewnie mogiła pod nim jeńców radzieckich zamordowanych przez Niemców w drodze do obozu w Poniatowej. Ale ten punkt już odwiedzałem wcześniej więc tu się nie zatrzymywałem.

Cmentarz w okolicy jest ale nieco dalej. Nie przy tej wsi. Nie przy tej drodze. Więcej bez notatek nie będę szukać. I jeszcze nie raz pewnie to sobie będę powtarzał. Dalsza trasa objęła Poniatową. Chciałem sprawdzić czy da się obóz obejść. Zdziwiłem się troszkę, że druty kolczaste nie dochodzą do stacji kolejowej. Ale dalej zrozumiałem dlaczego. Do obozu doprowadzone były osobne tory. Być może tory pochodziły jeszcze z czasów uruchamiania tu fabryki w latach trzydziestych. Tego nie wiem. Tylko ręce miałem zajęte i nie było jak zrobić zdjęcia. Akurat w tym miejscu pomagałem jakiejś kobiecie w niesieniu zakupów (w lesie!). A potem nie chciało mi się wracać, pojawię się kiedy indziej. Torów przecież nie zwiną. Płotu też. Ale płot usiłowałem sfotografować ładnie. Nie wyszło. Jednak te miejsca w których zdjęć nie mogłem zrobić były najbardziej fotogeniczne.

Poniatowa

No i światło. Gdy byłem w Poniatowej jeszcze było pełne zachmurzenie. Dopiero gdy dojechałem do Chodla słońce zaczęło zdejmować ciemne okulary. A w Chodlu chciałem zobaczyć miejsce, które w jednym z serwisów wskazano jako kirkut. Miejsce to w niczym cmentarza nie przypomina. Nie miałem też kogo zapytać o potwierdzenie, że to tutaj. Pustka. Piach. Jak to na tyłach fabryki. Choć w tym wypadku to podobno dawne zakłady remontowe samochodów. W samym Chodlu też nie pytałem. Nie wiem co myśleć o tym wszystkim po przeczytaniu notatki w Wikipedii. Przedstawiono tam społeczeństwo Chodla w bardzo niekorzystnym świetle. Trudno mi jednak uwierzyć w to, że (jak w Wikipedii napisano) rozbierano po wojnie budynki będące w dobrym stanie. Przecież w okolicy są synagogi, które zaadaptowano do innych celów. Pozyskiwanie materiału budowlanego z budynków nadających się do użytku przeczy zdrowemu rozsądkowi.

Chodel - kirkut

Wyjeżdżając z Chodla przeżyłem miłe zaskoczenie. Cmentarz wojenny, w zeszłym roku jeszcze potwornie zapuszczony, uprzątnięto. Postawiono też tablicę informacyjną zawierającą więcej informacji o samym cmentarzu. Dziwnie tylko została umieszczona – na szczycie kopca usypanego na ciałach. Nie mogę powiedzieć bym odczuwał komfort psychiczny wspinając się na szczyt by odczytać napisy na tablicy. Ale i tak brawo dla ludzi, którzy się tego podjęli i cmentarz odnowili.

Cmentarz w Chodlu

Chodla pojechałem przez Godów do Kluczkowic. Tyle razy przez kilka lat przejeżdżałem, a nie widziałem pałacu. W celu odnalezienia postanowiłem przejechać szlaki rowerowe w okolicy. Przejechałem. I przejechałem przez Kluczkowice, i przejechałem przez Góry Kluczkowickie. I nic. Pałacu brak. Przy drodze Opole Lubelskie – Józefów nad Wisłą też nie ma żadnych znaków. Dojeżdżając do końca Gór Kluczkowickich w końcu zapytałem. Gdzie jest pałac? I dowiedziałem się, że właśnie się od niego oddalam. Pałac jest w pobliżu stawu. Za przetwórnią owoców. Nie raz musiałem obok niego przejechać nie widząc go. Tablice informacyjne co prawda są ale przy samej bramie wjazdowej. A ta nie znajduje się przy drodze głównej. I co z tego, że umieszczono to muzeum regionalne obok kilku szkół skoro nie ma wystarczającej informacji dla turystów? A ładnie tu jest.

Pałac w Kluczkowicach

Skoro już zakończyłem oglądanie pałacu ruszyłem jeszcze do Józefowa. Tam chciałem odnaleźć kirkut i może sfotografować tamtejsze macewy. Gdzieś kiedyś czytałem, że jest ich pięć. W internecie znalazłem zdjęcie jednej wykonane w maju zeszłego roku. Intrygowała mnie jeszcze jedna sprawa. Na stronach Urzędu Gminy umieszczone są zdjęcia starego Józefowa. W tym i synagogi z zewnątrz i jej wnętrze. Nie ma zaś nic o cmentarzu. Dojazd wydawał się prosty. Ulica Urzędowska, przejechać ok 500 m od rynku, a potem 100 m drogi w prawo. Tak też dojechałem. Cmentarz znajduje się za sadami. Wygląda niczym dżungla. To że w zeszłym roku ktoś tam wszedł w okresie wegetacji roślinnej i odnalazł macewę graniczy chyba z cudem. Przez cmentarz przeprowadzono drogę do sadu dzieląc go na dwie części.

Rzut obiektywu na drogę w kierunku ulicy Urzędowskiej. Po prawej stronie cmentarz.

Józefów nad Wisłą - kirkut

Samego Józefowa nie zalało. Tu budynki stoją na skarpie. Jednak wielu mieszkańców ma pola na terenach położonych niżej. Tam stoi woda. Za powiada się im ciężki rok. Na pewno nikt nie będzie teraz zajmował się cmentarzem żydowskim choć Józefów nad Wisłą był jak mówią żydowskim miasteczkiem.

Kolejnym punktem przejazdu była Owczarnia. Już w tym roku szukałem informacji o pomniku zamordowanych przez Armię Ludową AK-owców. Ale robiłem to w złej Owczarni. Tamte (bo jest ich kilka) sa bliżej Opola Lubelskiego. Ta zaś leży pomiędzy Józefowem i Wierzbicą. I tu przy właśnie remontowanej drodze znalazłem pomnik. Na zdjęciu przyłapałem też i swój rower podczas upadku.

Owczarnia - pomnik

W tym miejscu rozpocząłem już powrót do Puław. Przejeżdżając przez Boby zrobiłem sobie krótką przerwę na obejście kościoła. Nie jest stary ale znalazłem za nim starą, drewnianą dzwonnicę. Sam kościół posiada posągi aniołów z trąbami. Choć nie do końca. Od strony pól anioły trąb nie mają chociaż są takie same jak te od strony ulicy.

Anioły w Bobach

Korzystając z okazji zapytałem o drogę dojazdową do cmentarza wojennego znajdującego się niedaleko w lesie. Tej informacji nie dostałem ale dowiedziałem się, że groby z pierwszej wojny światowej znajdują się na cmentarzu parafialnym. Będę musiał to pooglądać przy następnej wizycie. Teraz już czas mnie gonił – nie chciałem wracać po ciemku.

Przy drodze z Opola Lubelskiego do Puław zatrzymałem się przy młynie. Jest on związany z Kleniewskimi mieszkającymi w pałacu w Kluczkowicach. Choćby przez cegłę pochodzącą z ich cegielni. Miejscowość zaś w której stoi to Wola Rudzka.

Wola Rudzka

A dalej już była tylko jazda. W Parchatce zwróciłem uwagę na brak strażaków. Może wreszcie kończy się koszmar powodzi. Zostaje koszmar usuwania zniszczeń.

Szlakiem cmentarzy wojennych

Na planowanie trasy miało wpływ parę czynników.
1. Od zeszłego roku nie dojechałem do Parczewa, gdzie chciałem sfotografować starą dzwonnicę.
2. W Siemieniu zeszłego roku przegapiłem ruiny lodowni.
3. Czytałem ale nie widziałem mogiły z I wojny światowej w Kaznowie.
W trakcie zbierania informacji przydatnych do tej wyprawy pojawiły się następne elementy.
4. Pałac w Kijanach.
5. Cmentarze wojenne w Nowej Woli.
6. Groby Kleeberczyków w Jabłoni.
7. Pałac w Jabłoni.
8. Synagoga, mykwa i kirkut w Parczewie.
9. Zespół pałacowo-parkowy w Zawieprzycach.
10. Kirkut w Łukowie.
11. Groby w okolicach Międzyrzeca Podlaskiego.

Nie wszystko było tak na prawdę wykonalne. Miałem przecież jeden dzień. Na niedzielę zapowiadano opady deszczu więc nie mogłem pozwolić sobie na nocne jazdy. Mapki nie zrobię – google.maps nie chce mnie przeprowadzić przez Ostrów Lubelski – nie pozwala na przejazd tak jakby tam nie było kawałka drogi.

Wyjechałem zaraz po piątej rano. Nie było za jasno ale na drodze Garbów – Niemce zwróciłem uwagę w Piotrowicach Wielkich na park. Z ciekawości podjechałem. W parku znajduje się dworek. Może nie śliczny ale widać, że nie jest to budownictwo z ostatnich 70 lat. Będę musiał się tu jeszcze pojawić przy lepszym świetle.

Piotrowice Wielkie

Tak samo może warto jeszcze będzie dokładniej obejrzeć kościół w Niemcach. Zaraz za Niemcami. W lesie, przy drodze do Jawidza, znajduje się pomniczek i krzyż. Pomniczek nie jest nowy i widać, że często jest odwiedzany. Być może przez takich jak ja – zainteresowanych, ciekawskich. Pomniczek wystawili rodzice chłopca który tu zginął. Pewnie na drodze.

Te kilka kilometrów lasu do przejechania to sama rozkosz. Droga w dobrym stanie, ruch nie wielki. Mijałem rowerzystę, który wydawał się zdziwiony moim strojem (obcisły, rowerowy, kamizelka odblaskowa, kask). Widocznie jego ogromny skórzany kapelusz jest tu czymś zwykłym :)

W Jawidzu zakręciłem w kierunku Łęcznej. Celem były Kijany. Poza pałacem jeszcze miałem tam do odwiedzenia kościół. Zainteresował mnie głównie z powody intencji fundatora. Była to forma podziękowania za szczęśliwy powrót z wyprawy wiedeńskiej z królem Sobieskim. Ale jeszcze zanim dojechałem do Spiczyna z daleka widziałem kolejne miejsce do odwiedzenia – Zawieprzyce.

Zawieprzyce

W Spiczynie ciekawa architektura drewniana. Poczynając od starej kapliczki

Spiczyn - kapliczka

przez sklep wielobranżowy

Spiczyn - sklep wielobranżowy

po budynek mieszkalny.

Spiczyn - dom

Kościół w Kijanach jest całkiem duży i nie jest jedynym wystawionym przez tego fundatora. Może nie tylko wdzięczność ale i bogate łupy z wyprawy? Przecież życia nie narażano dla samej adrenaliny.

Kościół w Kijanach

Natomiast pałac to wręcz bajka. Podobno jest siedzibą paru instytucji. Albo był ich siedzibą. Zdaje się teraz czekać na remont. Ale gdybym nie wiedział o jego istnieniu to przejechałbym mimo niego. Nie jest widoczny z drogi. Dobrze chociaż, że postawiono przy nim tabliczkę szlaku rowerowego „Daleko od szosy” ze zdjęciem i krótkim opisem.

Pałac w Kijanach

Sam dojazd do pałacu może być dla odwiedzających zagadką. Wjeżdża się od strony zabudowań gospodarczych ze stacją paliw. Droga prowadząca prosto do pałacu jest zamknięta bramą z kierunkowskazem wskazującym na tą oddaloną bramę. Ale to odkryłem dopiero wyjeżdżając. Wcześniej wszedłem furtką obok zamkniętej bramy licząc na to że aleja wysadzona drzewami doprowadzi mnie do pałacu obok przychodni lekarskich, apteki i jeszcze innych instytucji umieszczonych w nowszych budynkach ulokowanych bliżej drogi.

Po tej uczcie dla oczu okraszonej brodzeniem w wysokiej do kolan mokrej trawie udałem się do Zawieprzyc. Tamtejszy zespół pałacowo-parkowy jest trochę dziwny. Nie ma w nim pałacu. Mówi się raczej i zamku z którego pozostały jedynie ruiny. Przy wejściu jest za to dworek. Ponieważ jest on umieszczony przy skarpie z terenu zespołu jest widoczny jako budynek dwukondygnacyjny. Ale od strony drogi widać, że kondygnacje są 4. To tu miała się bawić jako dziecina Marysia Skłodowska. Dworek należał bowiem do brata jej dziadka.

Dworek w Zawieprzycach z góry

Dworek w Zawieprzycach z dołu

Park jest zniszczony. Środek terenu zajmują boiska do koszykówki i do piłki nożnej. Jednak jak myślałem początkowo wszystko warte obejrzenia znajduje się w okolicach boisk. Zostałem wyprowadzony z błędu przez dwóch panów, którzy zapytali mnie czy wszystko obejrzałem i czy widziałem oranżerię. Oranżerii nie widziałem. Znajduje się za parkiem. Tak jak pałac/zamek znajduje się w stanie ruiny. Ale nie wiem dlaczego nazwali ją czerwoną oranżerią. Fakt, że w miejscach pozbawionych tynku jest czerwona ale ściany wewnętrzne noszą ślady niebieskiej farby.

Kilka zdjęć z tego miejsca.

Kolumna w Zawieprzycach

Alkierz w Zawieprzycach

Kaplica w Zawieprzycach

Ruiny zamku

Ruiny oranżerii

Ładnie tam jest ale musiałem pomykać dalej w świat. W planie miałem przejazd do Nowej Woli kiedyś nazywającej się Ruska Wola. Ale jeszcze nie utwardzono do niej drogi. Parę kilometrów drogą gruntową nad Wieprzem prowadzącą przez las po ostatnich deszczach (w okolicy część pól stoi w wodzie) było kiepskim wyborem. Zdecydowałem się na przejazd przez Serniki. Dokładałem w ten sposób parę kilometrów do przejechania ale chyba było warto. Tu też na drodze ruch niewielki. Ale nie wiem jakie szanse na przejście przez drogę miał ten gość.

Ślimak w Zawieprzycach

Dojechałem więc do drogi Łęczna – Lubartów i skierowałem się w stronę Lubartowa. Już w Jawidzu okazało się, że tak szybko to ja nie pojadę. Kapliczki. Przydrożne kapliczki. Pierwsza w Jawidzu. Kolejne w Wólce Rokickiej. Tu jednak ograniczę się tylko do dwóch. Najpierw ta z Jawidza.

Kapliczka w Jawidzu

Wg inskrypcji na tablicy umieszczonej na froncie powstała w 1886 roku.
Kolejna z Wólki Rokickej. Jej data powstania jest na razie dla mnie tajemnicą. Ale drzwiach ma w drewnie wycięte daty remontów: 1905 i 1956. Wg słów mieszkających przy niej ludzi kiedyś w kapliczce była jeszcze figura św. Antoniego ale została skradziona.

Kapliczka w Wólce Rokickiej

Jeszcze zanim dojechałem do tej kapliczki mijałem starą remizę strażacką. Tak mi się zdaje, że to była remiza.

Remiza w Wólce Rokickiej

Kolejna kapliczka, już murowana, w miejscowości Łucka. Ale tak mówiły tablice drogowe, czy rzeczywiście to była Łucka? Wg map wieś ta znajduje się trochę dalej.

Kapliczka z Łucka

Wjechałem na chwilę na dziewiętnastkę lecącą do Lubartowa. Ale zaraz zjechałem z niej w prawo, by w Sernikach znów pojechać w prawo. Tylko tak mogłem dojechać do Nowej Woli. Ale jeszcze zanim opuściłem Serniki pochodziłem chwilę przy kościele. Jeżeli się nie mylę jego fundatorem jest ten sam człowiek co i kościoła w Kijanach.

Kościół w Sernikach

Po kościele wizyta na cmentarzu. Pamiętałem, że znajduje się tu kaplica grobowa warta odwiedzenia. I to się potwierdziło. Warto było ją odwiedzić. Zauważyłem tylko, że musiał zmienić się przebieg dróg, ponieważ dawny front cmentarza jest teraz na jego tyłach.

Kaplica w Sernikach

Obok cmentarza znajduje się pomnik poległych młodych komunistów. Kiedyś gdzieś już o tym czytałem. Oberwało się za to niepodległościowemu podziemiu i to najprawdopodobniej niesłusznie. Będę musiał znów poszukać informacji.

Pomnik komunistów

W Nowej Woli miałem szukać cmentarzy po dwóch stronach wsi. Kiedyś cmentarze były trzy ale jeden z nich zlikwidowano, a pochowanych na nim żołnierzy przeniesiono na cmentarz w lesie. Wiedziałem tylko, że jeden cmentarz jest na południe od centrum wsi, a drugi na północ od wsi na skraju lasu. Trochę mało jak na pierwszą bytność w tym miejscu. Szczęśliwie wjechałem w złą drogę i zapytałem przejeżdżającego rowerzystę o lokalizację cmentarzy. W przypadku tego na południu sprawa była prosta, był przy samej drodze do Zawieprzyc. Z drugim zaś już było gorzej. Jak zobaczyłem później na miejscu instrukcje dojechania mogły być dwie: łatwa ale z długim dojazdem, oraz pokręcona ale z dojazdem krótkim. Informator podał mi rozwiązanie z dłuższą drogą dzięki czemu się nie zgubiłem. Ale wróciłem z ciekawości tą drugą drogą. Nie wiem czy jeszcze ją pamiętam.

Cmentarz znajdujący się przy drodze do Zawieprzyc być może też byłby przeniesiony do lasu kamienne krzyże i obelisk z inskrypcjami powstałe z inicjatywy rodziców jednego z tu pochowanych żołnierzy chyba nie pozwalają na przeniesienie ciał.

Nowa Wola - cmentarz pierwszy

Po przejechaniu niemal kilometra polną drogą przy skraju lasu znalazłem się przy cmentarzu otoczonym wałem ziemnym. Tak wyglądał podobno od początku, tzn, jeszcze zanim przeniesiono tu pochówki z drugiego cmentarza. Nie znane są nazwiska tu pochowanych.

Nowa Wola - drugi cmentarz

Z Nowej Woli wróciłem do Serników i ruszyłem w kierunku Kaznowa. Wg spisu Oddziału Wojskowego PTTK w Chełmie jest tam cmentarz w samym środku wsi przy młynie. Ale gdy zobaczyłem drogowskaz do Nowej Wsi przypomniałem sobie, że tam też ma znajdować się cmentarz. Musiałem zwrócić na to uwagę czytając informację o cmentarzu w Kaznowie. Odnalezienie wydawało się proste. Cmentarz ma znajdować się na północ od wsi na skraju lasu. No i tylko się wydawało proste. Mimo przeszukania lasu od strony wsi na całej długości do wsi następnej cmentarza nie odnalazłem. Jedynie tajemniczy grób.

Nowa Wieś

Czyżby tu tak jak w Pożogu cmentarz zastąpiła pamięć o jego istnieniu? W informacjach z gminy nie ma o nim wzmianki, jest tylko w wykazie PTTK. A może chodzi o jeszcze inne miejsce? Przy drodze do lasu znajduje się krzyż, który może ustawiono kiedyś na kopcu?

Nowa Wieś - krzyż

Zagadka. Może kiedyś się to wyjaśni. Las przy Nowej Wsi może być nowo nasadzony. Wskazuje na to wał ziemny odgradzający go do dróg polnych i leśnych. Być może więc cmentarz kiedyś zaorano.

W Kazanowie też było trochę dziwnie. Kopiec na mogile nie jest oznakowany jako cmentarz z I wojny światowej. Stoi na nim krzyż z inskrypcją, która nijak nie odnosi się do poległych żołnierzy. Czyżby i tu zapomniano o przyczynach powstania kopca? Zapytałem przechodzącego mężczyznę czy to cmentarz z I wojny. Odparł, że może i mogiła ale nie cmentarz. Może. Więc wie czy nie wie? Nie dowiedziałem się.

Kaznów

Zanim jeszcze dobrze wjechałem do Ostrowa Lubelskiego miałem drogę do Parczewa. Parę kilometrów od Ostrowa, w Jamach, stoi pomnik upamiętniający 186 osób zamordowanych przez okupantów niemieckich podczas II wojny światowej.

Jamy

Nieco dalej zaś krzyż, który zaintrygował mnie swoją grubością. Wyraźnie różni się od tych nowszych, smukłych.

Krzyż w Jamach

A może to było już nie w Jamach tylko w Babiance? Na pewno nie dalej jak w którejś z tych dwóch miejscowości.

W Tyśmienicy miałem odwiedzić cmentarz z I wojny światowej. Powstał on na miejscu dawnego cmentarza epidemicznego. Składano tu ciała poległych w okolicy żołnierzy wszystkich armii. Łącznie ok. 1000 poległych.

Tyśmienica

W lesie za Tyśmienicą natknąłem się na ślad telewizji. Na pomniku postawionym w miejscu śmierci Bogusława Ejtminowicza telewizja jest wymieniona jako jeden z inicjatorów stworzenia tego pomnika. Ale nie ma jej wśród fundatorów. A za reklamę powinno się przecież płacić. To nie było moje ostatnie tego dnia spotkanie z telewizją. Może bym o tym nie pisał ale poza tymi spotkaniami nie mam z nią wiele styczności. Odbiornik telewizyjny ładnych parę lat temu powędrował do piwnicy. Mniejsza z tym. Zaraz byłem w Parczewie i zajechałem do najstarszej budowli w tym miejscu. Dzwonnicy.

Dzwonnica w Parczewie

Teraz służy jako dom przedpogrzebowy. Już nie dzwoni.
Planując przejazd zakładałem, że w Parczewie pojawię się o godzinie 12. Było już jednak po 16 i to mimo tego, że po drodze zrezygnowałem z wizyty w Siemieniu, do którego miałem skoczyć z Tyśmienicy. W planowaniu chyba wciąż nie uwzględniam poszukiwań i zwiedzania. Ale ta 16 to już było sporo za dużo. Co prawda sprężając się mógłbym do 20 dojechać do Puław, tylko że miałem jeszcze kilka miejsc do odwiedzenia. Dworek w Kolanie odrzuciłem na kiedy indziej, Łuków tak samo. Nie chciałem jednak zrezygnować ze śladów Żydów w Parczewie i z grobów kleeberczyków w Jabłoni. Wobec tego ruszyłem ostro do Jabłoni (błędnie zakładając że jest 6 km od Parczewa – pomyłka o 10 km). Dalsze zwiedzanie Parczewa zostawiłem sobie na powrót.

W Jabłoni trafiłem na jakąś większą imprezę pod pałacem Zamoyskich. Zamiast więc oglądać pałac zapytałem o drogę na cmentarz. Zakładałem, że może ludzie rozejdą się do czasu mojego powrotu z cmentarza. Kazano mi jechać wzdłuż muru i zakręcić w prawo. Tak zrobiłem. Na murze rozpięte były zdjęcia rzeźb Augusta Zamoyskiego. Cmentarz mnie zaskoczył. Znajduje się po dwóch stronach drogi. A ja nie wiedziałem w której jego części są poszukiwane groby. Na szczęście zapytana przeze mnie siostra zakonna wskazała odpowiednią część. Okazało się, że nie są to groby tylko jedna mogiła. Z dziewięciu pochowanych żołnierzy 5 pozostaje bezimiennych. Pomnik nie jest stary. Stary być po prostu nie może. Ci żołnierze zginęli przecież walcząc z Armią Czerwoną. Parę dni przed ostatnią bitwą Samodzielnej Grupy Operacyjnej pod Kockiem.

Grób kleeberczyków w Jabłoni

Wracając do wyjścia na chwilę zatrzymałem się przy jednym z pomników.

Pomnik na cmentarzu w Jabłoni

Już jadąc z powrotem pod pałac zatrzymałem się przy moście nad kanałem Wieprz-Krzna. Zawsze mnie ten kanał intrygował. Jest w zasadzie nie używany ale jednak dba się o niego tak jakby używany był. Może ktoś jednak wymyśli jakieś zastosowanie kanału? Do pływania kajakiem chyba się nie nadaje – długie proste odcinki są po prostu nudne.

Wieprz-Krzna

Przy murze z rzeźbami Zamoyskiego zastałem telewizję przy pracy. Nie ma przeproś. Oni tu rządzą i wszystko się wokół nich kręci. Ludzie grzecznie czkają aż pan operator skończy. Tylko jego towarzyszka mu się wcinała w robotę. Skorzystałem z tego, że centrum uwagi przesunęło się pod jedną część muru i sfotografowałem drugą.

Mur pałacu w Jabłoni

Pod samym pałacem też już zrobiło się pusto.

Pałac w Jabłoni

Pałac jest remontowany. Na razie kończone są prace przy elewacji. Wymieniono okna. Nie ruszono podobno jeszcze środka pałacu. Więc na razie oglądanie będzie raczej trudne. Może miałem szczęście, że udało mi się stanąć po drugiej stronie bramy? Ale między materiały budowlane już nie wchodziłem. Ciekawe czy po zakończeniu prac będzie można podejść do pałacu i go pooglądać? W niedalekim Radzyniu Podlaskim przecież do sprywatyzowanego pałacyku nie można podejść.

Szybki powrót do Parczewa. Najpierw kirkut. Czyli park miejski. Ale w jakiś sposób upamiętniono stare przeznaczenie tego terenu. Nie tak jak w Zwoleniu.

Kirkut w Parczewie

A dalej synagoga i mykwa.

Synagoga w Parczewie

Mykwa w Parczewie

Teraz już mogłem spokojnie popedałować do Puław. Liczyłem na to, że za dnia dojadę choć do Lubartowa. Dojechałem prawie pół godziny po zachodzie słońca. Ale jeszcze było dość jasno. Za to bliżej Kozłówki zostałem zaatakowany przez chmary chrabąszczy majowych. Doskonale się trzymały kamizelki odblaskowej. Przechodziły na ramiona by z nich startować do dalszego lotu. Ale nie wszystkie. W pobliżu Garbowa znalazłem jednego, który przespał na mnie zmierzch i chyba postanowił w tej sytuacji zrobić sobie wycieczkę po Tomku. Odkryłem to gdy próbował przejść na moją szyję. Błee. Mogę patrzeć ale dotykać nie lubię.

Pod Garbowem dałem się nabrać jakimś weselnikom. Liczne rozbłyski uznałem za zbliżającą się burzę. To były jednak pokazy sztucznych ogni. Kamień spadł mi z serca. Wierząc, że zacznie padać następnego dnia nie zabrałem ubrań nieprzemakalnych. Przejeżdżając zaś przez Garbów, Zagrody, Markuszów i Kurów zobaczyłem, że miejscowa młodzież w zasadzie nie ma tu co robić. Zdaje się być zajęta obserwowaniem przejeżdżających pojazdów i ubliżaniem przejezdnym. Zawsze w zaciśniętej ręce jest butelka. W dzień ich nie widać. Nocą bezpieczniej zdaje się być w Puławach czy w Końskowoli. Czy to są różne światy?

W domu byłem tuż po północy. Deszcz zaczął padać dwie godziny później.

Nieudana majówka

Jeżeli napiszę, że planowałem inną trasę, a inną pojechałem to nie napiszę nic nowego. Tak już jest.
Plan był ambitny. Chciałem odwiedzić kilka cmentarzy żydowskich na pograniczu Mazowsza i Gór Świętokrzyskich. Trasę przygotowałem sobie taką:


Wyświetl większą mapę

W sumie miało być tego 240 km. Nie chciałem nawet próbować więcej bo zasiedziałem przez ostatnie deszcze. Mógłbym nie dać rady.
Jak się miały te plany do rzeczywistości najpierw pokażę, a potem popiszę.


Wyświetl większą mapę

Teoretycznie z 240 km zszedłem do 184. To teoria. Wyjeżdżając z Iłży już miałem na liczniki 80 a nie 70 km. Te 10 km różnicy to błądzenie i poszukiwania. Ani w Iłży, ani w Kazanowie nie wiedziałem gdzie dokładnie znajdują się cmentarze, które chciałem odwiedzić. Na koniec licznik pokazał mi 213 km. A największą w tym zasługę ma moja ciekawość (choć to nogi potem bolały).

Znów z Puław ruszyłem na Zwoleń. W samym Zwoleniu jednak, zanim go opuściłem, zajechałem na cmentarz. Już wcześniej kusiło mnie by zobaczyć miejsce pamięci tam się znajdujące. Tylko wcześniej trafiałem na dużo odwiedzających cmentarz. Wolę występy bardziej kameralne jak nie solowe. Teraz była super okazja. Kto kręci się po cmentarzu przed 7 rano? Tylko ci co tam pracują. I ja.
Zaraz za bramą, z prawej strony znajduje się kwatera wojskowa z pierwszej i drugiej wojny światowej. Prawdę mówiąc spodziewałem się kwater pomordowanych przez okupantów. Przy rynku w Zwoleniu jest zachowany fragment ściany straceń. W okolicy krwawe represje wobec ludności cywilnej trwały od 1940 roku. Te pierwsze to represje związane z działalnością Hubala. Jednak tu pochowano żołnierzy, którzy zginęli walcząc podczas obu wojen światowych.

Cmentarz w Zwoleniu

Dalszy ciąg jazdy to skok do miejscowości Sydół i dalej do Kazanowa. Wybór tej drogi podyktowany był tym, że pod Kazanowem właśnie przy niej miał znajdować się cmentarz żydowski. Gdy wyjeżdżałem było dość sucho. W Puławach deszcz przestał padać już dzień wcześniej. Tu chyba jeszcze padało i w nocy. Zastanawiałem się jak będzie wyglądał przejazd z Iłż do Wąchocka. To parę kilometrów jazdy przez lasy ścieżkami obok brukowanej drogi. Po samym bruku chyba żaden rowerzysta jeździć tam nie próbuje. Ten bruk miejscami i jest wilgotny nawet podczas suszy. Więc jest tam mokro prawie zawsze. Ale jak to wygląda po deszczu jeszcze nie wiem.

Po przejechaniu przez Sydół znak miejsca pamięci narodowej kazał mi skręcić z głównej drogi do Karolina. Pod koniec wsi znajduje się kamień.

Karolin - kamień

Napis na kamieniu informuje o krwawym wydarzeniu z 18 marca 1942 roku, które miało miejsce w pobliżu. Kolejny znak zaś informuje, że do miejsca w którym miało to miejsce jest jeszcze 200 m, w głąb lasu, pielęgnowaną alejką. Tam zastałem mogiłę pomordowanych i listę ofiar na ścianach ogrodzenia.

Karolin - mogiła

Wróciłem na trasę do Kazanowa. Na wysokości kazanowskiej oczyszczalni ścieków zjechałem w las. Jak się okazało to nie było jeszcze to miejsce którego szukałem. Znalazłem za to kolejny pomnik pomordowanych 18 marca 1942 roku.

Kazanów - pomnik

To nie tylko pomnik ale tak jak w Karolinie mogiła. W takich okolicznościach na pewno trzeba będzie poszukać informacji o tych wydarzeniach z 18 III 1942. Choćby po to by ustalić dlaczego ci wszyscy ludzie zostali zamordowani przez okupantów. Być może w okolicy jest takich miejsc jeszcze więcej. Tego jeszcze nie wiem. Dziwne tylko, że w Kazanowie nie oznakowano tego miejsca. Przecież nie wiedziałbym o nim dotąd gdybym tu nie zbłądził.

Szukany cmentarz znalazłem nieco bliżej Kazanowa. Widoczny z daleka. Chyba zachowała się tylko brama z kawałkiem muru. Na murze jest nawet miejsce po tablicy. Za to na terenie nie odnalazłem ani jednego kawałka macewy. Może przysłania je wysoka trawa? A może już ich nie ma?

Kazanów - kirkut

Z Kazanowa do Iłży nie pojechałem tylko pomknąłem. Coś mnie naszło i zachciało mi się podbić średnią prędkość jazdy na liczniku. Na pewno było to błąd bo szybko pozbyłem się energii, która mogła przydać się w dalszej podróży. Ale tak fajnie mi się jechało… W Iłży byłem pół godziny później niż planowałem. Taki poślizg w czasie jeszcze nie wielkiego znaczenia. Zacząłem szukać kirkutu. Gdy w zeszły roku poszukiwałem drogi dojazdu do zamku w Iłży i zbłądziłem pośród pól. Udało mi się łatwo uzyskać informację o drodze od przygodnej spacerowiczki z psem. Liczyłem na to, że i w tym wypadku o informację nie będzie trudno. Jednak wychodzi na to, że rok temu miałem po prostu więcej szczęścia. Błądzenia po Iłży i przepytywanie ludzi na „okoliczność kirkutu” zajęło mi prawie godzinę. Dochodzi jeszcze poznawanie Iłży. Przecież to nie tylko zamek. Poza tym, że leciał czas i dochodziły kolejne przejechane kilometry rosła moja wiedza topograficzna dotyczące tej miejscowości.

Poznałem cmentarz z kościołem/kaplicą cmentarną przy ulicy Staromiejskiej. Tu widok z szosy do Lipska.

Iłża - kościółek cmentarny

Przy tej samej szosie pomnik wrześniowej bitwy o Iłżę, która rozegrała się w roku 1939.

Pomnik bitwy o Iłżę

Przejeżdżając tędy do miasta mijałem kirkut ale o tym jeszcze nie wiedziałem. Ze zdjęć wiedziałem, że znajduje się na zboczu wzgórza więc rozglądałem się za wzgórzami i tam jechałem. Np przy drodze do Radomia. Tu na szczycie zajechałem do stacji Orlenu i też zapytałem. Ładna pani za ladą nic nie wiedziała na ten temat, tak jak inni ludzie przeze mnie pytani w samym mieście. Wracając do centrum zajechałem na kolejny cmentarz katolicki. I znalazłem kwaterę poległych w bitwie pod Iłżą w 1939 roku.

Bitwa pod Iłżą - 1939

Na koniec wpadłem na pomysł, że może w muzeum regionalnym dowiem się gdzie muszę pojechać by dotrzeć do poszukiwanego cmentarza. Muzeum jest w miejscu do którego i tak zmierzałem. Chciałem wykonać parę zdjęć kościoła szpitalnego. Muzeum zaś jest umieszczone w budynku dawnego szpitala przy kościele. Po drodze przejeżdżałem obok miejsca, w którym jak mi się zdaje znajdowała się kiedyś synagoga (rozebrana w latach 90 XX wieku). Trwają tam teraz prace budowlane. Przy muzeum zaś dokonałem odkrycia. Co prawda muzeum było zamknięte ale jest przy nim plan Iłży z zaznaczonym kirkutem (znów ta pisownia, na mapie jest „kierkut”). Zrobiłem więc szybką sesję zdjęciową i w drogę.

Szpital i jego kościół w Iłży

Już wiedziałem, że cmentarz znajduje się pomiędzy dwiema drogami gruntowymi odchodzącymi od szosy do Lipska. Wjechałem w drugą nich. Tam zapytałem panią z pieskiem o cmentarz i dowiedziałem się… że powinienem wjechać w drogę wcześniejszą. Najwyraźniej sprawy żydowskie nie są interesujące dla mieszkańców Iłży ale znane są przynajmniej osobom, które mieszkają lub spacerują w pobliżu cmentarza. W końcu był on odnowiony w 2006 roku. I było oficjalne otwarcie.

Kirkut w Iłży

Na terenie cmentarza nie dostrzegłem starych macew. Jedynie pomnik. Mało tam śladów odwiedzin. Jest ścieżka wydeptana przez przechodniów, którzy tędy sobie skracają drogę (na koniec przeskakują przez niski mur). I ścieżka do pomnika. Spokojnie i prawie czysto (pojedyncze śmieci). Odwiedzających pewnie niewielu – z braku informacji o tym miejscu.

Już miałem 2 godziny poślizgu. Uznałem, że kontynuowanie przejazdu zakończy się nocną jazdą na co nie miałem ochoty. Ruszyłem więc w kierunku Lipska. Po drodze układałem dalszy plan przejazdu. Może więc z Lipska do Tarłowa i dalej do Ożarowa i Annopola? Po drodze zajechać do wsi Babilon – nazwa kusi. Zanim jednak dojechałem do drogi do Babilonu zjechałem z głównej drogi. Drogowskaz na Sienno mnie do tego skłonił. Nigdy jeszcze tam nie byłem. I nic na jego temat nie wiem.

Po minięciu cmentarza najpierw dostrzegłem kapliczkę. Ze św. Nepomucenem. Odblaski słoneczne na soczewkach dodały mu aureolę.

Nepomucen w Siennie

Dostrzegłem wieżę kościelną pośród drzew i podjechałem bliżej.

Sienno - kościół

Zawołał mnie z daleka jakiś człowiek gdy robiłem to zdjęcie. Był to tutejszy „kościelny”. Bardzo miły i gościnny człowiek. Dzięki niemu wszedłem do środka kościoła. Zwykle tego nie robię. Wydaje mi się, że obcisłe stroje rowerowe mogą razić osoby, które przychodzą tu się pomodlić. W tym przypadku takich w środku nie było. Jedynie dwie panie strojące kościół na uroczystość ślubną. Więc sobie pooglądałem i posłuchałem. Przy okazji byłem poddany drobnemu przesłuchaniu przez gospodarza. Najwyraźniej też jest ciekaw świata lecz poznaje go w sposób bardziej stacjonarny.

Wnętrze kościoła w Siennie

Wadą wielu kościołów jest to że nie dają się w pełnej krasie sfotografować z zewnątrz. Zasłaniają je drzewa, domy. Ale nie po to powstały by je fotografowano. Nie udało mi się złapać całego kościoła w kadrze. Pewnie nawet wczesną wiosną czy jesienią by się nie udało – wiele drzew. Ale to jeszcze sprawdzę. Świątynia z XV wieku jest tego warta.

Wnętrze jeszcze raz

Przy kościele znajduje się obok trzystuletniej lipy pomnik poświęcony żołnierzom AK i WiN poległym w walkach do 1956 roku.

Pomnik w Siennie

Ponieważ nie posiadałem przy sobie mapy tego terenu zapytałem o drogę do Tarłowa. Jak widzę teraz na mapach nie był to najlepszy wybór. Trzeba było jechać w kierunku Ostrowca Świętokrzyskiego to dojechałbym do Bałtowa w którym chcę zobaczyć pałac. Ale teraz tego już nie zmienię. Pojechałem więc w stronę Maruszowa. W Długowoli dzieci kłóciły się czy jestem kolarzem czy nie. Nie jestem. Ubieram się tylko w kolarskie ciuszki bo są wygodne na takie jazdy. Tylko im tego nie powiedziałem.

Dalej, już na drodze Warszawa – Sandomierz, zatrzymałem się przy betonie w Kostusinie.

Beton w Kostusinie

Nie wiem co to jest ale jest niszczone od dawna. Może od niemal 100 lat? Oczywiście jeżeli powstało przed I wojną światową. Dalej już tylko stacja benzynowa i długo zjazdy i podjazdy pośród lasów i pól aż do Czekarzewic i dalej do Tarłowa.

Przy wjeździe do Tarłowa kapliczka. Znów ze św. Nepomucenem.

Tarłów - kapliczka

Tu chciałem zobaczyć ruiny synagogi. Pewnie te w Iłży były w podobnym stanie gdy podjęto decyzję o rozbiórce. Tu jeszcze stoi. Znajduje się na placu za budynkiem straży pożarnej. Teren niedawno ogrodzono. Niby można podejść od tyłu ale widać, że jest to czyjeś podwórko i to nawet ze sławojką tuż przy synagodze. Nie wszedłem więc i zadowoliłem się widokami z drogi.

Synagoga w Tarłowie

Jeszcze chciałem rzucić okiem na śladu kul szwedzkich na drzwiach zakrystii tarłowskiego kościoła ale były tam tłumy dzieci z księdzem, nie chciałem psuć im spotkania. Nie raz się tu pojawiałem więc jeszcze pewnie nie raz będę miał okazję to zrobić. Teraz zamiast pojechać (jak robię najczęściej) przez lasy do drogi do Solca, pojechałem drogą do Ciszycy.

Tarłów - droga do Ciszycy

Nie pierwszy raz tędy pojechałem. Dokładniej to drugi raz. Pierwszy zakończył się zabłądzeniem. Na drodze do Solca przeszkodą jest rzeka Kamienna. Za pierwszym razem o tym nie pamiętałem i utknąłem na wale wiślanym. Teraz wiedziałem, że mam szukać drogi do przeprawy. Po wielu próbach (chyba 4) taką drogę odnalazłem. Jazda bez mapy jednak mnie nakręca. Za następnym razem powinienem pamiętać trasę. Przez las nie pojechałem też dlatego, że po deszczach spodziewałem się tam ogromnego błota. Jednak to tamtą drogę lubię bardziej. Ta może też się kiedyś przyda.

W Sadkowicach na prywatnej posesji stoi kapliczka ze św. Nepomucenem.

Nepomucen w Sadkowicach

W Solcu i Kłudziach też jest ich kilka. Już nie raz robiłem im zdjęcia więc odpuszczam ilustrowanie. Także dalsza droga do Puław już chyba była opisywana. Brak nadzwyczajnych zdarzeń może poza jednym. W Jarentowkich Polach z daleka słyszałem głosy. Wydawało mi się że ktoś puścił głośno radio. Ale to grupka starszych pań śpiewała przy krzyżu przydrożnym. Tu czas płynie z dużym opóźnieniem. To zdarzenie tylko mnie w tym upewniło. Przejazd przez Jarentowskie Pole zawsze traktowałem jako wypoczynek – piękne widoki na łąki nadwiślańskie i wiele starych chałup. Teraz jeszcze ludzie jak nie z tej epoki. A przecież w zeszłym roku mknąc tędy w nocy zostałem zaskoczony w jak się zdawało opustoszałej wsi gromkim „jeeeest!!!”. Było to podczas jakiegoś ważnego meczu w piłce nożnej z udziałem polskich piłkarzy. Ludzie byli przykuci do telewizorów.

Wyjechałem z Puław ok. 6 rano. Wróciłem tuż po 20. Dzień miło zleciał. Teraz brak sił na coś jeszcze ale pewnie nie usiedzę.

Poszukiwanie zamczyska w Giżycach? A może podróż sentymentalna?

Maj zaczął się jak zwykle długim weekendem. Plany były wielkie. Pogoda wszystko popaprała. Żeby za bardzo nie moknąć tylko raz wyskoczyłem dalej za miasto. Do odwiedzenia przewidziałem dwa miejsca, które są za blisko bym im poświęcał wyjazd w dzień wolny i za daleko by wyskoczyć po południu. Pierwsze to stary cmentarz w Drążgowie. Drugie „ślady średniowiecznego zamczyska” koło Giżyc.

Wyjechałem może nie „skoro świt” bo po szóstej. Jakoś nie mogłem pospać, a potem usiedzieć. Tak wcześnie w niedzielę nie spodziewałem się dużego ruchu na drodze Puławy – Żyrzyn i nią pomknąłem. Udało się w 58 minut dojechać do centrum Baranowa. Więc zszedłem już poniżej godziny. Jeszcze trochę ćwiczeń i może zejdę poniżej 50? Gdyby jeszcze nie te ścieżki rowerowe w mieście, które spowalniają jazdę… Po Baranowie most na Wieprzu i już Drążgów.

Cmentarz miał znajdować się na północny-wschód od miejscowości. Ale nie wiem czy go odnalazłem. Jeszcze było za wcześnie by spotkać kogoś kto by udzielił informacji. Chyba rzeczywiście zostawię na któreś ładne popołudnie. Na razie mogę tylko się zastanawiać czy dobre miejsce wytypowałem.

Cmentarz w Drążgowie 1

Cmentarz w Drążgowie 2

I wcześnie jeszcze było. I po nocnych opadach utrzymywały się mgły.

Łąki pod Drążgowem

Ale łąki już są zielone i żółte. Maj dopiero wybuchnie kwiatami ale już się to czuje.
Brak sukcesu w poszukiwaniach skłonił mnie do odwiedzenia Sobieszyna Brzozowej. Wciąż mam zamiar opisać to miejsce na forum tradytora ale nie mogę się do tego zebrać. To chyba trema. Zatrzymałem się na chwilę na początku alejki prowadzącej do osiedla szkolnego. I rzut obiektywu na wieżę kościoła.

Kosciół w Sobieszynie - widok z Sobieszyna Brzozowej

Kiedyś przez te pola biegła droga, którą się biegało do autobusu. Przez pola, przez las. 11:40 początek przerwy. 12:10 odjazd autobusu. A do przebycia chyba ponad 2 km. W piątki tędy pędziły nieliczne grupki Puławiaków…
Chyba już zabytkowa aleja do szkoły. Zauważyłem, że wiele drzew już choruje ale też widać, że są pielęgnowane. Przynajmniej tu drogowcy nie szaleją z piłami.

Aleja w Sobieszynie Brzozowej

Budynek mieszkalny za szkołą. Grozi zawaleniem ale zniknęła kartka o tym informująca. Nic dziwnego – niedaleko jest internat szkolny, a taka kartka tam się przyda :)

Sobieszyn Brzozowa blok

Stara stodoła za budynkami gospodarczymi. Też zabytek. Lubię te dechy.

Stodoła w Sobieszynie Brzozowej

I skok nad stawy. Nawet nie wiem kiedy postawiono te wszystkie pomosty wędkarskie. Ale jak widać już się sypią.

Staw w Sobieszynie Brzozowej

Pewnie teraz już się w tym stawie nie pływa. A kiedyś …
Okolice stawu nadal są uroczo dzikie.

Okolice stawu

Nie w tym miejscu ale po czymś takim się chodziło. Samotnie raczej – zbyt niebezpiecznie – ale we dwóch już można było. I się życie ratowało i się było ratowanym. Wspomnienia…
Powyżej stawów krzyż w lesie. Pamiętam go ale nigdy mu się nie przyglądałem. Ciekawe dlaczego wystawiono go tu w 1980 roku przypominając o powstaniu listopadowym? Może coś się tu działo, a ja wciąż tego nie wiem? Nie w 1980. Wtedy jeszcze mnie w Sobieszynie nie było. Ale w 1830. Wtedy nie było mnie na świecie ale powstanie mnie interesuje coś niecoś więc będę musiał poszperać w papierach. Może i pomniczek w Parchatce z wpisanym rokiem 1830 ma odnosić się do powstania choć bitwa w tamtych okolicach, w której byli polegli powstańcy rozegrała się w 1831 roku? Umieszczenie go na kopcu podpowiada mi, że to może być mogiła powstańcza i dlatego mi nie pasuje ten rok 1830 na tablicy. Ale to w innym miejscu. Tu ma być o Sobieszynie Brzozowej.

Krzyż w Sobieszynie Brzozowej

Spod krzyża pojechałem przez las do pierwszej drogi w prawo by wrócić na asfalt. Przy drodze z prawej strony miałem 3 domy. We wszystkich otwarte bramy. Na jezdni 3 spuszczone psy, leżą. Tylko najmłodszy o wyglądzie labradora wstał i poprychał na mnie. Atmosfera zbyt leniwa by zrobić coś więcej, a i towarzystwo jakieś takie obojętne. Zostawiłem psiarnię i podjechałem do stacji doświadczalnej Teofila Cichockiego.

Stacja doświadczalna w Sobieszynie

Nie tu miałem pojechać. Właściwie to chciałem zajechać do starej cegielni, zobaczyć czy coś jeszcze tam jest poza drogą i nazwą. Ale nie wyszło. Może kiedy indziej. Tu za to miałem jabłonkę…

Jabłonka w Sobieszynie

… i pola rzepaku. Dopiero zaczynał kwitnąć. Mgła wybieliła niebo.

Rzepak w Sobieszynie

Ale dość tych sentymentów. Czas jechać dalej. Do Giżyc. Najpierw jednak przejechać musiałem z Sobieszyna do Jeziorzan. Początkowo przy stawach…

Stawy w Sobieszynie

… potem już przy Wieprzu i łąkach nadwieprzańskich.

Łąki nadwieprzańskie

Jeszcze nie do końca Wieprz opadł. Ale nawet tam gdzie woda stoi przez cały rok roślinność lądowa walczy o przeżycie.

Za Jeziorzanami

I dzieli się miejscem z fauną mokrolubną.

Kijanki

Z drogi prowadzącej do Michowa zjechałem w kierunku miejscowości Węgielce. Najkrótsza droga do Giżyc. Tylko asfalt zaraz się kończy. To ostanie jego metry.

Węgielce

Dalej już do uroczego w połowie maja Ostrowa prowadzi droga świeżo utwardzona żwirem z piachem. Stamtąd do miejscowości Krupe trzeba przedzierać się przez piachy. I tu liczyłem, że po deszczach nie będzie to trudne. Miejscami miałem racją, lecz nie zawsze. W Krupem znów wjechałem na asfalt i pognałem za Giżyce. Za, bo na mapach widziałem za wsią, w lesie, zaznaczone miejsce o obrysie zbliżonym do kwadratu. Zakładałem, że to może być to czego szukam. I nie wiem czy znalazłem. Faktycznie na piaszczystym wzgórzu w lesie znajduje się teren porośnięty nieco inną roślinnością niż jego otoczenie, tak jakby w tym miejscu leśnicy nie uprawiali „gospodarki leśnej”. Ale czy to jest miejsce określone na stronie gminy Michów jako „ślady średniowiecznego zamczyska”. Znów po odwiedzeniu miejsc mnie interesujących mam więcej pytań niż odpowiedzi.

Gdzieś tam przez mgłę zaglądało słońce ale schowało się zanim mgły rozgoniło. A ja wracałem drogami asfaltowymi do Michowa. Ale co zrobić jak w bok (ten co trzeba) odchodzi droga asfaltowa, której się nie zna? Trzeba w nią wjechać. I tak dotarłem do mojego ulubionego znaku drogowego. Takiego samego zresztą jak wcześniej w Węgielcach. Za nim czuję, że latam.

Koniec nawierzchni

Ale obie drogi za znakiem prowadzą asfaltu ciągnącego się do Michowa. A dalej… Dalej padał obiecany deszcz. Po trochu. Po trochu i przestał gdy dojechałem do Końskowoli. Za późno by wracać.