Cele wyjazdu niedzielnego.
Po pierwsze – wyspać się.
Po drugie – dojechać do celu bez względu na czas.
Po trzecie – sprawdzić czy napoje energetyczne rzeczywiście pomagają.
Po czwarte – przetestować nowe spodenki rowerowe.
A po piąte przez dziesiąte pomniejsze cele. Wśród nich sprawdzenie czy w lesie za Kraśnikiem rzeczywiście znajdują się rzeczy pokazane na zdjęciach widocznych w mapach Google.
Jechałem w tą samą stronę co poprzednio. Więc mogę pokazać jak opada woda w Wiśle. Po ok 50 godzinach droga do przeprawy promowej w Bochotnicy wyglądała już tak:
Nawet ktoś w kaloszach i z psem wybrał się tą drogą w stronę rzeki. W Parchatce jednak to co podsiąkło pod wałem nadal stoi na polach. A jeszcze dziś dopada.
Uzbrojony w wydruki z geoportalu z zaznaczonymi miejscami do poszukiwań gnałem do wsi Boby. Po drodze zahaczyłem o cukrownię w Opolu Lubelskim.
Teraz zajmuje się on jedynie staniem. Z bliska widać gdzie dokonywano przeróbek w budynkach. Przeróbki są z cegły o innym odcieniu. Jednak trudno jest sobie wyobrazić jak ty wyglądało 100 lat temu. Teren jest strzeżony i zamknięty. Więc nie wchodziłem tylko pojechałem dalej. Zamiast jednak gnać do Bobów odbiłem lekko w bok. W Górach Opolskich chciałem zobaczyć jak wygląda sytuacja przed ewentualnym poszukiwaniem cmentarza z I wojny światowej. Ma znajdować się na skraju lasu na wschód od wsi. Otoczony wałem. Więc podobny do tego którego miałem szukać w Bobach. Rzut oka wystarczył. Będzie trudno. Na poszukiwania trzeba będzie przeznaczyć sporo czasu. Na mapach geoportalu go nie namierzyłem. W Bobach miałem ten komfort, że oznaczono jego dokładną lokalizację. Więc po „rzucie oka” w Górach Opolskich powróciłem na trasę do Bobów.
W Bobach podjechałem do lasu drogą biegnącą wzdłuż ogrodzenia szkolnego. W lesie zakręt w lewo – cmentarz ma być na skraju lasu. Po ok 150 m znów w lewo – skraj lasu oddalił się od drogi. Tylko tu „w lewo” drogi się niemal niewidoczne. Może nawet ich nie ma? Już trzeba było przedzierać się przez krzaki. Na miejscu znalazłem otoczony wałem cmentarz o wymiarach w przybliżeniu 30 m na 15 m. W całości już stał się wysuniętą w sady odnogą lasu. Rów przy wale otaczającym cmentarz służy jako wysypisko śmieci. Od strony szkoły wał zniwelowano na szerokość samochodu. Ktoś tu przywoził i wyrzucał pościnane gałęzie wprost na mogiły. Zachowały się wyraźnie obrysy mogił. Jest ich kilkanaście. Część nosi ślady rozkopywania.
Tak pewnie wygląda zapomnienie. Rozmiary cmentarza mogą oznaczać, że spoczywa tu może i ponad 500 poległych. I nic nie wskazuje na to by spoczywali tu spokojnie jak i by w przyszłości mieli spokój. Może i po tym opisie jakaś hiena cmentarna poleci tam z wykrywaczem metali i szpadlem. Szkoła jest oddalona od tego miejsca w linii prostej o może 300 m ale dzieci nic na ten temat nie wiedzą. Przecież gdy pytałem odsyłano mnie na cmentarz parafialny. Jeszcze tego nie sprawdzałem ale prawdopodobnie tam są groby zamordowanych w Owczarni żołnierzy AK. I pewnie znów dzieci mylą wojny, jak pod Wronowem gdzie odsyłano mnie do Poniatowej gdy pytałem o cmentarz z I wojny. Tylko w Chodlu na razie pokazano budujący przykład pamięci oczyszczając cmentarz z krzaków i stawiając tabliczkę informacyjną.
Na cmentarzu w Bobach nie zachował się ani jeden krzyż. Jedynie na jednej mogile ktoś postawił kamień polny.
Na cmentarz nie wchodziłem. Po mszy ludzie dość licznie odwiedzali groby swoich bliskich. Przyjadę kiedy indziej. Zza chmur wyszło słońce i zaczęło się robić bardzo gorąco. W Mikołajówce na przystanku kura czekała na autobus.
Cień dawała tylko ławka.
Dalej był przyjemny zjazd drogą przecinającą lasy i zaraz Bęczyn i dalej Urzędów. W Urzędowie zakręciłem w drogę boczną by sprawdzić dokąd prowadzi. I znalazłem kolejny młyn na Urzędówce.
Z posiadanych informacji wynikało, że na „Polach urzędowskich” znajduje się cmentarz żydowski. Zniszczony ale postawiono na nim pomnik. Problemem było ustalenie gdzie są „Pola urzędowskie”. Na rynku poszukałem tablic informacyjnych. Jest jedna. Z zaznaczoną trasą po zabytkach okolic. Nic na niej nie ma o „Polach urzędowskich” ani o cmentarzu żydowskim. Więc i tu będę musiał jeszcze się pojawić ponownie. Teraz już pognałem do Kraśnika. Znów potwornie długi przejazd przez miasto ścieżką rowerową, a potem drogą lecącą w kierunku Janowa Lubelskiego. Ale nie do końca. W Stróży zamiast zakręcić pojechałem prosto. Miałem tu szukać cmentarza z I wojny w ogródku przydomowym na końcu wsi. Nie napisano na którym końcu. I nie znalazłem. Ale przecież i ten cmentarz czy mogiła zostały odnalezione przypadkiem, w trakcie prac ziemnych. To też będzie wymagało ponownego przyjazdu. A póki co wjechałem w odpust. Musiałem przedostać się przez stoiska odpustowe by dojść do stojącej przy cmentarzu kaplicy. Trójkątnej.
Rozpościera się stąd widok na stawy leżące poniżej skarpy z kaplicą. Jeden element nieco psuje widok. Jest to ustęp zrobiony zapewne kiedyś dla odwiedzających cmentarz. Jego ruina intryguje zakłócając harmonię tego świata.
Upał. Pot zalewa oczy. Muszę pomyśleć o chuście pod kask.
Dalsza droga oznaczona była jako czerwony szlak rowerowy. Kraśnik – Lwów. W Kazimierzu Dolnym piszą przy nim, że to szlak Kazimierz Dolny – Kraśnik. Pewnie żeby nie odstraszać tych co się porwą na jego przejechanie. Zaraz go zresztą opuściłem. Szlak biegnie drogą asfaltową a ja miałem teraz do przejechania trochę dróg gruntowych. Mapy Google umieściły przy drodze gruntowej do lasu Jurnica krzyż na mogile lub cmentarzu z Wielkiej Wojny. Wspiąłem się więc na górkę. Droga nosi nazwę ulicy Różanej. Na szczycie można rzucić okiem na jedną z wielu w okolicach cegielni.
A dalej dwupasmówka z tych które lubię. Na horyzoncie zaś Jurnica.
Nie znalazłem krzyża z fotki na mapach Google. Zamiast tego dwa drewniane krzyże raczej nie związane z Wielką Wojną. Jeden wolnostojący i drugi ukryty pomiędzy drzewami.
To miał być metalowy krzyż. Ustawiony w miejscu pochówku żołnierzy poległych w 1914 roku. Najwyraźniej to nie ta droga i zdjęcie trzeba by przesunąć. Nie wiem jednak jeszcze w jakie inne miejsce.
W Jurnicy, przy torze kolejowym, wg map Google miała jeszcze znajdować się mogiła żołnierza z 1915 roku. By tam dojechać musiałem przejechać na drugi brzeg lasu. Droga jest łatwa i przyjemna. A mogiła jest tam gdzie wskazuje ją Google. Stoi tyłem do drogi. Frontem do torowiska.
No i ten barwinek. Część cmentarza w Bobach też była nim pokryta. Aż szkoda, że już nie kwitnie.
Kolejnym celem były Modliborzyce. Ale najpierw musiałem wrócić do przejazdu przez tory i dojechać do Szastarki. Tu znów pojawił się szlak czerwony. No i skusił mnie bym zakręcił w boczną drogę. Następny zakręt szlaku już mnie nie skusił bo na pewno jechałbym w stronę przeciwną od mi potrzebnej. I tak – jak zobaczyłem na mapach – porzuciłem drogę najkrótszą. Ale zaczęły się pięknie rozbujane krajobrazy.
Te doliny… Zaraz w nie zjechałem. Głębokie rowy przydrożne i dojazdy do domów po mostach wyraźnie wskazywały, że to dołek. W Pasiece intrygujące kapliczki. Malutkie ale św. Antoni razy dwa.
Nieco dalej podobna, malutka kapliczka ze św. Mikołajem.
A w Wierzchowiskach odnowiona kapliczka ze swoją poprzedniczką rozpadajacą się w tle.
W Modliborzycach zainteresowany byłem obejrzeniem budynku Ośrodka Kultury. To dawna synagoga. I tu ten pech. W zeszłym roku pojechałem do Szczebrzeszyna obejrzeć synagogę i trafiłem na remont. Teraz znów to samo. Remont. Czyli może za rok ponownie będę tu w dzień. W dzień, ponieważ najczęściej w Modliborzycach pojawiałem się wracając z Janowa Lubelskiego i było wtedy już ciemno.
Zdaje się, że jest tu też kirkut z zachowanymi macewami ale to dopiero będę musiał ustalić. Teraz chciałem tylko „rozpoznawczo” wpaść i zlokalizować synagogę. Odpoczywając przeszedłem się i pod kościół. Za późno przypomniałem sobie, że to nie tylko kościół ale i jego dzwonnica jest zabytkiem, ale przecież jeszcze kiedyś tu wrócę. A przecież od rynku przyszedłem tu kierując się prosto na dzwonnicę przy której jest jedno z wejść na plac kościelny. Kościołowi też przydałby się remont. Przez okna widać deski. Farba się łuszczy.
W tym miejscu rozpocząłem nastawiony na duży wysiłek powrót. Co prawda miałem jeszcze poszukać jednego cmentarza Wielkiej Wojny pod Dzierzkowicami ale cmentarz nie zając…
Ruszyłem więc w drogę powrotną. Najpierw droga do Kraśnika. Pot zalewa oczy, znowu. To już prawie natręctwo z jego strony. Testowane spodenki na spoconych udach zaczynają dokuczać. Szwy kończące nogawki obcierają boleśnie nogi. Pomogło obciągnięcie nogawek wewnętrznych zakończonych antypoślizgowymi paskami. Początkowo brakuje mocy by gnać ale zaraz się to zmienia. W około pół godziny po paru łykach napoju energetycznego moc przybyła. To działa
W Urzędowie wielki festyn z wesołym miasteczkiem. Droga zastawiona samochodami. Kierowcy ruszający z pobocza nie zwracają uwagi na ruch na drodze. Koszmar przejazdu. Może to te pola są tymi „polami urzędowskimi”? Podpita młodzież jak zwykle zaczepia wszystko co się obok niej pojawia obcego, zapytam więc kiedy indziej. Kieruję się na Chodel. Mam nadzieję dojechać do Opola Lubelskiego przed 20:00. Na miejscu notuję parominutowe opóźnienie. Tu chwila odpoczynku. Dojadam rodzynki, znów się „energetyzuję”, zakładam kamizelkę odblaskową, włączam oświetlenie roweru. Do Puław 32 km. W Bochotnicy remont drogi wstrzymany na czas powodzi. Warto pojechać więc przez Kazimierz. Kilka kilometrów dalej ale czas przejazdu podobny. Teraz, gdy jeszcze nie ma tłumów gości droga z Kazimierza do Bochotnicy może nie być bardzo niebezpieczna.
W Uściążu niemal nie rozlewam się na znaki drogowym. Jednak po oślepieniu przez samochód jadący na długich światłach wzrok nie wraca natychmiast. Dzieciaki widzące zdarzenie tylko się śmiały ze mnie. Ich nie oślepiło bo na skuterze jechali z drogi bocznej. Ale przez dwie godziny jazdy w mroku tylko dwa lub trzy samochody nie skróciły świateł by mnie nie oślepiać – całkiem nieźle jak sięgnę pamięcią do poprzednich wyjazdów.
W Kazimierzu już sezon ale jeszcze nie ma wielu turystów.
Jadąc tu mijałem kierujące się do Opola z Powiśla samochody straży pożarnej i policji zwożące już sprzęt z terenów powodziowych. W Kazimierzu zdjęto już aluminiowe podwyższenia wałów. Chyba kończy się już ten koszmar. Choć na Powiślu teraz zaczyna się szacowanie strat.
Do Puław dojechałem już łatwo i przyjemnie. Następnego dnia rano nie jestem wypompowany jak zwykle bywało więc napoje działają i warto ich używać. Pewnie późno to odkryłem. Cele chyba wszystkie osiągnąłem. To z czego zrezygnowałem to były cele poboczne. Głownie chodziło o dojechanie do Modliborzyc i przejechanie przez Jurnicę. Czyli wyszło trochę inaczej niż zwykle. Tylko ten pech z synagogami. Jak go zwalczyć?