Na planowanie trasy miało wpływ parę czynników.
1. Od zeszłego roku nie dojechałem do Parczewa, gdzie chciałem sfotografować starą dzwonnicę.
2. W Siemieniu zeszłego roku przegapiłem ruiny lodowni.
3. Czytałem ale nie widziałem mogiły z I wojny światowej w Kaznowie.
W trakcie zbierania informacji przydatnych do tej wyprawy pojawiły się następne elementy.
4. Pałac w Kijanach.
5. Cmentarze wojenne w Nowej Woli.
6. Groby Kleeberczyków w Jabłoni.
7. Pałac w Jabłoni.
8. Synagoga, mykwa i kirkut w Parczewie.
9. Zespół pałacowo-parkowy w Zawieprzycach.
10. Kirkut w Łukowie.
11. Groby w okolicach Międzyrzeca Podlaskiego.
Nie wszystko było tak na prawdę wykonalne. Miałem przecież jeden dzień. Na niedzielę zapowiadano opady deszczu więc nie mogłem pozwolić sobie na nocne jazdy. Mapki nie zrobię – google.maps nie chce mnie przeprowadzić przez Ostrów Lubelski – nie pozwala na przejazd tak jakby tam nie było kawałka drogi.
Wyjechałem zaraz po piątej rano. Nie było za jasno ale na drodze Garbów – Niemce zwróciłem uwagę w Piotrowicach Wielkich na park. Z ciekawości podjechałem. W parku znajduje się dworek. Może nie śliczny ale widać, że nie jest to budownictwo z ostatnich 70 lat. Będę musiał się tu jeszcze pojawić przy lepszym świetle.
Tak samo może warto jeszcze będzie dokładniej obejrzeć kościół w Niemcach. Zaraz za Niemcami. W lesie, przy drodze do Jawidza, znajduje się pomniczek i krzyż. Pomniczek nie jest nowy i widać, że często jest odwiedzany. Być może przez takich jak ja – zainteresowanych, ciekawskich. Pomniczek wystawili rodzice chłopca który tu zginął. Pewnie na drodze.
Te kilka kilometrów lasu do przejechania to sama rozkosz. Droga w dobrym stanie, ruch nie wielki. Mijałem rowerzystę, który wydawał się zdziwiony moim strojem (obcisły, rowerowy, kamizelka odblaskowa, kask). Widocznie jego ogromny skórzany kapelusz jest tu czymś zwykłym
W Jawidzu zakręciłem w kierunku Łęcznej. Celem były Kijany. Poza pałacem jeszcze miałem tam do odwiedzenia kościół. Zainteresował mnie głównie z powody intencji fundatora. Była to forma podziękowania za szczęśliwy powrót z wyprawy wiedeńskiej z królem Sobieskim. Ale jeszcze zanim dojechałem do Spiczyna z daleka widziałem kolejne miejsce do odwiedzenia – Zawieprzyce.
W Spiczynie ciekawa architektura drewniana. Poczynając od starej kapliczki
przez sklep wielobranżowy
po budynek mieszkalny.
Kościół w Kijanach jest całkiem duży i nie jest jedynym wystawionym przez tego fundatora. Może nie tylko wdzięczność ale i bogate łupy z wyprawy? Przecież życia nie narażano dla samej adrenaliny.
Natomiast pałac to wręcz bajka. Podobno jest siedzibą paru instytucji. Albo był ich siedzibą. Zdaje się teraz czekać na remont. Ale gdybym nie wiedział o jego istnieniu to przejechałbym mimo niego. Nie jest widoczny z drogi. Dobrze chociaż, że postawiono przy nim tabliczkę szlaku rowerowego „Daleko od szosy” ze zdjęciem i krótkim opisem.
Sam dojazd do pałacu może być dla odwiedzających zagadką. Wjeżdża się od strony zabudowań gospodarczych ze stacją paliw. Droga prowadząca prosto do pałacu jest zamknięta bramą z kierunkowskazem wskazującym na tą oddaloną bramę. Ale to odkryłem dopiero wyjeżdżając. Wcześniej wszedłem furtką obok zamkniętej bramy licząc na to że aleja wysadzona drzewami doprowadzi mnie do pałacu obok przychodni lekarskich, apteki i jeszcze innych instytucji umieszczonych w nowszych budynkach ulokowanych bliżej drogi.
Po tej uczcie dla oczu okraszonej brodzeniem w wysokiej do kolan mokrej trawie udałem się do Zawieprzyc. Tamtejszy zespół pałacowo-parkowy jest trochę dziwny. Nie ma w nim pałacu. Mówi się raczej i zamku z którego pozostały jedynie ruiny. Przy wejściu jest za to dworek. Ponieważ jest on umieszczony przy skarpie z terenu zespołu jest widoczny jako budynek dwukondygnacyjny. Ale od strony drogi widać, że kondygnacje są 4. To tu miała się bawić jako dziecina Marysia Skłodowska. Dworek należał bowiem do brata jej dziadka.
Park jest zniszczony. Środek terenu zajmują boiska do koszykówki i do piłki nożnej. Jednak jak myślałem początkowo wszystko warte obejrzenia znajduje się w okolicach boisk. Zostałem wyprowadzony z błędu przez dwóch panów, którzy zapytali mnie czy wszystko obejrzałem i czy widziałem oranżerię. Oranżerii nie widziałem. Znajduje się za parkiem. Tak jak pałac/zamek znajduje się w stanie ruiny. Ale nie wiem dlaczego nazwali ją czerwoną oranżerią. Fakt, że w miejscach pozbawionych tynku jest czerwona ale ściany wewnętrzne noszą ślady niebieskiej farby.
Kilka zdjęć z tego miejsca.
Ładnie tam jest ale musiałem pomykać dalej w świat. W planie miałem przejazd do Nowej Woli kiedyś nazywającej się Ruska Wola. Ale jeszcze nie utwardzono do niej drogi. Parę kilometrów drogą gruntową nad Wieprzem prowadzącą przez las po ostatnich deszczach (w okolicy część pól stoi w wodzie) było kiepskim wyborem. Zdecydowałem się na przejazd przez Serniki. Dokładałem w ten sposób parę kilometrów do przejechania ale chyba było warto. Tu też na drodze ruch niewielki. Ale nie wiem jakie szanse na przejście przez drogę miał ten gość.
Dojechałem więc do drogi Łęczna – Lubartów i skierowałem się w stronę Lubartowa. Już w Jawidzu okazało się, że tak szybko to ja nie pojadę. Kapliczki. Przydrożne kapliczki. Pierwsza w Jawidzu. Kolejne w Wólce Rokickiej. Tu jednak ograniczę się tylko do dwóch. Najpierw ta z Jawidza.
Wg inskrypcji na tablicy umieszczonej na froncie powstała w 1886 roku.
Kolejna z Wólki Rokickej. Jej data powstania jest na razie dla mnie tajemnicą. Ale drzwiach ma w drewnie wycięte daty remontów: 1905 i 1956. Wg słów mieszkających przy niej ludzi kiedyś w kapliczce była jeszcze figura św. Antoniego ale została skradziona.
Jeszcze zanim dojechałem do tej kapliczki mijałem starą remizę strażacką. Tak mi się zdaje, że to była remiza.
Kolejna kapliczka, już murowana, w miejscowości Łucka. Ale tak mówiły tablice drogowe, czy rzeczywiście to była Łucka? Wg map wieś ta znajduje się trochę dalej.
Wjechałem na chwilę na dziewiętnastkę lecącą do Lubartowa. Ale zaraz zjechałem z niej w prawo, by w Sernikach znów pojechać w prawo. Tylko tak mogłem dojechać do Nowej Woli. Ale jeszcze zanim opuściłem Serniki pochodziłem chwilę przy kościele. Jeżeli się nie mylę jego fundatorem jest ten sam człowiek co i kościoła w Kijanach.
Po kościele wizyta na cmentarzu. Pamiętałem, że znajduje się tu kaplica grobowa warta odwiedzenia. I to się potwierdziło. Warto było ją odwiedzić. Zauważyłem tylko, że musiał zmienić się przebieg dróg, ponieważ dawny front cmentarza jest teraz na jego tyłach.
Obok cmentarza znajduje się pomnik poległych młodych komunistów. Kiedyś gdzieś już o tym czytałem. Oberwało się za to niepodległościowemu podziemiu i to najprawdopodobniej niesłusznie. Będę musiał znów poszukać informacji.
W Nowej Woli miałem szukać cmentarzy po dwóch stronach wsi. Kiedyś cmentarze były trzy ale jeden z nich zlikwidowano, a pochowanych na nim żołnierzy przeniesiono na cmentarz w lesie. Wiedziałem tylko, że jeden cmentarz jest na południe od centrum wsi, a drugi na północ od wsi na skraju lasu. Trochę mało jak na pierwszą bytność w tym miejscu. Szczęśliwie wjechałem w złą drogę i zapytałem przejeżdżającego rowerzystę o lokalizację cmentarzy. W przypadku tego na południu sprawa była prosta, był przy samej drodze do Zawieprzyc. Z drugim zaś już było gorzej. Jak zobaczyłem później na miejscu instrukcje dojechania mogły być dwie: łatwa ale z długim dojazdem, oraz pokręcona ale z dojazdem krótkim. Informator podał mi rozwiązanie z dłuższą drogą dzięki czemu się nie zgubiłem. Ale wróciłem z ciekawości tą drugą drogą. Nie wiem czy jeszcze ją pamiętam.
Cmentarz znajdujący się przy drodze do Zawieprzyc być może też byłby przeniesiony do lasu kamienne krzyże i obelisk z inskrypcjami powstałe z inicjatywy rodziców jednego z tu pochowanych żołnierzy chyba nie pozwalają na przeniesienie ciał.
Po przejechaniu niemal kilometra polną drogą przy skraju lasu znalazłem się przy cmentarzu otoczonym wałem ziemnym. Tak wyglądał podobno od początku, tzn, jeszcze zanim przeniesiono tu pochówki z drugiego cmentarza. Nie znane są nazwiska tu pochowanych.
Z Nowej Woli wróciłem do Serników i ruszyłem w kierunku Kaznowa. Wg spisu Oddziału Wojskowego PTTK w Chełmie jest tam cmentarz w samym środku wsi przy młynie. Ale gdy zobaczyłem drogowskaz do Nowej Wsi przypomniałem sobie, że tam też ma znajdować się cmentarz. Musiałem zwrócić na to uwagę czytając informację o cmentarzu w Kaznowie. Odnalezienie wydawało się proste. Cmentarz ma znajdować się na północ od wsi na skraju lasu. No i tylko się wydawało proste. Mimo przeszukania lasu od strony wsi na całej długości do wsi następnej cmentarza nie odnalazłem. Jedynie tajemniczy grób.
Czyżby tu tak jak w Pożogu cmentarz zastąpiła pamięć o jego istnieniu? W informacjach z gminy nie ma o nim wzmianki, jest tylko w wykazie PTTK. A może chodzi o jeszcze inne miejsce? Przy drodze do lasu znajduje się krzyż, który może ustawiono kiedyś na kopcu?
Zagadka. Może kiedyś się to wyjaśni. Las przy Nowej Wsi może być nowo nasadzony. Wskazuje na to wał ziemny odgradzający go do dróg polnych i leśnych. Być może więc cmentarz kiedyś zaorano.
W Kazanowie też było trochę dziwnie. Kopiec na mogile nie jest oznakowany jako cmentarz z I wojny światowej. Stoi na nim krzyż z inskrypcją, która nijak nie odnosi się do poległych żołnierzy. Czyżby i tu zapomniano o przyczynach powstania kopca? Zapytałem przechodzącego mężczyznę czy to cmentarz z I wojny. Odparł, że może i mogiła ale nie cmentarz. Może. Więc wie czy nie wie? Nie dowiedziałem się.
Zanim jeszcze dobrze wjechałem do Ostrowa Lubelskiego miałem drogę do Parczewa. Parę kilometrów od Ostrowa, w Jamach, stoi pomnik upamiętniający 186 osób zamordowanych przez okupantów niemieckich podczas II wojny światowej.
Nieco dalej zaś krzyż, który zaintrygował mnie swoją grubością. Wyraźnie różni się od tych nowszych, smukłych.
A może to było już nie w Jamach tylko w Babiance? Na pewno nie dalej jak w którejś z tych dwóch miejscowości.
W Tyśmienicy miałem odwiedzić cmentarz z I wojny światowej. Powstał on na miejscu dawnego cmentarza epidemicznego. Składano tu ciała poległych w okolicy żołnierzy wszystkich armii. Łącznie ok. 1000 poległych.
W lesie za Tyśmienicą natknąłem się na ślad telewizji. Na pomniku postawionym w miejscu śmierci Bogusława Ejtminowicza telewizja jest wymieniona jako jeden z inicjatorów stworzenia tego pomnika. Ale nie ma jej wśród fundatorów. A za reklamę powinno się przecież płacić. To nie było moje ostatnie tego dnia spotkanie z telewizją. Może bym o tym nie pisał ale poza tymi spotkaniami nie mam z nią wiele styczności. Odbiornik telewizyjny ładnych parę lat temu powędrował do piwnicy. Mniejsza z tym. Zaraz byłem w Parczewie i zajechałem do najstarszej budowli w tym miejscu. Dzwonnicy.
Teraz służy jako dom przedpogrzebowy. Już nie dzwoni.
Planując przejazd zakładałem, że w Parczewie pojawię się o godzinie 12. Było już jednak po 16 i to mimo tego, że po drodze zrezygnowałem z wizyty w Siemieniu, do którego miałem skoczyć z Tyśmienicy. W planowaniu chyba wciąż nie uwzględniam poszukiwań i zwiedzania. Ale ta 16 to już było sporo za dużo. Co prawda sprężając się mógłbym do 20 dojechać do Puław, tylko że miałem jeszcze kilka miejsc do odwiedzenia. Dworek w Kolanie odrzuciłem na kiedy indziej, Łuków tak samo. Nie chciałem jednak zrezygnować ze śladów Żydów w Parczewie i z grobów kleeberczyków w Jabłoni. Wobec tego ruszyłem ostro do Jabłoni (błędnie zakładając że jest 6 km od Parczewa – pomyłka o 10 km). Dalsze zwiedzanie Parczewa zostawiłem sobie na powrót.
W Jabłoni trafiłem na jakąś większą imprezę pod pałacem Zamoyskich. Zamiast więc oglądać pałac zapytałem o drogę na cmentarz. Zakładałem, że może ludzie rozejdą się do czasu mojego powrotu z cmentarza. Kazano mi jechać wzdłuż muru i zakręcić w prawo. Tak zrobiłem. Na murze rozpięte były zdjęcia rzeźb Augusta Zamoyskiego. Cmentarz mnie zaskoczył. Znajduje się po dwóch stronach drogi. A ja nie wiedziałem w której jego części są poszukiwane groby. Na szczęście zapytana przeze mnie siostra zakonna wskazała odpowiednią część. Okazało się, że nie są to groby tylko jedna mogiła. Z dziewięciu pochowanych żołnierzy 5 pozostaje bezimiennych. Pomnik nie jest stary. Stary być po prostu nie może. Ci żołnierze zginęli przecież walcząc z Armią Czerwoną. Parę dni przed ostatnią bitwą Samodzielnej Grupy Operacyjnej pod Kockiem.
Wracając do wyjścia na chwilę zatrzymałem się przy jednym z pomników.
Już jadąc z powrotem pod pałac zatrzymałem się przy moście nad kanałem Wieprz-Krzna. Zawsze mnie ten kanał intrygował. Jest w zasadzie nie używany ale jednak dba się o niego tak jakby używany był. Może ktoś jednak wymyśli jakieś zastosowanie kanału? Do pływania kajakiem chyba się nie nadaje – długie proste odcinki są po prostu nudne.
Przy murze z rzeźbami Zamoyskiego zastałem telewizję przy pracy. Nie ma przeproś. Oni tu rządzą i wszystko się wokół nich kręci. Ludzie grzecznie czkają aż pan operator skończy. Tylko jego towarzyszka mu się wcinała w robotę. Skorzystałem z tego, że centrum uwagi przesunęło się pod jedną część muru i sfotografowałem drugą.
Pod samym pałacem też już zrobiło się pusto.
Pałac jest remontowany. Na razie kończone są prace przy elewacji. Wymieniono okna. Nie ruszono podobno jeszcze środka pałacu. Więc na razie oglądanie będzie raczej trudne. Może miałem szczęście, że udało mi się stanąć po drugiej stronie bramy? Ale między materiały budowlane już nie wchodziłem. Ciekawe czy po zakończeniu prac będzie można podejść do pałacu i go pooglądać? W niedalekim Radzyniu Podlaskim przecież do sprywatyzowanego pałacyku nie można podejść.
Szybki powrót do Parczewa. Najpierw kirkut. Czyli park miejski. Ale w jakiś sposób upamiętniono stare przeznaczenie tego terenu. Nie tak jak w Zwoleniu.
A dalej synagoga i mykwa.
Teraz już mogłem spokojnie popedałować do Puław. Liczyłem na to, że za dnia dojadę choć do Lubartowa. Dojechałem prawie pół godziny po zachodzie słońca. Ale jeszcze było dość jasno. Za to bliżej Kozłówki zostałem zaatakowany przez chmary chrabąszczy majowych. Doskonale się trzymały kamizelki odblaskowej. Przechodziły na ramiona by z nich startować do dalszego lotu. Ale nie wszystkie. W pobliżu Garbowa znalazłem jednego, który przespał na mnie zmierzch i chyba postanowił w tej sytuacji zrobić sobie wycieczkę po Tomku. Odkryłem to gdy próbował przejść na moją szyję. Błee. Mogę patrzeć ale dotykać nie lubię.
Pod Garbowem dałem się nabrać jakimś weselnikom. Liczne rozbłyski uznałem za zbliżającą się burzę. To były jednak pokazy sztucznych ogni. Kamień spadł mi z serca. Wierząc, że zacznie padać następnego dnia nie zabrałem ubrań nieprzemakalnych. Przejeżdżając zaś przez Garbów, Zagrody, Markuszów i Kurów zobaczyłem, że miejscowa młodzież w zasadzie nie ma tu co robić. Zdaje się być zajęta obserwowaniem przejeżdżających pojazdów i ubliżaniem przejezdnym. Zawsze w zaciśniętej ręce jest butelka. W dzień ich nie widać. Nocą bezpieczniej zdaje się być w Puławach czy w Końskowoli. Czy to są różne światy?
W domu byłem tuż po północy. Deszcz zaczął padać dwie godziny później.