Zbydniów został zdobyty w trzeciej próbie. Dwie poprzednie, nieudane, były przeze mnie może nawet nie wspomniane. Głównie na przeszkodzie stał czas. Za pierwszym razem spieszyłem się do Niska i zabrakło mi orientacji w terenie. Za drugim razem – za późno przyjechałem by błądzić po lasach. Do tego za drugim razem jeździłem skrótami by czas zaoszczędzić – czas się zemścił.
Tym razem zaplanowany miałem (znowu) wyjazd do Rzeszowa. Planowanie pokazało mi, że szkoda czasu na szybki, jednodniowy wyjazd. Może nawet dwudniowy to za mało. Trzeba będzie co najmniej raz nocować. Pola namiotowe „po drodze” są w Dynowie, Łańcucie i Przeworsku. Może jest ich więcej ale te na razie odnalazłem. Tylko czy jeszcze uda się wyszarpnąć kawałek urlopu z pracy? Dwa dni na końcu lub początku tygodnia roboczego to minimum. Inną przyczyną „niewyjazdu” do Rzeszowa był zbyt krótki sen. Jak już kiedyś sprawdzałem, dwóch nocy nie dam rady zarwać, a przy wyskoku weekendowym w grę wchodziło właśnie zarwanie jednej nocy.
O zmianach zadecydowałem przed 4-tą rano w sobotę i zasnąłem. A gdy wstałem wyciągnąłem z kupki wielu wyjazdów niedokończonych – Zbydniów. Są w jego okolicy 4 cmentarze wojenne, których dotąd nie widziałem i nie odnalazłem. Nie o wszystkich można znaleźć komplet danych – lokalizacja i informacja. Pozostaje szukanie i jak przewidywałem zajmie to na miejscu parę godzin. Nie rozwijałem więc zbytnio listy miejsc do odwiedzenia. Podstawą miało być odnalezienie 3 cmentarzy przy samym Zbydniowie i Zaleszanach. W dalszej kolejności cmentarze w Agatówce i Rozwadowie (nie odnalazłem go wcześniej ponieważ opis, którym się kierowałem wskazywał na osobny cmentarz przylegający do parafialnego, a zmieniając ogrodzenie włączono go w obręb cmentarza rzymskokatolickiego). Cmentarz w Agatówce odnalazłem tylko poprzez Geoportal. Później znalazłem opis w Wikipedii (stylistyka wskazuje na autorstwo dziecka). To były wszystkie informacje i nie zrobiłem sobie wydruku mapki z zaznaczonym cmentarzem w Agatówce co się na mnie zemściło później…
Wyszukałem też dwa cmentarze wojenne „po drodze”. Jeden z nich to mogiła na cmentarzu parafialnym w Annopolu. Zakładałem, że odnalezienie może się nie udać – już to przerabiałem choćby w Czemiernikach i Wojciechowie. Kolejny cmentarz ma znajdować się w lesie za wsią Dąbrowa koło Annopola. Wiem tylko, że ma być około 300 metrów od zabudowań. Z taką listą ruszyłem w trasę po ósmej rano. Słońce zapowiadało walkę na śmierć i życie. Nie miałem zamiaru poddawać się bez walki.
Do Józefowa nad Wisłą pojechałem przez Powiśle. Nadłożyłem tym samym drogi (jakieś 5 km) ale miałem nadzieję na mniejszy ruch na drodze. Nie był wyraźnie mniejszy. Szczególnie dużo zauważyłem tirów z cysternami. Zapewne jadąc wcześniej nie miałbym tej „przyjemności” obserwacji. Tereny, przez które przejeżdżałem nosiły wyraźne ślady przemoknięcia w nocnej lub wieczornej ulewie. Wiele kałuż przemawiało za omijaniem dróg gruntowych przed południem. Słońce wciąż wykonywało swoją wysuszającą pracę ale potrzebowało czasu. Ja zaś w Józefowie uznałem, że potrzebuję zdjęcia kapliczki w formie krzyża znajdującej się pod koniec osady od strony Annopola.
Ciekawe, czy pod warstwami farby znajdują się jeszcze jakieś inskrypcje? I czy figurka jest tylko stylizowana na starą?
W Basonii pojawił się nowy element przydrożny. Jest to drewniany słup informujący o drewnianych łodziach. Nie wiem czy informacja jest „handlowa” czy „turystyczna”. Dopiero trzeba będzie to kiedyś sprawdzić. Wciąż jeszcze pamiętam artykuł o wodowaniu w tej wsi łodzi wzorowanej na dawnych łodziach kiedyś pływających po Wiśle. Dziś nie potrafię go odnaleźć w sieci, są za to zdjęcia z budowy krypy na stronach Fundacji „Ja Wisła” i zdjęcia z rejsu w galerii Gazety Wyborczej. Wyporność 16 ton – to robi wrażenie! Ale ja tędy tylko przejeżdżałem w drodze do Annopola.
W Annopolu odkryłem, że wcale nie wiem jak dojechać do cmentarza. Informacja, że znajduje się ok. 1 km od centrum i kościoła od strony Kraśnika i nie daleko od drogi do Kraśnika skierowała mnie na tą drogę i tylko widziałem cmentarz z daleka, poprzez pola. Dojazd jest prosto od kościoła. Nie zauważyłem drogi od strony szosy Annopol – Kraśnik. Bez przekonania ruszyłem na spacer po nekropolii. Nie spodziewałem się wcale, że odnajdę mogiłę. Zastanawiałem się jednak skąd pochodzi informacja, że pochowano w niej żołnierzy armii cesarsko-królewskiej narodowości polskiej? Kto i jak określał ich przynależność etniczną? Polegli w roku 1914 więc nie są to Legioniści z Legionów Polskich Piłsudskiego.
Po wykonaniu pełnego obejścia alejką wróciłem na drogę do wyjścia z cmentarza i zauważyłem mogiłę której szukałem Przy pierwszym przejściu obok niej pozostała przeze mnie niedostrzeżona.
Jak widać na zdjęciu, niebo zasnuły chmury. Nie wyglądało to najlepiej, a prognozy nie przewidywały deszczu. Dlatego nie wziąłem z sobą nic, co mogłoby mnie przed deszczem chronić. Jednak po ostatnich deszczach spodziewałem się, że w lesie będzie jeszcze mokro lub bardzo mokro. Odłożyłem więc szukanie cmentarza pod Dąbrową na inną okazję. I pognałem popod chmurami w stronę Stalowej Woli. Po drodze okazało się, że zachmurzenie jest stanem przejściowym. Dokuczał mi wiatr choć liście na drzewach pozostawały w większości bez ruchu. Jednak w Chwałowicach część wiatraków jeszcze pracowała coś więc jednak dmuchało. W lasach było znacznie łatwiej, a tych było po drodze sporo. Tak dojechałem do Radomyśla nad Sanem. Mijając drewniany kościół nie po raz pierwszy zastanawiałem się nad stojącymi przy nim bezimiennymi pomnikami i nowym kościołem stojącym za nim. Po powrocie z zaskoczeniem odkryłem, że PTTK przyznaje znaczki za odwiedzenie tego sanktuarium. Na liście miejsc do odwiedzenia nie ma żadnych judaików. Znowu coś mnie dziwi? Nie. To jest to samo co zawsze – wycinamy kawałki historii tak by nam pasowała do obrazu świata. Pewnego obrazu świata, który jest przyjmowany przez kogoś za obowiązujący obecnie. Nie ma w nim miejsca na obecność Żydów, Romów. Jesteśmy w Polsce i tu są tylko Polacy-katolicy. O Piłsudskim też warto przypominać, że na łożu śmierci przeszedł na katolicyzm – wybrał jedyną słuszną drogę do panteonu Polskiego (celowo z dużej litery). W szkole średniej nie omawialiśmy twórczości autorów pochodzenia żydowskiego w ostatniej klasie. Tak wymyślił nauczyciel i tym samym wpłynął na moje zainteresowanie antysemityzmem. Lektury odrzucone przeczytałem, narzucone zignorowałem. Hmm.. jestem młody póki się buntuję? Podobno buntuję się póki jestem młody. Niby to samo, a jednak nie to samo. Radomyśl tego dnia mnie zachwycił ale na pewno nie celowo. Wątpię by jego władze chciały z tego domu robić wizytówkę osady. A może warto, bo to co w okolicy warte jest poznania jest dzikie.
Tak jak się dokładniej porozglądać to widać, że nowości nie pasują tu do krajobrazu. Każdy nowy budynek tak go zmienia, że potrzeba czasu by się do tej zmiany przyzwyczaić. Na poniższym zdjęciu grupa tubylców stara się ogarnąć zmiany wniesione przez nowy budynek.
Gmina Zaleszany chwali się wieloma kapliczkami. Faktycznie jest ich całkiem dużo choć nie dostrzegłem żadnej ze św. Janem Nepomucenem, a przecież dużo jest tu wody. Figury przedstawiające św. Floriana zdają się mówić, że częściej niż woda mieszkańcom dokuczał ogień. Jedna stoi w Zaleszanach od strony Radomyśla
Drugą znalazłem w Turbii przy drodze Sandomierz – Stalowa Wola.
Ale to już było później. Wcześniej przekroczyłem na drugą stronę tej trasy i rozpocząłem poszukiwanie drogi, która doprowadzi mnie do cmentarza, który bywa opisywany jako cmentarz w Zaleszanach choć bliżej z niego do Zbydniowa czy Ruskiej Wsi. Wiedziałem, że muszę najpierw dojechać do torów kolejowych i przedostać się na ich drugą stronę. Dalej liczyłem na łut szczęścia lub czyjąś pomoc. Gdy dojechałem do linii kolejowej zobaczyłem, że w odległości ok. 200m od siebie znajdują się dwie drogi i dwa przejazdy. Wybór wydawał się trudny ale ja jak zwykle wybrałem dobrze. Tzn. pojechałem do złego przejazdu i tam zapytałem o dalszą drogę, po czym mogłem wrócić do przejazdu właściwego. Jak zwykle dowiedziałem się więcej niż tylko jak dojechać. Wcześniej nie wiedziałem, że las w którym znajduje się cmentarz jest Lasem Księżym lub Plebańskim – należy do parafii. Nie zdziwiło mnie więc, że choć nekropolię ogrodzono i postawiono przy niej krzyż, maszty na flagi, nasadzono kwiatków to jednak nie zrobiono tego co wydaje się ważniejsze z pozycji pamięci o zmarłych – nie podwyższono zacierających się już mogił, nie postawiono na nich nowych krzyży.
Nie znalazłem w literaturze informacji o tym cmentarzu. Pytany o drogę człowiek powiedział mi, że spoczywa tu ok. 300-400 poległych. Jeszcze będę szukał, żeby jakoś te informacje zweryfikować.
Kolejny cmentarz jest zaznaczony na wielu mapach. Nie zaznaczono tylko drogi, którą do niego można dojechać. Pozostało mi sprawdzić zachodni brzeg lasu w którym się znajduje. Gdy już go odnalazłem odkryłem, że najpierw blisko niego przejechałem zanim go znalazłem. Do cmentarza bowiem prowadzi od drogi leśnej jedynie wąska ścieżka. Od strony zabudowań nie ma chyba możliwości dotarcia. Ze skarpy na której znajduje się cmentarz widać boisko do siatkówki i staw. Z dołu widać jedynie górną część krzyża postawionego w 1995 roku na cmentarzu.
Nie pierwszy raz spotykam się z datą 1995. W tym samym roku postawiono nowy pomnik i krzyż w Salominie Górnym i wydano książkę poświęconą zabytkowym cmentarzom woj. tarnobrzeskiego. W przypadku tego cmentarza w Zbydniowie napisano, że jest otoczony drutem kolczastym. Czyżby ta publikacja zmotywowała lokalne władze do opieki nad grobami, która jest jej obowiązkiem prawnym? Nie znam odpowiedzi ale nie wygląda mi to na czysty zbieg okoliczności.
Na cmentarzu tym pochowano 722 żołnierzy poległych w 1915 roku. Przed odnowieniem znajdował się tu tylko drewniany krzyż na jedynej zachowanej mogile. Dziś są to 3 mogiły i obok nich grób nieznanego żołnierza Wehrmachtu, obok którego zagnieździły się wojownicze mrówki.
Po odwiedzeniu tego cmentarza ruszyłem na poszukiwanie innego, chyba najtrudniejszego do znalezienia. W Zabytkowych cmentarzach napisano, że znajduje się przy samych torach w lesie. Nie podano ani strony torowiska po której należy go szukać, ani odległości od zabudowań. Ruszyłem więc najpierw drogą po stronie północnej torowiska ale zrezygnowałem po około 500m. Zanim zacznę szukać pomocy gotowy byłem jeszcze przeszukać drogą stronę ale na przejeździe kolejowym spotkałem mężczyznę spacerującego z dwójką kilkuletnich chłopaków. Zapytałem i … nie otrzymałem odpowiedzi i jednocześnie ją otrzymałem. Pytałem o cmentarz wojenny. Tymczasem kierunek w jakim szukałem wg pytanego był właściwym dla grobu niejakiego Panieńskiego, który był właścicielem tych ziem i został tam pochowany z koniem i uprzężą. Po odczytaniu sentencji z obelisku zamieszczonej w książce ożywił się jeden z chłopaków. Mówił, że babcia mówiła, że tam jest napisane „Boże” a tak zaczynała się sentencja. Na szczycie obelisku wg słów informatora znajdowała się kiedyś „głowa Panieńskiego”, wg książki obelisk ma uszkodzony szczyt. To wszystko jakoś się układało, pasowało. Pozostało ustalić jak to miejsce odnaleźć. Podobno dzieliło mnie od niego 700m, czyli więcej niż przejechałem w pierwszej próbie. Pozostało mi pojechać jeszcze raz tylko dalej. Ale jeszcze informator zatrzymał mnie by mi powiedzieć o dwóch pozostałych cmentarzach wojennych, które już tego dnia zdążyłem odwiedzić. Nie są to więc miejsca zapomniane. Nawet na „grobie Panieńskiego” stoją stare znicze. Tylko czy ktoś na miejscu wie o tym, że pochowano tu prawdopodobnie 109 żołnierzy? Swoją drogą o Panieńskim nie znalazłem żadnych informacji. Czy rzeczywiście istniał? Może legenda zniekształciła nazwisko? Znaleziona w internecie historia Zaleszan i Zbydniowa o nikim takim nie wspomina.
Spod tego cmentarza chciałem szybko dojechać do Kotowej Woli i dalej do Agatówki. Pojechałem na wyczucie. Był przejazd kolejowy więc powinna być i droga. Dziwnie jednak była zarośnięta. Im dalej w las tym była też bardziej mokra. Na koniec dojechałem do rowów wypełnionych wodą. Nad pierwszym dawało się przejść po zwalonych, cienkich pniach. Nad drugim nie było już żadnych ułatwień. Pozostało mi zawrócić do głównej szosy i jechać w stronę Rozwadowa. Może nie potrzebnie? Po dojechaniu do lasu w Agatówce nie znalazłem żadnych znaków wskazujących właściwą drogę do poszukiwanego cmentarza. Zapytałem przejeżdżającego na rowerze człowieka i … nic na ten temat nie wiedział. Wyszło na to, że będę musiał tu jeszcze wrócić po ustaleniu na mapach, którą drogą mam wjechać w las. Spodziewam się, że cmentarz znajduje się ok. 100m od jego brzegu. Nie miało sensu błąkać się po lesie i szukać na wyczucie. A skoro i tak będę musiał tu pojawić się jeszcze raz zrezygnowałem z jazdy do samego Rozwadowa. Oba te miejsca odwiedzę przy następnej okazji – lato jeszcze się nie kończy.
Wracając miałem nadzieję, że dojadę przed zachodem słońca chociaż do Annopola. Przewidując zmęczenie chciałem kupić sobie pobudzającą kolę. To się nie udało. Sklep przy którym się zatrzymałem nie posiadał jej w butelkach mieszczących się w mojej torbie. Miał za to napój Tiger. Nie przepadam za tymi nowymi napojami energetyzującymi – są za mocne. Uznałem jednak, że jakoś to przeżyję i wziąłem co było. Postanowiłem jednak nie otwierać butelki zanim nie zrobi się całkiem ciemno. W Chwałowicach już wszystkie wiatraki nie poruszały skrzydłami. Jedyny wiatr który mi dokuczał powstawał w wyniku mojego ruchu. A mógł mi choć trochę podmuchać w plecy. Łatwiej by się jechało. Tymczasem od Opoki Kolonii znów jechało mi się ciężko. Ale teraz się temu przyjrzałem dokładniej. Przecież nie mogę mieć zawsze w tym samym miejscu kryzysu. Wygląda na to, że w stronę Annopola droga prowadzi lekko pod górę. W połączeniu ze nierównościami nawierzchni to może sprawiać trudność. I sprawia zawsze gdy zmęczony wracam z przejażdżki.
W Annopolu zatrzymałem się na chwilę przy ruinach dawnej fabryki. Nie wiem czy była to filia kraśnickiej fabryki łożysk. Tak mi się to kojarzy. Aż dziwne, że przez te wszystkie lata nikt nie wpadł na to, by urządzić tu poligon dla miłośników strzelania kulkami z farbą. Może za mało tych ruin?
Ale pusto tu wcale nie jest. Gdy usłyszałem: „To tylko jakiś turysta” wycofałem się z terenu fabryki. Założyłem kamizelkę odblaskową, zapaliłem światła – to już noc. Nie wyszło dojechanie przed 20-tą do Józefowa. Po drodze jeszcze jakiś automobilista pytał mnie o drogę do Rzeszowa. Chyba chciał mnie zdołować. W końcu mi wyjazd do Rzeszowa nie wyszedł. No i ta jazda nocna. Niby proste: wstawić rower w koleinę i jazda przed siebie. Jednak miejscami koleiny zawodzą. Trzeba patrzeć przed siebie. Tylko w ciemnościach to robi się nudne. A czasami nawet się nie chce patrzeć bo potem nie zawsze wspomnienia są miłe. Co prawda widok martwej felgi w poboczu nie powinien dziwić, a borsuk czy kuna na drodze to spotkania miło wspominane. Jednak parę lat temu wypatrzyłem w przydrożnym rowie kozła. Leżał z podniesioną wysoko głową i się nie ruszał. To było w Janowie Lubelskim. Kierowcy przejeżdżających samochodów osobowych nie mieli możliwości go zobaczyć. Rów był jeszcze głęboki. Jego dno za to mógł zobaczyć rowerzysta jadący skrajem drogi i mający głowę wyżej niż większość kierowców. Tylko rowerzysta nie mógł w żaden sposób koziołkowi pomóc. Otaczała go kałuża krwi i miał nienaturalnie rozrzucone tylne nogi. Musiał go potrącić duży samochód. Dotąd pamiętam te zachodzące już mgłą oczy. Około 100m wcześniej mijałem patrol drogówki i zawróciłem do nich by zgłosić potrąconego koziołka. Policjant wysłuchał mnie, obiecał że zajmą się tym jak tylko skończą spisywanie zatrzymanego kierowcy. Myślałem, że to zakończy sprawę i cierpienia rannego zwierzaka. Ale mogłem tak myśleć tylko przez ok. 5 km. Tyle bowiem zdążyłem przejechać zanim dogonili mnie policjanci szukający zgłoszonego zwierzaka. Może nieuważnie mnie słuchano? Wyjaśniłem im, że muszą wrócić i szukać w rowie pieszo, a nie siedząc w samochodzie. Do dziś czasami widzę oczy koziołka i w nocy unikam przyglądania się zawartości rowów przydrożnych. Poczucie bezsilności ani nie jest przyjemne ani nie dodaje mi sił.
Do Puław dojechałem pół godziny po północy. Być może dzięki napojowi energetyzującemu tak szybko. Nawet górę w Skowieszynku pokonałem na wyższym przełożeniu niż zwykle. Jednak to chemiczne doładowanie jest niesportowe i pewnie niezdrowe. Powiedziałbym nawet, że jest to ostateczność. I tak to traktuję. Trening daje trwalsze efekty i na pewno nie ma co dla wyników sięgać po takie używki. A ja się teraz wymądrzam jak dopiero co napisałem, że to wypiłem. Widocznie nie jestem wolny od hipokryzji. Pozostaje jeszcze sprawa urlopu i wyjazdu w okolice Rzeszowa. Chyba żebym wrócił do dawnego, niezrealizowanego pomysłu odwiedzenia Tykocina.