Nie wiem jak to się stało ale choć wielokrotnie odwiedzałem Zwierzyniec nigdy jeszcze nie widziałem zwierzynieckiego kirkutu. Ale jazda to jednego punktu i powrót to byłoby… nudne. Dlatego musiałem przygotować jakiś większy plan. W piątek wieczorem trwało gorączkowe przeglądanie map i poszukiwanie informacji o historii kilku miejscowości obok których miałem przejeżdżać. Efekty okazały się przerastać możliwości jednodniowego wyjazdu na początku września. Ale zawsze coś zostanie na później. Może na za tydzień?
Trasę do Zwierzyńca wyznaczyłem sobie przez Bychawę i Wysokie. Przeglądając mapy WIG z okolicami Wysokiego zauważyłem trzy cmentarze których nie znałem. Przeglądając strony internetowe na których opisano kilka miejscowości bliżej Zwierzyńca znalazłem kolejne miejsca. Szczególnie interesujący wydał się opis spaceru po okolicach Radziejowic. Niestety, używane przez autora opisu nazwy wąwozów były dla mnie zupełnie nieznane. Na mapach Geoportalu ich nie odnalazłem. Spacer bez przewodnika prawie nie do odtworzenia. A opisano tam kilka mogił nieoznakowanych. Od Bychawy miałem jechać już tą samą trasą, którą do niej dojechałem. Tu plan nieco odstawał od tego co zrobiłem. Ale to było już w nocy – nikt nie widział.
Przejazd do Bełżyc mimo tego, że dawno tędy nie jeździłem, niczym mnie nie zaskoczył. No może jednym. Zawsze wydawało mi się, że między Bełżycami i Puławami jest dystans ok. 30 km. Jadąc najkrótszą drogą przejechałem 40 km. Może lepiej czasami nie sprawdzać takich rzeczy? Za Bełżycami mijałem grupę pielgrzymkową. I bardzie zastanawiało mnie jak można iść z radością w takim hałasie i porządku niż dokąd ta grupa zmierza. A to ostatnie – jak się okazało później – miało dla mnie duże znaczenie.
Za Bychawą już się bacznie rozglądałem. Może nie tak całkiem dookoła. Z lewe strony spodziewałem się zobaczyć za zabudowaniami cmentarz wojenny. I znalazłem go w Kolonii Zaraszów. Tylko zabrakło ścieżki.
Ale to był rekonesans – Bychawa jest na tyle blisko, że podjadę tu i pod koniec września. Może wtedy spotkam właścicieli działki i wyproszę zgodę na przejście do cmentarza obok drzew orzecha włoskiego? Zobaczymy. Teraz wg planu miałem dojechać do Turobina i stamtąd do Szczebrzeszyna mijając cmentarz w Czermięcinie. Na stronie gminy Turobin zapisano, że na terenie cmentarza znajduje się pomnik wystawiony poległym w pierwszej wojnie światowej. A ja dopiero go widząc przypomniałem sobie, że rok lub dwa lata temu go sobie już oglądałem – stoi przy samej drodze.
Wcześniej nie przyglądałem się figurze stojącej na szczycie wyższego kopca. A jest to Jan Nepomucen – dla którego mamy na forum http://eksploratorzy.com.pl szczególne względy. No może nie dla świętego ale dla figur na których go przedstawiono.
Cały przejazd był dość męczący. Głównie za sprawą wiatru. Prognozy pogody pokazywały, że wyruszę pod wiatr i pod wiatr będę wracać. To się sprawdziło. Zmęczenie dawało mi się przez całą drogę we znaki. Ale nie dałem się zaskoczyć – od początku wiedziałem, że tak będzie. Miałem przejechać około 280 km. Do Zwierzyńca dojechać miałem po 140 km. Zakładałem, że powrócę przed północą. Siły zaczęły mnie opuszczać gdy dojeżdżałem do Szczebrzeszyna. Czytałem w prasie, że cmentarz żydowski w Szczebrzeszynie będzie ogrodzony murem zamiast porwanej siatki. I że ogrodzeniem zajęła się FODZ – czyli będą utrudnienia w dostępie. Jeszcze nie ma kłódki ale już nikt tu nie spaceruje. Poprzednio widziałem spacerujących ludzi. Spacerując wydeptywali ścieżki, które teraz zarastają. Ten cmentarz może wkrótce stać się tylko punktem na mapie, a macewy zatoną w zieleni do czasu aż ktoś zdecyduje się go na nowo oczyścić. Za murem nikomu nie będzie przeszkadzało jak to wygląda. Mur odetnie to miejsce od świata i ludzi. Nie lubię murów i zamkniętych wejść.
Do Zwierzyńca pojechałem jak zwykle drogą obok świerszcza. Tylko dlaczego świerszcz? „W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie”. Świerszcz jest chrząszczem? „Brzechwa dzieciom” kit wciskał i nie był w tym wyjątkiem.
W Zwierzyńcu odszukałem ulicę Partyzantów. Nie chcąc przegapić ulicy 2 lutego przedostałem się do równoległej ulicy Armii Krajowej. A trzeba było pojechać za przejazd kolejowy i stamtąd wzdłuż torów w stronę Szczebrzeszyna. Teraz już wiem. Wtedy nie wiedziałem tylko zostawiłem rower po jednej stronie torów i poszedłem oglądać cmentarz po drugiej stronie.
Wracając do centrum mijałem człowieka z psem. Na rowerze. Ale jak zaraz odkryłem zależało mu na zwracaniu na siebie uwagi – to była reklama. Witał spacerujących, a za mną wołał że przy kościele na wodzie ma warsztat rowerowy – na wypadek awarii. Miasteczko turystyczne. W którym atrakcją turystyczną jest też zamknięty, nieczynny i niedostępny browar. Można się w jego sąsiedztwie napić piwa – takiego jakie jest w każdym niemal sklepie w Polsce.
Można też pijąc piwo pooglądać telewizję. Jak w domu. To po co przyjeżdżać? Może dla pomnika poległych powstańców? To od dawna mnie intryguje. Przy drodze do Biłgoraja jest pomnik. Na tablicach wymieniono nazwiska poległych powstańców. Węgrzy szczególnie uczcili ochotnika węgierskiego ale… 200-300 metrów dalej. Za terenem campingu, na skraju lasu jest cmentarz wojenny. Tam też spoczywają powstańcy. Czy przypadkiem nie są to właśnie ci powstańcy z list umieszczonych na pomniku?
Dalsza trasa to już właściwie powrót. Kierować się miałem ku Radecznicy. Wymyśliłem, że najlepiej będzie pojechać przez Czarnystok. W tym celu musiałem przejechać trochę drogą będącą od ponad roku objazdem ze Szczebrzeszyna do Biłgoraja. Ruch na szczęście nie był zbyt wielki jednak i tak myślałem o tym by przejazd nieco skrócić. To właściwie udało mi się już wcześniej, bo dojeżdżając do Zwierzyńca zaoszczędziłem dzięki drobnym skrótom około 6 km. Teraz miałem nadzieję na kolejne 1 czy 2 km dzięki przejazdowi leśną, gruntową drogą. Jej początek wyglądał dobrze. Dopiero po ok. 150 m ugrzązłem w piachu. Dalej wyglądało to równie kiepsko. Zawróciłem. Szybciej będzie dłuższą drogą. I ta dłuższa droga była całkiem przyjemna. Kilka kilometrów lasów. Osłonięty przed wiatrem i przy śladowym wręcz ruchu samochodów. Odpocząłem. Las dopiero w pobliżu Czarnystoku zaczął wyglądać na odwiedzany przez ludzi. Doszło do tego, że pojawiły się tam sosny rozdzielnopłciowe.
Dalej były pola. Podłużne wąskie działki wcale nie biegły prosto. A tak przy okazji: w okolicy Szczebrzeszyna zauważyłem szczególnie dużo upraw tytoniu. Zagłębie tytoniowe?
Nieco dalej zatrzymałem się ponownie. Przydrożna figura (z końca XX wieku) pomalowana była na wiele żywych kolorów jak reklama farb. Lubię malowane figury. Ta wydała mi się jednak poprzez kolory zbyt nowoczesna. Kolory żywe ale bardzo „chemiczne”.
Wkrótce był Gorajec i jechałem przez chwilę drogą łączącą Szczebrzeszyn z Frampolem. Wg drogowskazów byłem 12 km od Szczebrzeszyna. Tyle więc się od Szczebrzeszyna jedzie drogą biegnącą dolinami i szczytami – dziś bym nie dał rady zmęczony wiatrem. W drodze do Radecznicy na moment zatrzymałem się w Podborczu. Przy drodze stoi figura. Wielokrotnie malowana, teraz cała biała. Ale jaki to jest święty? Może Jan Nepomucen? A może nie? Pod warstwami farby zatarły się szczegóły figury jak i napisy na cokole.
Radecznica. Droga do niej oznakowana jest chyba ze wszystkich stron. Jest tu „kaplica na wodzie” umieszczona na betonowych blokach.
Jest sanktuarium.
Jest tu też cmentarz wojenny i on mnie głównie interesował ponieważ wydawało się, że stosunkowo łatwo go odnajdę. Ponieważ jednak wydawało mi się, że zgubiłem szlak niebieski przy którym miałem odnaleźć cmentarz zapytało o drogę dzieci – w czytanym wcześniej opisie wspomniano, że cmentarzem opiekują się dzieci z miejscowej szkoły. Dzieci wskazały właściwą drogę bezbłędnie.
Biegnie ona obok szkoły, polną drogą. Pod górę. Cmentarz założono bowiem zgodnie z obowiązującymi wytycznymi – na szczycie wzgórza. A przy cmentarzu spotkałem dwójkę młodych ludzi. Jednym z nich był inspirator oczyszczenia i uporządkowania tego miejsca. Jak mówił wszystko zrobił wg wytycznych konserwatora zabytków. Zatarte mogiły zostały nadsypane w miejscach które oznaczone były na planie posiadanym przez konserwatora. Usunięto wszystkie drzewa poza pomnikowymi lipami (też wg planu). Nadsypano zatarty wał ziemny otaczający cmentarz. Prace te wykonano 10 lat temu. Teraz cmentarzem opiekuje się gmina, a dzieci ze szkoły przychodzą zapalić znicze. (widoczny w tle kopiec to stacja uzdatniania wody)
Dlaczego? Bo tutaj spoczywa tak wielu ludzi. W całej gminie jest niewiele więcej mieszkańców. Zabrakło mi tablicy informującej o poległych. Jedna jest przy szkole ale na miejscu nie ma. Podobno była. Zniknęła. Dziwili się, że ja z Puław na rowerze tutaj dojechałem. Wspomniałem o cmentarzach w okolicy Wielkiego. Wielkie podobno jest daleko… Jak daleko to musiałem jechać. A jechałem drogami nie znanymi. To chyba normalne, że wkrótce zabłądziłem? Gdy już to zauważyłem musiałem zawrócić i wjechać we właściwą drogę. Zrobiło się ciemno. Około osiemnastej i już ciemno. Głównie za sprawą chmur. Powietrze straciło przejrzystość. Najpierw uznałem, że to na skutek powszechnego wypalania łętów po ziemniakach. Ale brakowało zapachu dymu. Gdy na zobaczyłem, że mam mokre sakwy zrozumiałem, że to nie dym. Na mgły były złe warunki. Wjeżdżając na byle wzniesienie ocierałem się o fragmenty chmur zrzucane na ziemię przez ciepły ale dokuczliwy wiatr.
Z Wysokiego pojechałem w stronę Tarnawki. Drugi cmentarz wypatrzony na mapach był po drugiej stronie Wysokiego i zajmował na mapach mniejszy teren wśród pól. Ten przy Tarnawce intrygował już samym rozmiarem. Czy są to cmentarze wojenne? Tego nie wiedziałem. Sprawę ułatwiła tablica informacyjna.
Po powrocie do domu sprawdziłem co na ten temat podaje strona internetowa Zakrzowa. I aż mnie zatkało. Tam spoczywa 25 tysięcy żołnierzy. A jeśli dobrze określiłem lokalizację drugiego cmentarza to na jego terenie pochowano jeszcze 30 tysięcy. Wszyscy polegli w walkach toczonych w 1914 roku. Cmentarze zakładali Rosjanie. Tylko za ciemno było na dobre zdjęcia. Będę do tego jeszcze wracać. A na razie musiałem wrócić do Puław. Już było ciemno, a przede mną ponad 70 km jazdy. Jeszcze miałem nadzieję na dojechanie przed północą. Tak gdzieś przez 10 km miałem taką nadzieję. Zmęczenie i pojawienie się po krótkiej przerwie przeciwnego wiatru wpłynęły na porzucenie nadziei. Gwiazd nie było. Księżyc majaczył czasami za mglistym parawanem chmur. Kontury lasów i wzgórz były rozmyte w oddali. Samochody czasami pozostawiały za sobą zapach malin. A ja wymyśliłem, że pojadę przez Wąwolnicę. Chciałem… Nie ważne co chciałem. Już około 3 km przed Wąwolnicą pobocza obstawione były samochodami. W powietrzu unosił się głos. Po drogach snuli się ludzie. Pielgrzymi których mijałem rano szli do Wąwolnicy. Jak wielu ludzi pielgrzymuje samochodami? W obawie o swoje życie zapaliłem też dodatkowe światła tylne. Wielu z nich na pewno planowało wracać do domu tą samą drogą co i ja. Od Celejowa już panował ruch taki jak za dnia. Samochód. Samochód. Samochód. Cysterna. Samochód… Cysterna nie wiem skąd się przyplątała ale też była w tym sznurze pojazdów. W Puławach byłem około pierwszej w niedzielę. Ruch pielgrzymkowy na drodze nie malał.
=-=-=-=-=
Powered by Blogilo