Cmentarze z których nikt nie korzysta

Miałem taki pomysł, by dokończyć to co tydzień wcześniej zacząłem. Nie było więc żadnego nowego planu, tylko jazda do miejsc do których poprzednio nie dotarłem. Nawet nie musiałem wymieniać zestawu mapek. Lenistwo. Ale to nie znaczy, że poszedłem na łatwiznę. Prognozy pogody straszyły opadami i to z możliwymi grzmotami i gwałtownymi porywami. Głównie na północy Lubelszczyzny. Jadąc na południe miałem szansę tego nie doświadczyć na własnej skórze. Do planu dodałem tylko cmentarz przykościelny w miejscowości Wszechświęte. Od tego miejsca chciałem zacząć. Dlatego, że tydzień wcześniej nie chciało mi się wyjąć tu aparatu. A szkoda. Miejsce to bowiem przez tydzień dość gwałtownie się zmieniło. To jednak było już prawie 100 km od linii startu.

Wyjeżdżając z Puław jeszcze jechałem „na sucho”. Dopiero za mostem znalazłem się w strefie opadów. Deszcz nie był intensywny. Wiatr delikatny i ciepły. A w perspektywie wyjechanie ze strefy. Więc się nie wycofałem tylko jechałem konsekwentnie w wyznaczonym kierunku. Momentami deszcz przestawał padać. Tak było np w Lucimi.

Deszczyk letni ale już tego lata się nie czuje. Przy drodze połamane drzewa. Miejscami całe grupy drzew. To ślady wcześniejszej burzy. Tydzień wcześniej też tak wyglądały. I jesień na polach.

To nie był dobry nastrój na wyjazd. Melancholia nie ma w sobie wiele energii. A i słońca w niej nie ma. Za Lipskiem jest za to wieś o nazwie, która sprawiła (nie po raz pierwszy), że jednak zrobiło się weselej.

I już śpiewało się

Za mokro było by coś płonęło poza duszą. Ta jednak się rozpaliła radośnie. Później znów padał deszcz i tak było do Ostrowca Świętokrzyskiego. Tu drogi były suche, a ja byłem zagubiony. Miałem wydrukowany plan z zaznaczoną drogą, którą chciałem pojechać ale już przy wjeździe do Ostrowca pojechałem nie tą drogą. Może to i dobrze. Gdy już znalazłem się w środku miasta zobaczyłem drogowskazy objazdu do ulicy którą miałem jechać. Ale przecież trzymanie się znaków jest dla mięczaków. Zapuściłem się więc na wyczucie w głąb miasta. Wyczucie ma dokładność rzędu „mniej więcej”. Tak więc udało mi się pojechać w odpowiednim kierunku ale musiałem nadłożyć drogi. Być może byłem w Denkowie – jak chciałem. Ale tylko być może. Powstaje tam nowa droga, wiadukt na drodze do Ćmielowa. Udało mi się tymi nowymi drogami dojechać do drogi gruntowej którą dojechałem w miejsce znajdujące się około 100 m od miejsca w którym w te drogi wjechałem. Wyczyn :) . Żeby znaleźć się 100 m dalej potrzebowałem niemal kilometra jazdy. Dalej, by ominąć kawałek drogi z ruchem wahadłowym i koparką stojącą na ścieżce rowerowej wjechałem w drogi boczne by wyjechać na pola. Chciałem dotrzeć do Bodzechowa. I wszystko wskazywało na to, że muszę to zrobić tak jak tego chcą drogowcy. Nie lubię gdy ktoś mi coś narzuca ale z mojego szamotania się nic nie wychodziło. Ustąpiłem w końcu i pojechałem ścieżką rowerową. W Bodzechowie wjechałem w drogę boczną i choć już drogowców tu nie było to musiałem przejechać przez rozgrzebane drogi do dróg pozbawionych asfaltu. Coś mi nie pasowało. Miałem dojechać prosto w okolice kościoła we Wszechświętych. Tymczasem dojechałem do drogi, którą jechałem tydzień wcześniej. Pomijając ułatwienie jakim było to, że pamiętałem jak jechać dalej to jednak nie tak to miało być. Później – w Klimontowie – dowiedziałem się, że rzeczywiście musiałem się zgubić skoro pojechałem tymi właśnie drogami. Ale miałem przynajmniej pożniwno-jesienne widoki.

Zgubiony czy nie – dotarłem do celu. Pod kościół. Do zabytkowego dziewiętnastowiecznego cmentarza.

Poprzednio wydawało mi się, że jest za ciemno na zdjęcia. Może dlatego, że długo przebywałem na słońcu. Teraz było chyba jeszcze ciemniej ale wydawało się, że jest odpowiednio jasno. Poprzednio przeszkadzały mi ślady robót ziemnych tu prowadzonych. Teraz jeszcze oprócz tego leżały dwa pocięte drzewa. Mimo tego wszystkiego uznałem, że warto wejść.

W kamizelce odblaskowej chyba rzucałem się w oczy. Zaraz przyszedł do mnie sprzątający właśnie w kościele „kościelny” (jak ta funkcja się nazywa? na pewno „kościelny”). Opowiadał jak to kiedyś wyglądało. Gęste i wysokie krzaki – przypomniało mi to wygląd starego cmentarza w Garbowie. Nie mogłem nie zapytać jak to zrobili, że krzaków nie ma? Cięto je podobno przez 10 lat na nowo zanim przestały cmentarz zarastać. W Garbowie więc muszą się do tego bardziej przyłożyć i działać konsekwentnie. Cierpliwość też może się przydać.

Obecnie cmentarz jest odnawiany – mają powstać alejki, a nagrobki będą odnawiane przez specjalizującą się w tym firmę (kosmiczne ceny). Mój rozmówca ciągnął coraz bardziej w stronę polityki. Zabrakło mu jednak trochę konsekwencji i wyczucia. Narzekał na wydawanie pieniędzy na stary cmentarz „z którego nikt nie korzysta”. I mówił, że pieniądze na renowację pochodzą z funduszy unijnych. Z dalszych wywodów wynikało, że winien temu jest Tusk. Gdy na pytanie o moje preferencje polityczne oświadczyłem, że jestem przeciwnikiem PIS najwyraźniej moja odpowiedź została zignorowana. Potok słów. Trudno było się od niego uwolnić. I chociaż nie chciałem zwiedzać kościoła zaraz usłyszałem, że zwiedzam zabytkowe kościoły. Na szczęście tą informację przekazano przybyłej pod kościół kobiecie, a ja wykorzystałem pojawienie się kolejnej ofiary „kościelnego” by ruszyć w dalszą drogę.

Po dojechaniu do szosy Ostrowiec Świętokrzyski – Opatów miałem całkiem dobrą nawierzchnię i łagodne podjazdy. W końcu to droga krajowa. Tylko samochodów dużo. Tego to nie lubię. Jeszcze gorzej zrobiło się gdy z Opatowa pojechałem w stronę Iwanisk. Tu i nawierzchnia gorsza, szosa węższa i podjazdy ostre. Raz nawet się przestraszyłem gdy jadący za mną samochód zahamował z piskiem opon. Kierowca najwyraźniej chciał mnie wyprzedzić ignorując linię ciągłą na podjeździe. Zdążył tego nie zrobić. Zza szczytu wzniesienia wyjechały samochody z którymi mógł się zderzyć, a ja gdybym przeżył, byłbym świadkiem. To by mi popsuło wyjazd. A za Iwaniskami zmierzyć się musiałem ze wzniesieniami jeszcze bardziej męczącymi. To nie było łatwe. Od Opatowa walczyłem z kryzysem. Ale uparłem się i się udało. Przerwę miałem dopiero w Bogorii. Na tamtejszym cmentarzu chciałem odnaleźć mogiłę Legionistów.

Zadanie z pozoru było proste. Wiedziałem, że mogiła znajduje się w jednej z bocznych alejek. I tyle. Na miejscu zobaczyłem przepełniony cmentarz na którym bocznych alejek nie ma od lat. Szanse odnalezienia były bliskie zera jeśli miałem jechać dalej. Ale proforma przeszedłem się aleją główną rozglądając się na boki. Na mogile stoi pomnik. Wysoki na tyle, że widać go wyraźnie ponad innymi nagrobkami. I to niedaleko wejścia od strony kościoła.

Bogoria była „po drodze”. Głównie chodziło mi bowiem o cmentarz w Kolonii Pęcławice. Raz już próbowałem do niego dotrzeć. Wtedy jednak popełniłem błąd nie tyle w nawigacji co błąd logiczny. Kolonia Pęcławice i Kolonia Pęcławska to dwie sąsiadujące ze sobą osady. Za pierwszym razem szukałem cmentarza za zabudowaniami w Kolonii Pęcławice. Tymczasem znajduje się on za zabudowaniami Kolonii Pęcławskiej i to od drugiej strony osady niż granica między tymi dwiema osadami. Proste. Cmentarz w Kolonii Pęcławice jest w Kolonii Pęcławskiej.

Cmentarz niemal w całości otoczony jest jedną działką rolną. Liczyłem na to, że będzie można dojść do niego po ściernisku skoro nie ma żadnej drogi ani miedzy. Ale i to się nie udało. Pole jest zaorane, a częściowo już zabronowane. Pozostało mi tylko spojrzenie z daleka. Stos kamieni i betonu w jednym z rogów cmentarza to zapewne gruz z dawnego kamiennego muru i bramy. Z daleka widać jeden metalowy krzyż. I nic więcej. Ale w tych krzakach i tak bym pewnie niewiele znalazł.

Dalsza trasa zaprowadziła mnie do Klimontowa. Cmentarza z kwaterą wojenną poszukałem trochę na wyczucie. Pamiętałem że jest przy ulicy na „O”. To wystarczyło :) . W końcu już kiedyś koło niego się kręciłem szukając cmentarza żydowskiego. Ale tu znowu zapowiadało się szukanie igły w stogu siana. Zapytałem. Miły człowiek zaprowadził mnie w miejsce, które jego zdaniem mogło być tą kwaterą. I było. Nawet tabliczka o tym informuje choć ja poznałem po krzyżach charakterystycznych dla grobów żołnierzy… niemieckich. A spoczywają tu żołnierze austro-węgierscy i rosyjscy. Rozmowa zaś potoczyła się dalej. Kwatery wojenne jeszcze nie tak dawno były zaniedbane i nikt się nimi nie przejmował. Na tabliczce informacyjnej jest wpisany rok 2005. Wtedy zapewne kwatery odnowiono. Ale potem zmieniliśmy nieco temat. Było o nieistniejących już Brunonaliach. O synagodze już nie używanej nawet do corocznych koncertów muzycznych. O młodzieży pijącej w sąsiedztwie synagogi. O odszkodowaniu za cmentarz przekazany w latach pięćdziesiątych szkole. O cmentarzu w Wszechświętych i księdzu który zaginął podczas wspinaczki na Elbrus… Rozgadaliśmy się ale te wszystkie informacje były ciekawe. Nawet o odnowionym rynku. Ale nie powiedziałem, że mi się ten rynek teraz nie podoba. A nie podoba mi się ponieważ pamiętam go innym. Teraz jest to wyłożony kostką plac. A kiedyś… siedziałem tam na ławeczce w cieniu drzew i pożerałem bułkę popijając maślanką. I to nie tak całkiem dawno. Chyba w 2009 roku.

Poniżej kwatery wojenne w Klimontowie

Z Klimontowa pojechałem do Koprzywnicy. Liczyłem na to, że tym razem nie trafię na ślub i porobię zdjęcia zabudowaniom pocysterskim. Tylko zanim tam dojechałem… Całkiem blisko Klimontowa natknąłem się na cmentarz wojenny. Jest przy samej drodze i nigdy o nim wcześniej nie czytałem. Kiedyś przez jego teren przeprowadzono rów melioracyjny. Pomnik ma na szczycie dziurę po czymś. Może po krzyżu? Teren gęsto porastają barwinek i bluszcze.

Przed kościołem w Koprzywnicy jak poprzednio – weselnicy. Może więc kiedy indziej. Było już szesnastej. A jeszcze nie byłem w Baranowie Sandomierskim. Koprzywnica jest blisko Łoniowa. Więc i Łoniów odłożyłem na kiedy indziej – są blisko można je połączyć podczas jakiegoś innego wyjazdu. A Baranów – nigdy nie mam do niego po drodze. Skoro więc jestem w pobliżu muszę zajechać. W ręku mapka z zaznaczoną lokalizacją cmentarza żydowskiego. I ruszyłem na poszukiwania. Nie trwało to długo. Cmentarz jest na przeciwko placu sportowego. Tylko nie wiem czy ma sens ładować się w te krzaki teraz – gdy pod nimi nic nie widać. Może więc wiosną? Może będę miał dobre połączenie kolejowe? Teraz nie mam. Gdybym jechał to z przesiadkami i z autobusem. Ale mają je zlikwidować z powodu wielu skarg na brak miejsc – za dużo podróżnych chciałoby jeździć. Zamiast tego kolej ogłasza wstawienie pociągu pospiesznego w godzinach popołudniowych (tamten był rano). To nie jest rozwiązanie dla mnie. I pewnie nie tylko nie dla mnie. Zmiana godziny będzie miała wpływ na zmianę popularności połączenia. Ale pewnie wymyślono je dlatego, że był wielki śmiech po ogłoszeniu przyczyny likwidacji połączenia dotychczasowego. Nowe zlikwiduje się już z powodu braku pasażerów.

Cmentarz w Baranowie Sandomierskim z drogi wygląda tak:

I trzeba włączyć wyobraźnię by go zobaczyć.

Powrót przez Tarnobrzeg. Przejazd Wisłostradą. Od strony zalewu nazywanego teraz jeziorem widziałem ścieżkę rowerową. Jest jednak na terenie kopalni i nie ma tam wstępu dla nieupoważnionych. Jechałem więc w towarzystwie samochodów do miejsca gdzie ścieżka stała się ogólnodostępna, bo należąca do miasta, a nie do kopalni. Przez niemal cały Tarnobrzeg można przejechać ścieżkami rowerowymi kierując się na Sandomierz. Przerwa w ścieżkach liczy sobie kilkaset metrów i jedno czy dwa skrzyżowania ze światłami. Co ciekawe: w miejscach mniej uczęszczanych przez pieszych to rowerzyści jeżdżą po chodnikach – zemsta? Bliżej centrum po ścieżkach spacerują ludzie (też z pieskami) nawet gdy chodnik jest całkowicie pusty. Aż zastanawiam się czy nie posiadając roweru nie uważają przypadkiem, że rowery namalowane na znakach i na ścieżce oznaczają zakaz jazdy rowerem? Nie zmienia to jednak wiele. Poruszając się jezdnią na pewno pojechałbym szybciej. Ścieżki kończą się gdy zaczyna się Sandomierz. Pobudowano nowy most dla ułatwienia przejazdu. Na nowym moście jest szeroki deptak, który zapewne miał być też drogą dla rowerów. Jednak nie ma żadnych znaków o tym informujących. A sam wjazd na ten deptak jest wąskim chodniczkiem z kostki brukowej. Czegoś zabrakło. Początku i końca?

Noc zaczęła się gdy dojeżdżałem do Zawichostu. Miałem więc do przejechania w ciemności mniej niż 100 km. Za to mogłem liczyć na niespodzianki. Np. na remont mostu pod Annopolem. Ale to jakoś udało się obejść. Gorzej ze skracaniem sobie drogi by ominąć Annopol. Nie szczególnie mi to wyszło. Ominąłem jeden rozjazd na którym miałem zakręcić. W ciemności był niewidoczny. Musiałem uznać go za drogę gruntową. Ostatecznie więc nie skróciłem drogi ale chociaż ominąłem dokuczliwe podjazdy w samym Annopolu. W Opolu Lubelskim minęła mnie karetka na sygnale. 3 kilometry dalej następna jadąca w tą samą stronę. Jeśli był to wypadek to nie na tej drodze, którą jechałem. I chociaż mogłem ominąć najbardziej mi dokuczającą górę w Skowieszynku jadąc przez Kazimierz to jednak zdecydowałem się podjąć wyzwanie i sprawdzić w jakim jestem stanie po 300 km. Stan był całkiem niezły. A do Puław jeszcze 14 km. Dojechałem zaraz po północy.

=-=-=-=-=
Powered by Blogilo