Jeszcze raz listopadowo

Obiecywałem sobie już dawno, że zajadę do Fajsławic na cmentarz parafialny i odnajdę mogiłę powstańców. Już chyba trzy lata temu sobie to obiecałem. I wreszcie się wybrałem. Obowiązkowo jeszcze coś po drodze. Plan bowiem był taki, że pociągiem podjadę jak najbliżej Fajsławic, a powrót już na własnych dwóch kółkach. Nawet udało mi się nie spóźnić na pociąg :) Tylko mgła. Nie wiedziałem jak długo się utrzyma. Nie miałem jej w planach.

Pociąg zabrał mnie z Puław około wpół do szóstej. Nie jestem pewien czy to było rano. Ale już w Lublinie było w miarę jasno. Wysiadałem w Biskupicach. Już był dzień. Brakowało mu jednak pewności. To nie był dzień na 100%.

Wybrałem Biskupice, a nie Trawniki ponieważ liczyłem na większą widoczność na cmentarzu żydowskim. Odwiedzony rok wcześniej latem jeszcze coś skrywał wśród wysokich traw. I poprzednio nie widziałem całego cmentarza.

Biskupice były jeszcze senne. Niewielu ludzi. Psy pospuszczane. Ale na cmentarzu faktycznie już opadły wysokie trawy. Mogłem zobaczyć kilka macew które wcześniej nie były widoczne.

W drugiej części cmentarza znajduje się jedna cała macewa z piaskowca. Przed nią leży jeszcze jedna licem do ziemi. I jest też jakiś postument na którym mógł stać pomnik. Nic nad to.

A słońce już próbowało przebijać się przez mgły. Znikało i znów zaraz się pojawiało.

Z Biskupic można pojechać bezpośrednio do Fajsławic. Nawet nie jest daleko. Tylko droga nie jest utwardzona. Po ostatnich deszczach wyglądało to bardzo źle. Sprawdziłem ponieważ przygotowując się do wyjazdu zwróciłem uwagę na mapach geoportalu na wzniesienie z krzyżem. Wyglądało jak kopiec ale na jaką okoliczność usypany. Miałem nadzieję, że dowiem się tego na miejscu. Kopiec nie jest duży. Krzyż nowy. Ale nadal nic nie wiem. Może to cmentarz epidemiczny? Lokalizacja by do tego pasowała – poza zabudową osady, przy drodze.

Dom w tle jest całkiem nowy. O wiele nowszy od kopca. I mam zagadkę. A liczyłem na to, że rozwiązanie znajdę na miejscu.

Do Fajsławic musiałem pojechać przez Trawniki. To dłuższa droga ale przynajmniej twarda. Wciąż jeszcze utrzymywała się mgła. Prognozy pogody mówiły o dokuczliwym wietrze. Miał narastać w ciągu dnia. Jeszcze go nie było. A przynajmniej jeszcze go nie odczuwałem dojeżdżając do Fajsławic. I zamiast jechać do znanej mi drogi wymyśliłem, że jakoś dojadę do cmentarza nie zahaczając o drogę do Lublina na której zawsze jest duży ruch. Przez to kombinowanie znalazłem się w pobliżu zachęcająco wyglądającej bramy.

Nie sprawdzałem wcześniej czy w Fajsławicach jest jakiś dwór lub pałac. Nie było tabliczek zakazu wstępu. Pojechałem więc zobaczyć co za tą bramą się skrywa. A jest tam budynek któremu już niewiele brakuje do stanu ruiny. Może nawet już jest ruiną.

I na pewno była to czyjaś rezydencja choć dziś niewiele o tym przypomina.

Jakieś informacje na pewno są w sieci. Dwory i pałace cieszą się przecież dużym zainteresowaniem. Podobno dwór polski to historia Polski i tradycje narodowe. Mam nieco inne zdanie na ten temat. 10% mieszkańców Polski było szlachtą. Tyleż samo to Żydzi. Jeśli jeszcze do tego dodać mniejszości Ukraińską i Białoruską. I jeszcze wiele mniej licznych zostanie może 40-50% ludzi, którzy nie byli nosicielami tej tradycji narodowej, a dziś ich potomkowie w szkołach uczą się, że jest to ich tradycja i ich dzieje. Włościanie. Niewoleni przez wieki dziś nawet nie mają własnej historii. Pozostaje tylko historia panów szlachty. I ich utyskiwanie na niechęć chłopów do walki o pańskie ideały i marzenia. Jeżdżąc po okolicach Puław znalazłem 3 krzyże wystawione dla uczczenia wyzwolenia z poddaństwa i uwłaszczenia. Być może było ich więcej. Najbliższy jest w Klikawie. Nie pasują do tradycji narodowej. Ale przynajmniej te trzy się zachowały do dnia dzisiejszego. To nie znaczy, że dwory mają zniknąć z powierzchni ziemi. Szkoda ich. Tego już pewnie nikt nie uratuje. Ale jeszcze stoi.

Po opuszczeniu dworu wkrótce już widziałem dzwonnicę kościelną. Ponieważ cmentarz znajduje się po drugiej stronie kościoła wymyśliłem, że podjadę od tyłu. Trochę czasu zajęło mi przekonanie się, że nie ma żadnego "od tyłu". Jedyna droga, którą mogłem do cmentarza dojechać jest przy samym kościele. A cmentarz znajduje się na wzniesieniu u którego stóp przepływa mała rzeczka.

Na cmentarzu, za mogiłą ponad siedmiuset powstańców znajduje się jeszcze kwatera żołnierzy poległych we wrześniu 1939 roku.

Nie spodziewałem się tu takiej kwatery. Od strony Piask znajduje się w Fajsławicach cmentarz wojenny założony podczas I wojny światowej. Na jego terenie też są kwatery wrześniowe. Myślałem, że są tylko tam.

Na jednym z grobów znajduje się wyrzeźbiony anioł. Porasta glonami co dodało mu jeszcze uroku.

A za kwaterami żołnierskimi stoi stary pomnik wymagający naprawy.

W jesiennej szacie bardzo mi się ten cmentarz podobał. A przede mną jeszcze kilka innych cmentarzy. Te następne, to cmentarze z I wojny światowej. Pierwszy z nich znajduje się w pobliżu wsi Izdebno. Miał być w tym roku uporządkowany. A ja odkładałem i odkładałem wizytę…

Pojechałem przez Suchodoły i dałem się zaskoczyć widokiem dworku w Siedliskach. A przecież powinienem się był go spodziewać. Przecież to stąd miała pochodzić Emilia Szturm, żona Macieja Bayera dla której mąż wybudował grobowiec przy kościele w Fajsławicach. Sam też tam spoczął. Ale czy to ten dworek to tego już nie wiem.

Dworek znajduje się w pobliżu dawnego folwarku. Jest zamieszkały. Nie ma co prawda zakazów wstępu ale ograniczyłem się do tego jednego zdjęcia. Może jeszcze kiedyś się tu pojawię. Na razie chciałem dotrzeć do Izdebna i zastanawiałem się czy drogi gruntowe, którymi można dotrzeć do cmentarza będą przejezdne. Jak dotąd niemal wszystkie drogi polne wyglądały na bardzo nieprzejezdne. Nie inaczej wyglądała krótsza z dwóch dróg do cmentarza w Izdebnie. Dłuższa droga nie wyglądała lepiej. Pozostało mi tylko odłożyć te odwiedziny do później wiosny lub na lato. W Izdebnie byłem po raz pierwszy i mogłem nazwać tą wizytę rekonesansem. Dalsza jazda miała mnie doprowadzić do dróg już mi znanych. I nawet gdy już dojechałem do skrzyżowania uznałem, że miejsce to znam. Miałam zamiar na wyczucie skierować się w lewo ponieważ stała tam znana mi blaszana wiata przystankowa. Tylko jej sąsiedztwo mi nie pasowało do wspomnień. Po sprawdzeniu map obrałem jednak inny kierunek. Wiata rzeczywiście jest znajoma bo jest wiele takich samych w okolicy. Ale kierując się tym podobieństwem nadłożyłbym kilkanaście co najmniej kilometrów. Jechać miałem do Częstoborowic, a nie do Gorzkowa. Jak to dobrze, że już nie ufam swoim przeczuciom. Choć czasami pozwalam im pokierować rowerem i wtedy odkrywam nowe miejsca i drogi.

Po wybraniu drogi mijałem już miejsca mi znane. Mogiłę w Podizdebnie. Dwór w Rybczewicach. Cmentarz wojenny w Rybczewicach. Dwór w Stryjnie. Popędziłbym pewnie do Gardzienic. Już nawet postanowiłem zobaczyć dworek w Gardzienicach. Tylko plan trasy przewidywał zjazd z tej drogi i dotarcie do Kozic Górnych przy drodze Piaski – Bychawa. Google mi tak proponowały choć na mapach miałem przerwę w drogach. Wypadało to sprawdzić. Może już leży tam asfalt tylko mapy mam stare? Zjazd z drogi do Piask był w Wygnanowicach, czyli przed Gardzienicami. Niby wszystko było OK. Tylko na mapach nie miałem miejscowości Felin, przez którą jechałem. Ale tak jak miałem na mapach zaznaczone – droga asfaltowa się skończyła. Na końcu miałem dwie drogi gruntowe ale utwardzone tłuczniem (pod cienką warstwą błota). To by pasowało, bo na mapach miałem dwie miejscowości jeszcze którym drogi się kończyły gdzieś niedaleko. Po wybraniu jednej z nich dotarłem do Borkowszczyzny, a nieco później do Kozic Górnych. To więc mi się udało tylko rower i moje nogi były już znacznie brudniejsze. To jednak nie miało wielkiego znaczenia. Byłem na dobrej drodze do miejscowości Chmiel, gdzie miałem odnaleźć mogiłę z 1914 roku. Tylko… nie pojechałem prosto do Chmielu. Gdzieś w okolicy w 1963 roku zginął ostatni partyzant. Jego pomnik stoi przy cmentarzu w Piaskach. Chciałem zobaczyć czy może gdzieś w okolicy zobaczę jeszcze jeden pomnik. W zasadzie gdyby taki pomnik był to byłby i przy drodze znak wskazujący miejsce pamięci narodowej. Ale te zasady nie są powszechne. Pokrążyłem więc po drogach Majdanu Kozic Górnych choć wcale nie byłem pewien czy nie chodzi o Majdan Kozic Dolnych. Parę kilometrów nadłożyłem ale w ładnych okolicznościach przyrody. Dwukrotnie dojeżdżałem do końca drogi pokrytej tłuczniem. Nic nie znalazłem. A pewnie też nic nie było do znalezienia.

Mogiła w Chmielu znajduje się na skraju lasu. I niewiele na jej temat wiadomo. Ale jest. W lecie mógłbym jej nie zauważyć.

Na drewnianym krzyżu napisano tylko "rok 1914".

Dalej trasa prowadziła mnie do Piotrkowa. Tu są 3 cmentarze wojenne. Widziałem 2 z nich. Trzeci jest na terenie posesji prywatnej i nie jest widoczny z drogi. A ja jechałem do Tuszowa. Tam też jest cmentarz wojenny i jego jeszcze nigdy nie widziałem. Nigdy też nie byłem w Tuszowie. Miałem z Piotrkowa pojechać główną drogą do Jabłonnej i tam odbić na wschód. Chyba odbiłem za wcześnie bo znów jechałem drogami gruntowymi ale chyba tylko kilkaset metrów. Później już był asfalt a na skrzyżowaniu znów się zgubiłem. Zakręciłem w stronę Bychawy. Błąd. Na szczęście szybko go zauważyłem. Miałem jechać w stronę… Jabłonnej. To logiczne. Oznakowana drogowskazami droga do Jabłonnej biegnie przez Tuszów. A ja już na początku Jabłonnej zakręciłem i zgubiłem się. Teraz dopiero się odnalazłem. W samym Tuszowie minąłem zjazd do Jabłonnej. Cmentarz jest nieco dalej, a droga prowadzi do Żabiej Woli. I chociaż cmentarz odnalazłem to nie mogłem wejść na jego teren. Ugrzązłbym w ziemi. Dostęp jest tylko przez pole uprawne rozmokłe po ostatnich deszczach.

Są tam dwa lub trzy duże kopce mogił zbiorowych zwieńczone stalowymi krzyżami i jeszcze jeden krzyż na terenie gdzie zapewne znajdują się mogiły pojedyncze. Trzeba będzie tu przyjechać po żniwach. Po ściernisku łatwiej jest przejść niż po błocie.

Teraz plan przewidywał dojechanie do Osmolic. Tam też jeszcze nigdy nie byłem. Ale pamiętałem, że w Niedrzwicy Dużej jest droga do Osmolic. A właśnie przez Niedrzwicę miałem wracać. Wszystko wskazywało na to, że jechać muszę przez Żabią Wolę. tam jest rozjazd, który dobrze pamiętam. Sam rozjazd, a nie drogę.

Droga w prawo prowadzi do Strzyżewic. Ale też do Osmolic. Do Strzyżewic już jeździłem. Tak mi się przynajmniej zdawało. Widząc pałac w Osmolicach, który jest przy tej drodze zacząłem w to wątpić.

Może jednak nigdy tędy nie jechałem? A może tylko nigdy nie zwracałem uwagi na pałac? Trochę szkoda. Teraz jest to teren prywatny z zakazem wstępu. Jest też ogrodzony i trwają prace budowlane, przynajmniej obok pałacu, gdzie budowany jest jakiś nowy budynek.

Po dojechaniu do Niedrzwicy Dużej byłe już na drogach, które znam co najmniej bardzo dobrze. Już niczego nie szukałem. Jechałem do Puław. Tylko z Bełżyc wybrałem drogę dłuższą ale przyjemniejszą – przez Wojciechów. Do Nałęczowa pojechałem przez Nowy Gaj choć ostatnio droga tam była remontowana. Jak zobaczyłem jedyne co się zmieniło od czasu ostatniego przejazdu to zniknęły tablice porozstawiane podczas remontu. Nawierzchnia jest w tym samym stanie co poprzednio. Z Nałęczowa pojechałem przez Drzewce przejeżdżając obok cmentarza wojennego. Kierowałem się ku Klementowicom. W ostatnim czasie położono nową nawierzchnię na zmasakrowanej drodze do Pożoga. Zastanawiałem się dlaczego ten remont przegapiłem. Ale to dało się łatwo wyjaśnić. W tym roku jeździłem drogami gruntowymi z Pożoga do Klementowic omijając drogę utwardzoną. Może gdyby było mokro… ale nie było. Ten rok był suchy.

Około szesnastej już jest ciemno. Za wcześnie. A w nocy też robi się nieprzyjemnie chłodno. Chłodno :) . Po drodze w okolicach Piotrkowa mijałem dwóch rowerzystów ubranych jak na mroźny dzień. Jeden miał nawet kominiarkę. Też sobie taką zamówiłem na tą zimę. Ale z myślą o co najmniej kilkunastostopniowych mrozach. Ale nie ma się co śmiać. Widocznie było im zimno. Wiał też dość silny wiatr. Uspokoił się dopiero gdy byłem w Tuszowie. Planowana trasa liczyła około 130 km. Przejechałem o trzydzieści więcej. Podsumowując: zmęczyłem się, zgubiłem, odnalazłem, przebijałem się przez mgły, jechałem w słońcu targany przez wiatr. Znów było fajnie.

=-=-=-=-=
Powered by Blogilo

Jest Skaryszew ale gdzie jest kirkut?

Wyjazd do Skaryszewa w poszukiwaniu tamtejszego cmentarza żydowskiego odkładałem wciąż "na później". Być może odkładałbym to dalej, na przyszły rok. Ale pogoda w niedzielę była tak sprzyjająca, że grzechem byłoby nie pojechać. Do Skaryszewa z Puław mam tylko 60 km. Był to więc szybki i krótki wyjazd. Zastanawiałem się nawet czy o takim pisać.

Wyjazd około 8 rano. Miało być wcześniej ale jeszcze było za zimno. Po raz nie wiem który zastanowiłem się przez moment czy nie podjechać do cmentarza wojennego w Sosnowie. Odkąd postawiono znak wskazujący ten cmentarz zakładam, że można do niego jakoś dojść. Wcześniej nie próbowałem. Ale i teraz przejechałem mimo tego cmentarza. To jest tak blisko… że odkładam to już trzeci rok. Trasa miała przebieg dość tradycyjny, przez Łagiszów, Zamość i Grabów do Zwolenia. Już za Zarzeczem zobaczyłem polowanie z nagonką. Nie zwróciłbym uwagi ale coś hałasowało na polach. I dopiero gdy zobaczyłem tą nagonkę zdałem sobie sprawę, że mijani wcześniej ludzie stali ze strzelbami. Mordercy zaczynają zabawę gdy przyroda obumiera.

Ze Zwolenia pojechałem przez Tczów i Tynicę. Do Bogusławic. Kirkut ma się znajdować przy drodze łączącej Bogusławice ze Skaryszewem. Na zachód od drogi miałem mieć "Za górki" i drogę gruntową. Z map wiedziałem, że jest to ulica Błonie. Geoportal pokazywał tu wiele działek rolnych i dwa duże zagajniki. Co do zagajników to większość ich terenu nosi ślady dawnej orki i nasadzania drzew. Liczyłem na choć jedną ułamaną macewę która wskazałaby mi właściwe miejsce. Albo na jakiegoś przechodnia, który by potrafił mi wskazać jakieś miejsce. Na tym liczeniu się skończyło. Pochodziłem trochę po zaroślach, pokrążyłem bocznymi drogami gruntowymi. I nic. Szkoda, że nie naniesiono tej nekropolii na mapy WIG. Byłoby łatwiej. Dopasowałbym jakiś fragment ziemi przy ulicy Błonie. Tak ona wygląda od strony ulicy Bogusławskiej.

Na zdjęciu widać asfaltową nawierzchnię ale ona zaraz się kończy i aż do ulicy Makowskiej jedzie się po nawierzchni nieutwardzonej. Pojechałem Makowską, która szybko zmienia się w Skaryszewską (w Makowie). Skoro już byłem tak blisko dworu w Makowie to warto porobić zdjęcia zabudowaniom dawnego folwarku. Poprzednio tego nie zrobiłem. To o nich pisano w rejestrze zabytków, że powstały na przełomie XVIII i XIX wieku.

Stan raczej przygnębiający. Jak to opuszczonych budynków. Wpis do rejestru nie przedłuży im życia. Ale dachy mają. To zawsze jakieś odwleczenie tego co bez opieki będzie nieuniknione.

Powrót trochę sobie skomplikowałem. Bez map zapuściłem się w drogi co do których bardziej miałem nadzieję, że biegną we właściwym kierunku niż to wiedziałem. Teraz na mapach widzę, że ostatnio dorobiono tu trochę asfaltu – mapy Google nie pokazują drogi, którą pojechałem z Bogusławic do Wojsławic i do Kłonowa. W Tczowie też poeksperymentowałem. Chciałem ominąć Zwoleń i dojechać do Sydołu. To też się udało choć dróg nie znałem. Tylko nazwy mijanych miejscowości pamiętałem z drogowskazów stojących przy drodze do Kazanowa.

Droga z Wilczego Ługu. Z takim i widokami jesień jest miła.

Pod Sydołem znów myśliwi i nagonka. Stali i czekali. O ile więcej mieliby radości gdyby strzelali do siebie nawzajem. I cieplej by im było. Nie lubię tego zabijania. Dlatego nie jem mięsa. Argumenty myśliwych mnie nie przekonują. I nie chcę tego zmieniać. Jedyne co mi się podobało to rożek, który miał zawieszony chyba najstarszy z myśliwych. Instrumenty muzyczne lubię.

Przez Sydół pojechałem po to by przejechać przez Zwolenkę. Czyli z Wólki Szelężnej przedostać się gruntową drogą do Nowej Zielonki. Tutaj już wjechałem na drogę rano przejechaną. Ale… za Zielonką wypatrzyłem białą figurę przy polnej drodze. Tyle razy tędy jeździłem i nigdy jej nie widziałem. Kapliczki, figury i krzyże przydrożne są elementem krajobrazu. A tu jeszcze z żywymi kwiatami.

Kaplica w Grabowie stojąca przy drodze do tej kapliczki też jest elementem krajobrazu. Krajobraz znajomy. Lubię go.

Wyszło na to, że wracam wcześnie. Przez ostatnie dni w okolicach czternastej już było za ciemno na ładne zdjęcia. A teraz po czternastej wyjrzało słońce. Akurat gdy byłem w pobliżu cmentarza wojennego w Sosnowie. Nie mogłem zmarnować takiej okazji. Poszedłem zobaczyć. Zobaczyć ślady mogił. Bo nic więcej tam nie ma. Tak przynajmniej sądziłem.

Znalazłem nawet fragment dawnego muru z wapiennych kamieni. Szkoda, że tak mało. W Słowikach też mur się sypie, też z wapienia. Ale tam jeszcze jest. I chyba nie chodzi o to, że Sosnów był ostrzeliwany przez Armię Czerwoną. Gdyby tak było mogił też by nie było widać i byłyby ślady po pociskach artyleryjskich. Nic takiego tu nie widać. Granice cmentarza może nie są czytelne ale tu pomaga barwinek. Dlaczego ta roślina tak lubi cmentarze? Na pozostałym terenie zagajnika w którym jest cmentarz łatwiej znaleźć bluszcz.

W Puławach byłem około piętnastej. Licznik pokazał 130 km. Jeszcze ponad 4 miesiące do dłuższych wyjazdów. Nie mogę się doczekać. Tyle planów…

=-=-=-=-=
Powered by Blogilo

Zaczął się listopad

Miałem pojechać gdzieś daleko. W miarę daleko. Tak do 70 km od Puław. Ale… Rano było za zimno. Później było za późno. A i dzień odwiedzin na cmentarzach akurat. Spodziewać się mogłem dużego ruchu na drogach. I to jest ten dzień kiedy sam nie mam ochoty odwiedzać cmentarzy. Wśród tłumów czułbym się jak w zorganizowanej grupie turystów. Nie lubię tak. Nie chcę. Groby odwiedzam chętnie każdego dnia. Ale nie pierwszego listopada.

Słoneczny dzień. Nie wiadomo kiedy będzie taki następny. Trzeba łapać słoneczne promienie póki są. Nie ma co wybrzydzać. Puściłem się więc w drogę do Jeziorzan. Tam miałem przejechać na drugą stronę Wieprza i wracać do Puław przez Bobrowniki. Liczyłem, że taka trasa będzie liczyła około 100 km. Wróciłbym jeszcze przed zachodem słońca. I jeszcze nie byłoby za zimno. Gdy już ruszyłem trochę przeszkadzał wiatr. Pocieszałem się, że czasami będzie mnie pchał. Za Chrząchówkiem obrałem kurs na Baranów. I zaraz go zmieniłem. Nadkładając trochę drogi mogłem pojechać przez las. Tam jest droga asfaltowa, a teraz dodatkowo poprowadzono tędy szlaki rowerowe. To była ucieczka. Ucieczka od głównej drogi. Od samochodów przewożących wieńce, znicze i ludzi. W lesie był spokój. Lekki szum wiatru. Trochę śniegu wśród drzew. Krzyki ptaków. Zauważyłem jednak, że ludzie są złośliwi. I to chyba bardzo. Wiele budek dla ptaków ma pootwierane dna. Może tak się robi na zimę? W zimie i tak ptaki nie mieszkają w budkach. Nie zwróciłem uwagi latem czy też były pootwierane.

W lesie rozciągnięto wzdłuż drogi stalowe pajęczyny. Krople wody na drutach, a za nimi śnieg.

Byle do wiosny. Jeszcze tylko 5 miesięcy.

A tak wracając do złośliwości ludzkiej… Znajomy zamieścił zdjęcie z pomazaną ścianą w wielkim mieście. Na ścianie symbolika antysemicka czy faszystowska. Podobne zdjęcie zamieściła koleżanka z mniejszego miasta. Reakcje odmienne. U koleżanki "znajomi" z reguły są rzeczywiście znajomi. U kolegi wielu "znajomych" to nieznajomi. I ktoś z tych "nieznajomych" wyskoczył z donosem do administracji – szerzenie nienawiści, czy propagowanie treści rasistowskich czy jakoś tak. W obu wypadkach nie o to chodziło ale chyba tylko u koleżanki wszyscy o tym wiedzieli. Nie jest fajnie. Teraz to wygląda tak jakby chodziło tylko o usunięcie informacji (zdjęcia) o tym, że takie rzeczy są na murach. Zablokowane konto, ustalanie tożsamości autora zdjęcia. Tak jakby fotoreporter kreował rzeczywistość którą złapał w kadrze. Hmm… Poprószyłem śniegiem i chlapnąłem wodą. Zapaliłem też słońce. Będzie zamiecione pod dywan, a winny jest ten co widzi. Nie dostrzegajmy tego co złe, a świat będzie piękniejszy.

W Baranowie też ruch. Na cmentarz. Z cmentarza. Nie miało najmniejszego sensu jechać główną drogą do Michowa. Pojechałem przez Dębczynę i Meszno. Znów jazda przez las. Przynajmniej do Zagóździa. W Mesznie zatrzymałem się na chwilę przy opuszczonej drewnianej chacie. Teraz gdy wszystko obumiera chata wygląda jakoś "wyraźniej".

Na końcu Meszna zjechałem na drogi gruntowe. Cały czas w stronę Jeziorzan. Jak pamiętam ciężko się tędy jeździ. Piach. Ale teraz, po ostatnich deszczach i śniegach jakoś dawało się pedałować. Chyba tylko dwukrotnie byłem zmuszony zejść z roweru. Nawet nie wiedziałem gdzie jestem. Dopiero po wyjechaniu z lasu zobaczyłem jak mam jeszcze daleko do Jeziorzan. Choć nadal nie wiedziałem czy drogi nie poprowadzą mnie jakimiś objazdami.

I wciąż piach. Piaszczysta droga obok wyrobisk kopalni piachu i piach w zębach. Może lepsze to niż lepkie błoto? Ale nie miałem takiego wyboru. Był piach. I zaraz też był asfalt. Znajomy asfalt przecinający łąki nad Wieprzem. Wczesną wiosną zatrzymują się tu ptaki lecące z południa. A teraz… gęsi (białe, hodowlane), kaczki krzyżówki (4 kaczory i zero samic) i łabędzie ale tych już wszędzie chyba jest pełno.

Po asfalcie dobrze się jeździ ale te samochody. Dużo ich. Więcej niż zwykle. Nawet na drodze do Ułęża było ich więcej niż zwykle. Kilkadziesiąt drzew przy drodze ma namalowane numerki. To jak wyrok. Być może droga z Jeziorzan do Blizocina będzie modernizowana. Na razie jest tylko zrobiony kawałek który dwa lata temu uszkodziła powódź. Nawierzchnia super ale to już nie to. Nie ma tego ducha starej drogi z drzewami w poboczu i nierówną nawierzchnią. Coraz więcej jest takich dróg po których jeździ się szybciej. Kosztem jest przyjemność jaką ta jazda daje. Jest tylko szybciej i szybciej.

Gdy już kilkadziesiąt razy (a może więcej) przejechałem przez Sobieszyn zauważyłem, że na wzniesieniu przed pałacem i gospodarstwem jest kapliczka. Stoi za domami. Może dlatego wcześniej jej nie widziałem? Teraz chciałem przyjrzeć się jej z bliska. Rozczarowała mnie. Być może stała tam kiedyś jakaś większa figura. Teraz mała figurka Matki Boskiej jakich wiele. I sztuczne kwiaty.

A pałac… Ktoś mi mówił, że został już sprzedany. Ale na razie nic a nic się nie zmienił.

Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Jest w złym stanie ale na razie chyba nie rozpadnie się sam z siebie.

To już był powrót do Puław. Pojechałem przez Ułęż, Żabiankę. To nie był chyba najlepszy wybór. Dwa cmentarze przy drodze. Tłok. Ruchem kierowali strażacy i policjanci. Bez nich nie dałoby się zupełnie tędy przejechać. W Sarnach tylko rzuciłem okiem na pałacyk. Smutno. Smutno jest jesienią. I tak na smutno dojeżdżałem do Puław. Ale jadąc gruntową drogą przez las w pobliżu Zakładów Azotowych przypomniałem sobie o pewnym grobie. Jest gdzieś przy ogrodzeniu Zakładów. Widziałem zdjęcia. Nie zapytałem o dokładną lokalizację. A szkoda. Tu pewnie nikt tego dnia nie zajrzy. Ja mogłem. Ale nie wiedziałem gdzie mam szukać.

Nie przejechałem 100 km. Zbrakło mi do tego tylko 3. Wiatr mnie zmęczył.

=-=-=-=-=
Powered by Blogilo

Coraz więcej i coraz krócej widać

Tym razem na sobotę zaplanowałem sobie trasę w okolicach 200 km. Do miejsc które już odwiedzałem, drogami którymi już jeździłem. Dokończyć co niedokończone. Kiedyś, wcześniej. Zaczęło się od jazdy pociągiem. Na wschód. Do Chełma. Początkowo słuchałem sobie audiobooka w pociągu ale standardowe słuchawki dodawane do telefonów komórkowych nie są w stanie wygrać z odgłosami wydawanymi przez pociąg. Tak więc "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" będzie słuchane w domu. Tak bym nie musiał wciąż zasłaniać uszu. Gdy znalazłem się już za Lublinem zaczęło się przejaśniać. Za oknem mgły.

A ja jechałem na wschód. W stronę słońca. Prognozy obiecywały bezchmurne niebo.

Ale to chyba za sprawą tych wstających mgieł słońce pozostawało przez kilka godzin w ukryciu. Z Chełma chciałem początkowo pojechać prosto w stronę Włodawy ale zachciało mi się zobaczyć w lesie za Okszowem cmentarz. Chyba wojenny. Przynajmniej na taki wygląda. Liczyłem na pojawienie się tablicy informacyjnej czy krzyża. W samym Okszowie dawny dworek i wspomnienie o zgromadzonych tu niegdyś ochotnikach do Legionu Puławskiego. Nie zatrzymałem się. Pojechałem prosto do lasu. I… nic się tam przez ostatni rok nie zmieniło. Cmentarz wygląda tak jak wyglądał.

Gdy pierwszy raz jechałem tą drogą nie szukałem w lesie cmentarza. Jego obecność mnie zaskoczyła. Za to za lasem już wypatrywałem po prawej stronie od drogi cmentarza prawosławnego. Musiałem bardzo pilnie go wypatrywać ponieważ nie zauważyłem po lewej mojej stronie drewnianego kościoła. Widziałem tylko drogowskaz z napisem Przysiółek. Teraz zobaczyłem. Podjechałem. Przeczytałem tablicę informacyjną i już wiem nieco więcej o przeszłości tego miejsca. Cmentarz prawosławny w Czułczycach znajduje się w pewnym oddaleniu od kościoła parafialnego, wśród pól. Zanim został kościołem parafialnym był cerkwią. Katolicy mieli kościół w Przysiółku. Wzniesiony w 1764 roku z fundacji Eleonory Wilskiej. Po przekazaniu katolikom cerkwi, przeniesiono część wyposażenia świątyni z Przysiółka. Dawny kościół jest teraz kaplicą cmentarną. Dzwonnica powstała w wieku XIX.

Wciąż we mgle przejechałem przez Czułczyce i w Sajczycach zakręciłem w stronę drogi głównej. Chciałem jak najdłużej jechać poza główną drogą. Przez mgły. Tam jednak jest zawsze większy lub mniejszy ruch samochodów. Na bocznej drodze biegnącej przez wieś powoli chodziły koty. Starsi mężczyźni niespiesznie chodzili drogą w zamyśleniu. Kobiety rozmawiały lub sprzątały. Wszystko w zwolniony tempie w porównaniu z tym co dzieje się w mieście. Młodych ludzi jeszcze nie było widać. Młodość jeszcze spała. Bo spać jeszcze może. A ja musiałem w końcu ruszyć w kierunku drogi głównej i już kończył mi się ten uroczy, senny przejazd.

Za Sawinem mgły już trochę rozgonił wiatr. Dzięki temu zauważyłem tablicę, której rok temu ani wcześniej nie widziałem. Rok temu mogłem być zbyt skupiony na dojechaniu do kolejnego celu zaznaczonego na mapie. Teraz było jakoś inaczej i więcej się rozglądałem. Ale gdyby utrzymywały się nadal mgły na pewno bym nie zauważył niebieskiej tablicy około 80 m od szosy informującej o cmentarzu wojennym. Najbliżej cmentarza znajduje się miejscowość Łowcza. Informacje o cmentarzu posiada gmina Sawin. Daty śmierci na zachowanych tabliczkach imiennych zamykają się w okresie 8-18 sierpień 1915. Nie ma ich wiele. Mają poutrącane ramiona. Ale są.

To było poza planem podróży. W planie zaś było odwiedzenie cmentarza prawosławnego w Kosyniu. Podczas poprzedniej wizyty za wcześniej zawróciłem. Do cmentarza nie dojechałem choć brakowało mi do niego może 200 m. Choć cmentarz założono w 1848 roku niewiele zachowało się nagrobków z XIX wieku. Na większości grobów i tak stały drewniane krzyże po których już nic nie zostało. Prawie nic. Bo na krzyżach umieszczano też stalowe, ręcznie kute krzyże. Odnalezione zebrano i umieszczono na dużych krzyżach drewnianych w rogu nekropolii.

Wracając od cmentarza wciąż jeszcze zachwycałem się barwami jesieni. I przy kościele (dawnej cerkwi)…

i przy drodze gdzie pasło się cielę

Cielę nie nadzwyczajne. Widok też. Ale nastrój miałem taki, że wszystko mi się podobało. To tylko kolejny przykład na to, że świat postrzegamy takim jakim chcielibyśmy go postrzegać. Obiektywizm? Zrobię zdjęcie i spojrzę na nie następnego dnia. Co w tym fajnego? Obiektywizm jest to dupy. Dlatego tak o niego trudno.

Kolejnym celem była mogiła Żydów pomordowanych w Osowej. To drugie podejście. Jest tu co prawda drogowskaz do cmentarza wojennego ale pokazuje drogę przy której jest tabliczka "Teren prywatny, wstęp wzbroniony". Poprzednio próbowałem dotrzeć tam poprzez las. Bez powodzenia. Ale jeszcze chyba nie znałem dobrze tego terenu i dlatego tak wyszło. Teraz gdybym znów spróbował może by się udało? Ale ja spróbowałem inaczej. Inną drogą dotarłem nad rzeczkę i poszedłem ścieżką wydeptaną w podmokłej łące i lesie na skraju moczarów. Rower zostawiłem po drugiej stronie rzeczki. A przy nim mapy. Gdybym je wziął ze sobą to może bym doszedł do celu. A tak. Jak myślę byłem kilkadziesiąt metrów od pomnika gdy zrezygnowałem. No i to też trochę wina obuwia. Do butów rowerowych woda dostaje się też przez podeszwę. Dostała się. W przyszłym roku będzie trzeci raz. I przyjadę tylko po to by wreszcie pomnik odnaleźć. Poszukam podejścia przez las. Mokradła mogą być jeszcze bardziej niedostępne. Bobry sobie pozwalają na coraz więcej :) . A po mostku trudno przejść w butach ze stalowymi blokami w podeszwach (dlatego po nim nie przeszedłem tylko wyszukałem sobie przewężenie, które dało się przeskoczyć).

Kolejny cel to cmentarz żydowski we Włodawie. Nigdy jeszcze tą drogą do Włodawy nie jechałem. W Okunince zaczyna się ścieżka rowerowa ciągnąca się do samej Włodawy. Parę kilometrów bez zbliżeń z samochodami. Sam cmentarz jest dziś parkiem miejskim. Na każdym roku znajduje się tablica informująca o zasadach korzystania oraz o dawnym przeznaczeniu tego miejsca. W zasadzie to chyba bardziej skwer niż park. Ale jak różny od parku założonego na cmentarzu w Zwoleniu. Tutaj ludzie przychodzą i przechodzą.

I już miałem jechać w stronę Sosnowicy ale coś mnie jeszcze zaciągnęło pod synagogę.

Fundacja Czartoryskich. Jeszcze tego dnia miała się taka informacja pojawić odnośnie innej budowli. Mniej reprezentacyjnej, drewnianej. Ale to później.

Miałem zamiar rzucić okiem na pałac w Adampolu. Na zamiarze się skończyło. Po pierwsze – już wiedziałem, że będę wracać w nocy do Puław. Po drugie – w tak piękny, słoneczny dzień podopieczni ośrodka w Adampolu na pewno będą korzystać ze słońca. Już kilka dworów i pałaców tak odpuszczałem ze względu na ludzi. Może kiedyś… teraz pędziłem na druga stronę Wyryk. Tzn. pędziłbym gdybym nie zobaczył tablicy informującej o cmentarzu prawosławnym także z tej strony tego ciągu kilku osad. Wjechałem w las i dotarłem do ogrodzenia pozbawionego bramy. Brama podobno kiedyś była tylko ktoś ukradł. Norma. Czego oczy nie widzą to można sobie zabrać. A ten cmentarz jest w lesie. Sam w zasadzie jest częścią lasu. Widząc dziury w ziemi przy jednym z pomników zapytałem mężczyznę sprzątającego przy grobach swoich bliskich czy ktoś tu kopał. Kopały lisy. To podobno norma. Jak to w lesie. Mimo stosu wyciętych krzaków i tak cmentarz jest zarośnięty. Ale jest tu kilka pomalowanych nagrobków. To chyba nie tylko chroni je przed zatarciem napisów i zdobień ale także trzyma pomniki w całości. Wiele się rozpadło – woda wypłukała zaprawę utrzymującą na szczycie krzyż, na postumencie część środkową z napisami. Farba wody nie dopuszcza w te miejsca.

To taki szczegół. Na pomnikach są ślady farby brązowej, zielonej, niebieskiej, srebrnej. Barwny szczegół. Przedłużający życie pomników z piaskowca i pokrytych tynkiem.

Od mężczyzny spotkanego na cmentarzu dowiedziałem się, że powinienem zajechać do Lubienia. Tamtejszy cmentarz prawosławny został odnowiony. Zazdrościł. W Wyrykach-Adampolu jeszcze wiele brakuje do przywrócenia stanu względnego porządku. No i kto miałby się tym zająć. Przecież prawosławny po wysiedleniach jest tu teraz niewielu i najczęściej są to starsi ludzie. Ksiądz z parafii prawosławnej we Włodawie na wielu takich cmentarzach organizuje nabożeństwa. Zostały cmentarze. I potrzebują żywych, którzy je uratują przed zagładą. Cmentarz jest nadal użytkowany. Tak samo użytkowany jest cmentarz w Wyrykach-Woli. On ma bramę – jest widoczna z drogi i z najbliższego podwórka. Jest tam pomnik wystawiony w okresie międzywojennym. Ku pamięci. O zaginionych bez wieści, o poległych w I wojnie światowej, o wydzieleniu serwitutów. Są też zadbane oraz zapomniane groby. Jest ślad po grobowcu lub kaplicy. Jest jedna ścieżka i jest wiele krzaków.

Kolejny cmentarz to ten w Lubieniu. Odnowiony. Otacza go teraz nowe ogrodzenie. Ale są jeszcze częściowo zachowane betonowe słupki do których przymocowany jest jeszcze drut kolczasty. Cmentarz w lesie. To miało go chronić przed zwierzętami. Ale nie wszystkie stare pomniki udało się uratować. Są takie, które wymagałyby zbudowania od nowa.

Podobnie jak cmentarz w Kosyniu ten w Lubieniu ma szansę przetrwać dłużej. Choćby dlatego, że jego zniszczenie byłoby zmarnowaniem dotacji z Unii Europejskiej. Ale też utrzymać porządek jest łatwiej niż usunąć wieloletnie zaniedbania.

Tu z tablicy informacyjnej dowiedziałem się, że w Lubieniu była drewniana cerkiew ufundowana przez Adama Czartoryskiego. To ona jest dziś kościołem w Woli Korybutowej. Pewne wątpliwości zasiały informacje zamieszczone na stronie parafii prawosławnej we Włodawie. Napisano tam, że kościół ufundowany przez Czartoryskiego spłonął i zastąpiła go drewniana kaplica. Ale tak to jest napisane, że w końcu nie wiem na pewno o który kościół chodzi.

Słońce intensywnie świecąc chyliło się ku ziemi. Im bliżej tym gorsze warunki na zdjęcia. Do Sosnowicy pojechałem pchany wiatrem. Tylko w Holi zatrzymałem się na moment by utrwalić odmienioną cerkiew. Już nie jest uroczo-niebieska. Teraz będzie sino-niebieska. Także w skansenie zauważyłem trwające remonty eksponatów. A pod cerkwią dałem się wykorzystać turystom i zrobiłem im zdjęcie na tle cerkwi :) . Chcieli się odwdzięczyć ale ja nie lubię być na zdjęciach.

Zaraz była Sosnowica. Z niej pognałem do Orzechowa Starego. Do znalezienia miałem 3 cmentarze. Cmentarz niemiecki (zapewne cmentarz kolonistów niemieckich) wymagał wjechania w las i poszukiwań. Zostawiłem to sobie na kiedy indziej. Sprawdziłem tylko, że dobrze określiłem lokalizację drogi i lasu w którym powinienem go szukać. Zrobię to kiedy indziej, gdy będę miał więcej słońca. Pojechałem dalej do cmentarzy wojennych. Dwóch. Są w lesie blisko siebie ale są dwa. To widać nawet na WIG-ówce.

Jeden z tych cmentarzy to duży kopiec – mogiła zbiorowa. Otoczony był kiedyś łańcuchem, pozostały słupki stalowe w ziemi.

Około 20 metrów na zachód od tego kopca znajduje się zbliżony kształtem do kwadratu cmentarz otoczony rowem i wałem ziemnym. Gmina Sosnowica na swojej stronie internetowej informuje, że widoczne są na jego terenie mogiły ale… chyba bardzo słabo widoczne. Zdjęcia wyszły mi fatalne – z powodu mroku zdałem się na automatykę aparatu. Może kiedyś je poprawię.

Do Ostrowa Lubelskiego dojechałem po zachodzie słońca ale jeszcze było względnie jasno. Zaraz i to się skończyło. Mimo tego udało mi się pojechać drogami, które przejeżdżałem dotąd tylko za dnia. Pojechałem więc przez Chlewiska do Lubartowa i z Samoklęsk do Abramowa i Wielkiego. Dziwnie jest teraz. Zwykle jazda w nocy oznacza jazdę niemal pustymi ulicami. A teraz ciemno jak w nocy, a ruch jak w dzień. Rozgwieżdżone niebo na to wszystko patrzy. Widziało pewnie jak pod Kurowem ktoś jechał na pamięć po objazdach przy obwodnicy. Wpakował się w zamkniętą drogę zamiast skręcić – objazdy się zmieniają tylko wiadukt wciąż zamknięty. Do Puław dojechałem o 22. Jechałem ekonomicznie bo z wiatrem tak się daje. Ekonomicznie bo dojechałem mało zmęczony – mogłem jeszcze. Ale po co? W nocy. W nocy się śpi. Albo nie :) .

Rower przejechał 220 km. Ja też.

=-=-=-=-=
Powered by Blogilo

Znowu jesień

Już nie planuję dalszych wyjazdów. Teraz póki się da okolice bliższe. Te które w lecie odwiedzam przejazdem. W ruch poszły WIG-ówki. Postanowiłem nie jechać dalej niż do Bychawy. Szukałem cmentarzy. Znalazłem dwa, które szczególnie mnie zainteresowały. A przy okazji grzebania w internecie znalazłem informacje o pomniku postawionym na mogile z I wojny światowej pod Pożogiem. Byłem tam w 2009, a później… wciąż było za blisko by zajechać.

Wyjechałem dość późno. Już dochodziła szósta. A jeszcze była noc. Uaktualniane co parę godzin prognozy pogody raz pokazywały opady deszczu, raz brak opadów. Zabrakło im zdecydowania. Ale po paru kilometrach już wiedziałem dlaczego. Padało bowiem całkiem blisko Puław. W okolicach Poniatowej, gdzie byłem już po świcie widziałem nawet rowerzystę w pelerynie. I jezdnia była mokra. Od Poniatowej już cały czas miałem mokry asfalt. To ten deszcz nie wiedział czy spadnie w Puławach. Ale padał przed moim przyjazdem/przejazdem. W pobliżu Chodla mijałem wiele pustych samochodów. Grzyby. To jedyne wytłumaczenie jakie przyszło mi do głowy. Sam nie zbieram. Znam może jeden czy dwa gatunki, których nie bałbym się zjeść. Są miejsca w które lubię chodzić na grzyby. Mają właściwie jedną wadę – nie ma tam grzybów. Mają też zaletę – nikt tam poza mną na grzyby nie chodzi. Ale nie wszyscy wyjście "na grzyby" traktują tylko jako pretekst by pochodzić po lesie.

Z Chodla pojechałem w stronę Borzechowa. I w tym miejscu zaczęła się część ciekawsza. Najpierw miałem ochotę zajechać pod kościół na wodzie w dawnej osadzie Loret. Ale za późno sobie o nim przypomniałem. Zupełnie mi nie przeszkadzało to, że nie przewidziałem wcześniej odwiedzin ruin kościoła. A gdybym dobrze zaplanowała przejazd to na pewno bym w planie miał i ten punkt. Dlaczego tak było odkryłem kilka kilometrów dalej. Miałem przejeżdżać przez miejscowość obok której powinien znajdować się stary cmentarz przy polnej drodze. Nie naniosłem sobie tego miejsca na mapy. Ale pamiętałem, że gruntowa droga od asfaltowej odchodzi zygzakami. Widząc coś takiego i to z tej strony z której się tego spodziewałem bez wahania zjechałem z asfaltu. Zaraz wbiłem się w piach i trzeba było zejść z roweru. Nie pasowały mi zabudowania przy drodze. Nie pamiętałem ich z map. Przy sobie miałem tylko mapę drogową ale to zawsze coś. Rzut oka wystarczył bym przypomniał sobie, że z Chodla do Borzechowa prowadzą dwie drogi. Byłem na niewłaściwej i do tego dłuższej. Plusem na pewno było to, że nigdy jeszcze nią nie jechałem. Warto więc się porozglądać. Choć było dość jasno to słońca jeszcze nie widziałem. Ale już znikały mgły.

I trawa jeszcze była mokra.

Wcześniej zastanawiałem się jak ma wyglądać trasa powrotna. Teraz, gdy już wiedziałem, że trochę pobłądziłem jasne wydawało mi się, że powrót będzie przez Borzechów i Chodel. Wyszło bowiem na to, że ominąłem cmentarz, który chciałem zobaczyć. A najpierw musiałem dojechać do Niedrzwicy Kościelnej. Celem był cmentarz/cmentarze w Sobieszczanach. Wg opisu jaki znalazłem w książce Marcina Dąbrowskiego jest tam cmentarz z I wojny światowej założony obok cmentarza kolonistów niemieckich. Ze zdjęć lotniczych wynikało, że jest to jeden cmentarz, a przynajmniej ogrodzony jest/są jednym płotem. Mapy, przynajmniej te stare, pokazywały jeszcze jeden cmentarz. W Niedrzwicy Dużej przy szosie 19 na przeciwko ulicy Żabiej ale ten punkt pominąłem widząc na nowych mapach, że teraz w tym miejscu stoją domy. Nie mam pojęcia co to był za cmentarz. I pewnie się nie dowiem. Za to dojazd do cmentarza w Sobieszczanach okazał się być bardzo prosty choć spodziewałem się drobnych utrudnień jakie zwykle wyskakują znienacka szarpiąc za nogawki spodni lub zagradzają drogę. Tutaj już koło szkoły w Niedrzwicy Kościelnej mogłem przeczytać na znakach szlaku rowerowego, że mam 3 km do cmentarza wojennego w Sobieszczanach. Szlak niebieski. Poprowadził mnie do celu tą samą drogą jaką sobie sam wcześniej zaplanowałem.

Są to jednak dwa cmentarze. Rozdziela je rów ziemny. Do tego rowy wchodzi się po otwarciu bramy. Zastanowiło mnie jednak dlaczego na tablicy przy wejściu napisano o zapisanych na nagrobkach datach śmierci kolonistów skoro znalazłem tylko jeden nagrobek z napisami. Czyżby jeszcze nie dawno było ich więcej?

W części wojennej nawet tego nie ma. Kilka nadsypanych mogił, a jak przy wejściu można przeczytać – wiele pozostaje zatartych.

Informacje o poległych żołnierzach inne można przeczytać na tablicy informacyjnej, a inne u Dąbrowskiego (na tablicy nie wiadomo ilu żołnierzy pochowano, a Dąbrowski wie). Niebieski szlak w Niedrzwicy Kościelnej się zapętlił. Na tych kilku kilometrach pętli mija dwa cmentarze wojenne. Jeden odwiedziłem już wcześniej. Teraz więc miałem jechać po swoich śladach do Borzechowa. Najpierw wzdłuż Nędznicy (nazwa rzeczki płynącej przez Sobieszczany i dwie Niedrzwice).

Nie przepadam za podróżami dwa razy w tą samą stronę pod rząd. Powroty tą samą drogą podczas jednego wyjazdu akceptuję gdy choć raz jest to w nocy. Teraz pojechałem od razu tą samą drogą, którą przyjechałem. Trochę mnie to zezłościło. A przecież mogłem pojechać szlakiem rowerowym. Miałbym dalej ale inną drogą. Sam tak wybrałem. Do Borzechowa jednak nie jest daleko. Ta sama gmina. I zaraz w nim byłem. Jadąc drugą drogą do Chodla zacząłem rozglądać poszukując zygzakowatej drogi gruntowej jak tylko znalazłem się za zabudowaniami Borzechowa. Poszukiwany cmentarz jest dobrze widoczny na mapce WIG z okresu międzywojennego.

Dziś jest to młody las, a ukształtowanie powierzchni wskazuje na zaoranie ziemi przed posadzeniem drzew.

Cmentarz najprawdopodobniej założyli koloniści niemieccy. Przybyli się tu licznie w drugiej połowie XIX wieku. Parcelowano wtedy majątki. Koloniści zakładali nowe osady. Skrzyniec jak mi się zdaje istniał już wcześniej ale Majdan Skrzyniecki nie. Na mapach można znaleźć więcej takich śladów niemieckiego osadnictwa. Ten cmentarz wybrałem dlatego, że był "po drodze". Może jednak warto dotrzeć do wszystkich? Zobaczyć co się z nimi stało. Nikt się przecież nie bawił w ekshumacje. Podobnie to wyglądało w okolicach Cycowa. Ale też w pobliżu Puław – na zachód od Góry Puławskiej. Osadnicy przybywali z okolic Radomia.

W Chodlu znów wjechałem na trasę którą jechałem już wcześniej. Były jednak pewne zauważalne różnice. Jezdnia już była sucha. Wiatr bardziej mi pomagał niż przeszkadzał. Dopiero w Wąwolnicy zjechałem z przejechanej rano drogi. Pojechałem przez Łopatki do Klementowic, a dalej gruntową drogą w stronę Pożoga. Przed Pożogiem skręciłem w stronę lasu. Miałem tam zobaczyć pomnik. W 2009 już tam był kopiec na którym pomnik postawiono. Nie był jednak porośnięty trawą. Blok z piaskowca z datą śmierci pochowanych tu legionistów leżał wtedy za kopcem. Teraz znalazłem go pod wieńcem.

Po dojechaniu do drogi asfaltowej pewnie pojechałbym prosto do Puław ale… nigdy nie jechałem przez Pożóg czerwonym szlakiem rowerowym. Co prawda prowadzi on z Pożoga do… Pożoga ale chciałem zobaczyć którędy. Przejechałem więc przez Starą Wieś i w Skowieszynie wjechałem głębocznicą na pola. Po wjechaniu pod górę opuściłem czerwony szlak i dalej pojechałem znaną mi dość dobrze nieoznakowaną drogą do Puław. Kilka kilometrów w lessowym pyle by na końcu zjechać kolejną głębocznicą na piaszczystą ulicę o nazwie Piasecznica. Stąd już miałem blisko do domu. W sumie przejechałem 156 km. I wróciłem przed piętnastą. Mogłem więc pojechać choć trochę dalej. Gdzieś za Niedrzwice. Trochę żałuję, że tego nie zrobiłem.

=-=-=-=-=
Powered by Blogilo