Znowu jesień

Już nie planuję dalszych wyjazdów. Teraz póki się da okolice bliższe. Te które w lecie odwiedzam przejazdem. W ruch poszły WIG-ówki. Postanowiłem nie jechać dalej niż do Bychawy. Szukałem cmentarzy. Znalazłem dwa, które szczególnie mnie zainteresowały. A przy okazji grzebania w internecie znalazłem informacje o pomniku postawionym na mogile z I wojny światowej pod Pożogiem. Byłem tam w 2009, a później… wciąż było za blisko by zajechać.

Wyjechałem dość późno. Już dochodziła szósta. A jeszcze była noc. Uaktualniane co parę godzin prognozy pogody raz pokazywały opady deszczu, raz brak opadów. Zabrakło im zdecydowania. Ale po paru kilometrach już wiedziałem dlaczego. Padało bowiem całkiem blisko Puław. W okolicach Poniatowej, gdzie byłem już po świcie widziałem nawet rowerzystę w pelerynie. I jezdnia była mokra. Od Poniatowej już cały czas miałem mokry asfalt. To ten deszcz nie wiedział czy spadnie w Puławach. Ale padał przed moim przyjazdem/przejazdem. W pobliżu Chodla mijałem wiele pustych samochodów. Grzyby. To jedyne wytłumaczenie jakie przyszło mi do głowy. Sam nie zbieram. Znam może jeden czy dwa gatunki, których nie bałbym się zjeść. Są miejsca w które lubię chodzić na grzyby. Mają właściwie jedną wadę – nie ma tam grzybów. Mają też zaletę – nikt tam poza mną na grzyby nie chodzi. Ale nie wszyscy wyjście "na grzyby" traktują tylko jako pretekst by pochodzić po lesie.

Z Chodla pojechałem w stronę Borzechowa. I w tym miejscu zaczęła się część ciekawsza. Najpierw miałem ochotę zajechać pod kościół na wodzie w dawnej osadzie Loret. Ale za późno sobie o nim przypomniałem. Zupełnie mi nie przeszkadzało to, że nie przewidziałem wcześniej odwiedzin ruin kościoła. A gdybym dobrze zaplanowała przejazd to na pewno bym w planie miał i ten punkt. Dlaczego tak było odkryłem kilka kilometrów dalej. Miałem przejeżdżać przez miejscowość obok której powinien znajdować się stary cmentarz przy polnej drodze. Nie naniosłem sobie tego miejsca na mapy. Ale pamiętałem, że gruntowa droga od asfaltowej odchodzi zygzakami. Widząc coś takiego i to z tej strony z której się tego spodziewałem bez wahania zjechałem z asfaltu. Zaraz wbiłem się w piach i trzeba było zejść z roweru. Nie pasowały mi zabudowania przy drodze. Nie pamiętałem ich z map. Przy sobie miałem tylko mapę drogową ale to zawsze coś. Rzut oka wystarczył bym przypomniał sobie, że z Chodla do Borzechowa prowadzą dwie drogi. Byłem na niewłaściwej i do tego dłuższej. Plusem na pewno było to, że nigdy jeszcze nią nie jechałem. Warto więc się porozglądać. Choć było dość jasno to słońca jeszcze nie widziałem. Ale już znikały mgły.

I trawa jeszcze była mokra.

Wcześniej zastanawiałem się jak ma wyglądać trasa powrotna. Teraz, gdy już wiedziałem, że trochę pobłądziłem jasne wydawało mi się, że powrót będzie przez Borzechów i Chodel. Wyszło bowiem na to, że ominąłem cmentarz, który chciałem zobaczyć. A najpierw musiałem dojechać do Niedrzwicy Kościelnej. Celem był cmentarz/cmentarze w Sobieszczanach. Wg opisu jaki znalazłem w książce Marcina Dąbrowskiego jest tam cmentarz z I wojny światowej założony obok cmentarza kolonistów niemieckich. Ze zdjęć lotniczych wynikało, że jest to jeden cmentarz, a przynajmniej ogrodzony jest/są jednym płotem. Mapy, przynajmniej te stare, pokazywały jeszcze jeden cmentarz. W Niedrzwicy Dużej przy szosie 19 na przeciwko ulicy Żabiej ale ten punkt pominąłem widząc na nowych mapach, że teraz w tym miejscu stoją domy. Nie mam pojęcia co to był za cmentarz. I pewnie się nie dowiem. Za to dojazd do cmentarza w Sobieszczanach okazał się być bardzo prosty choć spodziewałem się drobnych utrudnień jakie zwykle wyskakują znienacka szarpiąc za nogawki spodni lub zagradzają drogę. Tutaj już koło szkoły w Niedrzwicy Kościelnej mogłem przeczytać na znakach szlaku rowerowego, że mam 3 km do cmentarza wojennego w Sobieszczanach. Szlak niebieski. Poprowadził mnie do celu tą samą drogą jaką sobie sam wcześniej zaplanowałem.

Są to jednak dwa cmentarze. Rozdziela je rów ziemny. Do tego rowy wchodzi się po otwarciu bramy. Zastanowiło mnie jednak dlaczego na tablicy przy wejściu napisano o zapisanych na nagrobkach datach śmierci kolonistów skoro znalazłem tylko jeden nagrobek z napisami. Czyżby jeszcze nie dawno było ich więcej?

W części wojennej nawet tego nie ma. Kilka nadsypanych mogił, a jak przy wejściu można przeczytać – wiele pozostaje zatartych.

Informacje o poległych żołnierzach inne można przeczytać na tablicy informacyjnej, a inne u Dąbrowskiego (na tablicy nie wiadomo ilu żołnierzy pochowano, a Dąbrowski wie). Niebieski szlak w Niedrzwicy Kościelnej się zapętlił. Na tych kilku kilometrach pętli mija dwa cmentarze wojenne. Jeden odwiedziłem już wcześniej. Teraz więc miałem jechać po swoich śladach do Borzechowa. Najpierw wzdłuż Nędznicy (nazwa rzeczki płynącej przez Sobieszczany i dwie Niedrzwice).

Nie przepadam za podróżami dwa razy w tą samą stronę pod rząd. Powroty tą samą drogą podczas jednego wyjazdu akceptuję gdy choć raz jest to w nocy. Teraz pojechałem od razu tą samą drogą, którą przyjechałem. Trochę mnie to zezłościło. A przecież mogłem pojechać szlakiem rowerowym. Miałbym dalej ale inną drogą. Sam tak wybrałem. Do Borzechowa jednak nie jest daleko. Ta sama gmina. I zaraz w nim byłem. Jadąc drugą drogą do Chodla zacząłem rozglądać poszukując zygzakowatej drogi gruntowej jak tylko znalazłem się za zabudowaniami Borzechowa. Poszukiwany cmentarz jest dobrze widoczny na mapce WIG z okresu międzywojennego.

Dziś jest to młody las, a ukształtowanie powierzchni wskazuje na zaoranie ziemi przed posadzeniem drzew.

Cmentarz najprawdopodobniej założyli koloniści niemieccy. Przybyli się tu licznie w drugiej połowie XIX wieku. Parcelowano wtedy majątki. Koloniści zakładali nowe osady. Skrzyniec jak mi się zdaje istniał już wcześniej ale Majdan Skrzyniecki nie. Na mapach można znaleźć więcej takich śladów niemieckiego osadnictwa. Ten cmentarz wybrałem dlatego, że był "po drodze". Może jednak warto dotrzeć do wszystkich? Zobaczyć co się z nimi stało. Nikt się przecież nie bawił w ekshumacje. Podobnie to wyglądało w okolicach Cycowa. Ale też w pobliżu Puław – na zachód od Góry Puławskiej. Osadnicy przybywali z okolic Radomia.

W Chodlu znów wjechałem na trasę którą jechałem już wcześniej. Były jednak pewne zauważalne różnice. Jezdnia już była sucha. Wiatr bardziej mi pomagał niż przeszkadzał. Dopiero w Wąwolnicy zjechałem z przejechanej rano drogi. Pojechałem przez Łopatki do Klementowic, a dalej gruntową drogą w stronę Pożoga. Przed Pożogiem skręciłem w stronę lasu. Miałem tam zobaczyć pomnik. W 2009 już tam był kopiec na którym pomnik postawiono. Nie był jednak porośnięty trawą. Blok z piaskowca z datą śmierci pochowanych tu legionistów leżał wtedy za kopcem. Teraz znalazłem go pod wieńcem.

Po dojechaniu do drogi asfaltowej pewnie pojechałbym prosto do Puław ale… nigdy nie jechałem przez Pożóg czerwonym szlakiem rowerowym. Co prawda prowadzi on z Pożoga do… Pożoga ale chciałem zobaczyć którędy. Przejechałem więc przez Starą Wieś i w Skowieszynie wjechałem głębocznicą na pola. Po wjechaniu pod górę opuściłem czerwony szlak i dalej pojechałem znaną mi dość dobrze nieoznakowaną drogą do Puław. Kilka kilometrów w lessowym pyle by na końcu zjechać kolejną głębocznicą na piaszczystą ulicę o nazwie Piasecznica. Stąd już miałem blisko do domu. W sumie przejechałem 156 km. I wróciłem przed piętnastą. Mogłem więc pojechać choć trochę dalej. Gdzieś za Niedrzwice. Trochę żałuję, że tego nie zrobiłem.

=-=-=-=-=
Powered by Blogilo