Tym razem na sobotę zaplanowałem sobie trasę w okolicach 200 km. Do miejsc które już odwiedzałem, drogami którymi już jeździłem. Dokończyć co niedokończone. Kiedyś, wcześniej. Zaczęło się od jazdy pociągiem. Na wschód. Do Chełma. Początkowo słuchałem sobie audiobooka w pociągu ale standardowe słuchawki dodawane do telefonów komórkowych nie są w stanie wygrać z odgłosami wydawanymi przez pociąg. Tak więc "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" będzie słuchane w domu. Tak bym nie musiał wciąż zasłaniać uszu. Gdy znalazłem się już za Lublinem zaczęło się przejaśniać. Za oknem mgły.
A ja jechałem na wschód. W stronę słońca. Prognozy obiecywały bezchmurne niebo.
Ale to chyba za sprawą tych wstających mgieł słońce pozostawało przez kilka godzin w ukryciu. Z Chełma chciałem początkowo pojechać prosto w stronę Włodawy ale zachciało mi się zobaczyć w lesie za Okszowem cmentarz. Chyba wojenny. Przynajmniej na taki wygląda. Liczyłem na pojawienie się tablicy informacyjnej czy krzyża. W samym Okszowie dawny dworek i wspomnienie o zgromadzonych tu niegdyś ochotnikach do Legionu Puławskiego. Nie zatrzymałem się. Pojechałem prosto do lasu. I… nic się tam przez ostatni rok nie zmieniło. Cmentarz wygląda tak jak wyglądał.
Gdy pierwszy raz jechałem tą drogą nie szukałem w lesie cmentarza. Jego obecność mnie zaskoczyła. Za to za lasem już wypatrywałem po prawej stronie od drogi cmentarza prawosławnego. Musiałem bardzo pilnie go wypatrywać ponieważ nie zauważyłem po lewej mojej stronie drewnianego kościoła. Widziałem tylko drogowskaz z napisem Przysiółek. Teraz zobaczyłem. Podjechałem. Przeczytałem tablicę informacyjną i już wiem nieco więcej o przeszłości tego miejsca. Cmentarz prawosławny w Czułczycach znajduje się w pewnym oddaleniu od kościoła parafialnego, wśród pól. Zanim został kościołem parafialnym był cerkwią. Katolicy mieli kościół w Przysiółku. Wzniesiony w 1764 roku z fundacji Eleonory Wilskiej. Po przekazaniu katolikom cerkwi, przeniesiono część wyposażenia świątyni z Przysiółka. Dawny kościół jest teraz kaplicą cmentarną. Dzwonnica powstała w wieku XIX.
Wciąż we mgle przejechałem przez Czułczyce i w Sajczycach zakręciłem w stronę drogi głównej. Chciałem jak najdłużej jechać poza główną drogą. Przez mgły. Tam jednak jest zawsze większy lub mniejszy ruch samochodów. Na bocznej drodze biegnącej przez wieś powoli chodziły koty. Starsi mężczyźni niespiesznie chodzili drogą w zamyśleniu. Kobiety rozmawiały lub sprzątały. Wszystko w zwolniony tempie w porównaniu z tym co dzieje się w mieście. Młodych ludzi jeszcze nie było widać. Młodość jeszcze spała. Bo spać jeszcze może. A ja musiałem w końcu ruszyć w kierunku drogi głównej i już kończył mi się ten uroczy, senny przejazd.
Za Sawinem mgły już trochę rozgonił wiatr. Dzięki temu zauważyłem tablicę, której rok temu ani wcześniej nie widziałem. Rok temu mogłem być zbyt skupiony na dojechaniu do kolejnego celu zaznaczonego na mapie. Teraz było jakoś inaczej i więcej się rozglądałem. Ale gdyby utrzymywały się nadal mgły na pewno bym nie zauważył niebieskiej tablicy około 80 m od szosy informującej o cmentarzu wojennym. Najbliżej cmentarza znajduje się miejscowość Łowcza. Informacje o cmentarzu posiada gmina Sawin. Daty śmierci na zachowanych tabliczkach imiennych zamykają się w okresie 8-18 sierpień 1915. Nie ma ich wiele. Mają poutrącane ramiona. Ale są.
To było poza planem podróży. W planie zaś było odwiedzenie cmentarza prawosławnego w Kosyniu. Podczas poprzedniej wizyty za wcześniej zawróciłem. Do cmentarza nie dojechałem choć brakowało mi do niego może 200 m. Choć cmentarz założono w 1848 roku niewiele zachowało się nagrobków z XIX wieku. Na większości grobów i tak stały drewniane krzyże po których już nic nie zostało. Prawie nic. Bo na krzyżach umieszczano też stalowe, ręcznie kute krzyże. Odnalezione zebrano i umieszczono na dużych krzyżach drewnianych w rogu nekropolii.
Wracając od cmentarza wciąż jeszcze zachwycałem się barwami jesieni. I przy kościele (dawnej cerkwi)…
i przy drodze gdzie pasło się cielę
Cielę nie nadzwyczajne. Widok też. Ale nastrój miałem taki, że wszystko mi się podobało. To tylko kolejny przykład na to, że świat postrzegamy takim jakim chcielibyśmy go postrzegać. Obiektywizm? Zrobię zdjęcie i spojrzę na nie następnego dnia. Co w tym fajnego? Obiektywizm jest to dupy. Dlatego tak o niego trudno.
Kolejnym celem była mogiła Żydów pomordowanych w Osowej. To drugie podejście. Jest tu co prawda drogowskaz do cmentarza wojennego ale pokazuje drogę przy której jest tabliczka "Teren prywatny, wstęp wzbroniony". Poprzednio próbowałem dotrzeć tam poprzez las. Bez powodzenia. Ale jeszcze chyba nie znałem dobrze tego terenu i dlatego tak wyszło. Teraz gdybym znów spróbował może by się udało? Ale ja spróbowałem inaczej. Inną drogą dotarłem nad rzeczkę i poszedłem ścieżką wydeptaną w podmokłej łące i lesie na skraju moczarów. Rower zostawiłem po drugiej stronie rzeczki. A przy nim mapy. Gdybym je wziął ze sobą to może bym doszedł do celu. A tak. Jak myślę byłem kilkadziesiąt metrów od pomnika gdy zrezygnowałem. No i to też trochę wina obuwia. Do butów rowerowych woda dostaje się też przez podeszwę. Dostała się. W przyszłym roku będzie trzeci raz. I przyjadę tylko po to by wreszcie pomnik odnaleźć. Poszukam podejścia przez las. Mokradła mogą być jeszcze bardziej niedostępne. Bobry sobie pozwalają na coraz więcej . A po mostku trudno przejść w butach ze stalowymi blokami w podeszwach (dlatego po nim nie przeszedłem tylko wyszukałem sobie przewężenie, które dało się przeskoczyć).
Kolejny cel to cmentarz żydowski we Włodawie. Nigdy jeszcze tą drogą do Włodawy nie jechałem. W Okunince zaczyna się ścieżka rowerowa ciągnąca się do samej Włodawy. Parę kilometrów bez zbliżeń z samochodami. Sam cmentarz jest dziś parkiem miejskim. Na każdym roku znajduje się tablica informująca o zasadach korzystania oraz o dawnym przeznaczeniu tego miejsca. W zasadzie to chyba bardziej skwer niż park. Ale jak różny od parku założonego na cmentarzu w Zwoleniu. Tutaj ludzie przychodzą i przechodzą.
I już miałem jechać w stronę Sosnowicy ale coś mnie jeszcze zaciągnęło pod synagogę.
Fundacja Czartoryskich. Jeszcze tego dnia miała się taka informacja pojawić odnośnie innej budowli. Mniej reprezentacyjnej, drewnianej. Ale to później.
Miałem zamiar rzucić okiem na pałac w Adampolu. Na zamiarze się skończyło. Po pierwsze – już wiedziałem, że będę wracać w nocy do Puław. Po drugie – w tak piękny, słoneczny dzień podopieczni ośrodka w Adampolu na pewno będą korzystać ze słońca. Już kilka dworów i pałaców tak odpuszczałem ze względu na ludzi. Może kiedyś… teraz pędziłem na druga stronę Wyryk. Tzn. pędziłbym gdybym nie zobaczył tablicy informującej o cmentarzu prawosławnym także z tej strony tego ciągu kilku osad. Wjechałem w las i dotarłem do ogrodzenia pozbawionego bramy. Brama podobno kiedyś była tylko ktoś ukradł. Norma. Czego oczy nie widzą to można sobie zabrać. A ten cmentarz jest w lesie. Sam w zasadzie jest częścią lasu. Widząc dziury w ziemi przy jednym z pomników zapytałem mężczyznę sprzątającego przy grobach swoich bliskich czy ktoś tu kopał. Kopały lisy. To podobno norma. Jak to w lesie. Mimo stosu wyciętych krzaków i tak cmentarz jest zarośnięty. Ale jest tu kilka pomalowanych nagrobków. To chyba nie tylko chroni je przed zatarciem napisów i zdobień ale także trzyma pomniki w całości. Wiele się rozpadło – woda wypłukała zaprawę utrzymującą na szczycie krzyż, na postumencie część środkową z napisami. Farba wody nie dopuszcza w te miejsca.
To taki szczegół. Na pomnikach są ślady farby brązowej, zielonej, niebieskiej, srebrnej. Barwny szczegół. Przedłużający życie pomników z piaskowca i pokrytych tynkiem.
Od mężczyzny spotkanego na cmentarzu dowiedziałem się, że powinienem zajechać do Lubienia. Tamtejszy cmentarz prawosławny został odnowiony. Zazdrościł. W Wyrykach-Adampolu jeszcze wiele brakuje do przywrócenia stanu względnego porządku. No i kto miałby się tym zająć. Przecież prawosławny po wysiedleniach jest tu teraz niewielu i najczęściej są to starsi ludzie. Ksiądz z parafii prawosławnej we Włodawie na wielu takich cmentarzach organizuje nabożeństwa. Zostały cmentarze. I potrzebują żywych, którzy je uratują przed zagładą. Cmentarz jest nadal użytkowany. Tak samo użytkowany jest cmentarz w Wyrykach-Woli. On ma bramę – jest widoczna z drogi i z najbliższego podwórka. Jest tam pomnik wystawiony w okresie międzywojennym. Ku pamięci. O zaginionych bez wieści, o poległych w I wojnie światowej, o wydzieleniu serwitutów. Są też zadbane oraz zapomniane groby. Jest ślad po grobowcu lub kaplicy. Jest jedna ścieżka i jest wiele krzaków.
Kolejny cmentarz to ten w Lubieniu. Odnowiony. Otacza go teraz nowe ogrodzenie. Ale są jeszcze częściowo zachowane betonowe słupki do których przymocowany jest jeszcze drut kolczasty. Cmentarz w lesie. To miało go chronić przed zwierzętami. Ale nie wszystkie stare pomniki udało się uratować. Są takie, które wymagałyby zbudowania od nowa.
Podobnie jak cmentarz w Kosyniu ten w Lubieniu ma szansę przetrwać dłużej. Choćby dlatego, że jego zniszczenie byłoby zmarnowaniem dotacji z Unii Europejskiej. Ale też utrzymać porządek jest łatwiej niż usunąć wieloletnie zaniedbania.
Tu z tablicy informacyjnej dowiedziałem się, że w Lubieniu była drewniana cerkiew ufundowana przez Adama Czartoryskiego. To ona jest dziś kościołem w Woli Korybutowej. Pewne wątpliwości zasiały informacje zamieszczone na stronie parafii prawosławnej we Włodawie. Napisano tam, że kościół ufundowany przez Czartoryskiego spłonął i zastąpiła go drewniana kaplica. Ale tak to jest napisane, że w końcu nie wiem na pewno o który kościół chodzi.
Słońce intensywnie świecąc chyliło się ku ziemi. Im bliżej tym gorsze warunki na zdjęcia. Do Sosnowicy pojechałem pchany wiatrem. Tylko w Holi zatrzymałem się na moment by utrwalić odmienioną cerkiew. Już nie jest uroczo-niebieska. Teraz będzie sino-niebieska. Także w skansenie zauważyłem trwające remonty eksponatów. A pod cerkwią dałem się wykorzystać turystom i zrobiłem im zdjęcie na tle cerkwi . Chcieli się odwdzięczyć ale ja nie lubię być na zdjęciach.
Zaraz była Sosnowica. Z niej pognałem do Orzechowa Starego. Do znalezienia miałem 3 cmentarze. Cmentarz niemiecki (zapewne cmentarz kolonistów niemieckich) wymagał wjechania w las i poszukiwań. Zostawiłem to sobie na kiedy indziej. Sprawdziłem tylko, że dobrze określiłem lokalizację drogi i lasu w którym powinienem go szukać. Zrobię to kiedy indziej, gdy będę miał więcej słońca. Pojechałem dalej do cmentarzy wojennych. Dwóch. Są w lesie blisko siebie ale są dwa. To widać nawet na WIG-ówce.
Jeden z tych cmentarzy to duży kopiec – mogiła zbiorowa. Otoczony był kiedyś łańcuchem, pozostały słupki stalowe w ziemi.
Około 20 metrów na zachód od tego kopca znajduje się zbliżony kształtem do kwadratu cmentarz otoczony rowem i wałem ziemnym. Gmina Sosnowica na swojej stronie internetowej informuje, że widoczne są na jego terenie mogiły ale… chyba bardzo słabo widoczne. Zdjęcia wyszły mi fatalne – z powodu mroku zdałem się na automatykę aparatu. Może kiedyś je poprawię.
Do Ostrowa Lubelskiego dojechałem po zachodzie słońca ale jeszcze było względnie jasno. Zaraz i to się skończyło. Mimo tego udało mi się pojechać drogami, które przejeżdżałem dotąd tylko za dnia. Pojechałem więc przez Chlewiska do Lubartowa i z Samoklęsk do Abramowa i Wielkiego. Dziwnie jest teraz. Zwykle jazda w nocy oznacza jazdę niemal pustymi ulicami. A teraz ciemno jak w nocy, a ruch jak w dzień. Rozgwieżdżone niebo na to wszystko patrzy. Widziało pewnie jak pod Kurowem ktoś jechał na pamięć po objazdach przy obwodnicy. Wpakował się w zamkniętą drogę zamiast skręcić – objazdy się zmieniają tylko wiadukt wciąż zamknięty. Do Puław dojechałem o 22. Jechałem ekonomicznie bo z wiatrem tak się daje. Ekonomicznie bo dojechałem mało zmęczony – mogłem jeszcze. Ale po co? W nocy. W nocy się śpi. Albo nie .
Rower przejechał 220 km. Ja też.
=-=-=-=-=
Powered by Blogilo