Dwór w Szczekarkowie

Nie dawał mi od pewnego czasu spokoju dwór w Szczekarkowie. Dziś pognałem na rowerze go zobaczyć. Jeżeli po tym wyjeździe coś się zmieniło to chyba tylko to, że mam jeszcze więcej pytań niż miałem wcześniej.

Przed wyjazdem zastanawiałem się czy do dworu można jakoś podejść. Całą historię odłożyłem i skupiłem się na tym jednym zagadnieniu. Na miejscu zupełnie nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. Dwór powoli otaczany jest murem. Teoretycznie podejść można do niego od tyłu po trawiastym terenie. Nie byłem przygotowany do chodzenia po mokrym i nie wiedziałem czy nikt z mieszkających w pobliżu nie wezwie np policji. Wolę najpierw zapytać. I wolę gdy obserwatorzy wiedzą co robię. A chcę tylko zrobić parę zdjęć z zewnątrz. Nie spodziewam się by we wnętrzach pozostało wiele elementów ozdobnych po zarządzaniu przez PGR.

Zdjęć nie zrobiłem ale już sama wielkość dworu dała mi dużo do myślenia. W rejestrze zabytków napisano, że cały zespół dworsko-parkowy z rządówką powstał w XIX/XX wieku. Ten brak precyzji całkiem mi zamieszał. Gdzieś wcześniej czytałem, że zanim Ignacy Wessel zbudował dworek w Karczmiskach mieszkał w Szczekarkowie. Nie wierzę jednak by mieszkał w dworze dziś stojącym w dawnym majątku. Ten dwór jest po prostu za duży by warto było przenosić się do małego, nowego dworku. Nie wiem czy dobra były dzielone przed przekazaniem ich Filharmonii Warszawskiej. I nie wiem czy Filharmonia sprzedała całość jednemu nabywcy. To byłby rok 1906. Wszedłem więc w wiek XX. Nie wiem dużo więcej niż przed wyjazdem ale potrafię sformułować więcej pytań. To już jakiś zysk z tego wyjazdu. Będę jeszcze próbował gdy się ociepli. Okoliczni mieszkańcy powinni coś wiedzieć o dziejach majątku.

Wracając odwiedziłem kaplicę w Polanówce. Może nie tylko odwiedziłem co zobaczyłem. Zamknięta na klucz furta nie pozwoliła mi się do niej zbliżyć. A bardzo się tu pozmieniało. I w otoczeniu kaplicy. I do tego sama kaplica już nie jest klasycznie biała. Nie wiem czy jest teraz brzydsza czy ładniejsza. Jest inna.

Obrazek

Podczas powrotu szybko się ochładzało. Dobrze, że nie mogłem wyjechać wcześniej, bo w planach miałem odwiedzenie Sienna.

Dlaczego rowerzyści nie jeżdżą w zimie?

Porobiło się na chwilę mokro. Kilka dni na plusie i droga przez las mi się rozleciała. Nie ma szans na przejechanie gdy koła zapadają się w mokrym, miękkim lodzie. Warunki te przypomniały mi, że już wcześniej chciałem na blogu ponarzekać na drogi zimą. Nie na służby drogowe i tak dalej – na to narzeka się tradycyjnie po każdym opadzie śniegu. Ja chcę ponarzekać na ludzi od których jak mantrę słyszy się: Kto zimą jeździ na rowerze?

Ja jeżdżę. Miałem co prawda przerwę po silniejszym ataku zimy. Wtedy nie było szansy na przejechanie chodnikiem czy ulicą. Rower albo nieruchomiał albo tańczył. W obu wypadkach nie była to jazda. Jak zapewne widać nie wymieniłem ścieżek rowerowych. Z prostej przyczyny. Ich się nie odśnieża. Chodniki i ulice tak ale ścieżki już nie. Po opadach śniegu odśnieżane trasy stają się węższe. Lawirowanie rowerem pomiędzy ściśniętymi pieszymi na węższym chodniku czy jazda po jezdni na której i samochodom ledwo starcza miejsca to działania niebezpieczne. I dlatego na rowerach się nie jeździ zimą. Nie dlatego, że się nie chce tylko dlatego, że nie stworzono warunków które by to umożliwiały.

W Puławach do największego zakładu pracy prowadzą dwie ścieżki rowerowe. Nowa – poprowadzona wzdłuż ruchliwej drogi i oddzielona od niej betonowym ogrodzeniem – jest częściowo odśnieżana. Częściowo. Pozostawiona warstwa śniegu utrudnia jazdę. Dla wielu dojeżdżających jest to trudność nie do przezwyciężenia. Droga przy ruchliwej ulicy nie daje wiele przyjemności z jazdy. Dziś myśląc, że skoro ruszyła odwilż to choć tamtędy przejadę trochę byłem zaskoczony panującymi tam warunkami. Rower tańczył w śniegu. Przemieliłem jednak tą trasę do końca. Jutro na pewno już będzie można tamtędy przejechać. Wystarczy, że trochę jeszcze śniegu ubędzie. Ślady na śniegu wskazywały na to, że poza mną jechało tamtędy jeszcze kilka osób. To mało. Przy mniejszych opadach śniegu było to zwykle kilkanaście osób. Ludzie w najgorszym okresie pochowali sprzęt i już im się nie chce go wyciągać. A jeszcze pewnie zima potrwa ze dwa miesiące jak nie dłużej. Nie wierzę by wytrzymali do wiosny :)

Stara ścieżka rowerowa została skazana na zagładę. Stało się tak po wybudowaniu obwodnicy. Ścieżka przez prawie 2 km biegnie przez las. Kiedyś dochodziła do ulicy, którą można było pojechać pod sam zakład. Innym sposobem dotarcia do pracy było przecięcie tej ulicy i jazda drogą gruntową, a potem ścieżką przez prywatne łąki. Obwodnica poprowadzona jest na nasypie ziemnym, ścieżka już do jezdni nie dochodzi. Teraz przechodzi pod jezdnią. Z tego powodu nie jest traktowana jako droga dojazdowa dla rowerzystów. Nie wiadomo jako co jest teraz traktowana. Zakład nie chce jej bo to już nie jest droga dojazdowa do pracy. Miasto też jej nie chce. I to nawet pomijając utrudnienia okresu zimowego. A ja interesuję się właśnie tym okresem zimowym. Po największych opadach śniegu odstawiłem rower i uparcie wydeptywałem ścieżkę. Celem było stworzenie przejezdnej dla rowerów drogi. Wsiadłem ponownie na rower gdy już wydeptując musiałem przepuszczać rowery.

W lesie jest inaczej niż na ścieżkach poprowadzonych przy chodnikach, na chodnikach albo przy jezdni. Tu jest przede wszystkim przyjemnie. Biegają sarny, śpiewają ptaki. Sama przyjemność. Zimą tego śpiewania jest mniej. Jednak nie ma warkotu samochodów i smrodu spalin. Tu nawet przewrócić się można bezpieczniej – choć to zdarza się chyba rzadko.Obrazek
Tu także co roku zimą przemykało kilkunastu rowerzystów. Tej zimy jest nas na razie kilku. Nawet pracujący ze mną pytają czy już da się przejechać. Do roztopów się dawało. Jednak im się nie chciało wyciągać rowerów, a w poprzednie zimy pomykali jak ja. Do wiosny na pewno nie wytrzymają.

Dlaczego w zimie rowerzyści nie jeżdżą? Bo ktoś myśli, że nie wyjadą. I dlatego nie stwarza się im warunków do jazdy. Czasami nachodzi mnie myśl, że ta grupa jest po prostu zimą dyskryminowana i się do tego już przyzwyczaiła?

Słyszałem kiedyś jak mówiono, że zimą jest na rower za zimno. Istnieje coś takiego jak odpowiednie ubranie. Trochę trwało zanim wpadłem na to, że jak mam luźną kurtkę (obowiązkowo dłuższą niż do pasa) wystarczy założyć na plecy plecak by nie podwiewało. Grube rękawice, ciepłe skarpety. Zasłonięte „radiatory” (czyt. uszy) i osłonięte czoło czymś nieprzewiewnym. Przy dłuższej jeździe warto jeszcze zabezpieczyć stopy (ciepłe skarpety, może też ochraniacze na buty). Takie zabezpieczenia mi wystarczają nawet do -20.

Kto jeździ zimą na rowerze?
Ja.

Pozdrawiam zimowych cyklistów.

Kirkut w Końskowoli?

Sam nie wiem czy znalazłem jakiś ślad tego cmentarza. Po pierwsze zlokalizowałem go dzięki mapom wojskowym. Wcześniej wierzyłem w to co ludzie mówią, a oni chyba sami nie wiedzieli co mówią. Wskazywano mi teren oznaczony na mapach jako cmentarz chrześcijański przy ulicy Kurowskiej. Na mapie wojskowej widać, że kirkut jest zupełnie gdzie indziej.
Po drugie jak już wszedłem na oznaczony na mapie teren coś znalazłem. Ale nie wiem do końca co.

Cmentarz ewangelicki znajdujący się parę metrów od żydowskiego jest ogrodzony siatką. Nie wiem czy na całej jego dawnej szerokości. Na pewno nie na całej głębokości. Za terenem ogrodzonym znalazłem bowiem krzyż i fragment nagrobka.
Obrazek
Na mapie oba cmentarze sięgają do końca lasu, a może i trochę dalej. Tylko w latach trzydziestych nie było tam lasu. Drzewa były tylko w przestrzeni pomiędzy cmentarzami.
Obrazek
Kilkanaście metrów od płotu cmentarza ewangelickiego biegnie prostopadle do drogi wzniesienie. Widać, że jest sztuczne. Ale gdy zobaczyłem w jednym miejscu wystające spod ziemi cegły nieco się zdziwiłem. Po co mur w lesie?
Obrazek
Na tym wzniesieniu znajduje się parę starych pustych pni. Najwyraźniej drzewa rosły tu już dawno temu. Może stanowiły uzupełnienie muru? Spokoju mi teraz nie da myśl czy jest to mur cmentarza ewangelickiego czy żydowskiego. Między nimi miała być przestrzeń porośnięta drzewami. Cmentarze nie stykały się. Droga do Opoki biegła przy cmentarzu żydowskim – inaczej niż dzisiaj. Teren dawnej cegielni pozostaje bez zmian choć zmieniło się jego przeznaczenie.
Obrazek
Zdjęcie zrobiłem stojąc plecami do dawnej cegielni. Droga odchodząca w lewo to obecna droga do Opoki. Wg mapy odchodziła od głównej drogi wcześniej i pod kątem prostym. Od miejsca w którym stałem do muru w lesie jest ok 60 m. Na drugim końcu lasu mur zdaje się zakręcać na zachód, więc w stronę cmentarza ewangelickiego. Muszę to jeszcze przemyśleć.

Po wizycie w Końskowoli skoczyłem do Nałęczowa. W dzielnicy Wąwozy miałem odnaleźć mogiłę rosyjskiego żołnierza z 1915 roku. Być może to ją zaznaczono na mapach geoportalu. Jednak na miejscu w oznaczonym punkcie nie ma nic co by wskazywało na pomnik, grób. Czyżbym przyjechał za późno?

Myślałem, że najłatwiej będzie w Wojciechowie. Miałem dość dokładne namiary na kwaterę wojenną na cmentarzu parafialnym. Doszedłem ok 30m od kaplicy cmentarnej. Ok 8 m od alei głównej. Znalazłem grób o wymiarach zbliżonych do podanych w opisie. Nie było tylko żadnego napisu, choć ten w opisie jest. Mogiła jest bezimienna. Zapytana na miejscu przeze mnie osoba nie potrafiła mi odpowiedzieć czy znalazłem właściwy grób.
Obrazek
Tak więc w dwóch wypadkach na trzy znalazłem coś. Ale nie wiem czy znalazłem to czego szukałem. Chyba wolę proste i pewne odpowiedzi.

Cmentarz z domysłów

Domyślałem się. Domyślałem się, że w Michowie musi być cmentarz żydowski. Już samo to, że w XIX wieku wspomina się o tym, że było to „żydowskie miasto” mówi chyba samo za siebie. Budynki można zniszczyć. Cmentarz można pozbawić nagrobków. Jednak cmentarz pozostaje cmentarzem.

Na mapach WIG z lat trzydziestych cmentarz jest wyraźnie zaznaczony w lesie pod Michowem. Na wzgórzach w lesie. Musiałem pojechać poszukać cmentarza, śladów po nagrobkach.

Na tych samych mapach zobaczyłem, że cmentarz żydowski w Końskowoli wcale nie znajduje się tam gdzie mi go wskazał mieszkaniec Końskowoli. Przy ulicy Kurowskiej jest cmentarz chrześcijański. Choć nie ma tam nagrobków to jednak nie ten cmentarz którego szukałem. Kirkut znajduje się obok cmentarza ewangelickiego. Oddziela je od siebie parę metrów lasu. Tu też chciałem poszukać jakichkolwiek śladów.

Ostatnim motywem wyjazdu i przyczynkiem do planowania trasy była informacja o przeprowadzonych pracach na cmentarzu żydowskim w Rykach. Byłem tam w zeszłym roku. Zastałem wtedy tylko wzgórze cmentarne ze śladami quadów i nic nadto. Teraz skoro zaszły zmiany też musiałem je zobaczyć na własne oczy.

Wyjechałem dość późno. W Puławach akurat w sobotę miały odbywać się wyścigi kolarskie i pozamykano część ulic. Nie zdążyłem przed ich zamknięciem ale bezproblemowo przedostałem się przez teren wyścigów. A miałem wyjechać wcześniej i nie w tą stronę. Chciałem przecież skoczyć za Radom. Tylko na to już chyba jest za zimno. Odchorowałbym.
W Puławach z uwagą obserwuję remont drogi prowadzony na ulicy Wróblewskiego. Z uwagą bo niemal codziennie tędy przejeżdżam do i z pracy. Wciąż nie widać końca tego koszmaru komunikacyjnego. Teraz przy zamkniętych drogach w centrum ciężko było się tędy przedostać na ścieżkę rowerową. Ale jak już się udało droga do Bobrownik stała przede mną otworem. Z Bobrownik z przyzwyczajenie wyjechałem w stronę Sarn. Musiałem wracać. Chciałem przecież jechać przez Krasnogliny, a to nie tędy droga. Jadąc właściwą drogą po raz pierwszy przyjrzałem się kapliczce obok apteki. To jest św. Jan Nepomucen. Najbliższa przeprawa jest z drugiej strony Bobrownik. Z tamtej strony jednak nie widziałem kapliczki.
Obrazek
Do Ryk dojechałem bez większych problemów. Do centrum nie wjeżdżałem. Dziś interesowało mnie to co jest po drugiej stronie stawu Buksa. Z jezdni nie zauważyłem większych zmian. Może tylko brak podwójnych śladów quadów. Ale za to pojawiła się wydeptana na stoku wzgórza cmentarnego ścieżka.
Obrazek
Na szczycie zaś zastałem wyraźne zmiany. Może nie rewolucyjne. Widać, że i to co zrobiono komuś przeszkadzało. Nie wiadomo czy obecny stan cmentarza utrzyma się do przyszłego roku. Znalezione macewy umieszczono przynajmniej w miejscu z którego kiedyś je zabrano. To chyba jedyny ślad obecności Żydów w Rykach. Synagoga jako budynek banku niczym już dawnej synagogi nie przypomina. Został ten cmentarz.
Obrazek
Po wizycie na cmentarzu udałem się do Michowa. Najpierw drogą która miała słuszny kierunek ale nie wiedziałem dokąd prowadzi. Pojechałem na wschód. Po blisko kilometrze skończył się asfalt ale szerokość drogi wskazywała na jej częste używanie. Po przejechaniu przez tory znalazłem się wśród zabudowań. Nie mam pojęcia jak ta wioska się nazywa. Za nią, po przeprowadzeniu roweru przez piachy dotarłem do Starego Bazanowa. Tu skierowałem się w stronę drogi do Kocka. Chciałem ominąć Moszczankę z jej ruchliwym skrzyżowaniem i to mi się udało. Nie był to jednak szybki przejazd. Ale był przyjemny :)

Z szosy kockiej zjechałem dopiero na końcu Sobieszyna. Rzuciłem okiem na pałac. Nie zauważyłem by ruszyły jakieś prace remontowe zapowiadane przez władze powiatu. Może w przyszłym roku? Zobaczymy. Byłaby wielka szkoda gdyby pałac przeszedł w stan ruiny.
Chciałem przez Blizocin dojechać do Jeziorzan. Chciałem. Nie udało się. Już wcześnie słyszałem, że Wieprz wylał. Nie wiedziałem, że aż tak. Nawet podczas wiosennych roztopów nie było tak źle.
Obrazek
Podobno część Blizocina jest odcięta od świata. Ja próbując przejechać zakopałem się pod wodą i musiałem się wycofać. Z przemoczonymi butami. Remont drogi pewnie dopiero w przyszłym roku. W stanie obecnym nie ma co myśleć o tym by po ustąpieniu wody szosa nadawała się do użytku. Woda podmyła jezdnię. W części Blizocina od strony Sobieszyna (przez tą część jechałem) wiele domów stoi w wodzie.
Musiałem wrócić. Zależało mi na przejechaniu do Michowa. Chciałem koniecznie dojechać tam przez Jeziorzany. Najkrótszą drogą pozostawała szosa kocka. Na odcinku który miałem przejechać jest remontowana od zeszłego roku. Latem były tam trzy miejsca ze światłami regulującymi ruch wahadłowy (czwarte miejsce za zjazdem do Przytoczna więc go nie liczę). Niechętnie sprawdziłem jak to wygląda teraz.
Od lata prace posunęły się wyraźnie do przodu. Światła spotkałem tylko jedne. W jednym miejscu ruch wahadłowy sterowany był ręcznie. Jadąc przepuszczałem samochody. Same osobowe. Żaden kierowca nie podziękował. Ale to amatorzy. Tylko zawodowcy zachowują kulturę na drodze.
W Jeziorzanach łąki zalane. Już wczesnym latem ludzie się skarżyli, że nie ma gdzie wypasać koni. Teraz nawet nie będą mieli paszy na zimę. A koni jest tu dużo.
Obrazek
Jak zwykle skierowałem też obiektyw na kościół w Jeziorzanach. Podobno wzorowany na kazimierskich spichlerzach. Wątpię ale podobieństwo jest.
Obrazek
Droga do Michowa to niemal ciągły podjazd. Może delikatny ale zawsze. Szczęśliwie wiatr mi już teraz pomagał i trwało to niedługo – droga wąska i wyboista, wolę nią jeździć w drugą stronę. Dziś przemknąłem tylko przez Anielin, Katarzyn i Mejznerzyn. Za Mejznerzynem las. Na jego końcu zjazd w drogę gruntową w prawo. Szukałem wzgórza w lesie zaraz przy jego skraju. Wg map na nim miał znajdować się cmentarz. Gdy wzgórze znalazłem zacząłem szukać jakichkolwiek śladów macew. Choćby kawałek pozostawiony w ziemi. Odłamek z hebrajską literą. Nie znalazłem nic.
Obrazek
Jeden odłamek betonu bez żadnych śladów napisów to za mało. Mógł nawet nie pochodzić z cmentarza. Ale jak sądzę wiele michowskich macew było właśnie z cementu i może z polnych kamieni. W pobliżu nie ma kamieniołomów. Tylko piach i piach. I tylko piach też znalazłem na cmentarzu. To smutne, że nic nie pozostało na miejscu. Pewnie i pamięci nie ma – brak tu jakiejkolwiek tabliczki informacyjnej.
Do Michowa dojechałem o szesnastej. Już nie było szans na ładne zdjęcia w Końskowoli gdybym coś na miejscu odnalazł. Odpuściłem więc i tylko odwiedziłem znajomych pod Kurowem. Na moment. I powrót do Puław. Odwiedzenie Końskowoli pozostało na kiedy indziej.

Nadrabianie zaległości

anarchia wkrada się do twojej głowy
twój mózg pracuje niezależnie
i nic ci nie może zakazać myślenia
anarchia w głowie to początek wyzwolenia

Te wersy Dezertera tłukły mi się po głowie podczas całego ostatniego dalekiego wypadu w tym roku. Nie miały związku z planami, kierunkiem czy celem. Raczej z coraz lepiej widoczną aurą spowijającą ten świat. Z powtarzanymi komunałami. Z bezkrytyczną wiarą. Ale wszedłbym w blogu do polityki (także tej edukacyjnej), czego nie chcę.

Miałem pojechać w sobotę. Zaspałem. Jak się śpi do 5 to się nie jeździ po kilkaset kilometrów. Chyba, że chce się wszystko oglądać w blasku księżyca i gwiazd. Tej nocy nawet tak by się nie dało. Niebo były zachmurzone. Dnia następnego, po drobnych pracach przy komputerze sąsiadki zdrzemnąłem się do północy. godzina 1 do wyjazdu wydawała mi się w sam raz. Ale człowiek zaspany, czy niedospany nie myśli tak trzeźwo. Miałem wątpliwości. Przez 2 godziny wątpiłem by w końcu się ruszyć myśląc, że jak nie pojadę będę żałował, że nie pojechałem. A chciałem jak najwcześniej być w Zamościu. Godzina 8 byłaby w sam raz. To prawie 140 km. Utrzymując tempo 20 km/h mogłem od pierwszej dojechać. Tylko wyruszyłem o 3 i tempo rzadko trzymam. Teraz wiedziałem, że stopniowo będę walczył z coraz silniejszym przeciwnym wiatrem, który zacznie mi sprzyjać dopiero po wyjeździe z Zamościa. Od startu więc plany były nierealne. Ale chciałem zrealizować je choćby częściowo.

Cóż pisać o nocnej jeździe? Nie lubię jej. Niewiele widać. Samochody w nocy z soboty na niedzielę jeżdżą jakby w mniejszych ilościach niż w inne noce. Tylko psy zawsze ujadają. Szczęśliwie tej nocy wszystkie były uwiązane. I do tego jeszcze mogę dodać koguty – piały od początku. Chyba robią to przez sen.

W Bełżycach przerwałem na moment jazdę. Jakaś kobieta poprosiła o użyczenie telefonu by wezwać pomoc do swojego zepsutego auta. Znów przestój ale dobre uczynki dodają skrzydeł :)
Już za Niedrzwicą zaczęło się rozjaśniać. Bliżej Bychawy sfotografowałem słońce. Z tym jednak zawsze miałem kłopot. Zdjęcia albo za ciemne albo za jasne. Teraz ustawiłem aparat na wykonywanie serii z różnymi naświetleniami. W końcu zdjęcie chcę zrobić szybko i dobre – w domu najwyżej wybiorę najlepsze. W tym wypadku i taki wybór był za trudny. Ale od czego oprogramowanie w komputerze? Z 3 zdjęć można zrobić jedno metodą HDR. I wyszło jak chciałem.
Obrazek
Za Bychawą trochę „zakręciłem”. Zawsze na rozjeździe wybierałem drogę do Wysokiego. Druga droga prowadzi do Koprzywnicy. Wg map nadłożyłbym tylko kilka kilometrów. A nigdy przecież jeszcze tam nie byłem. Gdybym wiedział ile na tej drodze jest górek pewnie bym się jeszcze zastanowił. Teraz już wiem. Ale sama Koprzywnica mnie zainteresowała. Muszę poszukać więcej informacji o tej miejscowości. Przejeżdżając w kierunku Żółkiewki niewiele widziałem. W samej Żółkiewce też tylko przemknąłem obok ciekawostki. Przy ulicy Sobieskiego jest mały drewniany kościół. Do niego też będzie warto jeszcze wrócić. Tymczasem ja korzystałem z przyjemności zjazdu z górki i nie chciało mi się hamować.

Od Żółkiewki do Zamościa jest już tylko 39 km. To jak rzut beretem. Tylko wiatr jak obiecywali meteorolodzy wiał coraz mocniej. I godzina była późna. Aż za późna. Jeszcze łudziłem się, że może uda się dojechać przed 11. Ale pośpiech nie był wskazany. Wcześniejsze pomiary długości trasy na mapach google wskazywały że będzie to ok 300 km. Na liczniku miałem ok. 100 gdy zobaczyłem przy furtce cmentarnej w Wierzbicy znak miejsca pamięci narodowej. Całkowicie zardzewiały ale rozpoznawalny. Za furtką nic dalej nie wskazywało właściwego kierunku. Nie widziałem też biało-czerwonych wiązanek czy flag państwowych. Nie wiem więc jaki grób czy groby są wskazywane przez znak. Może jak dowiem się czegoś więcej zajrzę tam ponownie.

Na cmentarzu w Wierzbicy są widoczne z drogi ciekawe pomniki nagrobne. Skoro już się zatrzymałem… I tak kiedyś bym chciał mieć ich zdjęcia.
Dwa pomniki, którym jakby czegoś brakowało. Krzyża? Jeden na grobie Teofili z Sierakowskich Rzuchowskiej zmarłej w 1828 roku w wieku 28 lat. Drugi kobiety zmarłej w roku 1844 – nazwiska nie odczytałem.
Obrazek
Pomnik Antoniego Kraińskiego zmarłego w 1882 wyróżnia się na cmentarzu choć taka forma nagrobka (ostrosłup) pojawia się i na innych znanych mi cmentarzach.
Obrazek

Nad Wieprzem w Nieliszu były tłumy wędkarzy. Mijałem także sporo samochodów ze sprzętem pływającym (łódki motorowe i bez motorów). Zalew chyba przyciąga mimo jesieni wielu ludzi. Zanim dojechałem do Zamościa jeszcze przypomniałem sobie, że warto obejrzeć cmentarz w Sitańcu. Chyba odłożę to znów na kiedy indziej. Teraz chciałem dotrzeć do ulicy Prostej. Znajduje się tam pomnik Żydów zamojskich. Zajmuje część kirkutu. Pozostała część jest już użytkowana w inny sposób.
Obrazek
Po odwiedzeniu cmentarza żydowskiego pojechałem zobaczyć czy wciąż dawne umocnienia Zamościa są remontowane. Już nie są. Teraz można zobaczyć je bez rusztowań.
Obrazek
Także synagoga zamojska nieco odmłodniała ale przyległości jeszcze nie.
Obrazek
Ratusz bez zmian – remontowany. Jak remontowany nie był to straszył w otoczeniu wyremontowanych kamienic. Jemu zdjęcia nie zrobiłem. Kamienicom zaś tak.
Obrazek
Podjechałem jeszcze pod rotundę. Okolice Bramy wodnej są akurat porozkopywane. Ale rotunda i cmentarz przy niej są wciąż takie same. Po tej inspekcji Zamościa ruszyłem ulicą Szczebrzeską. Już wiatr mi nie dokuczał i szybko dojechałem do Szczebrzeszyna. W zeszłym roku chciałem zrobić sesję zdjęciową synagodze. Właściwie to nawet zrobiłem tylko, że trwał jej remont. Teraz już jest po remoncie. Różowa.
Obrazek
Ale nie ona była celem tych odwiedzin. Chciałem zobaczyć starą cerkiew. Widziałem ją już rok wcześniej. Stoi przecież obok synagogi. Tylko znałem jedynie stare zdjęcia. Nie poznałem jej wtedy. Czytałem o zniszczeniach, nie czytałem o remoncie. Ale i on chyba rok temu jeszcze nie był ukończony.
Obrazek
Kolejny punkt zwiedzania to cmentarz żydowski. Tu jeszcze nie byłem. A dotrzeć jest dość łatwo. Czerwone szlaki (rowerowy i pieszy) przebiegają obok niego.
Obrazek
To miejsce ma swój klimat. Słów mi brakuje by je opisać ale tu mój pośpiech został za bramą i pilnował roweru.

Gdy już do roweru powróciłem ruszyłem do Frampola. Tak mi się przynajmniej zdawało. Przejeżdżając obok świerszcza szczebrzeszyńskiego nawet się nie zatrzymałem. Uznałem że jest już tak popularny, że nie warto. Ale to był znak. Po ok. kilometrze rzuciłem okiem na mapę. Ta droga prowadziła do Zwierzyńca. Co prawda miałem tam odwiedzić cmentarz z I wojny światowej ale odłożyłem to na przyszły rok by wrócić w miarę wcześnie do domu. Więc w tył zwrot i fotka świerszcza.
Obrazek
I teraz jazda pod górę. Nie pod jedną. Choć nie przepadam za podjazdami tu są dość łagodne i kończą się zanim opadnę z sił. Ale pot zalał mi oczy. Tam jednak warto się pomęczyć. Daje to wiele przyjemności. W nocy pewnie nie – bo to widoki warte są tego wysiłku.

Kończy się to efektownym zjazdem przed Gorajcem. Prawie 2 km jazdy. Licznik pokazał ponad 60 km/h ale czapki z głowy mi nie zdmuchnęło – wiatr wciąż mi sprzyjał. Zastanawiam się kiedy będę miał odwagę pojechać w przeciwną stronę.
O Gorajcu czytałem, że znajduje się tu cmentarz z I wojny światowej. To mnie interesuje ale uznałem, że nie mam teraz czasu na poszukiwania. Chciałem choć do Kraśnika dojechać za dnia. Po przejechaniu przez Gorajce (jest ich kilka) wjechałem do wsi Smoryń, za nią teren wydał mi się dziwnie znajomy. Pamiętałem, że kiedyś znajdując się w okolicach Frampola widziałem cmentarz z I wojny. To było jeszcze zanim zacząłem fotografować. Teraz chciałem go sfotografować ale nie pamiętałem gdzie on jest. Z poszukiwań zrezygnowałem ze względu na uciekający mi wciąż czas. A to było to miejsce w którym był cmentarz. Jest nadal. Ale teraz zastanawiam się czy nie jest to ten sam który opisywano jako znajdujący się w Gorajcu.
Obrazek
Trochę inaczej go pamiętałem. Zbliżał się wtedy zmierzch i zapamiętałem białe krzyże. Te są czarne. Za to na niektórych zauważyłem nazwiska zasłonięte przez wieńce.

Przez Frampol przejeżdżałem nie raz. Docierałem tu z różnych kierunków. Choć w zasadzie do wyboru są tylko cztery. Frampol jest kwadratowy. Renesansowe miasto. W jednym z rogów znajduje się cmentarz żydowski. Zapomniałem jednak w którym. Pewnie dlatego od razu wybrałem nie właściwy. Powróciłem do centrum gdzie mignęła mi tablica z planem. Teraz już było łatwiej. Czytając o zniszczeniach na cmentarzu nie spodziewałem się wcale tablic nagrobnych. Tymczasem one tu są. Niewiele ale są.
Obrazek
Jest też pomnik w pobliżu mogił w których spoczęło ok. 1000 zamordowanych przez okupantów Żydów. Tak jakby czekał na jeszcze jakieś napisy.
Obrazek
Teren cmentarza jest bardzo zaniedbany. Chyba przez płot nawrzucano tu powycinane przy remontowanej drodze krzaki i gałęzie. Mimo tego widziałem tu więcej niż spodziewałem się zobaczyć. Do wandalizmu przywykłem. To źle, bo powinno mnie to złościć.

W kolejnej miejscowości na trasie – Dzwoli – zauważyłem kapliczkę słupową z Chrystusem Frasobliwym. Wysoki słup był pokryty jakimś pnączem. Już jest jesień i część liść uschła. Kapliczka musi wyglądać wspaniale wiosną i latem. Dla niej jednej warto będzie tu wrócić.

Czytając o okolicach Janowa Lubelskiego dowiedziałem się, że w okolicach osiadło wielu Tatarów. Śladem po tym osadnictwie mają być krzyże i kapliczki z kogutem. Kapliczek z kogutem nie widziałem ale krzyże tak. Przy głównej drodze było ich siedem lub osiem.
Obrazek
Ta była ostatnia chyba. I dopiero przy niej zauważyłem, że koguty były różne. Może nawet każdy był inny. Chyba znalazłem sobie następny temat na wyjazd.

W Janowie, a właściwie pod Janowem, miałem odnaleźć cmentarz wojenny. Częściowo został zniszczony. Nie wiadomo jak był duży. Ale dziwię się, że podczas prac ziemnych nie przejmowano się cmentarzem. Choć w PRL przejmowano się właściwie tylko własnym „dobrem wspólnym”. Dość, że pozostała część cmentarza – wcale nie mała.
Obrazek
Jadąc polną drogą dotarłem do zabudowań. Wcale nie były to jednak zabudowania Janowa Lubelskiego. Była to przylegająca do Janowa wieś Biała. Trochę mnie to zaskoczyło. Nic o niej nie czytałem. Ale to mam nadzieję zmienić. Ponieważ intryguje mnie kopiec z krzyżem obok cmentarza. O nim też nic nie wiem.

Kontynuując pogoń za słońcem (jeszcze nie zaszło ale już się przygotowywało) dojechałem do Modliborzyc. W tym roku już tu byłem. Wtedy chciałem zobaczyć synagogę. I zobaczyłem – była w trakcie remontu. Teraz remont dobiega końca. Zdjęto już ogrodzenie.
Obrazek
Zmierzch dopadł mnie w Kraśniku. Nie udało mi się wypatrzeć w którym to ogródku w Stróży znajduje się mogiła wojenna. To i zmęczenie dawało o sobie znać i… zmiana organizacji ruchu czyli remont drogi – sytuacja na drodze pochłonęła moją uwagę niemal całkowicie. I znów o nocnej jeździe nie byłoby co pisać (ponad 60 km więc ponad 3 godziny) gdyby nic się nie działo. A działo się. Zdziwiła mnie liczba pijanych prowadzonych przez rowery ulicami mijanych wsi. Nie zaskoczyły pospuszczane psy wybiegające na jezdnię (to o odcinku Urzędów – Chodel – Opole Lubelskie). Z ciekawszych spotkań wspomnę o dwóch. Jedno ze zwierzakiem drugie z człowiekiem.

Ze zwierzakiem.
Po przejechaniu przez Urzędów miałem podjazd. Szybko jechać się nie da. Z krzaków wyszło zwierzę. W ciemności zobaczyłem najpierw mały biały ryjek, a za nim wyszło duże szare cielsko. Ryjek nie był wcale taki mały. Miał tylko czarne pasy których w ciemności nie dostrzegłem. Pierwszy raz widziałem żywego borsuka. Ten najwyraźniej wyszedł by przejść przez jezdnię gdy już przejechały samochody. Roweru nie usłyszał. Zauważył mnie dopiero gdy do niego przemówiłem. Nie wiem dlaczego nie zwrócił uwagi na światło w którym go widziałem. Słysząc mnie najpierw spojrzał w moim kierunku. Dopiero po tym rzucie oka ruszył z takim przyspieszeniem, że aż zastanowiłem się dlaczego nie poczułem zapachu zdartych na asfalcie pazurów – ruszając głośno się ślizgał.

Z człowiekiem.
Za Uściążem a przed Skowieszynkiem jest góra. Bardzo jej nie lubię. Jest tu bardzo mało miejsca przy jezdni. Jezdnia wąska. Zwykle jestem tu już bardzo zmęczony. Dlatego staram się zawsze tu podjechać by mieć to szybko za sobą. Na szczycie dostrzegłem czerwone migające czasami światło. To rowerzysta. Podchodził. Z bliska wydawał się dziwny. Sakwy. Ubranie z odblaskami. Kaszkiet. To ostanie mi nie pasowało. Pozdrowiłem go i pojechałem dalej. Zjazd do Bochotnicy zwalniałem hamując – nie wiadomo co wyskoczy z mroku lub nagle pojawi się w świetle. Tu pewnie nadrobił nie hamując. Bo dogonił mnie w Bochotnicy. Trzymał się dzielnie do Parchatki. Nie wypadało go ignorować. No i trochę mnie zainteresował. Także dlatego, że jego rower wydawał dziwne odgłosy. Dowiedziałem się że nie jedzie jak ja dla przyjemności. Rower miał uszkodzone łożysko w przednim kole – tak twierdził. Ja szukałbym przyczyny hałasów w suporcie. Zanim się rozjechaliśmy zauważyłem jeszcze, że targa na ramieniu statyw od aparatu. Chyba nie fotografował nieba. Ale już nie miałem jak zapytać.

Czasami jest dziwnie ale Dezerter przecież w „Anarchii” o tym mówi. Znów mi się piosenka zaczęła tłuc po głowie na ostatnich metrach. Wróciłem do punktu wyjścia.