Dwa dni jazdy. Ale z przerwą na sen i były to niedziela i poniedziałek. Sobota odpadła. Dopadła mnie niechęć do robienia czegokolwiek, a to przypadłość jesienno-zimowa. Za to niedziela i poniedziałek zapowiadały się słonecznie i upalnie. Gdybym wiedział, że wtorek też ma być taki … to opisałbym pobyt na Roztoczu. Jednak Roztocze i tereny na południe od niego muszę pozostawić na przyszły rok. Czekały tyle lat poczekają jeszcze te parę miesięcy. A ja poćwiczę cierpliwość. A w niedzielę wymyśliłem sobie, że podjadę do Orońska. Pałacyk w Orońsku kusił mnie od dawna. Mijałem go wielokrotnie nawet nie wiedząc jak do niego dojechać. Może mi tylko nie zależało tak bardzo na tym? Przecież nawet nie wiedziałem, że mieści się w nim Centrum Rzeźby Polskiej. A do Centrum dojazd jest oznakowany. Tak więc miałem ten jeden cel na oku i jeszcze zastanawiałem się nad przejazdem przez Radom. Nie lubię jeździć na rowerze przez to miasto. To pewnie po jazdach na kursie na prawo jazdy. Pamiętam duży ruch pojazdów i koleiny. Ale kusi mnie by odwiedzić cmentarz żydowski w Radomiu. Nawet jeśli nie będzie możliwości wejścia na jego teren to chociaż rzucić okiem przez płot. Ale to były tylko plany. Znów plany i ich realizacja okazały się dwiema różnymi rzeczami.
Na początek zamiast jechać prosto w stronę Zwolenia zajechałem do Leokadiowa. Znajduje się tam zabytkowy cmentarz ewangelicki. To, że jest zabytkowy to pierwsza różnica w stosunku do cmentarza w Sosnowie. Druga różnica dotyczy rozmiarów nekropolii. W Leokadiowie jest ona wielokrotnie większa. Trzecia różnica dotyczy liczby zachowanych nagrobków. W Sosnowie jest ich więcej. Być może w Sosnowie zachowały się lepiej dlatego, że cmentarz znajdował się przez lata na terenie spółdzielni rolniczej. To utrudniało dostęp. Także ludziom zainteresowanym pozyskaniem darmowego kamienia. W Leokadiowie cmentarz jest zniszczony. Nawet odnaleziona na Geoportalu droga prowadząca do nekropolii już nie istnieje. Ale to zobaczyłem dopiero z terenu cmentarza. Zajechałem bowiem od strony Smogorzowa i wjechałem w pierwszą drogę gruntową prowadzącą do lasu kryjącego groby. To nie była ta sama droga, którą chciałem tam dojechać. Ale innej już nie ma. Na teren cmentarza wszedłem ścieżką. A może tylko mi się wydawało, że to ścieżka? Dość szybko ją zgubiłem, a pod nogami miałem barwinek – tak często spotykany na opuszczonych cmentarzach. By odnaleźć na powierzchni ziemi ślady przeznaczenia tego miejsca musiałem wybrać miejsca bardziej zakrzaczone.
Nie po raz pierwszy miejsce opuszczone okazało się jednocześnie miejscem zniszczonym. Wpisanie go w rejestr zabytków niczego nie zmienia. Opieka prawna nie jest sprawowaniem opieki tylko zagrożeniem sankcjami dla osób celowo niszczących obiekt zabytkowy. Miejsce na pewno nie jest często odwiedzane. Widziałem dwie nory wykopane przez dzikie zwierzęta, które na pewno wybrały na mieszkanie miejsce zaciszne.
Dalsza podróż przebiegała dość standardowo. Zwoleń – Tczów – Skaryszew i … z Chomentowa miałem pojechać prosto. Miałem ale nie pojechałem . Może z przyzwyczajenia za wcześniej zjechałem z drogi udając się w stronę Wierzbicy. Trochę więc wydłużyłem sobie przejazd. Przypomniałem też sobie o znalezionym kiedyś na mapach cmentarzu wojennym w lesie gdzieś w tych okolicach. Nie pamiętałem jednak szczegółów jego lokalizacji. Być może wcale obok niego nie przejeżdżałem ale pobieżnie lustrowałem przydrożne lasy. Także dla przyjemności przebywania w cieniu drzew. Tak powolutku dotoczyłem się do Orońska i poniosłem porażkę na całej linii. Pałacyk owszem jest. Ale akurat podczas mojej wizyty odbywał się przy nim festyn. Do tego przy wejściu do parku widziałem informację, że sesje fotograficzne na terenie Centrum są płatne. Nie wiem czy chodzi o fotografowanie samego zabytku czy ekspozycji ale nie zdziwiłbym się gdyby ktoś mnie pogonił.
Zdecydowanie zniechęciłem się do tego miejsca. Może więc nie bez powodu nigdy wcześniej tu nie zajeżdżałem? Może jeszcze kiedyś zdecyduję się na kolejne podejście ale na pewno nie będzie to wyjazd którego ten pałac będzie głównym celem. Wracając zastanawiałem się tylko jak wykorzystać poniedziałkowy urlop. Nie byłem pewien czy dam radę drugi dzień z rzędu jechać w upale na dłuższym dystansie. Nie pozostało mi nic innego jak tylko to sprawdzić. Dziwne tylko, że ten niedzielny przejazd liczył aż 172 km. Wydawało mi się, że będzie krótszy. A na poniedziałek zapowiadano wyższe temperatury i dokuczliwy wiatr. Prognozowany kierunek wiatru wskazywał, że powrót może być ciężki. Szczególnie w godzinach 16-17. I to się spełniło. Zanim to jednak odczułem minęło trochę kilometrów.
W poniedziałek na celowniku znalazł się Cyców. Jak myślę przez ostatnie parę lat przejeżdżałem parokrotnie przez tą miejscowość. Zawsze w nocy. Wypadało więc choć raz pojawić się tam w świetle dnia i się rozejrzeć. Na pewno interesują mnie cycowskie cmentarze. Wojenny jest zadbany i pielęgnowany. Choć mnie interesuje bardziej stan nekropolii z I wojny światowej to tutaj opieka obejmuje kompleksowo i groby żołnierzy poległych w roku 1920. Są też jeszcze dwa inne cmentarze, stary kościół, dworek(?).
Wystartowałem o 6 rano w stronę Łęcznej. Ponieważ droga wypadała mi przez Kijany i to blisko cmentarza parafialnego postanowiłem rozejrzeć się w poszukiwaniu mogiły z I wojny światowej. Wg informacji jakie, poznałem wcześniej, jest to jedna mogiła żołnierzy obu wojen światowych. Miałem więc nadzieję, że odnalezienie ułatwi mi obecność biało-czerwonych flag. Ale to nie jest wcale takie proste. Na cmentarzu w Kijanach zaraz przy bramie wjazdowej znajduje się pomnik partyzantów i to zapewne on jest miejsce pamięci przystrajanym flagami. Interesujące mnie miejsc odnalazłem dzięki pytaniu na miejscu osób na terenie cmentarza. To dziwne ale nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się, by na terenie czynnego cmentarza odmówiono mi pomocy w poszukiwaniach. Tutaj pewna Pani choć przyznała, że nie wie gdzie to miejsce może się znajdować ale przy drugim spotkaniu na cmentarnej alejce podpowiedziała mi, gdzie znajdę mogiłę, która może być tą poszukiwaną. Nie pamiętała tylko by była tam jakaś tablica. Teraz ja nie wiem czy chodziło właśnie o tą odnalezioną mogiłę. Ale tablice jak i sam pomnik wydają się być dość nowe.
Nie ma tu miejsca na flagi. Jedynie dwa stare, wypalone znicze.
Drogę do Łęcznej z tego wyjazdu na pewno zapamiętam dzięki zapachowi chmielu. Właśnie trwał zbiór jednej z odmian. Zapach unosił się z gospodarstw w których „kombajny” obrywały szyszki i je oczyszczały. To jeden z zapachów jesieni. Drugi, który mi się z jesienią kojarzy to zapach kozłka lekarskiego. Ten najczęściej spotykam między Lubartowem, Kockiem i Michowem. Jechałem w nim tydzień wcześniej.
Do samej Łęcznej nie zajeżdżałem. Od Podzamcza można przejechać dobrą drogą do Puchaczowa. Kierunek ten sam, a ruch znacznie mniejszy. Tylko cienia mało, a już robiło się upalnie. Kiedyś chciałem wykonać kilka zdjęć kościoła w Puchaczowie. Niestety wtedy trwały prace przy jego przyziemiu. Teraz nawet się do niego nie zbliżyłem. Wieże w rusztowaniach to wystarczający powód by z robieniem zdjęć jeszcze poczekać. Tak więc przez Puchaczów tylko przejechałem. Zatrzymałem się jednak na chwilę przy tablicy informującej o okolicznych szlakach rowerowych. Nie znalazłem tam krótszej drogi do Cycowa, która omijałaby szosę Lublin-Włodawa. Może kiedyś taka droga była ale to zanim jeszcze rozpoczęto budowę kopalni „Bogdanka”. Teraz pozostaje tylko objechać tereny kopalniane. Tego nie lubię – długie proste odcinki drogi. To jest po prostu nudne. Ale tylko 11 km więc da się przeżyć. Ruch też nie był za wielki. Po drodze trochę „cieniodajnych” drzew.
Wjeżdżając do Cycowa dostrzegłem cmentarz wojenny, który był jednym z celów tej wyprawy. Ponieważ znajduje się przy drodze którą planowałem wracać zostawiłem go sobie na później. Najpierw centrum i szukanie tablicy informacyjnej z mapą poglądową. To pomaga zwykle się odnaleźć na miejscu i dotrzeć do miejsc których się szuka. Tablicę znalazłem. Obok był cmentarz prawosławny, który też zostawiłem sobie na później. Na mapie nie odnalazłem dwóch punktów mnie interesujących: dworku i kirkutu. Co do pierwszego nie byłem wcale pewien czy on istnieje. Drugie miejsce mogłoby być pomnikiem podkreślającym dawną wielokulturowość Cycowa. Mogłoby. Podobno nie jest ani otoczone opieką ani nie ma tam żadnych tablic nagrobnych. Ostatecznie miałem za mało informacji by próbować odszukać na własną rękę w krótkim czasie obu tych miejsc. Stanęło na tym, że podjechałem pod dawny kościół (a jeszcze dawniejszą cerkiew) w Cycowie i zrobiłem jej przez płot kilka zdjęć. Furtka zamknięta jest na kłódkę.
Cmentarz prawosławny nosi ślady zniszczeń. Ale odbywają się na nim nabożeństwa za dusze zmarłych. Chyba też odbywają się tu pogrzeby. Społeczność prawosławna wydaje się mała sądząc po ilości nowych grobów. Stare nagrobki bez wyjątków są okaleczone.
Na koniec wizyty w Cycowie pozostawiłem sobie cmentarz wojenny. Obok wejścia na ten cmentarz stoi nowy pomnik. Teren jest zadbany. Na pewno odbywają się tu uroczystości patriotyczne. Zachowało się też kilka żeliwnych krzyży żołnierzy poległych w I wojnie światowej i jeden nagrobek betonowy. Spoczywają tu bowiem nie tylko ułani, których oddział odniósł zwycięstwo w bitwie z bolszewikami.
Spod cmentarza wojennego miałem około 20 km do kolejnego – w Trawnikach. Droga prosta. Wydawało mi się więc, że będzie nudna. Tylko się wydawało. Co prawda temperatura powietrza dawno przekroczyła 30 stopni Celsjusza ale dawało się jechać nawet mimo dokuczliwego wiatru. Na tym odcinku i tak wiało tylko z boku. A że wiatr jeszcze nie próbował mnie przewracać to i jechać się dawało całkiem przyjemnie. Nawet nawierzchnia sprzyjała szybkiej jeździe. Tylko ja wolałem nie szarżować spodziewając się trudności na dalszej trasie. Dla urozmaicenia przejazdu odnalazłem w sieci wcześniej informacje o dworku w Chojeńcu. Kiedyś mieściła się w nim szkoła. Brakowało informacji o jego obecnym stanie i statusie. Nim jednak dojechałem do Chojeńca zaskoczyła mnie czerwień kościoła w Woli Korybutowej. Kościół na pierwszy rzut oka wydał mi się budowlą z okresu międzywojennego lub nowszą. I tak zapewne jest. Informacji poszukam dopiero później. Na miejscu ich nie widziałem. Chyba, że informacją jest rok 1939 umieszczony na „przedprożu” świątyni.
A dworek w Chojeńcu? Odnalazłem go i nie zrobiłem żadnego zdjęcia. Jest obecnie remontowany. Stoją tylko podparte drewnianymi balami ściany. Nie było jeszcze nowego dachu. Może jeszcze będzie okazja by zobaczyć go w całej okazałości. Albo i nie…
W Trawnikach odnalezienie cmentarza nie jest trudne. Znajduje się za budynkiem remizy strażackiej. I tu trafili ułani z bitwy cycowskiej. Najwięcej jednak spoczywa tu żołnierzy z I wojny światowej. Opiekę nad cmentarzem sprawują miejscowi strażacy.
Przemieszczając się na zachód wolałem jak najkrócej jechać drogą Chełm – Lublin. Za mało na niej cienia. Dlatego bocznymi drogami najpierw pojechałem do Biskupic. Nie widziałem jednak na mapach możliwości dalszej jazdy boczkiem i stąd już pojechałem do drogi krajowej. Mijałem też figurę Chrystusa Frasobliwego. Nie wygląda na starą. W przeciwieństwie do kapliczki. Czy wcześniej też taka figura tu stała? Przeglądając informacje o tych okolicach widziałem w przypadku kilku kapliczek wzmianki o wcześniej znajdujących się w nich figurach św. Jana Nepomucena. skradzione lub zniszczone figury zastępowały inne figury. Chyba Nepomucen popadł w niełaskę.
Kierując się na Piaski wypatrywałem po lewej stronie tego co kiedyś znajomy określił jako wieżę. Zakładałem, że mógł to widzieć z tej właśnie szosy krajowej. I się nie pomyliłem. Wapienne mury dawnego wiatraka „holendra” widoczne są stąd bardzo wyraźnie. Tylko nie widać czy można w jakiś sposób do tych murów podejść. Po tym odkryciu skupiłem się na dalszej jeździe na zachód. Droga równa. Pobocze utwardzone. Wiatr dokuczliwy. Już teraz czułem, że wiatr nie będzie tracił czasu na żarty. Było około 15 więc jeszcze mogło być gorzej.
W Piaskach chciałem zobaczyć ruiny kościoła ewangelickiego. Zanim jednak przystąpiłem do poszukiwania drogi dojazdowej do ruin zająłem się tym co wydawało się proste. Pojechałem na cmentarz żydowski w Piaskach. Nowy cmentarz. Stary jest teraz placem targowym w centrum miasta. A nowy cmentarz jak pamiętałem miał znajdować się przy ulicy Mickiewicza. Na tablicy informacyjnej znalazłem tą ulicę jako poprzeczną do ulicy Piłsudskiego. I tu ugrzązłem. Ulica, która wydawała się być ulicą Piłsudskiego oznakowana była jako ulica Partyzantów. Ulica która wydawała mi się być ulicą Mickiewicza nie posiadała ani jednej tabliczki z nazwą ulicy. Kręciło się to co prawda wiele dzieci – jest tu kilka budynków szkolnych – ale dzieci zwykle nie pytam by uniknąć oskarżeń o pedofilię. Przejechałem tą ulicą do końca i znalazłem za domami zagajnik. Tu zwątpiłem. Wydawało mi się, że czytałem o terenie uporządkowanym. A tu wszędzie walały się śmieci. Wróciłem na rynek w Piaskach by dalej pytać o drogę. I chociaż nie udało mi się ustalić jak to jest z tymi ulicami Piłsudskiego i Partyzantów to dowiedziałem się, gdzie jest ulica Mickiewicza – to ta przy szkole. Zawróciłem więc i na rogu wypatrzyłem dwie starsze kobiety. Założyłem, że będą wiedziały coś o cmentarzu. Wiedziały . Może to nie wiele ale wiedziały, że cmentarz żydowski o który pytam to znany im „kierkut”. Ich zdziwienie wywołało moje stwierdzenie, że są tam „krzaki”. Widocznie dawno tam nie były ale były pewne, że nikt się tym miejscem nie opiekuje.
Skąpe informacje ale zawsze to coś. I już wiedziałem na 100% gdzie mam jechać. Szukanie macew jednak wydawało się być trudne w tych chaszczach.
Zaraz po wejściu ścieżką pomiędzy drzewa odnalazłem pomnik. Tablicy pamiątkowej na nim umieszczonej już brakuje dwóch śrub. Chyb i tu jak w Puławach ktoś chce tablicę spieniężyć. Przez teren cmentarza przebiega kilka szerokich, wydeptanych ścieżek. Obok nich odnalazłem kilka połamanych macew. Jedna jednak – jedyna stojąca – znalazła zadziwiające zastosowanie. Sądząc po ilości stłuczki szklanej leżącej wokół niej służy do rozbijania butelek po piwie. I to chyba od dawna. Inskrypcje i symbole są już nie do odczytania. Śmieci walają się nie tylko przy wejściu na teren cmentarza ale i wszędzie w koło. Zdaje się, że nie tylko nikt się tym cmentarzem nie opiekuje ale i bywa wykorzystywany jako miejsce zabaw i dzikie wysypisko śmieci. W sumie smutny obraz pamięci, która pozostała tylko w głowach starszych mieszkańców miasta.
Ze względu na krótki już dzień zdecydowałem się nie szukać już ruin świątyni protestanckiej i ruszyłem w stronę Bychawy. To już była ta godzina gdy siła wiatru miała być dla mnie najbardziej męcząca. Kilkanaście kilometrów dzielące mnie od Piotrkowa jechałem chyba ponad półtorej godziny. Bez szarżowania. Do przejechania było jeszcze ponad 50 km i następnego dnia rano miałem być w pracy. Walka z wiatrem, który przecież miał już do zachodu słońca prawie zaniknąć nie miała najmniejszego sensu. Tylko ciemne okulary zastąpiłem bezbarwnymi – już słońce mnie nie oślepiało. Wcześniej planowałem poszukiwanie cmentarzy wojennych w Piotrkowie. Na mapach odnalazłem 3. Poszukiwania terenowe odłożyłem na „kiedy indziej” by nie przedłużać nadto tego wyjazdu. W sumie w tych okolicach cmentarzy takich jest co najmniej 6. Trzeba więc się będzie tu wybrać specjalnie i być może podjechać najpierw do Lublina pociągiem by nie tracić dobrego do robienia zdjęć światła. Także za Bychawą, w Dębszczyźnie, jest cmentarz którego jeszcze nie widziałem. Też czeka na mnie. A w Bychawie byłem jeszcze za dnia. Jednak wyjeżdżając z niej nałożyłem już na siebie kamizelkę odblaskową. Zmrok już się czaił w pobliżu. O 19:20 tylko zarumienione chmury wskazywały miejsce ukrycia słońca.
Krótki dzień. Za krótki. Nie tylko mi to chyba nie pasowało. Ruch na drogach panował jak za dnia. Daleko mu było do tego z „nocy letniej” gdy samochody na drogach poruszały się pojedynczo, jakby zagubione w ciemnościach. Nocna trasa przebiegała przez Niedrzwicę Dużą, Bełżyce, Niezabitów, Skowieszynek i Bochotnicę. Znów pełno było szczekających na rower psów ale przestraszył mnie jeden wielki, który nawet nie szczeknął. Ogromne cielsko usiłowało rozwalić furtkę znajdującą się przy samej drodze. Pies tylko dyszał złością. A mi przybyło gwałtownie energii, sił, chęci do szybkiej jazdy. To już tereny wielokrotnie przeze mnie rozjeżdżane dlatego wiedziałem co tak sapie i szarpie ogrodzeniem. Gdybym nie wiedział… W ciemnościach… Różne wizje przynosi fantazja.
W Puławach byłem o 22-giej. Przejechałem więc w 16 godzin tylko 235 km. Ale przynajmniej dotarłem do kilku miejsc, które odwiedzić chciałem. Jeszcze więcej zostało na później. Ale tego by mi tylko brakowało, żebym nie miał celu w zasięgu jazdy rowerem.