Początek września to już pierwsze przeziębienie. Chłodne noce. To zdecydowanie skomplikuje planowanie dalszych wypadów. Trudno. Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie upalnie ale już nie w tym roku. Skoro przeziębienie to była wreszcie okazja by się wyspać. Na jazdę czasu nie pozostało zbyt wiele. Za to wymyśliłem, że mogę pojeździć przez dwa dni. Wyszło nawet tak, że dwa razy pojechałem w tą samą stronę. Ten pierwszy wyjazd miał charakter rozpoznania w terenie.
W sobotę miałem zaplanowane poszukiwanie macew na cmentarzu żydowskim w Kamionce. Nie wpadłem wcześniej na myśl, że w tej miejscowości też znajdował się cmentarz żydowski. Wielokrotnie przejeżdżałem i ciągle kojarzyłem tą miejscowość z Zamoyskimi z pałacu w Kozłówce. Tymczasem Zamoyscy to był tylko epizod w dziejach tej miejscowości. Żydzi nigdy tu nie byli większością mieszkańców. Ale byli. I to od XVI wieku. Wiadomo, że nie tylko zajmowali się handlem i rzemiosłem. Uprawiali tu także ziemię. Najliczniej zamieszkiwali w okolicach rynku – ale to akurat nie jest niczym nadzwyczajnym. Tak jak i to, że cmentarz znajdował się poza miejscowością. Dziś jest w lesie. I punktem orientacyjnym dla poszukiwaczy może być znajdujące się w pobliżu wysypisko śmieci. Ale do Kamionki dotarłem drogą okrężną. Najpierw pojechałem rzucić okiem na cmentarz żydowski w Michowie. Skłoniła mnie do tego pewna wiadomość umieszczona na stronie Złe miejsca dla ślimaków. Wiadomość zamieścił pewien spamer – nie po raz pierwszy. Tym razem jednak pod artykułem o cmentarzu w Michowie napisał, że wybiera się tam z wykrywaczem i jak coś ciekawego znajdzie napisze. Do tego standardowo podpis będący linkiem do strony reklamującej pośrednictwo kredytowe, czy coś takiego. Wyglądało to jak hasło: „Weź kredyt, a jak go nie spłacisz wykopiemy cię nawet spod ziemi!”. Oczywiście filtr antyspamowy po tygodniu wiadomość usunął choć ją opublikowałem i nawet oburzony odpowiedziałem. Już nie ma po nich śladów ale pomyślałem, że warto zerknąć czy przypadkiem to nie było no poważnie. Chyba nie było. Nie znalazłem żadnych śladów świadczących o świeżej profanacji. Dopiero po Michowie udałem się do Kamionki.
Mając w pamięci mapy myślałem, że wjadę do Kamionki właśnie do strony kirkutu. Pamięć jednak jest zawodna. Szczególnie ta moja. Chcąc nie chcąc i tak dojechałem do rynku by dopiero od niego pojechać w pożądanym kierunku. Cmentarz zajmuje róg lasu, przy drodze zakręcającej tu gruntowej drodze. Do samej drogi dochodzi z dwóch stron. Chwilę trwało zanim wybrałem stronę z której zdecydowałem się wejść na poszukiwania. I zaraz doszedłem do zachowanych macew.
Widoczny na zdjęciu nagrobek został odnowiony w 2004 roku przez potomków dawnych mieszkańców Kamionki. Może już nikt się pozostałymi nagrobkami nie „zaopiekuje” w sposób gospodarczy. Podobno tak właśnie ten cmentarz został zniszczony. Przez mieszkańców Kamionki i okolic.
W samej Kamionce jeszcze interesował mnie cmentarz parafialny. Była na nim kwatera wojenna, z I wojny światowej. Pochowano na jej terenie także szczątki żołnierzy spoczywających w innych znajdujących się w okolicy mogiłach z tego samego okresu. Tu też mogą być pochowani rozstrzeliwani przez Niemców Żydzi podczas II wojny światowej. Także partyzanci pochodzenia żydowskiego. Zajechałem więc pod cmentarz, rzuciłem okiem i się wycofałem. Znalezienie tu pojedynczych i anonimowych grobów graniczyłoby z cudem. Widać, że cmentarz od dawna był wykorzystany maksymalnie. Nawet zabrakło miejsca na alejki w głębi nekropolii. W takich okolicznościach udałem się w stronę Lubartowa.
Nie chciałem jechać do samego Lubartowa. W lesie pomiędzy Nowodworem i Annoborem chciałem odnaleźć cmentarz z I wojny światowej. Znów jechałem na wyczucie. Tylko „mniej więcej” pamiętałem którą drogą mam w Nowodworze zjechać w stronę lasu. Tablica mówiła, że jest to Nowodwór Piaski. Przemknąłem przez wieś i przez las po całkiem dobrej ale gruntowej drodze. I na miejscu nic nie wskazywało bym znajdował się w pobliżu celu. Jeszcze postanowiłem trochę pokręcić się po lesie szukając. Ale bez skutku. Spotkany w lesie człowiek zapytany o cmentarz nic o nim nie wiedział. A przecież to duży cmentarz. Był odnawiany w 1942 roku przez stacjonujący w pobliżu batalion Luftwaffe. Przenoszono tu pochówki z kilku innych cmentarzy. W sumie więc spodziewałem się znaleźć dużych rozmiarów nekropolię. Tymczasem nie tylko jej nie odnalazłem ale też nic się nie dowiedziałem o jej lokalizacji. Dziwne. A jeszcze dziwniej się zrobiło, gdy już po powrocie do domu odkryłem, że gdy pytałem o cmentarz dzieliło mnie od niego ledwie kilkaset metrów lasu. Gdybym nie zawrócił na pewno bym do niego za parę minut dojechał. Dojechałem następnego dnia nie prosząc nikogo o pomoc w znalezieniu drogi.
Następnego dnia udałem się bezpośrednio do Nowodworu i do lasu. Już wiedziałem, że zaraz po wjechaniu w leśną drogę mam szukać drogi od niej odchodzącej pod kątem w lewo. Okazało się, że to nie droga tylko ścieżka ale znalazłem ją i nią pojechałem. Nie bez niespodzianek. Gdzieś tak w połowie drogi przez las natknąłem się na ślady bytności ludzi. Kolorowe ślady.
Pomiędzy trzema pomalowanymi pniami drzew, na ziemi, były ślady ogniska. Widocznie dzieciaki się zabawiły i ubarwiły las. Zapewne w zimie jest to widoczny z daleka kolorowy przerywnik. Ale i teraz rzuca się w oczy.
Po tej przerwie dojechałem zaraz do poszukiwanego cmentarza.
Mimo nowego ogrodzenia i tablicy informacyjnej cmentarz ma widoczne ślady zniszczeń. Na obeliskach nie ma tablic choć są po nich ślady. Dlaczego je usunięto? Czy były na nich symbole, które komuś przeszkadzały? Z renowacji przeprowadzonej przez okupantów pozostał tylko jeden kamień z żelaznym krzyżem. W przeciwnym rogu cmentarza niż furta cmentarna. Kilka drewnianych krzyży jest widocznie uszkodzonych. Zastanowił mnie jeden, być może najstarszy drewniany krzyż, przykuty do drzewa łańcuchem.
Nie potrafiłem odczytać inskrypcji na nim wyrytej. Chyba nie ma co wspominać o tym czy cmentarz jest pamiętany przez ludzi mieszkających w pobliżu. Raczej dba o niego obecnie samorząd lokalny. Może 200 m od cmentarza przebiega obwodnica Lubartowa. Jednak widok obelisków pozbawionych tablic mnie razi. Mam nadzieję, że nie chodzi o pisanie na nowo historii.
Zaraz w pobliżu cmentarza zaczyna się wyasfaltowana droga prowadząca do wiaduktu pod obwodnicą. Tędy dojechałem do Lubartowa. I dalej do mostu w Chlewiskach. Celem był kolejny cmentarz wojenny. W Uścimowie. Cmentarz o którym też trudno powiedzieć, czy lokalna społeczność pamiętała. Odkryty został podczas budowy drogi. Drogowców zaskoczyły kości w usuwanej warstwie ziemi. Trudno dziś powiedzieć ilu żołnierzy tu pochowano. Ale nie zniszczono całego cmentarza. Zachowaną część otoczono płotem i postawiono tablicę informacyjną. Na terenie ogrodzonym nie widać śladów mogił. Ale tu spoczywają polegli.
Być może spoczywają też pod widoczną na zdjęciu wysepką.
Nie było jeszcze późno. Miałem plan i na dalszą trasę. Myślałem o dotarciu do Cycowa. Ale i czas, i chłód, i przeziębienie, i wczesne wstawanie do pracy następnego dnia – to wszystko razem skłoniło mnie do powrotu do Puław już z Uścimowa. Nie były to jakieś bardzo długie trasy. W sobotę 130, w niedzielę 185 km. Myślałem nawet, że się nie przemęczyłem. Tak myślałem ale następny dzień pokazał mi, że to było jednak złudzenie. Oby następny weekend był sprzyjający jeździe. Szkoda by było już przerzucić się na książki i pisanie. Jeszcze trochę. Jeszcze trochę słońca. Jeszcze trochę wiatru. Jeszcze trochę gnania za horyzont i słuchania wiatru.