Ostatni weekend dał mi w kość. Sobota wypadła mi z planu wyjazdowego z przyczyn osobistych (choć nie do końca moich). Pozostała niedziela. A w poniedziałek rano do pracy. Musiałem więc wrócić na tyle wcześnie by jeszcze choć trochę się przespać. Przy takich założeniach zacząłem planować wypad z zarwaniem nocy z soboty na niedzielę. Gdy już zapętliłem się w tych planach pomiędzy Biłgorajem i Niskiem machnąłem na to wszystko ręką. Nie dałbym rady. Samo zwiedzanie zajęłoby mi cały dzień, a przejazdy z miejsca w miejsce? Postanowiłem więc trochę się przespać i dokończyć poszukiwania cmentarzy wojennych po zachodniej stronie Stalowej Woli.
Start nastąpił o 4 rano. No może to jeszcze nie rano. Ciemno było. Słońce wschodzi dopiero około piątej. Ale za to miałem puste ulice, a bardzo nie lubię jeździć odcinkiem trasy Puławy – Bochotnica gdy jest tam duży ruch. Teraz przemknąłem mijając kilka tylko samochodów. Na całym podjeździe z Bochotnicy do Skowieszynka może tylko dwa samochody. I już nie było tak ciemno. W sumie przyjemnie. Temperatury w okolicach 20 stopni. Później miało być cieplej. Prognozy przewidywały więcej niż 30 stopni. I tego najbardziej się bałem. Już przechodziłem wcześniej stany odwodnienia. Osłabienie – to najgorsze uczucie bo nie potrafiłem tego przełamać siłą woli. Przy dużym wysiłku jeszcze mi dodatkowo raz do osłabienia doszła arytmia serca – to był odlot. Zupełnie nie wiedziałem co się dzieje. I zawsze działo się to w temperaturach w okolicach 30 stopni. Teraz wiedząc jak ma być ciepło wziąłem większe zapasy napojów i czekałem na deszcz. Ten miał się wg prognoz pojawić po południu. Zakładałem więc, że będzie trochę dzięki temu lżej. Na początku jednak zdziwiłem się gdy zaczęło mi coś kapać z daszka czapki. Nie mogłem się, aż tak w ciągu godziny wypocić! Jeszcze nie było gorąco. I… zaraz zrozumiałem, że na czapce zebrała mi się rosa. Po deszczu poprzedniego dnia powietrze było wilgotne, a czapka to wyłapała z powietrza chyba tylko po to by mnie przestraszyć. Jeszcze nie widziałem czegoś takiego ale to pewnie dlatego, że czapka nie była z bawełny. Sam nie wiem. Dość, że cały czas byłem gotowy na zabójcze temperatury. Przynajmniej tak mi się zdawało, że jestem gotowy.
Przed wjechaniem do Annopola zatrzymałem się wśród ruin jakiegoś zakładu przemysłowego. Ciągle zapominam poszukać informacji co tu się znajdowało. Ale chciałem zobaczyć jakie to funkcje skrywa przede mną aparat fotograficzny. Służy mi grubo ponad rok, a ja prawie cały czas korzystam tylko z trybu ręcznego. No i sprawdziłem jak się spisuje fotografowanie z zachowaniem tylko jednego koloru. Fajna funkcja ale czegoś mi w niej zabrakło. Chyba działających pokręteł.
W zasadzie to całe łażenie po ruinach to był odpoczynek przed dalszą jazdą. A pojechać miałem niedaleko. Do Dąbrowy koło Annopola. Wg moich informacji ma się tam znajdować cmentarz wojenny (z I wojny światowej) w lesie. Miałem podane, że jest to w odległości ok. 300 m od zabudowań, kierunek pn-wsch. Na mapach Geoportalu znajdował się przy jednej z dróg leśnych. Teoretycznie nie powinienem mieć problemów z odnalezieniem. 4 mogiły ze starymi drewnianymi krzyżami powinienem odnaleźć. Nawet jeżeli są kilka metrów od drogi. Przepełniony optymizmem wlazłem w las. Przeszedłem ok 400 m jedną drogą i nic. Drugą drogą – to samo. W końcu drogą biegnącą bardziej na północ niż poprzednie. I też nic. W takich okolicznościach jeszcze ruszyłem szukać pomiędzy drogami. Dawało się bowiem dostrzec, że w tym lesie drogi się zmieniły – mijałem kilka całkiem zarośniętych, nieużywanych od lat. I znów nic. Tylko rozpadający się paśnik i to w miejscu chyba najmniej zarośniętym.
Minęło już więcej czasu niż godzina, a ja wciąż „byłem w lesie”. Sprawdziłem jeszcze czy na pewno dobrze kombinuję. Może to nie ta część lasu? Pojechałem nieco dalej na południe i tylko odkryłem, że mogę tędy dojechać do drogi Annopol – Kraśnik (ten kawałek asfaltu był na mapach oznaczony jako droga gruntowa). Wszystko więc pasowało poza jednym – nie było cmentarza. Pozostało mi jeszcze zapytać kogoś mieszkającego w pobliżu. Wcześniej nikogo nie spotkałem na drodze ale widziałem wielu ludzi w kościele koło którego przejeżdżałem. Teraz już ludzie byli na podwórkach i na drodze. Dowiedziałem się Dowiedziałem się, że muszę szukać inaczej. To tak jak z dowcipami o radio Erewan. Cmentarz jest ale nie 4 mogiły tylko 3. Nie ma krzyży na mogiłach ale jest jeden duży obok nich. Do tego czerwony. Postawiony 2 lata temu. Nie jest to też przy samej drodze tylko w lekkim od niej oddaleniu. Do cmentarza ma prowadzić zarośnięta ścieżka. Właśnie. Jak odnaleźć zarośniętą ścieżkę? Upewniłem się tylko co do drogi (pierwsza którą jechałem) i co do kierunku wypatrywania krzyża (po lewej stronie, po prawej miało być wzniesienie). Proste? Prawie. Wzniesienie po prawej stronie drogi ciągnie się przez ponad 100 m i jest to dalej niż 300 m od zabudowań. Ale zacząłem znów szukać. I to nawet po prawej stronie gdzie znalazłem tylko płytę CD zawieszoną pomiędzy drzewami.
Czerwony krzyż i to duży powinien rzucać się w oczy. Dlaczego nie chciał? Może dlatego, że jednak zasłaniają go drzewa i krzewy? Wszedłem w bezdroże i po kilku minutach zauważyłem porozrzucane stare znicze. Krzyż dostrzegłem dopiero później. Choć faktycznie jest duży.
Mogiły zaś są jednak chyba 4. Jedna z nich wygląda na częściowo zniszczoną. Wszystkie ustawione w szeregu. Nie wiadomo jak kiedyś mógł wyglądać ten cmentarz. Miał powstać po pierwszej bitwie o Kraśnik, więc w 1914 roku tak jak mogiła na cmentarzu w Annopolu. Najprawdopodobniej spoczywają tu żołnierze armii austro-węgierskiej. Być może także armii carskiej. Ale mimo tych wszystkich zniczy nic nie wskazuje by o to miejsce dbano. Funkcjonuje w świadomości mieszkańców. Ale nie pamiętają nawet, że kiedyś były na mogiłach drewniane krzyże. Rzadko też ktoś tu zachodzi. Gdyby było inaczej zobaczyłbym ścieżkę prowadzącą do cmentarza. A znajduje się on kilkanaście metrów od drogi. W zimie na pewno doskonale widać krzyż.
Chodząc niemal 2 godziny po lesie odpocząłem od żaru słonecznego. Przyszedł jednak czas na dalszą „ekspozycję”. Nie chciałem wracać do Annopola by z niego jechać w stronę Stalowej Woli. Wybrałem przejazd przez Gościeradów i Zaklików. Zanim jednak pojechałem dopiero co odkrytą drogą łączącą Dąbrowę z drogą do Kraśnika, musiałem jeszcze wjechać w głąb wioski. Jadąc wcześniej w stronę lasu mijałem kilka przydrożnych krzyży. Jeden z nich był drewniany i posiadał wykonane z metalu symbole „męki Pańskiej”. Pod nimi znajdowała się rzecz wyjątkowa: czaszka i skrzyżowane piszczele. Zapewne symbol Golgoty czyli czaszki właśnie (upewniła mnie w tym Karolina z forum eksploratorzy.com.pl choć i ona się chyba tego tylko domyśla).
Przejeżdżając tylko tęsknie rzuciłem spojrzenie w stronę pałacu, a raczej bramy wjazdowej do parku. Nie wiem kiedy uda mi się tu pojawić w porze gdy nie będę nikomu fotografując przeszkadzał. A warto. Pałac jest ładny. Za to wyjeżdżając już z Gościeradowa nie odpuściłem bunkrowi obok cmentarza. Nie wiem czy warto tam się wybrać w kaloszach. Bo nie wiem czy jest przejście do pomieszczenia głównego. Właściwie to dziwne, że jakiś bunkier zachował się w tak dobrym stanie. Zwykle wyzwoleńcza Armia Czerwona takie budowle niszczyła, żeby nie utrudniać sobie ewentualnego ponownego wyzwalania. Zdjęć jeszcze nie obrobiłem, a może też nie będą potrzebne i ktoś zamiast mnie opisze ten obiekt na forum? Nie mam serca do takich budowli.
Do Stalowej Woli wjeżdżałem z przeświadczeniem, że prawdopodobnie ostatni raz pojawiam się w tym roku na jej drogach. Chciałem zobaczyć cmentarz wojenny w Rozwadowie i drugi, mało znany we wsi Agatówka. Obu już szukałem. W Rozwadowie miał znajdować się obok cmentarza parafialnego. Pogubiłem się jednak z powodu nowego ogrodzenia cmentarnego. Teraz cmentarz wojenny jest częścią cmentarza parafialnego. Odnalazłem go bez trudu choć nie zauważyłem by prowadziła do niego jakaś aleja. Dotarłem ścieżką pomiędzy grobami. Na miejscu widziałem resztki dawnego ogrodzenia – jeszcze ich nie uprzątnięto więc pewnie całkiem nie dawno cmentarz wojenny stał się częścią większego cmentarza. Oby to nie oznaczało, że zniknie.
Z opisu cmentarza umieszczonego w publikacji z 1995 roku wynika, że na terenie cmentarza są: grobowiec porucznika rezerwy c.k. armii, obelisk Jana Mendlowskiego poległego 9 X 1914 r. i drewniany krzyż prawosławny. Tego ostatniego już nie ma. Nie wiem też gdzie się znajdował. Są tu pochowani też żołnierze polegli we wrześniu 1939 roku.
Jadąc w stronę Agatówki przypomniałem sobie, że w Rozwadowie jest jeszcze budynek synagogi i dawny pałac. Może więc jeszcze tu kiedyś podskoczę by je zobaczyć. Choć być może pałac już widziałem (coś mi chodzi po głowie, że to dziś siedziba muzem, a koło muzeum przejeżdżałem). Intryguje mnie też dawny park w Charzewicach. Intryguje, bo jest potwornie wręcz zapuszczony. Tak jakby nikt nie miał pomysłu na to co z tym miejscem zrobić. Może na miejsce relaksu dla mieszkańców Stalowej Woli się nie nadaje bo jest za daleko od centrum? Nie wiem. Zrobiłem tylko zdjęcia dość młodej więzy ciśnień postawionej w parku.
Pozostała mi jeszcze do odwiedzenia Agatówka i cmentarz. Tajemniczy cmentarz o którym przeczytać można chyba tylko w Wikipedii. Nie ma go na mapach WIG. Jest za to na mapach Geoportalu.
Poprzednio szukając cmentarza w Agatówce szukałem drogi leśnej, którą mógłby wjechać samochód. Jednak przy takiej drodze cmentarza nie odnalazłem. Nic o nim nie wiedział też zapytany przeze mnie nastolatek. Dziwne, bo na stronach Wikipedii opis sporządził chyba ktoś młody (tak sądzę ale tego nie wiem na pewno). Teraz już postanowiłem sprawdzić ścieżki. Oczywiście najpierw wybrałem niewłaściwą. Po kilkuset metrach sprawdziłem jak to wygląda na mapach i odnalazłem bajorka koło których przejechałem. Droga obok tych mokradeł była tą niewłaściwą. Grunt to kierować się intuicją – ta zawsze pokaże coś nowego i nieoczekiwanego . Zawróciłem i ruszyłem drugą ścieżką. Nie daleko. 20 – 30 m od drogi asfaltowej zobaczyłem otoczony drewnianym ogrodzeniem cmentarz. Ale nie mogłem stać i patrzeć. Teren ten należy do mrówek. Są ich tu ogromne ilości. Ciekawskie szybko wspinały się po moich nogach. Robiłem zdjęcia w ruchu ale i tak musiałem jeszcze później parokrotnie strzepywać z siebie te owady. Nie wiem ile ich z sobą wyniosłem ale na pewno jest to dobrze przez mrówki strzeżony cmentarz.
Obiecałem sobie rozpocząć powrót o godzinie 14. Już było blisko 16. Ale jeszcze wypatrzyłem na tablicach informacyjnych dworek w Zaleszanach. Żeby go zobaczyć musiałem nadłożyć trochę drogi. Ale parę kilometrów w tą czy w tamtą? I tak to już była droga powrotna. I miałem jechać z wiatrem. Pojechałem więc i zobaczyłem. Zobaczyłem nowe ogrodzenie i remontowany właśnie dwór. Może po remoncie będzie wyglądał atrakcyjniej niż w chwili obecnej.
I teraz powrót. Znów źle zaplanowany. Po pierwsze powinienem już wcześniej założyć ciemne szkła. Już od słońca zaczynała boleć mnie głowa. Jazda z wiatrem choć jest szybsza to w panującym upale nie była czymś pożądanym. Teraz to dopiero się pociłem! Tylko szybciej Jednak udało mi się o zmierzchu być w Opolu Lubelskim. Nawet w Karczmiskach jeszcze było dość jasno. W sumie w ciemnościach jechałem chyba mniej niż 20 km. Tylko później zanim serce przeszło w stan spoczynku minęło jeszcze parę godzin. Ostatecznie do pracy następnego dnia ruszyłem po 3 godzinach snu, z bólem ścięgien i jeszcze odwodniony. Ale zadowolony z wyjazdu. Poza zdjęciami przywiozłem z sobą też kleszcza. Już piąty tego roku. Choć wciąż sprawdzałem czy jakiś nie zasuwa mi po gołych łydkach ku górze nie wziąłem pod uwagę, że kleszcz może być leniwy i wpije się w stopę. Podobno tylko 20% kleszczy przenosi choroby. Ciekawe więc ile procent szczęścia już zużyłem? W tą niedzielę przejechałem 247 km, a padłem jak po 400 km. Upał. To on mi tak dokuczył. Nie było żadnych prognozowanych opadów po południu. To tylko ja opadłem z sił.