Przed jazdą
Wyjazd zastępczy. Znów miało być inaczej. Udało się z urlopem. Miałem więc nadzieję spędzić noc z czwartku na piątek w Łańcucie. Jednak w czwartek w rowerze zdechł suport. Wymiana wykreśliła jeden dzień z urlopu, a koszty praktycznie uniemożliwiły mi wyjazd z noclegami pod namiotem. Może więc kiedy indziej? Teraz pozostał mi wyjazd w sobotę. Przypomniałem sobie o odkładanej od ponad roku wizycie w Biłgoraju i Tarnogrodzie. Wykreśliłem więc na szybko przebieg trasy. Puławy – Józefów – Tarnogród – Ulanów i Puławy. Później już niemal tradycyjne przejrzenie map WIG z terenów przez które miałem jechać – odnalazłem cmentarz z I wojny światowej o którym wcześniej nie wiedziałem. W pobliżu Ulanowa też miało być ich kilka ale nie traciłem czasu na szukanie informacji o nich w internecie – znów wezmę z sobą książkę w trasę i będę szukał na miejscu.
Kawałek techniki
Tak przy okazji chciałem przetestować opony Continental Sport Contact i kufer rowerowy. Co do opon – wcześniej używałem Schwalbe Durano. Spodobały mi się choć nie posłużyły mi zbyt długo. Wierzchnia warstwa choć jest odporna na ścieranie to nie radzi sobie z „wyłupywaniem” po kawałku przez szkła i inne ostre śmieci. Wierzch już był zmasakrowany i warstwa antyprzebiciowa już niemal była warstwą jezdną. Nowe opony są przede wszystkim tańsze. Czy będą równie wytrzymałe? Na wyjazd kilkudniowy wziąłbym pewniejsze opony wyprawowe. Pęknięcie poprzeczne na całą szerokość frontu opony zauważyłem dopiero po 60 km jazdy. Po dalszych 294 km stało się trochę wyraźniej widoczne ale się nie powiększyło.
Kufer ma mi zastąpić torby na bagażnik z których zwykle korzystam. Wadą toreb jest ich przemakalność. Nic nie zmienia ich „trudnoprzemakalność”. Torba z rozkładanymi jak sakwy bokami jeszcze bardziej jest narażona na przemoknięcie. I jej powierzchnia boczna jest na tyle duża, że przy silniejszych podmuchach bocznych wiatru już się to odczuwa. Kufer w przybliżeniu ma pojemność zbliżoną do torby z rozkładanymi bokami, a powierzchnię ma mniejszą.
Podczas jazdy odkryłem, że opony były prawdopodobnie dlatego przecenione, że jedna z nich ma pękniętą warstwę wierzchnią. Mimo tego nic złego się nie stało i nadal jeszcze mi służy. Kufer przy powiewach bocznych (a było ich dużo i były dość mocne tego dnia) pokazał swą wyższość nad torbami. Przewidując nocną jazdę zdecydowałem się na przytwierdzenie do niego światła tylnego (wystaje na tyle znacznie za koniec bagażnika, że umieszczoną na nim lampę zasłonił). Może nie wygląda to teraz najlepiej ale w nocy jestem widoczny i przewożone rzeczy nie mokną. Na dłuższe wyjazdy i tak założę sakwy.
Jazda
Początek dnia nie wyglądał zachęcająco – padał deszcz/nie deszcz, mżawka. Wyruszyłem ok. 6 rano. Szybko zrezygnowałem z jazdy w okularach – bez wycieraczek nie miało to sensu. Podjazd do Skowieszynka z Bochotnicy pokazał mi, że powinienem dać sobie radę z całym zaplanowanym przejazdem. Pomknąłem więc w kierunku Niezabitowa, Bełżyc, Niedrzwicy Dużej i już pogoda się poprawiała. Nawet na zachodzie widać było błękitną wyrwę w chmurach. Zaraz też zrobiło się na tyle słonecznie, że zdecydowałem się nie patrzeć dłużej czy w Bystrzycy jest ktoś w porzeczkach kto pozwoli mi przejeść przez nie do cmentarza.
Wlazłem, przemoczyłem buty ale cmentarz zobaczyłem. Ponieważ ze strony od której podszedłem wał ziemny otaczający cmentarz był porośnięty wysokimi pokrzywami wszedłem od tyłu. Tu część wału jest uszkodzona i jedna z 18 mogił nosi ślady rozkopywania. Tego na pewno nie robili ludzie z wykrywaczami metali. Ale to ich się o takie rzeczy najczęściej podejrzewa.
Cmentarz założono dla 97 żołnierzy austro-węgierskich i 157 rosyjskich poległych w latach 1914-1915. W okresie międzywojennym przeniesiono tu też ekshumowane ciała z cmentarza w Kajetanówce (169 żołnierzy austro-węgierskich i 11 rosyjskich) i z cmentarza w Borkowiznie (175 żołnierzy austro-węgierskich i ok. 150 żołnierzy rosyjskich). Mogiły na terenie cmentarza ułożone są w 3 rzędy, w każdym jest 6 mogił. Na większości z nich znajduję się drewniane krzyże. Znalazłem stare znicze, duży drewniany krzyż i w jego pobliżu tablicę informacyjną. Także znalazłem ścieżkę, którą na teren cmentarza wchodzi się chyba najczęściej. Dziś kończyła się na pokrzywach. Widać, że o tym cmentarzu się pamięta ale coraz bardziej przypomina dziki las.
Po tej niezaplanowanej wizycie na cmentarzu w Bystrzycy skoczyłem do Bychawy i udałem się od razu na cmentarz parafialny. Tu też jest kwatera wojenna, której jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem. Nie widząc miejsca, które mogłoby przypominać kwaterę wojskową zapytałem o nią starszego mężczyznę spotkanego na terenie cmentarza. Nic na ten temat nie wiedział. To mi dało do myślenia. Skoro ktoś, kto zna cmentarz nic o kwaterze nie wie, tzn. chyba, że jej nie oznakowano. I tak jest. Na cmentarzu znajduje się 9 mogił zbiorowych. Na każdej z nich umieszczono stalowy krzyż i posadzono drzewa iglaste. Pomiędzy mogiłami i już właściwie na nich znajdują się pochówki znacznie młodsze.
Ostatnia z mogił jest większa od pozostałych ośmiu. Tworzy z nimi jednak jeden szereg.
Spoczywa tu około 260 żołnierzy cesarsko-królewskich i carskich. Pierwotnie był to cmentarz wojenny założony obok cmentarza parafialnego. Wchłonięcie przez cmentarz parafialny nie wróży nic dobrego. Zbyt wiele już znam przypadków zniknięcia mogił z I wojny po połączeniu cmentarzy.
Kolejne miejsce do odwiedzenia w Bychawie to cmentarz żydowski. Miałem wcześniej nadzieję na odnalezienie obu cmentarzy żydowskich ale mapy i zdjęcia lotnicze pozbawiły mnie złudzeń. Pozostał tylko cmentarz w pobliżu synagogi. Drugi jest polem ornym choć ekshumacji nigdy nie dokonywano. Rzut oka na synagogę pozbawił mnie złudzeń – tam nie było jak wejść. Wszystko zastawione. A cmentarz… Jest tu tylko kilka kawałków macew.
Ktoś się tym miejscem opiekuje. I ten ktoś się zaraz ujawnił Gdy dołączyła do mnie na cmentarzu para turystów robiąca zdjęcia aparatami telefonicznymi pojawiła się opiekunka z pytaniem czy są z jakiejś organizacji. Ja w kasku rowerowym wyglądałem pewnie na zdezorganizowanego. Zaraz rozwinęła się rozmowa ale nie miałem szans by się w nią włączyć. A szkoda. Ludzi ci mówili, że oglądali synagogę od środka. Z opiekunką cmentarza nie rozmawiali o tym co mnie interesowało. Może jeszcze kiedyś zadam i ja jakieś pytania, teraz ruszyłem w dalszą drogę. A przed odjazdem jeszcze złapałem w obiektywie synagogę widzianą spod cmentarza.
Przejechać miałem przez Wysokie i Turobin. W tej drugiej miejscowości też miałem nadzieję wcześniej dotrzeć do kirkutu. Tak było zanim nie zobaczyłem zdjęć lotniczych i nie przeczytałem o cmentarzu na stronach Wirtualnego Sztetla – cmentarz zaorano dawno temu. Ech… Nie pocieszyła mnie nawet turobińska kapliczka z figurą św. Jana Nepomucena.
Od Turobina wypatrywałem Sułowca. To w tej miejscowości ma się znajdować cmentarz którego wał ziemny widać nawet na zdjęciach w Geoportalu. Ponad 3000 metrów kwadratowych. 5 tysięcy poległych żołnierzy armii niemieckiej. I żadnych drogowskazów. Szukając cmentarza na miejscu przeszedłem wzdłuż jego dłuższego boku nie wiedząc, że jestem obok niego. Ot las. Nawet przed dojściem do końca sprawdzałem wydruk z mapami by się upewnić, że jestem we właściwym miejscu. I zwątpiłem w to. Na krótko. Zaraz dostrzegłem tabliczkę umieszczoną na końcu cmentarza.
Odnalazłem go więc mimo zwątpienia. Ale problemem było wejście na jego teren. Na pewno nie było szans na przedarcie się przez jeżyny i maliny w pobliżu tabliczki (pokrzywy jakoś wydeptałem). Udałem się więc w przeciwną stronę i szukałem miejsca z mniejszą ilością kolców. Znalazłem i wszystko wskazuje na to, że cmentarz był odnawiany. Wał jest wysoki i opada stromo ku drodze przy której biegnie. Pod nogami w malinach rosnących na terenie cmentarza wyczułem wyraźnie mogiły jeszcze nie wiedząc co to jest. Cmentarz odnowiono jak sądzę kilka lat temu i od tego czasu nic już na jego terenie nie robiono. Dlatego wygląda jak kawałek zwykłego lasu.
Na powyższym zdjęciu jest mogiła pokryta trawą. Jest tu ich więcej. A po dokładniejszym zlustrowaniu terenu odnalazłem i pojedyncze mogiły z betonowymi krzyżami. Tylko na jednym zachowały się resztki napisu ale nie potrafiłem i tak go odczytać.
Trochę to dla mnie jest dziwne i nie zrozumiałe. Tam gdzie o cmentarzu mówi się, że jest to cmentarz austriacki można znaleźć ślady pamięci. Cmentarze niemieckie nie są traktowane tak samo. Może powodem jest pamięć o następnej wojnie? Co jednak z Polakami służącymi we wszystkich armiach? To jest jak wytrych. Przetłumaczyć ludziom, że to nie Niemcy tylko żołnierze armii niemieckiej. Ale jak to zrobić? I czy nie lepiej jakoś zneutralizować tą niechęć do Niemców? Że to cmentarz ludzie wiedzą przecież nawet z tej tabliczki. A jednak nie widać tu żadnych wypalonych zniczy a i o ślady odwiedzin trudno. Domyślam się, że nie tylko ja tu wszedłem bo w malinach był jakiś przesmyk, którym i ja poszedłem. Znowu jakieś nacjonalizmy mi chodzą po głowie. Może po prostu ludzie nie mają czasu na takie rzeczy jak ten cmentarz? Odnowieniem zajęła się pewnie gmina i też ona zrobi to jeszcze raz za kilka/kilkanaście lat. A trafić tu wcale nie jest łatwo. Z daleka jeszcze zrobiłem zdjęcie lasu rosnącego na cmentarzu i obok niego. Nic nie podpowiada, że spoczywają tam żołnierze polegli niemal 100 lat temu.
Z Sułowca miałem już niedaleko do Szczebrzeszyna. Tym razem nie planowałem zwiedzania tego miasta. Miałem po dojechaniu do drogi Zamość-Szczebrzeszyn pojechać w stronę Zamościa. Druga lub trzecia droga w lewo wg map przebiegała w pobliżu pałacu Zamoyskich. Pałacu, o którym się chyba nie pisuje zbyt często. Mapy Google tu trochę wprowadzają w błąd. Przynajmniej tych, którzy szukają pałacu w Klemensowie. Pałac jest bowiem pomiędzy Bodaczowem i Michałowem. Nazywany jest Klemensowem ponieważ dla Klemensa został wybudowany około połowy XVIII wieku. Wtedy jeszcze nie myślano chyba w rodzinie Zamoyskich o sprzedaży Zamościa i wyprowadzeniu się z niego. W XIX wieku parokrotnie pałac przebudowywano. Jeszcze większym zaskoczeniem było zapewne wygnanie z Klemensowa przez władzę ludową. Ta jednak tutaj nie doprowadziła budynku do stanu ruiny. Jaką przyszłość szykują politycy tej posiadłości? Na razie zarządza tu Starostwo Powiatowe w Zamościu. Bezpośrednio chyba zarządza tu PGR w Michałowie.
Nie spodobała mi się kaplica dobudowana do pałacu. Choć elementy ozdobne jej drzwi na pewno nie są produktem przemysłowym.
Do tego jest jeszcze park. Ogromny i obecnie zdziczały. Przemykają po jego terenie skutery. Ale gdy mijałem dwóch konnych jeźdźców humor znacznie mi się poprawił. Jadąc wśród drzew jeszcze przez jakiś czas czułem zapach pozostawiony przez konie. I było to nawet przyjemne. Zakończyłem jednak już ten skok w bok. Wracałem na wcześniej wytyczoną trasę. Miałem dotrzeć do Zwierzyńca i odnaleźć drogę do cmentarza wojennego. Wiedziałem tylko, że znajduje się za polem namiotowym. Nie pojechałem jednak drogą najprostszą. Nią mknęły samochody jadące do Biłgoraja – objazd zrobiono przez Zwierzyniec. Pojechałem drogą biegnącą obok pomnika świerszcza i dalej do Topólczy i Zwierzyńca. Nie wiem czy jest dłuższa ale na pewno ma więcej podjazdów i zjazdów (jeden lub dwa). Ma też znacznie mniejszy ruch samochodów i nie ma kolein. Szkoda, że wcześniej tędy nie jeździłem. Już więcej może tego błędu nie popełnię.
Na teren campingu wejść mogą tylko osoby na nim zameldowane więc nie próbowałem przechodzić przez pole namiotowe. Swoją drogą jakoś mało tam było turystów. Czyżby ostatnie deszcze ich wystraszyły? Pojechałem w lewo by zobaczyć czy da się dotrzeć do cmentarza przez las od tyłu. W ostatnim domu nawet chciałem zapytać o to gospodarza który znajdował się na podwórku. Niestety człowiek ten nie słyszał jak do niego wołałem. Ścieżki żadnej nie było. Odpuściłem szukanie i pojechałem sprawdzić po drugiej stronie campingu. Od strony Biłgoraja, przy samym płocie jest droga. Tylko rzadko chyba wykorzystywana. Zarasta krzewami. Przecisnąłem się nią jakoś. A będąc przy samym cmentarzu zobaczyłem tylko, że pole namiotowe w tym miejscu ma bramę zamkniętą na kłódkę. Zdaje się więc, że przez pole też by się nie udało dotrzeć na miejsce.
Ostatnie burze z silnymi wiatrami poprzewracały wiele drzew. Jedno z nich runęło na cmentarz wojenny niszcząc ogrodzenie.
Sądziłem początkowo, że jest to cmentarz tylko pierwszowojenny. Ale już przy wejściu znajduje się mogiła powstańców z 1863 roku. Dopiero za nią znajduje się kwatera z I wojny światowej. Za nią zaś groby żołnierzy poległych we wrześniu 1939 roku.
Słońce powoli schodziło ku ziemi. Zastanawiałem się czy dalsza jazda, do Józefowa ma sens. Że nie dojadę przed zachodem słońca do Ulanowa już było pewne. Nie martwiłem się więc za bardzo tym, że zapomniałem wziąć z sobą książki o cmentarzach dawnego województwa tarnobrzeskiego. Tarnogród też już chyba wypadł z „planu zdjęciowego”. Teraz mogłem się tylko zastanowić czy jechać do Biłgoraja czy do Józefowa. Wybrałem Józefów – jest dalej od Puław niż Biłgoraj więc do tego ostatniego jeszcze pewnie nie raz zawitam. Zrobiłem tylko w Zwierzyńcu zakupy na nocną jazdę (napoje) i pognałem przez lasy do Józefowa. Nie ujechałem daleko gdy zobaczyłem znak wskazujący miejsce pamięci narodowej. W lesie znajdował się cmentarz żołnierzy poległych we wrześniu 1939 roku. Drogę do niego przegradzało powalone drzewo.
Ruch na pobliskiej drodze nie był duży. Dlatego pewnie zwróciłem uwagę na rowerzystę, który przemknął jadąc w tym samym kierunku, który i ja obrałem. Miałem do przejechania około 12 km. Założyłem więc, że jeżeli on jedzie do Józefowa to ja go dogonię. A widać było, że wyskoczył na rower by się zmęczyć. I zmęczył się przed samym Józefowem. Pod samym miastem opadł z sił. Nie miałem jednak tej satysfakcji jaką daje mi świadomość ściganego, że wcześniej on mnie wyprzedzał. To tak na prawdę nie był wyścig. zależało mi na odwiedzeniu Józefowa za dnia. Obranie sobie celu do ścigania dawało mi motyw do szybszej jazdy. W nocy już nie będę musiał się do niczego spieszyć więc odpocznę.
W Józefowie plan zwiedzania nie był przeładowany: synagoga i kirkut. Posiadałem też wydrukowany plan miasta. Niepotrzebnie, na miejscu drogi są oznakowane, a można też znaleźć tablice z tym samym planem. Dotarcie do synagogi nie sprawiło mi więc żadnego problemu. Obecnie znajduje się w niej biblioteka.
Nieco gorzej było z kirkutem. Najpierw pojechałem „na wyczucie”, bez planu tylko z pamięci. W ten sposób dotarłem do wieży widokowej obok kamieniołomów.
To nie była ta droga której szukałem. Z wieży cmentarza żydowskiego nie widać – zasłaniają go krzewy, drzewa i wzniesienie terenu. Wróciłem więc pomiędzy zabudowania by zobaczyć, że droga prowadząca do cmentarza jest oznakowana. Wszystko proste, za proste. W ten sposób nie pozna się miasta. Miasta na którego stronie internetowej można przeczytać, że zagłada miejscowej społeczności żydowskiej była dla miasta tragedią ponieważ Żydzi stanowili ponad 70% jego mieszkańców. Wiele jest takich miasteczek ale w większości z nich udaje się, że nic takiego się nie stało. Nawet podając straty w liczbie mieszkańców podczas wojny nie zaznacza się, że większość zamordowanych była innego wyznania czy narodowości. Bo umieszcza się liczbę w statyce ale przemilcza się jej składniki. Powstaje wrażenie, że zagłada społeczności żydowskiej to sprawa osobna, nie związana z miejscem którego liczby dotyczą. Ale to taka dygresja. Cmentarz w Józefowie mnie urzekł. Nie wiedziałem, że na Lubelszczyźnie znajdę cmentarz z tak wieloma zachowanymi macewami. Z drugiej strony (bo taka tu chyba jest) przyczyną może być materiał z którego macewy wykonano. To nie jest kamień. Macewy tu są wykonane z betonu.
Słońce już wyraźnie zaczynało mi utrudniać fotografowanie. Pozostawało mi już tylko rozpocząć powrót. Zastanawiałem się tylko którędy mam wracać. Pewne było tylko, że z Józefowa pojadę drogą prowadzącą do Biłgoraja. Czy z Biłgoraja pojadę w stronę Niska czy Janowa Lubelskiego jeszcze nie wiedziałem. I zanim jeszcze zacząłem się nad tym głębiej zastanawiać zatrzymały mnie znaki przy drodze.
Tego w planie nie miałem. Miałem za to odszukać jakiś pomnik w Józefowie przy kamieniołomach. O tym przypomniały mi te znaki. Miejsce w lesie było dla mnie zaskoczeniem. Zaskoczyło mnie też to jak ono wygląda. Druczki porzucone na terenie ogrodzonym wyglądają z daleka jak śmieci. Nie wiem jakie jest ich przesłanie ale wcale mi się to nie spodobało. Jeżeli nawet są to dowody pamięci to nadają mogile charakter miejsca zapomnianego i zaśmiecanego. A może tylko mi się zdaje?
Z Józefowa do Biłgoraja jedzie się przez kilka kilometrów pośród lasów. Wspaniałe miejsce na jazdę w słoneczne, upalne dni. Ruch niewielki. Przed bardzo długim Aleksandrowem widziałem jeszcze jeden cmentarz żołnierzy września 1939 roku. Ale już było na zdjęcia za ciemno. Dobra i przyjemna droga skończyła się w Nowym Majdanie – tu wjechałem na trasę Lublin-Przemyśl. Koleiny i duży ruch samochodów. Gdy będę wybierał się do Tarnogrodu poszukam jakiejś alternatywnej trasy. Ta za dnia może wyglądać jeszcze gorzej niż o zmroku. Na szczęście do Biłgoraja nie miałem daleko. Chyba nie byłem w jego centrum bo jakoś mało ludzi było na ulicach. Za to miałem do wyboru jako cel Nisko lub Lublin. Padło na Lublin – już kiedyś tą drogą jechałem. Tak mi się przynajmniej zdawało. Bo droga którą wybrałem nie wyglądała wcale znajomo. To z powodu jej modernizacji, która jeszcze nie dobiegła końca. Za następnym razem pewnie też tej drogi nie poznam. Ale będąc we Frampolu znów zacząłem się zastanawiać nad dalszą jazdą. Mogłem pojechać w stronę Lublina i w Wysokim zakręcić w kierunku Bychawy. Mogłem też pojechać przez Janów Lubelski. To ostatnie mi nie pasowało z dwóch powodów. Pierwszym było to, że była to trasa krajowa ze zniszczoną nawierzchnią. Drugim – chciałem tu być za dnia by fotografować przydrożne krzyże z kogucikami i kapliczkę słupową w Dzwoli. Mimo tego, że serce bolało gdy jechałem tą drogą nawet nie widząc niedoszłych obiektów zdjęć pojechałem w stronę Janowa. To krótsza droga. To że się nie spieszyłem nie znaczyło, że zależy mi na nabijaniu kilometrów. I tak miałem sporo kilometrów w nogach. Nawet chciałem dojechać do Puław za dnia, bo nie lubię jazdy nocą. Ale jednak te krzyże i kapliczka… Piszę to w poniedziałek, a jeszcze żałuję, że nie mogłem zrobić tych zdjęć.
Może dobrze wybrałem? Droga krajowa doprowadziła mnie do Kraśnika. Dalsza jazda, w kierunku Poniatowej dała mi nową wiedzę o zwyczajach kierowców. Na razie jest ich mniejszość. Ale jeżeli to jakiś nowy trend w nauce jazdy to będzie ich więcej. Chodzi o kierowców specjalnie oślepiających rowerzystów. Nie wiem jaki mają w tym cel. Najpierw skracają światła widząc światło na drugim pasie. Gdy zobaczą, że to rowerzysta od razu włączają długie światła. W ten sposób ok. 100 m przejeżdżam nic nie widząc. Aż dziwne, że ani razu nie zmieniłem pasu ruchu gdy mnie w ten sposób oślepiano. Tak było w okolicach Chodla. Wcześniej, jeszcze gdy byłem w Urzędowie, zaczął padać deszcz. Pomyślałem tylko, że jaki był początek taki będzie i koniec. Ale nie było tak. Deszcz przestał kropić tuż przed świtem. Już w Chodlu jechałem „na sucho”. W Poniatowej nie tylko na sucho ale i przy świetle dziennym. Do domu dotarłem około siódmej rano. Licznik pokazywał tylko 354 km. A padłem jak po 500. Jak pogoda da za tydzień dokończę co zacząłem.