Tak mnie coś naszło by jeszcze póki ciepło odwiedzać znajomych. To najczęściej się nie udaje ponieważ nie umawiam się na konkretne godziny i żeby ludzi nie wiązać nawet nie informuję, że przyjadę. Nie ma takiej możliwości, żebym dojechał gdzieś zgodnie z planem bo nie lubię planów. Szczególnie tych z określonymi godzinami i minutami. To ja decyduję podczas jazdy w jakim będę jechał tempie i ile czasu poświęcę na postoje. Nie przewidzę nieprzewidywalnego, a niespodzianki na drogach to przecież norma. Teraz zakładając, że dojadę do Niska nie byłem wcale pewien czy rzeczywiście to zrobię. Dużo zależało od czasu przejazdu. Prognozy przewidywały przeciwny wiatr. Celem podstawowym był Olbięcin gdzie chciałem zobaczyć cmentarz wojenny. Dopiero tam miałem podjęć decyzje co do dalszej trasy. Plan minimalny przewidywał powrót do Puław prosto z Olbięcina. Wcale tak nie chciałem ale ponieważ nie znałem swoich możliwości (dawno nie robiłem długich tras) musiałem brać pod uwagę brak sił.
Barwy jesieni
Szybki wyskok nad Wieprz. Trochę chorowałem gdy ta jesień była najładniejsza ale nie mogłem usiedzieć spokojnie. Potrzebowałem nakarmić oczy kolorami. Prognozy pogody mówiły o słonecznej pogodzie i należało to wykorzystać. Tylko początek dnia wcale nie wyglądał obiecująco.
Do stolicy i z powrotem
28 września ruszyłem pierwszy raz na rowerze do Warszawy. Już z zasady omijałem to miasto. Nie po to jeżdżę na rowerze by męczyć się w towarzystwie samochodów. Hałas, ciasnota na drodze to żadna przyjemność. Ale skoro jeszcze nigdy nie wjeżdżałem do Warszawy to wypadało choć raz spróbować. Wybrałem najkrótszą drogę – trasę nadwiślańską. W dużej części była to droga, którą już znałem. Tędy kiedyś jechałem do Karczewa i Otwocka. Dalej się jednak nie zapuszczałem. Do tego dnia. Do Karczewa było w miarę spokojnie. Ale od Otwocka zaczął się koszmar którego zwykle unikam – sznur samochodów. Rowerzystów niewielu i nie odpowiadają na powitanie – podobno tutaj to norma. Zagrożenia: autobusy komunikacji miejskiej niemal ocierające się o kierownicę i młodzi kierowcy usiłujący wyjechać samochodami z dróg bocznych. Te problemy skończyły się gdy zaczęła się ścieżka rowerowa. Dojechałem do Saskiej Kępy. Wypiłem kawę i powrót. Ale nie tą samą drogą. Najpierw przejechałem na drugi brzeg Wisły. Na moście wykonałem jedyne zdjęcia podczas tego wyjazdu.
Tarłów wczesną jesienią
Lato w kalendarzu, a przyroda już czuje jesień. Pola zrobiły się łyse nie tylko po żniwach ale też po odlocie bocianów. Zdarza się jeszcze zobaczyć gdzieś pojedynczą jaskółkę. Nocami można usłyszeć gęsi lecące teraz na południe. Noce są zimne i coraz dłuższe. A ja postanowiłem na szybko wyskoczyć do Tarłowa. Wybierałem się tam już od paru tygodni. Powodem były zdjęcia z cmentarza żydowskiego jakie zamieściła na fejsie Multi Localica. Gdy sam parę lat temu odwiedziłem cmentarz w Tarłowie zastałem tam tylko jedną przewróconą macewę i drzewa. Nic więcej. Przez ten czas jednak wiele się zmieniło. Pojawił się płot, pomnik i kilknaście macew. Bardzo chciałem zobaczyć to na własne oczy. Nie dlatego, że nie wierzę. Tylko dlatego, że zdjęcia nigdy nie pokazują wszystkiego. Wyjazd zaplanowałem na szóstą rano. Wstałem odpowiednio wcześniej i… poczekałem aż się zrobi cieplej. To znaczy, że wyjechałem po 10 rano.
Relaksacja ciała i duszy
Piątek był straszny. To był kolejny dzień z upałami. W pracy 33 stopnie. Za oknem młot pneumatyczny przez cały dzień rozbijał drogę. Wiatr przynosił z rana odór amoniaku. Masakra. Ten dzień wypadł mi z pamięci, z kalendarza. Wykończył psychicznie i fizycznie. I to drugie było najgorsze. Następnego dnia nie mogłem wypocić złości jadąc do jakiegoś celu bo nie miałem na to siły. Odpocząć musiały dusza i ciało. Najlepszym lekarstwem jakie znam jest jazda bez celu. Bez pośpiechu. Bez jakiegokolwiek przymusu i planu. Ogólnie swoboda. Ktoś jeszcze pamięta ten kawałek zagrany i zaśpiewany przez Józefa Brodę? Było na płycie "Fala".
Może nie do końca był to przejazd bez planu. Wymyśliłem, że to dobry moment by odwiedzić znajomych do których nie zajeżdżałem od dawna. Mieszkają za daleko by pójść i za blisko by jechać. Zwalić się im na głowę bez zapowiadania. Efekt był taki, że przejechałem od zamkniętych drzwi do kolejnych zamkniętych drzwi. Jest lato. Są wakacje.
W okolicach Kurowa na łąkach nad Kurówką było tak. Jak wszędzie są takie bele na żółtym ściernisku tak tu na zielonej trawie. Za Drążgowem chciałem jednym ujęciem załatwić bociany i jarzębinę. Nie wiem dlaczego bociany tak jak inne zwierzaki uciekają gdy rower się zatrzymuje.
Tu są trzy, a nie zauważyłem, że za plecami mam ich kilkanaście pomiędzy jakimiś krzakami (może aronia). Tych kilkanaście odleciało jak tylko się zbliżyłem. I nie było wśród nich młodzieży. Same dorosłe boćki. Młodzież nadal sterczy w gniazdach.
W Brzozowej drugie zamknięte drzwi. Ale jest od zawsze ładny dworek modrzewiowy.
I jakoś samo tak przyszło i zaczęło się śpiewać. Karuzela.
Właściwie jak już nikogo nie zastałem to postanowiłem sprawdzić dokąd prowadzi droga którą nigdy nie jechałem. Chodziło o drogę z Grabowców Dolnych do Grabowców Górnych. A jest jeszcze jedna. Przejeżdżałem obok kilkanaście razy w tym roku. Jeszcze nigdy tam nie byłem. Zapomniałem. I teraz też nie pojechałem.
Przy wschodnim skraju drogi do Grabowców Górnych leżało ciacho. Może nadal leży. Dla niektórych to wielkie ciacho. Powstało nawet zbiegowisko.
To już był powrót. Gdy startowałem koło południa było ponad 26 stopni. Ok. 16-stej już 20. Spodziewałem się, że spotka mnie deszcz. Wziąłem jakieś foliowe torby by chronić aparat foto, telefon i papierosy. Liczyłem na schłodzenie mnie po tych długotrwałych upałach. Na opłukanie z kurzu roweru i butów. Przeliczyłem się. Deszcz nie spadł. W Bobrownikach udało mi się jeszcze sfotografować białą flotę na łąkach nad Wieprzem.
I tyle było tego jeżdżenia. Najważniejsze, że odpocząłem. Wiatr raz dokuczał, raz pomagał. A ludzie wciąż są dla mnie zagadką. W okolicach Sędowic mam do wyboru dwie drogi do Bobrowników. Pierwsza jest krótsza i biegnie pośród pól. Trochę na niej trzęsie. Z daleka widziałem na niej rowerzystów. Może byli nawet w połowie drogi. Druga droga wije się pomiędzy budynkami. Jest dłuższa. Czy dlatego jej nie wybrali? Domy osłaniają od wiatru. Na spokojnie wyprzedziłem widzianych z daleka rowerzystów. Krótsza droga nie jest synonimem łatwiejszej czy szybszej, a wiatru nie rozgarnia się rękami.