milczę

milczę
bo milczenie jest…

tak jakby nic było

potrafisz być samym oddechem
wdech i wydech

ruch powietrza cię zdradza
para na lusterku przy ustach
bicie serca…

jesteśmy falami ciepła

Zamiast podsumowania nauka jazdy

Grudzień nie był wolny od jazdy na rowerze. Raczej brakowało czasu by o tym pisać. W końcu ten czas na siedzenie i klepanie po klawiaturze zawsze kiedyś nadejdzie, a z jazdą nie można sobie pozwolić na opuszczenie dnia z nadającą się do jazdy pogodą. To już przecież koniec roku, najkrótsze dni, a jeszcze można, jeszcze da się pojeździć. Zmieniła się moja lokalizacja na mapach. Już nie mieszkam w Puławach. Teraz jest to Warszawa i na rowerze powoli poznaję okolicę. Oswajam się. Dlatego często zamiast dłuższych wyjazdów były tylko niedalekie wyskoki. Może nawet nie warto o nich wspominać. A może warto…

18 grudnia pojechałem szukać zrujnowanego budynku, który dostrzegłem z okien pociągu. Nie pamiętałem przy jakiej było to stacji. Gdzieś za Warszawą Wschodnią, a przed Otwockiem. Ten pierwszy wyskok był niewypałem. Pojechałem za daleko. Rembertów to nie to ale liczy się też to, że poznałem trochę Warszawę z jej ulicami i ścieżkami rowerowymi. Poszukiwany budynek widoczny jest nawet na zdjęciach satelitarnych googli. Kolejny wyjazd był już lepiej zaplanowany i chociaż trochę się zaplątałem na Targówku to jednak dojechałem gdzie chciałem. Dowód poniżej.

IMG_5427

Wracając zahaczyłem o Królikarnię.

IMG_5429

Te dwa wyjazdy w okolicach 40 km każdy przekonały mnie do tego, że w Warszawie da się jeździć na rowerze. Wcześniej w to wątpiłem mimo tego, że widziałem wielu rowerzystów na ulicach i ścieżkach rowerowych. Od lat w swoich wyjazdach to miasto omijałem spodziewając się w nim raczej problemów niż przyjemności z jazdy.

21 grudnia już pojechałem „tradycyjnie”, tzn. celem był cmentarz. Konkretnie cmentarz żydowski w Radości. Zamiast jechać jak google przykazały najpierw pojechałem Wałem Miedzeszyńskim do końca (lub początku) ścieżki rowerowej. Nadłożyłem drogi ale poznałem trochę lepiej te okolice w których już raz na rowerze byłem w cieplejszym okresie. Sam dojazd do kirkutu budził moje obawy – na mapach widziałem dwa ronda, a pomiędzy nimi torowisko. Miejsce to przy otwartym przejeździe kolejowym okazało się nie sprawiać większych problemów komunikacyjnych. A cmentarz odnalazłem bez większych problemów – znajduje się przy samej drodze.

Cmentarzem zniszczony podczas wojny jak wiele innych. Ma jednak opiekunów, a zdjęcia które widziałem wcześniej pokazują to samo co zobaczyłem na własne oczy. Stan więc się nie zmienił mimo upływu czasu. Za to zmieniła się sytuacja na przejeździe kolejowym. Mogłem zobaczyć to czego się obawiałem – korek na obu rondach. Właściwie to da się z tym żyć. Przejechałem. Więcej problemów miałem dopiero dalej, gdy spróbowałem pojechać przez Dolinę Służewiecką. Celem był sklep w którym był potrzebny mi plecak/torba. Problemem był dla mnie przejazd przez ulicę Puławską. Na pierwszy rzut oka miejsce wydaje się trudne do przebycia. Ale problemy są do rozwiązywania. Jeszcze parę przejazdów i już nie będę miał z tym chyba kłopotów. Zakładam, że jakieś miejsce znam gdy mogę w nim jechać na pamięć bez szukania tabliczek z nazwami ulic i ustalaniem z pomocą GPS aktualnej lokalizacji. Tego miejsca jeszcze nie znałem 21 grudnia. Mimo tego przejechałem i dojechałem do celu.

23 grudnia ruszyłem na rekonesans w okolice cmentarza żydowskiego na Bródnie. Rekonesans ponieważ nie wiedziałem jeszcze czy będę mógł tam wejść z rowerem lub spokojnie rower zostawić przypięty. Przejazd przez Śródmieście był całkiem znośny. Sam jednak sobie stworzyłem problem myląc mosty. Pojechałem o jeden most za daleko. I to dwa razy. Za pierwszym razem po zachodniej stronie Wisły. Ale udało mi się zrobić kilka całkiem znośnych zdjęć. Jedno poniżej.

IMG_5460

Gdy już dojechałem do nie tego co trzeba mostu okazało się, że nie mogę na niego wjechać. A gdyby nie samochody na moście to uznałbym, że właśnie jest on wyburzany.

IMG_5462

Po przejechaniu na wschodni brzeg Wisły znów zapędziłem się za daleko na północ. Są tam ładne ścieżki rowerowe ale nie ma tego czego szukałem.

IMG_5463

Dopiero teraz zacząłem ustalać swoje położenie i lokalizację poszukiwanego cmentarza. Wstyd mi było, że przejechałem tak nie daleko od niego po to by pobłądzić. Oczywiście nie było mowy o wejściu na teren cmentarza. Bramy pozamykane, a o rower się bałem.

Cmentarz odwiedziłem następnego dnia korzystając z komunikacji miejskiej. A wracając na rowerze sprawdziłem jak się jedzie przez Nowy Świat. Wcześniej zatrzymałem się pod zamkiem.

IMG_5484

Jadąc przez Pole Mokotowskie nie mogłem sobie odpuścić zrobienia zdjęcia „pomnikowemu opojowi”.

IMG_5485

27 grudnia. Wyskok do miejscowości Błonie. W tym roku zdewastowano tam cmentarz żydowski. Na forum mamy zdjęcia sprzed dewastacji. Trochę się pogubiłem jadąc. Nadłożyłem przez to drogi i poznałem trochę więcej miejscowości niż sobie zaplanowałem. Do cmentarza dojechałem… przez przypadek. Zaplątałem się wśród bocznych uliczek na osiedlu domków jednorodzinnych. Dziś nie ma na cmentarzu ani jednego stojącego nagrobka, a były.

Wracając też się pogubiłem. Sam nie wiem czy mam unikać dróg głównych czy też nie. Mam pewne obawy po tegorocznym wypadku ale zdaje się, że nie jest aż tak źle by kierowcy we mnie celowali.

29 grudnia. Wyjazd do Góry Kalwarii. Od dawna przymierzałem się do odwiedzenia cmentarza żydowskiego w Górze Kalwarii. Od dawna chciałem zobaczyć cmentarze z I wojny światowej w pobliżu Góry Kalwarii. Wreszcie to zrealizowałem. Szczęśliwie w niedzielę rano nie było na drogach wielkiego ruchu. Nie robiłem sobie wydruków map ani nie naniosłem sobie punktów docelowych na mapy google. Starałem się jechać na pamięć. Zanim opuściłem Warszawę zajechałem pod budowany kościół w Wilanowie. Betonowy bunkier, który ma górować nad okolicznymi blokami. Wcale mi się nie podoba.

IMG_5568

Pierwszy cmentarz wojenny mijałem w Moczydłowie. Zachował się malutki kopiec nie sądzę jednak by był tak mały od początku. Spoczywają tu podobno żołnierze carscy. Ale czy tylko?

Na przeciwko cmentarza stara kapliczka.

IMG_5575

Kolejny cmentarz znajduje się przy drodze do Piaseczna. Zachował się prawdopodobnie w stanie nie odbiegającym wiele od pierwotnego. Na dwóch głazach są do dziś widoczne inskrypcje.

Następny cmentarz, który tego dnia odwiedziłem znajduje się w Kątach. Myślałem, że i tu będzie cmentarz wojenny. Jednak jest to cmentarz ewangelicki. Zachował się otaczający go rów i wał ziemny. Ale nagrobków niewiele i w większości zniszczone.

Podobnie zniszczony jest cmentarz ewangelicki w Górze Kalwarii. Butelki po piwie w komorach grobowych. Jeden grób niedawno rozkopany. Ale najbardziej zaskoczyła mnie stela nagrobna nieznanego żołnierza armii cesarsko-królewskiej. Pochowany w lipcu 1916 roku.

Cmentarz żydowski do niedawna był bardzo zadbany. Oglądając starsze zdjęcia widziałem różnicę. Teraz zaczyna zarastać.

Wracałem przez Piaseczno. Nie pamiętałem jak dojechać do tamtejszego kirkutu ale chciałem poznać drogę i okolice. W ten sposób znalazłem się na drodze, która właściwie Piaseczno omija. Jednak jechać się tędy daje całkiem znośnie. Na odcinku pomiędzy Piasecznem i Warszawą dołączyłem do grupy szosowców. Poruszali się tu znacznie pewniej niż ja co i mi dodało nieco pewności. Straciłem ją gdy znalazłem się ponownie w pobliżu torów wyścigowych na Służewcu.

31 grudnia wyskok do Piaseczna i do sklepu w Jankach. Im bliżej Piaseczna tym większy ruch samochodów. Pojechałem ponownie Puławską ale nie do końca. W samym Piasecznie wolałem jechać drogami bocznymi. Zrobiłem to bez map, na wyczucie i prawie się udało. Tzn nadłożyłem trochę drogi ale dojechałem do kirkutu na ulicy Tuwima. Cmentarz zamknięty jest na drut – ktoś zniszczył zamek w furtce. Ale jest zadbany.

Do Janek dojechałem też na wyczucie. Miałem w głowie plan trasy wyświetlony przez google ale dość szybko zgubiłem tą zaplanowaną drogę i pojechałem inaczej. Wydawało mi się, że jest dość ciepło. Do Piaseczna nie odczuwałem chłodu. Jak startowałem, ze znaków drogowych i świateł na skrzyżowaniach kapał roztapiający się w słońcu szron. Jednak po postoju już chłód zacząłem odczuwać. I męczył mnie do Janek. Odcinek od Janek do Warszawy już nie był tak „chłodny” – przydał się ten postój na zakupy.

I tak skończył mi się 2013 rok.

Wierzbica

Są takie miejsca do których dotrzeć jest trudno. Można oglądać z daleka. Można znać wszystkie drogi dojazdowe ale żeby dotrzeć na miejsce trzeba czekać na odpowiedni moment. Na przykład aż spadną liście, lub jeszcze się nie pojawią. Tak miałem kiedyś z cmentarzem żydowskim w Józefowie nad Wisłą. Gdy przyjechałem tam pierwszy raz stanąłem bezradny przed ścianą zieleni. Nie inaczej było tego roku gdy pojechałem pod cmentarz żydowski w Wierzbicy. Nie dość, że pola go otaczające były jeszcze nie wykoszone to jeszcze z daleka nawet było widać, że tam, w tych krzakach nic nie będzie widać. Odłożyłem więc odwiedzenie tego cmentarza na inną, lepszą okazję. W odległości nie przekraczającej kilometra od kirkutu jest w Wierzbicy jeszcze cmentarz epidemiczny. Ten już bez prób wejścia odłożyłem na później, na tą zaplanowaną na czas bezlistny wizytę na cmentarzu żydowskim. I chyba nadszedł ten czas.

Krótkie dni utrudniają planowanie trasy. Pamiętałem, że wyjazd do Osiecka zakończył się powrotem w nocy. Teraz mogło być podobnie. Odległość do przejechania mogła być krótsza o 20 – 30 km. Do tego miało być chłodniej. Start początkowo zaplanowałem na godzinę 5. Tzn. o piątej miałem zejść do piwnicy, do roweru i nasmarować łańcuch i amortyzatory. Dopompować koła. Tak miało być. Zszedłem jednak po godzinie siódmej. Wyjechałem może za dwadzieścia ósma. Nie byłem wyspany. To właściwie jest bez znaczenia. I tak podczas jazdy się wybudzam. Zimne powietrze orzeźwia. Wysiłek zwiększa tempo pracy serca. I chociaż chłód orzeźwił mnie zaraz po wyjściu z bloku to wysiłek okazał się być większy niż sądziłem. Jechałem na zachód, pod wiatr. W Zielonce Nowej pojechałem skrótem i brakowało mi jednak zieleni na przydrożnych wierzbach i innych rosnących tu drzewach.
W pobliżu mostu nad Zwolenką mijałem grupę przybyłych samochodami myśliwych. Poza tym jeszcze było pusto. Mijani wcześniej i trochę później rowerzyści najczęściej jechali do najbliższego sklepu. I to w przeciwną niż ja stronę. Trochę im zazdrościłem tego, że wiatr ich pcha. Tak walcząc z przeciwnym wiatrem zaliczyłem jedno nieprzyjemne zdarzenie. Gdy wjeżdżałem od strony Tynicy do Kłonowca-Koracza spod pierwszego domu z lewej strony dobiegł do mnie ujadając pies. Dołączył do niego zaraz pies z pierwszego domu z prawej. O ile dom z lewej strony był nowy i nie posiadał ogrodzenia to ten z prawej ogrodzenie miał tylko furtka była otwarta. Dwa rude, dość małe psy. Nie raz zdarzało mi się, że goniły mnie dwa lub trzy małe psy. I nie raz nie zwracałem na nie większej uwagi. Teraz musiałem zwrócić ponieważ oba psy złapały mnie za nogi. Jeden za lewą łydkę, drugi za prawą piętę. Już myślałem, że będę jechał z tak uwieszonymi na mnie psiakami ale to moment. Zaraz puściły, ja się zatrzymałem, psy uciekły. Właściciele nie pojawili się w zasięgu wzroku. Poza bólem łydki nie poniosłem żadnych strat. Czyli wszystko w porządku. Po prostu rudy jest wredny i chyba dotyczy to też psów. Gdy ponownie wsiadałem na rower przeklinając właścicieli psiaków jeden z psów beznamiętnie mi się przyglądał z pobocza drogi. Nie drgnął nawet.
W Skaryszewie krótki odpoczynek w towarzystwie zabawek „na miarę naszych możliwości”.
Kolejny postój zrobiłem już blisko Wierzbicy w lesie. Musiałem coś przegryźć a las dawał złudzenie ochrony od wiatru. Złudzenie. Stojąc i rozmawiając przez telefon wychłodziłem się. Postój trwał chyba troszkę za długo. Rozgrzać siebie i przepocone ciuchy ukryte pod wiatrówką udało mi się dopiero w samej Wierzbicy. Odwiedzanie cmentarz rozpocząłem od kirkutu. To dlatego, że do niego było bliżej z drogi asfaltowej. Do cmentarza epidemicznego planowałem dojechać drogą polną. To już miała być właściwie droga powrotna. Ale najpierw kirkut.
Na teren cmentarza przedostałem się po słabo widocznej miedzy od strony drogi do miejscowości Błędów. Podobieństwo do cmentarza w Józefowie nad Wisłą było uderzające. Gęste krzaki i zalegające od lat śmieci – w większości szklane. Różnicą są pozostałości muru kirkutu w Wierzbicy i fragment pomnikowej bramy wykonanej z cegły. Nie ma żadnych tablic informacyjnych, czy choćby tabliczki pamiątkowej. Zapewne dzięki temu, że cmentarz otaczają pola uprawne śmieci jest stosunkowo mało. W Józefowie widziałem ich więcej, a nawet więcej ich było na równie zarośniętym krzakami cmentarzu z I wojny światowej w Gardzienicach pod Piaskami.
Jest to jednak smutny obraz braku pamięci i szacunku dla zmarłych.
Do cmentarza epidemicznego przedostałem się drogą polną. Zapomniałem już, że całkiem niedawno padały deszcze. Udało się jednak bez większych problemów przejechać te kilkaset metrów. Bliżej miałbym od szosy, którą wjeżdżałem do Wierzbicy jednak jazda przez pola zawsze mnie pociągała. Na tych polnych drogach jest przecież zawsze mały ruch lub nie ma go wcale. To relaksuje. Cmentarz epidemiczny interesował mnie z dwóch powodów. Pierwszym było to, że interesują mnie wszystkie nieużywane już cmentarze. Drugim powodem było to, że rozległość cmentarza na mapach podsuwała mi podejrzenie, że mam do czynienia może z dawnym cmentarzem ewangelickim a nie miejscem pochówku ofiar epidemii. Na miejscu jeszcze okazało się, że cmentarz jest ogrodzony kamiennym murem – rzadkość jeśli chodzi o cmentarze epidemiczne.
Inskrypcja na jednym z pomników jasno wskazuje na to, że jest to miejsce pochówku ofiar epidemii cholery z lat 1831 i 1848. Hipoteza o cmentarzu ewangelickim legła w gruzach, tak jak mur cmentarza żydowskiego w Wierzbicy.
Nie wiem czemu ma służyć stos płyt z piaskowca widoczny na zdjęciu. Nie ma na nich żadnych napisów, a na stele nagrobne są za cienkie. Mogłem ruszać w stronę Puław.
Liczyłem na pomoc wiatru podczas drogi powrotnej. Tak było mniej więcej do Czarnej. Później wiatr wyraźnie osłabł i czułem się poszkodowany brakiem jego pomocy. W przeciwną stronę więcej mi dokuczył nić teraz pomagał. Ale i to lepiej niż gdyby zmienił kierunek, co już mi się zdarzało. Słońce zachodziło gdy miałem do domu jeszcze ok. 20 km. Nie udało się więc przejechać w blasku słońca. No ale słońca i tak tego dnie nie widziałem. Zakrywały je chmury.

Osieck

Nie po raz pierwszy zdecydowałem się pojechać do Osiecka szukać tamtejszego cmentarza żydowskiego. Za pierwszym razem poszukiwania nie były zbyt rozległe. Dotarłem tylko do miejsca, które sam określiłem na mapach. Mogłem się pomylić. Wypadało sprawdzić teren w pobliżu tego miejsca. Jak najszerzej, jak najdokładniej. Zapowiadało się więc chodzenie po lesie. Musiałem jednak najpierw tam dojechać. A 9 listopada dzień jest już krótki, bardzo krótki. Nie lubię jeździć w nocy więc wypadało się spieszyć i nie zmarnować nawet kawałka dnia. Prognozy zapowiadały opady deszczu zaczynające się po południu. W nocy już miały być ciągłe. Wcześniej przelotne. Wystartowałem więc przed świtem. Ale nie na tyle wcześnie by jeszcze w całkowitych ciemnościach mijać Gołąb.

Światła pogasiłem między Dęblinem a Stężycą. Wciąż nie daje mi spokoju cmentarz zaznaczony na mapach WIG w lesie za Stężycą. Wiem, że tam nic nie ma. Już szukałem. Ale jest tam wzniesienie i to może być cmentarz z I wojny światowej. Tylko zniknął z powierzchni ziemi. Nic mi nie wiadomo o tym by przenoszono stąd ciała w inne miejsce. Nie ma też o nim żadnej wzmianki w literaturze, a przynajmniej ja nic takiego nie znalazłem.
Z trasy nadwiślańskiej zjechałem w Maciejowicach – osadzie najeżonej kosami. Pojechałem w stronę Łaskarzewa. Kusiło mnie by zajechać na któryś z cmentarzy wojennych znajdujących się w pobliżu drogi. Ostatecznie jednak tylko rzuciłem z szosy okiem na cmentarz między Polikiem i Pogorzelcem. Leżały tam świeże wieńce. W samym Łaskarzewie tym razem ominąłem cmentarz żydowski – zobaczył bym pewnie tylko dalsze zniszczenia i nowe śmieci. Jechałem tędy wiosną lub latem i już to widziałem. Wtedy jednak jechałem do Garwolina, teraz chciałem go ominąć i dlatego zakręciłem w stronę Izdebna i Rębkowa. Na drodze jest tu mały przerywnik w ciągłości asfaltu.
Mogłem sobie darować przejazd przez wiadukt kolejowy i przejście pod peronem stacji kolejowej Garwolin ale… Jak to sobie darować skoro warto sprawdzić czy nadal w podziemiach jest tam drewniany podest i stoi woda? Do tego tym przejściem poprowadzony jest szlak rowerowy. Musiałem więc tędy się przedostać, a nie iść na łatwiznę i wybrać krótszą i wygodniejszą drogę.
Dalsza droga to przejazd przez lasy i kilka wsi. Głównie lasy. Ruch mały. Bardzo przyjemnie. Trochę szkoda, że zawsze tu pojawiam się jesienią. W lecie może być jeszcze ładniej. Do Osiecka miałem tylko kilkanaście kilometrów. No i do samego Osiecka nie miałem zamiaru wjeżdżać. Cmentarz znajduje się przed skrzyżowaniem z drogą, którą miałem wracać. Po dojechaniu wszedłem w las i rozpocząłem penetrowanie terenu z poszukiwaniu jakichkolwiek śladów po nagrobkach. W ręku cały czas telefon z włączonym Endomondo – liczyłem na to, że jednak coś znajdę i dzięki zapisowi drogi dokładnie naniosę to miejsce na mapy. Znaleźć nic nie znalazłem. Są tam jakieś ośrodki wypoczynkowe i ruiny jakiegoś domku letniskowego. Poza tym młody las, a na ziemi są widoczne wyraźne ślady dawnej orki po której las zasadzono.
Pozostało mi tylko podziwiać przyrodę. Miałem tyle szczęścia, że jeszcze świeciło słońce.
Po tym poszukiwaniu na cel wziąłem Sobienie-Jeziory. Nie miałem w planie odwiedzać tamtejszego cmentarza żydowskiego. Przyzwyczaiłem się już do myśli, że złożone na stosy nagrobki będą tam sobie spoczywać na wieki tak jak je ułożono. Przez Sobienie chciałem przejechać do Wilgi omijając betonowy fragment szosy do Puław. Trochę się tu zaplątałem. Ale dzięki temu znów poznałem trochę teren. Może w przyszłości mi się to do czegoś przyda. Nawet trochę mnie rozbawiło to, że o mało się nie zapętliłem jadąc przez Podole Nowe i Stare. Ostatecznie dojechałem do Wilgi i stąd już miałem prostą drogę do Puław. Tylko czasu było mało. Już po 13 było ciemno jakby miała zacząć się noc. Trochę po 14 dojechałem do Maciejowic. Po długim czekaniu w kolejce w sklepie nabyłem bułkę z kapustą. Ludzie robili zakupy na kilka dni w których sklepy będą pozamykane. Gdy wyszedłem wreszcie ze sklepu już czułem jak kropi deszcz. Ale tylko kropił. W okolicach Kobylnicy i Wróbli padał intensywniej. Trochę zmokłem i zaraz zacząłem schnąć ponieważ za Długowolą już była nawet sucha jezdnia. Ale z powodu ciemności już od Maciejowic jechałem na światłach. I nie mogłem zrozumieć dlaczego ciągniki rolnicze jeżdżą bez świateł lub mają je zasłonięte przez przyczepy bez oświetlenia. Nie zwróciłbym na to uwagi ale wyprzedzając nie wiedziałem czy przypadkiem któryś ciągnik nie będzie chciał zakręcić w lewo. Do Puław dojechałem już w nocy. To okropne, że już po 16 jest aż tak ciemno. Pozostaje czekać na wiosnę.

Początek listopada

Początek listopada to z zasady wiele utrudnień na drogach. Szczególnie na drogach biegnących przy cmentarzach. Każdy chce tego dnia odwiedzić rodzinne groby i zaparkować samochód jak najbliżej furty cmentarnej. Dla mnie to oznaczało, że chcąc pojeździć muszę wybrać trasę przy której cmentarzy nie będzie. Zaplanowałem więc przejazd do Iłży. Dodam, że 1 listopada nie chodzę na cmentarze. Wolę te dni gdy większość ludzi o nich nie myśli. Wydawało mi się, że przejazd do Iłży nie powinien sprawić mi większych problemów. Ale chcąc wracać inną drogą niż ta którą do Iłży dojadę już miałem problem – mogłem jednak mijać jakiś cmentarz. Nie miało to ostatecznie większego znaczenia. Trasę zmieniłem jeszcze przed Zwoleniem, który miał być ominięty. Pojechałem w jego stronę drogą gruntową, której stan wskazywał na częste ujeżdżanie także przez samochody osobowe. Ominąłem samo centrum kierując się na Czarnolas. Oczywiście nie wiedziałem jak tak dojechać omijając drogę krajową ale szukałem na wyczucie. Mijałem też cmentarz. Cmentarz żydowski, który zanim przybrał obecny wygląd został zamieniony na park miejski.

Droga wiodła przez tereny których nigdy wcześniej nie odwiedziłem. Już nawet myślałem, że nic nie pofotografuję – już tak jesiennie smutno, że wszystko wydaje się szare i nieciekawe. Ale w Paciorkowej Woli mijałem kapliczkę z XVII wieku. Jest odnowiona z wykorzystaniem funduszy unijnych. Gdyby tylko nie było tam tablicy pamiątkowej po papieżu to byłoby to całkiem ciekawe. Nie przepadam za takim mieszaniem czasów. Tablica pamiątkowa wg mnie jest tu nie na miejscu.
W Czarnolesie jak zwykle nic nie fotografowałem. Dworek nie jest Kochanowskiego, w parku nie ma „tej” lipy. Zresztą muzeum i park tego dnia były zamknięte. Przemknąłem przez Gniewoszów i zatrzymałem się na moment w Borku nad Wisłą. Są tu sady. Liczyłem na czerwień jabłek i słońce. Przeliczyłem się. Akurat w tym miejscu jabłko pozostawiono tylko jedno.
Czerwień znalazłem tuż obok, przy drodze prowadzącej do tego sadu.
Kolejny plan jaki chciałem zrealizować zakładał przejazd przez Bobrowniki i Sarny do Baranowa. Ale jeszcze przed Bobrownikami przypomniałem sobie o ubiegłorocznych problemach z przejazdem przy cmentarzu między Białkami i Żabianką. W Bobrownikach zatrzymałem się po raz pierwszy przy domu z wieloma domkami dla ptaków. Chyba dla ptaków. Tak mi się zdaje. Może to tylko ozdoba?
Odbiłem w stronę Niebrzegowa i Puław. To już były ostatnie kilometry. Za Niebrzegowem chwilę pochodziłem po lesie nad brzegiem Wieprza.
Zamiast trzymać się asfaltu, przed przejazdem kolejowym zakręciłem w drogę leśną i nią dotarłem w okolice Zakładów Azotowych.
To był chyba najprzyjemniejszy fragment tego przejazdu, a zarazem jego końcówka.