Do Niska na kawę

Tak mnie coś naszło by jeszcze póki ciepło odwiedzać znajomych. To najczęściej się nie udaje ponieważ nie umawiam się na konkretne godziny i żeby ludzi nie wiązać nawet nie informuję, że przyjadę. Nie ma takiej możliwości, żebym dojechał gdzieś zgodnie z planem bo nie lubię planów. Szczególnie tych z określonymi godzinami i minutami. To ja decyduję podczas jazdy w jakim będę jechał tempie i ile czasu poświęcę na postoje. Nie przewidzę nieprzewidywalnego, a niespodzianki na drogach to przecież norma. Teraz zakładając, że dojadę do Niska nie byłem wcale pewien czy rzeczywiście to zrobię. Dużo zależało od czasu przejazdu. Prognozy przewidywały przeciwny wiatr. Celem podstawowym był Olbięcin gdzie chciałem zobaczyć cmentarz wojenny. Dopiero tam miałem podjęć decyzje co do dalszej trasy. Plan minimalny przewidywał powrót do Puław prosto z Olbięcina. Wcale tak nie chciałem ale ponieważ nie znałem swoich możliwości (dawno nie robiłem długich tras) musiałem brać pod uwagę brak sił.

Wyruszyłem przed świtem (o co teraz nie trudno). W Puławach mgły nie było. Dopiero w Bochotnicy od strony Kazimierza Dolnego wjechałem w tą watę unoszącą się nad Wisłą. Na taką okoliczność zamontowałem prowizorycznie do bagażnika jeszcze jedno tylne światło. Zależało mi na tym, by być widocznym. Kazimierz tuż przed świtem nie wyglądał szczególnie uroczo. Pusto na rynku. Ale to miasto turystów, a już po sezonie i przed świtem jeszcze się śpi.
Ja nie spałem. Chciałem jak najwięcej dnia spędzić w drodze. Przy przejeździe do Niska i tak było pewne, że zahaczę o kolejną noc. Za krótkie te dni.
Dojazd do Opola Lubelskiego i Wrzelowca nie sprawił żadnych problemów. Choć słońce już wstało z trudem przebijało się przez mgły unoszące się na kilku-kilkunastu metrach nad ziemią. W Kluczkowicach pojechałem w stronę Księżomierza. Wydawało mi się, że znam tą drogę już dobrze. Wcale jej jednak nie znałem. Musiałem jechać nią po raz pierwszy. Przecież znałbym pomnik postawiony partyzantom przy drodze. Widziałbym go kiedyś. A jednak go nie znałem i nigdy wcześniej go nie widziałem. Pomnik posiadał tablicę po której pozostały tylko śruby. Musiała zakrywać oryginalny napis. Co na niej było nie wiem. Ale musiała być „niesłuszna” i zakrywała to co „słuszne” jest teraz. Z wielu pomników poznikały tablice ale pod nimi nic nie było i teraz nie wiadomo co pomniki upamiętniają poza zmianą myślenia.
Trasa miała prowadzić przez Stare Boiska i Ugory. Tu się trochę zaplątałem. Przejechałem przez Ugory zamiast tylko się o nie otrzeć. Po kilometrze jazdy polnymi i leśnymi drogami musiałem zawrócić. Po powrocie na właściwą drogę miałem ponad kilometr drogi z resztkami nawierzcni betonowej przysypanymi żwirem. W lesie trochę tłucznia w glinie – mokry i śliski. Ale jeszcze jadąc przez pola nie wiedziałem, czy dojadę tam gdzie chciałem. Zdjęcie z drogi w stronę przejechanych już Ugorów.
Po dojechaniu do Grabówki już dalszą drogę rozpoznawałem. W Księżomierzu minąłem intrygujący mnie kiedyś kopiec (mówią że mogiła wojenna ale raczej jest to jeden z kopców Piłsudskiego gęsto powstających w okresie tworzenia jego kultu). Wkrótce był Liśnik Duży z dobrą nawierzchnią na drodze krajowej. Parę kilometrów na tej ruchliwej trasie nie zajęło mi wiele czasu ponieważ jechałem bokiem do wiatru. Znalezienie cmentarza też nie było problemem choć to moje drugie podejście. Epegeiro na forum eksploratorzy.com.pl wcześniej informował, że cmentarz jest przy końcu drogi na terenie Ośrodka Szkolno-Wychowawczego. Za pierwszym razem szukałem na początku i w to miejsce nie dotarłem.
W planach miałem tu być około godziny 10. Było po 11. Kilometrów na liczniku też miałem więcej niż przewidywał plan. Gdzieś się wcześniej zaplątałem, a wiatr wcale mi nie ułatwiał jazdy. Do Stalowej Woli było jeszcze ok. 40 km. Do Niska dalej. Optymistycznie patrząc powinienem tam dojechać w 2 godziny. Ale to teoria. Będą przecież postoje i może też jakieś przeszkody. Na początek dojechać miałem do Zaklikowa. To mi się udało całkiem dobrze. Odwiedziłem cmentarz żydowski
i rzuciłem okiem na kościół cmentarny.
A potem… Potem było kilka wahadeł na drodze. Między Zaklikowem i Stalową Wolą jest ich kilka. Wiedziałem, że nie chcę tędy wracać. Wiedziałem też, że nie będę chciał jechać przez Stalową Wolę. Ale zanim do niej dojechałem zatrzymałem się jeszcze przy rekonstrukcji przejścia granicznego z czasów zaborów. Między Lipą i Dąbrową Rzeczycką przebiegała granica. Wjeżdżałem do Galicji.
W tle widać pomnik z wizerunkami T. Kościuszki i J. Piłsudskiego.
Miałem zamiar przejechać przez San mostem na trasie krajowej biegnącej do Rzeszowa. W tym celu w Brandwicy musiałem odbić na wschód. Trochę się tam zaplątałem i nieomal nie wjechałem jednak do Stalowej. Ale jak już poznałem drogę byłem pewien, że nią właśnie będę też wracał. Jest to o wiele przyjemniejsze niż przebiajnie się ścieżkami rowerowymi przez miasto. W Nisku kumpla zastałem w domu. Wypiliśmy po kawie. Pogadaliśmy. I mogłem wracać. Na liczniku miałem już ponad 150 km, a plan przewidywał maksymalnie 140. No i gdy ruszałem w drogę powrotną było już po szesnastej. Niewiele dnia mi pozostało na jazdę. Nie było szans bym dojechał za dnia do Annopola. Trochę dziwiłem się ruchowi panującemu na drogach. Zwykle gdy jechałem tędy po zmroku ruch był mały. Ale to przez to, że teraz jechałem znacznie wcześniej. Po 21 już wyraźnie ruch samochodów zmalał i do samych Puław miałem na drodze spokój. Dojechałem ok. 23. To później niż planowałem. I to jeszcze jeden dowód na to, że szczegółowe planowanie jest do bani. Wystarczy ogólny zarys i kilka wariantów trasy (pierwotnie wracać miałem przez Kraśnik – Chodel – Poniatową – Wąwolnicę).