Wiatr we włosach? Pluskwiaki i pajęczaki na twarzy

Sobota 17 września przywitała mnie chłodno. Poczekałem więc aż się trochę ociepli. A wyjeżdżając o 11 już nie mogłem pozwolić sobie na odległe cele. Wybór więc padł na Kozienice gdzie nie widziałem jeszcze cmentarza ewangelickiego i kwatery Legionistów na cmentarzu rzymsko-katolickim.

Przejazd od Góry Puławskiej do Kozienic to sama przyjemność. Ruch niewielki, dużo lasów. Dopiero pod samymi Kozienicami to wszystko się psuje. Ale tu już na początku zabudowy kozienickiej miałem szukać cmentarza. Doprowadzić mnie do niego miała wąska ścieżka biegnąca pomiędzy budynkami. Nie wiem czy informacja o tym, że ścieżka biegnie przy posesji nr 171 była dostępna w sieci już wcześniej. Ja zauważyłem ją dopiero rano w sobotę. Ścieżka rzeczywiście jest wąska. Ledwo starczy miejsca na rower. A cmentarz nie jest zbyt duży. Cały ogrodzony. Ale ogrodzenie już się sypie. Nagrobków niewiele. Może jeszcze jakieś skrywają się pod murawą? Miejsce wygląda na zadbane i ktoś się nim opiekuje. To zawsze jakaś odmiana po tym co widuję w pobliżu Puław. Może z wyjątkiem Końskowoli, gdzie cmentarz ewangelicki jest (przynajmniej częściowo) zadbany. Leokadiów, Sosnów – to przykłady wręcz odwrotne. A i w pobliżu Zwolenia pewnie jest nie lepiej ale tego jeszcze nie sprawdzałem. Za Kozienicami jeszcze jest cmentarz ewangelicki w Chinowie. Gorzej wygląda w tej samej miejscowości sprawa cmentarza wojennego (z I wojny światowej) – przepadł gdzieś w lesie, a wg map jest dość duży. To może tyle o tych okolicach. Cmentarz ewangelicki w Kozienicach jest skromną i zadbaną nekropolią.

Poszukiwanie kwatery Legionistów musiałem rozpocząć od znalezienia cmentarza na którym się ona znajduje. Pamiętałem tylko, że będzie to mniej więcej na północ od kozienickego kirkutu. Tak więc wystartowałem spod kirkutu i starałem się jechać po zachodniej stronie miasta. Cmentarz był niedaleko ale ja dojechałem do niego okrężną drogą. Co więcej – odkryłem, że już nie raz przejeżdżałem w pobliżu tylko nie zwróciłem uwagi na to, że jest tam cmentarz. Będąc za bramą dostrzegłem znak miejsca pamięci narodowej po lewej stronie. Tam też się udałem i zamiast poszukiwanej kwatery zobaczyłem groby „utrwalaczy” poległych w 1947 roku. Wydawało mi się, że wiem o co chodzi. Ale tylko mi się wydawało, bo od razu przyszedł mi do głowy Jaskulski „Zagończyk”. Jednak on już wtedy był uwięziony w Kielcach. Co więc się wydarzyło w 1947 roku w Kozienicach lub w ich pobliżu? Dalej są groby z II wojny światowej i poszukiwana kwatera Legionistów.

Dałem się oszukać. Patrząc z oddalenia myślałem, że ogrodzenie z bramą to wszystko. Tymczasem mogiły Legionistów znajdują się także przed bramą. Wielu bezimiennych. Ale to i tak dziwne, że nie przeniesiono tych pochówków do mauzoleum w Laskach.

Teraz mogłem udać się w drogę powrotną. Wciąż oszczędzałem siły z myślą o dniu następnym. Prognozy mówiły o poranku o 5 stopni Celsjusza cieplejszym od sobotniego. Dlatego wyjazdu odpuścić nie mogłem. Przecież zaraz będzie jeszcze zimniej i dzień będzie jeszcze krótszy. Wracałem przez Dęblin i Bobrowniki. Dawno tam nie byłem (ostatnio w czwartek ;) ). Jednak przejazd tą drogą jest o niebo przyjemniejszy niż trasą nadwiślańską. Jest tylko dalej. Na moście w Dęblinie zrobiłem sobie krótki odpoczynek – przeszedłem po nim prowadząc rower. Korzystając z okazji otrzepałem się z mszyc, a później zebrałem ogromne ilości „babiego lata”. A dalej było coraz szybciej. Trudno jest mi utrzymać tempo wypoczynkowe gdy warunki sprzyjają szybkiej jeździe. Ale nie przegiąłem. Następnego dnia mogłem ruszać nie czując w nogach 100 km z poprzedniego dnia.

Start nastąpił o 7 rano. Prognozy pokazywały silny, przeciwny wiatr ale bez wariacji. Liczyłem więc, że pomoże mi on podczas powrotu. Powolna jazda pod wiatr pozwoliła mi na lekkie rozproszenie. Głównie myśli moje kręciły się wokół czytanych właśnie „Wspomnień żydowskiego działacza rzemieślniczego” Barucha Elimelecha Raka. Żałuję bardzo, że tak późno książka ta wpadła mi w ręce. Jednak wydana została dopiero w 2010 roku. Wcześniej ukazała się tylko raz – w 1958 roku w Brazylii i do tego w języku jidysz. Zachowano w niej stary wstęp z roku 1958 oraz dodano nowy. Uzupełniono też książkę o aparat naukowy. Całość jest fantastycznym obrazem życia społecznego rzemieślników żydowskich w okresie międzywojennym. Kontekst „Wspomnień…” też ma niebagatelne znaczenie. Pojawiają się tu wydarzenia polityczne i gospodarcze opisanego okresu i czasami spojrzenie na społeczność chrześcijańską (może jedno tylko takie spojrzenie jest we „Wspomnieniach…” ale to też jest już COŚ).

„Wspomnienia…” przybliżają mi zjawisko wewnętrznych podziałów wewnątrz społeczności żydowskiej. Przy tworzeniu organizacji rzemieślniczej one musiały się pojawić. Skoro rzemieślnicy reprezentowali wszystkie grupy polityczne to ta polityka musiała i tu przemówić. Bund nie chciał zasiadać przy jednym stole z burżujami. Syjonizm nie był ideologią powszechną. Z ruchu rzemieślniczego narodziła się partia folkistowska. Wszystko zaczyna się jeszcze przed I wojną światową, gdy zaborca rosyjski chce policzyć rzemieślników w Kongresówce. A liczyć ma zamiar tylko zrzeszonych w cechach. Żydzi nie mieli prawa się zrzeszać ani należeć do cechów. Stanowili zaś prawdopodobnie ponad połowę wszystkich rzemieślników na tych ziemiach. Ale nie będę tu opisywał książki. Kto się interesuje tymi zagadnieniami na pewno i tak sięgnie do oryginału. Po raz kolejny reforma Grabskiego jest zestawiona z aliją Grabskiego – zagadnieniem znacznie mniej znanym, a istotnym dla życia gospodarczego Polski jak i budowy państwa żydowskiego. Istotny też jest fakt o którym najpierw przeczytałem w przedmowie Marka Turkowa, a potem to samo przeczytałem w treści „Wspomnień…” – antysemici rzadko lub wcale nie atakowali rzemieślników żydowskich. Ostrze ich krytyki wymierzone było w grupę „nieproduktywną” a do niej rzemieślników zaliczyć się nie dawało. A to prawie połowa społeczności żydowskiej II RP. Wciąż chodzi jeszcze za mną brak zrozumienia dla ideologii antysemickiej. Może kolejne lektury mi coś w tym względzie rozjaśnią. A na razie jechałem do Bełżyc.

Jechałem do Bełżyc i zdałem sobie sprawę z tego, że do nich wcale nie mam 32 km jak zawsze myślałem. Pomyłka przekracza trochę tylko 10 km. To ok. pół godziny spokojnej jazdy. Licząc dalej odkryłem, że do Bychawy mam około 70 km. Do czego to podobne żebym zobaczyć nieznane mi jeszcze cmentarze musiał jeździć aż tak daleko? To przecież strata czasu. I pewnie żałowałbym bardzo gdyby nie to, że lubię jeździć. Tylko teraz gdy dzień jest już tak krótki trochę szkoda czasu. Może jednak powinienem choć w najbliższych „dniach jezdnych” skorzystać z pociągów? Z samego Lublina już miałbym znacznie bliżej do Bychawy. A z Minkowic jeszcze bliżej do Piask. Warto może. No i cmentarze w samym Lublinie. Je też warto odwiedzić. Już miałem to zrobić poprzedniej zimy. Ale uwiązłem w kolorowych kamienicach Starego Miasta i na Krakowskim Przedmieściu. Zimą bardziej brakuje mi kolorów niż cmentarzy i nic na to nie poradzę.

Jakie to myśli przychodzą do głowy gdy rower powoli toczy się pod wiatr… Jadąc szybko bardziej się odczuwa niż myśli. Ale za Strzyżewicami musiałem zjechać z głównej drogi. Stanikus z forum eksploratorów wspominał kiedyś o cmentarzu wojennym w Dębszczyźnie. Podobno parę lat temu został odnowiony przez austriacki Czarny Krzyż i władze lokalne, a potem popadł w zapomnienie. Na mapach geoportalu łatwo go można odnaleźć. Mapy pokazują też, że można do niego dojechać drogą gruntową koło jakiejś posesji. Droga wg map kończy się na lesie porastającym cmentarz. Sama Dębszczyzna mocno mnie zaskoczyła. Po wyjechaniu z lasu znalazłem się w sielskiej krainie. Wąska droga i domy (głównie drewniane) z małymi podwórkami na których wypoczywali mieszkańcy. Było koło południa. Wczesna sjesta? Miło się tędy przejeżdżało. Wkrótce też odnalazłem cmentarz. Ale tylko z daleka. Droga kończy się przy zabudowaniach. Tu nasadzono na drodze iglaki, a za nimi widać, że zamiast drogi jest pole uprawne. Z drogi pozostała tylko miedza do której nie ma jak podejść. Wycofałem się i próbowałem odnaleźć jakąś inną drogę – bez skutku. Zacząłem nawet wątpić czy w dobrym miejscu szukam. Zapytałem więc młodego człowieka o cmentarz wojenny. Znał tylko cmentarz przy kościele i wskazywał kierunek Kiełczewic. O cmentarzu w tym miejscu nie słyszał. W domu sprawdziłem jeszcze raz mapy. To było dobre miejsce. Ktoś tylko odciął dostęp do cmentarza. Trochę szkoda, że nie spotkałem nikogo z mieszkających przy tej odciętej drodze. Może dowiedziałbym się o co w tym wszystkim chodzi. Poniżej widok lasu porastającego cmentarz do którego nie ma jak dotrzeć i o którym chyba się na miejscu nie pamięta.

Do Bychawy pojechałem przez Łęczycę. Tak było najbliżej ale czy najszybciej? Droga gruntowa posypana grubym żwirem. Moje koła nie przepadają za taką nawierzchnią. Mimo tego przejechałem. Po powrocie na asfalt znów musiałem zmagać się z wiatrem ale już nie daleko. Z Bychawy do Piotrkowa jest około 9 km. A tam miałem do odwiedzenia kilka cmentarzy. Jeden już wypatrzyłem w poniedziałek – jest przy samej drodze Lublin-Przemyśl. Będę musiał kiedyś sprawdzić czy pobocza przy tej drodze ciągną się od samego Lublina. Na pewno nie ma ich w Wysokim i dalej w stronę Tarnogrodu. Zanim jednak zjechałem w dolinę do Piotrkowa zobaczyłem przeciwległe wzniesienie z cmentarzem do którego jeszcze nie wiedziałem jak dotrzeć. Zacząłem od cmentarza przy drodze głównej. Sprawia wrażenie zapuszczonego i opuszczonego. W ogrodzeniu brakuje furtki. Brak śladów mogił poza jednym kopcem na końcu cmentarza. Na szczycie znajduje się tylko jeden malutki krzyż. Brak jakiejkolwiek tablicy informacyjnej.

Przyszła kolej na cmentarz na wzgórzu. Po tym co zobaczyłem na poprzednim spodziewałem się, że wybieram się jedynie do punktu na mapie. Okazało się zresztą, że nie ma czegoś takiego jak droga dojazdowa. Do wyboru miałem dwie zarośnięte miedze. Na jednej wysokie trawy były uschnięte więc odpadła – miałem nieodpowiednie obuwie na suchą trawę. Rower trzeba było cały czas prowadzić i wcale nie byłem pewien czy wracając nie zostanę przez kogoś nawyzywany. Nie pytałem o zgodę tylko wszedłem. Pewnie zbyt pesymistycznie na to patrzę – zakładam że nie ma co zobaczyć, że ktoś stwierdzi, że wszedłem w szkodę… ale szedłem. Nie odpuszczę tak łatwo jak w Dębszczyźnie.

Na miejscu czekało na mnie miłe rozczarowanie. Cmentarz kilka lat temu musiał być odnawiany. Otacza go głęboki rów i wysoki wał. Za nimi znajduje się 5 wysokich kopców. Miejscami dają się dostrzec też zarysy mniejszych mogił. 3 podłużne kopce przecinają cmentarz na pół. Dwa jeszcze większe znajdują się na końcu cmentarza. Na tych ostatnich znajdują się drewniane krzyże i stare, wypalone znicze. Mniej więcej w środku cmentarza stoi krzyż stalowy podobny do krzyży z Białej Góry pod Bychawą. I zardzewiała tablica, chyba kiedyś o czymś informowała.

Wracając nie zauważyłem by moje wejście wzbudziło czyjeś zainteresowanie. Z jednym wyjątkiem – zauważyła je pewna starsza kobieta ale nie miała wobec mnie chyba żadnych zamiarów. Za to ja miałem ochotę dowiedzieć się czegokolwiek na temat cmentarza od miejscowych. Zapytałem więc czy może wie kiedy cmentarz był odnawiany. Odpowiedzi na to pytanie nie dostałem ale upewniłem się, że odnawiany był. Także, że dzieci ze szkoły chodzą tam zapalać znicze i że chodzą tą drugą miedzą. I że kiedyś miedze były inne, bo ludzie wypasali na nich krowy. To było jak olśnienie. Faktycznie w dzieciństwie nie widywałem miedz zarośniętych tak wysokimi trawami. Krowy kształtowały krajobraz… Dowiedziałem się także, że cmentarze są jeszcze: przy głównej drodze (byłem tam już wcześniej) i na końcu wsi, „przy dworze” (dopiero zamierzałem tam dotrzeć). Do tego drugiego cmentarza pojechałem drogą równoległą do głównej. Po drodze mijałem kościół, który intrygował mnie nie tyle elewacją co dzwonami. Z daleka widać na jego nowoczesnym szczycie 3 dzwony. Jednak nie dzwonią. Dopiero teraz zobaczyłem, że są jedynie dekoracją – płaskie kawałki blachy w kształcie dzwonu.

Cmentarza „przy dworze” nie odnalazłem. Nie miałem z sobą dokładnej mapy z zaznaczoną lokalizacją. Pamiętałem tylko, że jest za zabudowaniami. Ale nie pamiętałem za którymi. A ludzi na drodze i na podwórkach nie było. Chyba było za gorąco. W domu sprawdziłem jak to wygląda na mapach. Cmentarz znajduje się na terenie prywatnym. To działka wewnątrz działki większej – jak matrioszka. Trzeba więc przejść przez teren prywatny ale czy gospodarze na to pozwolą? Bez pytania się nie dowiem. Muszę tylko pamiętać, że to trzeci z kolei dom przy drodze po lewej stronie. Drogą tą pojechałem prosto do Piotrkówka. Zanim dotarłem na drogę utwardzoną zobaczyłem trzech jeźdźców na koniach jadących w poprzek mojej trasy. Znów czułem się jak na innej planecie. A przecież niedaleko przebiegała ruchliwa droga, której odgłosy było słychać i tutaj. Zmierzałem do lasu.

Przeglądając mapy z terenami w okolicach Piotrkowa zauważyłem cmentarz w lesie w pobliżu Piotrkówka. Nie znalazłem go wtedy w książce Dąbrowskiego o cmentarzach Wielkiej Wojny (po powrocie znalazłem :) ). Pojechałem więc do lasu by zobaczyć na własne oczy co to za cmentarz. Do tego lasu lepiej nie zapuszczać się na rowerze po deszczu – podłoże zmienia się w nim w lepkie lessowe błoto. To już przerabiałem w Dzierzkowicach-Podwodach. Teraz jednak miało konsystencję skały i jechało się po nim całkiem wygodnie. Cmentarz nie znajduje się bezpośrednio przy drodze ale z daleka widać, że jest to cmentarz wojenny. I to cmentarz niedawno odnowiony. Ale chyba nie razem z cmentarzem w Piotrkowie – tu są duże drewniane krzyże, nie ma stalowego z kształtowników. Na kopcach obok nowych krzyży leżą resztki krzyży starych. I tak chyba powinno to wyglądać. Stare krzyże z czasem same się rozsypią w pył.

Na dwóch końcach cmentarza znajdują się pojedyncze podłużne kopce. Na jednym z nich jest krzyż łaciński, na drugim prawosławny. Pomiędzy kopcami są słabo widoczne mniejsze mogiły. I stare wypalone znicze. W rowie odnalazłem jakiś żeliwny element ale nie mam pojęcia co to mogło być. Może tylko fragment jakiejś maszyny? Choć wyobraźnia podpowiadała mi, że to jedno z ramion krzyża.

Ale nic o cmentarzu nie wiedziałem. Była tu tabliczka informująca o pochowaniu żołnierzy poległych w I wojnie światowej ale nie wiedziałem, że o nim już gdzieś napisano. Potrzebowałem człowieka. Człowieka, który by coś wiedział o tym miejscu. I znalazłem kogoś. Starszy, samotny człowiek w lesie. A ja jak wariat podjechałem i zacząłem go przepytywać. Nie uciekł :) . Dopiero później zdałem sobie sprawę, że najpierw się przestraszył, a przez całą rozmowę coś za sobą ukrywał. Nie to dla mnie było ważne. Chciałem wiedzieć kiedy cmentarz odnowiono. Podobno około trzech lat temu. Odnowienia miano dokonać za sprawą jednego z pochowanych tu żołnierzy. Rodzina odnalazła cmentarz na którym pochowano kogoś z jej przodków. Nie wiem skąd byli i czy to prawda ale na pewno tak powstała kolejna opowieść, która utrwali na jakiś czas pamięć o tym miejscu.

Było trochę po piętnastej. W planach miałem jeszcze kilka cmentarzy. Wszystkie miały znajdować się przy drogach utwardzonych. Ale zrezygnowałem. Poprzednio, w poniedziałek ruszyłem w drogę powrotną z Piask o szesnastej. Wróciłem do Puław na tyle późno, że jeszcze przed pracą przespałem się przez 4 godziny. W pracy do tego potwornie bolała mnie głowa – być może od nadmiaru słońca poprzedniego dnia. Nie chciałem tego powtórzyć. Więc z lasu pojechałem polną drogę do Piotrkowa mijając Piotrkówek. Zanim dojechałem w okolice „przy dworze” jeszcze rzuciłem okiem na las w którym ktoś odnalazł grób kogoś bliskiego.

A potem… Potem wiatr tak jak chciałem pozwolił mi gnać na zachód. Nawet zdecydowałem się na nadłożenie drogi by ominąć drogi z kiepską nawierzchnią. W Nałęczowie szosa była zakorkowana. Uzdrowisko ale raczej nie na nerwy kierowców. Mignął mi stary znajomy rowerzysta z Opola Lubelskiego. Jeszcze się chyba nie wybierał w drogę powrotną, a słońce już było czerwoną kulą nisko zwisającą nad horyzontem. I mimo wszystko znów się nie wyspałem :D Chyba jednak poprzestanę na podróżach sobotnich z niedzielą na odpoczynek. Nie będę musiał się aż tak spieszyć.

Które to już pożegnanie lata?

Dwa dni jazdy. Ale z przerwą na sen i były to niedziela i poniedziałek. Sobota odpadła. Dopadła mnie niechęć do robienia czegokolwiek, a to przypadłość jesienno-zimowa. Za to niedziela i poniedziałek zapowiadały się słonecznie i upalnie. Gdybym wiedział, że wtorek też ma być taki … to opisałbym pobyt na Roztoczu. Jednak Roztocze i tereny na południe od niego muszę pozostawić na przyszły rok. Czekały tyle lat poczekają jeszcze te parę miesięcy. A ja poćwiczę cierpliwość. A w niedzielę wymyśliłem sobie, że podjadę do Orońska. Pałacyk w Orońsku kusił mnie od dawna. Mijałem go wielokrotnie nawet nie wiedząc jak do niego dojechać. Może mi tylko nie zależało tak bardzo na tym? Przecież nawet nie wiedziałem, że mieści się w nim Centrum Rzeźby Polskiej. A do Centrum dojazd jest oznakowany. Tak więc miałem ten jeden cel na oku i jeszcze zastanawiałem się nad przejazdem przez Radom. Nie lubię jeździć na rowerze przez to miasto. To pewnie po jazdach na kursie na prawo jazdy. Pamiętam duży ruch pojazdów i koleiny. Ale kusi mnie by odwiedzić cmentarz żydowski w Radomiu. Nawet jeśli nie będzie możliwości wejścia na jego teren to chociaż rzucić okiem przez płot. Ale to były tylko plany. Znów plany i ich realizacja okazały się dwiema różnymi rzeczami.

Na początek zamiast jechać prosto w stronę Zwolenia zajechałem do Leokadiowa. Znajduje się tam zabytkowy cmentarz ewangelicki. To, że jest zabytkowy to pierwsza różnica w stosunku do cmentarza w Sosnowie. Druga różnica dotyczy rozmiarów nekropolii. W Leokadiowie jest ona wielokrotnie większa. Trzecia różnica dotyczy liczby zachowanych nagrobków. W Sosnowie jest ich więcej. Być może w Sosnowie zachowały się lepiej dlatego, że cmentarz znajdował się przez lata na terenie spółdzielni rolniczej. To utrudniało dostęp. Także ludziom zainteresowanym pozyskaniem darmowego kamienia. W Leokadiowie cmentarz jest zniszczony. Nawet odnaleziona na Geoportalu droga prowadząca do nekropolii już nie istnieje. Ale to zobaczyłem dopiero z terenu cmentarza. Zajechałem bowiem od strony Smogorzowa i wjechałem w pierwszą drogę gruntową prowadzącą do lasu kryjącego groby. To nie była ta sama droga, którą chciałem tam dojechać. Ale innej już nie ma. Na teren cmentarza wszedłem ścieżką. A może tylko mi się wydawało, że to ścieżka? Dość szybko ją zgubiłem, a pod nogami miałem barwinek – tak często spotykany na opuszczonych cmentarzach. By odnaleźć na powierzchni ziemi ślady przeznaczenia tego miejsca musiałem wybrać miejsca bardziej zakrzaczone.

Nie po raz pierwszy miejsce opuszczone okazało się jednocześnie miejscem zniszczonym. Wpisanie go w rejestr zabytków niczego nie zmienia. Opieka prawna nie jest sprawowaniem opieki tylko zagrożeniem sankcjami dla osób celowo niszczących obiekt zabytkowy. Miejsce na pewno nie jest często odwiedzane. Widziałem dwie nory wykopane przez dzikie zwierzęta, które na pewno wybrały na mieszkanie miejsce zaciszne.

Dalsza podróż przebiegała dość standardowo. Zwoleń – Tczów – Skaryszew i … z Chomentowa miałem pojechać prosto. Miałem ale nie pojechałem :) . Może z przyzwyczajenia za wcześniej zjechałem z drogi udając się w stronę Wierzbicy. Trochę więc wydłużyłem sobie przejazd. Przypomniałem też sobie o znalezionym kiedyś na mapach cmentarzu wojennym w lesie gdzieś w tych okolicach. Nie pamiętałem jednak szczegółów jego lokalizacji. Być może wcale obok niego nie przejeżdżałem ale pobieżnie lustrowałem przydrożne lasy. Także dla przyjemności przebywania w cieniu drzew. Tak powolutku dotoczyłem się do Orońska i poniosłem porażkę na całej linii. Pałacyk owszem jest. Ale akurat podczas mojej wizyty odbywał się przy nim festyn. Do tego przy wejściu do parku widziałem informację, że sesje fotograficzne na terenie Centrum są płatne. Nie wiem czy chodzi o fotografowanie samego zabytku czy ekspozycji ale nie zdziwiłbym się gdyby ktoś mnie pogonił.

Zdecydowanie zniechęciłem się do tego miejsca. Może więc nie bez powodu nigdy wcześniej tu nie zajeżdżałem? Może jeszcze kiedyś zdecyduję się na kolejne podejście ale na pewno nie będzie to wyjazd którego ten pałac będzie głównym celem. Wracając zastanawiałem się tylko jak wykorzystać poniedziałkowy urlop. Nie byłem pewien czy dam radę drugi dzień z rzędu jechać w upale na dłuższym dystansie. Nie pozostało mi nic innego jak tylko to sprawdzić. Dziwne tylko, że ten niedzielny przejazd liczył aż 172 km. Wydawało mi się, że będzie krótszy. A na poniedziałek zapowiadano wyższe temperatury i dokuczliwy wiatr. Prognozowany kierunek wiatru wskazywał, że powrót może być ciężki. Szczególnie w godzinach 16-17. I to się spełniło. Zanim to jednak odczułem minęło trochę kilometrów.

W poniedziałek na celowniku znalazł się Cyców. Jak myślę przez ostatnie parę lat przejeżdżałem parokrotnie przez tą miejscowość. Zawsze w nocy. Wypadało więc choć raz pojawić się tam w świetle dnia i się rozejrzeć. Na pewno interesują mnie cycowskie cmentarze. Wojenny jest zadbany i pielęgnowany. Choć mnie interesuje bardziej stan nekropolii z I wojny światowej to tutaj opieka obejmuje kompleksowo i groby żołnierzy poległych w roku 1920. Są też jeszcze dwa inne cmentarze, stary kościół, dworek(?).

Wystartowałem o 6 rano w stronę Łęcznej. Ponieważ droga wypadała mi przez Kijany i to blisko cmentarza parafialnego postanowiłem rozejrzeć się w poszukiwaniu mogiły z I wojny światowej. Wg informacji jakie, poznałem wcześniej, jest to jedna mogiła żołnierzy obu wojen światowych. Miałem więc nadzieję, że odnalezienie ułatwi mi obecność biało-czerwonych flag. Ale to nie jest wcale takie proste. Na cmentarzu w Kijanach zaraz przy bramie wjazdowej znajduje się pomnik partyzantów i to zapewne on jest miejsce pamięci przystrajanym flagami. Interesujące mnie miejsc odnalazłem dzięki pytaniu na miejscu osób na terenie cmentarza. To dziwne ale nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się, by na terenie czynnego cmentarza odmówiono mi pomocy w poszukiwaniach. Tutaj pewna Pani choć przyznała, że nie wie gdzie to miejsce może się znajdować ale przy drugim spotkaniu na cmentarnej alejce podpowiedziała mi, gdzie znajdę mogiłę, która może być tą poszukiwaną. Nie pamiętała tylko by była tam jakaś tablica. Teraz ja nie wiem czy chodziło właśnie o tą odnalezioną mogiłę. Ale tablice jak i sam pomnik wydają się być dość nowe.

Nie ma tu miejsca na flagi. Jedynie dwa stare, wypalone znicze.

Drogę do Łęcznej z tego wyjazdu na pewno zapamiętam dzięki zapachowi chmielu. Właśnie trwał zbiór jednej z odmian. Zapach unosił się z gospodarstw w których „kombajny” obrywały szyszki i je oczyszczały. To jeden z zapachów jesieni. Drugi, który mi się z jesienią kojarzy to zapach kozłka lekarskiego. Ten najczęściej spotykam między Lubartowem, Kockiem i Michowem. Jechałem w nim tydzień wcześniej.

Do samej Łęcznej nie zajeżdżałem. Od Podzamcza można przejechać dobrą drogą do Puchaczowa. Kierunek ten sam, a ruch znacznie mniejszy. Tylko cienia mało, a już robiło się upalnie. Kiedyś chciałem wykonać kilka zdjęć kościoła w Puchaczowie. Niestety wtedy trwały prace przy jego przyziemiu. Teraz nawet się do niego nie zbliżyłem. Wieże w rusztowaniach to wystarczający powód by z robieniem zdjęć jeszcze poczekać. Tak więc przez Puchaczów tylko przejechałem. Zatrzymałem się jednak na chwilę przy tablicy informującej o okolicznych szlakach rowerowych. Nie znalazłem tam krótszej drogi do Cycowa, która omijałaby szosę Lublin-Włodawa. Może kiedyś taka droga była ale to zanim jeszcze rozpoczęto budowę kopalni „Bogdanka”. Teraz pozostaje tylko objechać tereny kopalniane. Tego nie lubię – długie proste odcinki drogi. To jest po prostu nudne. Ale tylko 11 km więc da się przeżyć. Ruch też nie był za wielki. Po drodze trochę „cieniodajnych” drzew.

Wjeżdżając do Cycowa dostrzegłem cmentarz wojenny, który był jednym z celów tej wyprawy. Ponieważ znajduje się przy drodze którą planowałem wracać zostawiłem go sobie na później. Najpierw centrum i szukanie tablicy informacyjnej z mapą poglądową. To pomaga zwykle się odnaleźć na miejscu i dotrzeć do miejsc których się szuka. Tablicę znalazłem. Obok był cmentarz prawosławny, który też zostawiłem sobie na później. Na mapie nie odnalazłem dwóch punktów mnie interesujących: dworku i kirkutu. Co do pierwszego nie byłem wcale pewien czy on istnieje. Drugie miejsce mogłoby być pomnikiem podkreślającym dawną wielokulturowość Cycowa. Mogłoby. Podobno nie jest ani otoczone opieką ani nie ma tam żadnych tablic nagrobnych. Ostatecznie miałem za mało informacji by próbować odszukać na własną rękę w krótkim czasie obu tych miejsc. Stanęło na tym, że podjechałem pod dawny kościół (a jeszcze dawniejszą cerkiew) w Cycowie i zrobiłem jej przez płot kilka zdjęć. Furtka zamknięta jest na kłódkę.

Cmentarz prawosławny nosi ślady zniszczeń. Ale odbywają się na nim nabożeństwa za dusze zmarłych. Chyba też odbywają się tu pogrzeby. Społeczność prawosławna wydaje się mała sądząc po ilości nowych grobów. Stare nagrobki bez wyjątków są okaleczone.

Na koniec wizyty w Cycowie pozostawiłem sobie cmentarz wojenny. Obok wejścia na ten cmentarz stoi nowy pomnik. Teren jest zadbany. Na pewno odbywają się tu uroczystości patriotyczne. Zachowało się też kilka żeliwnych krzyży żołnierzy poległych w I wojnie światowej i jeden nagrobek betonowy. Spoczywają tu bowiem nie tylko ułani, których oddział odniósł zwycięstwo w bitwie z bolszewikami.

Spod cmentarza wojennego miałem około 20 km do kolejnego – w Trawnikach. Droga prosta. Wydawało mi się więc, że będzie nudna. Tylko się wydawało. Co prawda temperatura powietrza dawno przekroczyła 30 stopni Celsjusza ale dawało się jechać nawet mimo dokuczliwego wiatru. Na tym odcinku i tak wiało tylko z boku. A że wiatr jeszcze nie próbował mnie przewracać to i jechać się dawało całkiem przyjemnie. Nawet nawierzchnia sprzyjała szybkiej jeździe. Tylko ja wolałem nie szarżować spodziewając się trudności na dalszej trasie. Dla urozmaicenia przejazdu odnalazłem w sieci wcześniej informacje o dworku w Chojeńcu. Kiedyś mieściła się w nim szkoła. Brakowało informacji o jego obecnym stanie i statusie. Nim jednak dojechałem do Chojeńca zaskoczyła mnie czerwień kościoła w Woli Korybutowej. Kościół na pierwszy rzut oka wydał mi się budowlą z okresu międzywojennego lub nowszą. I tak zapewne jest. Informacji poszukam dopiero później. Na miejscu ich nie widziałem. Chyba, że informacją jest rok 1939 umieszczony na „przedprożu” świątyni.

A dworek w Chojeńcu? Odnalazłem go i nie zrobiłem żadnego zdjęcia. Jest obecnie remontowany. Stoją tylko podparte drewnianymi balami ściany. Nie było jeszcze nowego dachu. Może jeszcze będzie okazja by zobaczyć go w całej okazałości. Albo i nie…

W Trawnikach odnalezienie cmentarza nie jest trudne. Znajduje się za budynkiem remizy strażackiej. I tu trafili ułani z bitwy cycowskiej. Najwięcej jednak spoczywa tu żołnierzy z I wojny światowej. Opiekę nad cmentarzem sprawują miejscowi strażacy.

Przemieszczając się na zachód wolałem jak najkrócej jechać drogą Chełm – Lublin. Za mało na niej cienia. Dlatego bocznymi drogami najpierw pojechałem do Biskupic. Nie widziałem jednak na mapach możliwości dalszej jazdy boczkiem i stąd już pojechałem do drogi krajowej. Mijałem też figurę Chrystusa Frasobliwego. Nie wygląda na starą. W przeciwieństwie do kapliczki. Czy wcześniej też taka figura tu stała? Przeglądając informacje o tych okolicach widziałem w przypadku kilku kapliczek wzmianki o wcześniej znajdujących się w nich figurach św. Jana Nepomucena. skradzione lub zniszczone figury zastępowały inne figury. Chyba Nepomucen popadł w niełaskę.

Kierując się na Piaski wypatrywałem po lewej stronie tego co kiedyś znajomy określił jako wieżę. Zakładałem, że mógł to widzieć z tej właśnie szosy krajowej. I się nie pomyliłem. Wapienne mury dawnego wiatraka „holendra” widoczne są stąd bardzo wyraźnie. Tylko nie widać czy można w jakiś sposób do tych murów podejść. Po tym odkryciu skupiłem się na dalszej jeździe na zachód. Droga równa. Pobocze utwardzone. Wiatr dokuczliwy. Już teraz czułem, że wiatr nie będzie tracił czasu na żarty. Było około 15 więc jeszcze mogło być gorzej.

W Piaskach chciałem zobaczyć ruiny kościoła ewangelickiego. Zanim jednak przystąpiłem do poszukiwania drogi dojazdowej do ruin zająłem się tym co wydawało się proste. Pojechałem na cmentarz żydowski w Piaskach. Nowy cmentarz. Stary jest teraz placem targowym w centrum miasta. A nowy cmentarz jak pamiętałem miał znajdować się przy ulicy Mickiewicza. Na tablicy informacyjnej znalazłem tą ulicę jako poprzeczną do ulicy Piłsudskiego. I tu ugrzązłem. Ulica, która wydawała się być ulicą Piłsudskiego oznakowana była jako ulica Partyzantów. Ulica która wydawała mi się być ulicą Mickiewicza nie posiadała ani jednej tabliczki z nazwą ulicy. Kręciło się to co prawda wiele dzieci – jest tu kilka budynków szkolnych – ale dzieci zwykle nie pytam by uniknąć oskarżeń o pedofilię. Przejechałem tą ulicą do końca i znalazłem za domami zagajnik. Tu zwątpiłem. Wydawało mi się, że czytałem o terenie uporządkowanym. A tu wszędzie walały się śmieci. Wróciłem na rynek w Piaskach by dalej pytać o drogę. I chociaż nie udało mi się ustalić jak to jest z tymi ulicami Piłsudskiego i Partyzantów to dowiedziałem się, gdzie jest ulica Mickiewicza – to ta przy szkole. Zawróciłem więc i na rogu wypatrzyłem dwie starsze kobiety. Założyłem, że będą wiedziały coś o cmentarzu. Wiedziały :) . Może to nie wiele ale wiedziały, że cmentarz żydowski o który pytam to znany im „kierkut”. Ich zdziwienie wywołało moje stwierdzenie, że są tam „krzaki”. Widocznie dawno tam nie były ale były pewne, że nikt się tym miejscem nie opiekuje.

Skąpe informacje ale zawsze to coś. I już wiedziałem na 100% gdzie mam jechać. Szukanie macew jednak wydawało się być trudne w tych chaszczach.

Zaraz po wejściu ścieżką pomiędzy drzewa odnalazłem pomnik. Tablicy pamiątkowej na nim umieszczonej już brakuje dwóch śrub. Chyb i tu jak w Puławach ktoś chce tablicę spieniężyć. Przez teren cmentarza przebiega kilka szerokich, wydeptanych ścieżek. Obok nich odnalazłem kilka połamanych macew. Jedna jednak – jedyna stojąca – znalazła zadziwiające zastosowanie. Sądząc po ilości stłuczki szklanej leżącej wokół niej służy do rozbijania butelek po piwie. I to chyba od dawna. Inskrypcje i symbole są już nie do odczytania. Śmieci walają się nie tylko przy wejściu na teren cmentarza ale i wszędzie w koło. Zdaje się, że nie tylko nikt się tym cmentarzem nie opiekuje ale i bywa wykorzystywany jako miejsce zabaw i dzikie wysypisko śmieci. W sumie smutny obraz pamięci, która pozostała tylko w głowach starszych mieszkańców miasta.

Ze względu na krótki już dzień zdecydowałem się nie szukać już ruin świątyni protestanckiej i ruszyłem w stronę Bychawy. To już była ta godzina gdy siła wiatru miała być dla mnie najbardziej męcząca. Kilkanaście kilometrów dzielące mnie od Piotrkowa jechałem chyba ponad półtorej godziny. Bez szarżowania. Do przejechania było jeszcze ponad 50 km i następnego dnia rano miałem być w pracy. Walka z wiatrem, który przecież miał już do zachodu słońca prawie zaniknąć nie miała najmniejszego sensu. Tylko ciemne okulary zastąpiłem bezbarwnymi – już słońce mnie nie oślepiało. Wcześniej planowałem poszukiwanie cmentarzy wojennych w Piotrkowie. Na mapach odnalazłem 3. Poszukiwania terenowe odłożyłem na „kiedy indziej” by nie przedłużać nadto tego wyjazdu. W sumie w tych okolicach cmentarzy takich jest co najmniej 6. Trzeba więc się będzie tu wybrać specjalnie i być może podjechać najpierw do Lublina pociągiem by nie tracić dobrego do robienia zdjęć światła. Także za Bychawą, w Dębszczyźnie, jest cmentarz którego jeszcze nie widziałem. Też czeka na mnie. A w Bychawie byłem jeszcze za dnia. Jednak wyjeżdżając z niej nałożyłem już na siebie kamizelkę odblaskową. Zmrok już się czaił w pobliżu. O 19:20 tylko zarumienione chmury wskazywały miejsce ukrycia słońca.

Krótki dzień. Za krótki. Nie tylko mi to chyba nie pasowało. Ruch na drogach panował jak za dnia. Daleko mu było do tego z „nocy letniej” gdy samochody na drogach poruszały się pojedynczo, jakby zagubione w ciemnościach. Nocna trasa przebiegała przez Niedrzwicę Dużą, Bełżyce, Niezabitów, Skowieszynek i Bochotnicę. Znów pełno było szczekających na rower psów ale przestraszył mnie jeden wielki, który nawet nie szczeknął. Ogromne cielsko usiłowało rozwalić furtkę znajdującą się przy samej drodze. Pies tylko dyszał złością. A mi przybyło gwałtownie energii, sił, chęci do szybkiej jazdy. To już tereny wielokrotnie przeze mnie rozjeżdżane dlatego wiedziałem co tak sapie i szarpie ogrodzeniem. Gdybym nie wiedział… W ciemnościach… Różne wizje przynosi fantazja.

W Puławach byłem o 22-giej. Przejechałem więc w 16 godzin tylko 235 km. Ale przynajmniej dotarłem do kilku miejsc, które odwiedzić chciałem. Jeszcze więcej zostało na później. Ale tego by mi tylko brakowało, żebym nie miał celu w zasięgu jazdy rowerem.

Dzik jest dziki. Dzik jest zły?

… miłość do łąk i lasów, upodobanie do chłodu wody i cienia drzew, do pasterzy i owiec, obserwowanie z lubością nieba i ptaków, poczucie całkowitej harmonii z naturą, jej rytmem, klimatem i porami roku – wszystko to wywodzi się z tradycji literackiej. Od czasów Wergiliusza powtarzamy to z lubością, wyśpiewujemy i głosimy wszem i wobec, ale prawda jest inna – nie znosimy deszczu, błota, cierni i owadów. Mamy tu do czynienia z pewną postawą ukształtowaną przez literaturę, wywodzącą się nie z natury, lecz z wyobrażenia, jakie o niej mamy.

Cytat pochodzi z pracy Średniowieczna gra symboli. Jej autor – Michela Pastoureau – odniósł się tu do Bajek La Fontaine’a. Ale to tylko jeden z ostatnich rozdziałów książki postulującej badania historyczne nad symbolami w średniowieczu. Zaczyna się od zwierząt i zmian jakie w średniowieczu nastąpiły w ich symbolicznym znaczeniu. Tu pojawia się dzik. Dzik który fascynował mnie od dawna. Zwierzę to dzisiaj jest „dziką świnią” ale nie zawsze nią był. Pokrewieństwo ze świnią domową dzikowi „wyciągnięto” po setkach lat szacunku jakim to zwierzę otaczano. Tymczasem dzik jest:

  • gwałtowny
  • zapalczywy
  • dziki
  • warczący
  • piorunujący
  • porywczy
  • wściekły
  • toczący pianę
  • groźny
  • brutalny
  • I to są jego cechy znane już w starożytności oraz na początku średniowiecza. M. Pastoureau przyczyn zmiany dopatruje się w zmianie sposobu polowania i w rozwoju stosunków lennych. Szacunkiem dzika i niedźwiedzia darzyli myśliwi polujący pieszo. Piesze polowanie nie wymaga wielkich terenów łowieckich. Polowanie na dzika było zajęciem bardzo niebezpiecznym – starcie było bezpośrednie. Siły niemal równe. Rozdrażniony lub zdesperowany dzik walczył do końca zamiast uciekać. Wśród Germanów polowanie na dzika było często połączone z inicjacją młodzieńców. Aż przyszły zmiany. Zmiany inspirowane przez Kościół, który sprzeciwiał się polowaniom, a w niedźwiedziu i dziku dopatrywał się powiązań z szatanem.

    Do zwrócenia szczególnej uwagi właśnie na dzika skłoniły mnie dawno czytane informacje o polowaniach z włócznią w którymś ze stanów USA. Polowano na dziki. Internet zmniejszył świat i można zobaczyć zdjęcia takich upolowanych włócznią dzików. I… to wcale na dziki nie wygląda. Są to ewidentnie zdziczałe świnie domowe. Nie wiem czy są równie niebezpieczne. To z Polski pochodzą informacje o śmiertelnych spotkaniach z dzikami, które czytałem. Ale nie zmienia to faktu, że dzika zastąpił jeleń na którego polowano konno, który uciekał płochliwie, którego starożytni postulowali zostawić wieśniakom. Ta wolta myśliwska miała mieć też związek z wielkością lasów należących do poszczególnych feudałów. Najbogatsi mieli ich tyle, że mogli konno polować na uciekające jelenie. Biednym pozostały… dziki. Prawda, że dziś to wygląda jeszcze inaczej. Myśli najchętniej strzelają do swoich ofiar z bezpiecznych ambon. A i tak w pościgu za ranioną zwierzyną bywają w tarapatach. Szczególnie gdy gonią dzika.

    Zwierzęta w pracy Pastoureau’a – a raczej ich symboliczne znaczenie – to tylko kawałek świata, którego już nie znamy. Pojawiają się tu kolory i zawody z nimi związane, herby i flagi, przywiezione ze wschodu szachy, imiona związane z legendami. Ale jest też miejsce dla rudych i leworęcznych. Te postulaty badawcze jeśli nie skłaniają do badania to przynajmniej do przemyśleń. Choćby w kwestii kolorów. Tak lubię zestawienie żółtego i zieleni, a w średniowieczu miało to być zestawienie szalone. W te kolory ubierano błaznów i szaleńców by podkreślić ich inność. I to mi pasuje :)

    Powitanie września

    Początek września to już pierwsze przeziębienie. Chłodne noce. To zdecydowanie skomplikuje planowanie dalszych wypadów. Trudno. Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie upalnie ale już nie w tym roku. Skoro przeziębienie to była wreszcie okazja by się wyspać. Na jazdę czasu nie pozostało zbyt wiele. Za to wymyśliłem, że mogę pojeździć przez dwa dni. Wyszło nawet tak, że dwa razy pojechałem w tą samą stronę. Ten pierwszy wyjazd miał charakter rozpoznania w terenie.

    W sobotę miałem zaplanowane poszukiwanie macew na cmentarzu żydowskim w Kamionce. Nie wpadłem wcześniej na myśl, że w tej miejscowości też znajdował się cmentarz żydowski. Wielokrotnie przejeżdżałem i ciągle kojarzyłem tą miejscowość z Zamoyskimi z pałacu w Kozłówce. Tymczasem Zamoyscy to był tylko epizod w dziejach tej miejscowości. Żydzi nigdy tu nie byli większością mieszkańców. Ale byli. I to od XVI wieku. Wiadomo, że nie tylko zajmowali się handlem i rzemiosłem. Uprawiali tu także ziemię. Najliczniej zamieszkiwali w okolicach rynku – ale to akurat nie jest niczym nadzwyczajnym. Tak jak i to, że cmentarz znajdował się poza miejscowością. Dziś jest w lesie. I punktem orientacyjnym dla poszukiwaczy może być znajdujące się w pobliżu wysypisko śmieci. Ale do Kamionki dotarłem drogą okrężną. Najpierw pojechałem rzucić okiem na cmentarz żydowski w Michowie. Skłoniła mnie do tego pewna wiadomość umieszczona na stronie Złe miejsca dla ślimaków. Wiadomość zamieścił pewien spamer – nie po raz pierwszy. Tym razem jednak pod artykułem o cmentarzu w Michowie napisał, że wybiera się tam z wykrywaczem i jak coś ciekawego znajdzie napisze. Do tego standardowo podpis będący linkiem do strony reklamującej pośrednictwo kredytowe, czy coś takiego. Wyglądało to jak hasło: „Weź kredyt, a jak go nie spłacisz wykopiemy cię nawet spod ziemi!”. Oczywiście filtr antyspamowy po tygodniu wiadomość usunął choć ją opublikowałem i nawet oburzony odpowiedziałem. Już nie ma po nich śladów ale pomyślałem, że warto zerknąć czy przypadkiem to nie było no poważnie. Chyba nie było. Nie znalazłem żadnych śladów świadczących o świeżej profanacji. Dopiero po Michowie udałem się do Kamionki.

    Mając w pamięci mapy myślałem, że wjadę do Kamionki właśnie do strony kirkutu. Pamięć jednak jest zawodna. Szczególnie ta moja. Chcąc nie chcąc i tak dojechałem do rynku by dopiero od niego pojechać w pożądanym kierunku. Cmentarz zajmuje róg lasu, przy drodze zakręcającej tu gruntowej drodze. Do samej drogi dochodzi z dwóch stron. Chwilę trwało zanim wybrałem stronę z której zdecydowałem się wejść na poszukiwania. I zaraz doszedłem do zachowanych macew.

    Widoczny na zdjęciu nagrobek został odnowiony w 2004 roku przez potomków dawnych mieszkańców Kamionki. Może już nikt się pozostałymi nagrobkami nie „zaopiekuje” w sposób gospodarczy. Podobno tak właśnie ten cmentarz został zniszczony. Przez mieszkańców Kamionki i okolic.

    W samej Kamionce jeszcze interesował mnie cmentarz parafialny. Była na nim kwatera wojenna, z I wojny światowej. Pochowano na jej terenie także szczątki żołnierzy spoczywających w innych znajdujących się w okolicy mogiłach z tego samego okresu. Tu też mogą być pochowani rozstrzeliwani przez Niemców Żydzi podczas II wojny światowej. Także partyzanci pochodzenia żydowskiego. Zajechałem więc pod cmentarz, rzuciłem okiem i się wycofałem. Znalezienie tu pojedynczych i anonimowych grobów graniczyłoby z cudem. Widać, że cmentarz od dawna był wykorzystany maksymalnie. Nawet zabrakło miejsca na alejki w głębi nekropolii. W takich okolicznościach udałem się w stronę Lubartowa.

    Nie chciałem jechać do samego Lubartowa. W lesie pomiędzy Nowodworem i Annoborem chciałem odnaleźć cmentarz z I wojny światowej. Znów jechałem na wyczucie. Tylko „mniej więcej” pamiętałem którą drogą mam w Nowodworze zjechać w stronę lasu. Tablica mówiła, że jest to Nowodwór Piaski. Przemknąłem przez wieś i przez las po całkiem dobrej ale gruntowej drodze. I na miejscu nic nie wskazywało bym znajdował się w pobliżu celu. Jeszcze postanowiłem trochę pokręcić się po lesie szukając. Ale bez skutku. Spotkany w lesie człowiek zapytany o cmentarz nic o nim nie wiedział. A przecież to duży cmentarz. Był odnawiany w 1942 roku przez stacjonujący w pobliżu batalion Luftwaffe. Przenoszono tu pochówki z kilku innych cmentarzy. W sumie więc spodziewałem się znaleźć dużych rozmiarów nekropolię. Tymczasem nie tylko jej nie odnalazłem ale też nic się nie dowiedziałem o jej lokalizacji. Dziwne. A jeszcze dziwniej się zrobiło, gdy już po powrocie do domu odkryłem, że gdy pytałem o cmentarz dzieliło mnie od niego ledwie kilkaset metrów lasu. Gdybym nie zawrócił na pewno bym do niego za parę minut dojechał. Dojechałem następnego dnia nie prosząc nikogo o pomoc w znalezieniu drogi.

    Następnego dnia udałem się bezpośrednio do Nowodworu i do lasu. Już wiedziałem, że zaraz po wjechaniu w leśną drogę mam szukać drogi od niej odchodzącej pod kątem w lewo. Okazało się, że to nie droga tylko ścieżka ale znalazłem ją i nią pojechałem. Nie bez niespodzianek. Gdzieś tak w połowie drogi przez las natknąłem się na ślady bytności ludzi. Kolorowe ślady.

    Pomiędzy trzema pomalowanymi pniami drzew, na ziemi, były ślady ogniska. Widocznie dzieciaki się zabawiły i ubarwiły las. Zapewne w zimie jest to widoczny z daleka kolorowy przerywnik. Ale i teraz rzuca się w oczy.

    Po tej przerwie dojechałem zaraz do poszukiwanego cmentarza.

    Mimo nowego ogrodzenia i tablicy informacyjnej cmentarz ma widoczne ślady zniszczeń. Na obeliskach nie ma tablic choć są po nich ślady. Dlaczego je usunięto? Czy były na nich symbole, które komuś przeszkadzały? Z renowacji przeprowadzonej przez okupantów pozostał tylko jeden kamień z żelaznym krzyżem. W przeciwnym rogu cmentarza niż furta cmentarna. Kilka drewnianych krzyży jest widocznie uszkodzonych. Zastanowił mnie jeden, być może najstarszy drewniany krzyż, przykuty do drzewa łańcuchem.

    Nie potrafiłem odczytać inskrypcji na nim wyrytej. Chyba nie ma co wspominać o tym czy cmentarz jest pamiętany przez ludzi mieszkających w pobliżu. Raczej dba o niego obecnie samorząd lokalny. Może 200 m od cmentarza przebiega obwodnica Lubartowa. Jednak widok obelisków pozbawionych tablic mnie razi. Mam nadzieję, że nie chodzi o pisanie na nowo historii.

    Zaraz w pobliżu cmentarza zaczyna się wyasfaltowana droga prowadząca do wiaduktu pod obwodnicą. Tędy dojechałem do Lubartowa. I dalej do mostu w Chlewiskach. Celem był kolejny cmentarz wojenny. W Uścimowie. Cmentarz o którym też trudno powiedzieć, czy lokalna społeczność pamiętała. Odkryty został podczas budowy drogi. Drogowców zaskoczyły kości w usuwanej warstwie ziemi. Trudno dziś powiedzieć ilu żołnierzy tu pochowano. Ale nie zniszczono całego cmentarza. Zachowaną część otoczono płotem i postawiono tablicę informacyjną. Na terenie ogrodzonym nie widać śladów mogił. Ale tu spoczywają polegli.

    Być może spoczywają też pod widoczną na zdjęciu wysepką.

    Nie było jeszcze późno. Miałem plan i na dalszą trasę. Myślałem o dotarciu do Cycowa. Ale i czas, i chłód, i przeziębienie, i wczesne wstawanie do pracy następnego dnia – to wszystko razem skłoniło mnie do powrotu do Puław już z Uścimowa. Nie były to jakieś bardzo długie trasy. W sobotę 130, w niedzielę 185 km. Myślałem nawet, że się nie przemęczyłem. Tak myślałem ale następny dzień pokazał mi, że to było jednak złudzenie. Oby następny weekend był sprzyjający jeździe. Szkoda by było już przerzucić się na książki i pisanie. Jeszcze trochę. Jeszcze trochę słońca. Jeszcze trochę wiatru. Jeszcze trochę gnania za horyzont i słuchania wiatru.