Odnoszę czasami wrażenie, że jedynym pewnym elementem moich wyjazdów jest niewiadoma. To co zaplanowane potrafi zmienić się już podczas jazdy. Przypadek, czyli coś nieprzewidzianego czasami decyduje o tym, że wyjazd jest udany. Kiedy indziej to co jest zaplanowane przynosi rozczarowanie lub jest odkładane na święte kiedy indziej. Pod tymi względami wyjazd z 3 maja był bardzo typowy. Jako cel podstawowy określiłem dotarcie do cmentarza wojennego w Kraśniku (lub w Stróży) przy torach kolejowych. Tylko z grubsza pamiętałem jak tam dojechać. W lesie zawsze się gubię i trudno mi zapamiętać drogi. Chciałem tam dotrzeć ponieważ z pociągu, którym jechałem wcześniej do Stalowej Woli dostrzegłem pomnik. Zdawało mi się, że właśnie na tym cmentarzu. Pozostałe trzy miejsca do odwiedzenia traktowałem opcjonalnie. Prognozy mówiły o dużej burzy około godziny siedemnastej. Wypadało więc wrócić zanim zacznie lać. Z myślą o deszczu i chmurach nawet nie założyłem ubrania chroniącego ręce przed słońcem. A ręce jeszcze były czerwone po 30 kwietnia choć już ich stan się poprawił odczuwalnie.
Startując uznałem, że najlepiej zrobię jadąc przez drogę wspinającą się na skarpę w Bochotnicy. Zanim dojechałem do Bochotnicy już zdanie zmieniłem. Pojechałem jednak przez Kazimierz Dolny. Podczas podjazdu w Czerniawach znów zmieniłem plan. Nie jechałem już do Opola Lubelskiego. Teraz chciałem zjechać ze Skarpy Dobrskiej na Powiśle. Może nawet fajnie by było bo dawno nie miałem okazji zjeżdżać tak dobrą drogą… Ale pojechałem znów inaczej. Do Dobrego przecież dojechać jest łatwo i robiłem to ostatnio parokrotnie. Za do dawno nie byłem w Podgórzu. W Dąbrówce więc wjechałem w drogę, którą już kiedyś dojechałem do Podgórza. I pewnie znów bym dojechał tylko zainteresowała mnie boczna droga. Nie wiedziałem jeszcze, że zaprowadzi mnie ona w okolice zjazdu do Męćmierza, czyli z powrotem do Kazimierza Dolnego. Gdy już to odkryłem zawróciłem do jeszcze jednej bocznej drogi którą mijałem. Nie miałem ochoty na wspinaczki na drodze Męćmierz – Podgórz. Dlatego kolejną nieznaną mi jeszcze drogą dojechałem do… Męćmierza. I już przestałem kombinować. Pojechałem w stronę Podgórza drogą polną. I … to było to czego mi brakowało. Brakowało mi tych krajobrazów.
Brakowało mi tego widoku na Janowiec.
Brakowało mi tej wiosny, kwiatów, śpiewu ptaków. Dlatego, zamiast jechać drogą najkrótszą wybrałem ostatecznie przejazd przez Powiśle. By karmić oczy widokiem kwitnących sadów, zieleni traw i kwitnących w trawach mniszków. Wkrótce drzewa zrzucą kwiaty. Już powoli to robią. Być może więc była to jedyna taka okazja, by zanurzyć się w tych widokach. Zachłysnąć się nim i pamiętać do następnej wiosny.
Droga poprowadziła mnie przez Kępę Solecką do Kamienia gdzie na moment podjechałem w okolice zniszczonego pałacu. Trochę cienia. Tego mi brakowało najbardziej – cienia. Dalsza trasa przebiegała przez Piotrawin do Józefowa nad Wislą. Wciąż w pobliżu Wisły i z uroczymi widokami. I wciąż nic nie wskazywało na to by miało padać. Licząc na cień po drodze wybrałem drogę biegnącą z Józefowa do Dzierzkowic. Po drodze jest trochę lasów. Nawet jeden mnie interesował. Nie odnalazłem w nim kiedyś cmentarza wojennego i uznałem, że został zniszczony. A podobno są tam jeszcze pozostałości obwałowania. Ale… Ale stan lasu mnie zupełnie odstraszył. Było tak sucho, że pękające pod nogami gałęzie latała dookoła, trzask udeptywanych liści i gałęzie niósł się po lesie z mocą silnika quada. Poszukam kiedy indziej. Zwłaszcza, że nie pamiętałem dokładnie w której części tego lasu mam szukać. Nie planowałem przecież przejazdu tą drogą. Z planu słuszny był w tej chwili tylko kierunek. Wciąż natykałem się na znaki czerwonego szlaku rowerowego. Najbardziej mnie to zdziwiło gdy jechałem gruntową drogą przy linii kolejowej w Kraśniku. Uznałem, że tędy najlepiej będzie mi przejechać do stacji kolejowej. Pomysł może nie był najlepszy ale było tu znacznie przyjemniej niż na ścieżce rowerowej ciągnącej się przez Kraśnik. Zatrzymało mnie ogrodzenie chyba oczyszczalni ścieków lub czegoś do niej podobnego. Mogłem przejechać na drugą stronę torów lub pojechać po betonowych płytach w stronę miasta. Wybrałem tą drugą opcję i… już tu chyba kiedyś byłem. Mijałem najpierw ogródki działkowe a na koniec budynek przy którym kiedyś (kilka lat temu) wjechałem w drogi polne i dojechałem nimi do Borzechowa i Bełżyc. Ale stąd nie miałem już daleko do stacji. Sama stacja mnie nie interesowała. Chciałem wjechać w las znajdujący się za nią. Tu też biegnie czerwony szlak.
W roku ubiegłym coś się działo w Kraśniku w związku z toczonymi w jego pobliżu walkami podczas I wojny światowej. Może naiwnie sądziłem, że coś w związku z tym zrobiono z pobliskimi cmentarzami wojennymi. W pobliżu stacji znajduje się jeden z nich. I zmian nie zauważyłem.
Dalsza droga biegnie do Stróży brzegiem lasu. Tam gdzie od lasu odchodzi miałem jechać nadal prosto. I zanurzyć się w cieniu drzew. Pamiętałem, że powinienem przedostać się w pobliże torów kolejowych. Czyli jechać miałem w lewo. Ale nie zaraz po wjechaniu w las tylko nieco dalej powinienem zakręcić w prawo. A później cały czas prosto. To nic, że dobra droga zakręca, trzymać miałem się nie drogi tylko kierunku. Tu też liście bardzo hałasowały choć mniej niż w lesie w który chciałem wejść wcześniej. Ale ten las jest większy i ma miejsca mokre przez niemal cały rok. Ta odrobina wilgoci to jest znacznie więcej niż jej brak. Aż się zdziwiłem, że tak łatwo dojechałem. Po dotarciu w pobliże linii kolejowej zakręciłem w prawo już po około 200 m widziałem cmentarz. Cmentarza który nic a nic nie zmienił się od mojej poprzedniej wizyty. Może jest tylko bardziej zarośnięty.
No tak. Ale z okien pociągu widziałem pomnik. I jeszcze wtedy nie byłem tak zmęczony bym miał przewidzenia. Wypadało sprawdzić teren wzdłuż torów. Podczas poprzedniej tu wizyty przejechałem odcinek od cmentarza w stronę Kraśnika. Nie było tam nic więcej poza lasem. Teraz może wystarczy pojechać w stronę przeciwną. Tzn do końca lasu. Kilka kilometrów. Tylko kilka i do tego w cieniu. Nie sprawdzałem na liczniku ile przejechałem, może 2 km? Nie wiem. Ale znalazłem pomnik.
Pomnik wystawiono w miejscu katastrofy kolejowej do jakiej tu doszło we wrześniu 1939 roku. Nie wiem czy osoby wymienione na kamiennej płycie spoczywają w tym miejscu. Barwinek mówi, że tak. Ale może to zła odpowiedź. Po dalszych kilku kilometrach (może znowu były 2?) las mi się skończył. Zaczęła się droga asfaltowa. W prawo do Stróży, na wprost do Zakrzówka. Właśnie do Zakrzówka chciałem jechać. Przejeżdżałem przez tą miejscowość parokrotnie i nigdy nie widziałem cmentarza. Na jego terenie znajduje się kwatera z I wojny światowej. Właściwie mogiła z tej kwatery, bo i tutaj pochówki późniejsze wkroczyły na teren kwatery wojennej. Wg opisu teren mogiły otoczony miał być metalowym płotkiem. Szukać miałem w części zachodniej cmentarza. To nie jest trudne ponieważ cmentarz posiada bramę i od zachodu tylko po przejściu przez bramę nie wiadomo czy iść w lewo czy w prawo. Liczyłem na płotek i na pomoc ludzi na miejscu. Ta ostatnia bardzo się przydała. Płotku już nie ma. Mogiła została pokryta betonową kostką.
Z Zakrzówka kierować się miałem już w stronę Urzędowa, przez Wilkołaz. Po drodze miałem pozostałość po cmentarzu wojennym w Ostrowie. I mogłem tam pojechać drogą najkrótszą, czego nie zrobiłem. Pojechałem bowiem właśnie przez Wilkołaz, który mogłem spokojnie ominąć – kwatera wojenna na cmentarzu wojennym w Wilkołazie podobno już nie istnieje. Coś mnie jednak tam pchało. Nie wiem czy nie pamięć. Bo po drodze miałem miejscowość Lipno, a w niej cmentarz wojenny tylko o przegapiłem to planując podróż. Może gdzieś to się tłukło po głowie. Że tam też jest cmentarz? Na pewno o nim czytałem. Ale teraz przejechał bym obok niego nawet nie wiedząc o tym. Zaintrygował mnie znak wskazujący miejsce pamięci. Wskazywał na las i podawał odległość 400 m. Żałowałbym gdybym nie pojechał. Żal to cierpienie. Cierpienia należy wg hedonistów unikać. A ja jestem hedonistą. Pojechałem te 400 m drogą gruntową i oparłem rower o ogrodzenie cmentarza wojennego.
Poza pomnikiem jest to trochę pojedynczych kopców na których poustawiano drewniane krzyże. Ogrodzenie jest chyba tylko od strony pól uprawnych. Cmentarz wydaje się jednak duży.
I są tu kwiaty .
A w Wilkołazie chyba chciałem się zgubić. Wjechałem w złą drogę wierząc, że drogowskaz na nią wskazuje podając odległość do Borzechowa. Zatrzymałem się na skrzyżowaniu i miałem problem z określeniem za pomocą mapy w którym miejscu się znajduję. Stałem przy kapliczce i dałem sobie czas na zastanowienie usiłując zrobić zdjęcie stojącej w kapliczce figurze Napomucena.
W tym czasie pojawił się ktoś w zasięgu głosu i ustaliłem, że powinienem jechać prosto tak jak mi się zdawało. Tylko prosto miałem jechać po zakręceniu w lewo, a później w prawo. Byłem przy jakiejś drodze równoległej do tej o której myślałem.
W Ostrowie miało być łatwo odnaleźć pomnik. Stoi przy bocznej drodze do sąsiedniej wsi. Zdaje się, że jednak stoi on już w tej kolejnej wsi. I tylko dlatego, że zainteresowały mnie przydrożne tuje go odnalazłem. Tuje pewnie miały być ozdobą. Już raczej nie są. Skrywają teraz skromny pomnik postawiony w miejscu w które przeniesiono ciała z cmentarza znajdującego się wcześniej gdzieś w pobliżu.
To wszystko wydawało mi się za proste, za łatwe. Właściwie sam wpadałem na kolejne miejsca które chciałem zobaczyć. Ponieważ robiło się późno i wciąż jeszcze wierzyłem, że spadnie deszcz, miałem zamiar od Zakrzówka tylko jechać i potraktować to jako rekonesans. Ale szło tak łatwo. Jeszcze z listy cmentarzy pozostawał mi cmentarz w Popkowicach. Postanowiłem go nie szukać. Odpuścić jeśli nie ma go przy głównej drodze. Zostawić na święte kiedy indziej. Ale przejeżdżając przez tą miejscowość rozglądałem się czy go przypadkiem nie zobaczę. Pierwsze co zobaczyłem to kapliczka z Nepomucenem.
I zanim się rozpędziłem dostrzegłem i mur cmentarny przy bocznej drodze. Nie odłożyłem jednak tego na później. I nie pojechałem dalej. Rozpocząłem poszukiwania na terenie cmentarza. Już na pierwszy rzut oka wydawało się to trudne. Cmentarz wojenny na którego terenie pochowano chyba ponad 1000 żołnierzy znajdowała się obok cmentarza parafialnego. Nie wiem kiedy został włączony do cmentarza parafialnego. Dla poległych żołnierzy postawiono tylko grobowiec. I miałem go teraz szukać w północno-zachodniej części cmentarza. Tylko nie wiedziałem czy cmentarz powiększono jeszcze raz po zapisaniu informacji o lokalizacji grobowca. Na pewno cmentarz rozrósł się właśnie na północy-zachód od najstarszych zachowanych grobów. Na terenie cmentarza odnalazłem kamienie z tablicami wspominającymi ofiary II wojny światowej. Nawet zacząłem podejrzewać, że poszukiwany grobowiec został usunięty ze względu na umieszczony na nim napis (powstał w latach pięćdziesiątych).
ŻOŁNIERZE
1915
A NAJDZIELNIEJ BIJĄ KRÓLE
A NAJGĘŚCIEJ GINĄ CHŁOPI.
KŁADĄ MIEJSCOWI CHŁOPI RP 1958
Nie udało mi się odnaleźć grobowca. Pytane na miejscu osoby też nie potrafiły mi go wskazać. Jeszcze będę szukał. Mam nadzieję, że nie został zlikwidowany. Zapomnieć o tak o 1000 poległych? To możliwe i najczęściej przysługują się temu władze parafii. Może jednak tu jest choć trochę inaczej?
Wrócę do tego. Na razie wracałem do Puław. Słońce nieźle dało mi w kość. Nogi i ręce czerwone. Chmur jak na lekarstwo. Nie padało. Ten powrót już chyba nie wymaga opisu. Z Urzędowa pojechałem przez Chodel do Poniatowej i Wąwolnicy. To za Chodlem odnalazłem podczas postoju pierwszego w tym roku komara (właściwie to on mnie odnalazł, ja tylko uznałem, że życie mu się znudziło). Tym razem jednak nie jechałem do szosy głównej biegnącej do Bochotnicy tylko popedałowałem przez Rąblów. Z drogi zniszczonej przez drogowców został mi do przejechania tylko fragment w Celejowie. A od Wierzchoniowa już równy asfalt a i ruch intensywny w przeciwną stronę – od Kazimierza Dolnego. Przejechałem około 40 km więcej niż planowałem i to też jest średni rezultat. Nie robię planów by potem poruszać się wg jakiejś marszruty. To co nieznane jest najciekawsze.