Wycieczka na dno piekieł. Ludobójstwa.

Autorzy książki Eksperymenty w myśleniu o Holocauście. Auschwitz, nowoczesność i filozofia przytoczyli twierdzenie francuskiego filozofa Philippe’a Lacoue-Labarthe’a, że Auschwitz jest cezurą wyznaczającą nową epokę w dziejach Zachodu. Chodzi o to, o czym już dawno śpiewał Dezerter. Zamieszczam tu wersję Masala Soundsysytem zamieszczoną w dwupłytowym wydawnictwie Nie ma zagrożenia jest Dezerter.

Autorzy tej książki (Alan Milchman i Alan Resenberg) zacytowali też Richarda L. Rubensteina, który w swojej wydanej w 1987 roku pracy napisał:

Z upływem czasu coraz bardziej jasne staje się to, że dotychczas niedająca się przełamać moralna i polityczna bariera w historii cywilizacji zachodniej została z powodzeniem pokonana przez nazistów w czasie II wojny światowej i że od tej pory systematyczna, biurokratycznie administrowana zagłada milionów obywateli lub poddanych będzie możliwa i pozostanie pokusą dla rządów. […] Auschwitz rozszerzyło nasze wyobrażenie o możliwości używania przemocy przez państwo.

Nie bez powodu wciąż przewija się określenia "Zachodu". W ten sposób przechodzi się obok tragedii Ormian i obok gułagów. Pomija się też czystki etniczne na ziemiach ukraińskich podczas II wojny światowej. Różnica jest istotna. Auschwitz "uprzemysłowiło" zabijanie. Dla Eichmanna Zagłada była jedynie problemem logistyczny. Miał zapewnić sprawne dostawy "surowca" dla fabryk śmierci. Z jego słów wynikało, że nie interesowało go co i po co pociągi przewoziły. Otrzymywał zapotrzebowanie na dostawę i ją realizował. To dlatego obserwująca jego proces Hannah Arendt pisała o banalności zła. Nie ma bowiem w słowach Eichmanna nienawiści rasowej, masowych mordów, cierpienia, odrazy. Jest tylko realizacja zadań. Biurko jest areną walki o życie, która dla urzędnika była czymś zupełnie obcym, nieznanym.

Obaj Alanowie eksperymentują z myślą Martina Heideggera, który pisał, że przeszłość, teraźniejszość i przyszłość stanowią kontinuum. Dziwnie brzmi tu głos Ernesta Noltego, który twierdzi, że jest uczniem Heideggera i twierdzi, że przeszłość należy zostawić historykom, bez wiązania jej z teraźniejszością Niemiec i Niemców. Ale Nolte to pisał już po Szoah.

Elie Wiesel w 1970 roku napisał:

Nikt się niczego nie nauczył, Auschwitz nie posłużyło za ostrzeżenie. Szczegóły możecie znaleźć w swych gazetach codziennych.

Ludobójstwo jest bowiem już stałym elementem życia i polityki. Życie przestało być świętością. I słowa Michela Foucaulte’a o niemożności stosowania przez współczesne państwo kary śmierci gdy to samo państwo postrzega siebie jako opiekuna życia nie traci na wartości tylko wtedy gdy ludobójstwo potraktuje się jako odrzucenie przez to państwo całych społeczności jako zbędnych, wrogich, uciążliwych. III Rzesza tak odrzuciła Żydów. To samo spotykało mieszkańców Kambodży, Bośni czy Rwandy. W tym ostatnim przypadku ciekawie wyglądają oficjalne relacje. W kraju podczas ludobójstwa znajdowały się siły ONZ. Ich mandat nie pozwalał na interwencję zbrojną. Masakry organizowane były przez rządzących. Do tego celu wykorzystywano armię i środki masowego przekazu. Nieprawdą jest obraz przedstawiający dzikusów latających bez celu z maczetami. Działania uczestników masakry były sterowane odgórnie. Interwencja Francji nie powstrzymała masakry ludu Tutsi. Francja powstrzymała Hutu przed zemstą. Misja cywilizacyjna i kulturalna Zachodu jest tylko mitem. Świat już nie jest dziki. Oswoił się. Także z doświadczeniem Holocaustu.

W 2008 roku ukazała się książka Grzegorza Kołacza zatytułowana Czasami trudno się bronić. Uwarunkowania postaw Żydów podczas okupacji hitlerowskiej w Polsce. Autor stara się odpowiedzieć na pytanie: dlaczego Żydzi się nie bronili? Ale już na wstępie warto zaznaczyć, że pytanie to mija się z prawdą. Bronili się. W obozach i gettach były powstania zbrojne czy bunty. Choćby w Poniatowej. Ale być może w wyniku barier i działań socjotechnicznych ta wiedza stała się znana tylko historykom? Obraz powszechnie znany to uległość całej masy represjonowanych. To stereotyp. Grzegorz Kołacz opisał jakimi metodami posługiwali się okupanci by postawić bariery pomiędzy Żydami i resztą społeczeństwa. Byli skuteczni. Odnieśli sukces. Po dziś dzień mogliby świętować swoje zwycięstwo. Ale faktem jest, że Żydzi rzadko bardzo mogli liczyć na pomoc chrześcijan. Efekt taki uzyskano między innymi poprzez selektywne stosowanie represji. Zawsze wprowadzano podział na Żydów i nieŻydów. Cierpiący widzieli, że ci drudzy mają lepiej. A że cierpieli na przemian raz jedni raz drudzy już umykało obserwatorom choćby dlatego, że stawiano zasłaniające to mury.

Opracowanie Grzegorza Kołacza pokazuje pewien wycinek Zagłady. Ważny. Ale nie jest to całość. Inni autorzy wspominają też o religijnym uwarunkowaniu religijnej części społeczności żydowskiej. Cierpienie przybliżało nadejście Mesjasza. Do tego dochodził brak wiary w coś tak absurdalnego jak Zagłada. Absurdalnego z czysto ekonomicznego punktu widzenia. Sami okupanci zdawali się wątpić początkowo w celowość eksterminacji – też z tego powodu. Odkryli bowiem, że na ziemiach zajętych we wrześniu 1939 roku rzemiosło i handel w większości są domeną mniejszości żydowskiej. Bywało, że Polacy sami zapewniali Niemców, że sobie poradzą bez rzemieślników żydowskich. Tym samym pozwalali na eksterminację i w niej uczestniczyli. A maszyna do zabijania pracowała pełną parą. Także za sprawą sprawnej administracji przygotowującej transporty ludzi i niezbędnych gazów produkowanych przez poprzednika Basf’u.

Państwo zawsze może sprawić, że zbrodnia będzie zgodna z prawem. Przynajmniej od II wojny światowej.

Wycieczka na dno piekieł. Wstęp

Alina Cała w książce Wizerunek Żyda w polskiej kulturze ludowej nakreśliła nie tylko obraz Żyda ale też podała cechy obcego w kulturze ludowej. Tajemniczość. Kontakty obcych z diabłem. Zakazy łączenia się obcymi. To pewne wyróżniki. Jednocześnie spotkanie z obcym mogło przynosić szczęście. Żydzi jako znani obcy nie byli powszechnie znienawidzeni. Nawet osoby posługujące się stereotypami antysemickimi w charakteryzowaniu Żyda potrafią zupełnie inaczej (niestereotypowo) opisać swoich sąsiadów – Żydów. Zwracano uwagę nie tylko na wygląd. Cechą dostrzeganą była religijność. Zdarzało się, że Żydzi znający zwyczaje chrześcijan napominali ich gdy ci postępowali wbrew zwyczajom religijnym. Znano powszechnie gorliwość wiary Żydów. Rzadziej wspominano o zeświecczonych członkach tej społeczności. Nie wyróżniali się. Ochrzczeni tracili często swą obcość. Tak jakby wyznawana religia stanowiła czynnik determinujący przynależność do społeczności. I tak było i jest. Przeraża jednak obojętność chrześcijan w obliczu koszmaru przyniesionego przez okupantów podczas II wojny światowej. Mit bogactwa Żydów często określał postępowanie wobec prześladowanych. Powszechna była wiedza o zagrożeniach związanych z przechowywaniem Żydów. Człowieczeństwo nie zawsze było udziałem obcych. Dlatego może nie zawsze przykazania religijne mogły być motywem udzielania pomocy prześladowanym.

Sądziłem podczas lektury, że przejawy obojętności i interesowności są dnem piekła antysemityzmu ludowego. Ale przecież przenikał się on u wielu osób z antysemityzmem nowoczesnym. Ten powstał w świecie kultury nazywanej wyższą. I ten antysemityzm pokazała Maria Janion w Bohater, spisek, śmierć. Wykłady żydowskie. To jest drugie dno tego piekła. Może nie ostatnie? Z tej mieszaniny ludowo intelektualnej wykluły się stwierdzenia zebrane razem przez Jacka Dukaja w opowiadaniu Przyjaciel prawdy. Dialog idei:

Żydzi są przebiegli. Żydzi są bogaci. Żydzi są chciwi. Żydzi są inteligentni. Żydzi są najlepszymi lekarzami, prawnikami, bankierami, Żydzi są najlepsi. Żydzi są najgorsi, tchórze i kłamcy, i niszczyciele. Żydzi są najbardziej twórczy, w nauce i sztuce. Żydzi nie potrafią walczyć. Żydzi od pół wieku gromią Arabów. Żydzi zamordowali Chrystusa. Chrystus był Żydem. Żydzi nienawidzą Polaków. Polacy nienawidzą Żydów. Żydzi rządzą światem.

Zabrakło ludowego: Żydzi są leniwi. Żydzi są pracowici.

Tak przy okazji to w piątek 17 lutego ukazała się w prasie informacja, że w Poznaniu zawiśnie tablica informująca wiernych, że Żydzi nie wytoczyli krwi z hostii. Tablica jest przedmiotem sporów ponieważ ludzie wierzą, że było inaczej. Mity polegają na wierze. Wiara nie potrzebuje logiki ale chętnie z niej korzysta gdy nie znajduje w niej zaprzeczenia dogmatów. Same mity zaś mają tą zaletę, że mogą sobie swobodnie zaprzeczać bez obawy o to że się nawzajem poobalają. To przecież kwestia wiary. I w takich wypadkach nie używa ona logiki.

Maria Janion rozpoczyna od postaci Berka Joselewicza i jego pułku konnego. W okresie międzywojennym podważano istnienie tego pułku. Jednym z twierdzeń (logicznych oczywiście) było to, że nie można tak szybko nauczyć ludzi jazdy konnej. Berek Joselewicz jednak z tym chyba nie miał kłopotów skoro w młodości trudnił się między innymi ujeżdżaniem koni u handlującego końmi członka rodziny. Tchórzliwym Żydom zapomniano, że zabraniano im nosić broni. To zabranianie nie było chyba prewencyjne. I nie chodzi tylko o tradycję Machabeuszy. Żydzi bronili się w średniowiecznych miastach niemieckich. Bronili siebie i innych w kresowych stanicach i miasteczkach – tam to nawet było ich obowiązkiem. Rzeź Pragi w której wyginęli niemal wszyscy żołnierze pułku Berka stała się na długie lata symbolem dla Polaków. Z 7 tysięcy mieszkańców podobno 5 tysięcy było Żydami. Tak krew mogła połączyć. Zamiast tego przezornie przemilczano ofiary żydowskie. Bo antysemityzm był zbyt powszechny. Odczuwał go Berek w wojsku. Odczuwały go następne pokolenia. I to może jeszcze bardziej. W 1830 roku uchwalono pobranie podatku od Żydów na potrzeby walk w zamian odmawiając im przyjęcia do wojska. Pieniądze były ważniejsze. Weterani służący wcześniej pod rozkazami Berka byli odsyłani do domów. Nie byli potrzebni. Bo Żydzi są tchórzliwi. Są o tym przecież nawet piosenki ludowe. A czym jest wobec tego bohaterstwo? Czy to tylko walka i śmierć na polu bitwy? Maria Janion cytując Marka Edelmana twierdzi, że bohater nie jest tylko wojownikiem. Ale romantyzm mamy we krwi. Bohater romantyczny to wojownik.

Trudno mówić o tym, że ktoś dzierżył palmę pierwszeństwa w szerzeniu swoich fobii i nienawiści. Oskarżenia rzucano przeciwko Żydom i podczas Rewolucji Francuskiej (masoni mieli wywołać rewolucję, a sama masoneria miała być tworem żydowskim lub być przez Żydów opanowana) i podczas obrad polskiego Sejmu Wielkiego. Maria Janion nie wspomina o wcześniejszych żądaniach szlachty, tych z XVIII wieku. Domagano się wtedy uchwalenia zakazu osiedlania się Żydów na Mazowszu. Argument wciąż był ten sam. Obawiano się, że społeczność żydowska stanie się na Mazowszu większością. Bez wątpienia echo tych głosów pojawia się w pismach Staszica i twórczości Norblina. Bo były to argumenty mieszczan dążących do emancypacji. Zyskując prawa dla siebie mieszczanie nie zgadzali się na równouprawnienie Żydów. Bo w wyznawcach judaizmu dostrzegali dla siebie największe zagrożenie. W końcu to miasta były główną areną walki ekonomicznej mieszczan i Żydów. Obie te grupy stanowiły w Rzeczypospolitej osobne stany (choć Żydzi raczej nieformalnie, gdyż nie mieścili się w średniowiecznym systemie stanowym).

W XIX wieku szlachta jednak miała jeszcze uprzywilejowaną pozycję. Pracujący szlachcic jeszcze po 1830 roku był kimś zdeklasowanym. Emancypacja mieszczan trwała niemal pełny wiek XIX. Przez oświecenie, romantyzm po pozytywizm. Czy tu należy szukać korzeni antysemityzmu wyartykułowanego przez Dmowskiego? Wincenty Krasiński? Opublikował antysemicką broszurę. Zatrudniał jako nauczyciela dla swojego syna znanego antysemitę podającego się za znawcę Talmudu włoskiego pochodzenia księdza Alojzego Ludwika Chariniego. Charini także publikował dzieła antysemickie. Jego wychowanek i syn generała Wincentego rozszerzył antysemickie fobie poza dotychczasowy zakres obejmujący wiernych judaizmowi. Za groźniejszych Żydów, bo ukrytych uznał przechrztów. A oddziaływanie jego największego dzieła – Nie-Boskiej komedii trwa do dziś. Stereotyp zyskał pierwiastek żeński. Choć dość dziwny. W ujęciu Krasińskiego oznacza to rozwiązłość seksualną. Czyżby jakieś skrzywienie wychowanka księdza? Ale też się przyjęło. I podstępność. Bo zdaniem Krasińskiego chrzest w przypadku Żyda jest tylko maskaradą. Żyd Żydem jest zawsze. Podobno Krasiński miał nieszczęście spotkać parokrotnie Krysińskiego – bogatego neofitę pochodzenia żydowskiego. Zawsze pisało o nim z odrazą. I chyba zazdrościł.

Zupełnie inaczej do wyznawców judaizmu podszedł Adam Mickiewicz. Nie mógł być jednak autorytetem dla Krasińskiego. Miał żonę z rodu frankistów. A to oznaczało, że w oczach Krasińskiego Mickiewicz był już skreślony bo wpadł w sidła przechrztów. Nie wiadomo czy Krasiński znał później upubliczniane podejrzenia co do frankistowskich korzeni matki Adama Mickiewicza. Zresztą potomkowie wyznawców Franka najczęściej starali się ukrywać swoje pochodzenie. To też rodziło podejrzenia u miłośników teorii spiskowych. Tak jak wszystko co ukryte choćby za kurtyną obcego im sacrum. Mickiewiczowi wyretuszował biografię syn. Filosemityzm został wyparty by stworzyć postać patrioty który jak nakazała tradycja romantyczna musiał być katolikiem – taka pochodna kontrreformacji, która w XVIII wieku z protestantów czyniła większych diabłów niż z wyznawców judaizmu. Krasiński bał się wallenrodyzmu przechrztów. Mickiewicz wierząc w posłannictwo Towiańskiego chciał stworzyć nową religię z chrześcijaństwa i judaizmu.

Tu wtrącę że wspaniałą książką o środowisku towiańczyków jest powieść György Spiró Mesjasze. Jej głównym bohaterem jest pochodzący z Wilna Gerszon Ram.

Pod koniec życia Mickiewicz udał się do Turcji by stworzyć żydowski legion. Utarło się że był to legion polski. Oddział składający się z Żydów faktycznie wchodził w skład jednostki dowodzonej przez Sadyka Paszę (Czajkowskiego – przyjął islam podobnie jak Józef Bem by kontynuować karierę wojskową dostępną w Turcji tylko dla muzułmanów). Większość ochotników tworzących oddział żydowski służyła wcześniej w armii carskiej. Byli to jeńcy, którzy otrzymali wolność w zamian za służbę w armii tureckiej. Ale byli też ochotnicy z Bałkanów. Wśród nich też marzyciele. Marzyło im się państwo żydowskie. Wśród nich ojciec Teodora Herzla. To taki kawałek historii niezrealizowanej. Niedokonanej i zapominanej. Wrócę jednak do początku książki Marii Janion. Już w czasach Tadeusza Kościuszki ścierały się dwie wizje patriotyzmu i pojęcia obywatelstwa. Jedna – ta Kościuszki – była klonem systemu amerykańskiego. Obywatelstwo nie było wiązane z religią. Państwo było wieloetniczne, a naród nie był pojęciem etnicznym. Inaczej widziała to większość ówczesnych. Przebąkiwano i chłopstwie jako części narodu polskiego. Ale na pewno nie akceptowano judaizmu wewnątrz narodu, którego rdzeniem miał być Kościół. Żydzi wypadli poza nawias walk narodowych na życzenie Polaków-katolików. Gdy na przełomie XIX i XX wieku dochodziło do wielu konwersji na chrześcijaństwo i asymilacji Żydów dostrzeżono, że powstaje w RP kolejny naród. Obok Polaków i Żydów kolejnym narodem był naród Żydów zasymilowanych. Nie akceptowało ich żadne z tych dwóch środowisk. Używane w międzywojniu określenie Polak wyznania mojżeszowego było więc określeniem innej narodowości. Nie oznaczało dopuszczenie do wspólnoty narodowej. Także Polak-katolik pochodzenia żydowskiego był osobną kategorią ale nie ujmowaną w spisach. Wspólnota pozostała dla jednych w sferze marzeń dla innych stanowiła groźbę Judeo-Polonii – państwa w którym Żydzi też mieliby coś do powiedzenie.

Śmierć w wykładach Marii Janion to temat osadzony w czasie Zagłady. Napiszę o tym kiedy indziej.

Myślę sobie, że…

Przez ostatnie tygodnie drążę temat antysemityzmu. Szukam odpowiedzi na pytanie o jego podłoże. Przyczyny. I pewnie zabrnąłbym w opisach poszczególnych przypadków i teorii rasowych gdybym nie zaczął teraz czytać książki Aliny Całej Wizerunek Żyda w polskiej kulturze ludowej. Już we wstępie na talerzu podała mi pod nos możliwą odpowiedź. Już wcześniej na jej pracę powoływali się inni autorzy. A ja tą książkę wciąż odkładałem na później. Teraz ledwo zdążyłem przeczytać wstęp i jakbym w łeb obuchem dostał. Rozdział pierwszy tej książki ma tytuł taki jakiego szukałem po księgarniach: Obcość jako kategoria kultury. Właśnie obcość. Alina Cała zauważyła prowadząc badania terenowe, że obecność Żyda w kulturze, a wręcz jego wszechobecność dowodzi jego znaczenia. Nawet fizycznie nieobecny wciąż jest obecny w świadomości ludzi. Jest stereotypem. Stereotypem potrzebnym społecznościom do samookreślenia. Bo swoją tożsamość zyskujemy poprzez porównanie z "obcym".

Postrzeganie inności pełniło (..) integrującą rolę, sprzyjało ujednoliceniu zwyczajów.

A kilka wierszy dalej:

To nie narzucająca się obecność rozmaitych zbiorowości ludzkich implikowała odczucie obcości, lecz sama istota własnej kultury i psychiki: gdyby nie było różnic, wymyślono by obcego. Może nim zostać niemal każdy i wszystko: grupy różne językiem (np. Litwini), religią (jak Świadkowie Jehowy lub Badacze Pisma Świętego), zwyczajami (np. Górale lub Mazurzy), pochodzeniem etnicznym (np. "holendry"), społecznym (stereotyp szlachcica). Obce mogą być grupy zawodowe: lekarz, kowal, garncarz, kominiarz, handlarz, wędrowny dziad, ksiądz lub zakonnica. Obcymi bywają mieszkańcy sąsiedniej wioski, czasem nawet części tej samej wsi. Te same uczucia budzić może "dziwny" sąsiad, mieszkający tuż obok, kaleka, chory psychicznie, nawiedzony, świętobliwy lub ktoś, kogo opinia społeczna uznała za (pozytywnego lub negatywnego) bohatera.

Uff… Dotarło do mnie nagle, że świadomość zyskujemy nie poprzez wykształcenie tylko przez własne doświadczenie. Mowgli też wiedział, że nie jest wilkiem (a raczej Kipling wiedział że taki kit nie przejdzie). A że zawsze istnieją jakieś wyjątki to jest nim na pewno pojęcie normalności. Powszechnie obowiązująca norma nie jest zdefiniowana. Najprościej ją można opisać jako przeciwieństwo nienormalności. Ta też nie jest zdefiniowana. I oba te pojęcia zdefiniowane być nie mogą. Tylko w tym stanie jest możliwy rozwój, ewolucja, zmiany w kulturze. Zachowania normalne jeszcze dwieście lat temu mogą dziś być powodem izolacji i leczenia psychiatrycznego. Funkcjonujemy we wciąż zmieniającym się świecie, mówimy zmieniającym się językiem, nabywamy wciąż nowych przyzwyczajeń porzucając inne. Ale zawsze określamy swoją tożsamość porównując się z "obcymi". A obcymi zawsze są ci, których sami za takich uznamy.

Ta obecność słabnie. Już kilka pokoleń nie zna Żyda. Szukamy więc innych przeciwieństw. Nacjonalizm częściowo wypełnia tą lukę. Jesteśmy Polakami, bo nie jesteśmy Niemcami, Czechami, Słowakami, Ukraińcami, Białorusinami, Rosjanami… Ale to już poziom szkolny na którym uczeni jesteśmy tożsamości narodowej. Różnice na niższym poziomie mają też swój udział. Zadziwiać może, że nadal tutaj jeszcze istnieją Żydzi. Wyimaginowani ale są. Żyd niemal stał się synonimem "obcego". Tylko nie tutaj doszukiwałbym się nienawiści. Ta siedzi w ideologii. Ideologii która przenika do ludzi wraz z wychowaniem.

Zolli niepotrzebnie swoją Historią antysemityzmu zapędził mnie do antyku i średniowiecza. A może potrzebnie? To co opisał jako antysemityzm w dawnych czasach nie pasuje zupełnie do tego co znam, co słyszę czasami z ust rozmówców, co słyszę mimochodem na ulicach. Zolli opisał działania mające swoje korzenie w różnicach religijnych i w niezrozumieniu. To też kultura. Taka sama jak ta, która przez tysiąc lat głosiła, że Żydzi zamordowali Chrystusa. Tej roli Kościoła nie da się pominąć. On miał czas na to by słowa o winie Żydów stały się częścią kultury. Alina Cała napisała jeszcze o znanej od XVII wieku legendzie o Żydzie wiecznym tułaczu. Legendę poznałem poprzez poemat Stanisława Grochowiaka "Ahaswer" ale to chyba nie ma znaczenia? Swoją drogą nie wiem czy znajdę gdzieś pełny tekst tego poematu. Na półce mam tylko wydany w 1987 roku zbiór jego poezji zatytułowany Bilard. Ahaswer, a tam są tylko fragmenty poematu.

To tak nie na temat ale skoro mi się przypomniało to może choć część pierwsza tego poematu…:

Nieszczęście Ahaswera – jak to bywa w naszych czasach –
Wzięła się z locum. Owszem, były w Jeruzalem
Dzielnice bardziej rojne od szczurów, skrwawionych łachmanów
I pestek miażdżonych przez chorowite dziąsła żebraków.
Rzadko też w którymś domu nędzy – jak w siedlisku Ahaswera –
Panowała przestronność, zezwalająca każdemu z domowników
Na osobne posłanie; pęczki czosnku u sufitu; odrobinę luzu
Dla samotnych modlitw. Zresztą poczyńmy opis Ahaswerowej siedziby
W Gabarytach, ogólnej koncepcji wystroju wnętrza, wymogów
Higieny;
Podówczas nowoczesnej pedagogii;
Życia seksualnego
I sposobów spędzania wolnego czasu.
(W tym miejscu proszę uprzedzić dzieci, że zapadnie ciemność
Dla wyrazistszej demonstracji przezroczy. Plamki krwi, które
Zamażą ekran, pochodzą z rozgniecionych komarów Anopheles maculipennis.
Pełno ich w tej sali, jak zresztą w każdym podtropikalnym baraku)
Izba główna, a zarazem pracownia Ahaswera, stanowiła coś na kształt
Monstrualnej tumby, jak państwo widzą, zwężonej u wezgłowia
I podnóżka Trupa, który by się tu rozłożył. Jedyne okno,
Wysokie i do połowy zawieszone oponą z rybiego pęcherza,
Wychodziło wprost na drogę Męki. Oto i zbliżenie
Tego szlaku: polne kamienie, pozbawione formy, cienkimi sznurowadłami
Smrodliwej mazi powiązane. Tu i ówdzie kępka ostu zbielała
Jak warga spragnionego. Strzępki płóciennych chust,
Którymi niewiasty obcierały czoła skazańców. Włosy
Spod pachy, z miejsc sromotnych i z bród starszych hultajów.
Zydel i warsztat Ahaswera stały przy samym oknie.

Narzędzia – którymi się posługiwał, były z tej samej branży,
Co przedmioty wędrujące dzień w dzień drogą straceń:
Szydło, jak włócznia do przebijania boku,
Gnyp jak nóż do podcinania ścięgien w podudziach,
Skóra w płatach.
Gwoździe,
Języki i ogień
Profesja szewca w tych okolicznościach miała w sobie coś haniebnego,
Coś jak przedrzeźnianie;
Zaś bezustanny korowód dłużników śmierci z gałami wytrzeszczonymi niczym oczy karpia
Coś z wertowania najobrzydliwszych stronic własnego losu;
Nieruchoma bezradność szewca przyklajstrowanego do zydla
Coś z potajemnej kaźni.
Pomyśleć: widzieć zabijanych i nie zabijać (o, gwoździu zardzewiały i zagięty!);
Liczyć na palcach umierających i nie umierać (o, pustynio mojego stołu!);
Być świadkiem koronnym i zgoła obojętnym,
Nie wzywanym przez żaden Majestat, zbuntowany Motłoch lub Piekło:
Czym może się skończyć takie bezbrzeżne upokorzenie,
Jak jedna nienawiścią do tych szelmowskich ciał – zewłoków
Z genitaliami wybrzuszonymi przez opaski; z długimi żmijami
Krwi na plecach; z garbami krzyży dźwiganymi: łagodnie jak kalectwo?
Przeto Ahaswer nienawidził potępionych,
Młotkiem i Gnypem,
Pasemkiem stęchłej woni z garnka prażonej soczewicy:
Płaczem bachorów, które znowu sfajdały się w koszulę,
Przekleństwami Sary – tłustej Żydówki, która była jego najgorszą połową.

Pielęgnując tę nienawiść, mimo że był tylko szewcem
Od byle jakich napraw, nigdy nie postąpił za gawiedzią,
Aby na Łysym Wzgórzu Trupiej Główki sycić swoje okrucieństwo.

Byłoby to różę rzucić między pokrzywy.
Aż – pewnego dnia – czwartek to albo piątek
(Chyba piątek: sandały sprzedawcy żółwich skorup czekały już na posłańca)
Na kwadrans przed kaźnią
W okiennym otworze zabłysła
W sam nos Ahaswera
Topielcza Twarz Skazanego.
Ten łotr napierał: siatką żył, które oplatały mu całe oblicze;
Przykrym zapachem z ust pojonych tylko żółcią;
Wiadomą rzeźbą żeber, która zwiastowała,
Że gdyby nie kaźń,
Śmierć dopadłaby nędznika w rozkwicie choroby piersi.
Ahaswer ledwo co nie zwymiotował, tak go przeraziła
Ta bliskość, spoufalenie, które nawet brat bratu
Oszczędza;
A przecież również groza bijąca z owej bezczelności
(Lewe ramię krzyża Przybysz wpakował w okno, nie bacząc,
Że rozdarł drogocenną oponę z rybiego pęcherza)

Czegoś żądał, tak, dobrze mówię: o coś zabiegał, albo wręcz przykazywał
Polecenie nie znoszące sprzeciwu. Krzyczał przez ramię Ahaswera
Wprost do Sary przy kuchni, przerażał dzieci, obudził starca
Drzemiącego w głęboki cieniu tumby, poruszył kozę
Przywiązaną sznurkiem do Ahaswerowego wyrka: obok nary
Nocne naczynie pełne świeżego moczu odpowiedziało półgębkiem echa.

…ooody… pomiłuuuj…

A ja ci pomiłuję! Ahaswer twarz bezczelną jednym ruchem wypchnął,
Za drugim poruszeniem sięgnął po kubek klajstru i zapacykował
Żebrzące usta; diabeł z krzyżem odskoczył jak oparzony
(Klej w istocie był gorący), a fala oprawców i gawiedzi
Przewaliła się zwiewnym chichotem jak grzywacz musujący na jeziorze przed burzą.
„Dobra robota” – pochwalili bez zbytniego komplimentowania biczownicy.
Ahaswer zaś urósł nie tylko w oczach Sary i – kto wie –
Czy centurion nie zakarbował go sobie w pamięci,
A protokolant kaźni nie wpisał na listę zawodowych zuchów;
Któż może wiedzieć, jaką koleiną
Potoczyłoby się płonące gniazdo Ahaswerowej kariery,
Gdyby Tamten nie rozkleił zaklajstrowanych ust i nie wyseplenił
Przez obluzowane od uderzeń zęby:

…jak cię zowią, szewcze?… Trzeba, abym znał twe imię,
Bo pójdziesz za mną. Tam – na górze Krzyża – doczekasz męki mojej, a potem żyć będziesz

I umierać co sto lat. Na chwilę
Tylko, bo znowu powstaniesz z martwych – i znowu dokonasz
Obrotu stu wiosen, aby śmierć dwudziesta
Nie obdarzyła cię nadzieją, że dwudziestej pierwszej Bóg ci zaoszczędzi.

Wielka hojność Pana, a Ojca mojego
Nie zna granic. Chcę więc, abyś sam doświadczył
Szczodrobliwości tak strasznej, ze na wieść o tej męczarni
Siwieją niemowlęta, ptaki w nietoperze
Przeobrażają się – i żyją w ciemnościach… Jak cię zowią – szewcze?

Ahaswer nie odpowiedział. Jego język obijał się o czerepy dziuplastych zębów,
Tak że jedynie wąska stróżka krwi na wardze
Objaśniała przyczynę zaniemówienia. Milcząc straszliwie
Wlazł na zydel, podźwignął brzuch w skórzanym płaszczu na parapet,
Jak wór zwalił się wprost pod stopy Natręta.
Rodzina widziała go po raz ostatni, kiedy sposobem zwierzęcia
(Najlepiej opasa lub wojowniczej świni pekari)
Oddalał się za Człowiekiem z Krzyżem. Biczownicy, których łaskę
Jeszcze przed chwilą hołubił, teraz trykali go
Kościanymi rękojeściami biczy. Niejeden sandał
(Kto wie, czy nie doprowadzony do porządku zręcznym szydłem Ahaswera)
Lądował z wielkim spokojem na jego wypiętym zadku. Dzieci
Obrosły ciało Sary jak galasówka obsiadła rozdygotany liść osiki. Biło
Bezgłośnie kilka tysięcy kilogramów, zawartych w sercach dzwonów Jeruzalem.

I odszedłem od tematu… Ale to legenda powiązana z wiarą w nieczystość tego narodu. W przekleństwo na nim ciążące z woli Boga. Wiarę w nadejście apokalipsy gdy potwierdzający przekleństwem na nich ciążącym Żydzi rozproszą się po całym świecie. Żydzi bowiem mieli swoim istnieniem potwierdzać prawdziwość Nowego Przymierza.

Jest to więc pewien obraz funkcjonujący w przestrzeni religijnej. Nie ma w nim antysemityzmu. Jaki ma związek np. z wydarzeniami z Jedwabnego? Obcego łatwiej zabić niż kogoś z własnej społeczności. Jeszcze jak się go pozbawi cech ludzkich będzie jeszcze łatwiej. Słusznie Wierzbicki pisał o rozróżnieniu między rozliczeniem za okres okupacji sowieckiej, a późniejszymi masakrami. W rozliczeniach ginęli nie tylko Żydzi. Oskarżenia kierowano wobec konkretnych osób i je karano. Dotyczyło to też nie-Żydów. W końcu jednak po tych rozliczeniach dochodziło do masakr. Ta kolejność wskazuje, że już nie chodziło o winy z ostatnich dwóch lat. Masakry nie były zemstą. Więc czym były?

Samooczyszczenie

Tym razem na tapetę trafiły dwie książki. Właściwie książka i książeczka. Obie kręcą się wokół tematów opisanych przez Jana Tomasza Grossa w Sąsiadach i w Strachu. Jednak nie nawiązują do siebie nawzajem. Nie znają się.

Z 2007 roku pochodzi książka Marka Wierzbickiego Polacy i Żydzi w zaborze sowieckim. Stosunki polsko-żydowskie na ziemiach północno-wschodnich II RP pod okupacją sowiecką (1939-1941). To wydanie poprawione i poszerzone. Nie sprawdzałem kiedy ukazało się wydanie I. Autor odnosi się bezpośrednio do Sąsiadów Grossa. Stawia Grossowi konkretne zarzuty, choć nie do końca sprawiedliwe sądząc po tym co sam napisał. Nawet stwierdzenie, że inne prace napisane pod wpływem Sąsiadów starają się usprawiedliwić sprawców zbrodni w Jedwabnem nie jest chyba trafione, bo sam też usprawiedliwia. Usprawiedliwia społeczność tego miasteczka, a winę przypisuje kilkunastu osobom i okupantom niemieckim. Zwalcza uogólnienia na rzecz szczegółowości. Tak jakby to warte było walki. Ostatecznie przecież i tak bez odpowiedzi pozostaje pytanie o odpowiedzialność zgromadzonych, którzy biernie się temu wszystkiemu przyglądali. Dlatego w książce tej nie uważam za jej mocną stronę ocen wyrażanych przez autora. Siłą tej pracy jest ukazanie w miarę możliwości szeroko serii wydarzeń w tej części okupowanej Polski, które prowadzą do stodoły w Jedwabnem.

Książkę nabyłem z ciekawości. Może niezdrowej ciekawości. Po wydanej przez Frondę książce spodziewałem się ataku na ustalenia historyków obarczających winą Polaków z Jedwabnego. Tu się zawiodłem, z czego jestem zadowolony. M. Wierzbicki rozpoczyna swoją narrację od września 1939 roku. Opisuje ruchy wojsk polskich i ich walki z Armią Czerwoną oraz z grupami komunistów prowadzących walkę partyzancką ze znajdującym się w sytuacji beznadziejnej Wojskiem Polskim. Większość rebeliantów walczących z bronią w ręku była pochodzenia żydowskiego. Oni też stanowią podstawę tworzenia nowej władzy i administracji na terenach zachodniej Białorusi. Na terenach tych przebywa też duża grupa uchodźców ze środkowej Polski. To też w większości społeczność żydowska. M. Wierzbicki widzi w tej ucieczce na wschód jedynie strach wywołany dokonaniami Wehrmachtu podczas zajmowania ziem RP. I chociaż zaznacza, że wśród uciekinierów znajduje się liczna inteligencja to jednak nie dostrzega, że ludzie ci znali też sytuację Żydów w samej Rzeszy. Choćby z prasy. Umyka mu też fakt nierównego traktowania Żydów w II RP. Wielokrotnie powtarzane przez Żydów słowa "Skończyło się wasze" nie mają odniesienia do przeszłości.

Dlaczego akurat Żydzi objęli władzę? Tutaj M. Wierzbicki wyjaśnia, że sowieckie władze nie mogły opierać się na Polakach. Pozostawali więc Białorusini i Żydzi. Ci drudzy byli lepiej wykształceni i zamieszkiwali głównie miasta. Ich niechęć do czasów II RP była oczywista (choć nie do końca chyba tak jest w odczuciu autora książki). W treści pojawiają się informacje o pomocy niesionej przez Żydów polskim ziemianom. Oczywiście przez Żydów, którzy przed wybuchem wojny utrzymywali z tymi ziemianami kontakty. A okres okupacji sowieckiej niesie wiele nieszczęść wszystkim mieszkańcom okupowanych terenów. Jedyną rekompensatą jest prawne równouprawnienie. Słowa rewanżu ze strony Żydów najczęściej pozostają bez odpowiedzi – za słowa nienawiści narodowościowej groziło 5 lat więzienia i z tego wszyscy zdawali sobie sprawę. Praca dla wszystkich – choć była jakimś rozwiązaniem dla rzeszy bezrobotnych przed wojną Żydów nie rekompensowała innych strat. Nacjonalizacja – uderzyła we wszystkich prowadzących prywatne przedsiębiorstwa. Zakaz uboju rytualnego, pracująca sobota – to ciosy wymierzone Żydom religijnym. Ciekawe, że choć autor opisuje te zdarzenia i parokrotnie zaznacza, że nie wszyscy Żydzi popierali władze sowieckie – to parokrotnie zdarza mu się wspomnieć o tym gremialnym poparciu by zaraz zaznaczyć, że jest to stereotyp powstały w oczach Polaków. Ostatecznie Żydzi przestają być potrzebni tak nowej władzy gdy przybywają zastępy pracowników ze wschodniej Białorusi. Zdarza się też że pracę otrzymują także Polacy, już mniej liczni i wciąż pacyfikowani. Ta normalizacja nie trwała długo. Wkrótce przecież miała wybuchnąć kolejna wojna. Trwają też akcje wysiedlania na wschód ludności niepewnej ideowo. Dotyka to polską inteligencję i ziemiaństwo oraz wielu żydowskich uciekinierów z terenów centralnej RP.

Do czego to wszystko zmierza? Do wytłumaczenia dlaczego doszło do masakr. Są tu więc opisy nadużyć władzy dokonywanych przez żydowskich milicjantów na ludności polskiej. A czytelnik ma uwierzyć, że to co później nastąpiło było odreagowaniem na te wydarzenia. Symbolem niech będą radosne powitania Armii Czerwonej w wrześniu 1939 roku (Żydzi) i przyjęte z ulgą (i też z radością) wkroczenie Wehrmachtu w 1941 roku (Polacy). Tylko by skomplikować ten stereotypowy obraz autor przytacza dla porównania opisy sytuacji na Wileńszczyźnie oraz pisze o rozkazie niemieckim dotyczącym postępowania na zdobytych terenach.

Na Wileńszczyźnie początkowo wszystko przebiega podobnie jak na Białorusi zachodniej. Sytuacja zmienia się diametralnie po wkroczeniu Litwinów. Od tego momentu zarówno Żydzi jak i Polacy stają się mniejszościami na takich samych prawach. W tym M. Wierzbicki dopatruje się przyczyny chętnie udzielanej sobie nawzajem pomocy. Wrogiem byli Litwini, a później Litwini i Niemcy.

Na świeżo zdobytych przez Niemców terenach przez kilka dni panuje sytuacja przejściowa – nie ma już władzy sowieckiej ani jeszcze nie ma władzy niemieckiej. W tej sytuacji dochodzi do wielu zbrodni. Nie są to jednak masowe mordy. Te mają się odbywać po wizycie oficerów niemieckich – dających ludności miejscowej czas na "rozliczenie się z Żydami". I tu ciekawostka. Ciekawostka z Radziłowa. M. Wierzbicki pisze bowiem:

Na obecnym etapie badań niewiele wiemy również o zbrodni na Żydach dokonanej trzy dni wcześniej, 7 lipca 1941 roku, w Radziłowie, odległym od Jedwabnego o kilkanaście kilometrów. Według relacji nielicznych świadków żydowskich, którzy przeżyli tę masakrę, już od momentu ucieczki wojsk i władz sowieckich w miasteczku rozpoczęła się seria samosądów, zbrodni i rabunków dokonywanych na Żydach przez bliżej nieokreśloną część ludności polskiej. Najprawdopodobniej rej wodzili byli więźniowie sowieccy, żołnierze polskiego podziemia i zwyczajni chuligani oraz bandyci. Ich pozycję w miasteczku wzmacniała pomoc, jakiej udzielili wojskom niemieckim w chwili wybuchu wojny.

Po kilku dniach znęcania się i terroryzowania radziłowskich Żydów przez "bliżej nieokreśloną część ludności polskiej" mieli do miasteczka przybyć gestapowcy i polecić przeprowadzenie likwidacji miejscowych Żydów. I aż szkoda, że M. Wierzbicki przerywa swoją narrację w 1941 roku. Tu bowiem można dopisać coś z innej książki, która nie jest opracowaniem historycznym.

W 2008 roku ukazała się książeczka Stefana Zgliczyńskiego Antysemityzm po polsku. Autor jest publicystą i dyrektorem polskiej edycji Le Monde diplomatique. Całość otwiera stwierdzenie z którym trudno jest się nie zgodzić. Zawiera ono w sobie popularne stereotypy, które nie zawsze są akceptowane w całości.

Polska jest krajem antysemickim. Jest również krajem katolickim. Nie oznacza to bynajmniej, że wszyscy Polacy to antysemici lub katolicy. Albo że jedno i drugie. Znaczy to tyle, że antysemityzm, podobnie jak katolicyzm, zrośnięty jest od wieków z naszą tradycją, obrzędowością i wychowaniem.

S. Zgliczyński sięgnął w swojej książce do wielu opracowań związanych z tematem swojej książki. M.in. do pracy Anny Bikont My z Jedwabnego. Z tej pracy też zacytował następujący fragment:

Na tym terenie nie było zresztą organizacji podziemnej, która nie tolerowałaby w swoich szeregach ludzi mających na swoim sumieniu mordowanie Żydów. Różnica zdaje się polegać na tym, że w Narodowych Siłach Zbrojnych dyskwalifikował fakt ratowania Żydów i udzielanie im pomocy, gdy tymczasem Armia Krajowa udostępniała swoje szeregi i mordercom Żydów, i tym, którzy ich ratowali.

A. Bikont opisała przypadek mordercy Dory Dorogoj, członka AK który za pozwoleniem swojego dowódcy w 1945 roku zamordował brata i ojca wspomnianej Dory (podczas okupacji niemieckiej obaj się ukrywali). Meldunki likwidacyjne znajdują się w posiadaniu IPN-u. Mordercą kierowała chęć usunięcia świadków swojej zbrodni z 1941 roku. Jeśli Dora Dorogoj jest tą samą osobą o której M. Wierzbicki pisze "Froma Dorogoj" (młoda komsomołka) to morderca odciął jej piłą głowę, którą następnie dla zabawy kopał. I działo się to jeszcze przed pojawieniem się Niemców w Radziłowie.

Zgadzam się częściowo z wnioskami M. Wierzbickiego. Szkoda, że nie wyszedł w swojej pracy poza wyznaczone ramy czasowe. Może wtedy łatwiej byłoby mu używać słowa antysemityzm, którego zdaje się unikać. Nie unika zaś go S. Zgliczyński w swojej książeczce. Zarzuca antysemityzm niemal całemu społeczeństwu. Dostrzega jego przejawy na ulicach, na co dzień. Przykłady na pewno każdy sam by odnalazł. Żydzi są wciąż obecni w mowie potocznej i zawsze występują w znaczeniu ujemnym. Poziom antysemityzmu ma być w Polsce tak duży i niedostrzegany przez jej obywateli, że zaskakuje obcokrajowców. Gdy na wieść o kolejnej książce Grossa prezydent Kwaśniewski stwierdza, że znów w Polsce wzrośnie antysemityzm – budzi konsternację izraelskich dziennikarzy. Dlaczego bowiem książka w której historyk przedstawia przypadki antysemityzmu ma być przyczyną wzrostu antysemityzmu? Nielogiczne? Nie w Polsce. Za stan obecny zdaniem S. Zgliczyńskiego odpowiadają zarówno Kościół jak i elity intelektualne (pojawiają się odpowiednie cytaty z wypowiedzi hierarchów i innych znanych osób publicznych). Nie dość, że nie próbują zwalczać tego zjawiska to same używają języka antysemitów. Korzeni ideologii antysemickiej Zgliczyński doszukuje się w pracach Dmowskiego i w mniejszym stopniu Konecznego. Wielu ideologów prawicowych zaprzecza istnieniu w Polsce antysemityzmu. Powołują się przy tym na przykład na żydowskie pochodzenie premierów III RP – ręce opadają.

Zgliczyński cytuje wiele fragmentów artykułów napisanych przez polskich antysemitów i opublikowanych w pismach tak prawicowych, że aż mi nie znanych z tytułów. Przypadek Bubla pominę – ten człowiek jest chory z nienawiści i nie tylko S. Zgliczyński dziwi się, że jeszcze L. Bubel może publikować swoje pisemka i książeczki. Z tym, że właśnie ta zgoda na istnienie tego zjawiska jakim się stały wydawnictwa Bubla jest charakterystyczna dla współczesnej Polski.

S. Zgliczyński sięga też do tematu oskarżeń o antysemityzm wysuwanych przez Izraelczyków wobec osób krytykujących politykę państwa Izrael. Być może właśnie groźba oskarżenia o bycie antysemitą sprawia, że politycy nie chcą krytykować posunięć antypalestyńskich? Nad tym też się zastanawiałem. Strasznie łatwo jest być nazwanym antysemitą gdy się krytykuje to państwo. Jest oczywiście środowisko rzeczywiście zgadzające się z polityką dyskryminacji Palestyńczyków w Izraelu. To to samo środowisko, które twierdzi, że w Polsce nie ma antysemityzmu. Nacjonaliści zawsze dobrze się dogadywali.

A masakry na ziemiach okupowanych przez sowietów od 1939 roku wpisują się w to, o czym napisał Lech M. Nijakowski w artykule Kiedy krwawa plama staje się białą. Polityka pamięci związana z masakrami XX wieku (w:) Współczesne Społeczeństwo Polskie wobec Przeszłości, T. 4 Pamięć zbiorowa jako czynnik integracji i źródło konfliktów, pod red. A. Szpocińskiego. W przypadku tych zbrodni mamy do czynienia z niemal wszystkimi chyba opisanymi przez L.M. Nijakowskiego strategiami mającymi ukryć winę i uporać się z traumą ofiar. Jedni bowiem informacjom o masakrach zaprzeczają lub je minimalizują, inni przerzucają odpowiedzialność na innych, jeszcze inni dokonują racjonalizacji pisząc i mówiąc o zmuszeniu do zbrodni. Rzadziej opisuje się te masakry (lub wcale) jako dopust boży, demonizuje się sprawców ("Prawdziwy czarny anioł śmierci w nienagannie wyprasowanym mundurze"). Nie słyszałem tylko o "syndromie sztokholmskim" w tej sprawie. U M. Wierzbickiego widzę nade wszystko próbę racjonalizacji zbrodni. W wielu jednak miejscach zdaje się on wskazywać na to, że ofiary same są sobie winne ponieważ wcześniej źle się zachowywały. Ponieważ "zdradziły Polskę".

Moja ocena jak i opisane dwie książki nie są obiektywne. W przypadku pracy M. Wierzbickiego jest to zarzut. Ale i tak polecam tą książkę zainteresowanym tym zagadnieniem. Nie czytałem dotąd tak obszernego opracowania poświęconego okupacji sowieckiej.

duch i krew

Obelżywe słowa, prześladowania ani nie wzbudzają miłości ani nie przekonują tych, wobec których są stosowane. Miłość wyzwala i wywyższa tego, który wyświadcza dobrodziejstwa i tego, który się tym dobrodziejstwem cieszy. W Średniowieczu nie dochodzi do wypowiedzenia ze strony Żydów słowa żalu za ogromną tragedię; Krzyż rozkłada ramiona by rozdzielić, bardziej niż by złączyć w imię miłości i bólu, które bratają i przebaczają

Na próżno wrzuca się w płonące na placach stosy księgi; w ten sam sposób wprowadzani są na stosy męczennicy. Płomienie pożerają zarówno ciała, jak i kartki papieru, ale przekonania i wiara pozostają.

Średniowiecze pozostawiło po sobie wspomnienie stosów. Z upływem czasu coraz częściej płoną na stosach same księgi. A wynalazek druku przyczynia się, do wzrostu dochodów drukarzy drukujących palone co rusz księgi. Wspomniał o tym w książce Mesjasze György Spiró. Cytat powyższy pochodzi zaś z Historii antysemityzmu Eugenio Zolli.

Antysemityzm z definicji łączy się z nacjonalizmem. Nie zastanawia się nad religią. Sięga do krwi, do ciała. Jego początki pojawiają się w wieku XIX. Trudno jest więc antysemityzmem nazywać nienawiść do wyznawców judaizmu i ich religii. Bez religii ta nienawiść wisi w próżni. Wiek XIX zrodził nacjonalizm, a ten zawsze potrzebuje wroga. Wiek XIX przyniósł też emancypację Żydów w krajach niemieckich i w Cesarstwie Austo-Węgierskim . Proces ten nie przebiegał bez oporów. Przyznawane prawa były cofane i znów przyznawane. Na drodze emancypacji stanęli antysemici.

W Cesarstwie Niemieckim na drodze emancypacji stanął nadworny kaznodzieja Adolf Stöcker (czytałem o nim wcześniej w eseju Antysemityzm w Cesarstwie Niemieckim w latach 1871-1914 autorstwa Wernera Jochmanna). Jego dziełem było przekształcenie Stowarzyszenia Chrześcijańsko-Społecznego w Partię Chrześcijańsko-Społeczną. W licznych pismach inspirowanych jego działalnością i przez niego wspieranych przypisywano Żydom stworzenie liberalizmu. Partia Stöckera zwalczała ruchy liberalne i socjaldemokrację. W Cesarstwie Austro-Węgierskim podobną rolę odegrał deputowany do wiedeńskiego parlamentu Georg von Schönerer (wnuk Żydówki). Idee tych ludzi nie były wspierane przez władców, a nawet z nimi walczono. Jednak zasiane przez nich ziarno padło na podatny grunt. Ten antysemityzm był nie tylko złączony z nacjonalizmem ale też był częścią systemu politycznego, wielopartyjnego. Polityka i nacjonalizm nie potrafią się obyć bez podbudowy ideologicznej. Zolli wskazuje tu na takich filozofów jak: Fichte, Nietzsche i Hegel.

"Jeżeli pewne prądy myślowe nagle wyparły się zależności od narzędzi logicznych, od rozumu – mówi Huizinga – działo się tak zawsze na rzecz czegoś co znajdowało się ponad rozumem. Kultura, która dzisiaj chce nadawać ton, nie tylko ma zamiar obejść się bez rozumu, ale również bez tego, co pojmowalne, na rzecz czegoś, co znajduje się poniżej rozumu, a mianowicie na rzecz impulsu, instynktu. Opowiada się za wolą, nie w sensie Jana Dunsa Szkota, które przyporządkowywało jej jako obiekt wiarę, ale jako wolę władzy, ziemskiej władzy, dla bycia, dla krwi i ziemi, zamiast dla wiedzy i ducha". Ludzie, którzy biorą udział w wielkich ruchach społecznych i politycznych, wyobrażają sobie swoje przyszłe działania za pomocą obrazów wojennych, systemu obrazów, który wymyka się analizie, i którego nie można rozłożyć na części pierwsze, trzeba go więc traktować jako jedność siły historycznej. Obrazy bitew zapewniają tryumf sprawy, trzeba jednak unikać porównywania dokonanych faktów z początkowymi wyobrażeniami.

Tak więc dzieło historyczne przedstawia się w umyśle temu, kto przygotowuje się, by go dokonać, jako seria obrazów bitew, a ponieważ są one obrazami, nie mogą więc być poddawane krytycznej ocenie rozumowej. Tak rozpoczęty ruch toczy swój bieg, kończąc go w jakiejś rzeczywistości historycznej, której to z kolei nie można zestawiać z początkowymi obrazami. Trzeba takiego porównania unikać. Tak oto wyeliminowany zostaje kolejny czynnik racjonalny. Razem z nim znika również związek przyczynowy. Wydarzenia historyczne biorą swój początek z czynnika irracjonalnego, przebiegają w łasce aktu wiary w ten czynnik i wypełniają się bez udziału rozumu.

Nie ma więc od XIX wieku reguł? Idee są irracjonalne i prowadzą do innych wyników niż zakładano na początku? O początkach się zapomina. Huizingę znam z pięknej Jesieni średniowiecza. Zolli korzystał z jego późniejszego Kryzysu cywilizacji. Ten obrazkowy przebieg realizacji idei dziwnie pasuje mi do dzieła syjonistów. To co miało być dziełem niesienia kultury i oświaty mieszkańcom Palestyny zaistniało jako państwo odrzucające całkowicie prawa Palestyńczyków. O idealistycznych początkach zapomniano albo nie należy pamiętać.

Zolli parokrotnie cytuje mało znanego chyba w Polsce filozofa klasyfikowanego jako wybitnego przedstawiciela niemieckiego pozytywizmu – Friedricha Jodla (1849-1914). W krótkiej notce zamieszczonej w przypisie wyczytać można że:

Wychodząc z założenia, że współczesna nauka zniszczyła zupełnie, albo w najbliższym czasie zniszczy podstawy tradycyjnej religii, że starożytny teocentryzm będzie musiał w konsekwencji ustąpić miejsca etycznej koncepcji świata o charakterze antropocentrycznym, i że nie ma żadnej wystarczająco mocnej siły, która mogłaby podporządkować narody autorytetowi ani historycznej wiary ani racjonalnej religii, wyraża nadzieję na moralną i religijną odbudowę społeczeństwa, opartą na nowej religii całkowicie pozbawionej jakiejkolwiek formy mitu.

Religia taka jeszcze nie powstała ale istniały nieudane próby zniszczenia religii (komunizm).

Byłoby fałszem wierzenie, że można robić politykę opierając się na pewnej, idealistycznej sprawiedliwości. Trzeba było skończyć z tą śmieszną fantazją.

Słowa te wg Huizingi wypowiedział Komisarz Sprawiedliwości Rzeszy. Jodl także uważał, że sprawiedliwość nie jest częścią dziejów historycznych. Utylitaryzm zastąpił etyczno-religijną koncepcję państwa, która mówi(ła), że:

państwo ma za zadanie zapewnienie wolności jednostki, która ograniczona jest etyką, i w konsekwencji, porządkiem społecznym, który również opiera się na moralności.

Nadszedł czas na trzech wcześniej wymienionych myślicieli:

Nietzsche wywyższył do rangi boskiej człowieka rządnego władzy. Fichte uczynił to samo z Narodem, "ponieważ to właśnie przez naród ukazała się boskość" w człowieku. Lud jest tą grupą ludzi, w której "jest boskość" żywa i działająca. Państwo jest obrazem samego Boga. Hegel naucza doktryny Państwa-Boga. Państwo jest "rzeczywistością fundamentalnej wolności (…), elementem racjonalnym samym w sobie i dla siebie, jest ono "celem samym w sobie, absolutnym"; jest ono wręcz istnieniem, w którym "wolność osiąga swoje największe prawo". Państwo jest "dla Boga zejściem do świata".

Niektóre teorie mówią, że najpierw powstał naród. Dopiero naród stworzył państwo. Założeniem z którego się tu wychodzi jest państwo narodowe które nie może istnieć bez narodu. W ujęciu nazistowskim naród jest rasą. Rasę definiują na podstawie cech somatycznych. Nie ma w tej definicji miejsca na kulturę i jest tylko fizyczność. Hans Günther (antropolog z Jeny) zaznaczał by nie mylić pojęcia ludu z narodem. Lud w jego ujęciu to mieszanka ras. To on został określony Papieżem nauk o rasach. Sławił wszystko co nordyckie. Stwierdzał też, że w krajach niemieckich maksymalnie 10% ludzi posiada czyste cechy nordyckie. Jego zdaniem należało oczyścić naród z wpływów człowieka orientalnego.

Cechy człowieka orientalnego to: brak godności, brak honoru, aferzysta, demokrata, ma zwierzęce odruchy, opóźniony, rodzi się niewolnikiem i niewolnikiem umiera, człowiek stadny.

Cechy człowieka nordyckiego to: elegancka twarz, smukła sylwetka, blond włosy, jasna skóra, pod którą płynie boska krew, naturalne zachowanie, głodny ideałów, sprzeciwiający się merkantylizmowi, poszukujący zadań, które wykraczają poza własny interes, miłość do ryzykownych zadań, do heroizmu, urodzony arystokrata, typ człowieka przywódcy.

"Przywódca czy Führer – zgodnie z syntetyczną definicją Messineo – to człowiek, w którym bardziej niż w innych wciela się ideał rasy nordyckiej, w którym Boska krew pozostawiła swoje najlepsze związki". Jego wola, która nie ma żadnych ograniczeń, poza jego własnym sumieniem, jest prawem, ponieważ jest ona niezawodna. "Treść myśli prawnej trzeciej Rzeszy – stwierdza Frank – polega na władzy nad ludem, zgromadzonej w rękach jednego człowieka, a jedynym ograniczeniem jest jego własne sumienie". Tak samo: "Wola Führera musi być podstawą naszego systemu prawnego". Podobnie: "W zakresie prawa publicznego trzeciej Rzeszy nie istnieje pozycja niezależna od zasadniczej woli Führera". Göring: "My (narodowi socjaliści) wierzymy, że Führer jest niezawodny we wszystkich kwestiach dotyczących moralnych i społecznych spraw ludu". Tak samo: "Obecnie słowo Führera, oraz wszystkich jego bezpośrednich współpracowników, jest warte więcej niż jakiekolwiek zdobyte i legalnie określone prawo". Socjolog Hans Freyer: "Państwo, żeby naprawdę istniało wśród innych państw, potrzebuje wokół siebie strefy zdobyczy. Musi zdobywać, by istnieć". W okresie zawieszenia broni, nazywanym pokojem, Państwo musi ciągle wyczekiwać powrotu swojej normalnej rzeczywistości, czyli wojny. Oswald Spengler: "Historia ludzkości w okresie rozwiniętej cywilizacji, to historia sił politycznych. Wojna jest formą tej historii. Również pokój jest jej częścią. Jest on prowadzeniem wojny przy pomocy innych środków (…)". Podobnie: "Człowiek jest dzikim zwierzęciem… (…) Bestie z wyższych klas są szlachetnymi stworzeniami w dokładnym znaczeniu tego słowa, obce są im kłamstwa ludzkiej moralności opierające się na słabości". Carl Schmitt: "Wszystkie naiwne teorie polityczne uważają człowieka za złego, czyli za problematyczne, wprost niebezpieczne i dynamiczne stworzenie".

Skąd to wszystko się wzięło? Zolli szukając źródeł doszedł do antyku i arystotelesowskiego stwierdzenia: Człowiek jest zwierzęciem społecznym. W świecie antycznym zwracano uwagę na "czystość krwi" tak w miastach demokratycznych jak i w Sparcie. Sparta jest tu przypadkiem szczególnym. Spartiaci zorganizowani byli wciąż na sposób wojskowy. Nie dopuszczali do "mieszania swojej krwi" z krwią ludności okolicznej. Cnoty wojenne stawiali tak wysoko, że jak zwraca uwagę Zolli jedyni dwaj Spartiaci, którzy powrócili spod Termopil zostali przez społeczność odrzuceni – zupełnie niehonorowo przeżyli. Idealizm helleński został zmieniony w idealizm germański. Człowiek jest istotą społeczną ale w społeczeństwie liczy się tylko gdy jest w granicach swojego państwa narodowego/rasowego. Poza nim może być tylko niewolnikiem. Tak więc naziści postawili sobie za cel odtworzenie czystej rasy nordyckiej. W tym celu musieli oczyścić swoją krew. A zacząć od wypędzenia nosicieli wszystkich cech negatywnych. Czyli Żydów. Odrzucili chrześcijaństwo ponieważ czciło Chrystusa którego śmierć na krzyżu była oznaką słabości i uległości – a to są cechy "orientalne" czyli semickie.

W dalszej części książki Zolli rozważa pochodzenie rasy semickiej sam jednak już wcześniej dał do zrozumienia czytelnikom że poszukiwanie cech określających rasę to droga prowadząca na manowce. Nie ma czegoś takiego jak rasa semicka, czy rasa nordycka. Na samym końcu pracy podaje krótkie informacje o działaniach podjętych przez Kościół w celu ratowania Żydów. Nie podaje wprost odpowiedzi na pytanie: czym jest antysemityzm. I nie robi tego chyba celowo. Nie można bowiem zdefiniować czegoś tak irracjonalnego inaczej niż nienawiść do "obcych", która była niezbędna nazistom by utrzymać się u władzy. A wcześniej do zdobycia tejże władzy.