Płazy na drogach, śnieg na poboczach

W ubiegłym roku usiłowałem zrobić zdjęcia na cmentarzach żydowskich w Drohiczynie i Mordach. Może to usiłowanie to określenie trochę na wyrost. W Drohiczynie nie udało mi się dokładnie zlokalizować cmentarza w porastających skarpę nadbużańską zaroślach, a w Mordach nie wchodziłem na teren cmentarza ponieważ w zielonej gęstwinie i tak trudno byłoby cokolwiek zobaczyć. Odwiedzenie obydwu tych cmentarzy zostawiłem sobie na wiosnę. Wczesną wiosnę. I taka właśnie się zaczęła. Do planu dodałem jeszcze kirkuty w Międzyrzecu Podlaskim, Łosicach i Sarnakach. Z cmentarzem w Międzyrzecu Podlaskim jest tak, że od trzech lat szukam możliwości zupełnie poprawnego wejścia przez furtkę. Zdaje się, że zupełnie niepotrzebnie. Ludzie wchodzą tam przez mur. Tym razem i ja miałem zamiar tak zrobić. Najwyraźniej nie ma innej możliwości. Zaplanowałem też, że do samego Międzyrzeca podjadę pociągiem. Mam taki bardzo wcześnie rano odjeżdżający z Dęblina. Problemem jest tylko to, że kursuje on tylko od poniedziałku do piątku. A urlopu nie udało mi się wziąć. Znając moje plany Krzysiek piszący na Olszyńskiej Stronie Rowerowej podpowiedział mi jeszcze, że warto poszukać mogiły powstańca styczniowego w Łosicach na cmentarzu parafialnym. Miała znajdować się w pobliżu kaplicy cmentarnej. To wydawało się proste – odnaleźć kaplicę i poszukać nagrobka na którym napisano, że zmarły był powstańcem. Na samej Olsztyńskiej Stronie Rowerowej zauważyłem wakat w dziale cmentarzy powstańców listopadowych w miejscowości Manie. Dotarcie tam wymagało tylko niewielkiej modyfikacji trasy. Z przejazdem pociągiem nie powinienem nawet osiągnąć nawet 300 km. Gorzej będzie bez pociągu. A tak właśnie wyszło. Maksimum z planu zawsze można obciąć.

Prognozy pogody wskazywały opady deszczu i silny wiatr po południu. Wypadało więc ruszyć jak najwcześniej. Gdybym miał jechać pociągiem musiałbym wyjechać z Puław o trzeciej rano by dojechać na czas do Dęblina na pociąg. Ponieważ pociągu nie było tego dnia wymyśliłem, że wystartuję o pierwszej w nocy i pojadę do Międzyrzeca Podlaskiego przez Łuków. 107 km znanymi drogami. Nie pomyliłem się tylko w kwestii dystansu. Znikający śnieg odsłania niespodzianki na drodze. Na starcie miałem delikatną mżawkę. Temperatura powietrza była w okolicach 5 stopni. Godzina była druga – miałem na wstępie mały poślizg z czasem ale to chyba nie jest wielki problem skoro zdarza mi się bardzo często. Na początek była najkrótsza trasa do Baranowa. W tych godzinach raczej mało uczęszczana. Niespodzianki zaczęły się w lesie pomiędzy Puławami i Wronowem. Pierwszą była mgła. Unosiła się nad topniejącym śniegiem. W kolejnym lesie (Żerdź – Baranów) w reakcji na wstrząsy wywoływane przez dziury w jezdni zaczął mi hałasować błotnik. Od Żyrzyna padał też już większy deszcz. Ale sprawa błotnika mnie nieco rozdrażniła. Wyciągnąłem więc narzędzia i odkryłem, że mocując tydzień wcześniej błotnik zapomniałem założyć przeciwnakrętkę. Obluzował się korzystał z wolności. Dziwne, że nie robił tego podczas dojazdów do pracy. Miał na to przecież 5 dni. Naprawa w zaśnieżonym lesie podczas deszczu nie była tym co lubię najbardziej ale to tylko jedna śrubka. Poszło szybko i mogłem dalej wsłuchiwać się w szum deszczu i gum.

Wyjeżdżając z Puław i przejeżdżając przez miejscowości oświetlone latarniami ulicznymi (nie ma ich wiele) zauważyłem, że ptaki śpiewają tylko w tych rozświetlonych miejscach. Ciemność kazała im milczeć? Inną sprawą było to, że i dla mnie mała ilość wrażeń była powodem do rozmyślań. W ostatnich rozdziałach swojej książki Marcin Kula zastanawiał się nad stosunkiem do cmentarzy grup już nieobecnych lub znacznie mniej licznych niż kiedyś. Doszedł do wniosku, który i dla mnie wydaje się być oczywistym: dbamy o cmentarze gdy uznajemy, że ta grupa jest częścią naszej grupy. Moim zdaniem na poziomie społeczeństwa mamy najczęściej do czynienia z dominującym przekonaniem czy przekonaniem "poprawnym politycznie". Stosunek poszczególnych ludzi może być różny do cmentarzy. Dlatego na cmentarzach można obok zniczy znaleźć śmieci. Dlatego cmentarze z I wojny światowej są szczególnie zadbane gdy mówi się, że wśród poległych są Polacy.

Deszcz przestał padać gdy dojechałem do Baranowa. Dalsza trasa wiodła przez most na Wieprzu i Sobieszyn. Zatrzymałem się by zrobić zdjęcie zabudowaniom dawnego PGR-u. Tam w ciemności jest jeszcze pałac.

Jadąc do Lenda Ruskiego miałem trochę szczęścia. Głównie chyba dlatego, że we mgle używałem dwóch reflektorów. Jeden świecił nieco dalej i rozpędzony zdążyłem w Wolce Sobieszyńskiej ominąć wyrwę w jezdni. Była oznakowana biało-czerwoną taśmą rozciągniętą między słupkami. Zero elementów odblaskowych. Zarwał się fragment jezdni przy przepuście na rzeczce Śwince. Dalej na trasie przez las w światłach pojawiały się żaby. W większości ustawione do mnie przodem. Wyraźnie było widać ich jasne podbrzusza. Chyba nie przejechałem żadnej. Prawdopodobnie wędrowały do rozmarzających stawów.

Kolejna niespodzianka. W Lendzie Wielkim za zakrętem do Woli Gułowskiej znów drogę przecinały biało-czerwone taśmy. Tutaj też powstała dziura w przepuście. I to chyba na jego środku. Narzucono też wiele gałęzi by utrudnić przejazd. Znak zakazu wjazdu. Ale jakoś przeszedłem. Dalej już tylko trochę dziur w jezdni. Spokój cisza. Zaczęło mi się śpiewać: "droga daleka, noc taka ciemna, nikt na ciebie nie czeka…"

Nie wiem czy w Woli Gułowskiej kościół bywa nocami iluminowany. Chyba nie. Nie pamiętam bym go kiedyś widział w nocy rozświetlonym. Na jednej z wież w październiku 1939 r. byli żołnierze Kleeberga i ostrzeliwali nacierających Niemców.

Dalej pognałem do Adamowa. Chciałem zrobić zdjęcie tamtejszemu kościołowi. Architektonicznie nie jest szczególnie ciekawy ale interesowały mnie możliwości mojego aparatu. Tu zjeżdżając z głównej drogi wjechałem w kałużę. To prawda, że woda może skrywać głębinę. Tak było w tym wypadku. Szczęśliwie przejechałem.

A aparat niestety robi fatalne zdjęcia w nocy i nic na to nie poradzę. Na zdjęciu widać jedyne latarnie świecące całą noc w Adamowie. Są na rondzie. Poza nimi ciemność. Ale już się powoli rozjaśniało. W Wojcieszkowie był już prawie dzień. A na pewno dzień zrobił aparat rozjaśniając automatycznie zdjęcie. Tą jasność nieba potraktował już jako zachętę do robienia zdjęć bez szumu.

Na drodze do Łukowa już był ruch. Głownie w stronę Kocka. Ja jechałem w stronę przeciwną. Mgły unosiły się w lasach i ponad polami na których wciąż miejscami leżał śnieg

W Łukowie byłe już gdy było całkiem jasno. Drogi mokre. Niebo zachmurzone. Do Międzyrzeca jeszcze około 30 km. Droga którą pojechałem była mi trochę znana. raz jeden, w nocy zdarzyło mi się nią jechać. Dziwiłem się wtedy jak długo jedzie się przez Trzebieszów. Teraz licznik pokazał trochę ponad 6 km.

Przy drodze wiele gniazd z bocianami. W końcu to wiosna :)

W Strzakłach na skraju lasu zauważyłem grupę krzyży. Nie wiem jeszcze co to za miejsce. Jeden ze starych krzyży wygląda na karawakę (początkowo myślałem, że to krzyż prawosławny). Mogiła? Cmentarz? Na mapach geoportalu zaznaczono tylko krzyż przydrożny. Nie wiem jeszcze co oznaczono na starych mapach.

W Międzyrzecu się zgubiłem. Zamiast pojechać jak zwykle przez centrum dałem się poprowadzić znakom. Dotarłem w miejsce gdzie są nowiutkie ścieżki rowerowe ale nie ma cmentarzy. Ale ścieżka rowerowa zaprowadziła mnie szczęśliwie pod cmentarz choć nadłożyłem drogi. I żebym jeszcze wiedział, że przejeżdżałem obok drogi do do Huszlewa, którą miałem jechać dalej. Ale nie wiedziałem. Na razie podjechałem pod mur cmentarza żydowskiego i zobaczyłem, że na jego terenie są ludzie. Furtka i brama były zamknięte. A oni z piłami mechanicznymi wycinali krzewy. Zupełnie mnie ignorowali. I teraz jak mam się zachować? Niepostrzeżenie nie wejdę. Na ucieczkę przed facetem z piłą mechaniczną nie mam ochoty. Na czekanie na policję (gdyby ją wezwali) nie mam czasu. Muszę to więc odłożyć chyba na jeszcze inny wypad. Tak czułem, że 13 to nie jest najlepszy wybór na realizację planów.

Zapytany przeze mnie o dalszą drogę (Manie) człowiek powiedział, że mam wjechać na E8 i będę miał drogowskaz. Nie miałem na mapach zaznaczonej szosy E8. W sumie coś mi w tym nie grało. Pojechałem w inne miejsce zapytać kogoś innego. Znów przeciąłem drogę, którą miałem jechać dalej i dojechałem do krajowej dwójki (to o nią chodziło poprzedniemu pytanemu o drogę). Tu wskazano mi kierunek i powiedziano, że będzie drogowskaz. Faktycznie był. Tylko napisano na nim "Huszlew". To logiczne ponieważ Manie są między "po drodze". Dość, że choć nie udało mi się po raz kolejny obejrzeć cmentarza w Międzyrzecu Podlaskim to udało mi się z Międzyrzeca wyjechać w drogę, której nie znałem. W Maniach przywitała mnie kolorowa figura przydrożna. Teraz jeszcze tych kolorów brakuje przyrodzie.

W samej wsi pogoniło mnie małe stadko psów. A gdy już skończył się asfalt dojechałem do poszukiwanej mogiły.

Właściwie jest to cmentarz. Obok powstańców z 1830 roku spoczywają tu też polegli w I wojnie światowej. Informację o nich znalazłem na krzyżu obok pamiątkowego kamienia.

Dalsza droga miała mnie doprowadzić do Łosic. Zanim dojechałem do Huszlewa mijałem pamiątkowe kamienie pod Wygodą. Na jednym z nich umieszczono informację o bitwie oddziału AK z Niemcami. Na drugim jest jeszcze dla mnie tajemnicza liczba 1835.

W Huszlewie mijałem dwór. Nie wiem czy jest zamieszkały ale wygląda na wyremontowany.

Za Huszlewem zrobiłem sobie na leśnym parkingu krótką przerwę.

Później jadąc do Łosic mijałem pomnik pomordowanych pod Jeziorami podczas II wojny światowej.

Coś co wyglądało na dworek ale może wcale nim nie jest.

I na koniec drogowskaz wskazujący na znajdujący się wśród pól cmentarz z XVIII wieku. Gdyby nie błoto pewnie bym mu nie odpuścił. Ale dla niego chętnie przyjadę tu jeszcze raz. Przy wjeździe do Łosic mijałem cmentarz parafialny. Nie znalazłem na nim mogiły powstańca. Zabrakło… kaplicy cmentarnej. Może to nie ten cmentarz? Może jest jeszcze jeden? Zostawię to sobie na później. Teraz pojechałem do cmentarza żydowskiego.

Tutaj na szczęście jeszcze nie ukończono ogrodzenia więc mogłem spokojnie wejść. A warto. Na wewnętrznej stronie muru umieszczono wiele macew z zachowanymi resztkami polichromii. No i jest to przykład cmentarza na który powróciły macewy użyte podczas wojny do utwardzania uli, chodników czy placów.

Na popołudnie zapowiadano opady deszczu i silny wiatr. Gdy wróciłem do roweru z cmentarza była godzina 11:30. Do Sarnaków miałem ponad 30 km. Na dwunastą planowałem początek powrotu. Wiatr już był dokuczliwy. Zrezygnowałem więc z Sarnaków i Drohiczyna. Tym łatwiej było mi to zrobić, że ziemia jeszcze jest trochę za miękka do udeptywania. Śnieg dopiero niedawno z niej zniknął. Skierowałem się do Mordów. To nie jest daleko. Ale jednak przejazd tego odcinka oznaczał jazdę pod wiatr bez osłony. Do tego jest tu całkiem duży ruch samochodów. Zatrzymałem się raz by rzucić okiem na kopiec przy drodze. Kopiec Piłsudskiego. O kulcie Marszałka po 1926 r. też wspominał M. Kula. To był kult wspierany przez administrację państwową. Propagowany w prasie i w szkołach. Coś z tego zostało. Nie tylko kopce.

Cmentarz w Modach znajduje się przy drodze do Łosic. Założony na wzniesieniu obok terenów podmokłych. Niegdyś ogrodzony. Teraz miejscami nie ma siatki na słupkach. Teren porastają gęsto krzewy i drzewa. Jest tu trochę macew. Głównie wykonanych z kamieni polnych. Takie macewy nie nadawały się do utwardzania dróg. Więc zostały. Prawdopodobnie pozostają w swoich pierwotnych miejscach. Większość (choć są wyjątki) skierowana jest na zachód. Miejscami można natrafić na śmieci. Miejscami na doprowadzające do białej gorączki ortodoksów znicze ze znakiem krzyża.

Od strony centrum miejscowości cmentarz nie prezentuje się okazale.

Zanim skierowałem rower na trasę do Łukowa rzuciłem jeszcze okiem na pałac w Mordach.

Wydawać się może, że nic się przez rok nie zmieniło. Budynek nadal grozi zawaleniem i trwają prace remontowe w pałacu i parku (takie napisy są na tabliczkach). Ale brak zmian jest pozorny. Zmieniła się bowiem firma nadzorująca ten teren. Ciekawe czy czekamy aż się to wszystko rozsypie?

Za Mordami zakręciłem w drogę do Wielgorza. To kilka kilometrów jazdy przez łąki. Teraz są zalane. W zeszłym roku ale chyba w maju dałem się tu przyłapać opadom gradu. Teraz spokojnie. Tylko miejscami woda zalewa skraj jezdni. Za Zbuczynem chciałem sprawdzić czy już są bociany w ogromnym gnieździe w miejscowości Grodzisk. Można powiedzieć, że tak i nie. Nie – ponieważ drzewo na którym było gniazdo zniknęło. Tak – ponieważ w jego miejscu postawiono słup z kołem na szczycie i para bocianów właśnie wiła na nim gniazdo.

Jednak to nie to samo. Zdjęcie z zeszłego roku (była trójka młodych).

W okolicach Dziewul chwilę popadał deszcz. Ale choć pojawiły się chmury, a czasami wiatr silniej dmuchnął dawało się jechać. Zatrzymałem się na moment na parkingu leśnym 5 km od Wojcieszkowa. Strasznie tu ludzie naśmiecili przez zimę.

W Adamowie zrobiłem nie po raz pierwszy zdjęcie cmentarzowi o którym nic nie wiem. Krzyże na płocie sugerują, że to cmentarz chrześcijański.

Ciemniejsze chmury pojawiły się na niebie gdy wyjeżdżałem z Woli Gułowskiej. Zatrzymałem się na moment by zrobić jej jedno zdjęcie.

Ta ciemność za moment zrobiła się mokra. Nawet grzmiało. Błyskały pioruny. Gwałtownie ale krótko padał deszcz. Zdążyłem jednak zmoknąć zanim znalazłem wiatę przystankową. Gdy już tylko kropiło ruszyłem dalej. Udało mi się dojechać do wiaty w Kalinowym Dole gdy znów lunęło.

W sakwach miałem wiele zwykle niepotrzebnych rzeczy, które mogą się przydać. Była tam np. peleryna przeciwdeszczowa. Bardzo dobra gdy nie ma silnego wiatru (więc nie dzisiaj). Były też ochraniacze na buty. Nie chciało mi się ich zakładać gdy rozpocząłem wyjazd. A było mi zimno w stopy. Teraz założyłem je by nie przemoczyć nóg. I ruszyłem w znów słoneczny dzień. Już się niestety jednak kończył.

Przed Lendem Wielkim Zobaczyłem już prowizorycznie naprawiony przepust na drodze (ten sam który w nocy był zamknięty).

Przez Zielony Kąt do Nowodworu. Przy pomniku Romów zamordowanych na terenie lotniska odbiłem w stronę Trzcianek.

W Sarnach ze stawu pokrytego jeszcze lodem unosiła się mgła. Zalewała drogę biegnącą obok niego. A ja rzuciłem okiem na zachód słońca.

W Gołębiu już kościół oświetlają w nocy. Ale się nie zatrzymywałem. Już było blisko. Już chciałem zmyć z siebie cały ten pot. I chyba przyroda postanowiła mi pomóc. Gdy wjeżdżałem do Puław zaczął padać deszcz. Ale to już może 4 km w deszczu. I koniec.

Dwa mosty z płukaniem łańcucha

Ponieważ jeszcze leży śnieg. Ponieważ jeszcze jest zimno. Ponieważ… Nie ważne. Nie było sensu jechać tam gdzie chciałem (Opoczno, Końskie, Chinów, Mordy, Drohiczyn, Maciejowice, Góra Kalwaria itd – nie wszystko na raz oczywiście). Dlatego musiałem wymyślić trasę taką by wszystko było przy drodze. Wybór padł na starą zabawę w dwa mosty. Puławy i Annopol. Na razie nie ma między nimi żadnego innego mostu. Ma być. W Kamieniu. Ale na razie chcąc przedostać się na drugi brzeg Wisły przez oba mosty trzeba na wschodnim brzegu przejechać ponad 67 km. Pogoda zapowiadała się mokra. Temperatury dodatnie. A ja dawno nie sprawdzałem czy pojawiły się nowe rzeźby na Szlaku Artystycznym w okolicach Biedrzychowic. Nigdy też nie byłem w Lasocinie. A mapy googla pokazały tam ładną kapliczkę słupową z Chrystusem Frasobliwym.

Te plany powstały w piątek. Nastawiłem budzik na straszną godzinę (o której wstaję do pracy w tygodniu) i wymyśliłem, że do Kazimierza Dolnego przemknę się jeszcze przed wschodem słońca.

Obudziłem się jeszcze przed budzikiem. Kolano kontuzjowane w lutym bolało tak mocno, że mnie obudziło. Za oknem śnieg i gęsta mgła. Mgła i noc to nie jest najlepszy zestaw. Poczekałem z wyjazdem do wschodu słońca. Poczytałem "Ostatecznie trzeba umrzeć" Marcina Kuli, a potem i tak musiałem jechać na światłach. W Parchatce zatrzymałem się na moment przy kopcu powstańczym. Nie wiem dlaczego umieszczono tam daty 1831 i 1863. Najprawdopodobniej tylko ta pierwsza jest prawdziwa.

Droga z Puław do Bochotnicy nie była bardzo przyjemna. Znaki informowały w którą stronę znika droga. Nie było aż tak daleko widać. Ale w Bochotnicy już się nieco "przetarło". Zatrzymałem się przy drodze do przeprawy promowej. Dochodzi tutaj ścieżka rowerowa z Puław.

Dalej ma przechodzić nad wpadającą do Wisły Bystrą. Jeszcze nie przechodzi ale już i w tamtą stronę jest ok. 100 m ścieżki.

Szkoda, że nie leci koroną wału. Jeszcze rzut oka na trasą do Puław. W tej mgle śpiewały głośno ptaki. Zaklinały wiosnę (lub przeklinały zimę).

Do Kazimierza dojechałem bez większych problemów. Jeszcze było wcześnie. W późniejszych godzinach ruch jest tu uciążliwy. Szczególnie w weekendy gdy jest wiele samochodów z warszawskimi rejestracjami.

Pusty rynek to obrazek widywany tylko we wczesnych (bardzo wczesnych) godzinach lub właśnie gdy jest taka ohydna pogoda.

Coś co mnie zdziwiło: przy jatkach żydowskich nie było rozłożonych straganów i namiotów. Zwykle o świecie wre już tam praca. A dziś pusto.

Dalej pojechałem przez Czerniawy z lapidarium na nowym kirkucie.

Po zakręceniu w drogę do Uściąża jeszcze chciałem odwiedzić cmentarz wojenny. Ale tam dziś królują śnieg i bażanty.

Marcin Kula wspomniał o pewnym przesądzie panującym wśród żołnierzy Armii Czerwonej. Otrzymywali oni zamiast nieśmiertelników kapsułki w których mieli umieścić kartkę z informacjami osobowymi. Wielu kapsułki pozostawiało puste. Obawiali się, że właśnie umieszczenie tych informacji wewnątrz przyśpieszy ich śmierć. No i mamy groby bezimienne. A rodziny nie wiedzą, gdzie szukać swoich zmarłych. Inna informacja podana przez Marcina Kulę dotycząca obozów pracy wydaje się być nieprawdziwa. Napisał, że mimo wojny system GUŁ-agów masowo przyjmował nowych skazańców i nie wypuszczał starszych. Z monografii Stanisława Ciesielskiego dowiedzieć się można, że właśnie w czasie wojny obozy opuściło wielu mężczyzn w wielu poborowym. Zwolnieni przedterminowo byli zaraz werbowani do armii i wysyłani na front. Dopiero po zakończeniu wojny do obozów wysyłano żołnierzy, którzy doszli do Niemiec, Austrii. Ale to były obozy filtracyjne, a nie obozy pracy przymusowej zarządzane przez GUŁ-ag. Obawiano się, że widząc kapitalistyczny świat będą wrogo nastawieni do systemu sowieckiego. Po likwidacji GUŁ-agów nadal stosowano pracę niewolniczą w ZSRR. Wykonywali ją poborowi wcieleni do oddziałów budowlanych. I to jeszcze w latach osiemdziesiątych XX wieku. Chyba w Karcie były wspomnienia jednego z takich żołnierzy. Ale zostawię to na razie.

W Uściążu zakręciłem w drogę do Opola Lubelskiego. Początkowo miałem zamiar jechać przez Wilków i Zagłobę. Ale w Opolu od dwóch lat trwają prace na terenie cmentarza wojennego. Chciałem zobaczyć co się zmieniło od jesieni. Zmiany są nie tylko tam. W Karczmiskach rozebrano część muru parku przy dworku Wesslów. Był w kiepskim stanie. Będzie nowy. W Opolu Lubelskim ogrodzono już teren cmentarza i postawiono postument. Są tam jakieś informacje. Ale nie wiem jeszcze jakie. Nie chciałem wchodzić w ten mokry śnieg. Przyjadę tu jeszcze.

Jeszcze dwa lata temu byłem pewien, że jest to cmentarz prawosławny. Najprawdopodobniej garnizonowy. Zdaje się, że tu podobnie jak w Dęblinie pochowano żołnierzy poległych w I wojnie światowej. Na cmentarzu parafialnym też jest kwatera wojenna. Może tu pochowano tylko żołnierzy armii carskiej?

Już gdy opuszczałem Karczmiska zaczęło śnieżyć. Przez moment w Opolu zastanawiałem się czy nie wracać. Ale przecież nie będzie padać przez cały dzień. Dlatego pojechałem dalej. Nie zatrzymywałem się przy cmentarzu żydowskim. Tam od czasu posprzątania nic się nie zmienia. Albo śnieg zakrył śmieci. Wszystkie opuszczone cmentarze przysypane śniegiem wyglądają tak samo. Na forum jeden z użytkowników napisał, że palenie zniczy na takich opuszczonych cmentarzach to próba "mentalnego zawłaszczenia obcych". Dziwne ale M. Kula i o tym napisał w swojej książce. Zacytuję:

Ponieważ cmentarz pokazuje, tak dobitnie jak tylko można, czyja była ta ziemia kiedyś, grupy, wchodząc na jakiś teren, nieraz niestety bardzo chcą wyrwać inne korzenie, by tam zapuścić swoje. Zależy im na tym, by nie pojawiał się w tej kwestii choćby cień wątpliwości. Wielokrotnie nie biorą pod uwagę, że ta sama ziemia należała w historii do różnych grup i dla wszystkich może mieć podobnie ważne znaczenie symboliczne ex post.

W innym miejscu (ale w tym samym rozdziale) napisał:

Nieraz cmentarze są też miejscem bardzo swoim dla grup mniejszościowych lub/i religijnych.

Może dlatego cmentarze żydowskie w Opolu Lubelskim i Józefowie nad Wisłą pozostają zdewastowane i są zaśmiecane? W ostatnich latach w Józefowie zniknęła ostatnia macewa. Kilka lat temu jej zdjęcie ktoś wrzucił do sieci, a mi nie udało się już jej zobaczyć gdy byłem na miejscu.

Z Opola Lubelskiego pojechałem dalej drogą do Annopola. Gdy dojechałem do Kluczkowic chciałem podjechać pod pałac. Drogi przy pałacu były zastawione samochodami. Na gęsto i prawie na styk. Wykręciłem więc rower w drugą stronę i pojechałem do Józefowa. Na tym odcinku padający dotąd śnieg zaczął zamieniać się w drobny deszcz. W Józefowie zrobiłem tylko jedno zdjęcie zabytkowego kościoła.

Za Józefowem widziałem przelatującego bociana. A w Bliskowicach dwa w gnieździe. Wyglądały na wymęczone. Przemoczone. Biedne. Gdy wyciągałem aparat jeden z boćków uznał, że bezpieczniej będzie odlecieć. Może przesądny?

Gdzieś w tych okolicach wymyśliłem, że zamiast do Annopola powinienem pojechać do Kopca. W ten sposób skróciłbym sobie drogę i ominął centrum Annopola. I przypomniałem sobie o pysznych bułkach z pieczarkami. Ostatecznie więc pojechałem do Annopola. Dla bułki. A pomiędzy mną i bułką stanęły zakłady granulacji kości w Annopolu.

Od lat leży tam sterta nieprzerobionych kości.

Tutaj znowu przypomniał mi się M. Kula. Przez skojarzenie, a nie porównanie. Napisał, że po ujawnieniu zbrodni katyńskiej Niemcy wprowadzili w obozach system palenia ciał pomordowanych by zatrzeć ślady. I tutaj nie jestem pewien czy się nie pomylił. Jak napisał Czesław Madejczyk o grobach w lesie katyńskim dowiedzieli się od mieszkańców okolic Polacy pracujący w okolicach Smoleńska w Organisation Todt latem 1942 r. Ale tajna policja niemiecka sprawą zainteresowała się dopiero w lutym 1943 roku. Tymczasem Calek Perechodnik w "Spowiedzi" pisanej w 1943 roku wspomina o produkowaniu w Treblince z ludzi nawozu. To tak szybko by się wydało? Wiedzieć o tym mieli zarówno Żydzi jak i Polacy. Być może zbrodnia katyńska utwierdziła Niemców w słuszności decyzji o paleniu ciał. Ale raczej nie wpłynęła na powstanie samego pomysłu.

Jadąc dalej mogłem podjechać do mogiły zbiorowej Żydów pomordowanych w Annopolu. Ale śnieg, błoto. Tak samo na cmentarzu żydowskim w Annopolu. Pojechałem więc do piekarni/cukierni. Po zjedzeniu bułki mogłem pognać z góry na most i na drugą stronę Wisły.

Gdybym pojechał przez Kopiec wyjechałbym właśnie w tym miejscu. Po przejechaniu przez most musiałem jeszcze przejechać ponad kilometr do zjazdu w stronę skarpy. A tam zobaczyłem wiele nowych rzeźb ustawionych przy Szlaku Artystycznym.

Więcej w galerii

Dojechałem do wsi Nowe i stamtąd ruszyłem do Lasocina. Nie udało mi się odnaleźć poszukiwanej kapliczki słupowej. Ale też nie szukałem dokładnie. Jeszcze może tam powrócę. Na razie chciałem jechać dalej omijając Ożarów. Ponieważ nie znam tych okolic wybrałem drogę na wyczucie. Pojechałem do Czchowa i dalej, do Wlonic. Tak dojechałem do końca asfaltu. W lecie może bym się zdecydował jechać dalej. Teraz to co jest trudno jest nazwać wiosną. Pojechałem więc w drugą stronę i dojechałem do Ożarowa, który chciałem ominąć. Tu na moment zatrzymałem się przy synagodze.

Synagoga tu była. Budynek przebudowano. Zupełnie zatracił swój dawny charakter. Może tylko to zamurowane okno jest ostatnim śladem?

Przez http://bikestats.pl naszło mnie by wyrobić na rowerze dobrą średnią prędkość. Ruszyłem więc ostro do Tarłowa. Droga gładka. Kiedyś gdy jeszcze była z głębokimi koleinami to jak pamiętam i pobocza i drzewa były przyprószone białym pyłem. Dziś to wygląda zupełnie inaczej. Można nie zauważyć jadąc przez las, że tuż obok jest duża cementownia.

W Tarłowie też podjechałem pod synagogę. A właściwie pod ruiny synagogi. Ktoś uszkodził ogrodzenie i nawet wszedłem do środka. Widać, że to teraz śmietnik i kibel. Nie wiadomo jak długo postoi. Szkoda.

Na cmentarz żydowski nie pojechałem. Ostatnio była tam tylko jedna macewa. Leżąca na ziemi i pozbawiona napisów. Teraz pewnie przysypana śniegiem. Kolejnym celem był Solec nad Wisłą. Ale nie chciałem tam jechać drogą krajową. Wolę boczkiem. Nad Wisłą przez Ciszyce (jest ich kilka). Zupełnie przypadkiem dokonałem odkrycia. Po otrzymaniu sporządzonego w 1938 roku wykazu cmentarzy wojennych w województwie kieleckim nie mogłem odnaleźć na mapach wsi Dorotka. A teraz przejeżdżałem obok niej. Chyba i tam się wybiorę jak już wszystko podeschnie i się ociepli.

Po przejechaniu przez rzekę Kamienną zatrzymałem się przy dużym opuszczonym budynku w Woli Pawłowskiej. Ściana boczna jest murowana. Być może była to szkoła. Żałuję, że nie obejrzałem sobie dawnej, drewnianej szkoły w Chrząchowie. Te drewniane budynki mają coś w sobie. Nie potrafię jednak powiedzieć co. Przyciągają uwagę.

Naprzeciwko drogi, którą dojechałem do Pawłowic była malutka, biała kapliczka z figurą św. Jana Nepomucena. Już jej nie ma. Figura może jest ta sama ale kapliczka jest już inna.

Wszędzie są jakieś zmiany. W samym Solcu też. Tamtejsza figura Nepomuka będzie miała nowe zadaszenie. Wcześniej było drewniane.

Z Solca mam już tylko około 40 km do Puław. Gnałem zerkając na licznik czy mam ładną średnią prędkość. Nigdy tak nie jeździłem. Zawsze dojeżdżałem z zapasem sił. Oszczędzałem. Tak na wszelki wypadek. W Borowcu miałem koledze zrobić zdjęcie domu za młynem nad Zwolenką. Nie zrobiłem. Za Janowcem, w Oblasach zjechałem z głównej drogi do Góry Puławskiej i pojechałem przez Wojszyn. Tu od lat stoi opuszczona szkoła. Jest w coraz gorszym stanie.

Dalej był Nasiłów i … opadłem z sił. Co mi po dobrej średniej prędkości jak w ten sposób nie jadę swoim tempem, nie zatrzymuję się gdy chcę odsapnąć czy zapalić? Odpuściłem robienie średniej i już powolutku pojechałem dalej do Puław. Być może byłem trochę wcześniej na miejscu ale chyba nie było warto. Nie jestem sportowcem. Lubię jazdę do celu. I tak już będzie za następnym razem. Ciekawe, że gdy już byłem w Wojszynie znów zrobiło się zimno, wiał wiatr i trochę zaczął prószyć śnieg. Zima. Mogłaby wreszcie odpuścić. Po suchych drogach jeździ się znacznie przyjemniej.

Mit założycielski Puław?

Władimir Toporow miał twierdzić, że każde miasto ma swój mit założycielski. Jak to jest w przypadku moich Puław?

W Wikipedii zapisano:

Pierwsza osada w miejscu zajmowanym obecnie przez Puławy została założona na początku XVI w. i obsługiwała przeprawę przez Wisłę.

Od 2. połowy XVII w. Puławy znajdowały się w posiadaniu Lubomirskich. Marszałek wielki koronny Stanisław Herakliusz Lubomirski w latach 1676-1679 wybudował tutaj swoją letnią rezydencję. Jego córka Elżbieta w 1687 r. wniosła Puławy jako wiano do małżeństwa z Adamem Mikołajem Sieniawskim, późniejszym hetmanem wielkim koronnym. Jego sympatia dla Augusta II Mocnego sprowadziła na Puławy w 1706 r. zniszczenia podczas tzw. "drugiego potopu szwedzkiego".

W 1731 r. córka Sieniawskiego Maria Zofia wyszła za mąż za wojewodę ruskiego Aleksandra Augusta Czartoryskiego. Od tego momentu Puławy na 100 lat stały się własnością familii, jak określano wtedy rodzinę Czartoryskich. W tym czasie miejscowość przeżyła swój złoty wiek. W 1761 r. syn Augusta, Adam Kazimierz, poślubił Izabelę Flemming, jedyną dziedziczkę majątku po podskarbim wielkim litewskim Janie Jerzym Flemmingu. W 1784 r., po śmierci Augusta, Adam i Izabela przenieśli się do Puław. W ciągu następnych lat powstało tutaj konkurujące ze stolicą centrum życia kulturalnego i politycznego. Miejscowość zyskała przydomek Polskie Ateny. Na dworze puławskim przebywali niemal wszyscy znani przedstawiciele epoki: Grzegorz Piramowicz, Franciszek Dionizy Kniaźnin, Julian Ursyn Niemcewicz, Adam Naruszewicz, Jan Paweł Woronicz, Franciszek Karpiński, Franciszek Zabłocki, Jan Piotr Norblin, Marcello Bacciarelli, Kazimierz Wojnakowski. Okres rozbiorów przyniósł dla Puław kolejne zniszczenia. W odwecie za wsparcie udzielone Kościuszce przez Czartoryskich w 1794 r. wojska rosyjskie zniszczyły puławską rezydencję i splądrowały okoliczne wsie.

Odbudowę rozpoczęła w 1796 r. księżna Izabela. Wykorzystała przy tym talent architekta Piotra Aignera, przebudowując nie tylko rezydencję, ale też wznosząc szereg budowli ogrodowych w przylegającym do pałacu parku. W jednej z tych budowli, w Świątyni Sybilli, w 1801 r. księżna założyła pierwsze w Polsce muzeum, gromadzące pamiątki narodowe.

Koniec złotego wieku Puław przyniosło Powstanie listopadowe. Tu pułkownik Juliusz Małachowski dokonał brawurowego napadu na koszary rosyjskie, a także w dniu 2 marca 1831 roku rozegrała się zwycięska bitwa pod Puławami.

Po upadku powstania Czartoryscy zostali zmuszeni do emigracji, a majątek uległ konfiskacie. Puławy stały się spokojną, prowincjonalną miejscowością. W roku 1842 dla zatarcia śladów polskości, władze rosyjskie przemianowały Puławy na Nową Aleksandrię. Zapoczątkowany został rozwój placówek naukowo-oświatowych. Kolejno tworzono: w 1844 r. Instytut Wychowania Panien; w 1862 r. Instytut Politechniczny i Rolniczo-Leśny, zamknięty po upadku Powstania styczniowego; w 1869 r. Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa.

W 1906 r. Puławy otrzymały prawa miejskie. W następnym roku do miasta włączono pobliskie wsie: Mokradki oraz Puławską Wieś. W roku 1915 miasto opuściły wojska rosyjskie, potem austriackie. W czasie I wojny światowej Puławy doznały znacznych zniszczeń. W okresie międzywojennym zaczął rozwijać się przemysł, oprócz tego w miejsce dawnego Instytutu Rolniczego, utworzono Państwowy Instytut Naukowy Gospodarstwa Wiejskiego. Powierzchnię miasta powiększono w 1934, przyłączając do niego Włostowice, Rudę Las, Rudę Czachowską oraz Wólkę Profecką. Rozwój miasta przerwał wybuch II wojny światowej, w której zginęła trzecia część mieszkańców.

W 1944 roku Puławy zostały zdobyte przez Armię Czerwoną i przez współdziałających z nią żołnierzy Armii Krajowej.

24 kwietnia 1945 roku zgrupowanie organizacji Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość pod dowództwem Mariana Bernaciaka ps. Orlik rozbiło miejscowy Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego.

Powojenną historię zdominowała decyzja o budowie Zakładów Azotowych, podjęta przez polskie władze w 1960 r. Po tej dacie nastąpił znaczny wzrost liczby ludności, zmienił się także charakter miejscowości. Z małego miasteczka Puławy stały się miastem przemysłowym.

Na stronie internetowej Urzędu Miasta w Puławach:

Puławy powstały na początku XVII wieku jako niewielka osada handlowo-rybacka położona u przeprawy przez Wisłę. W latach 1671-76 Stanisław Herakliusz Lubomirski, marszałek wielki koronny, zaczął wznosić na stromym skraju wiślanej skarpy obronny pałac, zaprojektowany przez znanego architekta Tylmana z Gameren. W 1702 roku Puławy stały się własnością rodziny Sieniawskich. W czasie wojny północnej w 1706 roku wojska szwedzkie dowodzone przez króla Karola XII przeprawiły się przez Wisłę i spaliły osadę.

Odbudowę i przebudowę osady pałacowej podjęła Elżbieta Sieniawska i jej córka Zofia, żona Augusta Czartoryskiego. W ten sposób Puławy przeszły w ręce rodu Czartoryskich. To za sprawą tego rodu Puławy stały się znanym ośrodkiem życia politycznego i kulturalnego kraju, zyskując miano „Polskich Aten”. Na dworze księcia Adama Czartoryskiego (syna Augusta) i jego żony Izabeli z Flemmingów przebywali wybitni twórcy i artyści tacy jak: Grzegorz Piramowicz, Franciszek Dionizy Kniaźnin, Julian Ursyn Niemcewicz, Jan Paweł Woronicz, Franciszek Zabłocki i wielu innych. Za sprzyjanie powstaniu Tadeusza Kościuszki caryca Katarzyna II ukarała Czartoryskich spustoszeniem Puław przez wojska carskie. Po powstaniu księżna Izabela podjęła decyzję o odbudowie i znacznej rozbudowie parku. Powstał wtedy Dom Gotycki, Świątynia Sybilli, Brama Rzymska oraz Kaplica wzorowana na rzymskim Panteonie. Pomysłodawcą wszystkich budowli powstałych w tamtym czasie na terenie osady był architekt Chrystian Piotr Aigner. Po upadku powstania listopadowego w 1831 roku dobra puławskie zostały skonfiskowane przez rząd carski, a w 1845 roku Puławy przemianowano na Nową Aleksandrię. W 1862 roku w Puławach powstał Instytut Politechniczny i Rolniczo-Leśny, przemianowany w 1869 roku na Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa, który pod nazwą Instytutu Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa istnieje do dziś. W ten sposób Puławy stały się ważnym ośrodkiem naukowym; tradycję tę wciąż kontynuują liczne instytucje naukowo-badawcze. W roku 1906 Nowa Aleksandria uzyskała prawa miejskie. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 roku nazwę miasta ponownie zmieniono z Nowej Aleksandrii na Puławy.

W czasie I wojny światowej wojska rosyjskie wybudowały w Puławach drewniany most na Wiśle, który został zniszczony w 1939 roku i odbudowany w pierwszych latach po wojnie. W czasie II wojny światowej w 60% zniszczona została zabudowa miasta. Wraz z decyzją o ulokowaniu w Puławach kombinatu chemii ciężkiej rozpoczął się okres intensywnego rozwoju gospodarczego miasta. Już w okresie międzywojennym Puławy stały się ważnym ośrodkiem naukowym (na bazie utworzonego przez władze carskie w 1869 roku Instytutu Politechnicznego i Rolniczo-Leśnego). Aktualnie miasto jest siedzibą wielu placówek naukowych o znaczeniu ogólnopolskim: Instytutu Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa, filii Instytutu Sadownictwa i Kwiaciarstwa, Państwowego Instytutu Weterynaryjnego, Instytutu Nawozów Sztucznych, Wojskowego Instytutu Higieny i Epidemiologii. Gospodarczy charakter Puław wyznacza działalność Zakładów Azotowych „Puławy” SA – największego polskiego wytwórcy nawozów azotowych, melaminy i kaprolaktamu.

W Puławach toczy się także bogate życie kulturalne. Obok wielu imprez lokalnych i regionalnych znalazły tu swoje miejsce cyklicznie odbywające się imprezy o ugruntowanej renomie, znane w kraju i za granicą takie jak: Ogólnopolskie Puławskie Spotkania Lalkarzy, Międzynarodowe Warsztaty Jazzowe, Międzynarodowe Warsztaty Muzyki Kameralnej czy Ogólnopolski Konkurs Tańców Polskich „O Pierścień Księżnej Izabeli”.

Jak widać najwięcej miejsca poświęcono Czartoryskim i ich pałacowi. Życie kulturalne i polityczne toczyło się w pałacu, który był letnią rezydencją książąt Czartoryskich. Zimę spędzali w Warszawie. Jaki był ich sprawczy udział w powstaniu miasta? Czy podobny do również zmitologizowanego Muzeum Czartoryskich? Muzeum jak wiadomo było instytucją prywatną. Jego powstanie ma związek z ideami oświeceniowymi jednak niewielu kolekcjonerów decydowało się na tworzenie instytucji publicznych udostępniających ich zbiory szeroko pojętemu społeczeństwu. Pierwszy był Zakład Narodowy im. Ossolińskich we Lwowie. Zbiory Czartoryskich udostępniono publicznie dopiero po 1876 r. Do tego czasu najpierw były przeznaczone dla elitarnej grupy dopuszczanej przez Czartoryskich do Muzeum w puławskim parku, a po powstaniu listopadowym zbiory uległy rozproszeniu. Dopiero wnuk kolekcjonerki odtworzył kolekcję i ją udostępnił w Krakowie. Ale miało być o Puławach…

Sama wieś Puławy istniała jeszcze na długo przed powstaniem pałacu. Zamieszkiwali ją ludzie związani w większości z Wisłą. W pobliżu znajdowała się przeprawa przez rzekę. Po drugiej stronie rzeki znajdował się Jaroszyn ze swoją starą parafią, która długo sięgała i na puławską stronę Wisły. Do czasu utworzenia parafii we Włostowicach. Same Włostowice jak zapisano w Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich także rozwijały się przy przeprawie przez Wisłę. W tym samym Słowniku w haśle "Puławy" można odnaleźć ślad legendy o posiadanych niegdyś przez Włostowice prawach miejskich. Puławy stały się więc dla starszych Włostowic osadą konkurencyjną. Ostatecznie rozrastające się Puławy wchłonęły najpierw Mokradki oddzielające je od Włostowic, a ostatecznie też i same Włostowice. Działo się to już w wieku XX.

Oczywiste wydaje się, że przyczynić się do rozwoju miejscowości można wspierając jej rozwój. Np nadając jej przywilej odbywania jarmarków, brukowanie ulic, tworzenie instytucji publicznych. Tu Czartoryscy jakby stawiali opór. Wybrukowali co prawda drogę wspinającą się na skarpę wiślaną biegnącą w pobliżu ich kaplicy ale już na jarmarki się nie zgadzali. Prawo ich urządzania osada otrzymała w okresie Księstwa Warszawskiego od Fryderyka Augusta I. Mieli Czartoryscy udział w powstaniu w Puławach szpitala. To oni sfinansowali budowę lazaretu. Chorymi zajmował się nadworny lekarz Czartoryskich Karol Kitthel. Był to początek XIX wieku. Większość chorych na co dzień pełniła funkcje służebne związane z funkcjonowaniem dworu. Opieką otoczono także mieszkańców okolicznych dóbr należących do Czartoryskich. Trafiali tu także ranni żołnierze podczas kampanii 1809 roku i podczas powstania listopadowego.

Rozwój miejscowości to także wspieranie handlu, rzemiosła i przemysłu. Tu jednak Czartoryscy ewidentnie prezentowali inny sposób myślenia. Interesował ich rozwój w skali szerszej niż osada przypałacowa z której wyrosło obecne miasto. Dlatego sprowadzeni z Saksonii rzemieślnicy osiedli w Końskowoli. Końskowola od wieków pełniła ważną funkcję centrum administracyjnego całego klucza końskowolskiego do którego należały także Puławy. Była największą i najludniejszą osadą w całym kluczu. W niej funkcjonowała też najstarsza w kluczu gmina wyznaniowa żydowska, której podporządkowana była gmina (kahał albo raczej przykahałek) we Włostowicach i w Puławach (istniały dwa jednocześnie? informacja o nich pochodzi z 1765 roku). Gdy Żydzi chcą się osiedlić w Puławach otrzymują na to zgodę i zostaje wyznaczony dla nich teren w pobliżu targowiska. A Saksończycy z Końskowoli odchodzą do Białegostoku. Na wniosek Rządu Królestwa Polskiego w sprawie nadania praw miejskich Adam Jerzy Czartoryski w 1824 roku odpowiedział negatywnie odkładając tą sprawę na 6 lat. Nawet uruchomienie przez Czartoryskich papierni w nabytym w XIX wieku Celejowie nie poprawia sytuacji. Produkcja nie przynosi spodziewanych dochodów. W 1830 r. miała w Puławach powstać pierwsza drukarnia. I zaraz wybucha powstanie listopadowe rozpoczynające w dziejach Puław okres stagnacji.

Przed 1888 rokiem o osadach powiatu nowo-aleksandryjskiego (puławskiego) napisano w Słowniku geograficznym:

…miast we właściwym znaczeniu słowa nie ma w powiecie. Kazimierz był miastem w przeszłości; Puławy, Końskowola, Kurów, Opole i inne miasteczka są to właściwie wsie z targami, centra wielkich dóbr, niemające ani w przeszłości ani obecnie cech miejskich.

Dalszy rozwój Puław związany był nadal z pałacem. Okres stagnacji to czas od konfiskaty dóbr należących wcześniej do Czartoryskich do czasu gdy z Marymontu do Puław przeniesiono Instytut Politechniczny i Rolniczo-Leśny. Powstanie tak dużej instytucji do której wciąż z całego Imperium napływali nowi wychowankowie dało impuls gospodarczy potrzebny rozwojowi osady i przekształceniu jej w miasto. Jest to czas po 1862 roku. Mit powstanie miasta odsuwa w czasie i posila się legendą o polskich Atenach, które były udziałem nielicznych i z reguły przebywających w Puławach przelotnie arystokratów (nie koniecznie herbowych). Tymczasem ośrodek miejski powstaje znacznie później i Czartoryscy nie mają wpływu na jego rozwój. Władze carskie nadały obecny kształt dawnemu centrum miasta przenosząc targowisko w miejsce obecnej hali targowej. Powstają cmentarze w Puławach przy ulicach Piaskowej i Dęblińskiej zastępując dawne położone we Włostowicach. W Puławach także umieszczono siedzibę władz powiatowych przyspieszając postępującą degradację roli Kazimierza Dolnego i Końskowoli. Można więc powiedzieć, że na rozwój miasta miały istotny wpływ decyzje Aleksandra Wielopolskiego i władz carskich. Po Czartoryskich pozostały tylko legenda ich dworu i sam budynek pałacu wraz z parkiem. Ale to Czartoryscy są mitycznymi założycielami miasta.

„Żyd” to nieprzyzwoite słowo

Fragment z opowiadania Jacka Dukaja "Przyjaciel prawdy. Dialog idei"

- Tak się w języku ułożyło. Wskażesz i powiesz: "To Żyd" – i nie jest to po prostu informacja o narodowości, jak gdybyś powiedział o Francuzie czy Włochu; to jest obelga. Niezależnie od tonu i kontekstu. Tak brzmi. Co poradzę? "Żyd" to nieprzyzwoite słowo. A gdy zaczynasz od liczby mnogiej…
- To co?
- Żydzi. No posłuchaj. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. W momencie gdy ich wyróżniasz z ludzkości, gdy tworzysz osobną kategorię – to jest pierwszy stopień antysemityzmu. Żydzi.

Czy antysemityzm jest ideą? Mam poważne wątpliwości. Nie chodzi mi o antyjudaizm obecny od wieków w chrześcijaństwie zachodnim. On zakładał, że "grzech" bycia Żydem znika podczas chrztu. Wyjątkiem były tylko masowe konwersje, które budziły zaniepokojenie kościelnych dostojników. Ale nie tylko ich. Ten niepokój mógł być wynikiem braku zrozumienia dla takich zachowań. Dlatego w Hiszpanii nadal podejrzliwie traktowano marranów, w Polsce zaś frankistów. Antyjudaizm nie był przeciwny istnieniu Żydów, ani ich obecności. Żydzi jako grupa upośledzona społecznie byli potrzebni. Ilustrowali ewangeliczne opowieści o odrzuceniu przez Żydów Mesjasza i o jego ukrzyżowaniu. Cierpieli za grzech który mogli zmyć z siebie podczas chrztu. Chrzest był drogą do emancypacji. To przedmiotowe traktowanie wyznawców judaizmu było wykorzystywane też jako dowód obecności ciała Chrystusa w eucharystii (legendy o krwi płynącej z nakłuwanego opłatka ale i o krwi wytaczanej przez Żydów z ciał dzieci chrześcijan).

Prawo do emancypacji miały jednostki. Grupy już wydawały się działać celowo. Ich cel był ukryty więc był podejrzany. Tu już rodziły się teorie spiskowe. Bo Żydów postrzegano często przez pryzmat jednostek najbardziej znanych. W wieku XVIII jeszcze na dworach byli "Żydzi dworscy" – bankierzy władców. Wierzyciele królów i książąt. To chyba logiczne, że to oni dzierżyli rzeczywistą władzę? Bo to pieniądz rządzi światem, a pierwsi bankierzy też byli wyznania mojżeszowego. To nic, że bogactwo było udziałem niewielkiej tylko części społeczności żydowskiej. Historia działa się przecież na dworach i w pałacach. Stereotyp już był ulepiony.

Piętnowanie Żydów przez kościoły na pewno przysłużyło się tworzeniu podstaw pod antysemityzm będący dzieckiem rasizmu. Gdy w XIX wieku "wybuchły" narody religia zdawała się tracić znaczenie. Przynajmniej dla liberałów. Liberalizm teoretycznie dawał podstawy pod emancypację grup dotąd upośledzonych. Całych grup, a nie jednostek. Szukano też naukowych podstaw istniejących hierarchii społecznych. W ten sposób można było usprawiedliwić kolonializm, czy dyskryminowanie pewnych grup społecznych. I… popełniono błąd dzięki któremu teorie rasowe mogły na przełomie wieków XIX i XX przeżyć rozkwit. O ile na podstawie cech anatomicznych udało się określić trzy rasy ludzkie to dalsze podziały przeprowadzono wykorzystując osiągnięcia badaczy języka. Grupy językowe to nie to samo co rasy ale te teorie przyznające powołanej do istnienia rasie aryjskiej prymat nad pozostałymi rasami. Powstała też rasa semicka, której przypisano wiele cech negatywnych – w końcu teorie te tworzyli Aryjczycy. Rozpoczęły się okres intensywnych badań anatomicznych mających potwierdzić teorie badaczy ras. Brak potwierdzenia tłumaczono "zepsuciem rasy" przez inne rasy. Samo oparcie teorii na fałszywych założeniach jeszcze nie dyskredytuje teorii. Dyskredytuje ją na pewno odrzucenie wszelkiej krytyki.

Terry Pratchett w "Nauce świata dysku" napisał, że naukowiec nie może istnieć bez innych naukowców. Celem naukowca jest obalanie teorii tworzonych przez innych naukowców. Teorie rasowe zostały nie raz obalone i nie potrafią się obronić inaczej jak tylko przez przyjęcie "dowodów" w postaci dogmatów. W ten sposób nie podlegają one dyskusji i są prawdziwe bo… są prawdziwe. Wiadomo przecież, że cechy aryjskie zachowały się w genach. Zachowując reżim hodowlany można doprowadzić do oczyszczenia się z obcych naleciałości. Nawet kynolodzy nie są tego tak pewni jak właśnie rasiści. Hierarchię ras określono na podstawie cech przypisywanych całym grupom rasowym/narodowym. Przeprowadzenie takiego zabiegu jest możliwe jeśli uzna się grupę za jednolitą wewnętrznie. Stereotypy narodowe są dobrze znane. Ich ubocznym skutkiem jest pomijanie zjawisk nie pasujących do przyjętych obrazów. Kto pamięta o strzałokrzyżowcach i o tym co robili na Węgrzech? W Wikipedii po polsku jest krótka notka. Większość dokonań strzałokrzyżowców przypisuje się okupantom niemieckim – tak bardzo nie pasują do polskiego stereotypu Węgra. I jest to być może jedyny polski pozytywny stereotyp narodowy.

W Polsce antysemityzm rozpowszechniony został głównie przez Dmowskiego. Co ciekawe jego działalność polityczna w Wielkiej Brytanii jak i w USA była już tak przesiąknięta antysemityzmem, że wszystkie swoje porażki przypisywał Żydom. Czy potrzebny jest mocniejszy dowód na to, że Żydzi byli wrogami Polski skoro nie lubili polskiego antysemity?

W Polsce antysemityzm mieszał się z antyjudaizmem. Mity antyjudaistyczne funkcjonowały w folklorze ludowym. Propaganda antysemicka docierała głównie do mieszkańców miast. W latach trzydziestych XX w. już można było mówić nie tyle o napięciu co o wojnie polsko-żydowskiej. Te nastroje wykorzystali nowi okupanci. Choćby nakłaniając radykalnych polskich narodowców do wywołania pogromu w Warszawie, co miało ułatwić utworzenie getta w tym mieście – dla ochrony Żydów przed takimi wydarzeniami w przyszłości. Zmanipulowani narodowcy i tak popierali takie działania, których celem miała być izolacja i eksterminacja.

Przypadkiem zapamiętałem przeczytaną gdzieś kiedyś wzmiankę o Zofii Kossak-Szczuckiej "antysemitka pomagająca podczas wojny Żydom". To krzywdzące uproszczenie. To przecież antysemici wpisali działaczy Żegoty na listę osób przewidzianych do likwidacji. Tak samo antysemici mordowali podczas Powstania Warszawskiego ubranych w pasiaki uwolnionych Żydów (przywiezieni z Oświęcimia oczyszczali teren dawnego getta warszawskiego). Nie inaczej działo się zaraz po wojnie. "Żołnierze wyklęci" nie tylko byli przez nowe władze obciążani mordami na Żydach ale też rzeczywiście ich dokonywali. Wypadki w Rzeszowie i Kielcach pokazują, że mit o krwi wciąż żył mimo tylu lat propagandy nacjonalistycznej i rasowej. Wiadomo też, że po wojnie wielokrotnie dochodziło do zabójstw w obawie przed odebraniem przywłaszczonego wcześniej mienia żydowskiego.

O "nadreprezentacji Żydów" na pewno każdy już słyszał. Najpierw chodziło o nadreprezentację na uczelniach – wprowadzono więc numerus clausus. Powołując się na przypadki bicia studentów pochodzenia żydowskiego wprowadzono getta ławkowe. Ostatecznie numerus nullus. Powojenna nadreprezentacja dobrze wygląda w procentach. W liczbach rzeczywistych są to wartości proszące się same o choć jedno zero z tyłu. Jak zauważyła Alina Cała, sam Berman w rządzie wystarczył by mówiono o nadreprezentacji Żydów w rządzie. Bo nie chodziło o ilość, czy procenty tylko o samą obecność. W Polsce bez Żydów dochodzi do bicia, okaleczania i napaści słownych na osoby "wyglądające na Żyda". Żyd jest synonimem wroga. Wrogiem zastępczym. Często działającym z ukrycia i dlatego niewidocznym. Wyzwiska, malowanie na ścianach haseł antysemickich i symboli tworzy atmosferę zagrożenia. To nie są gesty bez znaczenia. Ich ignorowanie rozzuchwala rasistów. Chcą jeszcze więcej. Będą chcieli krwi. Nie potrzebują Żyda. Znajdą sobie kogoś kto dla nich Żydem będzie.

A. Cała przypomniała, że cechy fizjonomiczne przypisywane Żydom obecne są w ikonografii od średniowiecza. Początkowo były cechami diabła. Dość późno bo w wieku XIX trafiły do wizerunków przedstawiających Żydów i czarownice. Po dziś dzień zakrzywiony nos i szponiaste dłonie są nieodzownymi elementami wizerunku Baby Jagi, Żyda i diabła. Jeśli coś nie wychodzi tak jak planowaliśmy są temu winne siły nieczyste. Diabeł ogonem nakrywa rzeczy których szukamy. Ktoś rzuca na nas urok lub nas przeklina albo wszystkiemu winni są Żydzi.

Antysemityzm jest religią bez świątyń. Wiarą w poprawę świata przez stosowanie przemocy. Podobieństwa z polowaniami na czarownice nie są tu przypadkowe. Bogata w tytuły literatura antysemicka stosuje wielokrotnie zapożyczenia z dzieł starszych, a przez ciągłe powtarzanie tych samych twierdzeń łatwo się utrwala w pamięci i wpływa na sposób myślenia czytelników. Daje im złudzenie intelektualnych podstaw dla zachowań przeczących humanistycznemu obrazowi społeczeństwa i ludzkości. Milczenie daje poczucie bezkarności i poparcia społecznego. Złudzenie bycia w większości.

A może to nie jest złudzenie?

Brunatna księga

Abstrakcje

Tomasz Venclova napisał:

Jeśli stoję przed wyborem: naród czy prawda, naród czy wolność, wybieram prawdę i wolność.

Henryk Sienkiewicz:

Biada narodom, które kochają więcej wolność niż ojczyznę!

Napis nad wejściem do Muzeum Narodowego w Afganistanie:

Naród istnieje, dopóki istnieje jego kultura.

Ale czym jest naród? Definicji jest wiele. Każdą z nich można uznać za słuszną i jedyną. Można też nimi żonglować i oskarżać kogoś o zdradę narodu. Naród nie jest bytem. Nie daje się o nim napisać tekstu w stylu:

Koń jaki jest, każdy widzi.

Próby definiowania podejmowane były od dawna. Romantycy pisali o wspólnocie ducha. Narodowcy mówią o wspólnocie etnicznej. Gdzieś między nimi mieści się pojęcie narodu kulturowego. Istnieje też pojęcia narodu państwowego. Tu sięgnę po cytat ze "Spowiedzi" Calka Perechodnika. Autor nie mogąc studiować na Uniwersytecie Warszawskim (z powodu swojego żydowskiego pochodzenia) wyjechał studiować do Tuluzy we Francji:

W 1935 roku trudno było mi wytłumaczyć przeciętnemu Francuzowi różnicę między vrai polonais a juif polonais i citoyen polonais. Uważali oni, że nie ma żadnej różnicy między tymi dwoma pierwszymi definicjami, które sprowadzają się do jednego mianownika: citoyen polonais.

  • vrai polonais – prawdziwy Polak
  • juif polonais – Żyd polski
  • citoyen polonais – obywatel polski

Perechodnik po uzyskaniu dyplomy inżyniera powrócił do Polski i stawił się przed komisją wojskową:

Dostałem kategorię "A", ale ponieważ Polska była na tyle silnym mocarstwem, miała taką potężną armię, tylu wykształconych i dyplomowanych inżynierów-oficerów, moja osoba okazała się zbyteczna.

Zresztą co tu owijać w bawełnę, dano mi "nadliczbówkę" – mnie, mojemu bratu, również inżynierowi, moim wszystkim kolegom Żydom z wykształceniem średnim oraz wyższym – a to dlatego, że nie chciano mieć oficerów Żydów w Armii Polskiej.

W Polsce nie funkcjonowało pojęcie narodu państwowego i nie trzeba było tłumaczyć różnic pomiędzy tymi pojęciami trudnymi do rozróżnienia we Francji. Czy więc kultura może łączyć Polaków w jeden naród? Johann Herder w XVIII w. napisał:

Nie ma nic bardziej nieokreślonego niż słowo kultura.

Ale próbowano zdefiniować kulturę (tak jak i "naród"). Edward Taylor utożsamiał ją z cywilizacją. Część definicji umieszczono w Wikipedii. Ogólnie jednak "kultura" to coś więcej niż "naród". Kultura może być wspólna dla kilku narodów. Np. kultura łacińska. Istnieją tu różnice językowe, a te mają źródło w różnicach etnicznych, plemiennych. Mówi się jednak o kulturze wysokiej. Wiązanie wyznania z narodem prowadzi na manowce. Religie bowiem nie mieszczą się w granicach politycznych i językowych. Wspólna dla katolików łacina nie jest powszechnie znana i używana. A nawet rozprzestrzenienie religii nie jest równoznaczne z jej powszechnością. Dopiero podczas kontrreformacji miało dojść do gruntownej chrystianizacji włościan zamieszkujących ziemie Rzeczypospolitej. To dość późno biorąc pod uwagę datę chrystianizacji Państwa Polskiego. I czy akurat włościanie byli nosicielami kultury? Także tej narodowej? To nawet nie była ludność wolna. Zanim pojawił się carski ukaz uwłaszczeniowy chłop inaczej rozumiał pojęcie wolności niż mieszczanin czy ziemianin. W 1807 roku poddaństwo zlikwidowano na Suwalszczyźnie i tam odrodziła się kultura narodowa oparta na kulturze zachowanej przez włościan. Była to kultura narodowa litewska. Litewskie warstwy wyższe uległy bowiem polonizacji. Podobnie było w Czechach. Tam warstwy wyższe ulegały germanizacji. Rodzące się ruchy narodowe rozpoczęły najpierw walkę o zachowanie języka. To samo dotyczyło polskich włościan w Kongresówce, którzy starli się z postępującą rusyfikacją. Czyżby więc język był podstawą na której buduje się pojęcie narodu etnicznego czy kulturowego?

Timothy Snyder w książce "Rekonstrukcja narodów. Polska, Ukraina, Litwa, Białoruś 1569-1999" opisał zabiegi jakie czyniono by zachować język ulegający wpływom zewnętrznym. Czesi wprowadzili reformę pisowni by odejść od wzorów niemieckich. Wzorując się na tej reformie wprowadzono zmiany w języku litewskim (by odejść od wzorów polskich). T. Snyder tak o tym napisał:

Litewskie zapożyczenia z języka czeskiego zakrawały na ironię, i to z czterech przyczyn. Po pierwsze: w średniowieczu, przed połączeniem Polski z Litwą, polski stał się językiem pisanym właśnie pod wpływem języka czeskiego. Polski, który przeniknął do W. Ks. Litewskiego w czasach nowożytnych zapisywano zatem na wzór języka staroczeskiego.. Kilkaset lat później znaki fonetyczne, kopiowane przez nowoczesnych działaczy litewskich, zostały wymyślone przez nowoczesnych Czechów, pragnących by ich język mniej przypominał niemiecki. Po tej reformie nowoczesny język czeski zaczął też mniej przypominać polski, ponieważ ten zachował elementy ortografii staroczeskiej. To właśnie ów niezamierzony uboczny skutek czeskiej reformy, nad którą część czeskich pansłowian ubolewała zresztą, tak bardzo zauroczył Litwinów, gdyż ich głównym przeciwnikiem była kultura polska.(…)

Po drugie: ponieważ Rosja zakazała używania alfabetu łacińskiego w drukach litewskich, Litwini nie mogli w Wilnie posługiwać się żadnym ze wspomnianych systemów ortograficznych. Korzystali zatem z czeskich liter, by pisać w (mniej lub bardziej zreformowanym) języku litewskim, poza granicą niemieckich Prus Wschodnich. Ortografia wymyślona po to, by ograniczyć wpływy niemieckiej kultury, zatoczyła zatem wielkie koło i trafiła na powrót do Niemiec. Jednak tu pojawił się jeszcze głębszy paradoks. Po trzecie bowiem: wśród wprowadzonych do litewskiego czeskich rozwiązań ortograficznych znalazło się zastąpienie "sz" i "cz" literami "š" i "č". Inną reformą, zaproponowaną przez niemieckiego językoznawcę Augusta Schleichera, było porzucenie polskiego "ł" i używanie "v" zamiast polskiego "w". I ostatecznie to Niemiec dostarczył części rozwiązań, które miały w imperium rosyjskim osłabić związek języka polskiego z litewskim. Po czwarte: oczywiście norma niemiecka, która przede wszystkim przeraziła czeskich nacjonalistów, powstała w reakcji na wpływy francuskie. Co więcej, filologiczne zainteresowanie kształtem języka litewskiego było samo w sobie częścią romantycznego zwrotu w nauce niemieckiej i stanowiło odpowiedź na rewolucję francuską.

Może języki nie ale ortografia najwyraźniej ma związek z kulturą. I to kulturą rozumianą szerzej niż tylko kultura narodowa. Łącznikiem wspólnoty narodowej jest tradycja. Co do tego nie ma wątpliwości. Jednak tradycja składająca się na historię państwa nie jest elementem tradycji wiejskiej. Nie bez powodu w arkuszach spisowych umieszczano kategorię "tutejszy" obok kategorii narodowościowych. Poczucie tożsamości narodowej wychodzi daleko poza małą wspólnotę wiejską. Sięga poza najbliższe osady i miasta. Analizując arkusze spisowe "tutejszym" też przypisywano narodowość. Kryterium pomocniczym w Rosji carskiej było wyznanie. Ale i Feliks Rapf opisując swoją ucieczkę z niewoli bolszewickiej (przedzierał się przez Puszczę Białowieską) rozróżniał ludność na podstawie wyznania. Katolicy to byli dla niego Polacy. Snyder twierdzi, że Łemków i Bojków w objęcia nacjonalistów ukraińskich pchnęli polscy nacjonaliści. I pewnie ma rację. Budzeniem świadomości narodowej trudniła się inteligencja. Język narodów ulegających długo wpływom kultury polskiej jak i rosyjskiej przyjęto od ludu, który nie uczestnicząc wcześniej w kulturze wysokiej zachował język nie skażony naleciałościami obcymi. "Lud" ten, długo izolowany od kultury "wysokiej" teraz od niej musiał przejąć tradycję narodową. Narzędziem mogła być – i była – edukacja. W ten sposób większość (włościanie to około 70% mieszkańców ziem dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów) została zasymilowana przez mniejszość. Głównie dzięki językowi, który większość przechowała. Asymilacja grup odmiennych językowo nie była zadaniem łatwym i z reguły – będąc przymusem – nie udawała się. Mniejszość, uczestnicząca w kulturze wysokiej, w momencie budzenia się świadomości narodowej musiała dokonywać wyborów. Tak było np. w rodzinie Szeptyckich. Podobnych wyborów dokonywali ziemianie w Litwie. Najbliżsi krewni stawali po dwóch stronach granicy, tak jakby przynależność narodowa była sprawą wolnego wyboru. Inaczej wyglądało to w przypadku polskiej tożsamości narodowej. Tutaj język kultury wysokiej musiał być upowszechniony wśród włościan razem z tradycją narodową. Czym jest więc "naród"? Nadal nie wiem. Ale zainteresowało mnie rozróżnienie "nacjonalizmu" i "szowinizmu" jakiego dokonała Alina Cała w książce Żyd – wróg odwieczny? Antysemityzm w Polsce i jego źródła. Nacjonalizm i szowinizm różni nie ideologia tylko pomysły na urządzenie państwa. Nacjonalizm daje przewagę jednej grupie etnicznej nad innymi. Jej oddaje władzę, a co za tym idzie – zapewnia jej wyższą pozycję społeczną. W stosunku do pozostałych grup w państwie nacjonalizm stosuje asymilację lub przyznaje im pewną autonomię. Szowinizm różni się od nacjonalizmu stosunkiem do tych innych grup. Dyskryminuje je i nie dopuszcza do asymilacji. Naród widzi jako wspólnotę biologiczną. Ten obraz nacjonalizmu pasuje mi do koncepcji "narodu szlacheckiego" w którym narodem uprzywilejowanym jest warstwa społeczna legitymująca się szlacheckimi herbami.

Jeszcze sobie tej abstrakcji narodowej i kulturowej nie poukładałem. Zapisałem by jeszcze kiedyś do tego tematu wrócić.

=-=-=-=-=
Powered by Blogilo