Snułem się popod chmurami

Dotarłem wreszcie do grodziska w Giżycach. Prawie.
To był bardzo wietrzny weekend. Sobotę przesiedziałem czekając na poprawę pogody. W niedzielę już nie mogłem usiedzieć. Żeby nie dać się wiatrowi postanowiłem jechać w miarę możliwości drogami osłoniętymi przed wiatrem. No i nie daleko. Nie wiedziałem na ile starczy mi sił. Celem miały być Giżyce. Nigdy nie są po drodze. Chyba żebym zdecydował się na przejazd przez nie do Kocka. Ale robiłem to może 2 razy przez ostatnie lata.

Wybrałem trasę przez lasy do Bałtowa. Wiatr dokuczał mi tylko przez odcinek Bałtów – Borysów. W Bałtowie zainteresował mnie budynek szkoły. Czy zawsze był szkołą? Lubię łamane dachy.
Bałtów
Potem znów zmagania z wiatrem i śniegiem na odcinku Żyrzyn – las na drodze do Baranowa. Udało się :)
W Baranowie wciąż remontują kościół. Teraz jakby bardziej niż zimą.
Baranów
Po przejeździe do Sobieszyna już zakładałem, że już będzie tylko lepiej – do powrotu.
Kościół w Sobieszynie w słońcu, choć już pod chmurami z których wkrótce spadł znów śnieg.
Kościół w Sobieszynie
Obowiązkowo zajechałem i do pałacu. Powiat chyba miał go remontować. Ale chyba jeszcze nie teraz.
Brama pałacu
Nic się nie zmieniło. Szczęśliwie na złe też się nie zmieniło.
Pałac w Sobieszynie
Odpuściłem sobie przejazd przez Blizocin. Chyba jeszcze nie zrobili tam drogi zniszczonej w zeszłym roku. Zamiast tego pojechałem wyremontowaną drogą do Kocka. Jedzie się całkiem przyjemnie i pierwszy raz jechałem bez sygnalizacji świetlnej. Chyba do jej obecności już zdążyłem się przyzwyczaić. Przez dwa lata miałem na to czas. Ale po nowej nawierzchni pomyka się tak miło, że aż szkoda było zjechać na drogę do Jeziorzan. A tam Wieprz rozlany szeroko – jak to wiosną.
Wieprz w Jeziorzanach
Zaskoczyła mnie obecność dzikich gęsi. Nie sądziłem, że zostają tu na dłużej, a nie tylko tak przelotnie.
Gęsi
A było ich całkiem sporo. I przy moście, i w Węgielcach, i w Giżycach. Nawet jak ich nie widziałem to było słychać gęganie. Ale nie dawały do siebie podejść. Raczej uciekały. Zostawały tylko łabędzie i bociany.
W Giżycach bez problemu teraz odnalazłem grodzisko i… Dlaczego nie wpadłem na to sam, że dojście może być zalane wodami Wieprza?
Grodzisko w Giżycach
Pozostał mi jeszcze powrót do Puław. Wiatr dmuchał jak chciał ale już przynajmniej nie padało. Na drzewach co jakiś czas widziałem znaki szlaku rowerowego – pomarańczowe. W Górze Kalwarii tak oznakowali szlak sami rowerzyści. Kto tutaj wytyczał szlak? Nie wiem. I tak zaraz za Rawą go opuściłem. Jeszcze tylko na końcu wioski zatrzymałem się przy kapliczce.
Kapliczka w Rawie
Nie zatrzymałem się bez powodu. Wiele jest podobnych kapliczek ale albo mają zamurowane boczne otwory albo nie mają w środku figurki. A mi się spodobał widok z profilu – może bez tych chmur i słońca bym nie zwrócił uwagi.
Figurka
W Michowie miałem do wyboru dwie drogi. Do Kurowa lub do Baranowa. Wybrałem Baranów. Skoro jechałem do niego pod wiatr liczyłem na wietrzną pomoc w powrocie. Ale zanim dojechałem nieźle mnie jeszcze wiatr potargał. Zaczęły mnie też boleć mięśnie. Pewnie dlatego, że choć lekko kręciłem to jednak starałem się robić to szybko. Do takiego trybu jazdy nie jestem przyzwyczajony. Ale przecież jazda to prawie zawsze jest walka z własną słabością. Uparłem się i jechałem. I od Baranowa do Żyrzyna wiatr mi pomagał. Dalej czasami też. Ale w lesie już się go prawie nie czuło. Tylko bliżej Zakładów Azotowych drogę zryły quady. No i ktoś „oznakował” drogę.
Znak
Już bliżej Puław przypomniałem sobie że nie mam żadnego tegorocznego zdjęcia z zawilcami. Zanurzyłem więc aparat w kwiatach.
Zawilce
I już dzień się kończył. Ale przynajmniej go nie przesiedziałem. Jeszcze będę musiał powtórzyć wyskok do Giżyc. Jak będzie sucho.

2 kwiecień 2011 – trochę słońca, dużo chmur

Tak jak poprzednio wyjazd miał swój motyw przewodni. Były nim cmentarze wojenne pomiędzy Grabowcem i Skierbieszowem. A cała reszta to tylko „po drodze”.

Podróż rozpocząłem od kasy biletowej PKP. By zaoszczędzić trochę czasu postanowiłem podjechać do Rejowca pociągiem. Nie tylko czas w ten sposób oszczędzałem. Także siły. Jeszcze się nie rozkręciłem na dobre po zimie. A jak wyliczyłem przejazd miał liczyć niemal 230 km. Jeszcze w tym roku chyba 200 nie przekroczyłem. Trzeba było delikatnie wybadać swoje obecne możliwości…

Z pociągu zobaczyłem pierwsze bociany. Wiosna! Z rozmów współpasażerów dowiedziałem się, że w nocy była burza. Tego nie przewidziałem – będzie mokro. W Puławach nie padało.

No i dojechałem. A wraz ze mną tłumy pasażerów. To oni wypełniają na zdjęciu przejście podziemne.

Rejowiec - PKP

Mam szczęście, że jeszcze nie polikwidowano pociągów i nie zwinięto szyn. A po drodze tak się zastanawiałem. Mało kto wie, że wybudowana za caratu linia kolejowa była jednotorowa i z szerokim rozstawem. Chodzi mi rzecz jasna o linię Warszawa – Lublin. Najpierw oddano ją do użytku, a potem budowano „mijanki”. Okupanci niemieccy i austriaccy zmienili rozstaw szyn. Ale chyba nic więcej nie zrobili z linią kolejową. Nie wiem czy budowa drugiego toru rozpoczęto w okresie międzywojennym. Na pewno jednak budowę prowadzono podczas okupacji z wykorzystaniem darmowej siły roboczej rekrutowanej z okolicznej ludności. I wszystko to dzisiaj wydaje się mało potrzebne. Ludzie i tak wolą pojechać własnym samochodem. I to najczęściej na odległość, którą mogliby przejść pieszo.

Grabowiec jest za Krasnymstawem. Było więc trochę miejsc do odwiedzenia po drodze. Od zeszłego roku czekałem na okazję by odwiedzić cmentarz żydowski w Rejowcu. Teraz nawet miałem przejechać tuż koło niego.

Kirkut w Rejowcu

Choć teren jest ogrodzony, a furtka jest zamknięta na klucz, ktoś tam podrzuca śmieci. Zauważyłem dużo opakowań po jakimś leku. Wszystkie takie same. Na teren cmentarza nie wchodziłem. Budzić kogoś o wpół do ósmej rano w sobotę bym mógł podejść do pomnika? Macew na grobach nie ma. I to widać.

Wciąż w słońcu pojechałem w kierunku Krasnegostawu. Po drodze sprawdzałem czy w Krynicy ponad drzewa wystaje czub piramidy. Nie wystaje. A przynajmniej nie widać go z drogi. W Krupem zatrzymałem się przy dworku Reja. Ciekawe. Na tablicy informacyjnej nie ma żadnego wpisu, a przecież remont trwa od dawna. Teren jest ogrodzony. Brama zamknięta na kłódkę. Tabliczki informują o zakazie wstępu i psie. Nie sprawdzałem czy są zgodne z prawdą i zrobiłem tylko jedno zdjęcie zza bramy.

Dworek Reja

Odnalezienie kirkutu pod Krasnymstawem nie jest trudne. Znajduje się przy drodze z Rejowca i przebiegają nad nim linie energetyczne. Ale odnalezienie macew już było problemem. Najpierw trzeba przedostać się przez gęsto rosnące krzaki. Kilka macew jest na terenie w miarę odkrytym. Jeszcze kilka innych znalazłem w lesie obok tego miejsca. Na zdjęciu widok z drogi Rejowiec – Krasnystaw.

Kirtut w Krasnymstawie

Trochę się pogubiłem przy wjeździe do centrum. Jak mi się zdaje rondo jest tu czymś nowym. A może tylko pamięć mnie zawodzi, bo przy wyjeździe już nie miałem żadnych problemów. Pojechałem zobaczyć synagogę. Widziałem ją wcześniej na zdjęciach. Zdjęcia chyba były stare bo na nich synagoga wyglądała znacznie lepiej niż podczas mojej wizyty.

Synagoga w Krasnymstawie

Spod odpadającego tynku wychodzi kamień wapienny z którego synagogę wzniesiono. Z tyłu jest jakaś koszmarna przybudówka.
Tak przy okazji chciałem rzucić okiem na portal z zamku uratowany przez Macieja Bayera. Muszę jednak najpierw ustalić o który budynek chodzi. Pałac biskupi? Który to? Ale po raz kolejny rzuciłem okiem na kościół. Wciąż mi się podoba.

Kościół w Krasnymstawie

Dalsza podróż miała przebiegać drogą, którą w 2009 roku pojechałem do Horodła. Teraz miałem za Kukawką zjechać w stronę Grabowca. Zjazd odnalazłem bez trudu ale dalej jest już inaczej niż było. Na odcinku paru kilometrów trwają prace modernizacyjne drogi. Miałem wiele szczęścia, że nie było dużego ruchu samochodów. Miałbym duży problem z przejechaniem dalej.
Na tej drodze pierwszym celem miał być kirkut w Kraśniczynie. Przeglądając jednak informacje o miejscowościach znajdujących się przy drodze odkryłem dworek w Surhowie. Ma w nim siedzibę Dom Opieki Społecznej. Miałem nadzieję, że rano jeszcze pensjonariusze nie będą wychodzić – niezręcznie byłoby mi robić zdjęcia bez ich zgody. Przez to zdjęcia robiłem pod słońce. I nie jestem z nich zadowolony.

Dworek w Surhowie

Kolejny przystanek na trasie to cmentarz żydowski w Kraśniczynie. Wiedziałem, że znajduje się w zagajniku za Remizą Strażacką. I że jest ogrodzony. Nie wiedziałem jak do niego dojść. Idąc drogą przebiegającą obok zagajnika szedłem przy płocie kirkutu ale nie było tu wejścia. Na końcu drogi było boisko piłkarskie. Wszedłem więc między drzewa i odnalazłem wejście. Prowadzi do niego ścieżka ale jest chyba rzadko używana więc z zewnątrz jej nie widziałem. Na cmentarzu zachowało się kilka zniszczonych przez czas macew. Oprócz stojących znalazłem też dwie leżące.

Kirkut w Kraśniczynie

Kolejny przystanek zrobiłem sobie w Bończy. Tak jak w Surhowie jest tu Dom Opieki Społecznej w dworku. Nie znałem lokalizacji ale dostrzegłem go z drogi w oddali. Pewnie gdyby już na drzewach były liście nic bym nie zobaczył. W zaniedbanym parku dostrzegłem dwa platany. Sam dworek widziałem zaś tylko przez płot. Przewrócony płot.

Dworek w Bończy

To nie wszystkie atrakcje Bończy. Są tu także ciekawy kościół (kiedyś zbór protestancki) oraz cerkiew. Kościoła nie fotografowałem, akurat odbywała się msza. Wierni zgromadzeni byli i na zewnątrz. Za to cerkiew raczej używana nie jest za to jest wyremontowana i chyba ma być atrakcją turystyczną. Jeszcze nie wysprzątano do końca po remoncie. Podczas mojej wizyty budynek był zamknięty.

Cerkiew w Bończy

Za Kukawką dostrzegłem zjazd w stronę Grabowca, który polecały mi mapy Google. Jednak zrezygnowałem z przejazdu z powodu znaku informującego, że ta droga nie doprowadzi mnie daleko. Nie chcąc tracić czasu na sprawdzanie czy znak ma rację czy Google pojechałem do Wojsławic. No i do Wojsławic będę musiał jeszcze kiedyś wrócić. Nic tam co prawda nie zgubiłem ale zaintrygowały mnie barokowy kościół i wieżyczka drewnianej cerkwi. Teraz już wiedziałem, że nadłożyłem drogi i nie byłem pewien czy się wyrobię na powrót do Puław przed północą (chciałem wrócić przed 22 ale brałem pod uwagę pewien poślizg w czasie). Droga do Grabowca totalnie mnie zaskoczyła. Nie przypominam sobie bym widywał tak zmasakrowane drogi asfaltowe. Ilość i rozległość zniszczeń aż wydawały się niemożliwe do zrobienia podczas jednej zimy. W Tuczępach rzuciłem okiem na kościół drewniany z międzywojnia. Bardzo ładny. Też warto będzie do niego wrócić. A w lesie przy drodze już coś kwitnie.

Kfiatek

Myślałem, że w Grabowcu łatwo odnajdę cmentarz żydowski. Myliłem się. Tam gdzie wydawało mi się, że należy szukać jest tablica informująca o resztkach zamku na górze. Mi wychodziło z map, że cmentarz powinien być w wąwozie u stóp tej właśnie góry. Czy dobrze mi wychodziło? Może to jeszcze sprawdzę gdy ziemia nie będzie tak mokra.
Tu zaczęła się moja trasa przy cmentarzach z I wojny światowej. Pierwszy miałem w Wolicy Uchańskiej. Używany był i po wojnie. Jest tu wiele nagrobków zmarłych dzieci. A obok stanął krzyż i dwie figury. Tu także zaczyna się Skierbieszowski Park Krajobrazowy. Niestety już nie mogłem liczyć na słońce. Skryło się za chmurami i tylko miałem nadzieję, że nie będzie z tych chmur padać deszcz.

Cmentarz w Wolicy Uchańskiej

Zanim dojechałem do cmentarza w Hajownikach uwagę moją zwróciła figura na słupie umieszczona na skarpie przy wyjeździe z tej miejscowości.

Figura w Wolicy Uchańskiej

Sama figura nie wygląda na starą. Za to słup na którym stoi już tak. Czy postawiono ją tam bez powodu?
Cmentarz wojenny też znajduje się na skarpie przy drodze. Z trzech stron otoczony jest polem uprawnym. Nie dostrzegłem możliwości wejścia. Musiałem więc zadowolić się zdjęciami robionymi z dystansu.

Cmentarz w Hajownikach

Następny cmentarz na trasie miałem zobaczyć w Nowej Lipinie. Okazało się jednak, że dojść do niego można tylko przez prywatną posesję. A że nie chciałem ludziom zawracać głowy odpuściłem sobie wizytę i odłożyłem ją „na kiedy indziej”. Zawróciłem więc do Hajowników i stąd ruszyłem do Iłowca. Tamtejszy cmentarz znajduje się przy drodze do Skierbieszowa.

Cmentarz w Iłowcu

W samym Skierbieszowie nie znalazłem informacji o lokalizacji cmentarza opisywanego jako cmentarz wojenny w Skierbieszowie. Rzuciłem okiem na kościół – nie po raz pierwszy. Zdaje się, że jego przypory są późniejsze niż sam kościół. Pewnie dało o sobie znać lessowe podłoże.

Kościół w Skierbieszowie

O lokalizację poszukiwanego cmentarza zapytałem w sklepie spożywczym. I tam mi ją wskazano. Na mapach umieszczonych w centrum miejscowości go nie ma. A i wiedza o jego istnieniu na miejscu chyba nie jest wiedzą powszechną. Ja jednak miałem tyle szczęścia, że informację uzyskałem. Musiałem ruszyć drogą zaczynającą się dokładnie na przeciwko kościoła i jechać cały czas prosto. Tak zrobiłem i dojechałem. Na cmentarzu zastałem dwie tabliczki imienne i dwie kury. Jedna z tabliczek była niestety nieczytelna.

Cmentarz w Skierbieszowie

Cmentarze w Iłowcu i w Skierbieszowie były świeżo wysprzątane. Z tego drugiego nawet jeszcze nie zdążono przed moją wizytą wywieźć wygrabionych badyli. Ale ja się nie anonsowałem i interesował mnie stan „naturalny”, a nie „odświętny”.
W tym miejscu rozpocząłem powrót. Poślizg w czasie już chyba przekroczył 2 godziny. To przez te postoje. Wciąż zapominam je uwzględniać przy planowaniu trasy. Uwzględniam tylko punkty przy których się zatrzymam ale już czasu postoju nie liczę. Bo też nie wiem ile czasu mi to zajmie. A następny postój zaplanowałem w Orłowie Murowanym przy pałacu Kickiego. Chciałem wreszcie zobaczyć miejsce o którym tak wiele napisał w swoim testamencie. Nie ma śladów arkad które miały połączyć oficyny z pałacem. Pewnie miało to wyglądać podobnie do pałacu w Kocku. Jedną oficynę zajmuje przychodnia. Druga zajmuje się popadaniem w ruinę. Także pałac będzie się pewnie prezentował coraz gorzej. Już nie ma w nim szkoły. A miało być muzeum (wg testamentu).

Pałac Kickiego

Na przeciwko pałacu miał stanąć odpowiednik dzisiejszych Domów Kultury. Jednak na końcu alejki dojazdowej widać tylko pola. Jeszcze zanim dojechałem do pałacu z daleka widziałem kościół. Ten miał stanąć jak pamiętałem przy drodze do Kryniczek. Z daleka go widziałem. Z bliska nie mogłem wypatrzeć. Najpierw w poszukiwaniu dojechałem do końca Kryniczek. Tam znalazłem kopiec usypany przez mieszkańców wsi ku pamięci pomordowanych przez Niemców w 1942 roku we wsi. Ale kościoła nie widziałem. Wracając postanowiłem sprawdzić pewną utwardzoną drogę wspinającą się na zalesione wzgórze. Wzgórze okazało się porośnięte drzewami tylko z jednej strony. Dlatego kościół widziałem z daleka od tej drugiej strony, a nie mogłem zobaczyć go od strony drugiej. Ale jak już odnalazłem go zacząłem się zastanawiać nad informacją umieszczoną na tablicy na ścianie kościoła.

Tablica w Orłowie

Dlaczego kościół zaczęto wznosić dopiero w 1912 roku? Nawet jeżeli na przeszkodzie stały przepisy obalone „Ukazem tolerancyjnym” w 1905 roku to co stało na przeszkodzie by rozpocząć budowę? Czyżby polityka władz Guberni Chełmskiej? Jeśli tak, to co się zmieniło w 1912 roku? Gubernator? Trzeba będzie poszperać. A sam kościół niedawno chyba został wyremontowany.

Kościół w Orłowie Murowanym

Droga powrotna miała prowadzić przez Izbicę i Tarnogórę. W Izbicy chciałem odwiedzić cmentarz żydowski. Lokalizację znałem ale nie znałem drogi, którą można wejść na jego teren. Po kilku próbach odłożyłem to „na kiedy indziej” i pojechałem do Tarnogóry. Tam przejazdem dostrzegłem dworek na terenie szkoły. Też dołożyłem go do późniejszego odwiedzenia. Pognałem dalej tylko po to by odkryć, że z powodu remontu droga, którą chciałem jechać jest zamknięta. Pozostał mi objazd z dodatkowymi kilometrami. Ale takie są złego początki ;) Już było po 18-tej. A ja nie wiedziałem jeszcze ile kilometrów jazdy przede mną. Od Bychawy jakieś 60 km. Ale ile do Bychawy mi pozostało z objazdami? Wracając przez Izbicę zapytałem o drogę do kirkutu. Będzie na to „kiedy indziej”.

Jechało mi się coraz ciężej. Z dwóch powodów. Po pierwsze opadłem z sił. Za Izbicą dość szybko dobiłem do 200 km na liczniku. Po drugie uszkodziłem dętkę i tego nie zauważyłem. Powietrze uchodziło powoli, a ja zastanawiałem się dlaczego jest mi coraz ciężej jechać. Totalny flak dopadł mnie w Dębszczyźnie koło Bychawy. Dochodziła 22. Zdążyłem poskładać się po wymianie dętki gdy zgaszono latarnie. To już nie tyle szczęście co resztki szczęścia. Zwłaszcza że wśród narzędzi udało mi się odnaleźć tylko jedną łyżkę do opon. To ta, której nie udało mi się w worku z narzędziami odnaleźć wcześniej. Dlatego ją z sobą miałem. Reszta została w piwnicy. I już do Puław na szczęście nic złego się nie działo. Może poza dokuczliwym zimnem i mgłami. A i jeszcze psy. Te zawsze mają jakąś dziurę przez którą wybiegną by pogonić rower. Ostatecznie do domu dojechałem o 3 po północy, a licznik pokazał 278 km. Sił brakowało od około dwusetnego kilometra. Trzeba jeszcze poćwiczyć. Ale jakby co na samej woli pedałowania też jakoś daje się jeszcze jechać :)

Pierwszy wiosenny weekend 2011 roku

Może nie do końca cały weekend. Sobota była paskudna. W nocy przestawili czas i słońce jakby posłuchało. Choć jeszcze widać było szron świeciło jakby było słońcem letnim w letnim czasie. Plany miałem. Może nie jakieś dalekosiężne. Ale przygotowane jeszcze w zimie. Czekały na realizację. Niedziela, z tym słońcem pasowała mi do nich bardzo. Po głowie tłukła się melodia związana i ze słońcem i z tematyką wyjazdu. Miałem zamiar odnaleźć dwa cmentarze żydowskie. W Solcu nad Wisłą i w Tarłowie. Poza tym miał to być bardzo tradycyjny przejazd przez dwa mosty: w Puławach i w Annopolu. Choć wcale nie byłem pewien czy zdążę przed nocą i czy wystarczy mi na to sił.

Na chwilę wrócę jednak do melodii. Jest to muzyka taneczna Żydów greckich. Czuję w tym słońce, a rytm porywa z miejsca. Tytuł „Hora”. Na czarnym krążku nie znalazłem daty wydania i nagrania.
Hora
Do Solca pojechałem dobrze znaną drogą przez Janowiec, Janowice, Brześce, Lucimię, Chotczę i ominąłem tym razem Jarentowskie Pole jadąc nową drogą asfaltową. Co prawda jeszcze stały znaki zakazu ale już pousuwano słupki blokujące przejazd, a drogą jeździły samochody. Trochę dziwnie. Jednak to już zupełnie co innego niż jechać leśną drogą gruntową. Nie spodziewam się bym spotykał tu teraz dzikie zwierzęta. Skoro jest ludziom łatwiej tędy jeździć to jeździć będą częściej.

Pod Lucimią zatrzymałem się na chwilę by złapać w obiektywie widok, który jest często kojarzony z sielską wioską. Zdaje się, że robimy wiele by wkraczała wszędzie nowoczesność ale pewnych rzeczy szkoda. Takie widoki pewnie już za parę lat znikną lub pozostaną tylko tam, gdzie ludziom nie będzie się chciało mieszkać.

Lucimia

Dojeżdżając do Solca po raz pierwszy zwróciłem uwagę na pewien szczegół związany z kapliczką św. Jana Nepomucena. Sama figura wg legendy została wyłowiona z Wisły podczas epidemii cholery na początku XVIII wieku. Za to na daszku nad nią postawionym zauważyłem koguta. Takie same koguty znajdują się na krzyżach w okolicach Janowa Lubelskiego i wg tamtejszych przekazów są związane z zamieszkującymi tam Tatarami. Pod Solcem Tatarzy chyba nie mieszkali. Przynajmniej mi nic o tym nie wiadomo.

kogucik

Figura Jana znajduje się całkiem niedaleko od drogi, w którą musiałem zjechać chcąc dotrzeć do cmentarza. A sama sprawa tego cmentarza nie dawała mi spokoju od prawie 2 lat. Wiedziałem, że gdzieś jest. Nie mogłem go jednak namierzyć. Mapy WIG nic nie pomogły. Na nich go nie było. Ale poszukiwanie przy użyciu map geoportalu i już mi wiele pomogło. W obszarze zapisanym na mapach WIG geoportal pokazywał cmentarz. Tyle tylko, że na mapach w geoportalu nie ma oznaczeń wskazujących na typ cmentarza. Na mapach WIG wyraźnie widać który jest chrześcijański, a który nie.

Poszukiwany cmentarz znajduje się przy polnej drodze. Całkiem niedaleko cmentarza katolickiego. Jest zniszczony ale to nic nowego. Na jego terenie poza śmieciami walają się fragmenty potłuczonych macew. I tylko jedna stoi. Ma uszkodzoną górną część.

Macewa w Solcu

Cmentarz odnalazłem ale jego stan mnie trochę zdołował. Ruszyłem więc dalej licząc na to, że w Tarłowie będę miał więcej szczęścia.
Jeszcze w Solcu zatrzymałem się przy tamtejszym młynie wodnym. Nie muszę przecież zawsze tylko obok niego przejeżdżać. Do późniejszego sprawdzenia pozostawiam informacje o nim. Dziś już chyba nie mieli zboża.

Młyn w Solcu

Byłem bez map. A nie znam dróg w okolicach Kępy Piotrawińskiej. Nie potrafiłem się powstrzymać przed wjechaniem w pierwszą nieznaną mi drogę w lewo, w kierunku Wisły. Pierwsza nieznana to trzecia z kolei odchodząca w lewo od drogi do Ostrowca Świętokrzyskiego. Cel był jeden – dojechać do Tarłowa. Zakładałem, że mój ulubiony przejazd przez las na razie jeszcze jest czymś co najmniej trudnym. Jeszcze na to za wcześnie. Jeszcze ziemia jest za mokra. Liczyłem więc na odnalezienie jakiegoś mostu nad Kamienną. I go nie znalazłem. To jeszcze nie ta droga. Po paru kilometrach powróciłem do szosy z której zjechałem i znów to zrobiłem tym razem kierując się na Wolę Pawłowską. Po kilku kilometrach był most a potem tereny już znane z poprzednich przejazdów. No i byłoby już dalej prosto i jak zwykle tylko, że ja nie za bardzo tak lubię. Potrzebowałem jakiejś niewiadomej. Uznałem, że dobrą niewiadomą może być wąska droga asfaltowa biegnąca nad nadwiślańskimi łąkami. Ta niewiadoma doprowadziła mnie do Janowa. By poznać nazwę miejscowości musiałem podjechać stromo na skarpę wiślaną. Ten podjazd warto będzie jeszcze powtórzyć. Niewiele w okolicy jest dróg z takim nachyleniem. Uparłem się, że dam radę i dałem. Nawet nie „wyplułem płuc” bo i tak mi ich brakowało. Nie wiem czy to ten sam Janów do którego kiedyś dojechałem z przeciwnej strony lasami. Będę pewnie chciał to kiedyś jeszcze sprawdzić. Teraz chciałem dojechać do Tarłowa więc gnałem już na południe. Musiałem jechać na zachód i szukać znajomej drogi ze znajomym słupem.

Słup pod Tarłowem

Oczywiście zanim do niego dojechałem już widziałem wieże kościoła, a nawet jego bryłę zwykle przysłoniętą zielenią drzew i krzewów. Ale nie kościół mnie interesował. W centrum Tarłowa zjechałem w stronę synagogi i dalej pojechałem drogą asfaltową mijając Remizę Strażacką stojącą przy synagodze. Szukałem po przeciwnej stronie drogi o której czytałem, że jest dawną drogą cmentarną biegnącą po grobli. Znaleźć znalazłem ale wcale mi się nie spodobała. Ponieważ wg map cmentarz od drugiej strony też przylega do drogi spróbowałem tamtędy. Nawet nie spodziewałem się, że dojadę po asfalcie. Teren cmentarza rzuca się w oczy. To taki leśny przerywnik w zabudowie wiejskiej. Na jego teren wchodzi droga dojazdowa do jednego z gospodarstwa oraz wydeptane ścieżki. Blisko tego „tylnego wejścia” zauważyłem kamienną tablicę.

Kamienna tablica

I jest to jedyna tablica na terenie cmentarza. Nie ma na niej napisów. Albo ja ich tylko nie zauważyłem. W sumie mogłem mieć wątpliwości czy jest to poszukiwany cmentarz żydowski, nawet mimo tego, że lokalizacja ustalona wg map zgadzała się na pewno. Zapytałem więc osobę przechodzącą skrótem przez cmentarz. Nie tylko uzyskałem potwierdzenie. Dowiedziałem się także, że jeszcze 30 lat wcześniej na terenie cmentarza było dużo macew. Zostały zabrane przez miejscową ludność. Najczęściej w celach budowlanych. Do budowy wejść do obór. Smutno mi się zrobiło. A nastrój pogłębił widok dawnego wejścia na cmentarz. Bo zdecydowałem się wrócić dawną drogą cmentarną biegnącą groblą – dziś już raczej płaską niż usypaną wysoko nad stojącą tu wodą.

Dawna droga cmentarna

Już nie „Hora” mi się nuciła tylko dawna kołysanka z terenów Polski Wignlied i pojechałem dalej. W stronę Ożarowa… Ale nie do Ożarowa. Zaraz za Tarłowem zakręciłem w gruntową drogę prowadzącą do Julianowa. W lesie znalazłem barwny zakątek.

Wysypisko

Od zawsze jak pamiętam było tu wysypisko śmieci. Teraz już chyba zlikwidowane. Ciężko jest zwalczyć opór przyzwyczajenia. Dwa płoty, tablica z zakazem, a mimo tego wciąż są nowe śmieci. Tak jak „od zawsze” było tu wysypisko tak też tędy przebiega ścieżka rowerowa. I to też wprawiało mnie nieodmiennie w zdumienie. Kto miał taki pomysł by ścieżkę wytyczyć obok wysypiska śmieci? Odór powalił pewnie niejednego rowerzystę.

Wbrew moim obawom co do przejezdności tego leśnego szlaku okazało się, że nie sprawia on żadnych problemów. Julianów nic się nie zmienił. Nadal więcej domów popada w ruinę opuszczonych niż powstaje nowych. Ale to już blisko kolejnego celu tego mojego przejazdu – Nadwiślańskiego Szlaku Artystycznego. A mógłby być też i tutaj. Choćby dla starej kapliczki z Chrystusem Frasobliwym.

Julianów

Dalej był Tadeuszów. Dojeżdżając do Słupi Nadbrzeżnej zakręciłem w kierunku do miejscowości Nowe. W przydrożnych sadach nie ma jeszcze bocianów. Szkoda. Przez całą drogę nie spotkałem ani jednego. Jeszcze nie wiedzą, że to już wiosna?
Po zjeździe ze skarpy już byłem na Szlaku. Tworzą go rzeźby nowoczesne i stare kapliczki i krzyże. Część nowych rzeźb jak widziałem przeniesiono z dotychczasowych miejsc w inne. Jedną uszkodzono. Ale i tak jeszcze jest na co popatrzeć.

Jan w Nowem

Jeszcze ani razu nie udało mi się przejechać całego szlaku. Jakoś tak jest mi nie po drodze. Przejazd wzdłuż skarpy Biedrzychowskiej zawsze mi pasuje ale jakoś nie ciągnie mnie do Lasocina, którędy biegnie szlak. Co prawda obiecuję sobie często wreszcie to zrobić i wciąż tego nie robię. Nic, a nic nie mogę sobie wierzyć.

Jeszcze kilka kilometrów dalej już był most i zaraz Annopol. Tu poza nowymi słupkami przy chodniku nie zauważyłem większych zmian. Tak samo w Józefowie, Wrzelowcu. Ale w Opolu Lubelskim już tak. Przejeżdżając przez miasto odruchowo rzuciłem okiem na cmentarz żydowski. Jest wysprzątany! Nie ma wyrzuconych wersalek, wielobarwnych butelek, stosów papierów. To znacznie poprawiło mi humor. Znów zaczęło mi się nucić inna melodia. Jeszcze tęskna ale już radosna. Wg opisu na okładce płyty pochodzi z Europy Środkowej i powstała około roku 1900. Sabbath

Cmentarz w Adamowie i gęsi

W niedzielę pojechałem. Nie daleko. Adamów był w sam raz. Trochę ponad 60 km. Nie chciałem dalej ponieważ wyruszyłem za późno. W samo południe. A pogoda fantastyczna. Ciepło jak pod koniec kwietnia. Tylko w dołkach i rozlewiskach jeszcze leży lód. + 15 stopni. Słońce i lód. Co najmniej dziwnie. To nie pogoda na początek marca.

Sam cmentarz żydowski, który mnie interesował miał znajdować się przy drodze do Wojcieszkowa. Nie raz tą trasą jeździłem i nigdy go nie widziałem. Dopiero niedawno ustaliłem, że jeździłem nie tą drogą do Wojcieszkowa. Ta może kiedyś była główną. Potem wytyczono i utwardzono inną, dłuższą drogę. Ta pozostała na uboczu. Dopiero niedawno ją pokryto asfaltem. Nie wiem czy do samego Wojcieszkowa. Na pewno do najbliższych zabudowań znajdujących się poza zwartą zabudową Adamowa. A przy niej jest cmentarz. Otoczony murem z cementowych elementów. Kiepsko wykonany. Łatwo go uszkodzono w paru miejscach. Między innymi w części przy furcie wejściowej. Teraz furta wisi na jednamy zawiasie. Przekrzywiona. Do tego zamknięta jest na… sznurek.

Do cmentarza dojechałem około piętnastej. Ładnie się gnało i łatwo. Bo z wiatrem. Skoro trwało to 3 godziny to powrót powinien trwać dłużej. No i podczas powrotu planowałem parę przystanków. Pierwszy był przy cmentarzu. Po wejściu na jego teren pierwsze na ci się natknąłem to niedawno wykopana dziura w ziemi. Na całej głębokości o bokach na szerokość szpadla. Głęboka na 40-50 cm. Wewnątrz nie dostrzegłem szczątków ludzkich. Ktoś tu czegoś szukał i to na bezczelnego. Nawet nie zakopał zostawionej dziury. Nie mógł wiedzieć, że nie natrafi na szczątki ludzkie. Kopał na cmentarzu na którym nie pozostawiono ani jednej płyty grobowej. Widać profanacja zwłok to dla niego żaden problem. Zezłościłem się. I zostawiłem to tak jak zastałem na wypadek gdyby jakieś służby były zainteresowane. Choć wolałbym by takie rzeczy na cmentarzu się nie zdarzały. Hieny są wszędzie.

Z Adamowa pojechałem inną trasą niż przyjechałem. O ile do Adamowa jechałem przez Bobrowniki, Sarny, Nowodwór i Wolę Gułowską to wracałem kierując się na Przytoczno i Jeziorzany. Teraz dolina Wieprza jest terenem wypoczynkowym dla przelatujących ptaków. Najwięcej chyba jest gęsi. Przynajmniej tak to wyglądało z mostu na drodze do Michowa. Obsiadły wszystkie fragmenty ziemi wolne od wody i lodu.

Obrazek

W pełnych wymiarach zdjęcie może nie powala (brak dużego przybliżenia w aparacie) ale można zobaczyć po kliknięciu w ten link

No i ten wszechobecny lód. Słońce praży, a tu lód wkoło.

Do Michowa dotarłem około 17. Już było pewne, że nie zdążę przed zachodem słońca dojechać do Puław. Więc by się nie stresować nie pojechałem do Kurowa tylko zjechałem z głównej drogi. Na drogach bocznych jest zdecydowanie mniejszy ruch i nieco wolniejszy. Pojechałem więc przez Wielkolas, Wolicę, Bronisławkę. Dalej zamiast wjechać w leśną wąską drogę, którą dobrze się jeździ do Sielc, pojechałem na Dębę i przez Chrząchówek (już nie po dziurawym betonie jak rok temu, tylko po nowym asfalcie) w kierunku Końskowoli. Kłopot był tylko z przejechaniem przez szosę Lublin-Warszawa. Samochody może nie jechały nieprzerwanym sznurem ale jak nie jechali w jedną stronę to jechali w drugą. I tak zawsze popołudniami w niedziele. Powroty z weekendu. Też wracałem i wróciłem. Choć dopiero o 19. Licznik pokazał 128 km. Mało i jeszcze się chciało. Jeszcze będą okazje.

Lipsko – Sienno – Solec nad Wisłą

Po sobocie gdy dokuczliwie dmuchało bardzo spodobała mi się prognoza pogody na wtorek. I jeden z dni niewykorzystanego urlopu w zeszłym roku przydał się i zużył :)

Tą trasę planowałem na sobotę. Zrezygnowałem nie będąc pewien czy dam radę. Jeszcze po zimie trzeba odbudować trochę kondycję, a nie od razu się zajeździć. W Siennie miałem do odnalezienia grób księdza Henryka Węgrzeckiego – ktoś potrzebował zdjęcia i poprosił. Szybki rzut oka na mapę wystarczył żebym uwzględnił też odwiedzenie cmentarza żydowskiego w Lipsku. Ponieważ nie lubię wracać tą samą trasą dodałem jeszcze Solec nad Wisłą. W ten sposób Dopiero w Chotczy wjeżdżałem na własne ślady. Nie brałem jednak pod uwagę przejazdu przez centrum Solca. Interesował mnie kościół św. Stanisława leżący poza miastem. Nad Wisłą. W ubiegłym roku otrzymałem informację, że w Solcu mały kościółek obłożony jest macewami leżącymi napisami ku górze. Już wcześniej sprawdzałem kościół cmentarny św. Barbary i nic takiego nie widziałem. Warto było sprawdzić więc i kościół św. Stanisława. Zwłaszcza, że nie potrafiłem go ze 100% pewnością zlokalizować na mapach.

Temperatury z samego rana nie były zbyt miłe. -4,7ºC to nie za wiele ale zapowiadano ocieplenie powyżej zera. I rzeczywiście cały czas rosło. Jednak to nie temperatury mnie zaskakiwały tylko drogi. W Janowcu powstała prosta droga do Janowic. Omija się teraz cmentarz zamiast go objeżdżać. Można nie hamować na zjeździe. Jednak trochę żałowałem bo wcześniej tą drogą – gdy jeszcze była gruntowa – można było się przejść i odpocząć. Kolejna nowa droga pojawiła się za Chotczą. Teraz jadąc niebieskim szlakiem rowerowym nie wjedzie się w piach. Zamiast niego jest asfalt. Droga trochę krótsza niż przez Jarentowskie Pole. Droga dochodzi do samych Boisk. Tym samym jedyny gruntowy odcinek na trasie Puławy – Solec znajduje się teraz w Chotczy i liczy ok. 300 m. Sądząc jednak po ilościach nagromadzonego przy drodze żwiru i ten odcinek stanie się drogą utwardzoną.

Do Lipska pojechałem z Chotczy przez Białobrzegi. W mieście zakręciłem w drogę która miała mnie zaprowadzić do cmentarza żydowskiego. Ulica Czachowskiego akurat leci do Iłży. Cmentarz miałem więc przy drodze do Sienna. Z geoportalu wiedziałem, że rozpoznam go po drzewach (tak jak ten w Opolu Lubelskim). Nie jest ogrodzony. Na jego terenie walają się śmieci (butelki, papierki). Znalazłem jednak jedną macewę. Wyglądała jakby ją tu ktoś porzucił. Dolna część nie naruszona więc została z ziemi wyrwana a nie tylko wyłamana. Pozbawiona szczytu nie mogła mi nawet powiedzieć czy stała nad grobem kobiety czy mężczyzny. Zachował się jednak spory kawałek inskrypcji. To wystarczyło by na portalu Wirtualny Sztetl dokonano tłumaczenia. Teraz wiem, że płyta pochodzi z grobu Debory zmarłej w 1877 roku.

Obrazek

Po powrocie do domu zobaczyłem jak bardzo w Wirtualnym Sztetlu opis cmentarza różni się od tego co sam widziałem. Naniosłem zmiany. Może nie ostatnie jeżeli będą na cmentarzu prowadzone jeszcze jakieś prace.

Ulica Czachowskiego nazwę swą zawdzięcza temu, że kilka kilometrów dalej w stronę Iłży w walce z wojskami carskimi zginął pułkownik Dionizy Czachowski. Parokrotnie przejeżdżałem tędy i nigdy nie zwróciłem uwagi na stojący przy drodze pomnik.

Obrazek

Pierwszą myślą było to, że dowódców się upamiętnia, a o szeregowych żołnierzach się zapomina. Najwyżej się ich liczy. Dlatego napis na boku pomnika był dla mnie zaskoczeniem. Może adiutant z tytułem hrabiowskim to nie jest szeregowy żołnierz ale i tego się nie spodziewałem.

Obrazek

Przed wyjazdem przeglądałem stare i nowe mapy w poszukiwaniu małych cmentarzyków w okolicach Sienna. Znalazłem dwa. Rzut oka na błoto w jakie zmieniła się droga dojazdowa do pierwszego z nich zniechęcił mnie do próby sprawdzenia co to za cmentarz. Prawdopodobnie jest to cmentarz wojenny. Ale jeżeli to sprawdzę to jeszcze nie teraz.

Cmentarz w Siennie już raz zwiedzałem. Szukałem wtedy grobów wojennych lub powstańczych. Dlatego ominąłem część najnowszą. Szukając grobu duchownego zmarłego w 2009 od tej części zacząłem. Pierwsze co odkryłem to to właśnie czego szukałem za pierwszym razem. Kwaterę z Wielkiej Wojny. Prawdopodobnie początkowo znajdowała się poza murami cmentarza parafialnego. Powiększając cmentarz włączono do parafialnego cmentarz wojenny. To tylko domysły ale tak to np wyglądało w Janowcu zanim przyłączonego cmentarza nie zajęły pochówki cywilne. W Siennie tak nie zrobiono. Cmentarzyk wojenny jest ogrodzony i raczej nie grozi mu zagłada.

Obrazek

Tak jak w Pawłowicach spoczywają tu „cudzoziemcy”. Same nazwiska takie „cudzoziemskie” jak Franz Zborowski czy Franz Tomkowiak, a i „Ein Russ. Krieger” mógł mieć swojskie nazwisko tylko nikt go nie zapamiętał. Na szczęście nikt się tu nie wygłupił by napisać o poległych, że to cudzoziemcy. Ale w nie tak dalekich Pawłowicach po zajęciu terenu cmentarza wojennego tak właśnie zrobiono. Co więcej za cmentarz wojenny polegli dostali teraz tylko tablicę pamiątkową z owymi „cudzoziemcami”, a na ich mogiłach będą chowani teraz mieszkańcy parafii. Czasami się zastanawiam dlaczego to czym z mocy ustawy opiekować się ma gmina jest bez problemu niszczone przez proboszczów? Czy włączenie cmentarza wojennego do cmentarza parafialnego zmienia status cmentarza z wojennego na jakiś inny?

Po radości z odnalezienia cmentarza wojennego pozostało mi jeszcze odnalezienie grobu księdza Węgrzeckiego. Nie było łatwo. Nikt z pytanych ludzi nie potrafił mi wskazać grobu ani nawet części cmentarza w jakiej mam prowadzić poszukiwania. Duchowni co prawda spoczywają w jednej części nekropolii ale nie ma wśród nich poszukiwanego księdza Henryka. W końcu odnalazłem. Jak się człowiek uprze to i zrobi co chce. Duchowny pochowany został razem z matką zmarłą wiele lat wcześniej. Dlatego nie mogłem odnaleźć mogiły w części najnowszej ani w części w której spoczywają inni duchowni. Zaskoczyło mnie jednak zachowanie osób które o zdjęcia poprosiły. Owszem, podziękowali za pomoc ale nie pozostawili ani adresu email ani adresu strony na której chcą zamieścić zdjęcia. Napisali tylko, że tworzą stronę o swoim regionie. Dlaczego nie chcą pokazać co mają na forum skupiającym aktywnych turystów? Widocznie zależy im tylko na uznaniu wśród swoich ziomków za to jak zrobią swoją stronę. Ich wybór. Aaaa piszę o nich w liczbie mnogiej choć pojawili się jako jeden użytkownik forum. Ale w korespondencji używali kilku imion i styl listów był różny. Nie ważne. Ja dzięki ich prośbie znalazłem cmentarz, którego szukałem. Mam więc nagrodę za swoją chęć pomocy w zilustrowaniu artykułu o kapłanie, który walczył z systemem komunistycznym na Wybrzeżu.

Dalsza trasa to już przejazd bocznymi drogami do Solca. Więc najpierw z Sienna do Maruszowa. Po drodze mijałem grzęzawisko, które może kiedy indziej będzie drogą którą da się dojechać do cmentarza na polach pod Nową Wsią. W Maruszowie wjechałem na moment na drogę krajową. I muszę przyznać, że drogi gminne mają znacznie lepszą nawierzchnię. Z radością więc zaraz zjechałem z drogi krajowej i pojechałem z Walentynowa do Gliny. Co prawda miałem tu mieć drogę gruntową ale moje mapy mają już parę lat. W Sadkowicach wjechałem na drogę Ostrowiec Świętokrzyski – Solec i kierując się na tą drugą miejscowość szukałem zjazdu na drogę oznakowaną numerem 900. Znajduje się ona w miejscowości Raj. Może błota na polach nie są zbyt rajskie ale odnalazłem pod samym wałem wiślanym kościółek św. Stanisława. Nie jest obłożony żadnymi płytami. Nie ma jak do niego nawet dojść. No i jest teraz kaplicą a nie kościołem – tylko 1/3 budowli przykryta jest dachem.

Obrazek

Droga powrotna wypadła mi przez Jarentowskie Pole. Choć nowa droga asfaltowa jest już prawie gotowa to jednak jeszcze znaki nie zezwalają na wjazd. Może nawet już w tym tygodniu się to zmieni. Lekko zmęczony na liczniku rowerowym odczytałem wynik 145 km. Całkiem nieźle jak na pierwszy wypad jeszcze przed wiosną. Dopiero w wannie poczułem, że jednak trochę się wychłodziłem. Już będzie tylko coraz lepiej :) Jazdy będzie w bród. Zimo! Żegnaj.