Niedokończony wyjazd pozostawia zawsze uczucie niespełnienia. Plan z którego wypadło kilka elementów to plan niepełny. Dlatego zdecydowałem się pojechać jeszcze raz. Tylko tym razem cały czas na własnych dwóch kółkach, bez pomocy kolei. A to dlatego, że w soboty pociągi w interesujących mnie kierunkach odjeżdżają dość późno. Przewidując start około 4 rano mogłem zakładać, że na miejsce dojadę w tym samym czasie jak gdybym jechał pociągiem. A może będę wcześniej? Specjalnie też planowałem pojechać do odwiedzanych miejsc w odwrotnej kolejności niż tydzień wcześniej. Po drodze zahaczyć o Cyców. I… może byłoby OK gdybym rzeczywiście ruszył o czwartej rano. Ruszyłem godzinę później. Nie jestem jednak pewien czy jednogodzinny poślizg miał wielkie znaczenie. A to z powodu pogody. Plan przewidywał bowiem pojawienie się w miejscu w którym już byłem i zrobienie ponownie zdjęcia przy niebie zakrytym chmurami. Prognozy obiecywały chmury… Nawet z tego powodu nie miałem rękawów. Później miałem za to czerwone ramiona. Prognoza trochę kłamała. Trochę. Reszta przewidywań się sprawdziła choć tak w razie czego miałem nawet pelerynę przeciwdeszczową.
Aparat wyciągnąłem już w Kurowie. Był tu ładny skwer. Dawał cień w upalne dni. Dziś to plac defilad. A defilować nie ma kto.
Pozostawiono kawałek starego skweru od strony kościoła. Wspomnienie cienia. Tam też teraz zbierają się ludzie na ławkach. A reszta… pozostaje pusta. Może uznano, że mieszkańców jest za mało na tak duży skwer?
Kolejny raz po aparat sięgnąłem w Garbowie. Tu obok skweru był walący się spichlerz (a może ten budynek miał inne przeznaczenie?). Jeszcze w zeszłym roku zakończono prace budowlane. W przyległym budynku jest teraz „Biedronka” ale dawna ruina wygląda teraz znacznie lepiej.
Jadąc do Cycowa mijałem kopalnię „Bogdanka”. Na obrazku poniżej jej hałda.
W pobliżu kopalni mijałem grupę rowerzystów z sakwami. Wakacje
W Cycowie interesował mnie cmentarz ewangelicki. Mimo kilku wizyt na miejscu nigdy nie byłem na jego terenie. Czytałem tylko, że zachowało się tam kilka poprzewracanych nagrobków. Na mapach WIG widać wiele takich cmentarzy w okolicy. Część z nich jest odcięta od świata polami ornymi. Więc choćby ten odwiedzić trzeba było. Znajduje się przy ulicy Nowej. Zarośnięty ale są tam wydeptane ścieżki. Nie przyszło mi do głowy, że niemal wszystkie nagrobki zebrano w jednym miejscu. Do tego składając je na kupkę.
Te zniszczenia i tak są mniejsze niż w przypadku cmentarza żydowskiego, którego dokładną lokalizację nawet trudno określić.
Z Cycowa jest około 31 km do Chełma. Droga za Cycowem ma całkiem dobrą nawierzchnię. Można więc popędzić. Zwłaszcza gdy wiatr sprzyja. Miałem tak właśnie. A przejazd przez Chełm uważałem za najtrudniejszy fragment trasy. Nie znam dobrze tego miasta. I Google proponowały mi przejazd bocznymi drogami do tej właściwej – biegnącej do Wierzchowin. Nie chciałem tak kombinować i samo wyszło tak, że zakombinowałem. Jadąc na wyczucie jechałem i po bruku z kamieni polnych i w pobliżu blokowisk aż dotarłem do dzielnicy pełnej super i hipermarketów. I to była ta droga. Kilka kilometrów od Chełma odkryłem, że już kiedyś musiałem tędy jechać – mijałem lotnisko, które co prawda nieco się zmieniło ale nadal ma to samo przeznaczenie. Postawiono tam kilka starych bojowych samolotów odrzutowych. Ale nie zatrzymywałem się by robić zdjęcia. Przechodziłem lekki kryzys. Prawdopodobnie gnając z Cycowa w tak sprzyjających warunkach zanadto się wypociłem. Popijając po trochu ale często szybko odzyskałem siły. Akurat gdy dojeżdżałem już do Wierzchowin. A co mnie tu przyciągnęło? W 1945 roku we wsi tej zamordowano wszystkich obecnych na miejscu wyznawców prawosławia. Do dziś nie wiadomo z całkowitą pewnością kto mordował. Oddział NSZ na który odpowiedzialność się zrzuca faktycznie był tu wcześniej i zabił kilka osób oskarżanych o kolaborację z władzami komunistycznymi. Ale to nie było tego samego dnia. Podejrzewa się prowokację ze strony NKWD, które posługiwało się też założonymi przez siebie oddziałami partyzanckopodobnymi.
Tutaj spotkałem wiekowego rowerzystę jadącego od strony Krasnegostawu w stronę Chełma. Zmęczony rzucił „cześć na rowerze”. Tak jakby wiek na trasie czy szlaku rzeczywiście miał jakieś znaczenie. Ale właśnie przyzwyczajenia i tradycja, one mają znaczenie. Rok czy dwa lata temu EMPiK próbował tu coś zmienić. Posiadacze kart płatniczych byli przez sprzedawców traktowani „per ty” tzn po imieniu. Nie przyjęło się. Ale pamiętam jak sam się zdziwiłem gdy pani z kasy mówiła do mnie po imieniu. Nie byłem do tego przyzwyczajony. Po paru zakupach już się przyzwyczajałem i… znów EMPiK przeszedł na „per Pan”. Na szlaku też pamiętałem, że używało się pozdrowienia „cześć”. A w tym roku „dzień doby”. Miałem parę lat przerwy. Zwyczaje się zmieniły? Czy ja się zestarzałem? Może i to drugie. Już parę razy podczas nocnej jazdy na rowerze byłem zaczepiany przez automobilistów szukających drogi i choć zaczynali od „per ty” to po rzucie oka na mnie z bliska przechodzili na „per Pan”. Z drugiej strony gdy podpici młodzi ludzie wołają za mną „ej ziomal” nie reaguję. Brak mi tego poczucia wspólnoty, który sugerują. Bo tylko sugerują – do swoich znajomych tak się nie zwracają. I chyba są ludzie, którzy dystans mylą z szacunkiem. I to szacunkiem dla wieku. Czyli dla czegoś na co nie ma się większego wpływu. I… wracam na trasę
Kolejny punkt programu to pozostałości po zamku w Sielcu. Nie posiadałem wiedzy co za budynek znajduje się w ich sąsiedztwie. Dlatego miałem opory przy zbliżeniu się do ruin. Niby jest tu brama i to zamknięta…
… ale nie ma płotu. Ostatecznie wszedłem ale nie przechodziłem na drugą stronę muru. Muru który bez podparcia dawno przestałby istnieć. A podparty jest z obu stron i ogrodzony na wypadek gdyby podparcie nie wystarczyło.
Jadąc do tego miejsca miałem widok na nowoczesność. Na wprost widziałem panele słoneczne i wiatrak. Brama i ruiny znajdują się za drzewami po prawej stronie. Nowoczesność. Energia. Czułem że mojej energii jest coraz mniej. Ale warunki sprzyjały produkcji energii elektrycznej.
Kolejny punkt: cmentarz wojenny w Wojsławicach. W roku ubiegłym odezwali się do mnie ludzie opiekujący się cmentarzem w Wojsławicach. Podesłali swoje zdjęcia i miałem (nadal mam) problem. Cmentarze wojenne są zarządzane przez gminy. Nadzorem zajmuje się Wojewódzki Konserwator Zabytków – są to bowiem obiekty zabytkowe. Wszelkie prace powinny być wykonywane w porozumieniu z tymi dwiema instytucjami. Z drugiej strony upamiętnienie poległych wynika z wewnętrznej potrzeby ludzi. W tym wypadku stoję po stronie chłopaków i mam nadzieję, że nikt się nie przyczepi. Pisali, że trudno tu dotrzeć. Szukałem więc i szukałem… Lokalizacja nie była trudna gorzej było z określeniem dojazdu. Ale tu pomocny okazał się opis szlaków turystycznych w okolicach Chełma. Może tylko zmyliła mnie informacja o tym, że szlak przebiega przez Alojzów – przejechałem całą wieś szukając znaków szlaku i nic. Ale z pomocą GPS-a dotarłem na miejsce. Nie zauważyłbym wcale cmentarza gdyby nie znak zielonego szlaku na drzewie i wskazanie GPS, że jestem na miejscu. Dopiero po wejściu w zarośla zobaczyłem krzyże i pomnik.
Skąd jednak mieli listę poległych? Czy rzeczywiście poszczególne mogiły kryją szczątki osób wymienionych na tabliczkach? Dlaczego gmina nie wykonała tu żadnych prac ziemnych (podwyższenie mogił, wał ziemny i rów)? Ale cmentarz jest i nie można zapomnieć o nim. Przydałoby się więcej informacji.
A dalej była droga z cmentarza do Wojsławic. Przez łąki
i pola
Po dojechaniu do Wojsławic najpierw udałem się pod cerkiew. Poprzednio zrobiłem tylko zdjęcie dzwonnicy. Trzeba było to uzupełnić.
Następnie podjechałem pod kościół. Tu jednak trafiłem na „uroczystość zawarcia związku małżeńskiego”. Poprzednio nawet nie wykonałem zdjęcia frontu świątyni. A teraz stał przed nią pojazd, na który zwróciłem uwagę w Sielcu (mijał mnie i żałowałem że go nie sfotografowałem).
Ponieważ nie chciałem się w takich chwili kręcić koło kościoła pojechałem szukać cmentarza żydowskiego. Jednak znajomość nazwy ulicy to za mało. Będę musiał chyba przyjechać tu jeszcze raz z dokładnymi namiarami. Brakowało podpowiedzi w postaci jakiegoś widocznego znaku przy drodze. Ruszyłem więc dalej. Kolejny cel to Uchanie. W Uchaniach chciałem odwiedzić cmentarz żydowski. Ale nie omieszkałem trochę się na miejscu porozglądać. Odnalazłem więc znajdujący się na wzgórzu kościół
i drewnianą kapliczkę z figurą św. Jana Nepomucena
Odniosłem wrażenie, że kapliczka jest starsza od figury ale to może być złudzenie – figura jest przez kapliczkę częściowo chroniona przed warunkami atmosferycznymi. Ale też kapliczka bardziej mi się spodobała niż figura.
I wreszcie cmentarz żydowski. Lokalizację znałem. Ale nie spodziewałem się stanu w jakim się cmentarz znajduje. Brama, furtka i brak ogrodzenia. Cały teren pokryty wysoką roślinnością. Pięć macew… Właśnie. Macewy trzymają się kanonu tylko kamieniarz, który je wykonał zrobił to po swojemu. Odniosłem wrażenie, że pozwolił sobie na sięgnięcie do wzorów z wycinanek lub jakichś rysunków. Szczególnie chodzi mi o ptaka na jednej z macew. Widywałem już go w formie podobnej ale nie na macewach. Wielka szkoda, że tak mało nagrobków się zachowało. Także ze względu na ich wartość artystyczną. Nie wiem też czy kamieniarz się podpisał na stelach – nie spojrzałem na ich rewers, a może tam zostawił swoją sygnaturę? W kategorii „twórca anonimowy” jest już za dużo ludzi.
Z Uchania pojechałem do Buśna. Tak trochę na wyczucie. Drogowskaz podawał nazwę innej miejscowości, a mi się zdawało, że to jest ta właśnie droga – nie sprawdziłem na mapie ponieważ już byłem pewny, że tu jeszcze wrócę. Początek drogi niczym nie przypominał jej końca. Ale w okolicy już takie odcinki drogi widywałem.
Lepiej się po tym jeździ na rowerze niż po kostce betonowej w wersji dla pieszych i samochodów. I zdziwiłem się, że wybrałem właściwą drogę To nie jest dla mnie normą.
Po dojechaniu do Buśna wykonałem „skok w bok” do Kurmanowa. Interesowała mnie tamtejsza szkoła. A dokładniej jej budynek. Nie wiem jeszcze kiedy został wzniesiony ale w 1925 dostosowano go do potrzeb szkoły. Wcześniej była to cerkiew. Dopiero chyba w 1956 pozbawiono budynek kopuły. A teraz. Teraz już chyba nie ma w tym budynku nawet szkoły. Śmieszne było to, że koniecznie chciałem dostać się tam od strony szosy. Brama i furtka pozamykane. I już bym zrezygnował gdybym nie zauważył, że w jednym miejscu ogrodzenie jest niekompletne. Ale trzeba było tam dostać się przez łąkę. Wszedłem więc i sprawiło to ogromną radość chmarom komarów.
W samym Buśnie sprawdziłem jeszcze co ta za cmentarz w pobliżu cmentarza unitów pokazują mi mapy. Zdaje się, że jest to cmentarz katolicki ale może nie od początku? Liczyłem na odnalezienie cmentarza prawosławnego. Teraz nie wiem czy w Buśnie był on osobno czy jest to ta sama nekropolia o której „kamień mówi” że jest to cmentarz unicki.
Kolejne planowane miejsca to mogiły zamordowanych podczas wojny Żydów w Buśnie i Strzelcach. Ale ponieważ słońce znów by mi nie pozwoliło zrobić zdjęcia z czytelnymi napisami na mogile w Buśnie to i z drugiej mogiły zrezygnowałem – na następny raz rano lub w dzień pochmurny. Rozpocząłem więc powrót. Było już po siedemnastej. Przede mną około 160 km. Oczywiste było, że powrót będzie w większości przebiegał w mrokach nocy. A miałem znów przejechać przez Chełm. I to nie tą samą trasą. Droga z Buśna przez Białopole wydawała mi się obca. Ale tylko wydawała. W końcu to trasa Chełm – Hrubieszów. Już raz tędy jechałem tylko w przeciwną stronę. Rozpoznałem tą drogę wjeżdżając do Chełma. Rozpoznałem ją po krawężnikach. Te krawężniki… Zapamiętałem je dlatego, że poprzednio gdy tędy jechałem na drodze panował duży ruch. A ja nijak nie mogłem ułatwić przejazdu samochodom. Nie mogłem zjechać najbliżej brzegu drogi ponieważ zawadziłbym o krawężnik i zakończył swoją jazdę i tych którzy by na mnie wjechali. To stresujące. Jest tu na szczęści chodnik po jednej stronie drogi. Wtedy jednak wjechałem z drugiej strony a ruch niemal wykluczał przedostanie się na drugą stronę. A musiałbym zrobić to dwukrotnie… Zresztą. Chodnik. Chodnik to nie ścieżka rowerowa. Tych co prawda w Chełmie jest teraz całkiem sporo ale…
Niemal wszystkie ścieżki rowerowe w Chełmie wyłożone są zwykłą kostką. Nie ma skrzyżowań bezkolizyjnych. Przebiegają niemal zawsze obok chodników. A piszę to z myślą o planowanej „autostradzie” rowerowej północ-południe. Widzę więc siebie wjeżdżającego na rowerze obładowanym sakwami do miasta. Już sam pomysł by na takim rowerze wjechać do miasta wydaje się szaleństwem. A tu chodzi o to, że to ma być zupełnie normalne. Taki rower źle się sprawuje gdy jego opony toczą się po podłużnych pęknięciach lub… szparach między kostkami. Taki rower trudno jest gwałtownie zatrzymać i ruszyć z miejsca. I to ma związek i z użytą kostką oraz sposobem jej ułożenia na drodze oraz z licznymi skrzyżowaniami z innymi drogami. Bliskość chodnika oznacza zaś, że na drodze rowerowej spotyka się pieszych. I nie pomoże przepraszanie, dzwonienie, manewrowanie – rowerzysta jest na pozycji straconej. Więcej praw i ułatwień ma poruszając się drogą przeznaczoną dla samochodów ale wszędzie są znaki, które mu tego nie pozwalają robić. Kilometry dróg zrobionych dla rowerzystów są więc bardziej elementem statystyk z prac samorządów niż faktycznym ukłonem w stronę rowerzystów. Rozwój takiej sieci dróg rowerowych to rozbudowa infrastruktury dającej podstawy do dyskryminowania roweru jako środka transportu. Degradacji tego środka transportu, który musi ustąpić samochodom i pieszym.
Jakby nie patrzeć ja przez te ścieżki musiałem przebrnąć szukając drogi którą miałem wydostać się z Chełma. Na szczęście w weekendy nie taszczę z sobą sakw. Było więc stosunkowo łatwo (przez zatrzaski tylko ciągłe – wepnij/wypnij). Gdy już udało się dojechać do ronda z drogowskazem z napisem „Biała Podlaska” wypadało odpalić światła. W Horodyszczu zakręt w stronę Cycowa. Całkiem ciemno zrobiło się w Kamiennej Górze i jakoś to przegapiłem stojąc na leśnym parkingu. A dalej mrok rozpraszały tylko moje reflektory i światła w osadach. To było trochę dziwne. Zwykle gaszą je około 22. Teraz tuż przed 22 je chyba zapalono. Krótka noc, a i czas wielu wesel. Bez wesel też trwały w wielu miejscach zabawy. Może do białego rana? Nie sprawdzałem ale to nie była jakaś „cicha noc”. Z Cycowa też nie pojechałem bocznymi drogami tylko szosą krajową do Łęcznej. Chyba mój reflektor nie jest typowy skoro chciał mnie zatrzymać policjant. Widząc jednak z bliska z czym ma do czynienia odpuścił. Noc. Mało widać. To podczas jazdy do Łęcznej wołali młodzi ludzie za mną „ziomal” ale to mi się dość często zdarza. Po przejechaniu przez Wieprz w Łęcznej opuściłem drogę krajową.
Podczas przejazdu z Łęcznej do Kijan i Jawidza było całkiem spokojnie. W lesie między Jawidzem i Niemcami był jakiś dom weselny. Nie mogłem sobie przypomnieć czy kiedykolwiek widziałem tu dom za drzewami. Teraz słyszałem i widziałem światła. Za Niemcami tylko jedno spotkanie z psem które zapamiętałem. Bo moja obecność na drodze drażniła tylko psy. Szczególnie zaintrygował mnie pewien owczarek alzacki. Jego widok na szosie trochę mnie zaniepokoił. Pies raz szczeknął i nagle zniknął mi z obszaru oświetlonego. Okazało się, że przez jakąś dziurę przedostał się na teren ogrodzony przy domu i stamtąd dopiero zaczął na mnie mocno ujadać. Nie gonił mnie. Widziałem już podobne zachowania psów ale zwykle psy były mniejsze. Bywa, że wbiegają przez otwartą bramę na podwórko i szczekają stojąc za płotem. Gorsze są te biegnące przy nodze. Ale rzadko próbują rzeczywiście ją złapać. A właściciele nawet pewnie nie wiedzą, że nocą psy wychodzą z podwórek. Nocne życie.
Prognozy zapowiadały ochłodzenie w nocy. Dlatego wziąłem z sobą ciepłe ubranie. Dość szybko założyłem na siebie wszystko co miałem. Ale po dojechaniu do drogi krajowej w Garbowie trochę z siebie zdjąłem – było mi ciepło i przez to zrobiłem się strasznie śpiący. To mogło być niebezpieczne. I chociaż mogłem szybko dojechać do Puław wlokłem się często idąc obok roweru po chodnikach – czekałem na wschód słońca. Słońce i chłód najlepiej pobudzają. Lepiej niż napitki energetyzujące. Znad Wieprza i łąk nadwieprzańskich unosiły się mgły. Było jednak za ciemno by to ładnie pokazać. Za to gdy już byłem blisko Końskowoli można było sfotografować mgły nad Kurówką.
I zaraz Puławy. W okolicach sklepu całodobowego niedopita młodzież – także na ścieżkach rowerowych. To chyba była upojna noc. Wakacje
Przejechałem około 370 km. W trasie byłem około 23 godzin nie wiem jednak ile z tego czasu chodziłem prowadząc rower lub bez roweru. W domu zanurzyłem się w wannie jeszcze zanim napełniła się wodą. „Na szczęście” kran przeszedł gdy spałem w tryb „ukropu” obudziłem się więc szybko i niemal z wrzaskiem, a woda się nie przelała. Coś mi mówi, że się trochę zmęczyłem. Ale zmęczyłem się przyjemnie.