Ten wypad zaplanowałem chyba dwa tygodnie wcześniej. Naniosłem miejsca do odwiedzenia w telefonowym gps-ie i do momentu wyjazdu zdążyłem pozapominać co część z tych miejsc kryje i czy to wszystko co miałem zrobić. Pamięć wracała powoli gdy już do tych miejsc docierałem. A że w tej części Lubelszczyzny po raz pierwszy rozjeżdżałem drogi wypada uznać, że był to tylko rekonesans. To wszystko jeszcze wymaga uzupełnienia, poprawek, powtórnej wizyty.
Na mapach WIG odnalazłem w pobliżu Dorohuska dwa cmentarze. Oczywiście nie było tam żadnej informacji o tym kto na nich spoczywa, ani kiedy zostały założone. Ale nawet zakładając, że jeden z nich jest cmentarzem prawosławnym to drugi już raczej nie. Próby dotarcia do pierwszego z tych cmentarzy zajęły mi niemal 2 godziny. Przy okazji w rozmowie z jednym z mieszkańców Dorohuska ustaliłem, że jest to „cmentarz niemiecki, wojenny”. Wyszło więc na to, że jeden cmentarz z I wojny zlokalizowałem. Podobno był kiedyś na jego terenie krzyż. A jak jest teraz? Trudno powiedzieć. Drogi dojścia od wschodu i północy zostały zaorane. Nie udało mi się przedostać na stronę zachodnią gdzie też miała przebiegać droga. Gps zaprowadził mnie na czyjeś podwórko twierdząc, że jest to droga. Pogadać się nie dało. Pies co prawda miał kaganiec ale z jego masą i wielkością… Odpuścił dopiero gdy oddaliłem się od domostwa na około 50 m. Najwyraźniej ta droga też kiedyś była i pozostała już tylko na mapach. Jeszcze będę próbował tylko muszę znaleźć jakieś alternatywne szlaki. Może od zachodu się jednak uda? Z daleka cmentarz wygląda tak:
Na tym zdjęciu widać łąkę ale cmentarz otoczony jest parometrowym pasem ziemi zaoranej i rośnie tam chyba jakieś zboże. Po ostatnich deszczach ziemia nawet na drogach była miękka. I to na drogach piaszczystych. Jak podeschnie też ciężko będzie tu jeździć. A jadąc w kierunku drugiego cmentarza w Dorohusku (choć on bliżej Turki chyba) miałem takie „suche” widoki.
To droga do Teosina, wsi w pobliżu pierwszego cmentarza. A cmentarz drugi… Wg map w jego sąsiedztwie jest gospodarstwo. Ale mapy są nieaktualne (teraz chodzi mi o skany map z Geoportalu). Gospodarstwa nie ma. W zaroślach porastających dawne gospodarstwo wypatrzeć można tylko wejście do piwnicy. To wszystko co zostało. A gdybym nie wiedział, że obok jest cmentarz to… nadal bym nie wiedział gdzie on jest. Mimo tego, że postawiono niedawno na jego terenie pomnik nie ma żadnych znaków, które by go wskazywały. Pomnika zaś z drogi nie widać.
Kamieniarz, który wykonał umieszczoną tu płytę z napisami popełnił błąd. Błąd ortograficzny w nazwie miejscowości w jakiej cmentarz się znajduje. Na moment zastanowiłem się nawet jak to się właściwie pisze. Ale jak przypomniałem sobie rozmowę z napotkanym mężczyzną na temat pierwszego cmentarza machnąłem na to ręką. Mężczyzna ten podawał mi nazwy miejscowości w których też znajdują się cmentarze z I wojny. Ale ja takich miejscowości nie mam na mapach. Prawdopodobnie podawał mi nazwy zwyczajowe, które różnią się od oficjalnych. Bo to ziemie na których mieszały się kultury, religie, języki. Mieszanka wybuchła za sprawą polityków – dla dobra narodu, państwa i własnej sławy.
Jeszcze może spojrzenie na cmentarz od strony Turki. Miałem szczęście, że ten piach był mokry. Na sucho chyba bym tu nie dojechał na rowerze.
Zanim pojechałem na południe jeszcze wróciłem do centru Dorohuska. W XVIII wieku powołano tu parafię pw. św. Jana Nepomucena. W kościele znajdowała się figura patrona. Kościół ten spłonął ale po wzniesieniu nowego w innej lokalizacji figurę pozostawiono przy drodze prowadzącej do dawnego kościoła. Nie mogłem o tak sobie pominąć tego pomnika. Zwłaszcza, że choć jest przy drodze to mi jakoś nie po drodze do niego.
Nie odpuściłem też miejscowemu pałacowi Suchodolskich. Stoi jak stał. Na wzniesieniu nad nadbużańskimi łąkami.
Przy pałacu był park. Pozostała z niego jena figura z umieszczoną na postumencie datą „1800 r.). Słońce jednak nie dało mi zrobić wyraźnego zdjęcia.
W tle, na wzniesieniu grobowiec. Ale nie wiem czyj. W części południowej tej pozostałości parku stoi kolumna z inskrypcją i nie wiem czy jej tekst odnosi się do tego grobowca czy do samej kolumny.
WOJCIECH HRABIA Z SUCHODÓŁ
SUCHODOLSKI
BARBARZE Z MIEZYŃSKICH
SUCHODOLSKIEY
MATCE NA PAMIĄTKĘ WIECZNEGO
PRZYWIĄZANIA (?) WDZIĘCZNOŚCI
TEN GROBOWIEC WYSTAWIŁ
ROKU ??06
Nadszedł czas by ruszyć na południe. Poślizg w czasie już miałem spory. Ale jeszcze miałem nadzieję, że dojadę wszędzie gdzie dojechać chciałem. Teraz plan przewidywał zajechanie pod kopiec Kościuszki w Uchańce. Ale z moją pamięcią fotograficzną… Lepiej niż nazwę miejscowości zapamiętałem zjazd z drogi głównej (nie był prostopadły do niej). Wjechałem w pierwszą napotkaną taką drogę po stronie wschodniej szosy do Zosin. Nazwa miejscowości – Husynne – nic mi nie mówiła. Dopiero gdy zobaczyłem na skraju lasu kaplicę sprawdziłem wszystko na mapach. Nie miałem tu zajeżdżać. Ale chyba dlatego, że nic na temat tej kaplicy nie widziałem w sieci. „Miejsce święte 1981″. Ten napis też mi nic nie mówi. Rok kojarzę z datą 13 XII. Może coś znajdę jeszcze na ten temat? Od początku nie wyglądało mi to na miejsce upamiętniające bitwę wojsk Kościuszki.
Uchańka jest kilka kilometrów dalej. Kopiec nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Może tylko jest większy od wielu innych usypywanych Naczelnikowi. Ale też on nie upamiętnia samego Kościuszki tylko bitwę tu przez niego przegraną. Nazywana jest bitwą pod Dubienką (sąsiednia, starsza i większa miejscowość).
A samą Dubienkę rozpoznałem. Tzn kiedyś już przez nią jechałem. To było kilka lat temu. Wracałem z Horodła. Czołg na rynku, opuszczona ceglana cerkiew. Tym razem szukałem cmentarza żydowskiego. Znalazłem. Jednak szkoda, że nie zachowała się na jego terenie żadna macewa. Jest tylko grób miejscowego cadyka. I skrzynka na „kwitełech”. Pomnik na grobie już się zaczyna rozpadać. Jeśli coś mnie zaskoczyło to kosz na śmieci umieszczony na słupie obok nagrobka. Fakt. Funkcjonalny. Ale miejsce dziwne.
Wejście na teren cmentarza nie było szczególnie trudne. Furtka nie jest zamknięta na klucz. Jedynie wysokie pokrzywy tuż za nią stanowiły jakąś barierę. Widać, że nie często ktoś tu przychodzi.
Kolejne miejsce do odwiedzenia to cmentarz wojenny w Józefowie koło Skryhiczyna. Już dojeżdżając do Skryhiczyna zachwyciłem się bocianimi gniazdami na słupach stojących w polach. Słupy te niczemu więcej nie służą. A we wsi jest dużo jeszcze gniazd bocianich. Cisza. Spokój.
A gdybym jeszcze miał prawidłowe informacje o cmentarzu… Nie miałem. Wprowadzając lokalizację posłużyłem się skanami map z Geoportalu. W jednej z nie najwyższych rozdzielczości odnalazłem zaznaczony pomnik. Uznałem, że chodzi o to miejsce. Dziwne. Ten pomnik jest być może równie dobrze tam naniesiony jak dotąd nieodnaleziony przeze mnie pomnik pod Borowem w gminie Annopol.
Jadąc w stronę tego punktu w lesie za Skryhiczynem zapytałem czy jadę tą drogą co trzeba. Jest ich tam małe zagęszczenie i kilka biegnie równolegle nie łącząc się z sobą. Może powinienem był też zapytać czy jest tam też jakiś pomnik? Gdy rozmówca upewnił się, że chodzi mi o cmentarz w Józefowie wskazał mi drogę prawidłową. A mnie męczy pytanie: co znalazłbym jadąc dalej bez pytania? Może jeszcze kiedyś to sprawdzę. Cmentarz jest swego rodzaju odpowiedzią na pytanie o to, gdzie chowano żołnierzy bolszewickich poległych podczas wojny polsko-bolszewickiej. Chowano ich razem. Są to – jak w I wojnie – bratnie mogiły. Tylko jakoś ten fakt się przemilcza.
Do tego miejsca trzymałem się jakiegoś planu. Może dlatego, że musiałem cały czas poruszać się jedna drogą i z niej odskakiwać do interesujących mnie miejsc by zaraz wrócić. Byłem w pobliżu lasu. Dużego lasu. Po drugiej jego stronie jest miejscowość Strzelce – kolejny punkt na mapie. Spróbowałem pojechać z Józefowa prosto na zachód drogami polnymi ale w lasach po ostatnich deszczach drogi posiadały konsystencję budyniu. Czekoladowego sądząc po barwie. Wróciłem więc do drogi głównej i ruszyłem w stronę Horodła mając nadzieję, że wkrótce odnajdę jakąś utwardzoną drogę na zachód. Jechałem tak długo, że pożegnałem się całkiem z ekipą strzygącą trawę na poboczach. Trzykrotnie lub więcej razy już się z nimi mijałem. Przemieszczali się w tym samym kierunku co i ja. Wyprzedzałem ich gdy strzygli. Oni wyprzedzali mnie gdy szukałem gdzieś w okolicy tych swoich punktów. Gdy wreszcie znalazłem jakąś drogę zastanowiłem się czy na pewno nią jechać. Biegła na zachód. Ale była utwardzona „inaczej”. Po pierwszych metrach o niezbyt zachęcającym wyglądzie
zaczęła wyglądać jeszcze mniej ciekawie
Wciąż jednak była utwardzona. Ciągnęła się przez kilka kilometrów (nie wiem ile). Były przy niej nawet znaki drogowe. Ale nie wiedziałem dokąd dojadę. I jak daleko jeszcze. Mijałem rezerwaty w których ukrywały się jakieś duże, płochliwe zwierzęta (więc nie łosie). I długo ani śladu człowieka. Nawet śmieci były tylko na początku drogi. Dojechałem jednak do jakiejś drogi asfaltowej. I wybierając zakręt w prawo dojechałem do… pałacyku. Tylko nie wiem jak tu trafić od tej strony z której przyjechałem. Przecież się zgubiłem i tylko konsekwentnie parłem przed siebie. Pałacyk pobudowali tu sobie Zamoyscy na początku XX wieku. Osada nazywa się Maziarnia Strzelecka i jest siedzibą nadleśnictwa Strzelce.
A jak dojechać do Strzelec musiałem zgadywać. Wybrałem drogę oznaczoną na skrzyżowaniu jako droga główna. Po kilku kilometrach dojechałem do końca lasu i osady bez nazwy. Tzn nie było tam tablicy informującej o nazwie. GPS pokazał że są to Horeszkowice. Jak jechać dalej już wiedziałem. Tym samym przestałem się czuć zagubiony. Sam stan zagubienia jest przyjemny pod warunkiem, że jest dawkowany po trochu. Tym razem tak było.
Strzelce, a właściwie cmentarz prawosławny w Strzelcach to miejsce w którym delikatnie mówiąc krew mnie zalała. Co prawda nie wiedziałem co to za cmentarz zanim nie wszedłem na jego teren. Na mapach był to krzyżyk więc cmentarz chrześcijański. A chrześcijaństwo przechodziło krwawe rozłamy… Przejdę do samego cmentarza. Na mapach i zdjęciach lotniczych do cmentarza dochodzi od drogi utwardzonej ścieżka lub droga gruntowa. Tak było dawniej. Obecnie nie prowadzi do niego żadna droga. Cały teren pomiędzy cmentarzem i drogą zajęły śmieci ze Srebrzyszcza i innych gminnych wysypisk śmieci. Pewnie z okolic Chełma. Całość powstała przy współudziale środków unijnych. Jak dla mnie to pierwszy przypadek wysypiska śmieci (choć to nie jest typowe wysypisko) powstałego za unijne pieniądze w sąsiedztwie cmentarza. Cmentarza będącego śladem przeszłości tych okolic. Ludność prawosławna była stąd wysiedlona ale kiedyś tu była. Teraz jest rekultywowana wraz ze śmieciami z powiatu chełmskiego. Z zaoranego fragmentu ziemi wyłażą metalowe garnki i inne śmieci.
W powietrzu unosi się lekki smrodek. Cały teren brzęczy masą owadów, które rzucają się na odwiedzających cmentarz. Na pewno na tą ilość stworzeń bzyczących ma wpływ i sama obecność śmieci jak i kwitnące licznie koniczyny. Robiąc zdjęcia wciąż musiałem z siebie zganiać stworzenia gryzące do krwi ostatniej i boleśnie. Przez to wiele zdjęć musiałem odrzucić z powodu poruszenia lub dlatego, że jest na nich coś innego niż miało być. Ale ten obraz zniszczenia jest do czegoś podobny. Jest podobny do zniszczeń na cmentarzach kolonistów niemieckich, do zniszczeń na cmentarzach żydowskich. Urzędowe wymazywanie pamięci.
Wręcz hipokryzją wydaje się być pielęgnowanie pamięci o cmentarzach unitów. W pobliskim Buśnie postawiono kamień upamiętniający, podobny widziałem gdzieś na lubelskim Podlasiu.
„Polityka” jest tu co prawda przejrzysta. Prawosławie jest be a unia z kościołem rzymskim jest cacy. To nic, że wprowadzenie unii kościołów było narzucone z góry i wprowadzane przemocą. Że prawosławie było tępione tak samo jak grekokatolicyzm przez prawosławie. Że było z tego krwawe powstanie kozaków chcących pozostać przy prawosławiu (najbardziej poszkodowani byli w tym wyznawcy judaizmu). Że po powstaniu styczniowym tak jak po wprowadzeniu unii przymusowo wszystkim zmieniono przynależność wyznaniową, bo skończyło się głaskanie mieszkańców Królestwa Polskiego. I dziwne że sprawę wyznania wtłoczono w ramy nacjonalizmów. Tak jakby Polak nie mógł być prawosławny. Rzezie, morderstwa, przesiedlenia. A dziś zabija się jeszcze pamięć i w miarę możliwości się ją zmienia.
To nie skończyło mojej złości. Te przemyślenia miały ciąg dalszy. I tu też jeszcze się pojawią ale w części nacjonalistycznej. Nieco później. Teraz muszę na chwileczkę się cofnąć. Zanim bowiem dojechałem do cmentarza unickiego zapomniałem poszukać w Strzelcach mogiły zamordowanych tam Żydów. Przed wyjazdem pamiętałem, że to gdzieś w okolicach szkoły. A na miejscu nawet nie rozglądałem się za szkołą. Wrócę pewnie do tego. Za to zupełnie przypadkiem jadąc do Buśna wybrałem drogę dłuższą uznając, że może być ciekawsza. Nie wiedziałem, że przy drodze zobaczę inną mogiłę zamordowanych w 1943 roku Żydów. Nie miałem pojęcia o jej istnieniu.
Około 150 Żydów z Chełma. Pochowano ich przy trasie ich marszu śmierci. W 2010 roku postawiono pomnik w kształcie macewy. Ktoś pamiętał.
W Buśnie mają ładny zabytkowy kościół. Jeszcze nie szukałem informacji na jego temat. Na pewno je znajdę. Kościoły mają to szczęście, że ich przeszłość jest znana i opisana.
Obok kościoła jest kilka miejsc pamięci. Między innymi takie w którym przezornie nie napisano kto zginął z czyich rąk, a na pewno są to informacje miejscowym znane.
Wcale bym się nie zdziwił gdyby była to lista niepełna, obejmująca tylko osoby należące do parafii katolickiej. I wpływ na taką moją ocenę nie ma żadna wiedza tylko pewna konsekwencja sugerowana przez stan cmentarzy.
W Buśnie i w okolicy mają stare kapliczki. Nie widziałem w nich jednak starych figur. Zapewne tak jak w innych rejonach Lubelszczyzny zostały pokradzione. Wciąż nie wiem po co są rozkradane te figury. Stają się ozdobą salonów? Nikt przecież nie będzie ich umieszczał w nowych kapliczkach – znów by je ktoś ukradł. Nawet w Muzeum Lubelskim mają tylko bardzo zniszczone figury świętych, których nikt już by w kapliczkach nie eksponował.
Kolejnym miejscem które chciałem odwiedzić było Uchanie. Chciałem zobaczyć tamtejszy cmentarz żydowski. Nie dane mi jednak było. Minąłem bezwiednie właściwą drogę i pojechałem w stronę Wojsławic. Przy drodze mijałem w Turowcu miejsce przeznaczone do sprzedania. W pobliżu tabliczki informującej o chęci sprzedaży są drewniane świątki. Całe to miejsce wydaje się tajemnicze. Ale czy nabywca posiądzie też jakąś tajemnicę?
I wreszcie Wojsławice. Tu miałem spore plany jeśli chodzi o zwiedzanie. Problemem było to, że nie wiedziałem gdzie mam czego szukać. Z cerkwią nie było problemu. Ale gdzie jest synagoga? Czy jest i gdzie cmentarz żydowski? Liczyłem na tablicę informacyjną. Włodawa czy Chełm mogą sobie być wielokulturowe ale wielokulturowość małych osad wydaje mi się szczególnie interesująca. Małe społeczności lepiej się znają. Żyją bliżej siebie. Po rzucie oka na cerkiew i jej dzwonnicę
Stwierdziłem tylko, że muszę sam się wcześniej przygotować zanim zacznę zwiedzać Wojsławice. Jeszcze była sprawa cmentarza wojennego. Znalazłem jeden na mapach. Miałem nadzieję, że to ten. Wiedziałem, że pewność zyskam widząc na jego terenie drewniane krzyże. Zanim jednak wybrałem się na poszukiwanie tego cmentarza wróciłem do centrum Wojsławic, do sklepu. I nie wiem dlaczego wybrałem sklep znajdujący się dalej ode mnie. Przypadek. Przypadek chciał, że między budynkami zobaczyłem znajdującą się za nimi synagogę.
Jest siedzibą Urzędu Gminy, biblioteki itd. Nie ma więc co liczyć na to, że zachował się wystrój wnętrza. Ale prezentuje się ładnie.
A wracając na moment do kapliczek i figur… W Wojsławicach Jan Nepomucen trzymany jest za kratami.
I może dzięki tym kratom jeszcze jest.
Z Wojsławic pojechałem do Majdanu Ostrowskiego. Idąc za wskazaniami GPS doszedłem do lasu i… poszedłem dalej. Szczyt wzniesienia wydawał mi się idealnym miejscem na cmentarz wojenny. I tam też go znalazłem. Zachowały się tam 3 oryginalne krzyże ale tylko z dwóch można odczytać informacje o poległych. Władze gminy w 1991 roku postawiły tu pomnik. Podwyższyły też chyba wał ziemny.
I nie jest to cmentarz w Wojsławicach. Tamtego muszę jeszcze poszukać. Od tego miejsca rozpoczął się powrót. Już było późno. Zamiast jechać zobaczyć resztki zamku w Sielcu pojechałem w stronę Krasnegostawu. Po drodze chciałem jeszcze zobaczyć pomnik pomordowanych w Wierzchowicach. I pewnie zobaczyłbym gdybym nie pomylił dróg. Przypadkiem pojechałem drogą krótszą ale w ten sposób Wierzchowice znalazły się poza trasą. Nic to. I tak przecież będę tu wracał. W Krasnymstawie byłem o 20. Pewien już byłem, że nie dojadę do Puław przed północą. Skierowałem rower na drogę do Kraśnika. W Wysokim chciałem odbić w stronę Bychawy. Wkrótce na drogach zrobiło się niemal pusto. Panowała cisza. Życie odpoczywało po upalnym dniu.
Ok. 21 w Gorzkowie znalazłem czynny jeszcze sklep i odkryłem, że dziś jest mecz. Mecz o wszystko. I naszły mnie myśli o nacjonalizmach. A może nie tyle o nacjonalizmach co o identyfikacji narodowej. To dlatego, że grali „nasi”. Że grała Polska. Nie wiem czy chcę by reprezentowali mnie ludzie biegający po boisku za piłką. Co więc oni reprezentują. Chyba tylko PZPN. To by tłumaczyło nieudaną próbę zastąpienia godła Polski na koszulkach symbolem tej organizacji. To byłoby prawdziwsze ale było nie do przełknięcia dla ludzi wychowanych w szumie skrzydeł husarii. Wykształconych w duchu szlacheckiego idealizmu narodowego. Co definiuje narodowość? Czy są jakieś czynniki jednoznacznie ją definiujące?
Język
Mówimy językiem takim jaki wynieśliśmy z domu i szkoły. Tylko nie zawsze jest to ten sam język. Ile razy okazywało się, że ktoś mówiący gwarą doskonale rozumiał co do niego mówiono w języku nazywanym literackim? Język Polski to w rzeczywistości cała grupa języków. Tym narodowym wydaje się język literacki. Ten który kiedyś był wyróżnikiem ludzi wykształconych. Wielość języków zaprzecza jego jednonarodowości. Dwujęzyczność nie może być narodowa. Szwajcarzy mają z tym jeszcze gorzej – nie dość że są trójjęzyczni to jeszcze mówią językami sąsiadów.
Etos narodowy
Ten kształtowany powinien być przez historię ale nie jest. Kształtuje go bowiem program nauczania w szkołach.
Szkoły są państwowym narzędziem kształtowania poczucia wspólnoty narodowej. Mają wpływ na wychowanie domowe poprzez kształcenie rodziców. Podobnie wygląda to w dziedzinie religii. Wychowanie i szkoła wtłaczają w ramy z których trudno jest się wyrwać. Czy więc Polska przegrała? Tak. Przegrała we wrześniu 1939 roku. Przegrała w Jałcie. Ale to nie Polska przegrała na wrocławskiej murawie. Tam przegrała reprezentacja PZPN – członka korporacji UEFA. Ten „sport” jest światowym biznesem. Prawdziwe są tylko rozgrywki podwórkowe.
Jazda nocą. Trochę martwiły mnie zapowiedzi burzy. Co prawda zapowiedź dotyczyła Wrocławia ale rozbłysk nad Lublinem trochę mnie przestraszył. Napływało ciepłe powietrze z południowego zachodu. To się czuło. Nie musiałem się wcale ubierać. Zmęczenie było straszne. Sam sobie to zrobiłem. Zaniedbałem regularne picie a pociłem się bardzo regularnie. Dlatego po zmroku zamiast tradycyjnie odzyskać siły zupełnie z sił opadłem. Jeszcze w Wysokim pomyliłem drogi. Zamiast pojechać skrótem do Bychawy pojechałem do Starej Wsi. Nigdy nie jechałem tą drogą. Porażka. Pasażerowie niektórych samochodów widzą wielką przyjemność w wykrzykiwaniu czegoś pod adresem rowerzystów. Ale w okolicach Bychawy już widywałem i petardy rzucane pod koła rowerów. Dlatego tu nigdy nie spodziewam się spokoju. Tylko drogi są niezłe i dlatego tędy jeżdżę. A że w nocy się nie spieszę… No właśnie. Nie wiem czy już mi się tak nie zakodowało w głowie, że do Puław warto dojechać o świcie. Ale chyba warto. W ten sposób ogląda się wschód słońca. Niby nic nadzwyczajnego ale jest w tym powstawaniu słońca po nocy jakaś magia. Poprzedzają to zjawisko śpiewy ptaków, rechot żab. To mnie zawsze ładuję świeżą energią. A warto byłoby paść i zasnąć Ta wartość może poczekać na gorsze czasy, które warto będzie przespać.