Czekając na ustabilizowanie się pogody może opiszę problemy, które wpłynęły na moją decyzję o czekaniu? Sam wypad za Iłżę, czy w las pod Kazanowem nie sądzę by były interesujące.
Za Iłżą zobaczyłem tylko, że kapliczka z felg, którą kiedyś mijałem szybko, w rzeczywistości jest tylko słupem z felgą samochodową w której umieszczono figurę Matki Boskiej. Jakoś pamiętałem to inaczej i pojechałem właśnie to odnaleźć. Za to widoki po drodze…
remontowana synagoga w Ciepielowie
figurka w Małomierzycach
wyremontowany kościółek szpitalny w Iłży
Sam las pod Kazanowem może jeszcze byłby ciekawy. Nabyłem mapę turystyczną okolica Radomia (chyba całe dawne województwo radomskie). Zaznaczone są na niej cmentarze wojenne. Zwykle jest informacja o dacie powstania. A pod Kazanowem w lesie umieszczono znaki cmentarza (lub mogiły) i krzyża. Brak informacji o dacie. Ciekawość. Chciałem ustalić co to za mogiła lub cmentarz. Choćby dla samego zaspokojenia ciekawości. We wtorek wjechałem do lasu w miejscowości Ruda i… jak zwykle coś mi się pokręciło. Co roku powtarzam sobie, że muszę kupić kompas. Ale nie kupuję bo zbyt rzadko byłby mi potrzebny i pewnie nawet bym go z sobą nie brał. W wyniku złego wyboru drogi w lesie zamiast w pobliże Osuchowa zawędrowałem w okolice Ostrówki (dokładniej to dotarłem do Pieńków Kazanowskich ale nie było żadnej tablicy na miejscu która by mnie o tym poinformowała, asfalt zaczął się dopiero w Ostrówce). Już będąc blisko Pieńków zobaczyłem mogiłę czy też tylko miejsce upamiętnione krzyżem i tablicą na której umieszczono nazwiska trzech osób zamordowanych w styczniu 1945 roku.
Kto zamordował? Dlaczego? W kalendarium wydarzeń zamieszczonym na stronie gminy Kazanów wspomina się o bandach działających w okolicy od 1946 roku. Nie mam pojęcia czy jedno z drugim ma związek. No ale tego miejsca na mapie nie miałem. Do punktu na mapie wybrałem się dwa dni później. Znów trochę pobłądziłem. Tym razem jednak poza mapą Compassa miałem też w pamięci skany map z Geoportalu – nieco się różniły jeśli chodzi o lokalizację pomnika. Różnice dotyczyły może bardziej układu dróg w lesie. Uparcie krążąc odnalazłem jednak mogiłę z tabliczką informującą o bitwie oddziału GL w 1943 z Niemcami w której zginąć miało 2 partyzantów.
Teraz już wiem co to za punkt na mapie.
Podczas drugiego wyjazdu powróciłem też na moment do Ostrówki. Za pierwszym razem dostrzegłem przy drodze kapliczkę słupową i nie zrobiłem jej zdjęcia, a warto. Błąd ten musiałem naprawić
Że to już sezon rowerowy przypomniały mi komary, gzy i kleszcze. Z obu wizyt w lesie przywoziłem pasażerów wgryzających mi się w skórę. W samym lesie zobaczyć ich nie mogłem – po długiej jeździe nogi całe pokryte są jakimiś drobnymi brudami. Dodatkowo pocięte przez pędy kolczastych jeżyn po spacerze w lesie wyglądają jak plecy biczownika. Przez lata przyzwyczaiłem się do tego. Jak nie kolczaste pędy to kolczaste gałęzie kwitnących właśnie grochodrzewów. Może i tym razem uda mi się uniknąć boreliozy czy zapalenia opon mózgowych (o tym ostatnio jakby się nie pisze a przecież kleszcze i czymś takim zakażają).
Jeżdżę co drugi dzień. Dla skóry to i tak za często. Zawsze jakiś jej kawałek jest odkryty. Po paru godzinach jazdy jest podrażniony przez słońce już tak mocno, że lepiej nie ryzykować wystawiania go na słońce w dniu następnym i kolejnych. Prawdopodobnie to było przyczyną, że jeden z kleszczy zmarł po próbie wgryzienia. Choć nieszczęśnik mógł się też struć moją krwią, w co wątpię – odwłok miał przezroczysty. Skóra walczy ze skutkami tego co lubię. Dlatego podczas drugiego wyjazdu zamiast bandany, kasku, miałem na głowie czapkę z doczepionym kawałkiem materiały osłaniającym kark. Daszek osłaniał spalone czoło. Mój wygląd jak zauważyłem parokrotnie wzbudził wesołość. Ale chodzi o to chodzi w życiu by się z czegoś śmiać. Na wyjazdy w dni słoneczne staram się zawsze zakładać koszule z długimi rękawami. Mam takie z materiałów bardzo przewiewnych. To wystarczy. Wiatr przewiewa mnie swobodnie i nawet nie odczuwam tego jak się pocę. A przy temperaturach oscylujących w okolicach 30 stopni nie ma takiej możliwości by się nie spocić. To jest podstawowy powód przerw między wyjazdami – odwodnienie.
Podczas długotrwałej jazdy na rowerze można odczuć wyraźne osłabienie. Sprzyjają temu wysokie temperatury. Przyczyny mogą być dwie ale często występują razem. Brak energii może być wywołany przez brak cukrów potrzebnych mięśniom do pracy. Tu pomoże odpoczynek lub dawka cukrów. Ale łatwo jest dać się oszukać. Zdarzyło mi się nabyć w trasie „sok” który cukrów niemal nie zawierał. Dosłodzony był słodzikiem. Po krótkim przypływie energii (organizm dał się oszukać słodyczą w ustach) zaraz opadłem z sił jeszcze bardziej niż przed piciem. Tak w razie czego wożę z sobą i cukierki (landrynki, nie rozpuszczają się tak łatwo w wysokich temperaturach) i rodzynki. Formą wspomagania jest też cola o dużej zawartości cukrów (żadne tam Zero % czy light, to też jest oszukiwanie samego siebie). Za to trochę nie rozumiem idei stojącej za tzw. napojami energetycznymi. Uderzają z siłą młota dając dawkę energii znacznie przewyższającą potrzeby (co wywoływało u mnie nawet drżenie nie tylko rąk) a działają tak samo długo jak wspomniana cola. Wiadomo, że taki dopalacz przestaje działać ląduje się na jeszcze niższym poziomie energetycznym niż się startowało. Im był wyższy tym niżej spadamy. Łatwo dać się wykończyć. A piszę to z perspektywy osoby chyba uzależnionej od kawy – z kawą mam do czynienia parokrotnie w ciągu dnia (gdy nie jeżdżę). W pewien więc sposób jestem przyzwyczajony do kofeiny, a jednak jej dawki w napojach energetycznych wg mnie są zdecydowanie za wysokie. A propos napojów energetycznych. Zwykle stawiane są w sklepach na półkach obok izotoników. Te mają za zadanie uzupełnić w organizmie brakujące substancje po dużym wysiłku. Pijam je ale nie mam do nich zaufania. Pomagają w sposób odczuwalny ale to dzieło chemików – i ten laboratoryjny rodowód napoju trochę mnie odstrasza.
Drugim powodem osłabienia może być odwodnienie. Podobnie jak przy braku cukru odczuwa się go z pewnym opóźnieniem. Sprawdzałem kiedyś czy dam radę w upalny dzień bez napojów przejechać na szybko 90 km. Zajęło mi to trochę mniej niż 5 godzin. Nie jestem sprinterem. Do końca udawało mi się jechać równo. Dopiero po powrocie zacząłem pić, pić i pić. Jeszcze kiedy indziej, w Górach Świętokrzyskich, skończyły mi się napoje podczas jazdy. Zakup odłożyłem na jakieś 20 km, a byłem przecież w trasie już ładnych parę godzin. Miałem też na tym odcinku 20 km kilka stromych podjazdów (i zjazdów). Wysiłek i temperatury były zabójcze. Serce przestało bić rytmicznie i natychmiast musiałem spauzować. Do najbliższego sklepu nie tyle dojechałem co się dowlokłem. Później przez godzinę szedłem z rowerem pijąc małymi łykami. Prawie 2 litry soków w ten sposób wypiłem. A to dlatego, że z powodu opóźnień w sygnalizowaniu przez organizm stanu odwodnienia jedzie się cały niemal czas na bilansie ujemnym. Rowerzyści nawet nie wiedzą ile wody tracą przez pocenie. Owiewani cały czas przez powietrze mogą to zobaczyć dopiero zatrzymując się (nie raz po zatrzymaniu nagle zalewał mi pot oczy). Od tych wydarzeń zawsze mam z sobą dwa pojemniki z napojami. Jeden rozpoczęty, drugi w zapasie. To wszystko i tak się wypije powoli. Po powrocie do domu i tak jeszcze muszę uzupełniać płyny. Nie rzadko jeden dzień to na to za mało. Bo wypicie na raz dużej ilości płynów sprawia tylko tyle, że to wszystko przez organizm przeleci. Odwodnienia w ten sposób się nie usunie. Tylko wypłucze się z organizmu potrzebne i niepotrzebne substancje.
Zmęczenie potrafi się objawić też w postaci braku chęci do kontynuowania jazdy. To szczególnie często zdarzało mi się podczas nocnych powrotów. Znużenie, odwodnienie, brak cukrów. Tutaj właśnie przydawała się cola. A noce na szczęście są chłodniejsze niż dni i raczej bez słońca. Proszę tego nie traktować jako poradnik. Nie jestem lekarzem, dietetykiem czy nawet sportowcem. To co wyżej napisałem na temat stanów do jakich sam się doprowadzałem podczas wyczerpujących wycieczek jest tylko opisem doznań i sposobów po jakie sięgam by sobie z tym radzić w trasie. Na pewno inaczej na to patrzą rowerzyści jeżdżący sportowo. To dla nich wymyślono spodenki z wkładkami higienicznymi. Przy moich „wypadach” takie wynalazki są przyczyną odparzeń, które muszę leczyć jeszcze dłużej niż odwodnienie. No i każdy ma swój własny próg wytrzymałości czy wydolności. Amatorsko jeżdżę od wielu lat i z nikim nie rywalizuję. Zauważyłem jednak, że mam tą potrzebę ścigania się. Często gonię innych rowerzystów lub tylko podpinam się do nich łapiąc ich tempo. Skutek jest taki, że szybciej opadam z sił. Na pewno wiem, że trzeba bacznie obserwować siebie i to co się czuje podczas jazdy. Sygnały, że coś jest nie tak mogą być słabe zanim dotkliwie zabolą.
Wtorkowa trasa liczyła sobie 180 km, czwartkowa 120.
Z kleszczami nie ma żartów. Znam już parę osób chorych na boreliozę i trochę zaczynam się bać. Tylko co można zrobić, aby nie złapać kleszczy? Nic.Przekonałam się o tym kiedy znalazłam takiego osobnika wgryzionego w kolano, chociaż chodziłam w długich spodniach. Czyli strój nie zawsze chroni. Jeśli złapałeś tyle kleszczy na raz, to raczej powinieneś brać antybiotyk. Tak przynajmniej zadecydował lekarz, kiedy opowiedziałam mu o swojej „zwierzynie”, która nie dopadła mnie bynajmniej w lesie, lecz prozaicznie – w ogródku
Obserwuję tylko skórę bo nie mam zaufania do lekarzy i nie lubię leków – te biorę tylko wtedy gdy muszę.
To tylko dwa kleszcze z tego roku. W zeszłym roku straciłem rachubę tyle ich było i zawsze jest to po wizycie na obrzeżach lasów. Ale nie wszystkie kleszcze przenoszą zarazki. Może mam szczęście?
Cześć
Jak rozumiem zdjęcia przedstawiają konkretnie te mogiły z mapki https://drive.google.com/file/d/0B2q1-QLf1EUWUGt1WlpxbmNKZzNpMzktTjdxMnVLN284ek5V/edit?usp=sharing ?
Wytyczyłem sobie trasę (pi razy oko) tak, żeby właśnie zahaczyć o te punkty. Czy można tam w miarę normalnie dojechać – tzn. czy jest jakaś ścieżka/droga? Na mapie nie mam zaznaczonych i ten fragment biegnie na przełaj:) Jakieś wskazówki, rady?
tam są drogi leśne, jedna z nich porośnięta trawą, jechałem na wyczucie i nie potrafię poradzić