Grodzisko i cmentarz w Giżycach Niemieckich

To był szybki popołudniowy wypad. Są miejsca do których mam blisko ale są zupełnie nie po drodze. Tak jest z Giżycami. Wiem gdzie jest tam grodzisko. I jeszcze nigdy nie trafiłem na moment gdy można było do niego dojść suchą nogą. Dziś chciałem sprawdzić czy może tym razem się uda. Wyjechałem po południu. Nie było daleko więc postanowiłem jechać trochę szybciej nie oszczędzając sił jak zwykle to robię. Z Końskowoli przez Sielce do drogi Warszawa – Lublin. Po jej przekroczeniu droga utwardzona tłuczniem do asfaltu w lesie (nie ma chyba kilometra). Ostatnio w lesie pojawiły się znaki szlaku rowerowego. Ale cykliści chyba już wcześniej te drogi pożarowe poznali. Dziś mijałem tam grupę szosowców.

W stronę Michowa pojechałem przez Bronisławkę, Wielkolas i prosto po świeżym dość asfalcie do Trzcińca. Ostatnie sto parę metrów to droga bez asfaltu. Dziwnie… A w Michowie zajechałem do lasu by zobaczyć czy może coś się zmieniło w lesie. Bo ma się zmienić. Po raz pierwszy spotkałem tam kogoś mieszkającego w Michowie i zapytałem o cmentarz żydowski. Podobno wiele osób pyta ponieważ napisano o nim w internecie. Nie wiem czy nie chodzi o moją stronę. Ale tym razem już nie mapy mnie prowadziły tylko żywy człowiek, który pamiętał gdzie stały macewy. Miejsce odnalazł po długiej bruździe w ziemi. Jest to prawdopodobnie ślad po parkanie rozebranym przez mieszkańców Michowa. To nie jest to miejsce o którym myślałem. Jest głębiej w lesie i bardziej na zachód. Teren cmentarza był podobno kiedyś niezadrzewiony. I nie był tak pofałdowany – ludzie stąd po wojnie brali piach do budowy domów. Podbieranie piachu miało się skończyć za sprawą leśników. Nie tylko zabronili ale też wykopali rów przy wjeździe do lasu. Już jest zamiast niej nowa droga ale już tędy nie jeździ się do serwitutów ani nie gna się nią krów na drugą stronę lasu, który jest teraz większy. Faktem jest, że leśna droga zaznaczona na mapach WIG już zarasta. Tak samo droga gruntowa z Michowa do lasu zmieniła swój bieg po scaleniu gruntów w latach siedemdziesiątych. Tylko ostatni odcinek, pod lasem biegnie tak jak przed wojną. Z ust mojego przewodnika dowiedziałem się, że podobno podczas wojny niemal codziennie kogoś na cmentarzu grzebano. Wiedział to od swojej matki. Jak mówił Żydów zabijano "przy figurze", nie gnano ich do lasu. Ale chowano na cmentarzu. Wracając do bruzdy w ziemi. Domyślam się tylko, że to ślad po parkanie. Przewodnik mówił, że macewy stały tylko po jednej stronie bruzdy – wskazał północ. Wspomniał też o tym, że brano stad gruz pod budowę domów. Sam myślał, że chodziło o macewy ale prawdopodobnie to rozbierano parkan – stele przecież leżały na chodnikach w Michowie, w lesie zostało ich tylko kilka. Te informacje to dla mnie skarb. Bardzo jestem zadowolony z tego, że je poznałem.

Dalsza trasa to przejazd do Giżyc. Trochę ją sobie skróciłem. Nie wjechałem do samego Rudna tylko przebiłem się przez pola do Zofianówki – po deszczu dało się po tym piachu przejechać. W Giżycach zapędziłem się w pola. I… Wieprz wciąż zalewa łąki. Przejścia nie ma.

Bywałem już bliżej. Ale zawsze na drodze ta woda.

Teraz chciałem rozejrzeć się za cmentarzem ewangelickim w pobliżu Giżyc. Przed II wojną światową Kolonia Giżyce to było kilka domów stojących w pewnym oddaleniu od siebie przy polnej drodze. Kolonia istnieje nadal ale przy prostej drodze znajdują się dziś tylko dwa gospodarstwa. Droga przy której stoją przecinała drogę do Giżyc i wchodziła do lasu. Przechodziła obok poszukiwanego cmentarza. W zasadzie tylko domyślałem się jego istnienia. Nie został bowiem zaznaczony na mapach WIG. Za to w Słowniku Geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich wspomniano o istnieniu kantoratu w Giżycach. Jak był kantorat to pewnie był i cmentarz. Sprawę nieco rozjaśniła mapa niemiecka sprzed 1919 roku. Na niej dzisiejsza Kolonia Giżyce nazywa się Giżyce Niemieckie i jest zaznaczony cmentarz. Tyle wiedzy biurkowej. Na miejscu zobaczyłem, że droga z Kolonii Giżyce nie przecina drogi asfaltowej do Giżyc. Teraz wjazd do lasu jest ok. 30 m dalej na wschód. Po wjechaniu, po 20 m drogi gruntowej stoi stalowy krzyż. Z drogi asfaltowej nie rzuca się wcale w oczy. Ale ktoś najwyraźniej upamiętnił dawny cmentarz ewangelicki. Lokalizacja pasuje tylko teraz droga gruntowa biegnie z drugiej strony cmentarza.

Czekał mnie teraz szybki powrót. Chciałem sobie drogę skrócić jadąc do Węgielców drogą gruntową z Krup. Po drodze mijałem zalane i ukwiecone łąki.

Dawno tędy nie jechałem, a na zakręcie były dwie drogi gruntowe. Zapytałem. I dowiedziałem się, że szybciej dojadę wybierając drogę zaczynającą się kilometr dalej – jest utwardzona. Faktycznie jadąc prost z Krup miałbym długie odcinki piachu przez który nigdy nie udawało mi się przejechać. Po drodze była wieś w której wjeżdżałem na drogę utwardzoną ciągnącą się do Węgielców w których zaczyna się asfalt. Pojechałem jak mówili. I mówili prawdę, a ja nigdy nie sprawdziłem dokąd biegnie dalej droga żwirowa zakręcająca w Ostrówku tylko pchałem się prosto przez piachy. W linii prostej miałem bliżej ale jechać się nie dawało.

W Jeziorzanach doskonale widać jak bardzo Wieprz wylał. Łąki pod wodą – zdjęcie zrobione z mostu.

A dalej pojechałem przez Blizocin, Sobieszyn, Sarny, Bobrowniki. Chciałem zdążyć przed zmrokiem. Jutro do pracy. Może dlatego zdecydowałem się pojechać drogą rowerową przez las do centrum miasta zamiast drogą główną. Chciałem zobaczyć czy może już nie ma pozimowego piachu. Czy na łąkach nad Kurówką są kałuże. Piach jest. Kałuż nie ma. A na ścieżce zdenerwowali mnie motocykliści. Już parę razy widziałem jakiegoś długowłosego blondyna (nastolatka) jeżdżącego tą ścieżką na skuterze. Nawet jak spotykał znajomych to podczas rozmowy nie zdejmował kasku i nie gasił silnika. Teraz jeszcze jechał z kolegą na drugim motorze. Ja wiem że dla dzieciaka tak jest bezpieczniej ale to nie jest droga dla motocykli (samochody też się tu trafiają ale rzadziej). Jechali w stronę przeciwną niż ja. Nie ustąpiłem. Jakoś przecisnął się skrajem (drugi jechał drugim pasem zrobionym chyba dla pieszych). Za następnym razem chyba walnę go w ten pusty kask żeby fiknął. Albo zatrzymam i zadzwonię po policję. W lesie na ścieżce rowerowej nie powinno go być. Nie powinny ryczeć silniki i nie powinny śmierdzieć spaliny. Tak mi się przynajmniej zdaje.

„Żyd” to nieprzyzwoite słowo

Fragment z opowiadania Jacka Dukaja "Przyjaciel prawdy. Dialog idei"

- Tak się w języku ułożyło. Wskażesz i powiesz: "To Żyd" – i nie jest to po prostu informacja o narodowości, jak gdybyś powiedział o Francuzie czy Włochu; to jest obelga. Niezależnie od tonu i kontekstu. Tak brzmi. Co poradzę? "Żyd" to nieprzyzwoite słowo. A gdy zaczynasz od liczby mnogiej…
- To co?
- Żydzi. No posłuchaj. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. W momencie gdy ich wyróżniasz z ludzkości, gdy tworzysz osobną kategorię – to jest pierwszy stopień antysemityzmu. Żydzi.

Czy antysemityzm jest ideą? Mam poważne wątpliwości. Nie chodzi mi o antyjudaizm obecny od wieków w chrześcijaństwie zachodnim. On zakładał, że "grzech" bycia Żydem znika podczas chrztu. Wyjątkiem były tylko masowe konwersje, które budziły zaniepokojenie kościelnych dostojników. Ale nie tylko ich. Ten niepokój mógł być wynikiem braku zrozumienia dla takich zachowań. Dlatego w Hiszpanii nadal podejrzliwie traktowano marranów, w Polsce zaś frankistów. Antyjudaizm nie był przeciwny istnieniu Żydów, ani ich obecności. Żydzi jako grupa upośledzona społecznie byli potrzebni. Ilustrowali ewangeliczne opowieści o odrzuceniu przez Żydów Mesjasza i o jego ukrzyżowaniu. Cierpieli za grzech który mogli zmyć z siebie podczas chrztu. Chrzest był drogą do emancypacji. To przedmiotowe traktowanie wyznawców judaizmu było wykorzystywane też jako dowód obecności ciała Chrystusa w eucharystii (legendy o krwi płynącej z nakłuwanego opłatka ale i o krwi wytaczanej przez Żydów z ciał dzieci chrześcijan).

Prawo do emancypacji miały jednostki. Grupy już wydawały się działać celowo. Ich cel był ukryty więc był podejrzany. Tu już rodziły się teorie spiskowe. Bo Żydów postrzegano często przez pryzmat jednostek najbardziej znanych. W wieku XVIII jeszcze na dworach byli "Żydzi dworscy" – bankierzy władców. Wierzyciele królów i książąt. To chyba logiczne, że to oni dzierżyli rzeczywistą władzę? Bo to pieniądz rządzi światem, a pierwsi bankierzy też byli wyznania mojżeszowego. To nic, że bogactwo było udziałem niewielkiej tylko części społeczności żydowskiej. Historia działa się przecież na dworach i w pałacach. Stereotyp już był ulepiony.

Piętnowanie Żydów przez kościoły na pewno przysłużyło się tworzeniu podstaw pod antysemityzm będący dzieckiem rasizmu. Gdy w XIX wieku "wybuchły" narody religia zdawała się tracić znaczenie. Przynajmniej dla liberałów. Liberalizm teoretycznie dawał podstawy pod emancypację grup dotąd upośledzonych. Całych grup, a nie jednostek. Szukano też naukowych podstaw istniejących hierarchii społecznych. W ten sposób można było usprawiedliwić kolonializm, czy dyskryminowanie pewnych grup społecznych. I… popełniono błąd dzięki któremu teorie rasowe mogły na przełomie wieków XIX i XX przeżyć rozkwit. O ile na podstawie cech anatomicznych udało się określić trzy rasy ludzkie to dalsze podziały przeprowadzono wykorzystując osiągnięcia badaczy języka. Grupy językowe to nie to samo co rasy ale te teorie przyznające powołanej do istnienia rasie aryjskiej prymat nad pozostałymi rasami. Powstała też rasa semicka, której przypisano wiele cech negatywnych – w końcu teorie te tworzyli Aryjczycy. Rozpoczęły się okres intensywnych badań anatomicznych mających potwierdzić teorie badaczy ras. Brak potwierdzenia tłumaczono "zepsuciem rasy" przez inne rasy. Samo oparcie teorii na fałszywych założeniach jeszcze nie dyskredytuje teorii. Dyskredytuje ją na pewno odrzucenie wszelkiej krytyki.

Terry Pratchett w "Nauce świata dysku" napisał, że naukowiec nie może istnieć bez innych naukowców. Celem naukowca jest obalanie teorii tworzonych przez innych naukowców. Teorie rasowe zostały nie raz obalone i nie potrafią się obronić inaczej jak tylko przez przyjęcie "dowodów" w postaci dogmatów. W ten sposób nie podlegają one dyskusji i są prawdziwe bo… są prawdziwe. Wiadomo przecież, że cechy aryjskie zachowały się w genach. Zachowując reżim hodowlany można doprowadzić do oczyszczenia się z obcych naleciałości. Nawet kynolodzy nie są tego tak pewni jak właśnie rasiści. Hierarchię ras określono na podstawie cech przypisywanych całym grupom rasowym/narodowym. Przeprowadzenie takiego zabiegu jest możliwe jeśli uzna się grupę za jednolitą wewnętrznie. Stereotypy narodowe są dobrze znane. Ich ubocznym skutkiem jest pomijanie zjawisk nie pasujących do przyjętych obrazów. Kto pamięta o strzałokrzyżowcach i o tym co robili na Węgrzech? W Wikipedii po polsku jest krótka notka. Większość dokonań strzałokrzyżowców przypisuje się okupantom niemieckim – tak bardzo nie pasują do polskiego stereotypu Węgra. I jest to być może jedyny polski pozytywny stereotyp narodowy.

W Polsce antysemityzm rozpowszechniony został głównie przez Dmowskiego. Co ciekawe jego działalność polityczna w Wielkiej Brytanii jak i w USA była już tak przesiąknięta antysemityzmem, że wszystkie swoje porażki przypisywał Żydom. Czy potrzebny jest mocniejszy dowód na to, że Żydzi byli wrogami Polski skoro nie lubili polskiego antysemity?

W Polsce antysemityzm mieszał się z antyjudaizmem. Mity antyjudaistyczne funkcjonowały w folklorze ludowym. Propaganda antysemicka docierała głównie do mieszkańców miast. W latach trzydziestych XX w. już można było mówić nie tyle o napięciu co o wojnie polsko-żydowskiej. Te nastroje wykorzystali nowi okupanci. Choćby nakłaniając radykalnych polskich narodowców do wywołania pogromu w Warszawie, co miało ułatwić utworzenie getta w tym mieście – dla ochrony Żydów przed takimi wydarzeniami w przyszłości. Zmanipulowani narodowcy i tak popierali takie działania, których celem miała być izolacja i eksterminacja.

Przypadkiem zapamiętałem przeczytaną gdzieś kiedyś wzmiankę o Zofii Kossak-Szczuckiej "antysemitka pomagająca podczas wojny Żydom". To krzywdzące uproszczenie. To przecież antysemici wpisali działaczy Żegoty na listę osób przewidzianych do likwidacji. Tak samo antysemici mordowali podczas Powstania Warszawskiego ubranych w pasiaki uwolnionych Żydów (przywiezieni z Oświęcimia oczyszczali teren dawnego getta warszawskiego). Nie inaczej działo się zaraz po wojnie. "Żołnierze wyklęci" nie tylko byli przez nowe władze obciążani mordami na Żydach ale też rzeczywiście ich dokonywali. Wypadki w Rzeszowie i Kielcach pokazują, że mit o krwi wciąż żył mimo tylu lat propagandy nacjonalistycznej i rasowej. Wiadomo też, że po wojnie wielokrotnie dochodziło do zabójstw w obawie przed odebraniem przywłaszczonego wcześniej mienia żydowskiego.

O "nadreprezentacji Żydów" na pewno każdy już słyszał. Najpierw chodziło o nadreprezentację na uczelniach – wprowadzono więc numerus clausus. Powołując się na przypadki bicia studentów pochodzenia żydowskiego wprowadzono getta ławkowe. Ostatecznie numerus nullus. Powojenna nadreprezentacja dobrze wygląda w procentach. W liczbach rzeczywistych są to wartości proszące się same o choć jedno zero z tyłu. Jak zauważyła Alina Cała, sam Berman w rządzie wystarczył by mówiono o nadreprezentacji Żydów w rządzie. Bo nie chodziło o ilość, czy procenty tylko o samą obecność. W Polsce bez Żydów dochodzi do bicia, okaleczania i napaści słownych na osoby "wyglądające na Żyda". Żyd jest synonimem wroga. Wrogiem zastępczym. Często działającym z ukrycia i dlatego niewidocznym. Wyzwiska, malowanie na ścianach haseł antysemickich i symboli tworzy atmosferę zagrożenia. To nie są gesty bez znaczenia. Ich ignorowanie rozzuchwala rasistów. Chcą jeszcze więcej. Będą chcieli krwi. Nie potrzebują Żyda. Znajdą sobie kogoś kto dla nich Żydem będzie.

A. Cała przypomniała, że cechy fizjonomiczne przypisywane Żydom obecne są w ikonografii od średniowiecza. Początkowo były cechami diabła. Dość późno bo w wieku XIX trafiły do wizerunków przedstawiających Żydów i czarownice. Po dziś dzień zakrzywiony nos i szponiaste dłonie są nieodzownymi elementami wizerunku Baby Jagi, Żyda i diabła. Jeśli coś nie wychodzi tak jak planowaliśmy są temu winne siły nieczyste. Diabeł ogonem nakrywa rzeczy których szukamy. Ktoś rzuca na nas urok lub nas przeklina albo wszystkiemu winni są Żydzi.

Antysemityzm jest religią bez świątyń. Wiarą w poprawę świata przez stosowanie przemocy. Podobieństwa z polowaniami na czarownice nie są tu przypadkowe. Bogata w tytuły literatura antysemicka stosuje wielokrotnie zapożyczenia z dzieł starszych, a przez ciągłe powtarzanie tych samych twierdzeń łatwo się utrwala w pamięci i wpływa na sposób myślenia czytelników. Daje im złudzenie intelektualnych podstaw dla zachowań przeczących humanistycznemu obrazowi społeczeństwa i ludzkości. Milczenie daje poczucie bezkarności i poparcia społecznego. Złudzenie bycia w większości.

A może to nie jest złudzenie?

Brunatna księga

Po co komuś groby które mają 100 lat?

Tytułowe pytanie pojawiało się na jednej ze stron internetowych jako komentarz do opisu dewastacji cmentarza z I wojny światowej w Tymbarku. Chyba nikt na nie nie odpowiedział. Na pierwszy rzut oka pytanie wyartykułował młody człowiek żyjący teraźniejszością i nie zastanawiający się nad tym dlaczego jest taka, a nie inna. Tylko czy na pewno? Pytanie takie bowiem można rozszerzyć pytając: po co komu groby? Albo po co komuś przeszłość? W ten sposób można tylko uciec od odpowiedzi.

Pytanie to można potraktować też całkiem serio. Ma bowiem sens. Czy człowiek ma korzenie? Czy czuje się związany z miejscem lub ze swoimi przodkami? Czy oczekuje szacunku dla siebie i swoich „korzeni”? Oczekując tego szacunku doskonale powinien sobie zdawać sprawę z tego, że inni też tego oczekują dla siebie. Groby są wspomnieniem i przypomnieniem o przeszłości. Przeszłości zarówno ludzi jak i miejsc w których żyją. Niszczenie ich to jak zamazywanie przeszłości. Ona może wydawać się nieistotna dla ludzi nie widzących dla siebie przyszłości. A takich niestety obecnie w Polsce jest wielu. I winę ponosi za to państwo, a nie groby. Groby. Te stare, na które rzadko lub wcale nie przyjeżdżają rodziny pozostają śladem po ludziach i zawsze ktoś może chcieć je odnaleźć. Ich stan podobny do zapomnienia nie może być powodem do zniszczenia. Zupełnie spokojnie i niemal zgodnie z prawem mogiły takie są niszczone na wielu cmentarzach parafialnych. Są tam obce i rzadko ktoś dostrzega ich zniknięcie. Bywa, że zostają zaorane przez rolników. I tak naprawdę przeszłości to nie zmieni – zawsze gdzieś będzie zapisana informacja o takim grobie i ktoś może chcieć go odnaleźć. A w efekcie ten kto grób zniszczył sam odebrał sobie prawo do szacunku dla siebie.

Może to zbyt proste? Może to wcale nie tak? Może stare groby są dla tych ludzi dowodem zacofania. Przecież wielu wierzy w to, że postęp to komórka, betonowy dom, plazma na ścianie i antena satelitarna na dachu. W ten sposób są jednak tylko konsumentami. Nie dostrzegają potrzeby łatwiejszego dostępu do edukacji. Potrzeby rozwoju nauki. A taki postęp nie ma nic przeciwko drewnianym krzyżom czy drewnianym domom. W stuletnich kamienicach biegną dziś światłowody. Czy kamienice należy wyburzyć dlatego, że w nowych budynkach łatwiej jest te przewody ukryć? Postęp i nowoczesność nie są wrogami przeszłości. Ich wrogiem jest ignorancja (którą mi ktoś zarzucił korzystając z telefonu komórkowego). Wieś z dostępem do szerokopasmowego internetu, z asfaltowymi drogami, z możliwością szybkiego i łatwego dojazdu do szkół i innych miejscowości robi krok do przodu. Nie ma znaczenia z czego powstały domy. Zniszczenie starej zabudowy zmienia krajobraz i oddala obraz przeszłości. Podobnie zniszczenie grobów które mają te 100 czy więcej lat. I taka rzeczywistość pozbawiona śladów przeszłości może być wygodna. Bo niewiedza jest wygodna i łatwa. Tylko z niej nie będzie nigdy postępu. A człowiek od zawsze wydawał się na postęp skazany. Tylko czasami podnoszą się głosy, że postęp jest prawem dla elit.

Stawiam tu w jednym szeregu stare cmentarze i stare domy. Mam nadzieję, że nie wszędzie cmentarze zastąpią lapidaria. Że nie wszędzie skanseny zastąpią dawną zabudowę. Dla wielu starych domów przeniesienie do skansenu jest jedynym ratunkiem. A widać przecież jaką popularnością te skanseny się cieszą wśród turystów.

Kiedyś z lekkim obrzydzeniem pisano o powstających nowych osiedlach przy metropoliach jako o sypialniach. Dziś wiele z tych sypialni jest miejscem w którym przyszło żyć młodym ludziom. Otacza ich krajobraz stworzony do oglądania tylko nocą i z zamkniętymi oczyma. Brakuje tam przeszłości i przyszłości. Teraźniejszość jest zaś tak szara, że nie daje się zamalować kolorowymi farbami elewacyjnymi. A szarość jest zaraźliwa. Każda inność, odstawanie od normy, obcość jest postrzegana jako skaza którą należy usunąć. I może to być ten stary cmentarz, i ten stary dom. Tak samo nieważne jak to co było kiedyś i co kiedyś będzie.

Jestem katolikiem

Na wstępie zaznaczę, że ten wpis może zostać uznany za obrażający uczucia religijne. Osoby czułe na tym punkcie i chętnie piszące donosy proszę więc o nie czytanie tego tekstu. Wystarczy, że mnie drażni to o czym chcę tu napisać. W sprawach wiary nie ma miejsca na kompromis. Za konsens uważam nie poruszanie tego tematu w rozmowach z osobami wierzącymi.

Jestem katolikiem ale tylko statystycznym. Kościół rzymskokatolicki uważa za słuszne przyjmowanie w grono swoich wiernych nowonarodzone istoty nie potrafiące podejmować samodzielnie decyzji. To na rodzicach spoczywa obowiązek wychowania w wierze jaką sami wyznają. Tak przynajmniej to wygląda w teorii. W praktyce słyszę jak młode mamy mówią, że do kościoła idą z oseskiem bo – niech się przyzwyczaja. To jest bardzo racjonalne. Nauczyć powtarzania formułek i gestów. Mechanizacja „wiary”. Jej wrycie na poziomie głębszym niż świadomość. Chyba tylko po to by świadomy i dorosły człowiek nie zastanawiał się nad tym co robi i po co.

Żeby wypisać się z Kościoła muszę udać się do miejsca w którym mnie ochrzczono i ciągnąć za sobą świadków mojej niewiary. Musiałoby mi bardzo na tym zależeć. Tylko na czym i dlaczego? Dlaczego mam poważnie traktować instytucję, która mnie poważnie nie traktuje? Nie raz jej urzędnikom oświadczałem swoją niewiarę. Jednak nie zrobiłem tego w sposób przewidziany w procedurach tej instytucji. Jak nie zrobiłem tego wg jej procedur to tak jakbym tego nie zrobił. Do czego więc jestem potrzebny Kościołowi? Do generowania przychodów. Stałem się liczbą w statystykach i dzięki temu Państwo okradające mnie w imię „Świętego Budżetu” przekazuje część pieniędzy Kościołowi, który może się pochwalić dużą liczbą wiernych.

Wcale się nie dziwię zamieszaniu wokół przekazywania Kościołowi części podatku. Widziałem zdziwienie na twarzach wiernych Kościoła gdy dowiadywali się, że Kościół cały czas otrzymywał od Państwa pieniądze. Nawet nad tym dyskutowali. Byli pewni, że Kościół utrzymuje się tylko z tego co sami mu dadzą z własnej woli. Podanie tego do wiadomości publicznej w debacie na temat podatku było ciosem poniżej pasa. Teraz niektórzy ludzie mogą się zastanowić dwa razy zanim położą coś na tacę. Ale dopóki sam Kościół będzie decydował kto do niego należy, a kto nie, nie ma szans by gwałtownie zmalała liczba wiernych. Bo liczy się każdy grosz. Może jestem tylko groszem, może złotówką (trzeba by to policzyć, na Facebooku mam podobno wartość 100$). Bo jako statystyczny katolik mam wartość. Użytkownik Facebooka też jest w podobnej sytuacji – bo to nie on ma wartość tylko informacje jakie na swój temat podał na stronach FB. Likwidacja konta nic już nie zmieni. Dane pozostają.

Tak przy okazji wspomnę o jeszcze jednej instytucji, która prawdopodobnie działa podobnie. Pracując w dużej firmie wstąpiłem do organizacji związkowej. Tej największej. Oczywiście liczyłem, że płacąc składki mogę liczyć na obronę w przypadku gdyby pracodawca chciał mnie skrzywdzić. To jednak nie nastąpiło. W obliczu akcji zmniejszania zatrudniania organizacja związkowa tłumaczyła proszącym o pomoc, że muszą odejść dla dobra tych którzy mają pozostać na swoich stanowiskach. To jedyne co robiła w takich przypadkach. Z informacji które były przekazywane w zakładzie wynikało, że organizacja związkowa otrzymała od zakładu ośrodek, czy też kilka ośrodków wypoczynkowych. Wychodziło na to, że otrzymała za poparcie polityki pracodawcy. Jasne, że chciałem się wypisać ale to nie było takie proste. Musiałem jechać do wojewódzkiej centrali związku i tam to załatwiać. Nie było procedur rezygnacji z członkostwa na tym samym poziomie na jakim następują przyjęcia. Metoda podobna do tej kościelnej. Zignorowałem to ale być może do dziś jestem statystycznym członkiem organizacji ponieważ formalnie z niej nie wystąpiłem.

Nie występowałem też z organizacji zuchowskiej. Ale może chociaż z racji wieku już do niej nie należę.