Jestem katolikiem

Na wstępie zaznaczę, że ten wpis może zostać uznany za obrażający uczucia religijne. Osoby czułe na tym punkcie i chętnie piszące donosy proszę więc o nie czytanie tego tekstu. Wystarczy, że mnie drażni to o czym chcę tu napisać. W sprawach wiary nie ma miejsca na kompromis. Za konsens uważam nie poruszanie tego tematu w rozmowach z osobami wierzącymi.

Jestem katolikiem ale tylko statystycznym. Kościół rzymskokatolicki uważa za słuszne przyjmowanie w grono swoich wiernych nowonarodzone istoty nie potrafiące podejmować samodzielnie decyzji. To na rodzicach spoczywa obowiązek wychowania w wierze jaką sami wyznają. Tak przynajmniej to wygląda w teorii. W praktyce słyszę jak młode mamy mówią, że do kościoła idą z oseskiem bo – niech się przyzwyczaja. To jest bardzo racjonalne. Nauczyć powtarzania formułek i gestów. Mechanizacja „wiary”. Jej wrycie na poziomie głębszym niż świadomość. Chyba tylko po to by świadomy i dorosły człowiek nie zastanawiał się nad tym co robi i po co.

Żeby wypisać się z Kościoła muszę udać się do miejsca w którym mnie ochrzczono i ciągnąć za sobą świadków mojej niewiary. Musiałoby mi bardzo na tym zależeć. Tylko na czym i dlaczego? Dlaczego mam poważnie traktować instytucję, która mnie poważnie nie traktuje? Nie raz jej urzędnikom oświadczałem swoją niewiarę. Jednak nie zrobiłem tego w sposób przewidziany w procedurach tej instytucji. Jak nie zrobiłem tego wg jej procedur to tak jakbym tego nie zrobił. Do czego więc jestem potrzebny Kościołowi? Do generowania przychodów. Stałem się liczbą w statystykach i dzięki temu Państwo okradające mnie w imię „Świętego Budżetu” przekazuje część pieniędzy Kościołowi, który może się pochwalić dużą liczbą wiernych.

Wcale się nie dziwię zamieszaniu wokół przekazywania Kościołowi części podatku. Widziałem zdziwienie na twarzach wiernych Kościoła gdy dowiadywali się, że Kościół cały czas otrzymywał od Państwa pieniądze. Nawet nad tym dyskutowali. Byli pewni, że Kościół utrzymuje się tylko z tego co sami mu dadzą z własnej woli. Podanie tego do wiadomości publicznej w debacie na temat podatku było ciosem poniżej pasa. Teraz niektórzy ludzie mogą się zastanowić dwa razy zanim położą coś na tacę. Ale dopóki sam Kościół będzie decydował kto do niego należy, a kto nie, nie ma szans by gwałtownie zmalała liczba wiernych. Bo liczy się każdy grosz. Może jestem tylko groszem, może złotówką (trzeba by to policzyć, na Facebooku mam podobno wartość 100$). Bo jako statystyczny katolik mam wartość. Użytkownik Facebooka też jest w podobnej sytuacji – bo to nie on ma wartość tylko informacje jakie na swój temat podał na stronach FB. Likwidacja konta nic już nie zmieni. Dane pozostają.

Tak przy okazji wspomnę o jeszcze jednej instytucji, która prawdopodobnie działa podobnie. Pracując w dużej firmie wstąpiłem do organizacji związkowej. Tej największej. Oczywiście liczyłem, że płacąc składki mogę liczyć na obronę w przypadku gdyby pracodawca chciał mnie skrzywdzić. To jednak nie nastąpiło. W obliczu akcji zmniejszania zatrudniania organizacja związkowa tłumaczyła proszącym o pomoc, że muszą odejść dla dobra tych którzy mają pozostać na swoich stanowiskach. To jedyne co robiła w takich przypadkach. Z informacji które były przekazywane w zakładzie wynikało, że organizacja związkowa otrzymała od zakładu ośrodek, czy też kilka ośrodków wypoczynkowych. Wychodziło na to, że otrzymała za poparcie polityki pracodawcy. Jasne, że chciałem się wypisać ale to nie było takie proste. Musiałem jechać do wojewódzkiej centrali związku i tam to załatwiać. Nie było procedur rezygnacji z członkostwa na tym samym poziomie na jakim następują przyjęcia. Metoda podobna do tej kościelnej. Zignorowałem to ale być może do dziś jestem statystycznym członkiem organizacji ponieważ formalnie z niej nie wystąpiłem.

Nie występowałem też z organizacji zuchowskiej. Ale może chociaż z racji wieku już do niej nie należę.