Na północ

W ubiegłym roku pominąłem podczas wyjazdów Parysów – przejeżdżałem kilka kilometrów od niego ale nie zajechałem. W zimie okazało się, że miejscowość ta stała się dość gorącym miejscem. Ujawniono, że jest w jego okolicach kilka obór ze ścianami wykonanymi z macew. To sprawiło, że muszę do tematu podejść nieco inaczej. Nie drażnić. Licho wie jakie nastroje panują na miejscu w sprawach żydowskich. Ale pojechać chciałem. W pobliżu jest grodzisko i cmentarz żydowski. No i synagoga. Ale wyjazd do samego Parysowa to tylko część dnia. Są i miejsca do odwiedzenia w dalszej okolicy. Choćby kirkuty w Karczewie i Otwocku. Przy trasie wypatrzyłem jeszcze pałac w Kołbieli na zdjęciach googla. A szukając informacji o Kołbieli natrafiłem i na … kirkut. W sumie ładna trasa mi się rozrysowała. Pozostało jeszcze nią przejechać, pooglądać, porobić zdjęcia, a może jak się trafi też pogadać z kimś na miejscu. Prognozy były sprzyjające. Dystans zbliżony do tego sprzed tygodnia. Teren w większości płaski. Nie spodziewałem się więc żadnych trudności. Jedynym problemem mógł być przejazd przez siedemnastkę. Wiecznie zapchana.

Start zaplanowałem na piątą rano. Oczywiście nierealne. Co prawda wstałem jak trzeba wcześnie ale brakowało impulsu, kopa żeby ruszyć. Ale to chyba dobrze. Było zimno. O szóstej już i słońce mocno świeciło i było bliżej ocieplenia. Jechać miałem wzdłuż Wisły. Zacząłem więc od puławskiej promenady. Nad Wisłą jeszcze było mglisto.

Słońce powoli mgłę rozpędzało. Ale tylko w miejscach nasłonecznionych.

Odcinek około kilometra za mostem zmusił mnie do jazdy po chodniku (skoro jest). Samochody pojawiały się nagle i blisko. Wolałem nie ryzykować. Na szczęście już w lesie mgły nie było. Temperatura w cieniu oscylowała w okolicach jednego stopnia na plusie. Na trawie był szron. Na szosie dość mały ruch. Gnałem więc w niemal idealnych warunkach. Kilka krótkich postojów dających odpocząć pośladkom i plecom. I dłuższy postój ze skakaniem i wyginaniem w okolicach z których uderzono podczas drugiej wojny światowej na drugą stronę Wisły tworząc przyczółek pod Magnuszewem. Widoki ładne. A siostra kostucha tutaj poszalała.

Kilka kilometrów od tego miejsca jest skansen z kilkoma urządzeniami do strzelania w niebo…

… i z fragmentem mostu drewnianego wzniesionego przez polskich saperów.

Tutaj zastanowiłem się jak jechać dalej. Koło Wilgi zaczyna się droga betonowa. To co mi w niej się nie podoba to wielki hałas jaki czynią jadące nią samochody. Trudno mi jest przejechać tym odcinkiem bez późniejszego bólu głowy. Znalazłem jakiś objazd. Najpierw jednak zajechałem do Wilgi. Podobno gdzieś w jej okolicach jest cmentarz z I wojny światowej. Jeszcze nie udało mi się go zlokalizować ale przynajmniej teraz wiem jak ta miejscowość wygląda. Na chwilę powróciłem na szosę nadwiślańską by zaraz zjechać z niej do Mariańskiego Porzecza. Wg map której tam bym drogi nie wybrał i tak dojadę do miejscowości Sobienie-Jeziory. A tam dojechać chciałem.

W Mariańskim Porzeczy jest kościół. Drewniany. Czyli taki jakie lubię. Tylko słońce nie pozwoliło mi na zrobienie ładnych zdjęć. Ale wiem już, że jest. Kiedyś więc się te zdjęcia uda zrobić.

A przy drodze do Goźlin stoi od 1922 roku figura św. Jana Nepomucena.

W Siedzowie zaintrygował mnie pewien budynek. Nie wiem czy to dwór czy willa. Dostępu do niego nie ma. Zdjęcia nie zrobiłem. Jednak chodzi mi on po głowie. Nie jest jedynym pominiętym. Już szkoda mi czasu na dwory i pałace. Nie chce mi się przy nich nawet sięgać po aparat gdy tylko pojawia się jakieś utrudnienie. O Siedzowie napisano na stronach Rezydencji magnackich i dworów szlacheckich w Polsce ale i tam nie ma zdjęcia dworu tylko jest fragment drogi, zapewne sfotografowany spod bramy. A wkrótce byłem już w Sobieniach-Jeziorach i odwiedziłem tamtejszy kirkut. Nadal nie ma żadnych znaków, tablic informacyjnych. Macewy jak leżały tak leżą.

To chyba jedyne miejsce gdzie tak łatwo macewy odzyskano i odnaleziono. Większość z nich utwardzała otoczenie plebanii. Ale nie wszystkie. A to właśnie mnie męczy. Bo to oczywiste, że miejscem macew jest cmentarz. Ale ten cmentarz jest z macewami czy bez miejscem opuszczonym i zapomnianym. W Parysowie będą chcieli odzyskać macewy ze ścian obór. I pewnie wylądują na cmentarzu, tam gdzie jest ich miejsce. Tym samym cmentarzu, który jest wciąż rozkopywany w celu pozyskania piachu. Coś tu jest nie tak. Jeśli cmentarz ma być miejscem pamięci to powinien w sposób jasny i czytelny dla wszystkich upamiętniać. Tu znów przypomina mi się sprawa starego cmentarza katolickiego w Sarnach: większość ludzi wie, że to cmentarz, a mimo tego biorą stamtąd piach. Nie ma żadnych tablic informacyjnych czy zakazujących. Jest tylko brak szacunku dla zmarłych i racjonalność pozbawiona etyki. Coś co wg myślicieli leżało u podstaw nowoczesności i Holocaustu (związanego z nowoczesnością). Ale odbiegam trochę od tematu…

Musiałem powrócić na główną drogę by dojechać do Karczewa. Już był na niej duży ruch. Chciałem jak najszybciej przedostać się przez drogę krajową nr 50. Liczyłem na to, że dalej będzie spokojniej. Gdzieś po drodze, chyba w Dziecinowie mijałem kapliczkę z Nepomucenem. Ale zrobienie zdjęcia zajęłoby mi przy tym ruchu na drodze dużo czasu. Zresztą może to wcale nie był św. Jan? Nawet dobrze się nie przyjrzałem skupiony na jeździe w towarzystwie samochodów. Towarzystwie raczej nie miłym. Wielu kierowców wręcz nie znosi obecności na drodze rowerzystów. I to nie zależnie od tego czy ci jadą po pasie ruchu czy po poboczu. W okolicach Wilgi jest parę kilometrów drogi z poboczem. I chociaż tym poboczem jechałem to i tak musiałem uważać na samochody jadące z naprzeciwka. Terenowy Volvo jadący w przeciwną niż ja stronę o mało się ze mną tam nie zderzył. Może to szaleństwo jeździć takimi drogami. Ale takie historie zdarzają mi się bardzo często. A samochody które pędzą prosto na mnie w ogromnej większości mają rejestracje zaczynające się od litery „W”. Już jestem do nich uprzedzony. A właśnie byłem na ich terenie. W miarę spokojnie jest tu tylko w okolicach świtu. Bardziej przed wschodem słońca niż po. Wciąż szukam dróg alternatywnych by nie stracić przyjemności z poznawania tych terenów. Użycie samochodu to tylko przyłączenie się do stada w którym są sami wrogowie. Nie chcę tego robić bo jazda samochodem nie sprawia mi przyjemności. Także z powodu choroby lokomocyjnej.

Wkrótce było rondo i droga, którą jechałem znów miała pobocze. Ruch na niej był tu znacznie mniejszy. Widocznie nie tędy się jeździ do Warszawy. Nawet spotykałem tu rowerzystów jadący z naprzeciwka. Mapy googla pokazywały mi kilka dróg do Karczewa. Zapamiętałem jednak szczególnie jedną. Była przedłużeniem drogi, którą obecnie jechałem. Na miejscu odkryłem, że nie jest to rozwiązanie do samochodów. Ulica Częstochowska w Karczewie zaczyna się od bariery oddzielającej ją od drogi nr 801. Na szczęście jest coś takiego jak ścieżki wydeptane obok końca barierki i mogłem swobodnie wjechać do Karczewa.

Nie wydrukowałem sobie żadnych planów ani nie zaznaczyłem na mapach lokalizacji cmentarza żydowskiego w Karczewie. Pamiętałem tylko, że za kościołem mam wjechać w drogę równoległą do drogi głównej i po około 100 m zakręcić w prawo. Ulica miała nosić nazwę Otwocka. To nie było trudne. Zaskoczyła mnie jednak brama zamykająca dostęp do cmentarza. Wszystko pozamykane na klucze i brak informacji o tym gdzie te klucze się znajdują. Powyginane przy filarach pręty ogrodzenia wyraźnie pokazują jak tu się wchodzi.

To piaszczysta pustynia w środku terenu zabudowanego. Byłem obserwowany. Gdy zagadałem do kota za płotem zaraz został przez kogoś zawołany i posłusznie odszedł. Ostatecznie mimo wielkiej chęci nie przeskoczyłem przez płot. Choćby dlatego, że bałem się o rower, który zostawiłbym przy drodze. Czy ogrodzenie przed czymś chroni ten cmentarz? Na pewno przed zaśmieceniem. Jednak nie chroni przed ludźmi. Ci i tak wchodzą. Może tylko niezbyt często skoro tak mi się przyglądano. To dziwne uczucie gdy wiele par oczu cię śledzi. Zupełnie inne od tego gdy jesteś na scenie. Bo na scenie robisz coś po to by to widziano. Tutaj nie wiedziałem jakie intencje mają obserwatorzy. Moja atawistyczna natura podpowiadała, że jestem obserwowany przez wrogów czekających na moje potknięcie. Brama nie chroni cmentarza przed ludźmi ale go od nich oddziela. I nie wiem dlaczego przypomniał mi się Piknik na skraju drogi braci Strugackich. Nie wszedłem do Strefy. Choć nie miałem wcale zamiaru nic z niej zabierać.

Kolejny cmentarz znajduje się przy Czerwonej Drodze. Tak zapisano na mapie. Ale nie odnalazłem żadnej tabliczki, która by podawała taką nazwę. Dotarłem tu bardziej na wyczucie niż pamiętając drogę z planów. Trochę pobłądziłem ale odnalazłem. W lesie minąłem grupę rozbawionej starszej młodzieży. Potem odkryłem, że jadę niebieskim szlakiem rowerowym. Później już nim szedłem – piach za bardzo utrudniał jazdę. Szlak wchodzi na teren cmentarza otoczony dużymi kamieniami i przechodzi brzegiem cmentarza. Nie sprawdziłem dokąd biegnie.

Zaskoczyła mnie liczba zachowanych macew. Po tym co widziałem w Karczewie wydawało mi się, że i tu zobaczę pustynię. Na nagrobkach są napisy po hebrajsku, polsku i rosyjsku. Gdzieniegdzie stoją wypalone znicze. Gdzieniegdzie kamienie leżą na macewach. Cmentarz w Otwocku wydaje się być przeciwieństwem cmentarza w Karczewie. Jest otwarty dla ludzi. Tu pamięć żyje.

Wracając zatrzymałem się na chwilę przy figurze Chrystusa Frasobliwego. Wygląda na całkiem nową. Po zrobieniu zdjęcia zacząłem się zastanawiać jak dojechać do Kołbieli. Tego sobie nie rozpisałem. Liczyłem na przypadkowy wybór dróg. Lasy w okolicach Otwocka są poprzecinane drogami gruntowymi. Nie uśmiechał mi się przejazd z powrotem do ronda i podróż pięćdziesiątką. Ale do wyboru miałem chyba tylko przejazd po piachach. Dlatego postanowiłem wracać tak jak przyjechałem. A ponieważ pomyliłem drogi… Pojechałem zupełnie inaczej :)

Zamiast pojechać ulicą Częstochowską pojechałem ulicą Żaboklickiego. Przejechałem obok cmentarza z przylegającym do niego cmentarzem wojennym (II wojna światowa) i dotarłem do Janowa. Tam zerknąłem na mapy by wybrać na skrzyżowaniu dróg w miarę słuszny kierunek. Wybór padł na jazdę w głąb lasu. Miałem nadzieję, że w ten sposób dojadę do Celestynowa. Początkowo jechałem po betonowych płytach. Później już po ubitej ziemi dotarłem do szerokiego szlaku w lesie. Droga była utwardzona tłuczniem i ubita. Wyglądało to dobrze. Dopiero później zobaczyłem, że jest to droga która zaczynała się obok cmentarza żydowskiego w Otwocku. W miejscu do którego dojechałem leżała tablica pamiątkowa. Kiedyś pewnie stała i jak myślę znów będzie stać. Tablica upamiętnia sadzenie tych lasów w latach trzydziestych. Ciekawe… To była wcześniej pustynia czy też lasy spłonęły?

Zły wybór podejmuje się najczęściej dlatego, że tak jest prościej. mając do wyboru wiele piaszczystych dróg leśnych i jedną szeroką i ubitą wybrałem tą ostatnią. Po kilku kilometrach skończyła się dobra nawierzchnia ale droga nadal była szeroka. Tyle tylko, że jechać się po niej nie dawało. Tak dotarłem do szosy którą chciałem ominąć. Byłem może 5 km od ronda do którego nie dojechałem.  Teraz mogłem tylko wjechać na tą szosę i pedałować do Kołbieli. Rzadko jeżdżę w dzień takimi drogami. W nocy to co innego – mniejszy ruch. W dzień to nawet zacząłem rozumieć dlaczego ludzie tak często skarżą się w radio na obecność prostytutek przy drodze. Faktycznie ich klienci tarasują drogi bo nie mają gdzie zaparkować. Od razu przypomniało mi się też co opowiadał znajomy z pracy. Gdy jego żona stanęła przy drodze czkając na autobus by pojechać nim do pracy podjechali chłopcy pilnujący tych dziewczyn i zapytał ją „za ile?”. Sprawdzał czy to nie konkurencja. Dzieci w gimbusach pytają co te panie tam robią codziennie? A panie często wyglądają jakby same uciekły ze szkoły. Skoro policja nic na to nie może poradzić to może opodatkować? Skarbówka potrafi wykończyć niewinnego więc i z tym by sobie poradziła bez trudu.

W Kołbieli choć jest rondo to przejazd wcale nie jest łatwy. Kolejki do ronda stoją ze wszystkich stron. To ta moja ukochana siedemnastka. Ponowny przejazd przez nią planowałem w Rykach – tam ruchem kierują światła. Co prawda nie daje to gwarancji przejechania. Nawet w Puławach na światłach o mało nie zginąłem przechodząc gdy wolnym pasem na czerwonym świetle przemknął samochód z kierowcą zajętym rozmową przez komórkę trzymaną w ręce. Dlaczego tam gdzie ruch jest większy miałbym się z czymś takim nie spotkać? Może dlatego, że w Rykach nie ma wolnych pasów ruchu. Są pojedyncze w obie strony i zawsze zajęte. Wracam do Kołbieli.

Po przedostaniu się na drogą stronę drogi szukałem pałacu. Blisko drogi znalazłem tablicę informacyjną. Pałac i park ładnie opisane więc puściłem się dalej w drogę i… na furtce wisi kartka teren zamknięty. Już było dość późno. Więc nie miałem czasu na to by się przed kimś tłumaczyć lub z kimś się ganiać. Machnąłem tylko na to ręką i zastanowiłem się dlaczego na tablicy nie umieszczono informacji, że do pałacu w Kołbieli nie wolno podchodzić. Walnąć czerwony napis „Wstęp wzbroniony” i po kłopocie. Wejdą tylko amatorzy pałaców. Ja do nich nie należę. Choć „Zakaz wstępu” kusi by go złamać. Ale chciałem dotrzeć do cmentarza żydowskiego, a czas uciekał. Cmentarz wg opisów ma znajdować się na przedłużeniu ulicy Kilińskiego, w lesie. Trochę się zdziwiłem widząc, że ulicę Kilińskiego zamyka dość niedawno wybudowany dom. Przedłużenia trzeba było poszukać gdzie indziej. Do lasu wszedłem od strony ulicy Franciszka Stefczyka. Na szczęście ani las nie jest bardzo gęsty, ani nie jest pozbawiony dróg. Jednak odnalezienie cmentarza na którym zachowała się tylko jedna macewa nie jest wcale łatwe. Trochę pomogła informacja o dawnych okopach na terenie cmentarza.

Teren cmentarza nosi nie tylko ślady budowy okopów. Są też ślady znacznie nowsze. Dziki też tu ryją. Wykopały jakieś kości. Mam nadzieję, że nie ludzkie. Ale poza tym widziałem też dołek wykopany szpadlem lub saperką. Na pewno miejsce ktoś wybrał na podstawie sygnałów z wykrywacza. Dołka nie zasypał. Co znalazł? Może łuskę? Może pocisk? Może coś innego. Sam fakt, że kopał na terenie cmentarza czyni z niego hienę cmentarną. Wyglądało to tak samo jak na terenie cmentarza w Adamowie. Tylko tam teren cmentarza jest ogrodzony. Tutaj tylko ślepy nie zauważyłby macewy – kopał całkiem blisko.

Z Kołbieli ruszyłem do Parysowa. Słońce już było nisko. Za nisko bym zdołał odwiedzić wszystkie miejsca zaplanowane do odwiedzenia w okolicy Parysowa. Dojrzewała myśl, że jeszcze tu wrócę. Taka sama myśl pojawiła się rok wcześniej. Ale tym razem miałem przez Parysów przejechać. Mogłem więc nazwać to wstępnym rozpoznaniem terenu. Zawsze to jakieś usprawiedliwienie. Przecież to Parysów był celem głównym wyjazdu. Nieszczęśliwie zostawiłem go sobie na koniec. Ale jeszcze zanim dojechałem do niego mijałem dwór w Dłużewie – „Teren prywatny”, „Uwaga zły pies”. Już blisko Parysowa urzekła mnie kapliczka z Nepomukiem. Lubię takie „wiekowe”.

Słońce było coraz niżej. Robiło się też coraz chłodniej.  W pobliżu Miastkowa Kościelnego zatrzymałem się przy pomniku poległych policjantów. Ja rozumiem, że funkcjonariusze Policji Państwowej polegli w walce z bandytami. W latach trzydziestych takie rzeczy były niemal normą nieco dalej na wschód od Miastkowa. Zastanawiają mnie jednak daty. Rok 1940 i 1943.

Może trafię kiedyś na jakieś informacje. Określenie Policja Państwowa dla tego okresy wydaje mi się naciągane.

To już był koniec robienia zdjęć. W Miastkowie tym razem przy otwartej bramie rzuciłem okiem na pałac i pojechałem dalej. Miałem tylko nadzieję, że jeszcze przed zmrokiem dojadę do Żelechowa. Nie znam go jeszcze tak dobrze by przejechać w nocy. Zmrok zapadł gdy już Żelechów opuściłem. Miałem 24 km do Ryk. Było dokuczliwie zimno. To dziwne. Temperatury były w okolicach 5 stopni. Gdy startowałem były 4 stopnie niższe. Ale to w tych wyższych temperaturach teraz marzłem. Rano tylko odczuwałem chłód. Teraz było mi zimno. Mimo ciemności miałem na co popatrzeć. Wąski sierp księżyca miał towarzystwo wielu gwiazd. Dużo z nich znikało gdy dojeżdżałem do miejscowości oświetlonych latarniami. Dawno nie oglądałem tak ślicznego nieba. Pewnie jeszcze nie raz będę oglądał. Zaczął się sezon. Bardzo rzadko zdarza mi się jeździć w nocy. Częściej jest to spóźniony powrót z trasy. Bywa, że spóźnienie sięga poranka. Niech tylko będzie cieplej.

W nocy świat wygląda inaczej. Zupełnie niespodziewanie dla siebie znalazłem się w centrum Ryk. Dalsza podróż już nie była skomplikowana. Z Ryk pojechałem w kierunku mostu w Bobrownikach. Dalej Gołąb i zaraz Puławy. Dotarłem mniej więcej tak samo późno jak tydzień wcześniej. Wyjechałem godzinę wcześniej, a licznik pokazał o 30 km więcej. Za tydzień chciałbym pojechać na południe. A tu wschód i zachód jeszcze czekają.

5 thoughts on “Na północ

  1. „nigdy nie kończąca się droga” – to nie brzmi dobrze. Nie chciałbym jeździć bez celu :)

  2. Niezupełnie to miałam na myśli :-) Chodziło mi o fascynujące dokonywanie wyborów między nieskończoną ilością dróg, o to że życie to ciągłe podróżowanie, a za każdym zakrętem może kryć się coś niespodziewanego. Ale kiedy wjeżdżasz spontanicznie w nieznaną leśną drogę, to może to być faktycznie droga nie kończąca się przed świtem :-)
    Pewno zawsze wyjeżdżamy z planem i w określonym celu, ale plan to żywa materia i po drodze często ulega diametralnej modyfikacji :-)

  3. Plan jako ogólny zarys podróży. Tak zawsze do niego podchodzę. Rozpisując drogę w każdym szczególe czułbym się więźniem planu. I to mimo tego, że sam byłbym jego autorem. Zakładam, że jeżeli gdzieś nie dotrę teraz to będzie jakieś „później” gdy jednak to zrobię.

    Zdarzało Ci się Kumari pójść gdzieś dlatego, że zaintrygowała Cię droga? Nie wiesz co jest za zakrętem. Ale chcesz to wiedzieć. Są takie momenty gdy ciekawość bierze górę nad planem. Bo na mapach ta droga nie wyglądała tak ciekawie. Bo ten zakręt na mapie był zupełnie inny, nieciekawy. W takich chwilach zupełnie się rozluźniam. Odpoczywam. Gdzieś przecież dotrę. A cień drzew, śpiew ptaków, szelest wiatru – tego chyba nic nie zastąpi.

  4. Podpisuję się oburącz pod tym co powyżej napisałeś :-)

    Kiedy wędruję z innymi to cóż – muszę się dostosować do wspólnego planu. Jeżeli jednak wybieram się na wyprawę sama, to plan jest tylko kierunkiem. Mogę gdzieś dojść, mogę ale nie muszę. Nie muszę się nigdzie spieszyć. Wspinam się na wzgórze, aby posiedzieć wśród kwitnących sadów albo na pełnej kwiatów łące. Zero dyscypliny :-) Odbijam z obranej trasy, ponieważ gdzieś zamajaczy mi urocza kapliczka, stary cmentarz albo tajemniczo wyglądająca brama. A jak pięknie niesie się w ciemności melodia apelu jasnogórskiego z kościelnej wieży albo nakładające się melodie islamskich modlitw z czubków meczetów…Dlatego z reguły nie wracam przed zmrokiem, a zachód słońca zaliczam do głównych punktów programu wędrówki.

Comments are closed.