Dla niewiedzących SPD to system pedałów zatrzaskowych.
Pomysł był taki: Ponieważ kolana miewam czasami przeciążone od pedałowania, a stopy bywają podczas kilkudziesięciogodzinnych wyjazdów odparzone należało zmienić jakieś elementy napędowe. Pedały zatrzaskowe pozwalają przekazać energię też podczas podnoszenia nogi. To oznacza, że noga naciskająca może naciskać nieco słabiej, a efekt powinien być taki sam. Buty do pedałów zatrzaskowych mają sztywne, a nawet bardzo sztywne podeszwy. Nie powinienem więc w nich odczuwać nacisku na ograniczony fragment stopy. Tak to sobie wymyśliłem i postanowiłem sprawdzić ponieważ sam muszę tego dotknąć by się przekonać. Opisy mi nie wystarczą.
W sklepie zdecydowałem się na pedały przeznaczone do jazdy w terenie z plastikową namiastką platformy – na wypadek gdybym chciał założyć zwykłe buty bez bloków do zatrzasków. Po założeniu pedałów do roweru od razu wsiadłem na rower i zrobiłem kilka testów jeżdżąc w okolicach swojego osiedla. Potwierdziło się to co czytałem – na podjazdach jest nie tyle lżej co szybciej. Poza tym… buty choć „turystyczne” i tak nie nadają się do chodzenia. Przez sztywną podeszwę i stalowe bloki w podeszwie. Ich „turystyczność” w nazwie ogranicza się do wyglądu nie sportowego. Po tej małej próbie poczułem w nogach mięśnie z których istnienia nie zdawałem sobie sprawy. Ustawicznie ćwiczyłem wypinanie się z pedałów. To ważne, bo można się przewrócić po zatrzymaniu.
Następnego dnia kontynuowałem naukę jazdy na zatrzaskach. Dojazd do pracy nie sprawił mi problemu i wziąłem z sobą buty do chodzenia. Podczas powrotu z pracy miałem okazję sprawdzić informację sprzedawcy o wypinaniu się butów podczas wywrotki. A wywrotka nastąpiła dlatego, że nie zdążyłem się przed zatrzymaniem wypiąć. Po przeanalizowaniu tego zdarzenia doszedłem do wniosku, że buty mi się trochę „rozchodziły” i ruch piętą w bok musi być większy. Chyba że… poluzuję zatrzaski. To też właśnie zrobiłem – zmniejszyłem napięcie sprężyny i następnego dnia (sobota) już wypinałem się znacznie łatwiej. Wciąż jednak czułem te „nowe” mięśnie w nogach.
Plan wyjazdu to realizacja zaplanowanej wizyty na terenie cmentarza żydowskiego w Krzeszowie. Cmentarz w okresie letnim tonął w zieleni. Nie było widać żadnych stel nagrobnych. W ubiegłym roku nie odnalazłem też dwóch cmentarzy z I wojny światowej pomiędzy Janowem Lubelskim i Krzeszowem. Szukając dalej informacji o cmentarzach w tych okolicach dowiedziałem się o dwóch mogiłach zbiorowych ludności cywilnej (żydowskiej) z okresu II wojny światowej. Miałem więc plan. Do przejechania było ponad 300 km. Nowy system napędowy powinien to ułatwić. Powinien. O czymś mi jednak nie powiedziano. A i sam nie odnalazłem wcześniej w sieci żadnych informacji na ten temat. Otóż jazda na pedałach zatrzaskowych wymaga wytrenowania. I to odczułem w sobotę podczas przejażdżki.
Z Puław wystartowałem około wpół do siódmej rano. Prognozy mówiły o nasilającym się (ale delikatnie) w ciągu dnia wietrze. Przelotne opady deszczu. W nocy spadek temperatur poniżej temperatury zamarzania wody. Brrr. W pośpiechu ubrałem się dość cienko. Na dzień w sam raz ale na mróz za cienko. Dlatego jadąc podjąłem decyzję, że niezależni od tego jak daleko dojadę o dwunastej ruszam w drogę powrotną. Tak by wrócić jeszcze przez mrozem. Zamiast jechać przez Włostowice prosto w kierunku Kazimierza Dolnego wybrałem przejazd ścieżką rowerową wzdłuż wałów wiślanych. Ostatnio została przedłużona i dochodzi do końca Parchatki.
Większa część ścieżki powstała kilka lat temu. Kostkę wybrano nadającą się dla samochodów i pieszych. Dla rowerów nie jest najlepsza. Do tego jeszcze ułożono ją nie w tą stronę. Rowery lubią na tym tańczyć. Przynajmniej te na miękkich wkładkach antyprzebiciowych w oponach. Najgorzej jest gdy są do tego jeszcze obciążone np sakwami. Tego dnia sakw nie miałem i dlatego uznałem, że przejazd ścieżką będzie przyjemniejszy niż ulicą. Miejscami zrobione są wjazdy na koronę wału. Wisła jeszcze jest mało wiosenna.
Nie pojechałem przez Kazimierz Dolny. Ponownie chciałem wypróbować nowe udogodnienie na podjeździe. Droga z Bochotnicy do Opola Lubelskiego ma na swoim początku kilometrowy podjazd. Właściwie jest on trochę dłuższy ale kilometr ma część o największym nachyleniu. I podjechałem na wyższym przełożeniu niż dotąd mi się zdarzało . Całkiem fajnie. Jednak nieco dalej zauważyłem, że mam opóźnienie. Byłem opóźniony o około 5 minut w porównaniu z przejazdami z poprzedniego roku. I nie wiedziałem dlaczego.
Na moment zatrzymałem się w lesie za Uściążem. Szukałem jakichś dowodów nadchodzącej wiosny. Znalazłem pierwsze zawilce. Już niedługo w lasach będą z nich białe dywany.
W dalszej drodze zauważyłem, że mam też więcej przejechanych kilometrów niż zwykle. Dopiero teraz przypomniałem sobie, że przejazd ścieżką rowerową to dodatkowe kilometry. A ja nią przecież jechałem. To tłumaczyło też poślizg w czasie przejazdu. Już spokojniej jechałem do Opola Lubelskiego. I jakby coraz trudniej mi się jechało. W Karczmiskach zatrzymałem się na moment przy kolejce wąskotorowej.
Byłem lekko osłabiony i bardzo się pociłem. Pierwsza myśl – jestem chory. Druga – SPD. I faktycznie wina leżała może nie tyle po stronie pedałów co mojego nieprzygotowania. Mniejszy nacisk na pedały nie oznacza bowiem, że mniej energii przeznaczałem na pedałowanie. Pracowały mięśnie zupełnie do tego nie przyzwyczajone. I się przegrzewały. Wkrótce zaczęły też boleć.
Wjeżdżając do Opolu Lubelskiego rzuciłem okiem na cmentarz prawosławny. Postawiano pomniki nagrobne zebrane wcześniej w jednym miejscu. Dorobiono im krzyże i pobielono.
Na jezdni zwróciłem uwagę na kolejny wiosenny znak. Mięczaki też już się pobudziły.
Zajechałem w okolice pałacu w Niezdowie. To dziwne ale jak wcześniej ogrodzony były sam pałac tak teraz „teren budowy” to cały park. Więc jest jakby gorzej niż było. Wcześniej przynajmniej po parku można było chodzić. A teraz tylko ulicą Parkową obok parku.
Już było jasne, że nawet do dwunastej nie pociągnę. Nie wiem czy byłbym w stanie wrócić. Z Opola pojechałem więc do Chodla choć nie najkrótszą drogą. Wybrałem drogę, którą wcześniej nigdy nie jeździłem – przez Godów. W Pusznie Godowskim zobaczyłem pierwsze bociany. Od razu dwa. Dalej był jeszcze jeden. Wiosna, wiosna ach to ty. Pod koniec wsi goniły mnie i usiłowały złapać za stopy aż trzy psy na raz. Widocznie rzadko tędy jeżdżą rowerzyści. A dalej już Chodel, Poniatowa, Niezabitów, Wąwolnica. Żadnych niespodzianek. Tylko od czasu do czasu kropił deszcz. To nie był dobry dzień na daleki wyjazd. Zimno, mokro i… nowe pedały. To ostatnie coraz bardziej dawało się we znaki. Z Klementowic do Pożoga pojechałem drogami polnymi. To był kolejny zły pomysł. Być może na zwykłych pedałach bym nie przejechał. Ale miałbym brudniejsze buty i czyściejszy rower. Sam nie wiem co lepsze. Pozostaje chyba tylko ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. System zatrzaskowy wydaje się być bardzo pożyteczny. Muszę się jednak do niego przyzwyczaić. Na razie bolą mnie nie tylko mięśnie i ścięgna w nogach ale też kawałek pleców. Przejechałem 113 km i zastanawiam się dlaczego nigdzie nie widziałem informacji o koniecznych treningach przy zatrzaskach. Właściwie sam powinienem był się domyślić, że bez ćwiczenia ani rusz. Ale skupiłem się na korzyściach jakie będę z tego miał. A nie ma nic za darmo. Mam cichą nadzieję, że do przyszłego weekendu uda mi się na tyle wprawić w jeździe, że już do Krzeszowa dojadę i z niego wrócę. Może nawet szybciej niż zwykle .