Zmagania z melancholią

Sprawa jest poważna. Nie są to zmagania miłosne. Wyszedłem z prostych założeń:

  1. Skoro nic się nie chce to trzeba się do tego zmusić.
  2. Uleganie depresji samo się napędza, mogę więc wyjść z siebie by nie brać w tym udziału.
  3. Errarum tumanum est (za Ewą Szumańską).
  4. I hasło bezwarunkowo: mniej dupą, a więcej głową! (za Andrzejem Waligórskim).
  5. Zapylaj georginie (za Janem Kaczmarkiem).

…no może się zapędziłem ale zamiast pięćdziesięciu kilometrów w 4 godziny jak w sobotę chciałem przejechać ho ho albo i więcej byle tylko się zmęczyć, zadyszeć i zalać potem. Prawie wyszło. By widzieć jakiś cel przed sobą skierowałem rower w stronę Ryk. Zmęczyłem się jeszcze zanim dojechałem. Może za bardzo się starałem? Mimo zalewającego mnie potu i braku energii w mięśniach kończyn dolnych dotarłem na ulicę Piaskową w Rykach. To stąd brano piach. I tu podobno było wiele wypadków. Oba te fakty połączono i może dlatego cmentarz pozostał nadal cmentarzem.

Miałem sfotografować z bliska "nową" macewę.

Mimo wszystko atmosfera była przygnębiająca. Nie dlatego, że byłem na cmentarzu. Po prostu jest ta dołująca jesień. Ryki poprzez stawy też wyglądały jakoś niewyraźnie.

Spuszczono wodę ze stawów. Karpie odpłynęły do ciepłych krajów. A ja ruszyłem dalej by nadrobić wczorajsze straty. Nie chciałem poprzestać na tych 30 km jakie przejechałem dotąd.

Dawno, dawno temu. Gdy nauka jazdy samochodem odbywała się niemal w każdej gminie i jeździło się maluchami przejeżdżałem przez wieś i wdzięcznej nazwie Oszczywilk. Wieś ta znajduje się w pobliżu Ryk a droga powinna mnie przez nią doprowadzić do Nowodworu. Trzeba tylko pamiętać, że należy zjechać z głównej drogi w prawo w odpowiednim miejscu. I to prawie mi się udało bo zjechałem w prawo. Nawet zastanawiałem się dlaczego ten Nowodwór z tej strony jest tak rozciągnięty gdy powinien być w dolinie i niewidoczny.

Z bliska odkryłem, że ten Nowodwór nazywa się Bazanów Stary. Zakręciłem we właściwą stronę ale za wcześnie. Cóż: Errarum tumanum est. Dzięki tej pomyłce miałem do przejechania kilka kilometrów szosą Dęblin – Kock. Nawierzchnia dobra ale towarzystwo nie najlepsze. Samochody choć nie często tylko śmigały obok mnie dopóki nie zjechałem w kierunku Ułęża. Tutaj nastąpił kilkusetmetrowy zjazd w trakcie którego mięśnie znów nabrały sił. Już było ponad 60 km i pojawiło się słońce. Zdążyło przed zachodem :) Stojąc na moście w Drążgowie mogłem je złapać odbite w Wieprzu.

Znów jednak naszły mnie ponure myśli o obumieraniu i śnie. To na widok łąk pokrytych suchą roślinnością.

Ile trzeba czasu by tu się zazieleniło? Więcej niż gdzie indziej. Bo tu zwykle wiosną stoi woda z rozlanego Wieprza.

I pognałem dalej do Żyrzyna gdzie znajduje się święte rondo pozwalające przedostać się niemal bezproblemowo przez zapchaną zwykle trasę Warszawa – Lublin. Po drodze dostrzegłem na poboczu duże ilości drobnych owadów szukających oka rowerzysty w które można by wpaść przed nadchodzącą powoli zimą. Zamiast jednak spełnić marzenia drobnej fauny latającej popędziłem dalej zadowolony z okularów na nosie. Za rondem zapuściłem się w Borysów i Bałtów. Wolałem nie doświadczać tej bliskości podróżników jaką daje szosa biegnąca bezpośrednio do Puław. Lepiej przejechać przez lasy i pustynię przy Zakładach Azotowych. Co prawda widząc myśliwych wracających z polowania (chyba myśliwych – po co samochodem wjeżdżać w te lasy?) zastanawiałem się czy jak żarłacze szare serfujących biorą za uchatki tu któryś z myśliwych nie weźmie mnie za grubego zwierza. Ale ani jeszcze tak gruby nie jestem (ubrałem się na czarno a to podobno wyszczupla) ani żadne ze mnie zwierze. Mam nadzieję, że najpierw oddają strzał ostrzegawczy albo chociaż krzyczą: ręce do góry!. Obeszło się na szczęście bez takich przygód i pod Puławami stuknęła mi osiemdziesiątka (na liczniku). A melancholia? Ten anioł jesiennej depresji? Gdzieś po drodze krztusiła się ze śmiechu (albo od dymów z kominów).

Zimo przybywaj! Ciebie też już chcę mieć z głowy.

4 thoughts on “Zmagania z melancholią

  1. Na melancholię znakomitym lekiem jest książka wspomnianej przez Ciebie Ewy Szumańskiej pt. „Tunes, Tunes”. Przeczytałam ją jeszcze jako nastolatka i marzyłam o zobaczeniu berberyjskich ksarów, oaz zagubionych w piaskach Sahary, o wędrówkach uliczkami starych medyn, śpiewie muezinów dobiegających w wieczornym mroku ze strzelistych minaretów… Po wielu latach to marzenie spełniło się. Była to co prawda inna Tunezja niż ta widziana oczyma autorki, ale nie mniej fascynująca. Kiedy o czymś długo marzymy, istnieje ryzyko, że rzeczywistość nas rozczaruje, ale jak widać warto podjąć to ryzyko :-)

  2. Marzyło mi się kiedyś objechanie Morza Śródziemnego na rowerze. Nie wiem czy to realne dlatego wypadałoby najpierw tam się wybrać i wybadać teren :)
    Ponieważ dziś udało mi się trochę „odpoważnieć”… Sprawdzałem jak można zmienić powiedzenie: mierzmy siły na zamiary. Użyłem formy „mierzymy” i google pokazały „mierzymy siły i wstawiamy do wzoru”. Wydaje się więc, że wystarczy znaleźć odpowiedni wzór na „zamiary” lub na „marzenia”. W ten sposób uniknę ryzyka :D
    Gdyby jeszcze bez ryzyka było tak samo ciekawie jak z nim. Bez ryzyka jest nudno. Janek Kaczmarek powiedział kiedyś, że pisanie piosenek przychodziło mu łatwo nie spodziewał się tylko, że będzie musiał je śpiewać. To tak jak z marzeniami. Marzymy łatwo, jednak spełnienie marzeń potrafi zaskoczyć.

  3. Jeśli nawet siły na zamiary są coraz mniejsze, to mocniej odczuwamy wagę tego co w danej chwili otrzymujemy, wyraźniej dostrzegamy doskonałość barw, piękno dźwięków, subtelność zapachów. Dojrzewamy a wraz z nami dojrzewa nasz odbiór świata ze wszystkimi jego szczegółami i różnorodnością.
    Objechanie Morza Śródziemnego z pewnością jest możliwe, chociaż nie jednorazowo. Musiałbyś wtedy na to przeznaczyć cały rok. To byłaby wspaniała podróż przez różne kultury, krajobrazy, roślinność i mnogość ludzkich fizjonomii. I nawet lepiej, że rozłożona na fragmenty, bo miałbyś czas na przygotowanie się do każdego etapu, aby wszystko co Cię spotka lepiej poczuć i zrozumieć.
    Spotkałam kiedyś na lotnisku starszego pana z jakimś wielkim dziwnym pakunkiem. Traf chciał, że otrzymaliśmy w samolocie sąsiednie miejsca. Opowiedział mi, że odkąd przeszedł na emeryturę co roku przylatuje do Tunezji ze swym rowerem (był w tej paczce), aby pojeździć po drogach wyspy Dżerby, wśród wiosek zagubionych w gąszczach drzew oliwnych.

    Na tej nowej macewie w Rykach widać resztki kolorów. Przywykłam już do poważnych szarych macew i wiesz – dopiero z Twoich postów dowiedziałam się, że tamten świat był pełen barw :-)

  4. Na tej konkretnie macewie na pewno zostały ślady żółtej farby. Tło (dla liter i korony) prawdopodobnie było niebieskie. O wielu figurach zabytkowych z kamienia można przeczytać, że w przeszłości były pomalowane (zawsze w trudniej dostępnych miejscach zostawały resztki farby). Kolory były też na cmentarzach katolickich. Gdyby było inaczej na pewno w nie jednych wspomnieniach zapisano by, że cmentarze żydowskie były kolorowe. Nie zapisano, bo nie było to niczym szczególnym. Po II wojnie światowej kolory odeszły w zapomnienie. Często malowane figury odbierane są jako kicz religijny. Mnie interesuje jeszcze czy farby nie chroniły jednocześnie pomników. Na wielu cmentarzach żydowskich widziałem kruszący się kamień po stronie z inskrypcjami. Zostają dziury. Wiele takich macew ma już parę wieków, a teraz się sypią. Najwięcej szkody porobiły kwaśne deszcze. Podobno już ich nie ma ale co zrobiły zostało.
    Tak jakby powiedzenie „kropla drąży skałę” było nieprawdziwe w przypadku skały pomalowanej farbą.

Comments are closed.