Sobota – plany były wielkie i tylko z każdą chwilą malała nadzieja na realizację. Prognozy pogody niezmiennie wskazywały na deszcze, silny wiatr i chłód. Ostatecznie sobota była przesiedziana przy komputerze. A nie tak miało być. W niedzielę już nigdzie daleko się nie skoczy. Muszę brać pod uwagę poniedziałkowe poranne wstawanie. Więc zamiast Roztocza trzeba było wymyślić coś na szybko.
Niedziela- najpierw szybki wyskok za miasto w celu poznania warunków. O 9 rano jeszcze nie było za ciepło ale wyskakujące co jakiś czas słońce pokazało mi, że nie ma co jeszcze szaleć z ubraniami na chłodniejsze warunki. Po powrocie planowanie. Że też to wszystko musiało być w biegu. Dzień leciał a ja jeszcze nie wyjechałem. Stanęło na tym, że ruszyć miałem na poszukiwanie cmentarzy wojennych w stronę Bychawy. W samej gminie Strzyżewice miało być ich 5. Ale wcześniej też miałem kilka w okolicy. Wcale nie byłem pewien czy do Strzyżewic dojadę. Już dochodziła 11. Dochodziło też niebezpieczeństwo, że nie dam rady wrócić szybko gdy się zagalopuję – wiatr wiał na wschód, więc powrót wypadał mi pod wiatr.
Na pierwszy ogień poszły Wierzchowiska. Spiesząc się zapomniałem map ale trochę pamiętałem. Cmentarz udało mi się namierzyć wcześniej przy użyciu map Geoportalu. Inaczej bym nie trafił. Informacje były zbyt skąpe. Wsi o nazwie Wierzchowiska w sumie 3. Którą więc mieli na myśli autorzy spisu cmentarzy? Wyszło na to, że Wierzchowiska Stare. Cmentarz znajduje się w lesie. Choć na mogiłach nie ma krzyży sam cmentarz jest zadbany.
Było tak jakoś smutno mimo tego, że słońce świeciło ostro. Cmentarz otoczony wałem i rowem. Na rowie wzniesione ogrodzenie. Mogiły w równych szeregach. Wyraźnie widoczne. Jak na apelu.
Wzdłuż boków cmentarza przebiegają drogi leśne. Przyjechałem od strony pól. Wyjechać chciałem najkrótszą drogą do asfaltu. Opony szosowe nie spisują się dobrze na piachu. Pierwsza wybrana droga wyprowadziła mnie na … pola. Wróciłem i szczęśliwie przy cmentarzu spotkałem kogoś na rowerze. Zaczepiony jegomość na szczęście znał teren i wskazał najkrótszą drogę. Pamiętałem że niemal do samego asfaltu miałem jechać przez las. To było powodem wcześniejszego zawrócenia po dojechaniu do pól. Jak mi wyjaśnił już i tam byłem kilkaset metrów od szosy tylko tam przebiega ona w obniżeniu terenu dlatego jej nie widziałem. W końcu jednak znalazłem się na czarnej szosie wyjeżdżając z lasu obok kościoła w Wierzchowiskach Starych. Teraz jak patrzę na mapę widzę wyraźnie, że za pierwszym razem zamiast do Wierzchowisk Starych jechałem do Wierzchowisk Dolnych. Grunt, że udało mi się powrócić na główną drogę w Wierzchowiskach Górnych.
Jadąc dalej miałem na celu dojechanie do Niedrzwicy Kościelnej. W spisie jest tam umieszczony cmentarz przy przystanku PKP. Ale najpierw musiałem dojechać. Nie chciałem jechać przez Niedrzwicę Dużą – tamtędy planowałem powrót. Dlatego nie zakręciłem za Łączkami w lewo przy cmentarzu z Wielkiej Wojny, znanym mi już od dawna. Pojechałem do Borzechowa. Tu zakręt w lewo w drogę, którą jeszcze nigdy wcześniej nie jechałem. Drogowskazy mówiły, że dojadę do Niedrzwicy Kościelnej. I tak było. Zaraz na jej początku ruszyłem w lewo między torami kolejowymi, a cmentarzem parafialnym. Nie miałem pojęcia gdzie znajduje się przystanek PKP. Zakładałem jednak, że będzie to w okolicy toru kolejowego
Jak się przekonałem po ok. kilometrze, wybrałem zły kierunek. Skończyły się zabudowania i zaczynał się las. Wykonałem więc zwrot i ruszyłem w stronę przeciwną. Po pewnym czasie dostrzegłem latarnie stojące przy torze. Tak więc przystanek znalazłem ale jak zobaczyłem na miejscu nie znalazłem cmentarza. Znów skorzystałem z pomocy spotkanych ludzi. Na przystanku czekała na pociąg kobieta i zapewniła mnie, że cmentarza tu nie ma. Powiedziała jednak też, że cmentarz znajduje się dwa przystanki dalej w Majdanie. Kierunek mi odpowiadał – w stronę Niedrzwicy Dużej. Szybko więc dojechałem do miejsca w którym poprzednio zawróciłem. Dopiero teraz zauważyłem, że biegnie tędy zielony szlak rowerowy. W lesie więc trzymałem się jego oznaczeń. Tak przejechałem przez las, a następnie w stronę torów kolejowych, które zdążyły się ode mnie oddalić. Wjechałem do Niedrzwicy Dużej i pewnie bym tędy tylko przeleciał gdyby nie wyraźny znak szlaku rowerowego w bok. Wskazywał na zamknięty budynek dworcowy. Przed nim jednak był otoczony metalowym niskim płotkiem teren z metalowymi krzyżami i tablica informacyjna. To właśnie był ten poszukiwany przeze mnie cmentarz. Nie w Niedrzwicy Kościelnej jak napisano w spisie, ani nie w Majdanie jak się dowiedziałem w Niedrzwicy Kościelnej.
Z informacji na tablicy wyczytałem, że chowano tu żołnierzy z transportów wiozących rannych na tyły frontu. W okresie międzywojennym przeniesiono tu zmarłych z innego jeszcze cmentarza wojennego. Na pewno cmentarz był większy. Przez lata zmalał. Ale nie zniknął.
Dochodziła już 16. Uznałem, że czas rozpocząć powrót. Po przejechaniu przez Bełżyce jeszcze chciałem tylko odnaleźć mogiłę zbiorową na cmentarzu w Wojciechowie. Wydawało się proste. Tak jakbym nie pamiętał jak to w Żyrzynie i Janowcu kwatery wojenne poznikały. W Puławach też przecież nie jest o wiele lepiej. Z dużej kwatery pozostała jedna tablica. Jednak postanowiłem z marszu odnaleźć kwaterę w Wojciechowie. Opis miejsca tak jak go pamiętałem (notatek nie wziąłem) wydawał się jasny. Miało to być w środkowej części cmentarza ok. 8 m od alei głównej. Tylko strony nie pamiętałem. Na miejscu już tak prosto nie było. Żadna mogiła nie wyglądała na zbiorową. Zapytałem na miejscu pewną kobietę o to, czy wie coś o takiej mogile i czy cmentarz był powiększany. Mogiły nie znała, cmentarz powiększano w kierunku północnym. Uznałem więc, że szukać mam w części południowej. Teraz gdy widzę opis wiem, że szukałem z dobrej strony. Znalazłem wiele mogił bez nazwisk ale były to ubmurowane pojedyncze mogiły. Więc pewnie to nie to. Może jeszcze kiedyś spróbuję. Poszukiwania zainteresowały i moją informatorkę, też trochę szukała – bezskutecznie jak i ja.
Powrót nie należał do lekkich. Wiatr się wzmógł. Zaczął popadywać deszcz. Ochłodziło się wyraźnie. No i zaczynało się szybko ściemniać. Ale za Rąblowem jeszcze zdążyłem dojechać do krzyża, którego lokalizacja wydaje mi się bardzo malownicza tylko nie potrafię wykonać ujęcia, które oddałoby to moje wrażenie. Mimo tego wciąż próbuję.
Wybrałem przejazd przez Celejów i Pożóg. Droga z Bochotnicy do Puław wieczorem w niedzielę wydawała mi się zbyt niebezpieczna. Nie wiem czy dobrze wybrałem. Na wybranej drodze też był bardzo duży ruch. Podobno przez holenderskie miasteczko ludzie nie chcę jeździć. Dlatego wolą na około. Mimo tego szczęśliwie powróciłem by móc dziś – tj. we wtorek – zająć się zgrywaniem czarnego albumu Omegi. Szkoda, że nie śpiewają na tej dwupłytowej składance po węgiersku, mimo tego jest tak inaczej, bo może z lenistwa już drugi dzień słucham utworów Hindemitha (kwartetów i nie tylko). A zgrywając znalazłem czas by popisać. Blog wciąż aktywny