Wokół politycznego centrum państwa

Wyjazd trochę zakręcony. Zaczęło się od pomysłu by pojechać do Sochaczewa zobaczyć tamtejszy kirkut i kilka cmentarzy nad Bzurą, które zaznaczono na przedwojennych mapach WIG. Jak Sochaczew to blisko do Wyszogrodu. Od dawna też obiecuję sobie pojechać do Mińska Mazowieckiego zobaczyć tamtejszy cmentarz żydowski. Pomiędzy tymi miejscami jest polityczne centrum Polski do którego zajeżdżać nie mam ochoty. Z obliczeń wychodziło mi, że przeskok z zachodu na wschód Wawy będę robił w nocy. Ale tak w razie czego i na mijane miejscowości miałem jakieś plany zwiedzania. Przejazd W-Z mógł odbywać się dwiema alternatywnymi trasami – wiele zależało od natężenia ruchu. Wersja dłuższa zbliżała mnie do granicy 500 km. Możliwe było jej przekroczenie. Wiele zależało od przypadku, a tego nie da się zaplanować. By był to przejazd "rekordowy" szanse były niewielkie. Może przesadziłem z temperaturami. Nie przejąłem się zbytnio zapowiadanymi upałami. Liczyło się dla mnie głównie to, że będzie ciepło w nocy.

Wystartowałem "skoro świt". Do Warki. Poza miastem unosiły się mgły i było ciepło.

Do Warki pojechałem inną trasą niż zwykle to robiłem. Najczęściej jechałem przez Kozienice. Tym razem wybrałem się przez Garbatkę Letnisko i Pionki. A to dlatego, że już mijało kilka lat jak nie jechałem przez Garbatkę Letnisko. Zawsze tą miejscowość kojarzyłem z zapachem drewna. Być może gdzieś za zabudowaniami są tartaki. Teraz też pachniało drewno i było to bardzo przyjemne. Za Pionkami kierowałem się w stronę Brzózy. Wszędzie po drodze złociły się zboża. Po deszczu ich kolor stał się bardzo intensywny.

A kombajny szaleją, szaleją… Nie tego dnia rano – jeszcze zboże było za mokre. Ale wiele pól już wykoszonych i pozostało na nich tylko siano. Meteorolodzy straszą wczesną jesienią tego roku. Może nadejść już w sierpniu.

Cmentarz wojenny w Grabowie nad Pilicą od lat się nie zmienia – krzyże poustawiane przypadkowo.

W Warce wybierając drogę do Grójca wpakowałem się w środek targowiska. Masa samochodów i ludzi. Poza tym miejscem w zasadzie w mieście pusto. Wystarczyło oddalić się na 200-300 m od targowiska. Przejazd jednak był koszmarny. A jadąc koleiną w stronę Grójca (nigdy nie jechałem tą drogą wcześniej) mijałem dwa dworki. W zasadzie niedostępne. A i czasu mi było na nie szkoda. Szukałem cmentarzy, nie dworów.

Wg map z Grójca pojechać dalej mogłem chyba tylko Drogą Krajową 50 w stronę Mszczonowa. Ale droga do Grójca, którą jechałem od Warki wcale do Grójca nie zakręcała. Przechodziła wiaduktem nad trasą szybkiego ruchu i … znikała. Tzn niby biegła dalej ale już sam początek był ciekawy. Piach i bruk z polnych kamieni. Tak przez ponad kilometr. Wśród sadów. Gdyby nie nocne opady deszczu nie przejechałbym. A gdy już przejechałem i dalej poruszałem się na wyczucie drogami asfaltowymi natrafiłem na mogiłę powstańców styczniowych w Belsku Małym.

Ze względu na czas nie zdecydowałem się na przejazd następnymi drogami gruntowymi, a tylko tak można dojechać do Mszczonowa bez wjeżdżania na drogę krajową. Lawirując drogami bocznymi przejechałem ok. 11 km od Grójca. Na pewno nie skróciłem sobie drogi tylko ją wydłużyłem. Ale wciąż gdy słyszę nadjeżdżający od tyłu samochód osobowy kurczowo zaciskam palce na kierownicy. Tak przy okazji… Minęło już kilka tygodni od wypadku, a do tej pory mam problemy z lewą ręką. Ponaciągane ścięgna i mięśnie (może i ponadrywane bo za długo to trwa). Mocne trzymanie kierownicy nie pomogło, a wręcz zaszkodziło. Teraz wjeżdżając na drogę krajową cieszyłem się z wąskiego pobocza. Tak jakby biała linia była murem, który mnie przed czymś będzie chronić. Ale tłumaczę wciąż sobie, że zasada ograniczonego zaufania do innych użytkowników drogi nie może zmienić się w zasadę braku całkowitego zaufania. To byłaby już jakaś paranoja.

Mam liczące sobie już 4 lata mapy drogowe. Właściwie to nie mapy tylko kartki z atlasu samochodowego. Już część pogubiłem. A teraz coraz częściej gubię się korzystając z tych nieaktualnych już map. W Mszczonowie jest obwodnica i trasa szybkiego ruchu. Nie mam ich na mapach. Cmentarz żydowski do którego chciałem dojechać znajduje się prawie poza miastem. Wg mapy (w tym wypadku wydruk mapy z geoportalu) miałem mieć drogę biegnącą prosto w stronę cmentarza. W rzeczywistości miałem tam zamiast drogi przechodzący w poprzek chodnik i jakieś kwietniki. Pojechałem więc drogą okrężną, na wyczucie. Tak dojechałem do kładki nad trasą szybkiego ruchu. Kładka ładna. Udało mi się podjechać mimo jednego bardzo ciasnego zakrętu.

Z kładki widać cmentarz, który chciałem zobaczyć z bliska.

Ohel i kilka macew. Brama i furtki zamknięte. W wysokiej trawie i tak niewygodnie by się szło by je sfotografować z bliska. Nie znalazłem informacji o tym gdzie jest dostępny klucz. Poprzestałem na oglądaniu przez płot. Tu też były wysokie trawy i trochę pokrzyw.

Choć nie sprawdziłem tego na mapach miałem nadzieję dojechać do Żyrardowa drogą, która zaczynała się obok cmentarza. Po kilkuset metrach zakręcała w tą samą stronę, w którą biegła obwodnica Mszczonowa z numerkiem drogi krajowej 50. Raz się tylko zgubiłem przez te obwodnice. Dojechałem do końca jakiejś drogi dojazdowej do pól. Nie było szansy bym przedostał się na sąsiednią DK przez rów i płot. Ostatecznie jednak dojechałem. I przejechałem. Żyrardów od dawna jest dla mnie zagadką. To do Żyrardowa jechały transporty z rannymi po atakach chemicznych pod Bolimowem. A jednak nawet na przedwojennych mapach WIG nie ma zaznaczonych cmentarzy w których by żołnierze umierający w szpitalu byli chowani. Znalazłem jeden ale dziś w jego miejscu stoi duży budynek. W Żyrardowie jest też cmentarz żydowski ale nie byłem nastawiony na jego odwiedzenie. Dlatego, że wciąż szukam informacji o miejscach pochówków żołnierzy z żyrardowskiego szpitala (lub szpitali). A samo miasto wydało mi się przy tym szybkim przejeździe dość ciekawe i warte nalotu większej grupy eksploratorów. Jakby nie było przejechałem przez to miasto z myślą, że jeszcze tu kiedyś wrócę.

Kolejnym punktem w którym miałem się porozglądać były Wiskitki. Na mapach współczesnych (z geoportalu) są tu trzy cmentarze i pomnik. Pierwszy cmentarz na zdjęciach lotniczych wyglądał na zarośnięty drzewami i krzewami. Na miejscu zobaczyłem, że porastają go gęsto bzy. Ale nie ma żadnych tablic informacyjnych. Tak jakby to był tylko zagajnik.

Nie mam pomysłu na to, komu ten cmentarz służył. Moje początkowe podejrzenia, że jest to cmentarz z I wojny światowej osłabły gdy dotarłem do miejsca oznaczonego na mapach jako pomnik. To jest właśnie cmentarz z I wojny. I być może wyjaśnia przyczynę braku cmentarzy wojennych w samym Żyrardowie. Jego podobieństwo do cmentarza w pobliskim Guzowie jest uderzające. Tu też są podłużne mogiły zbiorowe. Nieco krótsze niż te z Guzowa. Nie wykluczone jednak, że i tu masowo chowano ofiary chmur chloru. W Guzowie chowano ludzi przysypując kolejne warstwy wapnem. Tu mogło być podobnie. I choć cmentarz wygląda niepozornie na pewno spoczywa tu ponad tysiąc poległych (choć tą pewność mam tylko z domysłów i podobieństwa do cmentarza w Guzowie).

Wg map vis a vis "pomnika" jest cmentarz żydowski. Samotna furtka na skraju puszczy zastanawia.

W zaroślach kryje się co najmniej kilka macew. Nie spenetrowałem całego terenu – cmentarz nie jest mały. Warto tu chyba pojawić się zanim się wszystko zazieleni. Może przy okazji jakiejś wyprawy pociągiem do Żyrardowa? Może.

Z Wiskitek miałem zamiar jechać prosto do Sochaczewa. Tak jak biegnie DK50. Ale zapomniałem o Guzowie. Dopiero gdy zobaczyłem bramę do parku postanowiłem rzucić okiem na pałac. To w nim znajdował się w 1915 r. punkt opatrunkowy. I w pobliżu parku jest wspomniany ogromny cmentarz wojenny. Pałac jest remontowany. Ale zniknęły taras i schody do parku.

W 2009 roku wyglądało to inaczej. Pałac więc będzie wyglądał trochę inaczej. Ale się nie zamieni w ruinę.

Zanim się na dobre rozpędziłem znów zatrzymał mnie widok cmentarza wojennego. Nie słyszałem o nim wcześniej ani nie dostrzegłem na mapach. Jest przy samej drodze w Bielicach. Zadbany. Sam się rzuca w oczy.

W Sochaczewie zaskoczył mnie remont wiaduktu. Na kartce przyczepionej do znaku zakazu wjazdu napisano długopisem jak dojechać do centrum. Dla mnie to nie był problem ponieważ dla pieszych pozostawiono jeden chodnik na wiadukcie dostępny. Ale kierowca któremu odczytałem treść kartki (nie chciało mu się wychodzić z samochodu i kartki nie zauważył) miał ubaw. Grunt, że było jasne jak do tego centrum dojechać. Ja przeszedłem spokojnie, a za wiaduktem ruszyłem już na rowerze rozglądając się za skrzyżowaniem z którego miałem dotrzeć do jednego z najstarszych w Polsce cmentarzy żydowskich. Przez lenistwo nadłożyłem drogi. Cmentarz był przy samym skrzyżowaniu w bocznej uliczce. A ja pojechałem ponad kilometr dalej szukając go przy drodze głównej. Dopiero po sprawdzeniu na mapie wróciłem i zauważyłem (widoczne z daleka) gwiazdy Dawida na bramie cmentarnej.

Niewiele macew udało mi się tu zobaczyć. Albo tak mało ich się zachowało albo skrywały je wysokie trawy. Jest kilka pomników. Jeden z nich składa się ze szczątków rozbitych stel nagrobnych.

W planie miałem teraz cmentarze w pobliżu Sochaczewa od strony Wyszogrodu. Przejeżdżając przez centrum dostrzegłem, że trwają jakieś prace przy wzgórzu zamkowym. Ale się nie zatrzymywałem. Trochę źle zaplanowałem trasę. Najpierw pojechałem do cmentarzy w Młodzieszynie, a później do Brochowa. Gdybym zrobił odwrotnie miałbym krótszą nieco trasę do przejechania do mostu na Wiśle. Spodziewałem się odnaleźć tu choć jeden cmentarz z I wojny światowej. Ale pod Młodzieszynem to co na mapach WIG zaznaczono jako cmentarze z I wojną niewiele ma wspólnego. Choć może trochę… Jeden z tych punktów to cmentarz parafialny. Znajdują się na nim mogiły żołnierzy poległych w 1939 roku podczas Bitwy nad Bzurą.

Drugie miejsce można nazwać kościeliskiem. Był tu kiedyś kościół. Być może przy nim był cmentarz. Kościół zniszczono w roku 1915 i dziś w jego miejscu stoi pomnik.

Jadąc do Brochowa rozglądałem się za drogą gruntową do dawnej żwirowni. Gdzieś tam miał być poszukiwany cmentarz. Jedyna droga jaka mi pasowała to droga prywatna z zakazem wjazdu. Innej nie znalazłem. Na mapach współczesnych cmentarza nie odnalazłem. Założyłem więc, że może już go nie być. Ale jeszcze poszukam informacji. Gdzieś kiedyś czytałem, że w pobliżu Brochowa jest taki wojenny cmentarz. Może nie ten. Ale to dopiero muszę sprawdzić. Zajechałem jak 4 lata temu pod kościół by znów zrobić mu zdjęcie z jego odbiciem w wodzie. Poprzednio byłem tu o świcie, teraz słońce już było nisko.

Było nisko i szybko się obniżało. A ja jeszcze chciałem… No chciałem ale realistycznie patrząc brałem pod uwagę i taką możliwość, że słońce schowa się zanim dojadę do Czerwińska. Ale do Wyszogrodu miałem dojechać jeszcze za dnia. Ruszyłem więc troszkę szybciej. Mijałem drogowskaz do miejsca przeprawy W. Jagiełły w 1410 r. Mijałem drogowskaz do cmentarza ewangelickiego. Z bólem serca ale mijałem. Z tego pędu był tylko pot, który zalał mi oczy gdy się na moment zatrzymałem przejeżdżając po raz trzeci przez Bzurę. Przydała się woda mineralna do obmycia twarzy i głowy. Inaczej by mi chyba wypaliło oczy i nie zauważyłbym świateł kierujących ruchem. Pierwsze miałem przy wjeździe na DK50. Tu odkryłem, że światła mają czujniki które nie widzą rowerzysty. Kolejne światła kierowały ruchem wahadłowym na moście – remont. W Wyszogrodzie chciałem zobaczyć fragment starego mostu przez Wisłę wybudowanego przez żołnierzy armii niemieckiej w 1915 roku. Nie udało mi się go odnaleźć. A spiesząc się przed zachodem słońca pognałem szukać kirkutu. Ten odnalazłem bez problemu.

Dalszy plan był taki, że w Czerwińsku miałem sprawdzić co za cmentarze znajdują się w lesie na skarpie wiślanej. Na mapach zaznaczone są dwa i nie ma do nich drogi dojazdowej. Jadąc do Czerwińska miałem ocenić natężenie ruchu na drodze. Gdyby był mały miałem zamiar dojechać tą drogą do Serocka i tam przejechać przez Narew. W przypadku dużego natężenia ruchu z Czerwińska miałem odbić do Pułtuska. Ruch był duży. Nie było też pobocza. Nie podobało mi się to, a już robiło się ciemno, bardzo ciemno. Już nie było szans na zobaczenie cmentarzy żydowskich w Nasielsku i w Wyszkowie. Za to rosły nadzieje na zobaczenie cmentarza żydowskiego w Mińsku Mazowieckim. Wyglądało na to, że będę w nim już za dnia. Dawno pożegnałem się z wypracowaną na pierwszych stu kilometrach średnią prędkością przejazdu 24 km/h. Ale jeszcze nie brakowało sił. Tylko było ciemno. I jechałem w terenie którego zupełnie nie znałem. Nie wiem więc czy mogę uznać:

  • że byłem w Nasielsku (choć jechałem przez centrum),
  • że byłem w Pułtusku (przejechałem w nocy daleko od centrum),
  • że byłem w Wyszkowie (objechałem centrum tak jak nakazywały znaki, a wcześniej wlokłem się po wyłożonej kostką ścieżce rowerowej).

To tak jak z wcześniejszym przejazdem w poprzek Roztocza – przejechałem całe ale nocą. Teraz, za Wyszkowem, miałem przed sobą lasy, lasy i lasy. Znów jechałem DK62 nadal bez żadnego pobocza. Nie było to komfortowe ani trochę. Gdy na jednym ze śródleśnych skrzyżowań zobaczyłem rowerzystę bez jakichkolwiek świateł i odblasków zatrzymałem i rzuciłem okiem na mapy (brak tu związku przyczynowego ale logika nie jest moją mocną stroną). Z map wynikało, że mogę sobie nieco skrócić drogę jadąc na skróty przez Urle. W przeciwieństwie do DK tu było oświetlenie i działało w nocy. Kolejne miejscowości blisko siebie więc odcinków nieoświetlonych nie było w sumie wiele. Bujna roślinność jednak czasami przysłania znaki. Tak było w Borzymach. Nie zauważyłem znaku wskazującego zakręt w lewo. I może bym pojechał nie wiadomo gdzie gdyby droga na wprost była wyasfaltowana. Była jednak brukowana kocimi łbami i pokryta piachem. Wytrzęsło mnie i na koniec się zakopałem. Trudno o mocniejsze zwrócenie uwagi na to, że zjechałem z drogi głównej.

W Jadowie już robiło się szaro. Dosłownie. Znad łąk napływały mgły. Tak samo było na DK50 którą miałem dojechać do Mińska Mazowieckiego. Zero pobocza i miejscami fatalna widoczność. Znak wskazujący cmentarz powstańców styczniowych uznałem za dobry znak. Szukając cmentarza mogłem przeczekać aż słońce mgły rozproszy. Problem w tym, że dalej w Kątach Wielgich nie ma żadnych znaków wskazujących cmentarz. Dojechałem do końca asfaltu i dalej jechałem drogami gruntowymi trzymając się drogi głównej – boczne odchodziły do sąsiednich wsi. Jedyną istotą która mnie zauważyła był samotny bocian na ściernisku. Nie śmiałem go pytać o drogę… Wracając natknąłem się na starsze małżeństwo jadące furmanką. Zapytałem ich o cmentarz. Jak się okazało zrobiłem to ok. 100 m od leśnej drogi prowadzącej do cmentarza. Gospodarz zaprowadził mnie na miejsce. Mówił, że jeszcze niedawno to był tylko krzyż i zardzewiały płotek. Od syna niedawno dowiedział się, że to mogiła powstańców. Druga podobno znajduje się w Boruczy za jednym z domów. Ale do Boruczy musiałbym wracać. Poprzestałem więc na obfotografowaniu tej jednej mogiły.

Mgły już zanikały ale jeszcze nie było za jasno. Zatrzymałem się na chwilę na przydrożnym parkingu. Zjadłem batonika. Zapaliłem i zauważyłem obserwującego mnie kota. Dziwnie było. Gdy na niego patrzyłem on patrzył gdzieś w bok. A kątem oka widziałem, że mnie obserwuje. Gdy się spakowałem i ruszałem dalej kota już nie było. Nie wiem kiedy się pojawił i kiedy zniknął. Może przegapiłem jego znikający jako ostatni uśmiech?

Gdy dotarłem wreszcie do Mińska Mazowieckiego już było koszmarnie gorąco. Na ulicach pusto. Niedziela, siódma rano. Szukając kirkutu, który znajduje się na wschód od centrum przejeżdżałem obok cmentarza czerwonoarmistów poległych w 1944 roku. Kilka zdjęć i aparat odmówił posłuszeństwa. Nic nie pomogła wymiana baterii, karty pamięci. Nie chciał działać i już.

Kirkut znalazłem. Zrobiłem kilka zdjęć komórką ale nie nadają się do niczego – rozmyte i z fatalnym kontrastem. Jak już wiem jak do cmentarza dojechać to przyjadę jeszcze raz. Z działającym aparatem. Znów naszła mnie myśl, że skoro wożę z sobą prawie cały warsztat rowerowy to może powinienem mieć też zapasowy aparat. I chyba tak jest. Aparat ruszył dopiero w domu. Podejrzewam, że w upale i w słońcu po wcześniejszych mgłach doszło do jakiegoś zwarcia. A aparat i tak jest mocno zużyty. Ma 3 lata. Poobcieraną obudowę. Podrapany obiektyw. Gdyby padła elektronika to już nawet nie byłoby warto go naprawiać. Wiele przeszedł i przejechał.

Dalsza podróż w potwornych temperaturach była… potworna. Walczyłem z własną niemocą. Od Mińska do Parysowa było przynajmniej równo. Później w okolicach Miastkowa droga miejscami składa się głównie z dziur w asfalcie. Ten koszmarny przejazd zakończyłem na znaku zakazu wjazdu – uszkodzony most na drodze do Żelechowa. To znaczyło tylko tyle, że przez Żelechów nie pojadę – są inne drogi do Ryk. I właśnie jest taka droga, którą nigdy nie jechałem. Zawsze odbijałem w stronę Łukowa i przy jarczewskim dworze zakręcałem w stronę Starej Huty, Gęsiej Wólki i Stryja. Gdy zobaczyłem ludzi na rowerach wjeżdżających w drogę, której nie znałem zapytałem ich czy dojadę nią do Ryk. "Chyba tak" mnie zachęciło do dalszej jazdy. Co prawda trochę się zaplątałem i przejechałem przez teren kopalni piachu lub żwiru ale ta droga chyba jest jednak krótsza. Może o 500 m ale krótsza. Gorąco bardzo dawało się we znaki. Strasznie się rozpiłem. Im później tym częściej popijałem. Na pewno się nieźle odwodniłem. Na pewno się bardzo zmęczyłem. Na pewno sprawił mi ten wyjazd przyjemność. Tak jak kąpiel po powrocie. Tylko komórka, która miała zapisywać cały przejazd padła 10 km przed końcem trasy – baterię wykończyło robienie zdjęć, które i tak do niczego się nie nadają.