Kilka dawnych i nowych zaległości

Trasa krótka. Choć zakładałem, że zmieszczę się z przejazdem w jednym dniu i nie zahaczę nocy to tak "w razie czego" wystartowałem gdy słońce dopiero miało się pojawić. Prognozy pogody mówiły o całym dniu w pełnym słońcu i porannych mgłach. Ale tych mgieł nie było wcale za wiele. Wyjeżdżając z Puław znalazłem mgłę znad kanału z podgrzaną w Zakładach Azotowych wodą.

Gdzieś tam daleko na łąkach było widać trochę mgieł ale nie wiele. W Gołębiu już powyłączałem światła. Było za jasno by w czymś mogły pomóc.

Dopiero za Gołębiem zobaczyłem więcej mgieł. Ale były daleko od drogi do Dęblina.

Zatrzymałem się raz przy gnieździe bocianim. Dorosłe boćki już chodziły po polach. Młodzież jeszcze spała. Ale jadąc dalej widziałem wiele gniazd w których młode bociany stały bez ruchu. Tak jakby wcale nie miały ochoty się ruszyć z tych gniazd. Młode gawrony już od paru tygodni latają z dorosłymi. A bociany nie. Na pewno cierpią z powodu upałów. Ale rano jeszcze nie było tak ciepło. Temperatura dochodziła do 15 stopni.

W Stężycy rzuciłem okiem na to co jeszcze w tym roku budowano. Powstał ośrodek rekreacyjno-wypoczynkowy. Ale przed szóstą rano nikogo jeszcze tu nie było.

W pobliżu zauważyłem figurkę z Chrystusem Frasobliwym. Figurka na szczycie wygląda na nową ale cała kapliczka wydaje się starsza.

Do Maciejowic dojechałem tuż po siódmej rano. Przez robienie zdjęć już miałem opóźnienie ale jeszcze nie tak duże bym musiał skracać zaplanowaną trasę. W sumie nie jechałem za szybko. Nie tylko mi się nie spieszyło ale też spowalniał mnie słaby przeciwny wiatr. Z czasem coraz wyraźniej dawał się odczuwać. Ale jeszcze w Łaskarzewie był niemal niezauważalny. Nic nie poruszało liści na drzewach i krzewach. Tutaj jak zwykle zajechałem na cmentarz żydowski. Jest blisko drogi. To zachęca do odwiedzin. Za każdym razem widzę więcej zniszczeń. Już nie ma ani jednej Gwiazdy Dawida z ogrodzenia cmentarnego. Nie widziałem też by jakaś leżała na ziemi jak podczas poprzedniej wizyty. Przybywa śmieci.

Do Garwolina już blisko. Kusiło mnie by pojechać przez Sulbiny i tam też rzucić okiem na kirkut. Ale tamten cmentarz jest daleko od domów. Tam jeszcze nie widziałem by wyrzucano śmieci. Ostatecznie pojechałem najkrótszą droga do Garwolina. I dostrzegłem przy drodze wiele kobiet (także z dziećmi) obserwujących drogę. Wszystkie patrzyły w kierunku w którym właśnie jechałem. W samym Garwolinie podobnie – stały i czekały, a ja nie wiedziałem na co czekają. Zagadka rozwiązała się sama. W centrum miasta zatrzymano ruch. Szły pielgrzymki. Garwolińskie pielgrzymki.

Po przejściu dwóch grup można było ruszyć dalej. Tutaj zakręcałem w prawo. Gdybym wiedział o co chodzi dawno bym to zrobił ale grzecznie czekałem. Jechałem do Parysowa i dalej – do Siennicy i Mińska Mazowieckiego. W Parysowie poza synagogą, cmentarzem żydowskim (bez nagrobków) i stodołą z fragmentów nagrobków żydowskich trudno o coś co chciałbym zobaczyć. Nigdy jednak nie fotografowałem kościoła.

Wciąż się śpiewała piosenka z Legionowa. Jedyny związek jaki mi przyszedł do głowy to moje marne tempo jazdy. To wystarczyło by w głowie akurat ta piosenka zaczęła się w kółko sama śpiewać.

W Mińsku Maz. najpierw pojechałem na cmentarz żydowski. W ostatnią niedzielę też tu byłem ale padł mi aparat. Zdjęcia robione komórką były fatalne no i nie zrobiłem ich wiele. Być może dlatego nie wiedziałem, że wchodzę na cmentarz od tyłu. Dziś odkryciem dla mnie był pomnik i brama cmentarna. Za pierwszym razem nie wszedłem tak głęboko w głąb cmentarza by je zobaczyć. A teraz mogłem zobaczyć jak ten cmentarz jest niszczony i zaśmiecany.

Te spodnie widziałem z daleka podczas poprzedniej wizyty. Ale generalnie nie przygotowałem się – tzn nie przeczytałem nic z tego co na temat tego cmentarza napisano w sieci. Dlatego odkrycie macewy z antysemickimi napisami było dla mnie szokiem. Nie wiedziałem czy mam zawiadomić policję. Postanowiłem najpierw to sprawdzić i zapytać koleżanki.

Już wiem, że już w 2011 o tym pisano w prasie. Dotąd nie usunięto. Pomazano też pomnik, który niedawno pomalowano.

Nieswojo się poczułem widząc, że zza krzaków obserwuje mnie łysy osiłek palący papierosa. Nie wiem kiedy się pojawił. I nie wiedziałem, czy ma ochotę na jakiś "cel rabunkowy" czy "rasistowski" – już takie myśli mi chodziło po głowie po tym co zobaczyłem na tym cmentarzu. Chyba nie miał na żaden z tych celów ochoty. Może tylko zobaczył kogoś na cmentarzu i sobie popatrzył co robię? Zdjęć zrobiłem wiele ale ostro świecące słońce i cienie drzew wiele z tych zdjęć zdyskwalifikuje. Ruszyłem szukać parku z pałacem.

Pałac niestety trudno obfotografować dookoła. Trwają jakieś roboty budowlane od frontu i trudno złapać całą fasadę na zdjęciu.

Kolejnym celem wyjazdu był Kałuszyn. W ubiegłym roku sfotografowałem tam macewę umieszczoną na ścianie kościoła. Chyba jedyna zachowana. Wtedy jednak nie wiedziałem gdzie dokładnie znajdował się cmentarz żydowski. Teraz byłem lepiej przygotowany i już szukałem dwóch cmentarzy. Nowy to tylko łąka.

Na starym znajduje się teraz budynek Urzędu Miejskiego.

Teraz mogłem rozpocząć powrót. Ale i na ten powrót miałem jeszcze coś zaplanowanego. Po minięciu w Zgórznicy pomnika bitwy pod Stoczkiem (przy którym w kwietniu w nocy o mało nie zamarzłem)…

…pojechałem w stronę miejscowości Jamielne. Na starych mapach przy polnej drodze zaznaczony był cmentarz. Nie wiem jaki. I to dotąd nie wiem. Nie ma tam żadnego krzyża, żadnej tabliczki. Rosną tylko krzewy i drzewa.

Zamiast wracać do Puław najkrótszą drogą pojechałem do Krzywdy. Głównie dlatego, że chyba jeszcze nigdy tam nie byłem. Mapy google pokazywały zdjęcie dworku będącego siedzibą Urzędu Gminy. Uznałem, że warto rzucić na to okiem. I warto było. Dworek jest ładny.

Już jadąc do Puław, w Okrzei pomyliłem drogi. Wybrałem tą z lepszą nawierzchnią zamiast tej najkrótszej. Pomyłkę uzmysłowiłem sobie gdy jechałem przy murze cmentarza. To na pewno nie ta droga, którą zwykle jeździłem. Po 12 km byłem w Nowodworze. To już regiony parokrotnie odwiedzane w tym roku. Nie było już szans na pomyłki. Przy pomniku Romów zamordowanych przez Niemców podczas II wojny światowej na terenie lotniska zakręciłem do Trzcianek.

W Puławach byłem około godziny przed zachodem słońca. Wszystko więc wyszło prawie tak jak planowałem. Prawie. Bo nie planowałem tych upałów i odwodnienia. Ale to już nie ważne.