W ubiegłym roku miałem w planach wyskok do Opoczna. Od początku wiosny realizuję różne zaległe plany. Ten też chciałem. Choć na planowanej trasie najpilniejsze było odnalezienie cmentarza wojennego w Chinowie pod Kozienicami. Liczyłem na to, że skoro okoliczni mieszkańcy wiedzą gdzie on jest (mówili mi że sam go nie znajdę) to może odnajdę choć mały krzyż czy znicz. Chodziło tylko o to bym tam przyjechał zanim się wszystko zazieleni. Na mapach WIG ten cmentarz zaznaczony jest jako pomnik, na mapach geoportalu jest wyraźnie naniesiony. By się nie pomylić pomierzyłem sobie na mapie odległości. Licznik rowerowy miał mi ułatwić działanie w terenie. Podczas przygotowań słuchałem jednego z moich ulubionych kawałków The Trucks i myślałem, że to będzie piosenka przewodnia tego wyjazdu.
W planach oprócz Opoczna pojawił się nieznany, może wojenny cmentarz na północ od Opoczna. A także Końskie. Tylko na taki wyjazd już potrzebny byłby kawałek nocy. A ta miała być deszczowa. Jeszcze nie pozbyłem się całkiem przeziębienia po poprzednim wyjeździe. Postanowiłem więc to przemyśleć. Jedno było pewne. Zajadę do lasu pod Chinowem. A dalej pojadę trasą 48. Jak będzie to się dopiero zobaczy podczas jazdy. Na pewno nie chciałem jechać przez Radom. Po co mi wiosną miasto? A zanim się wybrałem córcia na fejsie podrzuciła link do … Nie ważne. To już był nowy motyw przewodni. Ciągnęło się to za mną niemal przez całą drogę.
Wystartowałem tak jak co dzień rano do pracy – o piątej. Rzut oka na Puławy z mostu na Wiśle. Gdzieś tam dalej wstawało słońce.
Pojechałem wzdłuż wału wiślanego. Kilka kilometrów. Przed Wysokim Kołem wjechałem na drogę do Kozienic. Już było całkiem jasno. A wiatr choć miał mnie pchać tylko przeszkadzał. Tak było do Gniewoszowa. Później pomagał. Po drodze krótkie postoje:
Przy cmentarzu wojennym w Bąkowcu
przy cmentarzu wojennym w Słowikach
W Kozienicach zajechałem do parku miejskiego pod cmentarzyk Dehnów (rodzina generała Iwana Iwanowicza i on sam). Chyba jednak "patrioci" którzy postawili obok pomnik AK nie wymuszą likwidacji tego cmentarza, który im tak nie pasuje przy pomniku. Generał przecież zaprojektował kilka twierdz rosyjskich na terenie Polski i modernizował twierdzę w Modlinie. Po prostu czarny charakter .
W Chinowie doszedłem do tego miejsca, które wskazywały mapy. Dwa lata temu byłem dokładnie w tym samym miejscu. Wtedy jeszcze bardziej poharatały mi nogi jeżyny i inne kolczaste rośliny. Nie ma żadnego krzyża, zniczy. To kawałek lasu. Nic ciekawego na zdjęciach nie mam. Wiem tylko, że już wcześniej jednak trafiłem choć mówiono mi, że sam nie trafię. To, że cmentarz nie jest w żaden sposób upamiętniony jest co najmniej dziwne. Atrakcją turystyczną Chinowa jest cmentarz ewangelicki ale to kilkaset metrów od tego cmentarza i przy asfaltowej drodze. Tutaj jest tylko droga gruntowa.
Wiosna. Dodaje energii i poprawia humor. Widziałem żuczka, który był chyba w siódmym niebie. Żuczym niebie.
I kwiaty. Jeszcze są zawilce. Już zaczęły kwitnąć dzikie śliwy. Robi się kolorowo. A ja jechałem dalej (nucąc Jamajkę). Wiatr dmuchał od czoła. Spowalniał i męczył. Zatrzymałem się więc na moment ok. 2 km od Chinowa w Maciejowicach i zajrzałem na tamtejszy cmentarz wojenny.
Teraz na trasie miałem Brzózę. Jest tu kościół z połowy XIX wieku. Może projekt nie typowy. Z wieżyczkami na ścianie frontowej. Zrobiłem jedno zdjęcie z daleka i miałem już nie zawracać sobie dziś nim głowy.
Zgłodniały zajechałem do sklepu. Mieli tylko pączki. Wziąłem co mieli i jedząc obserwowałem krążącego wokół kościoła bociana. Na jednej z wieżyczek bociany założyły gniazdo. Najwyraźniej zeszłoroczny młodzik chciał gniazdo dla siebie. Rodzice go przepędzali. A ile było przy tym klekotania (nie wiem czy mu nie ubliżały). Młody stoi na wyższej wieżyczce. Zaraz go stamtąd przegoniono.
Po przejechaniu przez obleganą przez wędkarzy Radomkę dojechałem do Głowaczowa i dalej. W Dobieszynie sfociłem kościół. Nie wydaje się stary ale aż się prosi o remont.
O jedenastej dojechałem do Białobrzegów. Wciąż pod wiatr. Ale miałem przejeżdżać przez cmentarz żydowski. Dokładnie tak. Przejeżdżać przez cmentarz ponieważ trasa 48 biegnie przez cmentarz. Nie ma tu żadnych nagrobków.
Cmentarz jest i pod jezdnią i po jej bokach. Zaskoczył mnie napis na murze przy terenie cmentarza. W kontekście cmentarza jest to jak triumfalny pomnik obwieszczający zwycięstwo nad zmarłymi.
Przede mną było teraz kilka kilometrów lasu. Ale jeszcze zanim dojechałem do Białobrzegów postanowiłem rozpocząć powrót między dwunastą i trzynastą. Jeszcze się łudziłem, że może uda mi się dojechać do Klwowa. Dalej chciałem pojechać do Przysuchy i do Orońska. Ale to było za daleko. Może gdyby wiatr zmienił kierunek… Miał zmienić wg prognozy ok. 17. Teraz tylko dalej mnie męczył. Drogowskaz wskazujący Przytyk uznałem za właściwy znak i pojechałem tam gdzie on wskazywał. Zezłościło mnie trochę to, że w tym momencie wiatr się uspokoił. Ale nie na długo. Po kilkunastu minutach znów powiało. I to powiało chłodem. Akurat byłem w Radzanowie. Na mapie umieszczonej na przeciwko kościoła zobaczyłem, że nieopodal Radzanowa jest jakaś mogiła. Miałem tam dojechać czarnym szlakiem rowerowym. Szlak doprowadził mnie do szkoły i tu się skończył. Żadnych znaków, które by wskazywały miejsce pamięci. Podjechałem jeszcze do Rogolina ale i tam nic. Sprawdziłem na mapie turystycznej, którą wrzuciłem jeszcze wczoraj do sakwy. Na niej też żadnych znaczków – tak jakby takiego miejsca tu nie było. Wróciłem więc na drogę do Przytyku.
W Przytyku obowiązkowo zajechałem na cmentarz żydowski.
Teraz już wiatr mnie pchał. I kropił co chwilę deszcz. Ale nawet na jezdni nie było tego widać. Do Radomia wpadłem jak burza i choć wciąż go nie znam udało mi się jednak szybko przez niego przejechać. Zatrzymałem się tylko na moment przy pozostałości radomskiego zamku.
Wjeżdżając do Radomia i wyjeżdżając z niego zwykle kierowałem się znakami czarnego szlaku rowerowego. I zawsze go gdzieś gubiłem. Ponieważ było całkiem wcześnie postanowiłem dokładniej się porozglądać by wreszcie ustalić przebieg szlaku. Jego znaki są przy wyjeździe z Radomia i przy drodze do Jedlni-Letniska. Ale zdawało mi się, że ten szlak nie przechodzi pod Radomiem przez tory kolejowe. Dziś po raz pierwszy zauważyłem znaki szlaku na słupach trakcji elektrycznej przy torach. Droga gruntowa. Zapuściłem się w nią radośnie i nie cieszyłem się zbyt długo. Zatrzymałem się przy bajorze. Po drugiej stronie stał kaczor kaczki krzyżówki i widząc że nie odchodzę odleciał.
Byłem pewien, że nie przejadę. A przejście wydawało się niemożliwe. Próbowałem górą ale nie było jak zejść za bajorem. Z naprzeciwka nadjechali też cykliści. Próbowali przejść i się nie udało. Gdy ja już się wycofałem przejechali. Ale oni już mieli nie daleko. Ja miałem jeszcze ponad 60 km do przejechania. Nie wiedziałem czy wyszedłbym z tego z suchymi nogami. Pojechałem tak jak zwykle przez Rajec Szlachecki i przeniosłem rower przez tory. A wiatr wciąż pchał. W Słupicy znów zatrzymałem się przy starym, nieużywanym już kościele.
W Suskowoli przy zrujnowanym dworze.
Po ponad 4 km lasu jeszcze Policzna (pomnik pomordowanych w 1943 roku mieszkańców osady).
Dalej jest Czarnolas i tu zawsze mam zgryz. Fotografować? Ale co fotografować? Jest muzeum Kochanowskiego. Ale nie ma dworu Kochanowskiego. Został z niego tylko jeden kamienny fragment (chyba kominka). Nie ma lipy. I od dawna nie ma też Urszulki. Nie robiłem żadnych zdjęć. Pognałem do Polesia gdzie na moment zatrzymałem się przy cmentarzu żołnierzy niemieckich. Kiedyś myślałem, że tylko poległych podczas II wojny światowej. Ale nie. To na ten cmentarz z Siedlec przeniesiono pochowanych tam żołnierzy poległych podczas I wojny światowej. Zrobili sobie "cmentarz żołnierzy polskich" zmieniając trochę niemiecki pomnik i nie patrząc na to, że w niemieckiej armii służyli też Polacy.
Już miałem tylko 15 km do Puław. W sumie wyjazd nie udany. Tyle miejsc do których nie dotarłem. Ale teraz gdy to piszę właśnie na dworze grzmi. Mam wolne do 2 maja. Jeszcze zdążę dojechać do Opoczna.